• Nie Znaleziono Wyników

Muzyka w życiu i twórczości publicystycznej Gabriela Garcíi Márqueza

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Muzyka w życiu i twórczości publicystycznej Gabriela Garcíi Márqueza"

Copied!
48
0
0

Pełen tekst

(1)

Seria: Edukacja Muzyczna 2010, z. V

Ludomira GRĄDMAN

AJD, CzĊstochowa

Muzyka w

Īyciu i twórczoĞci publicystycznej

Gabriela Garcíi Márqueza

Gabriel García Márquez i ...muzyka. Takie spojrzenie na Márqueza byü mo-Īe zaskakuje, wydaje siĊ bowiem, iĪ w niezwykáej wieloĞci i wszechstronnoĞci zainteresowaĔ pisarza muzyka nie odgrywa roli aĪ tak istotnej, by staü siĊ przedmiotem szczególnych rozwaĪaĔ. Jednak, jeĞli przyjrzeü siĊ dokáadnie twórczoĞci Márqueza, bez trudu zauwaĪyü moĪna, Īe muzyka, w mniejszym lub wiĊkszym stopniu, towarzyszy niemalĪe wszystkim jego utworom, sam autor jawi siĊ nam zaĞ jako wysmakowany meloman i wytrawny znawca tej sztuki, takĪe z pasją muzykujący jako amator, w najlepszym rozumieniu tego okreĞle-nia. Warto wiĊc wsáuchaü siĊ w muzykĊ pisarza, wyáuskaü z jego dzieá wszyst-kie jej elementy i zebraü w caáoĞü, co dla muzyka, nie literaturoznawcy, staje siĊ przedsiĊwziĊciem nadzwyczaj pasjonującym, choü w niektórych przypadkach wcale nieáatwym.

PodstawĊ niniejszych rozwaĪaĔ stanowią utwory Márqueza, które dotych-czas ukazaáy siĊ w polskim przekáadzie, w wiĊkszoĞci wydane przez Warszaw-skie Wydawnictwo Literackie Muza S.A. (w przewaĪającej czĊĞci táumaczone przez Carlosa Marrodána Casasa). Cenną pozycjĊ stanowią teĪ rozmowy Már-queza z Plinio Apuleyo Mendozą opatrzone tytuáem Zapach owocu guawy (w przekáadzie Anny Trznadel-Szczepanek1).

Czym jest muzyka dla Márqueza? Wydaje siĊ, Īe naleĪy ukazaü ją w trzech warstwach. Pierwsza to związki samego pisarza z muzyką, tak w domu rodzin-nym, jak i w atmosferze kultury kolumbijskiej. Druga dotyczy spojrzenia

1

(2)

Warsza-rqueza publicysty na róĪnorodne zjawiska muzyczne, które swój najpeániejszy wyraz znalazáy w felietonach (pisanych w latach 1955–1960 i 1980–1984 dla kolumbijskiego dziennika „El Espectador”), ujĊtych w zbiorach: Skandal

stule-cia i inne felietony2 oraz w Morze utraconych opowiadaĔ i inne felietony3. Trze-cia, najbardziej fascynująca, zawarta jest w jego opowiadaniach i powieĞciach, gdzie Márquez – jak improwizujący muzyk, rzadziej serio, czĊĞciej z fantazją – tworzy wáasny muzyczny Ğwiat.

PoniĪsze rozwaĪania dotyczą osobistego spojrzenia Márqueza na muzykĊ oraz jej obecnoĞci w, jakĪe niezwykáej w swej róĪnorodnoĞci, twórczoĞci publi-cystycznej pisarza.

ĩycie jest opowieĞcią

Gabriel García Márquez urodziá siĊ 6 marca 1927 roku w Aracatace, jak podkreĞla: „[...] na kolumbijskim wybrzeĪu Morza Karaibskiego, gdzie istnieje bogata tradycja przekazu ustnego, obecna równieĪ w piosenkach zwanych valle-natos. Opowiadają one zawsze jakąĞ historiĊ [...]. Na Karaibach, z których siĊ wywodzĊ, bujna wyobraĨnia murzyĔskich niewolników z Afryki przemieszaáa siĊ z cechami autochtonów prekolumbijskich, a nastĊpnie z fantazją Andaluzyj-czyków i typowym dla GalisyjAndaluzyj-czyków kultem zjawisk nadprzyrodzonych. Ta zdolnoĞü do patrzenia na rzeczywistoĞü w sposób swoiĞcie magiczny jest cha-rakterystyczna dla Karaibów i Brazylii. Tam zrodziáy siĊ dzieáa literackie, mu-zyczne i malarskie [...] bĊdące estetycznym wyrazem tej czĊĞci Ğwiata”4. Már- quez zarówno w rozmowach z Plinio Apuleyo Mendozą, jak i w swojej autobio-grafii nieraz wspomina lata dzieciĔstwa i swoje pierwsze doznania muzyczne.

PamiĊtaáem grupy czarnych najmitów Ğpiewających o zmierzchu5

.

[...] dzielnica kobiet swawolnych, tu mĊĪczyĨni potrafili o Ğwicie taĔczyü cumbiambĊ z plikiem páonących banknotów w rĊce miast Ğwiec6

.

Szalaáem na punkcie jarmarcznych czarodziejów, którzy wyciągali króliki z kapelusza, poáykaczy ognia, brzuchomówców nakáaniających zwierzĊta do mówienia, akordeoni-stów – wyĞpiewujących krzykiem kronikĊ tego wszystkiego, co siĊ dziaáo [...]. DziĞ zdajĊ

2 G.G. Márquez, Skandal stulecia i inne felietony, przeá. A. Rurarz, J. Szpakowska, J. Perlin,

Warszawa 2003.

3 G.G. Márquez, Morze utraconych opowiadaĔ i inne felietony, przeá. A. Rurarz, Warszawa

2000.

4 P.A. Mendoza, G.G. Márquez, dz. cyt., s. 60–61. 5

(3)

sobie sprawĊ, Īe któryĞ z nich, staruszek o siwej brodzie, mógá byü legendarnym Franci-sco el Hombre7.

Do rodzinnych tradycji muzycznych Márquez powraca w autobiografii, nie-raz opisując dom w Catace. Niezwykle liczny ród, jego dzieje i charakterystycz-ne postaci pisarz w pewnym zakresie odtworzyá w Stu latach samotnoĞci:

Moim [...] wspomnieniem z tamtych czasów jest obraz ciotki Petry, najstarszej siostry dziadka [...]. Czasem nuciáa sobie cicho i jej gáos moĪna by pomyliü ze Ğpiewem Miny [babki pisarza – przyp. L.G.], jednak jej piosenki byáy inne, smutniejsze. Sáyszaáem, jak ktoĞ mówiá, Īe byáy to romanse z Riohaca, ale dopiero jako dorosáy czáowiek stwierdzi-áem, Īe wymyĞlaáa je sama, Ğpiewając8

.

Postaü drugiej swej babki – Tranquiliny – opisuje, przywoáując w pamiĊci:

[...] zdjĊcia babki Tranquiliny, najbardziej naiwnej i áatwowiernej kobiety, jaką w Īy-ciu spotkaáem, którą przeraĪaáy tajemnice Īycia codziennego. Próbowaáa uciszyü swe lĊ-ki, Ğpiewając peánym gáosem stare piosenki o zakochanych.

Widziaáa, Īe [...] bezoki ptak wpadá do pokoju stoáowego i moĪna go byáo wypĊdziü jedynie, Ğpiewając La Magnifica9.

Naturalnie, bez Ğpiewu nie moĪna siĊ byáo obejĞü w kuchni:

[...] byáo to królestwo kobiet mieszkających lub pracujących w domu i chóralnie Ğpiewa-jących z babcią w trakcie dopomagania w zajĊciach wielorakich. Osobnym gáosem byá gáos WawrzyĔca Wspaniaáego, stuletniej papugi odziedziczonej po pradziadkach, wy-krzykującej hasáa przeciw Hiszpanii i Ğpiewającej pieĞni z czasów Wojny o Niepodle-gáoĞü10.

Pora przybliĪyü czytelnikowi uzdolnienia i zamiáowania muzyczne rodziców pisarza. Oto matka – Luisa Santiaga Márquez:

Urodziáa siĊ w skromnym domu, ale dorastaáa w krótkotrwaáej ĞwietnoĞci Kompanii Ba-nanowej, przez co zdąĪyáa odebraü przyzwoitą edukacjĊ bogatej panienki w kolegium Ofiarowania NajĞwiĊtszej Maryi Panny w Santa Marta. ĝwiĊta BoĪego Narodzenia spĊ-dzaáa na, wspólnym z przyjacióákami, haftowaniu, graáa na klawikordzie podczas chary-tatywnych kwest11.

Byáa pilną uczennicą, prócz lekcji na pianinie, wymuszonych na niej przez matkĊ, która nie dopuszczaáa myĞli, Īe przyzwoita panna moĪe nie byü zarazem mistrzynią fortepianu. Luisa Santiaga pokornie uczyáa siĊ gry na pianinie przez trzy lata, by nagle, w jeden dzieĔ, przerwaü ze wstrĊtem i na zawsze mordercze üwiczenia w upalne sjesty12

. 7 TamĪe, s. 79. 8 TamĪe, s. 68. 9 TamĪe, s. 70. 10 TamĪe, s. 36. 11 TamĪe, s. 10.

(4)

Luisa Santiaga poznaáa swego przyszáego mĊĪa Gabriela Eligia GarcíĊ w zgoáa niecodziennych okolicznoĞciach, o których w sposób nastĊpujący pisze jej syn:

Wedáug wersji mojej matki po raz pierwszy spotkali siĊ na czuwaniu przy zmaráym dziecku. Luisa Santiaga Ğpiewaáa ze swoimi koleĪankami na patio, by zgodnie z ludową tradycją urozmaiciü sobie piosenkami dziewiĊü pierwszych nocy niewinnej duszyczki. Nagle do chóru doáączyá mĊski gáos. Wszystkie panny odwróciáy gáowy, by zobaczyü kto zacz i ogarnĊáo je zdumienie na widok przystojniaka. „Wszystkie za niego za mąĪ wyj-dziemy”, zaĞpiewaáy. [...]

[...] byá przybyszem. Niedawno przyjechaá z Cartageny de Indias, przerwawszy, z braku Ğrodków, studia medyczne i farmaceutyczne, by zacząü prowadziü doĞü bez-barwne Īycie [...], wykonując dopiero co wyuczony zawód telegrafisty.

Ona od owej nocy wiedziaáa juĪ, Īe jest máodzieĔcem [...] odnoszącym natychmia-stowe sukcesy dziĊki [...] wdziĊkowi, z jakim taĔczyá modne wówczas rytmy, i wyra-chowanej uczuciowoĞci, z jaką graá na skrzypcach. Moja matka opowiadaáa mi, iĪ sáu-chając jego muzyki, nad ranem nikt nie mógá powstrzymaü áez. Jego listami uwierzytel-niającymi wobec miejscowego towarzystwa staá siĊ walc peáen Ğcinającego z nóg roman-tyzmu. Kiedy bal dobiegá koĔca – utwór z jego repertuaru grano na zakoĔczenie kaĪdego balu, dziĊki czemu máody muzyk staá siĊ osobą najczĊĞciej zapraszaną do zamawianych serenad13.

Wiele lat póĨniej, rezygnując ze studiowania prawa na uniwersytecie w Bo-gocie na rzecz dziennikarstwa i literatury, Márquez, jak kaĪdy máody czáowiek, nie w peáni zdawaá sobie sprawĊ, Īe niweczy nadzieje rodziców, szczególnie ojca, który, sam nie ukoĔczywszy wyĪszych studiów, nalegaá, by choü syn do koĔca wywiązaá siĊ z owego obowiązku. W rozmowie z matką Gabriel przeko-nywaá ją wówczas:

– Nie rzuciáem studiów [...]. Zmieniáem tylko kierunek. [...] – Twój tata mówi, Īe to na jedno wychodzi. ĝwiĊcie przekonany, Īe to nieprawda, powiedziaáem: – On teĪ je rzuciá, Īeby graü na skrzypcach.

– To byáo coĞ zupeánie innego – odrzekáa z oĪywieniem. – Na skrzypcach graá tylko na zabawach i serenadach. JeĞli rzuciá studia, to dlatego, Īe nawet nie miaá na czym jeĞü. Ale w niecaáy miesiąc nauczyá siĊ telegrafowania, a byá to wtedy bardzo dobry zawód, szczególnie w Aracatace14.

Powróümy do dzieciĔstwa pisarza. MuzykalnoĞü, ciekawoĞü muzyki, a póĨ-niej chĊü muzykowania samemu, wszystko to w sposób naturalny zrodziáo siĊ w domu rodzinnym i w peánym magicznego uroku Ğwiecie karaibskich melodii. Luisa Santiaga i Gabriel Eligio, rodzice zacni i niezwykli, wychowali

13

(5)

Ğcioro dzieci, z których, o czym mowa bĊdzie póĨniej, kilkoro z upodobaniem muzykuje. Oto, co mówi Márquez o początkach swego zamiáowania do muzyki:

JeĞli dobrze pamiĊtam, moje powoáanie do muzyki objawiáo siĊ w tamtych latach po-przez fascynacjĊ, jaką czuáem wobec akordeonistów i ich wĊdrownych pieĞni. Niektóre z nich znaáem na pamiĊü, te na przykáad, które kobiety po kryjomu Ğpiewaáy w kuchni, poniewaĪ moja babcia uwaĪaáa je za dziadowskie. Jednak nieodparta chĊü Ğpiewania po to, by czuü, Īe naprawdĊ ĪyjĊ, zaszczepiáy mi tanga Carlosa Gardela, które zaraziáy nie-mal poáowĊ Ğwiata. Kazaáem ubieraü siĊ jak on, w pilĞniowy kapelusz i jedwabną apasz-kĊ i nie trzeba mnie byáo dáugo prosiü, Īebym zaĞpiewaá jakieĞ tango peánym gáosem.

[...] Ğpiewaáem Cuesta abajo podczas wieczoru dobroczynnego, a akompaniowaáy mi siostry Echeverri [...], które byáy prawdziwymi mistrzyniami. ĝpiewaáem z takim zaan-gaĪowaniem, Īe moja matka nie miaáa odwagi sprzeciwiü siĊ, kiedy jej powiedziaáem, Īe chcĊ siĊ uczyü gry na pianinie, a nie na akordeonie, pogardzanym przez babkĊ.

Jeszcze tego samego wieczora zaprowadzono mnie do panien Echeverri, Īebym roz-począá naukĊ [...].

Wpatrywaáem siĊ w fortepian z naboĪeĔstwem, wzrokiem bezpaĔskiego psa, i wątpi-áem, czy odlegáoĞü miĊdzy kciukiem a maáym palcem pozwoli objąü ogromne interwaáy i czy bĊdĊ potrafiá rozszyfrowaü hieroglificzne piĊciolinie [...].

Jednak [...] nauczycielki oĞwiadczyáy, Īe fortepian jest nieczynny i nie wiadomo na jak dáugo.[...] nikt nigdy nie wróciá wiĊcej do sprawy. Dopiero póá Īycia póĨniej przy-pomniaáem [to] mojej mamie.

Wtedy westchnĊáa:

– Najgorsze jest to – powiedziaáa – Īe [fortepian] wcale nie byá zepsuty.

Dowiedziaáem siĊ wtedy, jak to umówiáa siĊ z nauczycielkami, Īeby pod pretekstem uszkodzenia fortepianu oszczĊdziü mi tortur, które ona sama musiaáa znosiü [...].

Pocieszeniem dla mnie byáo otwarcie w Catace w tym czasie szkoáy Montessori, w której nauczycielki pobudzaáy wszystkie piĊü zmysáów dzieci poprzez üwiczenia prak-tyczne i uczyáy Ğpiewu15.

Márquez wspomina dalej, jak mając siedem lat, boleĞnie przeĪyá dzieĔ, w którym jego rodzice po raz ostatni wspólnie muzykowali.

W tamtych czasach rodzice wyrządzili mi wielką uczuciową przykroĞü, która pozo-stawiáa po sobie trudną do zagojenia bliznĊ. Pewnego dnia mama [...] siadáa do pianina, Īeby zagraü Kiedy bal juĪ dobiegá koĔca [...], a ojcu wpadá do gáowy romantyczny Īart, Īeby wyciągnąü zakurzone skrzypce i towarzyszyü jej.

[...] obejrzaáa siĊ rozanielona przez ramiĊ i zauwaĪyáa, Īe ojciec ma oczy peáne áez. „O kim myĞlisz?” – zapytaáa. [...] „O tym jak pierwszy raz graliĞmy to razem” – odpo-wiedziaá. „Nie ze mną to graáeĞ [...] – krzyknĊáa [...]. Dobrze wiesz, z kim to graáeĞ, i za nią teraz páaczesz!” Nie wymówiáa imienia, ani wtedy, ani nigdy wiĊcej, ale jej gáos sprawiá, Īe zastygliĞmy z przeraĪenia w najróĪniejszych miejscach domu.

[...] Nic wiĊcej nie staáo siĊ tamtego wieczora tragicznego duetu, lecz florencki stro-iciel zabraá pianino do sprzedaĪy, a skrzypce [...] zgniáy w szafie16

.

15

(6)

Na szczĊĞcie dla Ğwiatowej literatury Márquez nie zostaá pianistą, choü pew-nie tylko on sam wie, jak przebiegaáaby jego muzyczna edukacja. Jedno jest pewne: nigdy nie zrezygnowaáby z pisania, natomiast poáączenie – w znaczeniu profesjonalnym – obu tych dziedzin byáoby niezwykle trudne, prawie niemoĪli-we. Tak czy owak, gra na akordeonie lub pianinie pozostaáa w sferze niespeánio-nych marzeĔ. Los zrządziá, iĪ rodzina pisarza przeprowadziáa siĊ z Aracataki do Barranquilli, gdzie Īycie byáo naznaczone biedą.

W tych wáaĞnie miesiącach zrozumiaáem, co znaczy w prawdziwym Īyciu jedno ze sáów najczĊĞciej uĪywanych przez moich dziadków: bieda [...]. Bieda moich rodziców w Bar-ranquilii byáa wyczerpująca17.

Pogrzebane nadzieje na grĊ na akordeonie czy pianinie nieoczekiwanie od-Īyáy, znajdując nieco inne speánienie:

Jedyny luksus, jakiego nam brakowaáo, stanowiá aparat radiowy, Īeby za przyciĞniĊciem guzika móc sáuchaü muzyki o kaĪdej porze. DziĞ trudno sobie wyobraziü, jak niewiele radioodbiorników byáo w domach biedaków. SiadaliĞmy, Luis Enrique [brat pisarza – przyp. L.G.] i ja, na áawce ustawionej w kącie sklepu [...] i sáuchaliĞmy programów z muzyką popularną, czyli niemal wszystkich. ZnaliĞmy na pamiĊü caáy repertuar Migu-elita Valdesa z orkiestrą Casino de la Playa, Daniela Santosa z zespoáem Sonora Matan-cera i bolera Augustina Lary w wykonaniu Toñi la Negra [...]. Wszyscy odziedziczyli-Ğmy po rodzicach znakomitą pamiĊü muzyczną i dobry sáuch, znaliodziedziczyli-Ğmy wiĊc piosenki juĪ przy drugim sáuchaniu. Zwáaszcza Luis Enrique, który urodziá siĊ muzykiem i sam na-uczyá siĊ dobrze graü na gitarze, dziĊki czemu braá udziaá w nocnych serenadach dla nie-szczĊĞliwie zakochanych [...]18

.

Moją ulubioną audycją byáa Godzina wszystkiego po trochu prowadzona przez kompozy-tora, piosenkarza i dyrygenta Angela MariĊ Camacho y Cano [...], w której fragmencie wystĊpowali amatorzy poniĪej piĊtnastego roku Īycia [...], a nagrodą za najlepiej zaĞpie-waną piosenkĊ [...] byáo piĊü pesos19

.

Dalej Márquez, z wáaĞciwym sobie poczuciem humoru, opisuje, jak to sam Maestro Camacho y Cano osobiĞcie akompaniowaá solistom amatorom, zaĞ jego asystent przerywaá wykonanie, dzwoniąc koĞcielnym dzwonkiem, jeĞli wystĊpu-jący pomyliá siĊ choü odrobinĊ. Gabriela wystrojono na biaáo, uspokojono mik-sturą z bromkiem potasu i wyprawiono z domu do radia, zobowiązując natural-nie wszystkich krewnych i znajomych do sáuchania audycji. Cháopiec miaá za-Ğpiewaü sentymentalną piosenkĊ àabĊdĨ, lecz jako Īe próba z Maestro odbyáa siĊ naprĊdce, a solistĊ na domiar záego sparaliĪowaáa trema, podczas konkursu okazaáo siĊ, Īe tonacja akompaniamentu jest zbyt wysoka, gáos w wyĪszych partiach zawiódá i – dzwonek zadĨwiĊczaá:

17 TamĪe, s. 124.

18

(7)

PiĊü pesos nagrody i wiele reklamowych prezentów trafiáo do Ğlicznej blondynki, która zmasakrowaáa fragment z Madame Butterfly. Wróciáem do domu przygnĊbiony klĊską i nigdy nie udaáo mi siĊ pocieszyü matki po tym rozczarowaniu20

.

Niedáugo po tym, w nieco innych okolicznoĞciach, chĊü muzykowania od-Īywa, choü nie przynosi Īadnego dochodu.

Bardzo waĪna okazaáa siĊ dla mnie przypadkowa znajomoĞü, jaką zawaráem z trzema braümi García, synami marynarza páywającego po rzece Magdalenie, którzy zorganizo-wali trio i grali muzykĊ popularną, z czystej miáoĞci do sztuki, oĪywiając imprezy towa-rzyskie przyjacióá. Doáączyáem do nich i jako kwartet García wziĊliĞmy udziaá w konkur-sie dla amatorów w rozgáoĞni „Atlántico”. WygraliĞmy pierwszego dnia, przy burzliwych oklaskach; nie wypáacono nam jednak piĊciu pesos nagrody, z powodu raĪącego báĊdu podczas zapisów. Do koĔca roku mieliĞmy próby i ĞpiewaliĞmy za darmo na rodzinnych uroczystoĞciach, w koĔcu jednak Īycie nas rozdzieliáo21

.

Tymczasem Gabriel García rozpocząá naukĊ w kolegium San José w Barra-nquilli, prowadzonym przez jezuitów. W swej autobiografii pisarz niezwykle sugestywnie i z wáaĞciwą sobie dozą humoru opisuje postaci zakonników – na-uczycieli, miĊdzy innymi ojca Manuela Hidalgo.

Stary ojciec Manuel Hidalgo, nauczyciel Ğpiewu, juĪ wtedy doĞü sĊdziwy, byá odkrywcą talentów na wáasny uĪytek i pozwalaá sobie na wypady w muzykĊ pogaĔską, nieprzewi-dzianą w programie nauki22.

Gabriel przeĪywa teraz namiĊtną, máodzieĔczą miáoĞü. Wybranką serca jest Martina, Īona pilota statku páywającego po Magdalenie, zajmująca siĊ podno-szeniem kwalifikacji nauczycieli ze szkóá podstawowych. Wprowadzając cháop-ca w miáosne arkana, dba jednoczeĞnie o to, by nadrobiá on zalegáoĞci w nauce, w której – w przypáywie uczuü – bardzo siĊ opuĞciá. DziĊki temu uzyskuje on najlepsze oceny i Ğwiadectwo z nagrodą.

Naturalnie związek z ukochaną nie moĪe trwaü dáugo, choü Gabriel, jak kaĪ-dy máody zakochany, nie wyobraĪa sobie Īycia bez Martiny. Ona jednak myĞli trzeĨwo:

Najlepiej dla nas obojga byáoby, gdybyĞ pojechaá siĊ uczyü gdzie indziej, teraz, kiedy kompletnie oszaleliĞmy. W ten sposób zdasz sobie sprawĊ, Īe nasza historia nie bĊdzie nigdy w przyszáoĞci niczym wiĊcej niĪ tym, czym byáa23.

Gabriel García udaje siĊ wiĊc do Sucre (tam teraz mieszka jego rodzina) na wakacje, „podejmując – jak pisze – tĊ rĊkawicĊ zalaną ázami” i w wyniku nieáa-twych domowych pertraktacji uzyskuje zgodĊ rodziców na kontynuowanie nauki 20 TamĪe, s. 130. 21 TamĪe, s. 131. 22 TamĪe, s. 141.

(8)

w Bogocie (lecz w rezultacie bĊdzie uczĊszczaá do Liceo Nacional w Zipaquirá). Na razie jednak korzysta z wakacji, bawiąc siĊ i muzykując z przyjacióámi i bratem Luisem Enrique:

Luis Enrique, zapowiadający siĊ jako natchniony gitarzysta, którym rzeczywiĞcie zostaá, nauczyá mnie graü na mandolinie. Razem z nim i Filadelfem Velillą zostaliĞmy królami serenad, a najwyĪszą nagrodą za naszą sztukĊ byáo, kiedy obdarowane muzyką damy ubieraáy siĊ w lot, otwieraáy domy i budziáy sąsiadki, Īeby wspólnie ĞwiĊtowaü aĪ do Ğniadania. Tamtego roku zespóá wzbogaciá siĊ o José PalenciĊ, bogatego i rozrzutnego wnuka wáaĞciciela ziemskiego. José byá urodzonym muzykiem, zdolnym graü na kaĪdym instrumencie, jaki wziąá do rĊki24.

W drugim tygodniu stycznia 1944 roku Márquez, wraz z grupą studentów tworzącą – jak pisze – coĞ w rodzaju wspólnie podróĪującej rodziny, wsiadá w Manangué na pokáad „Davida Arango”, flagowego statku ĩeglugi Kolumbij-skiej, aby odbyü rejs rzeką Magdaleną do Puerto Salgar, skąd w jeden dzieĔ dojeĪdĪaáo siĊ pociągiem do Bogoty.

Od pierwszego dnia zwróciáem uwagĊ na najmáodszego czáonka w naszej rodzinnej grupie, który graá na bandoneonie jak marzenie [...]. Nie potrafiáem opanowaü zazdroĞci, bo od czasu, kiedy usáyszaáem pierwszych akordeonistów Francisca el Hombre na ĞwiĊ-cie narodowym 20 Lipca w Aracatace, uparáem siĊ, Īeby dziadek kupiá mi harmoniĊ, jednak sprzeciwiáa siĊ temu babcia, tą samą Ğpiewką co zwykle, Īe akordeon jest instru-mentem prostaków. JakieĞ trzydzieĞci lat póĨniej miaáem wraĪenie, Īe rozpoznajĊ [ban-doneonistĊ] [...] w jednym z uczestników Ğwiatowego kongresu neurologów [...].

Zapytaáem go:

– A co z pana bandoneonem? Odpowiedziaá zaskoczony: – Nie wiem, o czym pan mówi.

Chciaáem siĊ zapaĞü pod ziemiĊ i najgrzeczniej poprosiáem o wybaczenie, Īe wziąáem go za dawnego studenta, który graá na bandoneonie na pokáadzie „Davida Arango” na początku stycznia 1944. Wtedy jego twarz rozjaĞniáo wspomnienie. Byá to Salomón Ha-kim, Kolumbijczyk, jeden z najznakomitszych neurologów na Ğwiecie. Poczuáem wielkie rozczarowanie, Īe zamieniá bandoneon na inĪynieriĊ medyczną25

.

W La Glorii [...] dosiadáa siĊ grupa studentów, którzy nocami zbierali siĊ w tria i kwarte-ty, Īeby Ğpiewaü przepiĊkne serenady i miáosne bolera. Kiedy zauwaĪyáem, Īe mają do-datkową mandolinĊ, zająáem siĊ nią, pewnego popoáudnia zrobiliĞmy próbĊ i Ğpiewali-Ğmy do bladego Ğwitu. Znalazáem lekarstwo na nudĊ bezczynnych godzin, które páynĊáo prosto z serca: kto nie Ğpiewa, nie moĪe sobie wyobraziü, czym jest rozkosz Ğpiewania26.

24 TamĪe, s. 153.

25

(9)

Rejs dobiegá koĔca w Puerto Salgar, skąd Márquez dalszą czĊĞü podróĪy do Bogoty odbyá pociągiem, w towarzystwie poznanego na statku mĊĪczyzny, na-miĊtnie czytającego, wrĊcz pocháaniającego pokaĨną liczbĊ ksiąĪek.

Na wáasny uĪytek nazwaáem go „ nienasyconym czytelnikiem27

[...] [W pociągu] kompletnie zapomniaáem „o nienasyconym czytelniku”, który nagle pojawiá siĊ i usiadá naprzeciwko mnie, najwyraĨniej w pilnej potrzebie [...]. Bardzo mu siĊ spodobaáo jedno z moich boler, które ĞpiewaliĞmy na statku, i poprosiá, Īebym mu je spisaá. Zrobiáem nie tylko to, ale i nauczyáem go Ğpiewaü. Zaskoczyá mnie swoim Ğwiet-nym sáuchem i páomieniem gáosu, kiedy Ğpiewaá solo, czysto i piĊknie od pierwszego razu.

– Ona umrze, jak to usáyszy – wykrzyknąá promienny.

Zrozumiaáem jego zapaá. Od kiedy usáyszaá, jak ĞpiewaliĞmy to bolero na statku, po-czuá, Īe bĊdzie to prawdziwe objawienie dla narzeczonej, która [...] tego wieczoru miaáa na niego czekaü na dworcu. Sáyszaá piosenkĊ dwa czy trzy razy i mógáby próbowaü od-tworzyü ją z pamiĊci, kiedy jednak zobaczyá mnie samego w pociągu, postanowiá popro-siü mnie o przysáugĊ28

.

BogotĊ, do której wówczas przybyá, wspomina Márquez w rozmowie z Pli-nio Apuleyo Mendozą, charakteryzując karaibskich mieszkaĔców wybrzeĪa, róĪniących siĊ zasadniczo od Kolumbijczyków ze Ğwiata gór – Andów, takĪe w sferze tradycji muzycznych:

Jako potomkowie Andaluzyjczyków, Murzynów i walecznych Indian karaibskich, mieszkaĔcy wybrzeĪa są otwarci i pogodni [...]. Lubią taniec; w ich radosnej muzyce przetrwaáy gorące rytmy afrykaĔskie.

Kolumbijczycy z terenów górskich odziedziczyli [...] skryte, nieufne usposobienie In-dian Czibczów [...]. Podobnie jak andyjski pejzaĪ, muzyka mieszkaĔców tego regionu jest smutna: opowiada o porzuceniu, rozstaniu, odchodzącej miáoĞci29

.

W Bogocie, po nie lada perturbacjach, decydują siĊ dalsze losy Gabriela Garcíi. BĊdzie kontynuowaá naukĊ w Liceo Nacional w Zipaquirá, zanim to jednak na-stąpi – musi zdaü ogólny egzamin w kolegium San Bartolomé:

[...] w przeddzieĔ egzaminu poszedáem razem z muzykami ze statku do podejrzanej knajpy w zakazanej dzielnicy Las Cruces. ĝpiewaliĞmy piosenki za kieliszek chicha, bar-barzyĔskiego trunku z fermentowanej kukurydzy, którą pijacy pĊdzili przy uĪyciu prochu30

.

Nietrudno domyĞliü siĊ, jakie samopoczucie towarzyszyáo Gabrielowi Garcíi nazajutrz. Egzamin zakoĔczyá, jak wspomina, „z poczuciem caákowitej klĊski”, a jednak, ku zaskoczeniu Gabriela, sam dyrektor kolegium oznajmiá mu, iĪ poza matematyką „przeszedá o wáos, dziĊki piątce z rysunku”. Za namową dyrektora

27

TamĪe, s. 156.

28 TamĪe, s. 158. 29

(10)

podjąá, nie bez wewnĊtrznych oporów, decyzjĊ o wyjeĨdzie do Zipaquirá. Wszelkie wątpliwoĞci rozwiaáy siĊ z chwilą przybycia do Liceo Nacional:

Na szczĊĞcie owo zesáanie byáo kolejną áaską mojej dobrej gwiazdy [...]. Towarzystwo tuzina karaibskich rodaków, którzy przyjĊli mnie jak swego od samego przyjazdu, nie-odwoáalnie dzieliáo wszystkich na swoich i innych: miejscowych i obcych. OczywiĞcie ja równieĪ [...]. Pierwsze kontakty nawiązaáem z osobami pochodzącymi z wybrzeĪa kara-ibskiego, bo wszyscy cieszyliĞmy siĊ tą samą zasáuĪoną sáawą, ludzi haáaĞliwych, fanaty-ków grupowej solidarnoĞci i hulaków uwielbiających taĔce. Ja byáem wyjątkiem, ale wkrótce Antonio Martinez Sierra, tancerz rumby z Cartageny, nauczyá mnie taĔczyü modne melodie [...]. Ricardo Gonzales Ripoll [...] zostaá sáynnym architektem, jednak nigdy nie przerwaá tej samej, ledwo sáyszalnej piosenki, którą nuciá pod nosem i taĔczyá sam do koĔca swych dni. Mincho Burgos, urodzony pianista, który potem zostaá dyry-gentem narodowej orkiestry tanecznej, zaáoĪyá zespóá szkolny dla wszystkich, którzy chcieli siĊ uczyü graü na jakimkolwiek instrumencie. On wyjawiá mi sekret drugiego gáo-su w bolerach i vallenatos. Jednak jego najwiĊkszym osiągniĊciem byáo wyksztaácenie Guillerma Lópeza Guerry, czystej krwi bogotaĔczyka, w karaibskiej sztuce uderzania klawiszy w rytmie trzy dwa31.

Pobyt Márqueza w Zipaquirá byá wprost przesycony muzyką:

Guillermo Granados od Ğwitu demonstrowaá swoje talenty tenora w niewyczerpanym re-pertuarze tang. Z Ricardem Gonzalezem Ripollem, moim sąsiadem w sypialni, Ğpiewali-Ğmy w duecie karaibskie guarachas w rytm ruchów szmat, którymi polerowaliĞpiewali-Ğmy buty, siedząc w gáowach áóĪka [...]32.

W czasach Aracataki marzyáem o piĊknym Īyciu, w którym Ğpiewając, podróĪowaábym od miasta do miasta z akordeonem i silnym gáosem [...]. JeĞli moja matka zrezygnowaáa z gry na fortepianie na rzecz wychowania dzieci, a ojciec mój zawiesiá na koáku skrzyp-ce, Īeby móc nas utrzymaü, sáuszne byáoby, aby ich syn pierworodny stworzyá rodzinny precedens Ğmierci gáodowej z miáoĞci do muzyki. Moje doraĨne wystĊpy jako Ğpiewaka lub mandolinisty w szkolnym zespole udowodniáy, Īe mam doĞü sáuchu, by nauczyü siĊ graü na najtrudniejszym nawet instrumencie, i Īe potrafiĊ Ğpiewaü. Kiedy w liceum zapy-tano, kto jest chĊtny do uczestniczenia w zajĊciach z wiedzy o muzyce, pierwszymi, któ-rzy siĊ zgáosili, byliĞmy Guillermo López Guerra i ja. ZajĊcia [...] prowadziá profesor Andrés Pardo Tovar, dyrektor pierwszego programu, poĞwiĊconego muzyce klasycznej, w „La Voz de Bogota” [...]. To, co dziĞ mogáoby siĊ wydawaü ciekawe przez swoją sta-roĞwieckoĞü, to fonograf na korbkĊ, nad którym [profesor] panowaá z maestrią i czuáo-Ğcią tresera fok. Wychodziá z zaáoĪenia – prawdziwego w naszym przypadku – Īe jeste-Ğmy caákowitymi ignorantami. Zacząá wiĊc od Karnawaáu zwierząt Saint-Saënsa, opisu-jąc uczonymi terminami zachowanie kaĪdego ze zwierząt. Potem – jakĪeby inaczej – pu-Ğciá nam Piotrusia i wilka Prokofiewa. Záem, które wpoiáy mi te sobotnie obrzĊdy, byáo krepujące poczucie, Īe muzyka wielkich mistrzów jest niemal potajemnym wystĊpkiem, i potrzebowaáem wielu lat, Īeby przestaü dzieliü muzykĊ z góry na dobrą i záą33.

31 TamĪe, s. 165.

32

(11)

Po czterech latach spĊdzonych w Liceo Nacional Márquez postanowiá – jak pisze – „zmiĊkczyü stanowisko rodziców i zaprzestaü nauki”34. Uwikáany w burzliwe wydarzenia polityczne, wstrząĞniĊty nagáą Ğmiercią jednego z lice-alistów, przyjeĪdĪa na wakacje do Sucre z mocnym postanowieniem rzucenia szkoáy. Natychmiast po pojawieniu siĊ w domu dowiaduje siĊ, Īe rodzice posta-nowili wysáaü Luisa Enrique do domu poprawczego Fontidueño w Medellín:

Ostateczną decyzjĊ podjąá ojciec, kiedy wysáaá nieposáusznego syna, Īeby odebraá za-legáą naleĪnoĞü, a ten, zamiast oddaü ojcu otrzymane osiem pesos, kupiá dobrą mandolinĊ i nauczyá siĊ na niej graü po mistrzowsku.

Ojciec nie odezwaá siĊ sáowem komentarza, kiedy odkryá instrument w domu [...], a cháopiec ciągle odpowiadaá, Īe winna sklepikarka nie ma pieniĊdzy. MinĊáy jakieĞ dwa miesiące i Luis Enrique zastaá w domu tatĊ przygrywającego sobie na mandolinie i Ğpie-wającego [...]: „Patrzcie, ludzie, jak gram na mandolinie, caáe osiem pesos za nią zapáaciáem”. Nigdy nie dowiedzieliĞmy siĊ, skąd ojciec wiedziaá ani dlaczego udawaá, Īe nie wie o podstĊpie syna [...]35

.

Luis Enrique powĊdrowaá do poprawczaka, zaĞ Gabriel García podczas ko-lejnych wakacji z upodobaniem muzykowaá:

Potrafiáem graü jak zawodowiec z Filadelfem Vellilą, magicznym krawcem i znakomi-tym mandolinistą36

.

Po wakacjach Gabriel García powróciá do Zipaguirá, skąd po roku nauki, jak zwykle, przybywa na wakacje do Sucre:

[...] pojechaáem do rodziny na wakacje [...] i najpierw usáyszaáem dobrą wiadomoĞü, Īe mój brat Luis Enrique wróciá po roku i szeĞciu miesiącach pobytu w domu popraw-czym37.

Wzmianki Márqueza o muzykach zamieszkujących Sucre w owym czasie mają niekiedy posmak mrocznej sensacji:

Sucre pozostaáo odporne na przemoc, a tych kilka przypadków, które zapamiĊtano, nie miaáo nic wspólnego z polityką. Jednym z nich byáo zabójstwo Joaquina Vegi, bardzo lu-bianego muzyka, który graá na tubie w miejscowej orkiestrze dĊtej. WystĊpowali o siód-mej wieczorem przed wejĞciem do kina, kiedy jego wrogo nastawiony krewny zadaá mu tylko jeden cios w szyjĊ, nabrzmiaáą od ciĞnienia muzyki, a on wykrwawiá siĊ, leĪąc na ziemi [...]. Byáa to sprawa honorowa38.

34 TamĪe, s. 186. 35 TamĪe, s. 187–188. 36 TamĪe, s. 188. 37 TamĪe, s. 193.

(12)

Wakacje w Sucre, jak zwykle, upáywaáy Gabrielowi Garcíi na ulubionym muzykowaniu, teraz juĪ znów z Luisem Enrique. Márquez wspomina pewien wieczór, kiedy wybieraá siĊ na zabawĊ:

MinĊáa wáaĞnie jedenasta i sáyszaáem, jak matka nuci miáosne fado, Īeby uĞpiü trzy-mane na rĊkach dziecko. Spytaáem, skąd jest ta melodia, a ona odpowiedziaáa mi w bar-dzo swoim stylu:

– Z domów dziwek [...].

Nie doszedáem do domów dziwek, bo w stolarni mistrza Valdesa trafiáem na próbĊ zespoáu, do którego doáączyá Luis Enrique zaraz po powrocie z poprawczaka. Tamtego roku przystąpiáem do nich, graáem na mandolinie i Ğpiewaáem razem z szóstką niezna-nych artystów aĪ po Ğwit. Zawsze uwaĪaáem swego brata za dobrego gitarzystĊ, ale juĪ pierwszego wieczora dowiedziaáem siĊ, Īe nawet jego najzagorzalsi rywale uznają go za wirtuoza [...].

[Valdes] rozniecaá zabawĊ wszĊdzie, gdzie siĊ pojawiaá, a Luis Enrique i Filadelfo Velilla byli zgrani jak zawodowcy39.

W 1946 roku, udając siĊ do Liceo Nacional w Zipaquirá, gdzie odbĊdzie ostatni, szósty rok nauki, Gabriel García leci – po raz pierwszy w Īyciu – samo-lotem do Bogoty. Towarzyszy mu José Palencia, wspomniany tu wczeĞniej bo-gaty utracjusz z Sucre, multiinstrumentalista, wnuk posiadacza ziemskiego. Pa-lencia takĪe zamierza uzyskaü maturĊ, po nieudanej próbie ukoĔczenia edukacji w Sucre:

BĊdąc przejazdem w Bogocie, José Palencia kupiá instrumenty dla caáej orkiestry i nie wiem, czy zrobiá to z premedytacji, czy wiedziony przeczuciami, ale kiedy tylko rektor Espitia zobaczyá, jak Ğmiaáo wchodzi z gitarami, bĊbnami, harmonijkami i marakasami, zyskaáem pewnoĞü, Īe zostaá przyjĊty [...].

[...] byá to caáy rok zabawy. Internat byá tylko dla stypendystów. José Palencia za-mieszkaá wiĊc w hotelu przy rynku, którego jedna z jego wáaĞcicielek graáa na fortepia-nie, i Īycie zmieniáo siĊ nam w niedzielĊ trwającą caáy rok40.

„Niedziela trwająca caáy rok” zaowocowaáa, tuĪ przed ostatnim egzaminem maturalnym, máodzieĔczym wybrykiem nieprzyjemnym w skutkach. Gabriela Garcíi i jego kolegi, decyzją ciaáa pedagogicznego, nie dopuszczono bowiem do egzaminu koĔcowego. Wkrótce jednak los – w osobie rektora Espitii – okazaá siĊ áaskawy.

Rektor Espitia [...] na wáasne ryzyko [...] zaáatwiá to tak, Īe mieliĞmy zdaü egzamin w Ministerstwie Edukacji w Bogocie. I tak teĪ siĊ staáo41

.

W 1947 roku Márquez, zgodnie z wolą rodziców, zapisaá siĊ na wydziaá prawa uniwersytetu w Bogocie, gdzie – jak wspomina – z trudem udawaáo mu

39 TamĪe, s. 202. 40

(13)

siĊ przeĪyü nudĊ wykáadów, gdyĪ juĪ wówczas wiĊkszoĞü czasu poĞwiĊcaá lek-turze – zgoáa nie prawniczej – oraz wáasnym próbom literackim, publikowanym w weekendowym dodatku literackim „Fin de semana” bogotaĔskiej gazety „El Espectador”. WáaĞnie wtedy skrystalizowaáo siĊ jego umiáowanie muzyki, towa-rzyszące mu przez caáe Īycie.

Lek na moje niezliczone popoáudnia nudy przyniosáo mi przypadkowe odkrycie sali koncertowej otwartej dla publicznoĞci w Bibliotece Narodowej. Uczyniáem z niej mój ulubiony azyl, by spokojnie, pod osáoną wielkich kompozytorów, czytaü dzieáa, które zamawialiĞmy na fiszkach u czarującej bibliotekarki. W gronie staáych bywalców od-krywaliĞmy wszelkiego rodzaju powinowactwa co do wybranych utworów. WiĊkszoĞü moich ulubionych autorów poznaáem wiĊc przez pryzmat obcych mi i wystarczająco zróĪnicowanych upodobaĔ i przez dáugie lata nie znosiáem Chopina z winy jakiegoĞ wielbiciela, który bezlitoĞnie sáuchaá go niemal codziennie.

Pewnego wieczoru zastaáem salĊ pustą, bo system nagle przestaá dziaáaü, ale dyrek-torka pozwoliáa mi usiąĞü i w spokoju poczytaü. Na początku siedziaáem, otoczony báo-gim spokojem, ale przez dwie godziny nie byáem zdolny siĊ skupiü z powodu ataków trwogi, które przeszkadzaáy mi w lekturze i sprawiaáy, Īe czuáem siĊ obco we wáasnej skórze.

Dopiero po wielu dniach zdaáem sobie sprawĊ, Īe remedium na nĊkający mnie niepo-kój nie byáa cisza pustej sali, ale wypeániająca ją muzyka, muzyka, która odtąd staáa siĊ raz na zawsze moją niemal utajoną pasją42

.

Wówczas, za sprawą studentów Karaibów, muzyka karaibska cieszy siĊ w Bogocie coraz wiĊkszym zainteresowaniem:

W tym czasie, gdy ludowe pieĞni z Karaibów – których tony wyssaáem z mlekiem matki – torowaáy sobie drogĊ w Bogocie, pogáĊbiáo siĊ moje zainteresowanie muzyką. Najbar-dziej sáuchanym programem byáa La Hora costeña, przygotowana przez Pascuala De-lvecchio, kogoĞ w rodzaju muzycznego konsula wybrzeĪa atlantyckiego w stolicy. Nadawana w niedzielne poranki, staáa siĊ tak popularna, Īe studenci pochodzący z Kara-ibów chodzili taĔczyü do studia i zostawali tam aĪ do póĨnego popoáudnia. Takie byáy początki ogromnej popularnoĞci muzyki z naszych stron w gáĊbi kraju, a czasem i w naj-odleglejszych jego zakątkach, i promocji spoáecznej studentów z wybrzeĪa w Bogocie43

.

W 1948 roku w Bogocie Gabriel García staá siĊ Ğwiadkiem zawirowania po-litycznego, doprowadzającego do krwawych starü liberaáów z konserwatystami, którzy od lat starali siĊ nie dopuĞciü do wprowadzenia rządów dwupartyjnych. Jorge Eliécer Gaitán, przywódca liberaáów, zostaá zamordowany. Ulice Bogoty ogarnĊáa wojna:

Ze wszystkich stron napáywaáy nowe rzesze biedaków gotowych do walki44

.

42 TamĪe, s. 224–225.

43

(14)

JuĪ wówczas trudna do ustalenia byáa liczba zabitych na ulicach, snajperów usadowio-nych na niedostĊpnych pozycjach i gromad ludzi oszalaáych z rozpaczy lub wĞciekáoĞci [...]. Centrum miasta byáo zdewastowane i nadal páonĊáo [...]; záupiono lub puszczono z dymem Paáac SprawiedliwoĞci, kancelariĊ rządu i wiele zabytkowych budynków. To rzeczywistoĞü bezlitoĞnie ograniczaáa drogi pokojowego porozumienia wielu ludzi prze-ciwstawiających siĊ jednemu czáowiekowi, który tkwiá na bezludnej wyspie prezydenc-kiego biura45.

W sąsiednim departamencie Boyacá [...] gubernator José Maria Villarreal – zatwardziaáa konserwa [...] – wysáaá najlepiej uzbrojone oddziaáy na odsiecz stolicy46

.

Koniec koĔców prawdziwą zasáugą prezydenta [...] byáo [...] zajĊcie liberaáów usypiają-cymi cukierkami aĪ do póánocy, kiedy przybyáy ĞwieĪe oddziaáy, by ukróciü rebeliĊ pleb-su i narzuciü pokój pod wodzą konserwatystów [...]47.

Wszelkie marzenia o dogáĊbnych zmianach spoáecznych, za które zginąá Gaitán, rozwiaáy siĊ w dymiących zgliszczach miasta. Liczba Ğmiertelnych ofiar zajĞü na ulicach Bogoty i represji w czasach póĨniejszych przekroczyáa chyba milion; ci, którzy wybrali wygna-nie lub popadli w nĊdzĊ, stanowią drugie tyle48.

W tej sytuacji, wraz z bratem Luisem Enrique, który przyjechaá do Bogoty w lutym 1948 w celu podjĊcia pracy, Gabriel García zdecydowaá siĊ na wyjazd do Cartageny, choü ich matka nalegaáa, by powrócili do Sucre:

[...] matce od pierwszej nocy Ğniáo siĊ, Īe jej dwaj synowie topią siĊ w morzu krwi w czasie zamieszek. [...] postanowiáa, Īe Īaden z nas nigdy nie wróci do Bogoty, choüby-Ğmy mieli siedzieü w domu i przymieraü gáodem49

.

Gabriel wybraá CartagenĊ z uwagi na moĪliwoĞü kontynuowania studiów prawniczych na tamtejszym uniwersytecie. Po zdaniu egzaminu zostaá przyjĊty na drugi rok, jak podkreĞla: „[...] z nigdy nie speánionym warunkiem, Īe mam zdaü egzaminy poprawkowe [...], które jeszcze wisiaáy nade mną po pierwszym roku w Bogocie”50.

W Cartagenie, mimo stanu wyjątkowego, máodzi nie stronili od rozrywki, urządzając copiątkowe, skáadkowe potaĔcówki:

PotaĔcówki organizowane byáy na mocy cichego porozumienia ze stróĪami prawa, póki istniaáa godzina policyjna, a po jej zniesieniu odrodziáy siĊ, bardziej Īywotne niĪ kiedy-kolwiek [...]. 45 TamĪe, s. 254. 46 TamĪe, s. 255. 47 TamĪe, s. 256. 48 TamĪe. 49 TamĪe, s. 259.

(15)

Wystarczyáo wychyliü siĊ przez okno, by wybraü najodpowiedniejszą imprezĊ i za piĊü-dziesiąt centavos bawiü siĊ do rana przy najgorĊtszej karaibskiej muzyce puszczonej na caáy regulator51

.

W sierpniu 1948 roku przyjechaá do Cartageny Emilio Razzore, którego sáynny cyrk miaá niebawem dotrzeü na transatlantyku „Euskera”, páynącym z Hawany. Cyrk nigdy nie dotará, wieĞü o nim zaginĊáa, zaĞ Gabriel García po-stanowiá towarzyszyü zdesperowanemu Razzore w podróĪy do Barranquilli, by odprowadziü go do samolotu lecącego na FlorydĊ, gdzie zrozpaczony pogromca postanowiá stworzyü swój zatopiony cyrk od nowa.

W Barranquilli Gabriel García, wraz z przyjacióámi z redakcji „El Univer-sal”, spĊdza szaloną noc w „Czarnej Eufemii”:

NiemoĪliwoĞcią byáo tam pogadaü, przy karaibskiej orkiestrze grającej caáą siáą páuc dziewiĊü mamb Pereza Prado i caáy repertuar boler [...].

Perwersyjna Zuzanna, która w marcu tego roku wygraáa konkurs taĔca podczas kar-nawaáu, wyciągnĊáa mnie na patio, do taĔca [...].TaĔczyliĞmy seriĊ Mamb nr 5 Dámaso Pereza Prado. ĝmiaáoĞci mi nie brakowaáo: tropikalnemu zespoáowi porwaáem leĪące z boku marakasy i przez ponad godzinĊ Ğpiewaáem bolera Daniela Santosa, Augustina Lary i Bienvenida Grandy52.

W 1949 roku, po oblaniu trzeciego roku, prawa Márquez postanowiá wyje-chaü do Barranquilli. Zatrudniono go jako felietonistĊ w dzienniku „El Heraldo”, gdzie 5 stycznia 1950 roku ukazaá siĊ jego pierwszy tekst. MuzykĊ w Barranqu-illi tak wspomina:

Barranquilla stanowiáa bardzo Īywy oĞrodek, czĊsto przyjeĪdĪali tu akordeoniĞci, któ-rych znaliĞmy ze Ğwiąt w Aracatace [...]. PieĞniarzem bardzo wówczas znanym byá Guil-lermo Buitrago [...]. Nie mniej popularny byá Crescencio Salcedo, bosy Indianin, wystĊ-pujący na rogu przy lodziarni „Americana” i Ğpiewający a capella pieĞni z repertuaru wáasnego i cudzego [...]. Znaczną czĊĞü mojej máodoĞci spĊdziáem w pobliĪu niego [...], póki nie nauczyáem siĊ na pamiĊü szerokiego repertuaru jego pieĞni [...]53.

Niezapomnianym przeĪyciem staáo siĊ dla Márqueza spotkanie z Rafaelem Escaloną, autorem pieĞni Ğpiewanych w tej czĊĞci Ğwiata do dziĞ:

[...] siedzieliĞmy w gabinecie kawiarni „Roma” i tu zawarliĞmy przyjaĨĔ na caáe Īycie [...]. Zacząáem naciskaü EscalonĊ, by zaĞpiewaá mi swoje ostatnie pieĞni: luĨne wersy, niskim, dobrze wywaĪonym gáosem, bĊbniąc palcami o stóá. Ludowa poezja naszych stron pojawiaáa siĊ w nowej kreacji z kaĪdą strofą [...].

Sam z kolei dowiodáem, Īe znam na pamiĊü najlepsze pieĞni jego ziemi, bo zaczerp-nąáem je jako dziecko z szerokiej rzeki tradycji ustnej54.

51 TamĪe, s. 273. 52 TamĪe, s. 291. 53 TamĪe, s. 326–327.

(16)

Escalona przy okazji owego spotkania wyjawiá tajemnicĊ popularnoĞci jed-nej ze swoich pieĞni:

[...] Escalona jechaá autobusem z Villanueva do Valledupar, ukáadając w myĞlach muzy-kĊ i sáowa nowej pieĞni na uroczystoĞci karnawaáowe nastĊpnej niedzieli. Byá to jego mi-strzowski sposób, bo nie umiaá pisaü muzyki, ani graü na Īadnym instrumencie [...]. Po drodze wsiadá do autobusu wĊdrowny grajek w áapciach i z akordeonem [...]. Escalone kazaá mu usiąĞü obok siebie i zaĞpiewaá mu na ucho dwie jedyne ukoĔczone zwrotki no-wej pieĞni. Grajek wysiadá szczĊĞliwy, a Escalona jechaá dalej do Valledupar [...]. Trzy dni póĨniej wypadáa karnawaáowa niedziela i niedokoĔczona pieĞĔ, jaką Escalona po ci-chu zaĞpiewaá przypadkowemu znajomemu, rozbrzmiewaáa [...] od Valledupar po przy-lądek Vela. Tylko on wiedziaá, kto ją rozpowszechniá [...] i nadaá jej tytuá La vieja Sara – Stara Sara55.

W tej czĊĞci Ğwiata niezliczona rzesza wĊdrownych grajków, najczĊĞciej akordeonistów, przemierzaáa caáy rejon, grając na jarmarkach, zabawach karna-waáowych i innych uroczystoĞciach i stanowiąc nieodáączny element codzienne-go Īycia:

Akordeon, który nie jest przecieĪ rodzimym kolumbijskim instrumentem, zyskaá wielką popularnoĞü w rejonie Valledupar, zapewne przywieziony z Aruby i Curaçao. Podczas II wojny Ğwiatowej przerwano import akordeonów z Niemiec, a te, które juĪ znajdowaáy siĊ w Prowincji, przeĪyáy dziĊki pielĊgnowaniu przez miejscowych wáaĞcicieli. Jeden z nich, Leandro Diáz, cieĞla, byá nie tylko genialnym kompozytorem i mistrzem akordeonu, ale teĪ jedynym ekspertem od reperacji instrumentu [...], mimo Ğlepoty od urodzenia [...]. Rafael Escalona [...] zacząá ukáadaü muzykĊ jeszcze jako dziecko, ku zaskoczeniu caáej rodziny, przekonanej, Īe Ğpiew przy akompaniamencie akordeonu to zajĊcie dla Īebra-ków56.

W tym czasie Gabriel García spotyka w Barranquilli swa przyszáą ĪonĊ, Mercedes Barcha, córkĊ aptekarza z Sucre, której – jak Īartobliwie wspomina – zaproponowaá maáĪeĔstwo, gdy miaáa trzynaĞcie lat. Pierwsze spotkanie nie trwa dáugo, Mercedes zgadza siĊ na niedzielne taĔce w Hotelu „Prado”:

Owego dnia rozpoczynaá siĊ niezapomniany triumf mojego kumpla, Pacho Galana, sáa-wetnego twórcy merecumbé, który taĔczono przez caáe lata i który daá początek nowym, Īywotnym prądom w muzyce karaibskiej57

.

W kwietniu 1951 roku Gabriela nieoczekiwanie odwiedziá w Baranquilli oj-ciec. Zatroskany, wrĊcz przygnĊbiony sytuacją, w jakiej znalazáa siĊ rodzina z powodu biedy i napiĊtej sytuacji politycznej, co skáoniáo go do decyzji o prze-prowadzce z Sucre do Cartageny. Ojciec daá wyraĨnie do zrozumienia Gabrie-lowi, by ten przeniósá siĊ tam, zamieszkaá razem z rodziną i zająá siĊ juĪ

55 TamĪe, s. 327 56

(17)

twioną przez ojca pracą, kontynuując studia prawnicze. Co do tych ostatnich – káopot w tym, Īe Gabriel dobrze wiedziaá, iĪ nie zostanie przyjĊty na wydziaá prawa, nie zaliczyá bowiem dwóch przedmiotów z drugiego roku, a takĪe kolej-nych trzech – juĪ zaprzepaszczonych – z trzeciego. Przy wzmoĪonej dziaáalnoĞci publicystycznej i powaĪnym zaangaĪowaniu w pisanie w ogóle, studiowanie prawa powoli przestawaáo wchodziü w grĊ, co Márquez niewątpliwie przed ro-dziną ukrywaá, nie chcąc przysparzaü jej, juĪ i tak licznych, trosk. Przerywając wspóápracĊ z „El Heraldo”, w tydzieĔ po odwiedzinach ojca, Gabriel przepro-wadziá siĊ do Cartageny, gdzie ten zaáatwiá mu pracĊ w biurze Spisu Narodowe-go. Ojciec speániaü miaá funkcjĊ administracyjną, na szczĊĞcie, bez odpowie-dzialnoĞci politycznej, natomiast brat, Luis Enrique, zostaá inspektorem policji. NajwaĪniejsze jednak dla Gabriela byáo wznowienie pracy publicystycznej w „El Universalu”, gdzie powitano go tak Īyczliwie, jakby – co sam podkreĞla – wróciá do domu. W swej autobiografii temu wáaĞnie pobytowi w Cartagenie poĞwiĊca Márquez szczególną uwagĊ, opisując swoją niezwykle liczną rodzinĊ, która zamieszkaáa w jednym, obszernym domu w dzielnicy La Popa. Po kilku-letniej (z wyjątkiem wakacji) nieobecnoĞci w domu Márquez ma teraz okazjĊ przypatrzeü siĊ rodzeĔstwu, które powoli dorasta i doroĞleje. Pisarz nadzwyczaj celnie oddaje charakter, upodobania, przyzwyczajenia, zalety, a takĪe i wady swoich bliskich. To, co szczególnie uderza, to wzajemna miáoĞü i szacunek, przede wszystkim w stosunku do rodziców. Trudno sobie wyobraziü, jak tych dwoje ludzi zdoáaáo wychowaü szesnaĞcioro dzieci, Īyjąc prawie nieustannie w biedzie. Szczególnie piĊknie rysuje siĊ tu postaü matki, zmĊczonej ciąĪami, porodami i nieáatwą codziennoĞcią, a jednak znającej troski i radoĞci kaĪdego swojego dziecka, znajdującej dobrą radĊ i pociechĊ w kaĪdej sytuacji. Godna podziwu jest teĪ solidarnoĞü tej rodziny, w której nigdy nikt nikogo nie opuĞciá w potrzebie.

Zainteresowania muzyczne braci Gabriela przetrwaáy. Wiele lat póĨniej „Lu-is Enrique zostaá ekspertem w ksiĊgowoĞci, Gustavo – topografem, a obaj przy tym nadal grali na gitarach i wyĞpiewywali serenady cudzego autorstwa”58. W koĔcu Gabriel, w czasie gdy ojciec czyniá starania, by wpisaü syna na wydziaá prawa, wyjawiá dáugo skrywaną prawdĊ o przerwaniu studiów. Jednak najbar-dziej przygnĊbiającym faktem byáa bieda, nadal nĊkająca rodzinĊ:

Na nieszczĊĞcie ani sprytu, ani odpornoĞci, ani miáoĞci nie starczaáo Īeby odepchnąü nĊdzĊ [...]. Sprawa spisu zakoĔczyáa siĊ w ciągu roku i moja pensja z „El Universalu” nie rekompensowaáa tamtego wynagrodzenia. Nie wróciáem na wydziaá prawa, mimo zabie-gów niektórych profesorów, którzy postanowili mnie jakoĞ przepchnąü, mimo Īe wyraĨ-nie okazywaáem brak zainteresowania ich staraniami i ich wiedzą. Wynagrodzenie

(18)

wszystkich zarabiających czáonków rodziny nie starczaáo na utrzymanie domu i dziura budĪetowa byáa tak wielka, Īe mój wkáad nigdy nie okazywaá siĊ dostateczny [...].

– Jak mamy siĊ wszyscy potopiü – rozstrzygnąáem pewnego dnia przy obiedzie – po-zwólcie, Īebym przynajmniej ja ocalaá i spróbowaá przysáaü wam chociaĪ szalupĊ.

I tak w pierwszym tygodniu grudnia przeniosáem siĊ z powrotem do Barranquilli, zo-stawiając rodzinĊ pogodzoną z losem i przekonaną, Īe szalupa nadpáynie59.

W Barranquilli Márquez na powrót siada przy maszynie do pisania w redak-cji „El Heraldo”, czyniąc jednoczeĞnie usilne starania wydania drukiem powie-Ğci SzaraĔcza. Z tego czasu w pamiĊci pisarza zachowaáo siĊ wstrząsające prze-Īycie. Wspólnie z Rafaelem Escaloną postanowiá odwiedziü przyjaciela, Manu-ela ZapatĊ Olivella, lekarza, pisarza, dziaáacza politycznego i miáoĞnika muzyki karaibskiej, którego powoáaniem zdawaáo siĊ byü rozwiązanie problemów caáe-go Ğwiata. Olivella zamieszkaá w La Paz i leczyá tam biedotĊ. Na miejscu okaza-áo siĊ, Īe trzy tygodnie wczeĞniej tĊ osadĊ zaatakowaáa policja, podpalając kil-kanaĞcie domów i zabijając kogo popadáo. Terror sáuĪyá rzekomemu „zaprowa-dzeniu porządku”, zaĞ cenzura skwapliwie skrywaáa prawdĊ. Najlepszy muzyk tego regionu, Juan López, po tym zdarzeniu wyjechaá i nigdy nie powróciá. Jego máodszy brat Pablo zapowiedziaá, Īe nigdy juĪ nie zagra na akordeonie i nie zaĞpiewa. PogrąĪeni w Īaáobie wszyscy muzycy w osadzie pozostawili w domu wszelkie instrumenty i nie zamierzali juĪ muzykowaü, nie dając siĊ przekonaü ani Escalonie, ani Olivelli. MieszkaĔcy czuli jednak, Īe Īaáoba nie moĪe trwaü w nieskoĔczonoĞü:

„To tak jakby umrzeü wraz ze zmaráymi” – powiedziaáa jakaĞ kobieta [...]. Ludzie poparli ją. Wówczas Pablo López [...] bez sáowa wszedá do domu i wyszedá z akordeonem. Za-Ğpiewaá jak nigdy, a w miarĊ jak Za-Ğpiewaá, przychodziáo coraz wiĊcej muzyków [...]. W póá godziny póĨniej Ğpiewaáa caáa osada. Na wymaráy rynek wyszedá pierwszy od miesiąca pijak i teĪ zacząá Ğpiewaü ochrypáym gáosem pieĞĔ Escalony, zadedykowaną temuĪ Escalonie, w hoádzie dla niego za dokonanie cudu wskrzeszenia osady60.

Niedáugo po tym Márquez przyjąá dodatkowo posadĊ komiwojaĪera wydaw-nictwa González Porto, specjalizującego siĊ w sprzedaĪy ratalnej encyklopedii i ksiąĪek naukowych oraz technicznych. Márquez miaá oferowaü zakup ratalny ksiąĪek w prowincji Padilla, od Valledupar do Guajiry:

KaĪda pora byáa dobra na zorganizowanie zabawy z moimi klientami i ich wesoáym to-warzystwem [...]. W Villanueva bawiliĞmy siĊ przy akordeonie i dwóch perkusjach. Mu-zycy, sądząc z wyglądu, byli wnukami kogoĞ, kogo sáuchaliĞmy jako dzieci w Aracatace. W ten sposób to, co byáo dla mnie ulubioną dziecinną rozrywką, objawiáo mi siĊ podczas tej podróĪy jako natchnione zajĊcie, które odtąd miaáo mi stale towarzyszyü61

.

59 TamĪe, s. 345.

60

(19)

W 1954 roku Márquez powraca do Bogoty, gdzie przed laty rozpoczynaá pracĊ jako dziennikarz w „El Espectadorze”:

I tak przesiedziaáem – na tym samym krzeĞle, przy tym samym biurku i przy tej samej maszynie do pisania – przez kolejnych osiemnaĞcie miesiĊcy62.

Gabriel obejmuje posadĊ redaktora dziaáu, w którym zamieszczano informa-cje ogólne, opinie i komentarze oraz aktualne doniesienia. Odtąd zajmuje siĊ teĪ krytyką filmową:

Pierwsze komentarze [...] dotyczyáy Ğwietnych filmów kina francuskiego. MiĊdzy innymi

Pucciniego – obszernej biografii wielkiego kompozytora, Záotych szczytów, dobrze

opo-wiedzianej historii Īycia Ğpiewaczki Grace Moore i Imienin Henrietty, pacyfistycznej komedii Juliena Duvivier63.

W cytowanej tu autobiografii Márqueza ostatni akcent muzyczny, jak na ra-zie, dotyczy powstania radia bogotaĔskiego HJCK „ĝwiat w Bogocie”:

Jedyną formą odpoczynku [...] byáy spokojne niedzielne wieczory u Alvaro Mutisa [po-ety – przyp. L.G.], który uczyá mnie sáuchaü muzyki [...]. KáadliĞmy siĊ na dywanie, sáu-chając wielkich mistrzów [...]. Sáuchaáem wszystkiego [...], przede wszystkim roman-tycznej muzyki kameralnej, którą uwaĪam za szczyt artystycznych osiągniĊü64

.

Márquez okreĞla teĪ charakter swojej dawnej i aktualnej páytoteki.

W Meksyku, pisząc Sto lat samotnoĞci, w latach 1965–1966 miaáem tylko dwie páyty:

Preludia Claude’a Debussy’ego i A Hard Day’s Night Beatlesów. Potem, w Barcelonie

kiedy miaáem tyle páyt, ile zawsze mieü chciaáem [...], ustawiáem wszystko wedáug in-strumentów: wiolonczela – mój ulubiony, od Vivaldiego do Brahmsa, nastĊpnie skrzypce od Corellego do Schönberga, potem klawesyn i fortepian od Bacha do Bartóka [...].

Moje ograniczenie polegaáo na tym, Īe nie umiaáem pisaü przy muzyce [...]. Z czasem jednak nauczyáem siĊ [tego], o ile tylko wspóágra z tym, co tworzĊ. Nokturny Chopina do spokojnych fragmentów, sekstety Brahmsa na szczĊĞliwe popoáudnia [...]; przez caáe lata nie wracaáem do Mozarta, od czasu, gdy zrodziáa siĊ we mnie perwersyjna myĞl, Īe Mo-zart nie istnieje, bo kiedy jest dobry – to Beethoven, a kiedy záy – Haydn.

Teraz [...] Īadna muzyka nie przeszkadza mi w pisaniu [...]. NajwiĊkszą niespodzian-kĊ sprawili mi dwaj muzycy kataloĔscy [...], którzy uwaĪali, Īe odkryli zdumiewające podobieĔstwa miĊdzy Jesienią patriarchy [...] i III Koncertem fortepianowym Béli Bar-tóka. Prawda, Īe sáuchaáem go bezlitoĞnie podczas pisania [...]. Nie wiem, jak dowiedzie-li siĊ o owej sáaboĞci czáonkowie szwedzkiej akademii, którzy ten wáaĞnie utwór kazadowiedzie-li puĞciü w tle podczas ceremonii wrĊczania mi nagrody. OczywiĞcie podziĊkowaáem im w duchu, ale gdyby mnie byli zapytali [...] – wybraábym raczej jedną z tych naturalnych

62 TamĪe, s. 365.

63

(20)

romanc Francisca el Hombre, które uĞwietniaáy kaĪdą uroczystoĞü za czasów mojego dzieciĔstwa65.

PowyĪsze wyznanie jest – jak na razie – ostatnią refleksją dotyczącą muzyki towarzyszącej Īyciu i pracy Márqueza, refleksją, jaką odnajdujemy pod koniec jego autobiografii, zatrzymanej na moment i zwróconej w stronĊ Mercedes Bar-cha, którą niedáugo po tym poĞlubi. Kilka jeszcze uwag na temat muzyki pada z ust Márqueza w rozmowie z Plinio Apuleyo Mendozą ujĊtej w Zapachu owocu

guawy. Wspominając pracĊ nad Jesienią patriarchy, pisarz stwierdza, iĪ nigdy

nie sáuchaá tyle muzyki, co podczas pisania tej powieĞci, przy czym potwierdza to, co czytamy w autobiografii, a mianowicie, Īe byáa to przede wszystkim mu-zyka Béli Bartóka i caáa muzyka ludowa Karaibów. Owo poáączenie okreĞla wrĊcz jako „mieszankĊ wybuchową”66.

Spytany przez MendozĊ (w innym fragmencie rozmowy) o ulubionego kom-pozytora, Márquez zdecydowanie wymienia wáaĞnie Bartóka. Inny klimat mu-zyczny, zdaniem pisarza, pobrzmiewa natomiast w Stu latach samotnoĞci:

Przypomina bolero [...]. Bolero, najbardziej latynoamerykaĔska spoĞród form mu-zycznych, jest na pozór bezgranicznie sentymentalne, lecz zawiera w sobie równieĪ po-rozumiewawcze mrugniĊcie, pewną przesadĊ, którą naleĪy traktowaü z humorem, na za-sadzie „nie bierz tego caákiem dosáownie”, w peáni pojmowanej chyba tylko przez Laty-nosów [...].

Kiedy jeden z bohaterów ksiąĪki ginie od kuli, struĪka jego krwi páynie przez caáe miasteczko, docierając do miejsca, gdzie przebywa matka zabitego. Wszystko toczy siĊ w ten sposób, na granicy wzniosáoĞci i dziwacznoĞci. Jak w bolerze67

.

Osobnym tematem poruszanym w rozmowach z Mendozą jest wiara w zja-wiska nadprzyrodzone oraz zabobony. ĝwiat fantazji i magii, tak typowy dla Karaibów, wyziera nieomal z kaĪdego utworu Márqueza. On sam przyznaje, iĪ ulega wielu przesądom, takĪe w sferze muzyki:

– WspominaáeĞ kiedyĞ o cháopakach, którzy w Hiszpanii wchodzą w dáugich, czar-nych páaszczach do restauracji, Īeby tam Ğpiewaü.

– Wiem, takie studenckie zespoáy. Maáo co przynosi pecha jak one [...]. – Co jeszcze ?

– Inwalidzi, którzy pomimo swojego upoĞledzenia grają na instrumentach muzycz-nych. Czáowiek bezrĊki grający na perkusji za pomocą nóg albo na flecie za pomocą ucha. Albo niewidomi muzycy68.

Ukazane tu wiadomoĞci o roli i znaczeniu muzyki w Īyciu Márqueza obfitu-ją w wielokrotnie przytaczane cytaty, niekiedy bardzo obszerne, zaczerpniĊte

65

TamĪe, s. 388–389.

66 P.A. Mendoza, G.G. Márquez, dz. cyt., s. 70–71. 67

(21)

z autobiografii pisarza i jego rozmów z Plinio Apuleyo Mendozą. Osobiste wy-nurzenia na temat muzyki, przedstawione niezwykle sugestywnie, zaprawione tu i ówdzie szczyptą humoru, owiane tajemniczą magią karaibskiego Ğwiata, opie-rają siĊ dodatkowej interpretacji. Są jasne, czytelne i dlatego, na tym etapie pra-cy, zostaáy przytoczone w niezmienionej postaci.

Oto, co w podsumowaniu rozmów z Márquezem pisze Plinio Apuleyo Mendoza:

Gabriel wiĊkszą czĊĞü roku spĊdza w Meksyku. Ma wygodny dom w Pedregal San Angel [...]. JuĪ nie pisze po nocach, jak w owych odlegáych czasach, kiedy byá biedny. Co-dziennie, ubrany w roboczy kombinezon podobny do tych, jakich uĪywają mechanicy w lotnictwie, pracuje od dziewiątej rano do trzeciej po poáudniu. Obiad podaje siĊ, tak jak w Hiszpanii, o trzeciej. Potem Gabriel sáucha muzyki (najchĊtniej kameralnej, a takĪe ludowej muzyki latinoamerykaĔskiej, w tym starych boler Augustina Lary, które zawsze wzruszaáy jego pokolenie)69

.

Skandal stulecia i inne felietony

We wstĊpie do Morza utraconych opowiadaĔ i innych felietonów Ryszard KapuĞciĔski pisze:

Dziennikarzem Gabriel García Márquez byá zawsze. Od dziennikarstwa zaczynaá, z dziennikarskiej pasji zapisywania wydarzeĔ powstawaáy jego opowieĞci, dziennika-rzem czuje siĊ do dzisiaj70.

To prawda. Granica miĊdzy publicystyką Márqueza a jego prozą literacką jest páynna, czĊsto niezauwaĪalna. W wielu jego powieĞciach czy opowiada-niach spotykamy typowo dziennikarskie ujĊcia, i odwrotnie, felieton, reportaĪ, czy notka prasowa, to pasjonująca opowieĞü. CzĊsto zdarza siĊ, iĪ jedno bywa zaczynem drugiego i nie sposób dostrzec gdzie „koĔczy siĊ” Márquez dzienni-karz, a „zaczyna” Márquez prozaik. W przeáoĪeniu na Ğwiat muzyki moĪna fe-nomen ów porównaü do nielicznych wielkich twórców, bĊdących jednoczeĞnie wykonawcami dzieá innych kompozytorów. Tworzenie wáasnej wizji i opisywa-nie cudzej, innej – poprzez swoje osobiste doznaopisywa-nie – to poáączenie, z którego rodzi siĊ genialny mistrz muzycznej opowieĞci, taki, jakim jest Gabriel García Márquez w Ğwiecie sáowa.

Skandal stulecia i inne felietony to zbiór tekstów Márqueza publikowanych

w kolumbijskim „El Espectatorze” w latach 1955–1960. Máody, początkujący dziennikarz poznaje w tym czasie EuropĊ. Jako korespondent gazety odkrywa tĊ czĊĞü Ğwiata, niejednokrotnie wprawiającą go – co zrozumiaáe – w zdumienie

69

(22)

nie pozbawione wątpliwoĞci, jak i Īartobliwie przymruĪonego oka. To wáaĞnie oko i ucho, dociekliwe, czuáe i cierpliwe w postrzeganiu Ğwiata i Īycia, sprawia, iĪ we wczesnej publicystyce moĪna juĪ dostrzec w Márquezie dziennikarza z krwi i koĞci. W felietonach z owych lat niewiele jest muzyki. Zazwyczaj po-brzmiewa ona w tle wielkiej polityki, czy innych doniosáych wydarzeĔ (poza jednym wyjątkiem, jakim jest publikacja ukazująca sylwetkĊ tenora kolumbij-skiego, Rafaela Ribero Silvy). Felieton ten, zatytuáowany Artystyczny sukces

w Genewie, napisaá Márquez w Rzymie w listopadzie 1955 roku, po tym, jak

Silwa zająá ósme miejsce w finale MiĊdzynarodowego Konkursu Interpretacji Muzycznej, który odbyá siĊ tego roku w Genewie.

Dowiadujemy siĊ, iĪ Silva – od 1949 roku mieszkający w rzymskiej dzielni-cy Parioli – stanowiá dla tutejszych mieszkaĔców rodzaj „Īywego budzika”, rozpoczynając codziennie, punktualnie o siódmej rano, üwiczenie wokalnych wprawek, które sąsiedzi wspaniaáomyĞlnie, choü nie bez pewnych oporów, zgo-dzili siĊ tolerowaü. Silva pochodziá z rodziny na wskroĞ muzykalnej, Ğpiewają-cej, grającej i sáuchającej muzyki ze staromodnego gramofonu z tubą. Począt-kowo Silva studiowaá inĪynieriĊ, lecz spotkawszy na swojej drodze Gila Díaza – flecistĊ i dyrygenta orkiestry La Voz de Antioquia, wiedziaá juĪ, Īe jego mu-zyczny los jest przesądzony. UsuniĊty z Akademii Górniczej, zmuszony przez rodzinĊ do zawodu ksiĊgowego, wytrwaá w nim jeszcze krócej. W Rzymie Silva usiáowaá rozpocząü naukĊ Ğpiewu u commendatore hrabiego Carla Calcagni. Wtedy jednak hrabia i jego Īona, sopranistka, uznali, iĪ gáos Silvy jest nic nie wart. Mimo to, Silva przez szeĞü lat, budząc sąsiadów o siódmej rano, codzien-nie uparcie üwiczyá. Swój sukces przypisywaá póĨniej takĪe pokaĨnym iloĞciom soku z jabáek, który wypijaá przed wystĊpami. Nie zaniedbaá teĪ kursu gry aktor-skiej. W chwili, gdy Márquez pisaá o sukcesie na genewskim konkursie, Silva miaá w repertuarze dziesiĊü oper, naturalnie znając je na pamiĊü. ĝpiewaá w Cit-tà di Roma, w Instituto de Cultura Hispánica, w Victoria Hall oraz w Genewie i w Strasburgu. Jego motto Īyciowe, a przede wszystkim zawodowe brzmi: „NajwaĪniejsze to siĊ nie zaáamywaü”71.

Felieton ukazuje Rafaela Ribero SilvĊ takiego, jakim jest, bez zbytniej prze-sady podkreĞlając jego zalety i dowcipnie zdradzając caákiem niewinne sáabost-ki. Osoba Silvy pojawi siĊ póĨniej w jednym z Dwunastu opowiadaĔ tuáaczych zatytuáowanym ĝwiĊta.

Skandal stulecia i inne felietony otwiera relacja Márqueza z konferencji

Wielkiej Czwórki – Eisenhovera, Edena, Faure i Buáganina – w Genewie w 1955 roku. Muzyki tu niewiele, co zrozumiaáe. Jedynie od czasu do czasu stanowi ona táo owego wydarzenia. Oto przybyá na konferencjĊ Edgar Faure z maáĪonką:

(23)

[...] uĞcisk dáoni prezydenta Szwajcarii, olbrzymi bukiet róĪ [...] dla pani Faure [...] i akordy francuskiego hymnu, w wykonaniu orkiestry wojskowej 26 puáku. Pewna fran-cuska gazeta donosiáa wczoraj, Īe orkiestra otrzymaáa z wyprzedzeniem partytury wszystkich hymnów – z wyjątkiem radzieckiego. W ostatniej chwili muzycy musieli go w poĞpiechu spisaü z páyty72

.

Drobny, muzyczny akcent towarzyszyá spacerowi prezydenta Eisenhowera po Genewie w chwili, gdy znajdowaá siĊ on na moĞcie nad Rodanem. Byáa to zapewne niezwykáa sytuacja, kiedy „po obu stronach mostu szli, równieĪ pieszo, wtopieni w obojĊtny táum, mijani przez rozĞpiewanych rowerzystów, potĊĪni ochroniarze w marynarkach skrywających pistolety”73.

Nie ulega wątpliwoĞci, iĪ premier Wielkiej Brytanii – Anthony Eden – miaá wiele wspólnego ze sztuką pianistyczną, gdyĪ w chwili przybycia do rezydencji Le Respoir spodziewaá siĊ tam fortepianu, lecz zamiast niego zastaá... tylko ma-szyny do pisania. DomyĞlamy siĊ, iĪ doznaá w gáĊbi duszy uczucia zawodu74.

Osobne miejsce w relacji Márqueza zajmują maáĪonki prezydentów. Z wáa-Ğciwą sobie dozą humoru opisuje, jak damy przeĪyáy burzĊ na jachcie znajdują-cym siĊ akurat na Ğrodku Jeziora Genewskiego, cierpiąc katusze. Ocháonąwszy, przebrawszy siĊ w eleganckie toalety, zjawiáy siĊ póĨniej na przyjĊciu wydawa-nym przez madame Petitpierre, maáĪonkĊ prezydenta Szwajcarii.

Jedyny mĊĪczyzna obecny na damskim przyjĊciu stwierdziá, Īe specjalnie zaangaĪowana Ğpiewaczka wykonaáa utwór wyjątkowo pasujący do tamtego nastroju. Jeden jego wers brzmiaá: „Ach BoĪe mój, w nieszczĊĞciu mi dopomóĪ!”75

Na koniec – akcent kolumbijski. Podczas gdy osobistoĞci jadaáy w odpo-wiednio wytwornych miejscach, agenci ochrony wszystkich czterech krajów posilali siĊ w jednym z tajnych lokali, takich, „które wymyĞlono dla potrzeb filmów kryminalnych, [...] gdzie o Ğwicie wylewa siĊ przez okna strumieĔ mam-bo. [...] Nikt by nie uwierzyá, Īe [...] w tej samej Genewie Kalwina znajduje siĊ nocny przybytek, którego nazwa pochodzi z mambo Damazo Pereza Prado”76.

Z Genewy przenieĞmy siĊ do Rzymu, ĞciĞle mówiąc – do Castel Gandolfo, skąd w 1955 roku Márquez dwukrotnie relacjonowaá pobyt Jego ĝwiątobliwoĞci, Piusa XII, w sposób niezwykle zajmujący opisując zarówno postaü papieĪa, jak i atmosferĊ towarzyszącą jego podróĪy z Rzymu do wakacyjnej rezydencji. W sierpniu „placyk w miasteczku peáen byá flag, zaĞ [...] na jednej drewnianej scenie zasiadali przedstawiciele wáadz, a na drugiej, drewnianej scenie orkiestra. Kiedy 72 TamĪe, s. 16–17. 73 TamĪe, s. 21. 74 TamĪe, s. 24. 75 TamĪe, s. 33.

(24)

rozeszáa siĊ wiadomoĞü, Īe papieĪ dotará do paáacu, orkiestra – typowo wiejska ka-pela – zaczĊáa dąü co siá w páucach [...] wzruszający hymn Biaáy Ojciec”77.

Z kolei z grudniowego felietonu dowiadujemy siĊ miĊdzy innymi, jak spĊ-dzają czas pielgrzymi przed i po audiencjach papieskich:

Z drugiej strony paáacu, naprzeciwko gáĊbokiego i piĊknego jeziora, maáe restauracyjki czekają na koniec audiencji, aby nowi klienci przyszli napiü siĊ wina i taĔczyü bolera aĪ do Ğwitu78

.

W swoistej przeciwwadze do wakacji Piusa XII pozostaje publikacja z sier- pnia 1955 roku, w której Márquez opisaá Ğwiatowy kongres Ğwiadków Jehowy odbywający siĊ w Rzymie. Oto dowcipnie ujĊty muzyczny akcent towarzyszący zakoĔczeniu kongresu:

WaĪna sesja zamykająca obrady zakoĔczyáa siĊ hymnem odegranym przez murzyĔską orkiestrĊ, jednak zrezygnowano z chórów, albowiem kongresiĞci nie mieli czasu uzgod-niü, jaki ma byü oficjalny jĊzyk. KaĪda grupa znaáa hymn w swoim wáasnym jĊzyku, a doĞwiadczenie biblijne poucza, Īe czáowiek byá bezradny wobec poplątania jĊzyków na wieĪy Babel79.

Z 1955 roku pochodzi kilka felietonów poĞwiĊconych europejskim wyda-rzeniom filmowym. PublikacjĊ z grudnia Márquez poĞwiĊciá Sophii Loren i Ginie Lollobrigidzie, aktorkom pozostającym ze sobą w stanie „ĞwiĊtej rywali-zacji”, podniecającej táumy wielbicieli, szczególnie we Wáoszech. 5 grudnia oczekiwali oni (na dworcu Termini w Rzymie) powrotu Loren z Oslo, gdzie odbywaá siĊ tydzieĔ filmu wáoskiego. Niestety, tym razem Wáosi odnieĞli siĊ z dezaprobatą do aktorki, dotaráa do nich bowiem wiadomoĞü, iĪ Loren niezbyt elegancko znalazáa siĊ w Oslo, potĊĪnie spóĨniając siĊ na kolacjĊ wydawaną na jej czeĞü w hotelu Bristol. Márquez pisze, Īe jeszcze po godzinie 23.30 Wáosi, takĪe zaproszeni na przyjĊcie, stukali do jej pokoju, báagając by raczyáa zejĞü do sal recepcyjnych. W tym na pozór báahym incydencie dopatrywano siĊ dla Wáoch powaĪnych konsekwencji, tak dla wáoskiego przemysáu filmowego, jak i turystycznego, który w tym czasie odnotowywaá kaĪdego lata liczbĊ 70 000 norweskich turystów, dysponujących sporą dolarową gotówką.

Dla samej Wenecji, miasta pozbawionego przemysáu i handlu, arogancja aktorki moĪe oznaczaü katastrofĊ. Powszechnie wiadomo, Īe w Wenecji są romantyczne gondole z gondolierami Ğpiewającymi przy blasku ksiĊĪyca, bo taką wizjĊ rozpowszechnili tury-Ğci. A tak naprawdĊ teraz, po sezonie, gondole spoczywają w skrzyniach z naftaliną, a romantyczni gondolierzy zawiesili swe romantyczne gáosy na gwoĨdziu i wydają pie-niądze zarobione przez poprzednie miesiące, w oczekiwaniu na powrót lata.

77 TamĪe, s. 45.

78

(25)

Radio Oslo zapowiada, Īe z powodu niewczesnego zmĊczenia aktorki, byü moĪe w przyszáym roku 70 000 Norwegów nie przybĊdzie na przejaĪdĪkĊ gondolą80.

O tym, czy tak rzeczywiĞcie siĊ staáo – nie wiemy. W pozostaáych grudnio-wych felietonach Márquez przybliĪyá czytelnikom powody, dla których obie wáoskie piĊknoĞci, delikatnie mówiąc, nie okazywaáy sobie sympatii. Wydaje siĊ, iĪ w jego opinii, dalekiej od Ğmiertelnej powagi, z lekka zabarwionej drwią-cym uĞmieszkiem, odrobinĊ bardziej sprzyja on Ginie, uznając oczywiĞcie wszystkie „obfite” walory Sophii, o której nb. dowiadujemy siĊ, Īe jest córką pianistki i Īe to wáaĞciwie matka wbiáa jej do gáowy pomysá kariery filmowej”81.

Oto maáy przykáad „rozgrywki” obu paĔ:

Gdy Gina oznajmiáa, Īe w filmie zaĞpiewa, Sophia wziĊáa udziaá w konkursie piosenki neapolitaĔskiej. Gina postanowiáa nagraü páyty, Sophia poszáa w jej Ğlady z Bambo Bacan82.

I tak dalej, i tak dalej. DziĞ wiemy, Īe miáoĞnicy filmu pokochali i cenią obie aktorki, zaĞ czytając o ich niegdysiejszych animozjach, moĪna zadaü pytanie, zapewne wspólnie z autorem felietonów: czy naprawdĊ na tym Ğwiecie nie ma wiĊkszych nieszczĊĞü?

We wrzeĞniu 1955 roku Márquez obserwowaá festiwal filmowy odbywający siĊ w Wenecji, opisując miĊdzy innymi atmosferĊ towarzyszącą filmowi repre-zentującemu Stany Zjednoczone:

Stany Zjednoczone przywiozáy bombĊ w postaci Filmu Traper z Kentucky (The

Kentuc-kian), wyprodukowanego i wyreĪyserowanego przez Burta Lancastera, w którym on sam

odtwarza jedną z ról. [Z tej okazji] urządzono haáaĞliwe przyjĊcie w Luna Parku, na które przybyáo 1200 osób [...]. Dla czterech parkietów graáy dwie orkiestry: jedna muzykĊ roz-rywkową, druga kentuckiaĔską muzykĊ ludową [...]; czáonkowie delegacji radzieckiej na-áoĪyli kowbojskie kapelusze i Īwawo taĔczyli caáą noc przy akompaniamencie typowo kentuckiaĔskiej muzyki. Ciekawe to byáo widowisko: w takt basowych uderzeĔ tancerze wykrzykiwali i skakali jak Kozacy znad Woági83

.

Wiele uwagi poĞwiĊciá Márquez Michelangelo Antonioniemu, którego film

Przyjacióáki, z muzyką Giovanniego Fusco, przedstawiono na weneckim

festi-walu. Przy okazji felietonista przypomniaá inny, wspaniaáy film Antonioniego,

DamĊ bez kamelii z Lucią Bosé, w którym twórcą niezapomnianej ilustracji

muzycznej byá równieĪ Giovanni Fusco84.

Postaci reĪysera francuskiego, René Claira, Márquez poĞwiĊciá caáy wrze-Ğniowy felieton, opisując szczegóáowo konferencjĊ prasową, w trakcie której 80 TamĪe, s. 184. 81 TamĪe, s. 191. 82 TamĪe, s. 192. 83 TamĪe, s. 67.

Cytaty

Powiązane dokumenty

We derive a generic phenomenological model of a Majorana Josephson junction that accounts for avoided crossing of Andreev states, and investigate its dynamics at constant bias

[r]

In these subjects when we combined all three polygraph parameter scores (EDR, Pneumo, and Cardio) with the fMRI score the fi nal determination of truth and deception was changed

Żadna z autorek/autorów Uniwersytetu i emancypacji nie podjęła kwestii tego, na ile podjęcie tych właśnie studiów jest formą „ironicznej emancypacji”, ucieczki od rynku

Chyba nie bardzo mógł się jeszcze wówczas do niej dostosować, bo do Delegacji Sądu Sejmowego nie wszedł.. Nie udało się też znaleźć żadnych śladów

The following analysis has been structured according to two broad categories: ‘about winning’ and ‘beyond winning’. In the first of the proposed categories, I have looked at

Podmiot, decydując się zainwestować na rynku nieruchomości, stoi przed wyborem odpowiedniego segmentu tego rynku. Dla inwestorów instytucjonal­ nych największe znaczenie

Pod wpływem Słowa serce zdolne jest nie tylko do wypowia- dania tego, co się w nim dzieje, ale także tego, co przeżywa.. Różnica wydaje się trudna