• Nie Znaleziono Wyników

na oceanie sPokojnyM

W dokumencie morski przegląd (Stron 96-101)

Z Oceanu Indyjskiego SMS „Wolf” skierował się w stronę Australii i Nowej Zelandii w

poszukiwa-niu węgla. Mimo że pogoda nie zawsze dopisywa-ła, wodnopłatowiec prowadził loty rozpoznawcze.

2 czerwca 1917 roku o godzinie 14.30, na północ od Wysp Niedzielnych natrafiono na wrogi paro-wiec: Przez lornetkę zobaczyliśmy, że posiada ante-ny radjo telegraficzne. [SMS] „Wolf”, który dopie-ro, co puścił w ruch kotłownie, idąc nawet całą mo-cą, nie mógł dać więcej niż pięć–sześć węzłów, trudno więc było marzyć o schwytaniu przewyższa-jącego nas szybkością parowca, który umknąwszy, dzięki radjostacji zdradziłby niewątpliwie miejsce naszego pobytu – wspominał mechanik-pilot wod-nopłatowca. Wobec tego dowódca zdecydował się użyć samolotu. Skoro tylko dostrzeżono statek, lu-dzie skoczyli do naszej kajuty krzycząc: „Panie lot-nik! Panie lotlot-nik! Wyjeżdżajcie, trzeba schwytać parowiec”. Nie dałem sobie tego dwa razy powta-rzać. Na jednej nodze skoczyłem na pokład i na mo-je usilne naleganie otrzymałem natychmiast rozkaz odlotu. Nigdy jeszcze nasz „Wőlfchen” nie był tak szybko, tak pewnie i z taką gorliwością opuszczany na morze. Wprost przyjemnie było patrzeć, w jak krótkim czasie znaleźliśmy się w powietrzu. Lecieli-śmy w kierunku wysp (warunki nie pozwalały ina-czej), na wysokości 350 m. Zamierzałem odciąć sta-tek od północy. Doskoczywszy do naszej ofiary, zni-żyłem się szybko na osiemdziesiąt metrów i latałem nad nią. Nawet bez lornetki widziałem doskonale pokład, gdzie biegali w zamieszaniu marynarze.

Panował tam szalony zamęt, zapewne dla tych pa-nów z dołu sytuacja była zupełnie nowa. Nigdy jesz-cze nie zdarzyło im się być atakowanym przez tego rodzaju ptaka7.

Lecąc nad parowcem załoga wodnosamolotu zrzuciła cztery rozkazy, przyczepione do ciężkich woreczków. Jeden z nich upadł w wodę, około pięć metrów za rufą i zatonął, drugi spadł na przedni po-kład wykrytej jednostki. Jeden z marynarzy wziął go i zaniósł do kapitana, stojącego na mostku. Wo-reczek z żaglowego płótna, zaopatrzony w kawałek ołowiu i mający dla zwrócenia uwagi długą czer-woną wstążkę, zawierał następujący rozkaz:

Skierować się niezwłocznie na południe. Kieru-nek – krążownik niemiecki. Wstrzymać się od roz-mów radiotelegraficznych. Nie niszczyć żadnych FOT. 1. DOWÓDCA SMS ,,WOLF” kmdr ppor. Karl

August Nerger

5 Ibidem.

6 S. Borzutzki: Flugzeugbau…, op.cit., s. 38.

7 Ibidem.

HISTORIA MORSKA Początki korsarskich rajdów

papierów. Jeżeli natychmiast nie usłuchacie, zaczniemy bombardowanie. Z rozkazu: Stein. M.

Fabeck8.

Żeby pokazać, że to nie żarty, z wodnopłatowca zrzucono bombę, która upadła 20 metrów przed dziobem parowca i wybuchła z taką siłą, że słup wody trysnął na wysokość szczytu masztów. Sku-tek wybuchu był natychmiastowy – staSku-tek ruszył w nakazanym kierunku. Obawiano się tylko jednej rzeczy – czy też nie jest to okręt [statek] neutralny?

[SMS] „Wolf” wywiesił sygnał: – „Zastopować na-tychmiast. Komunikowanie się przy pomocy radjo wzbronione. Pokażcie swą banderę” – wspominał pilot wodnopłatowca A. Stein. I oto na szczycie masztu ukazała się bandera Nowej Zelandji, którą przywitaliśmy w powietrzu trzema głośnemi okrzy-kami: hurra! – Cieszyliśmy się, że pierwszy nasz występ powiódł się tak wspaniale. [SMS] „Wolf”

spuścił szalupę i na pokład pryzu udała się nasza załoga. W godzinę później, kiedy zapadł zmierzch, znaleźliśmy się na pokładzie, przyjęci entuzjastycz-nie. Na mostku kapitańskim zameldowałem dowód-cy o wykonaniu rozkazu, za co otrzymaliśmy oby-dwaj gratulacje z powodu tak pięknego sukcesu.

W dowód uznania dowódca darował nam banderę pryzu9.

Entuzjazm załogi wzrósł jeszcze bardziej, kiedy się okazało, że na pokładzie zdobytej jednostki znajdowało się ponad tysiąc ton węgla i… znale-ziono czterdzieści dwa żywe barany. Węgiel był wyjątkowo potrzebny dla okrętu, ale żywe barany były rzeczą nie do pogardzenia dla załogi od dawna niemającej świeżego jedzenia w ustach (na

pokła-dzie jednostki znajdowało się także 20 cetnarów świeżych ryb)10. Zajętą jednostką był parowiec no-wozelandzki s/s „Wairona” [„Wairuna”?] z ładun-kiem, między innymi gumy i kopry, wartości kilku milionów marek, przeznaczonym dla USA.

Gdy zamierzano pryz zatopić, w oddali ukazał się żaglowiec. Było to przed wieczorem. Otrzymaliśmy rozkaz zatrzymania go i zmuszenia do zmiany drogi tak, żeby [SMS] „Wolf” opanował go jeszcze przed nadejściem ciemności. Wylecieliśmy o godzinie 16 w kierunku West Nord-West na dostrzeżony żaglo-wiec i lataliśmy nad nim podobnie jak nad „Wajru-ną” [s/s „Wairo„Wajru-ną”] na wysokości osiemdziesięciu metrów, rzucając mu nasze rozkazy – wspominał A. Stein. Dla ostrożności wzięliśmy tym razem ze so-bą sześć woreczków, lecz żaden z nich nie trafił w po-kład, gdyż na wysokości masztów wiatr spędzał je w morze. Niektóre woreczki uderzyły nawet o żagle, lecz odbiły się i poszły za swemi poprzednikami. Tak, więc nie mieliśmy żadnego środka zatrzymania okrę-tu i wściekli, że nam się nie udało trafić w pokład, miotamy bombę o dziesięć metrów przed okrętem, na co ten w odpowiedzi wywiesił swą banderę. Był to pierwszy nasz Amerykanin [żaglowiec „Winslow”].

Wodujemy szybko. Biegnąc po fali, Fabeck zbliża się do żaglowca, płynącego z szybkością pięciu–sześciu węzłów. Wściekły z gniewu z powodu nieudanego przedsięwzięcia wstaję z siedzenia i grożę rewolwe-rem kapitanowi, który niespokojny na trzęsących no-gach, przypatruje się nam z trwogą. – Skierować się

8 Ibidem, s. 39.

9 Ibidem, s. 40.

10 Ibidem, s. 41.

FOT. 2. OBSŁUgA WYRZUTNI torped w trakcie

ćwiczeń FOT. 3. WODNOSAMOLOT TYPU Friedrichshafen

FF-33E po zwodowaniu z pokładu krążownika

HISTORIA MORSKA Początki korsarskich rajdów

natychmiast na południowy wschód, na krążownik niemiecki. W podnieceniu zapomniałem zupełnie, że ten człowiek przecież nie rozumie po niemiecku. Nie było też w tem nic dziwnego, że patrzył na nas wy-trzeszczonemi oczami i nie ruszał się. Na szczęście spostrzegłem swój błąd i powtórzyłem rozkaz po an-gielsku. Nagle jakiś drugi człowiek ukazał się przy sterze, ludzie wykonali bez zwłoki rozkaz swego sze-fa i żaglowiec ruszył, jak żądałem, na południowy--wschód. Wzleciałem na nowo, trzymając się nad statkiem, aby mu wpakować bombę przy pierwszym zamiarze ucieczki. Lecz szlachetny Amerykanin my-ślał tak mało o ucieczce, jak przedtem „Wairuna”

[s/s „Wairona”]. Po zawładnięciu „VinsIovem”

[„Winslowem”] – tak się okręt nazywał – wciągnięto nas na pokład11.

Obie jednostki zatopiono 17 czerwca 1917 roku.

10 czerwca 1917 roku załoga wodnosamolotu wy-konała cztery loty rozpoznawcze, w czasie których ujawniło się poważne zużycie jego konstrukcji (awa-ria śmigła). Po czternastu dniach naprawy wodnosa-molot był ponownie gotów do akcji. W wyniku kolejnych dwunastu lotów rozpoznawczych, SMS

„Wolf” zatopił 12 i 14 lipca 1917 roku w rejonie Wysp Salomona dwa amerykańskie żaglowce, a 6 sierpnia 1917 roku w rejonie Nowej Gwinei koło Rabaul zdobył brytyjski parowiec s/s „Matunga”.

Przez cały czas „Wőlfchen” stał nieosłonięty na po-kładzie okrętu i jego płócienne pokrycie ucierpiało poważnie od gorącego słońca i deszczy tropikalnych, tak że po trzydziestu dniach konieczne było odno-wienie płóciennej powłoki wodnosamolotu.

26 września 1917 roku wodnosamolot był gotów do lotu, gdy na horyzoncie dostrzeżono słup dymu.

Opuszczono nas na wodę i polecieliśmy. Po godzi-nie lotu zobaczyłem, że dym pochodzi ze statku han-dlowego, płynącego na południowy zachód z szyb-kością trzynastu węzłów, poczem wróciliśmy do swego okrętu. Lecz wtedy zdarzyła się nieprzyjem-na historja – wspominieprzyjem-nał pilot Aleksander Stein.

Już od dwudziestu minut straciliśmy [SMS] „Wol-fa” z oczu, a wiatr przeciwny wzmocnił się znacz-nie, więc wracaliśmy powoli. Było to niemiłe wobec ograniczonej ilości posiadanej przez nas benzyny.

Jednak szczęśliwa gwiazda, sprzyjająca nam już na Morzu Północnem, nie zawiodła nas i tym razem;

dolecieliśmy do okrętu, mając tylko cztery litry benzyny w zbiorniku. Zdaliśmy raport dowódcy, który postanowił natychmiast płynąć na południo-wy zachód, południo-wysunąć się przed parowiec, po czem, zrobiwszy zwrot, podejść do niego. Nieco po połu-dniu zmieniliśmy kurs na północno-wschodni12.

Wodnosamolot po starcie miał rozkaz, by w razie potrzeby zatrzymać parowiec zrzucanymi bomba-mi. Załoga wodnosamolotu leciała w takiej odle-głości od celu, by nie można było maszyny dostrzec aż do zatrzymania statku. Strzał wykonany z krą-żownika przed dziób parowca miał być sygnałem dla załogi wodnosamolotu do rozpoczęcia akcji.

Tym razem nieprzyjacielska jednostka nie usłucha-ła sygnałów, zmieniusłucha-ła kierunek i zaczęusłucha-ła uciekać.

W chwili, kiedy lecieliśmy nad nim, chcąc wsadzić mu bombę, dostał z [SMS] „Wolfa” pierwszą sal-wę. Nasza bomba upadła tuż przed dziobem statku, lecz to w niczem nie zmieniło taktyki przeciwnika – wspominał A. Stein. Uciekali od nas całą mocą.

Wtedy bosman-pilot Fabeck w ostrym wirażu zbli-żył się do niego i kiedy zamierzałem rzucić drugą bombę, salwa z [SMS] „Wolfa” runęła na paro-wiec, a siła wybuchu granatów podrzuciła nas ze sto metrów w górę. Moja bomba upadła w wodę przy burcie, eksplodując wysoko i silnie. Pęd po-wietrza obalił dwóch Japończyków, stojących na przednim pokładzie. Nastąpiła trzecia salwa [SMS]

„Wolfa”, która wreszcie poskutkowała13. Parowiec – był to s/s „Hitachi Maru” – zasto-pował maszyny i wywiesił banderę japońską.

Za-11 Ibidem.

12 Ibidem, s. 42.

13 Ibidem.

FOT. 4. POKŁAD KRąŻOWNIKA SMS ,,Wolf”

w czasie sztormu

HISTORIA MORSKA Początki korsarskich rajdów

łoga wodnosamolotu latała nadal wokół niego dopóki niemiecka załoga pryzowa nie obsadziła wrogiej jednostki. W międzyczasie zaczął szwan-kować silnik wodnosamolotu, wobec czego wo-dowano, a po dopłynięciu do burty SMS „Wolf”

stwierdzono z wielkim zdziwieniem, że śmigło trzymało się tylko na czterech śrubach zamiast jedenastu. Pozostałe obluzowały się i były czę-ściowo pokruszone. Był to skutek wstrząsu po-wietrznego spowodowanego wybuchami poci-sków z SMS „Wolfa”. Całą noc pracowano nad usunięciem uszkodzeń i o świcie „Wőlfchen” był gotów do lotu.

S/s „Hitachi Maru”, chociaż poważnie uszko-dzony, po dwugodzinnej naprawie mógł płynąć i SMS „Wolf” skierował go ku bliskiemu atolowi, gdzie postanowiono zająć się przeładowaniem wę-gla i towarów na pokład krążownika. W tym cza-sie załoga wodnosamolotu przeżyła swą najwięk-szą przygodę. Chcąc zabezpieczyć [SMS] „Wol-fa” przed zaskoczeniem podczas sześciu dni, prze-znaczonych na pożarcie schwytanej przezeń zdo-byczy, każdego ranka od godziny szóstej lataliśmy nad atolem i nad sąsiedniemi drogami morskiemi.

Jednocześnie upatrywaliśmy parowców, nadają-cych się dla nas, jako łup, ale nie znaleźliśmy żad-nego – wspominał Aleksander Stein. Brakowało nam tymczasem węgla. Wreszcie szóstego dnia [SMS] „Wolf” opuścił atol, udając się w dalszą drogę a Hitacha Maru [„Hitachi Maru”] tam po-został. W trzy dni potem otrzymałem rozkaz za-wieźć instrukcję do załogi pryzu. Rozpoczęliśmy lot przy chmurnem niebie, deszczu i silnym wie-trze. Mimo to udało się nam wodować przy Hita-cha Maru [„Hitachi Maru”] z wielkiem zdziwie-niem i radością naszej osady, która się na nim znajdowała. W kilka godzin później otrzymałem rozkaz powrotu do [SMS] „Wolfa”. Wyleciałem.

Pogoda pogorszyła się. Wiatr wzrósł do sześciu–

–siedmiu metrów na sekundę. Siekł deszcz. Był to najbardziej niebezpieczny lot, jaki wykonałem w mojem życiu lotnika. Zwłaszcza trudne było oderwanie się od powierzchni wzburzonego mo-rza o krótkiej fali i wzniesienie się na pierwsze sto metrów. Całe niebo pokrywały gęste chmury.

Wkrótce straciliśmy z oczu Hitacha Maru [s/s

„Hitachi Maru”] i posuwaliśmy się naprzód.

W połowie drogi spadł nagle silny deszcz i otoczył Ocean

Indyjski

Ocean Spokojny

Ocean Atlantycki Ocean

Atlantycki

Australia Afryka

Europa Azja

Ameryka Południowa Ameryka Północna

Źródło: S. Borzutzki: Flugezeugbau Friedrichshafen GmbH. Berlin 1993.

MAPA Z TRASą najsłynnniejszego rejsu pierwszej wojny światowej

HISTORIA MORSKA Początki korsarskich rajdów

nas nieprzebytą ścianą. Nie widzieliśmy absolut-nie nic ani na prawo ani na lewo. Przez mgabsolut-nieabsolut-nie oka dostrzegłem [SMS] „Wolfa”, znałem więc kie-runek i zachowałem, a raczej pragnąłem go za-chować. Lecz wokół nas wyrósł jakby mur czarny i zwarty. Lunęła ulewa, jakiej nigdy w życiu nie widziałem. Leciałem to na prawo, to na lewo, to zataczałem krąg, na próżno szukając wyjścia. Nie-ustannie natykałem się na zwały chmur. Zdawało mi się, że trwa to całą wieczność. Wreszcie znala-złem jakąś dziurę, w którą wsunęliśmy się. W tej chwili chmury zwarły się za nami i przed nami.

Znów znaleźliśmy się w sercu ulewy, w której „Wőlf-chen” bez przerwy popychany, potrącany, to leciał w bok, to spadał w dół. Burza wyrzucała nas w po-wietrze w górę na sto, trzysta, nawet pięćset me-trów, a potem nagle miotała w dół, aby podrzucić jeszcze wyżej, niby piórko porwane wirem. Wokół nas zapadały się chmury ulewne i powstawały leje, trąby wodne tak, że z trudem widzieliśmy własne ręce. Huragan wył, ciągnąc za sobą „Wőlfchena”, w którym wszystkie druty dzwoniły i śpiewały. By-ło to rzeczą niepokojącą. Za wszelką cenę należaBy-ło niezwłocznie wyjść z tego djabelskiego kotła, gdzie wszystko tonęło w ciemności. Po pewnym czasie uj-rzeliśmy przed sobą jaśniejsze pasmo i podążyliśmy ku niemu. Lecz zawiedliśmy się jeszcze i tym razem, sądząc, że wreszcie odetchniemy. [Wodno] Samolot bowiem wpadł między Scyllę i Charybdę, Na nowo wstrząsało nami, rzucało w powietrze i miotało w dół; na nowo szalała i wyła wokół nas nawałnica grożąc połamaniem skrzydeł; co gorzej, zbliżała się chwila wyczerpania benzyny14.

Piloci kilkakrotnie dostrzegli SMS „Wolf”, nie mo-gli jednak zbliżyć się do niego i byli zmuszeni ciągle przebijać się przez zwały chmur. Przez trzy kwadran-se nawałnica miotała wodnosamolotem jak piłką, lecz w końcu zaczęło się rozjaśniać, lotnicy dostrzegli SMS „Wolf” i próbowali zbliżyć się do niego.

Z pokładu widziano wodnosamolot i jego zma-gania ze szkwałem kilka razy, a ponieważ po ostat-nim nagłym zniknięciu nie dojrzano go dłuższy czas, sądzono, że jego załoga zginęła. Kiedy teore-tycznie zniknęła nadzieja ponownego oglądania pilotów i wodnosamolotu, wyłonił się on nagle spo-śród ciemnych chmur i wodował tuż przy burcie SMS „Wolf”. W powietrzu był trzy godziny i pięt-naście minut15.

S/s „Hitachi Maru” zatopiono 7 listopada 1917 roku, a trzy dni później SMS „Wolf” zatrzymał hiszpański parowiec s/s „Agos Mendi”, który po zabraniu z niego ładunku węgla puszczono wol-no. W rejonie Przylądka Dobrej Nadziei zatopio-no brytyjski bark „John H. Kirby” z ładunkiem 250 samochodów przeznaczonych dla wojsk bry-tyjskich w Niemieckiej Afryce Wschodniej.

efekty

SMS „Wolf” przebywał w morzu łącznie 444 dni16. Pływał w tym czasie na wodach archipe-lagu Fidżi, Tasmanii, Australii, Malediwów i Wysp Kokosowych. Rezultatem jego działalności korsar-skiej było zatopienie 14 statków przeciwnika (4200 ton), na zakotwiczonych przez niego minach zatonęły wrogie jednostki o łącznej wyporności 68 tysięcy ton (jednostki o łącznym tonażu 25 tysię-cy ton zostały uszkodzone; według innych danych na oceanach Indyjskim i Spokojnym SMS „Wolf” zato-pił 15 statków, a 12 dalszych zatonęło na postawio-nych przez niego minach). Jeden z jego pryzów z 350 jeńcami dał się internować w Danii.

Rajd SMS „Wolf” propaganda niemiecka uznała za wyczyn niespotykany w historii wojen morskich (rys.).

Sukces załogi okrętu był możliwy dzięki danym uzy-skiwanym z dalekiego rozpoznania prowadzonego przez własny wodnosamolot. W czasie lotów nad Oceanem Indyjskim i Atlantyckim załoga wodnosa-molotu typu Friedrichshafen FF-33 E nr 841 „Wőlf-chen” dziesięciokrotnie przekraczała równik, a kiedy po piętnastu miesiącach działalności korsarskiej SMS

„Wolf” powrócił 17 lutego 1918 roku do Kilonii, wod-nosamolot przeleciał do portu, aby pokazać, że po tak ciężkiej eksploatacji jest nadal sprawny. W czasie całego rejsu „Wőlfchen” służył w ekstremalnych wa-runkach pogodowych, pięć razy go remontowano i odnawiano, lecz latał bez poważniejszych awarii.

Po rejsie wodnosamolot zaprezentowano na spe-cjalnej wystawie po czym, po zakończeniu pierw-szej wojny światowej, przegranej przez Niemcy, ostatecznie zniszczono.

14 Ibidem, s. 43.

15 R. Umiastowski: Ludzie…, op.cit., s. 340–341.

16 S. Borzutzki: Flugzeugbau…, op.cit., s. 44.

Autor jest absolwentem Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Rzeszowie (1987). Jest kierownikiem Zakładu Historii Wojskowości Instytutu Historii Uniwersytetu Rzeszowskiego.

W dokumencie morski przegląd (Stron 96-101)

Powiązane dokumenty