• Nie Znaleziono Wyników

Każdy naród posiada swe barwy narodowe, uświęcone przez trądy cyę i mające zazwyczaj głębsze uzasadnienie historyczne. Odnaleść w nich można wspomnienia, związane z pewnemi wydarzeniami, w ten. lub inny sposób wpływa- jącemi na losy danego narodu.

Do Polski zwyczaj używania pewnego koloru, jako barwy narodowej, wprowadzony został prawdopodobnie dopiero przez Henryka Walezyusza, który stale zwyczajem francuskim nosił białą kokardę (kolor biały był barwą kró­

lewską, gdyż na tem tle mieściły się złote lilie dynastyi Kapetów). Odtąd też kolor biały stał się barwą narodową polską i używany był na sztandarach Chodkiewicza, Czarnieckiego, So­

bieskiego. Dopiero konfederaci barscy dla od­

różnienia od swych przeciwników jęli używać chorągwi biało-granatowo-czerwonych. Z cza­

sem też zostały wprowadzone różnorodne od­

znaki barwne w wojsku, co sprawiło zamęt w pojęciu o barwach narodowych. Rozkaz De­

partamentu Wojskowego z r. 1785 ujednostajnił broń i ubiór w jeździe polskiego zaciągu i po­

lecał „towarzyszom" mieć proporce z drzewem w kolorze granatowym i ponsowym i chorą­

giewki z kitajki w tychże barwach. Kokarda biała została atoli utrzymana i widzimy ją za czasów insurekcyi Kościuszkowskiej, acz­

kolwiek niektórzy, dla wyrażenia swych sympatyi ku Francyi rewolucyjnej, przyjęli kokardę trój­

kolorową t j. o barwach miasta Paryża.

Sprawa barw narodowych ponownie stanęła na porządku dziennym podczas formowania Le­

gionów. Na mocy konwencyi, zawartej 9 stycz­

nia 1797 r. pomiędzy rządem lombardzkim, a gen. Dąbrowskim, legioniści mieli używać kokardę trójkolorową francuską, „jako narodu, protegującego ludzi wolnych."

Niebawem jednak, po wcieleniu Lombardyi do Rzeczypospolitej Cisalpińskiej umowa z 9 stycznia straciła swoje znaczenie i Dąbrowski zawarł 17 listopada 1797 r. nową umowę z dy- rektoryatem cisalpińskim; ciało jednak prawo­

dawcze odmówiło zatwierdzenia, żądając między innemi, aby zamiast francuskiej wprowadzono kokardę o kolorach cisalpińskich. Przeciwko temu protestowano ze strony polskiej, gdyż uży­

wanie barw efemerycznej rzeczypospolitej by­

łoby dla Legionów zrzeczeniem się zewnętrznych odznak wielkiej roli dziejowej i to w obliczu następujących wrogów. Zanosił do Dyrektoryatu głos protestu i Kościuszko, przemawiając w piśmie swem z 16 marca 1799 r. za utrzyma­

niem kokardy francuskiej, lub wprowadzeniem kolorów polskich, którymi zdaniem jego były:

biały z granatowym i karmazynem.

Za czasów Księstwa Warszawskiego po­

wrócono do dawnej kokardy białej; na chorą­

giewkach pułków jazdy różne umieszczano

barwy, przeważnie jednak białe, karmazynowe, niebieskie, lub ponsowe. W r. 1812 zamierzano przywrócić kokardę francuską, ale miał się’:temu sprzeciwić ks. Józef.

Na zasadzie par. 156-go Ustawy konstytu­

cyjnej z r. 1815 wojsko Królestwa „zachowało kolor swego munduru i ubiór właściwy i wszy­

stko, co się tyczy jego narodowości," pozosta­

wiono więc i białe kokardy. Po wybuchu wojny 1830 r. Chłopicki polecił używanie szarf trój­

kolorowych, noszono jednak i dawne białe, oraz biało-czerwone. Taka niejednostajność „mogąca dać powód do mniemania, że społeczeństwo dzieli się na różne stronnictwa," spowodowała, że na posiedzeniu sejmowem z d. 28 stycznia 1831 r. posłowie Wężyk i Zwierkowski złożyli do Komisyi organicznej wnioski w sprawie kokardy narodowej. Wężyk był za białą, Zwier­

kowski za czerwono-białą, „na znak, iż Orzeł biały w czerwonem polu jest herbem odradza­

jącej się naszej Ojczyzny." Komisya oświadczyła się za wnioskiem Zwierkowskięgo i uchwałę jej d. 7 lutego referował poseł Świrski.

Po ożywionej dyskusyi, zbyt nawet szcze­

gółowej wobec poważniejszych zadań chwili, postanowiono, aby kokarda narodowa była biało-czerwoną. Te zatem kolory przez ostatnią najwyższą reprezentacyę krajową uznane zostały za narodowe.

W późniejszych czasach używane były inne znów barwy, wracano do chorągwi trój­

kolorowych, używano biało-amarantowych i t. d.

Zaniechano tylko na zawsze koloru białego, jako ogólnie przyjętego podczas wojny symbolu

poddania.

Zbytecznem byłoby dziś wszczynać nową o tej materyi dyskusyę, tembardziej, że uchwała sejmowa z r. 1831 ma za sobą słuszność ze stanowiska heraldyki i statystyki. Nie należy też wprowadzać nowego zamętu do rzeczy, co winna być już relikwią przeszłości i jak relikwia, czcią uświęcona.

S. W.

Dobra firm a.

Spotyka się dwóch bankierów i jeden drugiego p y t a :

— Komu w olałbyś pożyczyć m ilion rubli — ca­

rowi, czy Mikołajowi M ikołajewiczowi?

— Ja carowi, bo słyszałem , że on ma ogromne dobra na Sybirze — a w ięc ma dobrą hipotekę.

— A jabym w olał pożyczyć Mikołajowi Mikoła- jew iozowi.

A to dlaczego ? —

— Bo widzisz : to jest pewna firma. Wziął Lwów, oddał, w ziął Przem yśl, oddał, w ziął N ow y Sącz, za­

raz oddał i jeszcze dodał to, czego nie brał. To jest człowiek, który lubi oddawać, a tylko takim ludziom w arto pożyczać.

- io ż

-G w i a z d k a JW am usL

„Musi Pan cichuteńko wejść, drogi panie oficerze, żeby Mamusia nic nie zauważyła, a po­

tem schowamy pana w spiżarni, a gdy Jezusek zadzwoni, da panu Jerzyk znak, Pan wejdzie szybko, ach, jakże ucieszy się Mateczka!

„Zagwizdam może, na mej gwizdawce, którą dostałem od wuja Artura, dobrze, Maryś ? Pan oficer usłyszy i wejdzie".

„Ależ Jerzy! Mama zaraz zauważy, że w tem coś jest, gdy gwizdniesz, nie, pan zostawi drzwi od spiżarni odchylone, a ja dam ręką znak, tak będzie najlepiej".

„Dobrze Marysiu, ale ja też dam z n a k ! Proszę spojrzeć, panie oficerze, tu są szpilki z drzewka, bo dostaniemy drzewko ; widziałem przez dziurkę od klucza; stoi w jadalni. Chce pan zajrzeć przez dziurkę od klucza? Takie duże drzewko i aniołek jest na górze, ten sam, co go Tatuś przyniósł zeszłego roku“.

„Biedny Tatuś" powiedziała Maryś. „Pst, pst, cicho, słyszę, Mateczka się zbliża," szepcze Jerzuś i dzieci prędko popychają oficera do spiżarni — bums, zatrzaśnięto drzwi, porucznik jest zamknięty i widzi w słabem świetle, mile i łagodnie wpadającem okienkiem, osełki masła, słoiki marmolad i niepewne kontury małej szopki; słyszy jeszcze pod drzwiami niespokojne szepty dzieci, słyszy ich drobne, skradające się kroki i głos małego Jurka, który udziela mu bardzo ważnej i serdecznej rady: „Panie oficerze, proszę się nie bać, niedługo będzie znów jasno, a jeżeli jest pan głodny, to duży stój z marmo­

ladą malinową jest otw arty; z niego zawsze ła- suję". Potem cisza, tylko niekiedy dochodzą do jego więzienia odgłosy przygotowań świąte­

cznych, jak drogie echo słodkich wspomnień.

Drzwi otwierają się często i bez ważnego powodu, kroki przemykają się, stłumione głosy ważą tajemnice., a porucznik Górski, wśród tej oddalonej i ukrytej muzyki rozmyśla o swej przygodzie. Przed czterema tygodniami jeszcze tam, w tem Potwornem, Niepojętem, owa ciemna, złowroga chwila, gdy ziemia dokoła niego drżała a ogień i zgiełk zaćmiły jego umysł;

przebudzenie w lazarecie, jazda do Krakowa, operacya, powolne przychodzenie do zdrowia w łagodnych i smutnych dniach zimowych, tęsknota za drogiemi stronami rodzinnemi, pod­

niecająca, tajemna radość z wyjazdu na święta do domu i smutne oświadczenie lekarza: „Pan nie może jechać. Jeszcze nie!" Potem telegram do matki, która dopiero po wilii może przyje­

chać. Wkońcu samotna włóczęga w wieczór wigilijny ulicami miasta, aż go nagle dwoje dzieciaków za płaszcz złapało i tak, jakby miały do czynienia ze starym znajomym, bez lęku przemówiły. Zaczęła naturalnie Marysia. „Drogi panie oficerze," powiedziała „proszę się nie gniewać, ale nasza Mamusia jest taka smutna,

ojczyk jest w wojsku i dawno już dawno nie pisał do M amy; a Mateczka jest strasznie ko­

chana i dobra i mówi, że Jezusek i tego roku przyniesie nam coś ładnego, mnie i Jerzykowi, ten chłopczyk ze mną, to jest właśnie Jerzyk i starej Annie także coś przyniesie, tylko biedna Mamusia nic nie dostanie".

„Chciałem podarować jej mego konia", przerwał Jerzyk.

„Koń, to nie dla Mamy" tłumaczy mu Maryś, i doświadczona i rozumna zwraca się do oficera : „Musimy Mateczce cudowną niespo­

dziankę zgotować; dlatego też uciekliśmy ,od Anny i szukamy niespodzianki. Ale niedługo będzie ciemno, a jak się ściemni przyjdzie J e ­ zusek. Proszę, pana oficera iść z nami do M am y;. schowamy pana do tej chwili, aż za­

dzwonią na drzewko, a potem pan wejdzie i Ma­

musia będzie się tak, tak okropnie cieszyła, bo Tatuś jest też żołnierzem, a pan będzie mógł 0 nim opowiedzieć. Tak! Proszę, proszę, chodź z nami do Mamy!"

„Ależ kochane dzieci, nie znam wc;ile wa­

szego dobrego ojca!"

„To nie szkodzi" powiedziała Marychna.

„Już to będzie pan coś wiedział o wojnie i Ma­

musia będzie się cieszyła".

„Jak się pan nazywa ?" 'pyta Jerzuś. „Je­

stem porucznik Górski, mały Jerzyku". „Nie, nie o to pytam; chcę wiedzieć pana imię; jak pana woła jego kochana Mama ?“ „Gustaw, woła mnie".

„Tak. A więc, wuju Gustawie chodź z nami do naszej Mamy. Tak, proszę, proszę, proszę"....

Jak go woła jego kochana Matka....

Dziecięce dłonie koją rany zadane wojną, rozdzierające jeszcze jego serce; dziecięce głosy wypłaszają ostatni jęk, który jeszcze tkwił, w jego uszach, świąteczny spokój objął jego myśli dziecinna, dobra tajemnica, przepojona tchnie­

niem wieczoru wigilijnego, woń drzewka i tę­

sknota za płonącemi świeczkami rozsnuły się na jego samotnej drodze.... a jutro.. , jutro przy­

jeżdża jego droga Matka....!

I poszedł z ' dziećmi młody oficer, jak w słodkiem, odświętnem oszołomieniu, które nie patrzy na nic, rozochocony tą zabawą w cho­

wanego, wśliznął się do tego obcego domu 1 siedział teraz, jak awanturnik, zamknięty w spiżarni, przy smacznej marmoladzie malinowej, k tórą mu jego mały przyjaciel polecił, i w nie­

pewnym mroku, którego nie należało się bać, bo „niedługo będzie jasno, panie oficerze!"

I wkrótce zabłysło św iatło! Porucznik słyszał przez chwilę jeszcze szepty i szmery, podniecone i tajemnicze zachowanie dzieci, sły­

szał obce, kobiece głosy, rozstrzygnął, że jasny, słodki głos należał do pani domu, a głęboki, ciemny do wiernej Anny. Potem wtargnęło do

Jego więzienia kilka wyraźniejszych słów : „Te­

raz dzwonić!" Rozległ się d z w o n e k '1 wołanie:

„Ach — ach! Anno jeszcze najwyższą świe­

czkę !u Potem odchylił ktoś drzwi spiżarni.

— Światło drzewka ! Jak lśniące ramiona otwie­

rały się podwoje drzwi, ażeby przyjąć samot­

nego, zawołać go, zwabić do płonącego ogni­

skami miłości rozjaśnionego serca!

Dzieci kiwały. Porucznik wszedł ’ niepe­

wnymi, j a k i m i ś nierzeczywistymi krokami, jak we śnie, w ciepłe czerwono-żółte koło światła. I w tym kole ujrzał piękną, młodą kobietę. Na jej twarzy wszystkie ślady smutku, tęsknoty i łez samotności uśmierzało i łagodziło światło Bożego drzewka. Dzieci przyprowadziły Matkę do nieznanego oficera, jak do najpiękniejszego podarunku.

„Mamo, najdroższa Mamo, to jest nasz nowy wujaszek Gustaw, przyprowadziliśmy Ci go w upominku na święta, on opowie Ci o oj­

czulku". — Wtem stało się coś niezmiernie bo­

lesnego, niezmiernie smutnego: młoda kobieta znalazła w odpowiedzi tylko krótki, rozdziera­

jący krzyk, poczem utonęła w gorących, niepo­

wstrzymanych niczem, coraz gwałtowniejszych, biednych łzach, które nie mogły znieść ogromu bólu, zamkniętego w jej samotnem sercu. Zakło­

potana starała się Marysia wytłumaczyć Mamie, jak to się stało, że ów nieznany oficer znalazł się u nich tak nagle: „Chcieliśmy zrobić Ci niespodziankę kochana, droga Mamo!“ Ta je­

dnak opierała się silnie na poręczy krzesła i prosiła głosem, drgającym jeszcze od łez:

„Wyjdźcie dzieci, zostawcie mnie z panem samą, Jezusek przyjdzie dziś później !“....

Wtedy odeszły, jakby obarczone jakąś winą, której nie mogły pojąć, tylko Jerzyk mó­

wił cicho i przekonyw ająco: „Widzisz Maryś, lepiej było podarować Mamusi konika".

Olicer starał się objaśnić nieszczęśliwą kobietę, ale ona znużona skinęła głową i po­

wiedziała zgłębi umęczonego serca: ..Nie uspra­

wiedliwiaj się pan, poruczniku! Dzieci chciały mi zrobić przyjemność. I to było tak pięknie, tak po ludzku i dobrze z pańskiej strony, że zgodził się pan na plan małych. Przykro mi, że muszę panu zakłócić spokój i piękno tego wie­

czoru. Ale pan, właśnie pan, zrozumie kobietę:

Pan, jako żołnierz i towarzysz mego biednego męża. Dzieci powiedziały: ..Nowy wujasżek opowie coś o Tacie".... — „Mój mąż padł!".

Oficer ujął jej rękę i pochylił się w pokorze pod temi ciężkiemi słowy. Świeczki Bożego drzew­

ka zastygły na widok bolu. Proszę, jeszcze chwilę, wysłuchać mnie, panie poruczniku. Pro­

szę pana o to. Potem zawołamy dzieci. Mąż mój był nadporucznikiem. Był w polu. Od paździer­

nika już nie słyszałam o nim. Aż nagle dowie­

działam się: że... — ach — padł! Tam w Do­

lomitach. Towarzysz jego spełnił smutny obo­

wiązek i opisał mi dokładnie miejsce, w którem z innymi spoczął mój mąż. Patrz pan, panie

103

-poruczniku, tu stoi biało zasłany stół z poda­

runkami dla dzieci — niech jeszcze dziś nie wiedzą o niczem, niech mają radosną wilię

— a tu.... tu.... pod białym obrusem, leży gwiazdka dla niego. Mały woreczek ziemi, ziemi ojczystej. Nakopałam jej na kopcu Kościuszki.

A po świętach zawiozę mu ją. On tak lubił kopiec Kościuszki. Woreczek ziemi. To jest wszystko, co mogę dla niego zrobić. A nad tem płoną światła... Panie poruczniku zawołajmy dzieci!“

Oficer wpatrzył się w świeczki. Oczy za­

szły mu mgłą, a po przez nią migotały świece, wesoło, serdecznie, jakby radosną zawierały tajemnicę, świece nad woreczkiem ziemi pło­

nące.

Kobieta zdjęła medalion z szyi i podała go gościowi: „To był mój mąż". Teraz już wiedział oficer, dlaczego świece tak wesoło, jakby radosną tajemnicę znały, płonęły i mru- gały.

„Pani.... je s t ... to tylko... formalność w tej chwili — ale pozwól p ani: nazywam się Górski".

„Dziękuję — Barwińska".

Barwińska! Najwyższa świeca nad złotym aniołkiem dopalała się i w ostatnim płomieniu rozlała się na ziemię. Było to jak okrzyk ra­

dosny.

„Droga pani — ja — ja znam męża pani.

I — ale musi pani być zupełnie spokojna i nie wzruszać się zbytecznie.... Dzieci pani prowa­

dził dobry anioł i pozwolił im natknąć się na mnie. Droga pani jej kochany, dobry mąż.,.."

„Panie — na miłość boską" ?. .

„Tak,.... tak, ży je"!

Oczy kobiety zdawały się nie być z tego świata — i powoli, dobrotliwie, jak choremu, któremu darowano znowu życie, opowiedział, porucznik krótką historyę, a raczej radosny koniec histor-yi: „Stał się moim przyjacielem.

Z-końcem października odnieśliśmy go z prze­

dnich' linii, jako umarłego. Wkrótce potem byłem też ranńy. W lazarecie odnaleźliśmy się. Jego rana nie była ciężka, ale cierpiał na wstrząs nerwów. Dlaczego nie dostała pani żadnej wia domości, nie wiem. Ale wiem, że on żyje i jest zdrów. Potem wyjechałem na dalsze leczenie do Krakowa. A wczoraj słyszałem od kolegi:

'W yobraź sobie, nadporucznik Barwiński jest znówu w okopach. Nerwy jego uleczone. Droga .pani, on żyje i może jutro — tak.... jutro już

może... ależ droga pani... droga pani..."

Kobieta zamknęła oczy, wktórych lśniło bezgraniczne szczęście. Nad' jej omdleniem ra­

dośnie jaśniały świeczki. Oficer pozwolił jej pogrążyć się w błogiej ciszy. Potem zawołał dzieci: „Marysiu— Jerzyku — prędko, prędko

— teraz przyszedł Jezusek, Anno, Marysiu. Je- rzusiu, prędko!" Głosy ich zbudziły kobietę.

Ucałowała je w usta — a jedna jedyna łza, łza szczęścia spłynęła po jej policzku. Potem wzięła woreczek, leżący pod obrusem, podniosła go,

- 104

-wysypała ziemię do doniczki — i w drogiej, świętej ziemi rodzinnej posadziła drzewko z pło- nącemi świeczkami. Poczem podeszła do dziew­

czynki i rzekła: „Dziękuję ci!“

W cichem mieszkanku rozśpiewało się wszystko. A mały Jerzuś pobiegł w kąt, wybrał zabawkę i przynosząc ją matce powiedział: „Wuj Gustaw jest od Marysi, ale konik, droga Mamo,

jest ode mnieu. R e n a .

D obra lektu ra.

No, picolo, — teraz przynieś mi jeszcze spis po­

traw z r. 1914 — Dobre, stare rzeczy należy przecież zawsze czytać.

Z łe ję z y k i.

Piękna baronowa umiera z nudów.

— No tak, w szyscy m ężowie poszli w pole, tylko jej w łasny mąż siedzi w domu.

W i ę k s z y g r z e c h .

„Żle je st z królem P iotrem : stracił wiarę w B o g a ”

„Jeszcze gorzej: stracił już wiarę w R o s y ę ‘.

„Na m iłość Boską — droga Pani, co się u kocha­

nej Pani stało ?“ — A nic, tylko mój mąż pow yciągał w szystkie szuflady i posadził wojenne ja r z y n y .

Dziennikarz.

Józef Mączka,

le g io n is ta .'

Gadu — Gadu.

Gadu, gadu — przy herbacie — Po kolacyi, na kwaterze.

Lica ogniem płoną szczerze —

„Panie d ruhu!“ — „Panie b racie!“

„Jak to Pan Bóg litościw y, że my się w as doczekali!” — I tam dalej — i tam dalej — gw ar dokoła rośnie żyw y.. . Każdy chciałby stwierdzić czynnie, że rad gościom jako m oże....

Panna spyta cię n iew innie:

„Był pan kiedy w ogniu może?!

„Pan żartuje! — Codzień p raw ie?“

— „Proszę też obywatela

„a ta dziura na rękaw ie

„czy to może — od szrapnela ?“....

Malec bagnet rw ie z nienacka (którym kraje się konserwy) i morduje cię bez przerwy, żali jest to.... krew kozacka?

Każdy pyta na w yścigi o zdarzenia — o przygody — Ów — za stołem pan niem łody pokazuje coś na m igi

— snać łez mając pełną duszę — A zaś żołnierz, — sy t dziś chw ały - w onej rozmów zawierusze

śn i na jaw ie sen zuchw ały — jak po tylu - tylu pracach,

zadowolon dzisiaj z kwater, zaśnie wreszcie — jak bohater...

na prawdziwych materacach !...

A n o n s na c z a s ie .

Młody, w ykształcony człowiek, który zgubił swoją kartę chlebową, pragnie po­

znać w celach m atrym onialnych młodą kobietę, posiadającą 14 funtów kart chle­

bowych.

Z postępem czasu idąc, król „reporty0 W ym aganiam i pośpiechu zawalon, Aby w czas zdołał zdobyć nowin forty,

Będzie snać m usiał sprawić sobie b alon! U. S .

Z ło ś liw e o g ło s z e n ie . 10 koron nagrody

temu, kto mi poda, k i e d y można n a p e - w n o z a s t a ć naczelnego dyrektora biura w jego kancelaryi.

S “ W _ A _ T - 3 T .

H U S S E IN D SC H A H ID .

Nieznana ręka pociągnęła za dzwonek. Po­

kojówka pospieszyła otworzyć drzwi, a powró­

ciwszy, oznajmiła: „Trzy obce panie. Nie znam żadnej. “

Seniha zdziwiła się, ale znaczący uśmiech na ustach jej matki, rozprószył wszelką niepe­

wność. Ażeby ukryć niepokój, pochyliła nagle zapłonioną twarz nad jasnym jedwabiem krosien.

Pierś jej wznosiła się, gwałtownie biło serce, nie mogła skupić swoich myśli. Ręce jej drżały, plątały się w cienkich, jedwabnych niciach. I chociaż pochylała się nizko nad robotą, nie mo­

gła rozeznać rysunku, w głowie jej szumiało, myśli pogrążały się w chaosie i odczuwała tylko jedno. — To były bezwątpienia swatki. Już rano, przyniosła matka tę radosną wieść ojcu. Seniha, ukryta za ciężkiemi kotarami, podsłuchała rozmo­

wę rodziców. — Jak ma się teraz wobec tych kobiet zachować ? Jej najgorętsze życzenie, pie­

lęgnowane od lat czternastu, miało oblec się w ciało. Miała pokazać się swatkom.

W szkole podsłuchiwała nieraz rozmowy, starszych dziewcząt, wszystkie jej dziecięce za­

bawy kręciły się dokoła tego tematu, lata cze­

kała na to z upragnieniem i tęsknotą — teraz miało stać się to rzeczywistością.

Nagle przejął ją strach. Pojęła, że musi po­

żegnać swe dotychczasowe spokojne ż y c ie ; że obce oczy, w poszukiwaniu błędów i ułomności, przeglądać ją będą wrogo od stóp do głowy, — uczuła — że owo krzesło przygotowane do oględzin swatek, a na którem miała usiąść po raz pierwszy, taiło w sobie wyrok o jej losie.

Jakim on będzie?

Najchętniej chciałaby Seniha uciec z domu, ażeby tylko nie ukazywać się obcym oczom ; a przecież, tak,niecierpliwie wyczekiwała owych kobiet i tak bardzo cieszyła się nową suknią Wyobrażała sobie zawsze, że swatki będa zwia- stunkami przybycia pięknego, młodego mężczy­

zny, o niebieskich oczach i małym jasnym wą- sie — i dlatego to, od dwóch lat, w marzeniach swoich zamknęła w sercu i owe kobiety. Ale teraz przyszło jej na myśl, że kobiety te mogą gotować jej przyszłość obok złej, dokuczliwej szwagrowej, lub teściowej, zmuszającej syna do rozwodu, wystawiającej ją na nędzę i chorobę, albo obok rodziny kłótliwej, obnoszącej plotki po całem mieście. Ogarnęła ją trwoga.

Gdyby nie nauczycielka, która przyszła przynaglić ją do pośpiechu, byłaby nie wstała od krosien. To była konieczna rzeczywistość.

Włożyła różową, jedwabną suknię. Twarz jej płonęła. Spuściła głowę na piersi, zaledwie dojść mogła do krzesła, na które upadła wyczerpana.

Podano kawę — kobiety sączyły ją małymi ły ­ kami. Miała wrażenie, że ją policzkują. Krzesło

miękkie i miłe w marzeniach, twarde było i nie­

wygodne, cierpiała męki niewysłowione. Chciała uciec z pokoju i wypłakać się.

Ile pań było, jak wyglądały — nie wie­

działa Seniha. Dopiero, gdy stanęła w drzwiach, spostrzegła kobietę o twarzy starej i pomar­

szczonej, otuloną koronkowym szalem, królującą na kanapie. Pochwyciła jej złośliwy wzrok,

szczonej, otuloną koronkowym szalem, królującą na kanapie. Pochwyciła jej złośliwy wzrok,