• Nie Znaleziono Wyników

JUŻ NOGĘ MAM W SZPARZE DRZWI

W dokumencie Anna Królikiewicz Międzyjęzyk (Stron 34-37)

Patrzę na grzyb portobello wielkości deserowego talerza i myślę, że grzyby to jedno z najpiękniej zaprojektowanych przez naturę zjawisk. Plisy i wachlarze pod kapeluszem, jak dyskretnie kuszące spod spódnicy halki, te kryzy blaszek wskazujące (z małymi wyjątkami) na truciznę, ta skóra w dotyku jak naga kuzyn-ka skórki camemberta i skóry człowiekuzyn-ka, zmysłowy, omszały, wilgotny biologicz-ny zapach. Z jednej strobiologicz-ny kosztowne (w Polsce pod ochroną) smardze i luksu-sowe, rzadkie klejnoty czarnych i białych trufli: parę dekagramów turbosmaku za fortunę, a z drugiej strony boczniak i jego tłusty potencjał kotleta w panierce, łatwa i dostępna pieczarka - demokratka, wzrastająca na podłożu, którego wprost nie nazwę i które pozostaje w cieniu naszych zawstydzonych, purytańskich my-śli o wydalaniu. Inaczej niż złota kurka w kolorze pisklęcia, karmiona resztkami

18

69 pl M D ZY ZY K A nn a K lik ie w ic z 68 pl M D ZY ZY K A nn a K lik ie w ic z

sierpniowego słońca uwięzionego w kapeluszu, inaczej niż dumny kogut: czer-wony muchomor na dopełniającej zieleni mchu. Ogrom struktur, wnęk, nisz, lej-ków, porów, fałd, zakładek, reliefów, zmarszczek, odcieni bieli, a po nich ochra, umbra, umbra palona, ugier jasny, ugier ciemny, uwodzące czerwienie, błę-kity, cielęce róże, żółcie i mnogość pudrowych pleśni, które też są grzybami. Niezwykłe, jakie bogactwo form potrafi rodzić się i przetrwać w trudnych warun-kach: w wilgoci i ciemności.

Woskowa konsystencja ubrana w aksamit i entuzjastyczna rozrodczość. Możesz je wyhodować w domu, no i ten smak, który trudno precyzyjnie opisać, intensyfikujący się dzięki suszeniu. Polska kuchnia bogata w odwieczną wielokulturowość i migra-cję tradycji udomowiła grzybową z łazankami w Małopolsce i na Górnym Śląsku, a pierogi z kapustą i grzybami na Podlasiu.

Lubię patrzeć na fotografię siedzącego w kuchni nad stołem Johna Cage’a i wyobrażać sobie ciche, skromne codzienne rytuały przy tym stole. Kilka jego autorskich przepisów znalazłam w krótkiej broszurze o makrobiotyce, w którą wprowadziła Cage’a Yoko Ono, niektóre opublikowa-no w październikowym „Vogue’u” z 1965 roku. Wielki artysta był nie tylko kom-pozytorem, twórcą wizualnym, mentorem i pisarzem, ale i głową Nowojorskiego Stowarzyszenia Mykologicznego, a jego kolekcja z opisami królestwa plechowców mieści się w zbiorach biblioteki na Uniwersytecie Kalifornijskim. Wiedzy i grzy-bom rosnącym opodal domu Cage zawdzięczał ratunek przed głodem w latach Wielkiego Kryzysu.

Dwukrotnie – w ramach lubelskiego festiwalu Sztuki w Przestrzeni Publicznej Otwarte Miasto Uniezwyklenie w Ośrodku Międzykulturowych Inicjatyw Twórczych Rozdroża, a po raz drugi na Festiwal Inspiracje Powolność w szczecińskim TRAFO, zrealizowałam pracę Super/Natural, której tworzy-wem są grzyby. Tytuł oznacza: nie z tej ziemi – wskazuje na pierwiastek unie-zwyklenia, nowego, niespodziewanego elementu w znajomym, widzianym wielokrotnie punkcie Starego Miasta w Lublinie, z drugiej strony zaś jako dwa rozdzielne słowa wskazuje na pochodzenie z natury, a więc prawdziwe, samo-rodne i dzikie. Takie jest królestwo grzybów: niepokonane w sposobach rozmna-żania, odżywiania się i oddychania. Sylvia Plath w wierszu Grzyby kamufluje tą metaforą subtelny, ale zdecydowany manifest feministyczny, jest po stronie tych, którzy mimo opresji – niewidoczne i niewidoczni – w ciszy nieustępliwie montują rewolucję, aby odzyskać wreszcie zdławiony głos i terytoria. Reprezentowane przez grzyby populacje „pod ziemią” zbiorą energię i podniosą głowy, „zawładną” światem, odzyskają swoją pozycję. Kuratorka obu festiwali Aneta Szyłak pisała o pracy tak:

Figura personifikacji, czyli uosobienia, ma głębszy wymiar: grzyby mają zapis DNA najbliższy specyfice DNA ludzkiego. Wyrastające wśród architektury grzyby są witalnym superorganizmem. Są życiem i formą biologiczną zarastającą aktyw- nie swoje podłoże przeniknięte nie do końca poznanym mechanizmem rozwoju grzyb- ni, tworzącym niespodziewane, niezależne od woli artystki formy. Instalacja w pełni utworzyła się w dwa tygodnie po otwarciu wystawy i stopniowo znika: grzyby i całe elementy grzybni zabierane są przez mieszkańców miasta do domów, co tworzy zgodną z intencją artystki dodatkową relację między nią a widzami: pozbawioną

kontroli, anarchistyczną i przewrotnie rozgrywającą się w pobliżu symbolicznej sie- dziby władzy - zamku.

Wśród nocy, bardzo Blado, dyskretnie, Bardzo cichutko

Nasze paluszki, nasze noski Ugruntowują się w glebie, Sięgają po powietrze. Nikt nas nie ujrzy, Nie zatrzyma, nie zdradzi; Drobne cząsteczki ustępują. Miękkie piąstki uparły się, Aby podważyć igłę sosny, Podściółkę z liści, A nawet bruk.

Nasze młoty, nasze tarany bezuche i bezokie, Doskonale bezgłośne Poszerzają pęknięcia, Rozpychają otwory. My Pożywiamy się wodą I okruchami cienia,

Grzecznie ułożone, prosimy O trochę albo o nic. A takie mnóstwo nas! A takie mnóstwo nas!

Możemy być półkami, możemy Być stołami, jesteśmy pokorne, Jesteśmy do jedzenia,

Rozpychamy się łokciami na przekór nam samym, Nasz szczep się mnoży. Zanim nastanie dzień, Odziedziczymy ziemię.

Już nogę mamy w szparze drzwi.

Sylvia Plath, Grzyby19

19

Z tomu The Colossus and

Other Poems, 1960,

70 pl M D ZY ZY K A nn a K lik ie w ic z

(NIE)KONIEC

„Ciało ludzkie jest najwrażliwszym, jedynym źródłem wszelkiej radości, wszelkiego bólu i wszelkiej prawdy” – napisała Alina Szapocznikow.

„Wprawdzie w moich pracach wielokrotnie wykorzystywałem błąd, brak precyzji, niedoskonałość, ale wtedy przyglądałem się niewidzialnej rzeczywistości, testowa-łem wyłącznie wykorzystywane narzędzia wykonawcze, nie wykluczając własnego ciała i umysłu, a więc aparatu pomiarowego” – pisze w Sopocie 1 marca 2013 roku profesor Witosław Czerwonka, jeden z niewielu ważnych dla mnie nauczycieli, w komentarzu autorskim do wystawy Błądzenie losowe.

Język, pisanie mogą nie tylko stawać się formą komunikacji w społeczeństwie, ma też zdolność emancypowania podmiotu i emocji: wiem o tym, czytając i wiem, pi-sząc choćby ten tekst. Interesuje mnie nie tylko sama praktyka notowania, ale też ciągłe przepisywanie siebie na nowo, kasowanie, wycieranie, kamuflaż i ujawnia-nie, określaujawnia-nie, budowanie samowiedzy, precyzowanie się w języku. Moimi doku-mentami są moje wspomnienia, moje prace są bardziej mną niż ja sama, dlate-go się często za nimi chowam – mogłabym się podpisać pod tymi zasłyszanymi zdaniami Louise Bourgeois. Na wystawę festiwalu Alternativa Uszczerbki i straty zrobiłam kiedyś jedną minimalistyczną, introspektywną pracę bez tytułu, bez kon-systencji, objętości, obecną i jednocześnie nieobecną do tego stopnia, że niezau-ważoną przez periodyki o sztuce opisujące cały pokaz. Testowałam nią również granice prywatności tekstu w przestrzeni instytucjonalnej, dedykując zmarłemu ojcu fragment wiersza Rafała Wojaczka Martwy sezon napisany na szybie. Praca balansowała wizualnie pomiędzy utratą substancji, oddaniem pola, usunięciem się a dyskretną obecnością. Nie zajmuje miejsca w przestrzeni ekspozycji, nie ma ciężaru, wysokości, objętości, nie potrzebuje postumentu. Czytało się słowa dlate-go, że czcionka zabierała szerokością kilka jednostek światła wpadającego do hali, w której eksponowano pracę: czytało się ją brakiem i była o braku. Podejmując po-szukiwania w performatywnym aspekcie słowa pisanego i w plastyczności poezji, zaryzykowałam szczerością, która się zmaterializowała w tekście, tak wypowie-działam afekt: w języku i obrazie.

Uprawiana obecnie dziedzina sztuki każe mi ryzykować, konfrontuje i stawia pyta-nia, które wymagają ode mnie uczciwej, precyzyjnej odpowiedzi, choć często idę intuicyjnie, po ciemku. Gdzie kończy się wiarygodność i szczerość? Gdzie jest oso-biste, a gdzie polityczne? Gdzie egocentryzm, a gdzie przekroczenia? „Trzeba do-tknąć zmarłego ciała, potrzymać je w rękach, wówczas świat może błysnąć przed nami na chwilę”, pisze Jolanta Brach-Czaina. Miałam szczęście i przede mną bły-snął, na chwilę poświecił na drogę.

Prawdziwość doznań, jedność podmiotu i przedmiotu opisu, wierność przekazu, ciągłe „sprawdzanie sobą” (mówię za Białoszewskim) i bycie nie tylko świadkiem, ale pełnym uczestnikiem życia. Może nieco liryki, z której szydzą współczesność i netykieta wzdęte po zjedzeniu wszystkich rozumów, ale możliwie najbardziej precyzyjnej, opartej na skupieniu na doświadczanych szczegółach, na podsłuchu świata, kadrującej, notującej codzienne epifanie. Rozwijający się bez wartościowa-nia, bez patosu i sentymentalizmu dramat oswojewartościowa-nia, uzwyczajnienia i ułożenia się z tym, co nieodwracalne. Niech inni szukają wysoko, ja szukam na dole, w

obier-kach wokół siebie. Jestem też świadoma niebezpieczeństwa fałszu, bo to praktyka ściśle sklejona z prywatnością, projekt całościowy, może nieco kaskaderski, ale uparcie szukający dowodu, że od nie-życia silniejsze jest samo życie, radość, bez-wstydne przeżywanie, zuchwałe przekraczanie i uporczywa praca. Przekonanie, że w starciu Tanatosa i Erosa mimo wszystkich (ostatnich) pogrzebów zwycięża ten drugi i ja jestem po jego stronie, gdybyście pytali.

Anna Królikiewicz

W dokumencie Anna Królikiewicz Międzyjęzyk (Stron 34-37)

Powiązane dokumenty