O siódmej godzinie wszyscy goście tajnego rad cy Brausiga zgromadzili się w eleganckim niebieskim salonie. Pluszowe tapety i złocone boazerye przewo ził radca z sobą z miasta do miasta. Tajny radca Brausig był z pochodzenia Sasem, doskonale w ycho wany, miał ruchy i gesty ujmujące. Zdawał się za wsze podzielać zdanie tych, z którymi rozmawiał, ale w gruncie rzeczy zostawał przy swojem. Pod w zglę dem pojęć był to człow iek niewzruszony. Rudy, w y sokiego wzrostu, prawie ślepy, nosił długie włosy i krótką brodę rudo-białą. Nie wkładał nigdy okula rów, właściwie bowiem nie był on ani krótkowidzem, ani też dalekowidzem, tylko miał oczy bardzo znużo ne, prawie martwe, barwy bladego agatu. Mówił du żo; posiadał specyalną umiejętność godzenia najsprze- czuiejszych przekonań. W łaściwy jego charakter w y kazywał się w biurze, w stosunkach z podwładnymi. B ył on w najwyższym stopniu lojalny. Nigdy nie
88
p rzyzn aw ał słu szn ości osobom pryw atnym . Jedynie interes państwa m iał dla n iego ra cy ę bytu.
W świecie biurokratycznym utrzymywano, że pan Brausig ma otrzymać szlachectwo. On sam to powtarzał.
Ż ona je g o m iała postaw ę im ponu jącą, lat p ię ć dziesiąt i resztki pięk n ości. P rzed zam ieszkaniem w Strassburgu w ośmiu niem ieckich m iastach p r z y j m ow a ła urzędników , w szęd zie w y d a ją c obiady i z e brania.
P odczas tych obiadów ca ła je j uw aga sk ierow a ną była zw yk le na doglądanie służby i pokryw an ie je j drobn ych n iezręczn ości; dlatego p row ad ziła ro z m o w ę z sąsiadam i tylko za p om ocą u ryw anych zdań, p o zbaw ion ych w szelk ieg o zajęcia.
Zaproszone tow arzystw o b y ło dziw ną m ieszaniną różn ych n arod ow ości i zaw odów ; trudno b y ło spotkać coś pod obn ego w ja k iem ś innem m ieście niem ieckiem . Ileż to różn orodnych elem entów n agrom adziło się we w sp ó łczesn y m Strassburgu!
Dziś państwo Brausig zaprosili tylko cztern aście osób, ch ociaż sala jadalna m og ła p om ieścić szesnaście, lic z ą c po siedem dziesiąt centym etrów na osobę, co b y ło rz e cz ą k on ieczn ą, zdaniem pana radcy Brausiga.
Pan radca o c a łą sw ą nudną i smutną g łow ę p rzew y ższa ł w szystkich sw ych g o ści; b y li m iędzy n i mi p rzy ja ciele , protegow ani, albo p olecen i przez p rz y ja c ió ł z innych miast niem ieckich. D w óch pryw atnych docentów , P rusaków , z uniwersytetu strasburskiego, potem dw óch m łod ych m alarzy, A lzatczyków , k tó izy od roku pracow ali nad d ek oracyą k o ścio łó w — b y li to lu dzie bez znaczenia i stanowiska. N ależeli do nich
je sz cz e i młodzi Oberle, brat, siostra, a nawet i mat ka, którą uważano w tym świecie za osobę ograniczone go umysłu. Do wybitnych osobistości należał profe sor Knüpple, z pochodzenia Luksemburczyk, wielki erudyta, pedent, umysł wykształcony i uważny; był on autorem świetnego dzieła „O socyalizmie Platona” i mężem ładnej żony, jasnowłosej blondynki, pełnej i różow ej, która wydawała się jeszcze więcej jasną i różową przy asyryjskiej, czarnej, wijącej się bro dzie swego męża. Dalej profesor estetyki, baron von Fincken, Badeńczyk, drobny i nerwowy; głowę miał energiczną, a twarz wygoloną, ażeby lepiej można by ło widzieć blizny, ślady pojedynków z czasów stu denckich. Nos jeg o zadarty, o lekko wydatnych chrząstkach, wydawał się rozdwojonym na samym końcu. Był to umysł gwałtowny, namiętny, bardzo anti-francuski, chociaż pan von Fincken miał daleko w ięcej podobieństwa do typu francuskiego, niż inni goście, z wyjątkiem Jana Oberle.
Profesor Fincken nie był żonaty.
Zato jaśniała urodą pani Rosenblatt, dzięki swej piękności i rozumowi uwielbiana w całym Strassbur- gu, nawet w świecie wojskowym. Powszechnie zazdro szczono je j hołdów. Pochodziła z nadreńskiej prowin- cyi, jak i jej mąż, Karol Rosenblatt, bogaty ku piec żelaza, prawie miliarder. Chociaż sangwinik, ale systematyczny i milczący, umiał zachować w interesach zimną krew i śmiałość, dochodzącą do zuchwalstwa.
Zebranie dzisiejsze podobne było do wszystkich innych zebrań, urządzanych przez pana Brausiga: nie miało wcale charakteru jednolitego. W ysoki dygni tarz nazywał to „łączeniem różnorodnych pierwiast
ków k ra ju ,” dużo mówiąc o „gruncie neutralnym,” jaki dom je g o przedstawiał i o „otwartej trybunie,” z której można było głosić wszelkie przekonania.
W iększość jednak Alzatczyków nie ufała temu eklektyzmowi i tej swobodzie. Niektórzy nawet twier dzili, że pan Brausig odgrywał tu specyalną rolę i że to, o czem mówiono w jego domu, nie pozostawało nigdy tajem nicą dla sfer wyższych.
Pani Oberle i jej dzieci weszli ostatni do sa lonu. W szyscy Niemcy bardzo uprzejmie powitali Lucynę, którą już znali z dawniejszych zebrań. Byli też grzeczni i dla matki, chociaż wiedzieli, że tylko zmuszona przez męża wchodzi w ten świat biurokia- tyczny.
Pani Brausig, wtajemniczona w plany Wilhelma von Farnow, przedstawiła pani Oberle młodego ofice ra, który ukłonił się ceremonialnie matce i córce, wyprostował, wygiął obłączysto swoją postać i w rócił do grupy panów, stojących przy szklanych drzwiach, prowadzących do gabinetu.
Lokaj oznajmił, że podano do stołu. Poruszyły się czarne fraki i wszyscy weszli do jadalnego poko ju, urządzonego, podobnie jak i u państwa Oberle,
z widoczną starannością, ale w zupełnie odmiennym stylu. Okna krzyżowe, gotyckie, na wierzchołkach łuków ozdobione były rozetami; witrażom nie można było o tej godzinie przyjrzeć się dokładnie, rzucały się tylko w oczy ich ołowiane oprawy. Przy ścianie stał kredens z kręconemi kolumnami i rzeźbionemi drzwiami. Boazerye dochodziły aż do sufitu.
Sufit podzielony był na liczne, rzeźbione k w a draty, a w nich jaśniały lampki elektryczne w
kształ-cie kwiatów. Całość starano się trzymać w stylu go tyckim.
Jan wszedł do sali jeden z ostatnich, prowadząc śliczną panią Knäpple, której całą uwagę pochłaniał artystycznie zrobiony stanik pani Rosenblatt.
Małej profesorowej wydało się, że Jan również podziwia strój pięknej pani. Zaraz więc zapytała:
— Czy pan nie uważa, że wykrój tego stanika jest nieprzyzwoity?
— Znajduję tylko, że jest ait.ystyczuy w rysun. ku. Przypuszczam, że pani Rosenblatt ubiera się w Paryżu?
— Istotnie, trafnie pan odgadł— odcięła się m a ła mieszczka. — Kto posiada tak wielkie bogactwa, może sobie pozwalać na dziwaczne wybryki i brak pa- tryotyzmu.
Z początku przy stole panowało prawie zupełne milczenie. , Powoli jednak zawiązywała się rozmowa. Zaczęto pić. Pan Rosenblatt spijał wino reńskie du- żemi szklankami. Obaj docenci w okularach wracali ciągle do wina wolksheimskiego z taką powagą, jak gdyby się zabierali do odczytywania jakiego trudnego tekstu.
Glosy stawały się coraz donośniejsze. Nie sły chać już było wcale kroków służby, cicho przesuwa jącej się po posadzce. Wino i oświetlenie wieczorne podnieciło umysły. Na pierwszy plan wystąpiły kwe- stye, stojące na porządku dziennym. Profesor Knäpp le rozmawiał z panią Brausig. Głos miał trochę stłumiony, ale bardzo czystą wymowę; zapanował też wkrótce nad szmerem innych rozmów.
mają stawać po stronie silniejszych. Zawsze byłem liberalnym.
— Pan czyni, prawdopodobnie, aluzyę do Trans- waalu — rzekł siedzący wprost niego radca, śmiejąc się głośno, widocznie zadowolony z tego, że tak tra fnie odgadł.
— Istotnie, panie radco! Dławienie słabszych narodowości nie przystoi polityce w ielkiego narodu.
— Pan to uważa za rzecz nadzwyczajną? — Przeciwnie, za rzecz najzupełniej zwyczajną, ale którą się nie należy szczycić.
— A czyż inne narody postępowały inaczej? — zapytał baron von Fincken.
I z miną zuchwałą podniósł do góry swój nos zadarty.
Nikt nie przedłużał dysputy, jak gdyby przyto czony argument należał do niezwalczonycb.
Znów rozpoczęła się ogólna rozmowa; płynęła niby fala, pochłaniając i mieszając poprzednie zdania, służące je j za podstawę.
W śród tego ezumu zadźwięczał muzykalny głos pani Rosenblatt. Zwracała się ona do pani Knäpple, siedzącej z drugiej strony stołu:
— Tak, pani! Zapewniam ją, że o tem m y ślano.
— O, pani! Wszystko jest m ożliwe, nigdy j e dnak nie byłabym przypuszczała, że zarząd miasta niem ieckiego może kwesty ono wać podobny projekt.
— Projekt ten nie jest tak bardzo pozbawiony sensu! Nieprawdaż, panie profesorze? Pan przecież wykłada estetykę?
pięknej pani Rosenblatt, zw rócił się ku niej, spoj rzał w je j oczy, pogodne jak tafla jeziora, i rzekł.
— O co rzecz idzie, szanowna pani?
— Mówiłam właśnie pani Knapple, że w radzie miejskiej powstała myśl wysłania do Paryża gobeli nów miejskich do naprawy.
Istotnie, łaskawa pani, ale projekt ten prze głosowano.
Ale dlaczegóż nie do Berlina?— zapytała ró-żowiutka pani Knapple. — Czyżby w Berlinie nie w y konano tej pracy równie dobrze, jak w Paryżu?
Radca Brausig uznał, że nastąpiła odpowiednia chwila do wystąpienia pojednawczego.
— Pani Rosenblatt ma zupełną słuszność, m ó wiąc, że gobeliny mogą być ładnie wykonane tylko w Paryżu. Sądzę jednak, że gdy idzie o ich odśw ie żenie, wystarczą i Niemcy!
P osy ła ć nasze gobeliny do Paryża! — wołała pani Knapple.— A któż zaręczy, że wrócą ztamtąd?
Oh, pani — wyrzekł z lekką ironią jeden z malarzy, siedzący na końcu stołu o, pani!
— Jakto ohl— żywo się odcięła mała mieszczka^ dotknięta wykrzyknikiem malarza, niby ukłóciem szpilki. — Pan jesteś Alzatczykiem, to inna rzecz, ale my, my mamy prawo wątpić...
Tak widocznie przeszła wszelką miarę, że nik je j nie poparł. Rozmowa się urwała. Każdy zaczął wychwalać świetny pasztet z przepiórek, który w ła. śnie podano. Sama pani Knapple przeszła na inny temat, właściwszy dla niej; rzadko bowiem brała udział w rozmowie w obec panów. Zw róciła się do Cedzącego obok Farnowa, co jej pozw oliło nie patrzeć
na piękną panią Rosenblatt, nie widzieć je j zgrabne go stanika, ani ładnych modrych oczu koloru pier wiosnków, i zaczęła tłómaczyć młodemu oficerowi spo sób przyrządzeaia pasztetów wogóle, sposób, zdaniem je j, niezrównany.
A jednak myśl o zwyciężonej narodowości dwru- krotnie wywołana, kiełkowała we wszystkich umy słach, podczas kiedy szampan niemieckiej marki p ie nił się w kielichach.
Z prawej strony gospodyni domu siedział pan Rosenblatt, zajęty wyłącznie jedzeniem, a z lewej profesor Knapple, który wolał rozmawiać z panią Ro- seblatt i baronem von Fincken, siedzącymi na vis-à-vis, czasem nawet z Janem Oberlć. Pani Brausig więc zamieniała ze swymi sąsiadami tylko nic nieznaczące wyrazy. A jednak to właśnie ona zupełnie bezw ie dnie wywołała nową dysputę, jeszcze gorętszą od po przednich. Miażdżąc wzrokiem niezręcznego lokaja, który zawadził o krzesło pani Rosenblatt, najważniej, szej osoby z pomiędzy wszystkich zaproszonych, o p o wiadała panu Rosenblatowi o małżeństwie jakiejś Al- zatki z Hanowerczykiem, komendantem 10-go pułku artyleryi pieszej.
Kupiec żelaza, nie domyślając się, że ma obok siebie matkę młodej panny, o którą się również stara oficer niemiecki, odezwał się głośno:
— Dzieci ich- będą dobrymi Niemcami. Żałuję mocno, że tego rodzaju związki małżeńskie zdarzają się niezmiernie rzadko, m ogłyby bowiem znakomicie ułatwić germanizacyę tego upartego kraju.
Baron von Fincken wychylił do düa kielich szampana i stawiając go na stół, zawyrokował:
— Wszystkie środki są dobre, ponieważ cel jest doskonały.
Niewątpliwie— potwierdził pan Rosenblatt. Z pomiędzy trzech obecnych Alzatczyków Jan Oberlś był najwięcej znanym i najwięcej uzdolnionym do prowadzenia dysputy. Kwestya, podniesiona przez Niemców, stworzyła rozdział w jego własnej rodzinie. Ta okoliczność utrudniała stanowisko młodzieńca, zau ważył jednak, że baron von Fincken, wygłaszając sw oje zdanie, spojrzał na niego, a pan Rosenblatt przez cały czas przyglądał mu się bacznie, widział też przelotne spojrzenia profesora Knäpple i lekki uśmiech pana Rosenblatta, który zdawał się m ówić: „Czy ten mały zdolny jest wystąpić w obronie swej narodow ości? Czy uczuł ostrogę? Przekonajmy się!...”
Jan wybrał jako przeciwnika baroüa von Fin cken i zwracając się ku niemu, rzekł:
Ja sądzę przeciwnie, że germanizacya Alza-cyi jest czynem złym i niepolitycznym.
Twarz jeg o przybrała wyraz dumy, a zielone oczy drgnęły niby liście drzew za powiewem wiatru.
Profesor estetyki przybrał minę wojowniczą. Dlaczego złym? Germanizacya Alzacyi jest koniecznym wynikiem je j zdobycia. Czyżby pan i ten fakt uważał za niepożądany? Czy pan tak sądzi? Niechże pan ostatecznie wypowie sw oje zdanie.
Wśród ogólnego milczenia Jan odpowiedział sta nowczo:
— Tak.
— Przepraszam! — wyrzekł pan radca tajny Brausig, w yciągając dłoń, jak gdyby dla błogosła. wieństwa. — W Rzyscy tu zebrani są dobrymi Niemca mi, kochany baronie, i pan nie ma prawa wątpić o patryotyzmie naszego młodego przyjaciela, który mówił tylko z punktu widzenia historycznego...
Pani Oberle i Lucyna robiły Janowi znaki: „m ilcz! m ilcz!”
Ale baron von Fincken nic nie widział i nic nie słyszał. Jego ostra twarz wykrzywiła się nam ię tnością. Podniósł się do połowy, pochylił się nad sto łem i z głową wyciągniętą naprzód wołał:
— Śliczna ta wasza Francya! Jednolita! Potę żna! Moralna!
Mała pani Knäpple powtórzyła: — Moralna! Szczególnie moralna!
Słychać było szmer zmieszanych głosów: ci chych, głośnych, ironicznych, podrażnionych:
— Francuzi są stworzeni tylko do zabawy! Ich powieści i sztuki teatralne to istna zaraza! Cała Fran cya jest w upadku! To naród przeżyty! Cóż on p o radzi przeciw czterdziestu pięciu milionom Teu- tonów!
Jan przeczekał całą tę lawinę wykrzykników. Pa trzył ciągle albo na gestykulującego Finckena, albo na Farnowa, który siedział w głębokiem milczeniu z głową podniesioną i brwiami namarszczonemi.
— Sądzę — rzekł nareszcie — że Francya jest przez panów zbyt spotwarzoną. Zgadzam się na to, że rząd jest zły, że państwo jest osłabione ciągłą niezgodą, ale w obec tak gwałtownych napaści panów miło mi jest podkreślić, że pomimo wszystko, uważam
Francuzów za wielki naród, myślę nawet, że i wy, panowie, jesteście tego samego zdania!
Powstała głośna wrzawa: „Och! Ach! Naprzy-kład?”
Najlepszym dowodem jest wasza zażartosó przeciwko Francyi. Zwyciężyliście ją, ale nie p rze staliście je j zazdrościć!
Czy pan czytuje statystykę handlową?—-ozwał się arbitralny głos pana Kosenblatta.
Jej marynarka handlowa zajmuje szóste m iej s c e — zasyczał jeden z docentów.
— Porównaj pan obie arm ie! . . . zawołał drugi.
Profesor Knäpple poprawił okulary i w yrecyto wał dobitnym głosem:
— To, co pan powiedział, kochany panie Ober- le, jest prawdą w stosunku do przeszłości. T nawet dzisiaj, zdaje mi się, że Francya m ogłaby się stać wielkiem państwem, gdyby należała do nas mybyśmy umieli podnieść je j wartość,..
Proszę pana— przerw ał lekceważąco von Fin-cken nie staraj się pan obalać zdania, które nie ma żadnej podstawy.
— Ja zaś proszę pana— rzekł Jan— nie posłu giwać się argumentami, które niczego nie dowodzą i nie sięgają w głąb kwestyi. Umysł wykształcony nie powinien oceniać jakiegoś kraju według jego han dlu, marynarki, albo armii.
A więc według czego mamy oceniać, łaska wy panie?
W edług jego ducha, panie! Poznałem ducha Francyi nie tylko ze studyów historycznych, ale od
czuwam go też synowskim instynktem, który tkwi we mnie. Jestem najmocniej przekonany, że dużo wyższych cnót, wybitnych zalet, np. szlachetność, b ez interesowność, m iłość prawdy i sprawiedliwości, d o bry gust, subtelność uczuć i jakiś kwiat heroizmu spotykają się daleko częściej we Francyi, niż u in nych narodów nie tylko w przeszłości, ale i w tera źniejszości. Mógłbym na to przytoczyć dużo dow o dów. Nawet gdyby była tak słabą, jak panowie twier dzicie, zawiera w sobie skarby, które przynoszą za szczyt światu, które trzeba byłoby je j porwać przed tem, niżby upadła i w obec których wszystko inne znaczy bardzo niewiele. Wasza germanizacya, pano wie, jest tylko zburzeniem albo zmniejszeniem tych cnót i zalet francuskich w duszy alzackiej. I dlatego twierdzę, że germanizacya jest rzeczą złą...
— Przepraszam! — zawołał Fincken. — Alzacya naturalnie Uależała do Niemiec, teraz do niej wróciła i my staramy się zapewnić sobie je j posiadanie. Któż
by zrobił inaczej?
— Francya! — odciął się Oberle - i dlatego tak ją kochamy. Zabrała ziemię, ale zostawiła swobodę
duchom. Należeliśmy do niej z prawa miłości. Baron ruszył ramionami.
— W róćcie więc do niej!
Jan zaledwie powstrzymał okrzyk: „T ak !” Służba, zasłuchana w jeg o słowa, zapomniała o podaniu ciastek. Po chwili rzekł:
— Uważam wasz system germanizacyjny za zdrożny, ponieważ jest systemem ucisku. Ale nawet z punktu widzenia niemieckiego jest on zupełnie b łę dnym.
— Wspaniale!— zapiszczała pani Knäpple, W waszym interesie leży zachować oryginal ność i niezależność naszego umysłu. Byłby to dobry przykład dla Niemców.
— Dziękuję!— zawołał jakiś glos.
— I bardzo, bardzo korzystny— nastawał m łody człowiek. — Byłem wychowany w Niemczech i jestem pewny tego, co mówię. Najbardziej mnie uderzył i raził nieprzyjemnie u Niemców brak indywiduali zmu, ich wzrastające zapomnienie o swobodzie, uko rzenie się przed władzą...
Strzeż się, m łodzieńcze! — przerw ał żywo radca Brausig.
— Przed władzą Prus, panie radco, Prus, które gwałcą sumienia i tolerują tylko trzy typy ludzi, ura biane z dzieciństwa: ponoszących ciężary publiczne, urzędników i żołnierzy.
Siedzący na końcu stołu jeden z docentów pod_ niósł się z krzesła i zawołał:
— Państwo rzymskie czyniło tak samo, a było państwem rzymskiem.
Obok niego jakiś głos dźwięczny dorzucił: — Brawo!
W szyscy zwrócili się w tę stronę. Był to W il helm von Farnow, który od początku dysputy odezwał się poraź pierwszy. Gwałtowne starcie się zdań roz drażniło go jak osobiste wyzwanie. Inni też byli pod nieceni. Pan Rosenblat zaciskał pięście. Profesor Knäpple wycierał okulary, mrucząc jakieś zaklęcia. Zona jego śmiała się nerwowo.
Piękna pani Rosenblatt przesunęła swe delikatne palce po naszyjniku z pięknych pereł, uśmiechnęła się i spojrzała uprzejmie na Alzatczyka.
— Pan Oberle ma przynajmniej odwagę swych przekonań— wyrzekła.— N iem ożna się oświadczyć w y raźniej przeciw nam.
Jan b ył zbyt rozdrażniony i nie m ógł się w pierw szej chwili zdobyć na uprzejmą odpowiedź.
Popatrzył uważnie na barona Finckena, na pana Rosenblatta, pana Knapple, na docenta, który siedząc obok Lucyny, irytował się widocznie, wreszcie sk ło nił się lekko pani Rosenblatowej:
— Tylko przez kobiety naród niemiecki będzie m ógł osiągnąć ten wyższy stopień wyrafinowania, któ rego mu obecnie brakuje. I ma takie kobiety...
— Dziękujemy za nas!— odpowiedziały trzy g ło sy męzkie.
Pani Knapple, rozzłoszczona uprzejmością, skie rowaną ku pani Rosenblatt, zawołała:
— Jakiż pan obrał system dla zrzucenia jarzma niem ieckiego?
— Nie mam żadnego systemu. — A w ięc czego pan żąda? — Niczego, pani. Tylko cierpię.
Ale jeden z artystów alzackich, młody m a larz o żółtej bródce, podobny do ucznia Giotta, pod niósł dyskusyę.
Cały stół zw rócił się ku niemu.
— Nie należę do rzędu ludzi, którzy, jak pan Oberle, nie żądają niczego — m ówił młody malarz. Pan Oberle wraca do kraju po długiej nieobecności. Gdyby znał lepiej warunki m iejscowe, byłby innego
zdania. My, t. j. m łode pokolenie Alzacyi, w z e tknięciu z trzystu tysiącami Niemców skonstatowali śmy odrębność naszej kultury francuskiej i oddajemy je j pierwszeństwo przed kulturą niemiecką.- To prze
cież chyba nam jest dozw olone? Wzamian za wier ność, której dowody daliśmy Niemcom, za podatki, które opłacamy regularnie, i za służbę wojskową, któ rą odbywamy, żądamy, aby nam pozwolono zostać Alzatczykami. A wy się upieracie, ażeby tego nie rozumieć. Domagamy się zniesienia praw wyjątko wych i stanu oblężenia, który trwa tu od lat trzydzie stu. Nie chcemy być traktowani i rządzeni jak „kraj zawojowany” , na w zór Kamerunu, Togolandu, Nowej Gwinei, archipelagu Bismarcka, albo Wysp Opatrzno ści, ale jak prowincya europejska państwa niemieckie go. Będziemy zadowoleni tylko wtedy, kiedy będzie my mogli być Alzatczykami w Alzacyi, tak jak Ba- warczycy są Bawarczykami w Bawaryi. A tymcza sem jesteśm y ciągle uważani za zwyciężonych i za leżni, od łaski lub niełaski pana. Oto nasze żą danie!
Mówił wyraźnie, z pozornym spokojem, wysuwając naprzód złocistą bródkę, zakończoną ostro, niby strzała.
Umiarkowane słowa malarza dokończyły wzbu rzenia umysłów i można było z łatw ością przewi dzieć namiętne repliki, kiedy pani radczyni podniosła się z krzesła.
W szyscy goście poszli za jej przykładem i w ró cili do niebieskiego salonu.
— Byłeś niedorzecznym! O czem myślałeś? —