• Nie Znaleziono Wyników

Obiad u radcy Brausiga

W dokumencie Rodzina Oberlé. Cz. 2 (Stron 41-133)

O siódmej godzinie wszyscy goście tajnego rad­ cy Brausiga zgromadzili się w eleganckim niebieskim salonie. Pluszowe tapety i złocone boazerye przewo ził radca z sobą z miasta do miasta. Tajny radca Brausig był z pochodzenia Sasem, doskonale w ycho­ wany, miał ruchy i gesty ujmujące. Zdawał się za­ wsze podzielać zdanie tych, z którymi rozmawiał, ale w gruncie rzeczy zostawał przy swojem. Pod w zglę­ dem pojęć był to człow iek niewzruszony. Rudy, w y­ sokiego wzrostu, prawie ślepy, nosił długie włosy i krótką brodę rudo-białą. Nie wkładał nigdy okula­ rów, właściwie bowiem nie był on ani krótkowidzem, ani też dalekowidzem, tylko miał oczy bardzo znużo­ ne, prawie martwe, barwy bladego agatu. Mówił du­ żo; posiadał specyalną umiejętność godzenia najsprze- czuiejszych przekonań. W łaściwy jego charakter w y­ kazywał się w biurze, w stosunkach z podwładnymi. B ył on w najwyższym stopniu lojalny. Nigdy nie

88

p rzyzn aw ał słu szn ości osobom pryw atnym . Jedynie interes państwa m iał dla n iego ra cy ę bytu.

W świecie biurokratycznym utrzymywano, że pan Brausig ma otrzymać szlachectwo. On sam to powtarzał.

Ż ona je g o m iała postaw ę im ponu jącą, lat p ię ć ­ dziesiąt i resztki pięk n ości. P rzed zam ieszkaniem w Strassburgu w ośmiu niem ieckich m iastach p r z y j­ m ow a ła urzędników , w szęd zie w y d a ją c obiady i z e ­ brania.

P odczas tych obiadów ca ła je j uw aga sk ierow a ­ ną była zw yk le na doglądanie służby i pokryw an ie je j drobn ych n iezręczn ości; dlatego p row ad ziła ro z m o ­ w ę z sąsiadam i tylko za p om ocą u ryw anych zdań, p o ­ zbaw ion ych w szelk ieg o zajęcia.

Zaproszone tow arzystw o b y ło dziw ną m ieszaniną różn ych n arod ow ości i zaw odów ; trudno b y ło spotkać coś pod obn ego w ja k iem ś innem m ieście niem ieckiem . Ileż to różn orodnych elem entów n agrom adziło się we w sp ó łczesn y m Strassburgu!

Dziś państwo Brausig zaprosili tylko cztern aście osób, ch ociaż sala jadalna m og ła p om ieścić szesnaście, lic z ą c po siedem dziesiąt centym etrów na osobę, co b y ło rz e cz ą k on ieczn ą, zdaniem pana radcy Brausiga.

Pan radca o c a łą sw ą nudną i smutną g łow ę p rzew y ższa ł w szystkich sw ych g o ści; b y li m iędzy n i­ mi p rzy ja ciele , protegow ani, albo p olecen i przez p rz y ­ ja c ió ł z innych miast niem ieckich. D w óch pryw atnych docentów , P rusaków , z uniwersytetu strasburskiego, potem dw óch m łod ych m alarzy, A lzatczyków , k tó izy od roku pracow ali nad d ek oracyą k o ścio łó w — b y li to lu dzie bez znaczenia i stanowiska. N ależeli do nich

je sz cz e i młodzi Oberle, brat, siostra, a nawet i mat­ ka, którą uważano w tym świecie za osobę ograniczone­ go umysłu. Do wybitnych osobistości należał profe­ sor Knüpple, z pochodzenia Luksemburczyk, wielki erudyta, pedent, umysł wykształcony i uważny; był on autorem świetnego dzieła „O socyalizmie Platona” i mężem ładnej żony, jasnowłosej blondynki, pełnej i różow ej, która wydawała się jeszcze więcej jasną i różową przy asyryjskiej, czarnej, wijącej się bro­ dzie swego męża. Dalej profesor estetyki, baron von Fincken, Badeńczyk, drobny i nerwowy; głowę miał energiczną, a twarz wygoloną, ażeby lepiej można by­ ło widzieć blizny, ślady pojedynków z czasów stu­ denckich. Nos jeg o zadarty, o lekko wydatnych chrząstkach, wydawał się rozdwojonym na samym końcu. Był to umysł gwałtowny, namiętny, bardzo anti-francuski, chociaż pan von Fincken miał daleko w ięcej podobieństwa do typu francuskiego, niż inni goście, z wyjątkiem Jana Oberle.

Profesor Fincken nie był żonaty.

Zato jaśniała urodą pani Rosenblatt, dzięki swej piękności i rozumowi uwielbiana w całym Strassbur- gu, nawet w świecie wojskowym. Powszechnie zazdro­ szczono je j hołdów. Pochodziła z nadreńskiej prowin- cyi, jak i jej mąż, Karol Rosenblatt, bogaty ku­ piec żelaza, prawie miliarder. Chociaż sangwinik, ale systematyczny i milczący, umiał zachować w interesach zimną krew i śmiałość, dochodzącą do zuchwalstwa.

Zebranie dzisiejsze podobne było do wszystkich innych zebrań, urządzanych przez pana Brausiga: nie miało wcale charakteru jednolitego. W ysoki dygni­ tarz nazywał to „łączeniem różnorodnych pierwiast­

ków k ra ju ,” dużo mówiąc o „gruncie neutralnym,” jaki dom je g o przedstawiał i o „otwartej trybunie,” z której można było głosić wszelkie przekonania.

W iększość jednak Alzatczyków nie ufała temu eklektyzmowi i tej swobodzie. Niektórzy nawet twier­ dzili, że pan Brausig odgrywał tu specyalną rolę i że to, o czem mówiono w jego domu, nie pozostawało nigdy tajem nicą dla sfer wyższych.

Pani Oberle i jej dzieci weszli ostatni do sa­ lonu. W szyscy Niemcy bardzo uprzejmie powitali Lucynę, którą już znali z dawniejszych zebrań. Byli też grzeczni i dla matki, chociaż wiedzieli, że tylko zmuszona przez męża wchodzi w ten świat biurokia- tyczny.

Pani Brausig, wtajemniczona w plany Wilhelma von Farnow, przedstawiła pani Oberle młodego ofice­ ra, który ukłonił się ceremonialnie matce i córce, wyprostował, wygiął obłączysto swoją postać i w rócił do grupy panów, stojących przy szklanych drzwiach, prowadzących do gabinetu.

Lokaj oznajmił, że podano do stołu. Poruszyły się czarne fraki i wszyscy weszli do jadalnego poko­ ju, urządzonego, podobnie jak i u państwa Oberle,

z widoczną starannością, ale w zupełnie odmiennym stylu. Okna krzyżowe, gotyckie, na wierzchołkach łuków ozdobione były rozetami; witrażom nie można było o tej godzinie przyjrzeć się dokładnie, rzucały się tylko w oczy ich ołowiane oprawy. Przy ścianie stał kredens z kręconemi kolumnami i rzeźbionemi drzwiami. Boazerye dochodziły aż do sufitu.

Sufit podzielony był na liczne, rzeźbione k w a ­ draty, a w nich jaśniały lampki elektryczne w

kształ-cie kwiatów. Całość starano się trzymać w stylu go­ tyckim.

Jan wszedł do sali jeden z ostatnich, prowadząc śliczną panią Knäpple, której całą uwagę pochłaniał artystycznie zrobiony stanik pani Rosenblatt.

Małej profesorowej wydało się, że Jan również podziwia strój pięknej pani. Zaraz więc zapytała:

— Czy pan nie uważa, że wykrój tego stanika jest nieprzyzwoity?

— Znajduję tylko, że jest ait.ystyczuy w rysun. ku. Przypuszczam, że pani Rosenblatt ubiera się w Paryżu?

— Istotnie, trafnie pan odgadł— odcięła się m a­ ła mieszczka. — Kto posiada tak wielkie bogactwa, może sobie pozwalać na dziwaczne wybryki i brak pa- tryotyzmu.

Z początku przy stole panowało prawie zupełne milczenie. , Powoli jednak zawiązywała się rozmowa. Zaczęto pić. Pan Rosenblatt spijał wino reńskie du- żemi szklankami. Obaj docenci w okularach wracali ciągle do wina wolksheimskiego z taką powagą, jak gdyby się zabierali do odczytywania jakiego trudnego tekstu.

Glosy stawały się coraz donośniejsze. Nie sły ­ chać już było wcale kroków służby, cicho przesuwa­ jącej się po posadzce. Wino i oświetlenie wieczorne podnieciło umysły. Na pierwszy plan wystąpiły kwe- stye, stojące na porządku dziennym. Profesor Knäpp­ le rozmawiał z panią Brausig. Głos miał trochę stłumiony, ale bardzo czystą wymowę; zapanował też wkrótce nad szmerem innych rozmów.

mają stawać po stronie silniejszych. Zawsze byłem liberalnym.

— Pan czyni, prawdopodobnie, aluzyę do Trans- waalu — rzekł siedzący wprost niego radca, śmiejąc się głośno, widocznie zadowolony z tego, że tak tra­ fnie odgadł.

— Istotnie, panie radco! Dławienie słabszych narodowości nie przystoi polityce w ielkiego narodu.

— Pan to uważa za rzecz nadzwyczajną? — Przeciwnie, za rzecz najzupełniej zwyczajną, ale którą się nie należy szczycić.

— A czyż inne narody postępowały inaczej? — zapytał baron von Fincken.

I z miną zuchwałą podniósł do góry swój nos zadarty.

Nikt nie przedłużał dysputy, jak gdyby przyto­ czony argument należał do niezwalczonycb.

Znów rozpoczęła się ogólna rozmowa; płynęła niby fala, pochłaniając i mieszając poprzednie zdania, służące je j za podstawę.

W śród tego ezumu zadźwięczał muzykalny głos pani Rosenblatt. Zwracała się ona do pani Knäpple, siedzącej z drugiej strony stołu:

— Tak, pani! Zapewniam ją, że o tem m y­ ślano.

— O, pani! Wszystko jest m ożliwe, nigdy j e ­ dnak nie byłabym przypuszczała, że zarząd miasta niem ieckiego może kwesty ono wać podobny projekt.

— Projekt ten nie jest tak bardzo pozbawiony sensu! Nieprawdaż, panie profesorze? Pan przecież wykłada estetykę?

pięknej pani Rosenblatt, zw rócił się ku niej, spoj­ rzał w je j oczy, pogodne jak tafla jeziora, i rzekł.

— O co rzecz idzie, szanowna pani?

— Mówiłam właśnie pani Knapple, że w radzie miejskiej powstała myśl wysłania do Paryża gobeli­ nów miejskich do naprawy.

Istotnie, łaskawa pani, ale projekt ten prze­ głosowano.

Ale dlaczegóż nie do Berlina?— zapytała ró-żowiutka pani Knapple. — Czyżby w Berlinie nie w y ­ konano tej pracy równie dobrze, jak w Paryżu?

Radca Brausig uznał, że nastąpiła odpowiednia chwila do wystąpienia pojednawczego.

— Pani Rosenblatt ma zupełną słuszność, m ó­ wiąc, że gobeliny mogą być ładnie wykonane tylko w Paryżu. Sądzę jednak, że gdy idzie o ich odśw ie­ żenie, wystarczą i Niemcy!

P osy ła ć nasze gobeliny do Paryża! — wołała pani Knapple.— A któż zaręczy, że wrócą ztamtąd?

Oh, pani — wyrzekł z lekką ironią jeden z malarzy, siedzący na końcu stołu o, pani!

— Jakto ohl— żywo się odcięła mała mieszczka^ dotknięta wykrzyknikiem malarza, niby ukłóciem szpilki. — Pan jesteś Alzatczykiem, to inna rzecz, ale my, my mamy prawo wątpić...

Tak widocznie przeszła wszelką miarę, że nik je j nie poparł. Rozmowa się urwała. Każdy zaczął wychwalać świetny pasztet z przepiórek, który w ła. śnie podano. Sama pani Knapple przeszła na inny temat, właściwszy dla niej; rzadko bowiem brała udział w rozmowie w obec panów. Zw róciła się do Cedzącego obok Farnowa, co jej pozw oliło nie patrzeć

na piękną panią Rosenblatt, nie widzieć je j zgrabne­ go stanika, ani ładnych modrych oczu koloru pier­ wiosnków, i zaczęła tłómaczyć młodemu oficerowi spo­ sób przyrządzeaia pasztetów wogóle, sposób, zdaniem je j, niezrównany.

A jednak myśl o zwyciężonej narodowości dwru- krotnie wywołana, kiełkowała we wszystkich umy­ słach, podczas kiedy szampan niemieckiej marki p ie­ nił się w kielichach.

Z prawej strony gospodyni domu siedział pan Rosenblatt, zajęty wyłącznie jedzeniem, a z lewej profesor Knapple, który wolał rozmawiać z panią Ro- seblatt i baronem von Fincken, siedzącymi na vis-à-vis, czasem nawet z Janem Oberlć. Pani Brausig więc zamieniała ze swymi sąsiadami tylko nic nieznaczące wyrazy. A jednak to właśnie ona zupełnie bezw ie­ dnie wywołała nową dysputę, jeszcze gorętszą od po­ przednich. Miażdżąc wzrokiem niezręcznego lokaja, który zawadził o krzesło pani Rosenblatt, najważniej, szej osoby z pomiędzy wszystkich zaproszonych, o p o ­ wiadała panu Rosenblatowi o małżeństwie jakiejś Al- zatki z Hanowerczykiem, komendantem 10-go pułku artyleryi pieszej.

Kupiec żelaza, nie domyślając się, że ma obok siebie matkę młodej panny, o którą się również stara oficer niemiecki, odezwał się głośno:

— Dzieci ich- będą dobrymi Niemcami. Żałuję mocno, że tego rodzaju związki małżeńskie zdarzają się niezmiernie rzadko, m ogłyby bowiem znakomicie ułatwić germanizacyę tego upartego kraju.

Baron von Fincken wychylił do düa kielich szampana i stawiając go na stół, zawyrokował:

— Wszystkie środki są dobre, ponieważ cel jest doskonały.

Niewątpliwie— potwierdził pan Rosenblatt. Z pomiędzy trzech obecnych Alzatczyków Jan Oberlś był najwięcej znanym i najwięcej uzdolnionym do prowadzenia dysputy. Kwestya, podniesiona przez Niemców, stworzyła rozdział w jego własnej rodzinie. Ta okoliczność utrudniała stanowisko młodzieńca, zau­ ważył jednak, że baron von Fincken, wygłaszając sw oje zdanie, spojrzał na niego, a pan Rosenblatt przez cały czas przyglądał mu się bacznie, widział też przelotne spojrzenia profesora Knäpple i lekki uśmiech pana Rosenblatta, który zdawał się m ówić: „Czy ten mały zdolny jest wystąpić w obronie swej narodow ości? Czy uczuł ostrogę? Przekonajmy się!...”

Jan wybrał jako przeciwnika baroüa von Fin­ cken i zwracając się ku niemu, rzekł:

Ja sądzę przeciwnie, że germanizacya Alza-cyi jest czynem złym i niepolitycznym.

Twarz jeg o przybrała wyraz dumy, a zielone oczy drgnęły niby liście drzew za powiewem wiatru.

Profesor estetyki przybrał minę wojowniczą. Dlaczego złym? Germanizacya Alzacyi jest koniecznym wynikiem je j zdobycia. Czyżby pan i ten fakt uważał za niepożądany? Czy pan tak sądzi? Niechże pan ostatecznie wypowie sw oje zdanie.

Wśród ogólnego milczenia Jan odpowiedział sta­ nowczo:

— Tak.

— Przepraszam! — wyrzekł pan radca tajny Brausig, w yciągając dłoń, jak gdyby dla błogosła. wieństwa. — W Rzyscy tu zebrani są dobrymi Niemca mi, kochany baronie, i pan nie ma prawa wątpić o patryotyzmie naszego młodego przyjaciela, który mówił tylko z punktu widzenia historycznego...

Pani Oberle i Lucyna robiły Janowi znaki: „m ilcz! m ilcz!”

Ale baron von Fincken nic nie widział i nic nie słyszał. Jego ostra twarz wykrzywiła się nam ię­ tnością. Podniósł się do połowy, pochylił się nad sto­ łem i z głową wyciągniętą naprzód wołał:

— Śliczna ta wasza Francya! Jednolita! Potę­ żna! Moralna!

Mała pani Knäpple powtórzyła: — Moralna! Szczególnie moralna!

Słychać było szmer zmieszanych głosów: ci­ chych, głośnych, ironicznych, podrażnionych:

— Francuzi są stworzeni tylko do zabawy! Ich powieści i sztuki teatralne to istna zaraza! Cała Fran­ cya jest w upadku! To naród przeżyty! Cóż on p o­ radzi przeciw czterdziestu pięciu milionom Teu- tonów!

Jan przeczekał całą tę lawinę wykrzykników. Pa­ trzył ciągle albo na gestykulującego Finckena, albo na Farnowa, który siedział w głębokiem milczeniu z głową podniesioną i brwiami namarszczonemi.

— Sądzę — rzekł nareszcie — że Francya jest przez panów zbyt spotwarzoną. Zgadzam się na to, że rząd jest zły, że państwo jest osłabione ciągłą niezgodą, ale w obec tak gwałtownych napaści panów miło mi jest podkreślić, że pomimo wszystko, uważam

Francuzów za wielki naród, myślę nawet, że i wy, panowie, jesteście tego samego zdania!

Powstała głośna wrzawa: „Och! Ach! Naprzy-kład?”

Najlepszym dowodem jest wasza zażartosó przeciwko Francyi. Zwyciężyliście ją, ale nie p rze­ staliście je j zazdrościć!

Czy pan czytuje statystykę handlową?—-ozwał się arbitralny głos pana Kosenblatta.

Jej marynarka handlowa zajmuje szóste m iej­ s c e — zasyczał jeden z docentów.

— Porównaj pan obie arm ie! . . . zawołał drugi.

Profesor Knäpple poprawił okulary i w yrecyto­ wał dobitnym głosem:

— To, co pan powiedział, kochany panie Ober- le, jest prawdą w stosunku do przeszłości. T nawet dzisiaj, zdaje mi się, że Francya m ogłaby się stać wielkiem państwem, gdyby należała do nas mybyśmy umieli podnieść je j wartość,..

Proszę pana— przerw ał lekceważąco von Fin-cken nie staraj się pan obalać zdania, które nie ma żadnej podstawy.

— Ja zaś proszę pana— rzekł Jan— nie posłu­ giwać się argumentami, które niczego nie dowodzą i nie sięgają w głąb kwestyi. Umysł wykształcony nie powinien oceniać jakiegoś kraju według jego han­ dlu, marynarki, albo armii.

A więc według czego mamy oceniać, łaska­ wy panie?

W edług jego ducha, panie! Poznałem ducha Francyi nie tylko ze studyów historycznych, ale od­

czuwam go też synowskim instynktem, który tkwi we mnie. Jestem najmocniej przekonany, że dużo wyższych cnót, wybitnych zalet, np. szlachetność, b ez­ interesowność, m iłość prawdy i sprawiedliwości, d o­ bry gust, subtelność uczuć i jakiś kwiat heroizmu spotykają się daleko częściej we Francyi, niż u in­ nych narodów nie tylko w przeszłości, ale i w tera­ źniejszości. Mógłbym na to przytoczyć dużo dow o­ dów. Nawet gdyby była tak słabą, jak panowie twier­ dzicie, zawiera w sobie skarby, które przynoszą za­ szczyt światu, które trzeba byłoby je j porwać przed­ tem, niżby upadła i w obec których wszystko inne znaczy bardzo niewiele. Wasza germanizacya, pano­ wie, jest tylko zburzeniem albo zmniejszeniem tych cnót i zalet francuskich w duszy alzackiej. I dlatego twierdzę, że germanizacya jest rzeczą złą...

— Przepraszam! — zawołał Fincken. — Alzacya naturalnie Uależała do Niemiec, teraz do niej wróciła i my staramy się zapewnić sobie je j posiadanie. Któż­

by zrobił inaczej?

— Francya! — odciął się Oberle - i dlatego tak ją kochamy. Zabrała ziemię, ale zostawiła swobodę

duchom. Należeliśmy do niej z prawa miłości. Baron ruszył ramionami.

— W róćcie więc do niej!

Jan zaledwie powstrzymał okrzyk: „T ak !” Służba, zasłuchana w jeg o słowa, zapomniała o podaniu ciastek. Po chwili rzekł:

— Uważam wasz system germanizacyjny za zdrożny, ponieważ jest systemem ucisku. Ale nawet z punktu widzenia niemieckiego jest on zupełnie b łę­ dnym.

— Wspaniale!— zapiszczała pani Knäpple, W waszym interesie leży zachować oryginal­ ność i niezależność naszego umysłu. Byłby to dobry przykład dla Niemców.

— Dziękuję!— zawołał jakiś glos.

— I bardzo, bardzo korzystny— nastawał m łody człowiek. — Byłem wychowany w Niemczech i jestem pewny tego, co mówię. Najbardziej mnie uderzył i raził nieprzyjemnie u Niemców brak indywiduali­ zmu, ich wzrastające zapomnienie o swobodzie, uko­ rzenie się przed władzą...

Strzeż się, m łodzieńcze! — przerw ał żywo radca Brausig.

— Przed władzą Prus, panie radco, Prus, które gwałcą sumienia i tolerują tylko trzy typy ludzi, ura­ biane z dzieciństwa: ponoszących ciężary publiczne, urzędników i żołnierzy.

Siedzący na końcu stołu jeden z docentów pod_ niósł się z krzesła i zawołał:

— Państwo rzymskie czyniło tak samo, a było państwem rzymskiem.

Obok niego jakiś głos dźwięczny dorzucił: — Brawo!

W szyscy zwrócili się w tę stronę. Był to W il­ helm von Farnow, który od początku dysputy odezwał się poraź pierwszy. Gwałtowne starcie się zdań roz­ drażniło go jak osobiste wyzwanie. Inni też byli pod­ nieceni. Pan Rosenblat zaciskał pięście. Profesor Knäpple wycierał okulary, mrucząc jakieś zaklęcia. Zona jego śmiała się nerwowo.

Piękna pani Rosenblatt przesunęła swe delikatne palce po naszyjniku z pięknych pereł, uśmiechnęła się i spojrzała uprzejmie na Alzatczyka.

— Pan Oberle ma przynajmniej odwagę swych przekonań— wyrzekła.— N iem ożna się oświadczyć w y ­ raźniej przeciw nam.

Jan b ył zbyt rozdrażniony i nie m ógł się w pierw­ szej chwili zdobyć na uprzejmą odpowiedź.

Popatrzył uważnie na barona Finckena, na pana Rosenblatta, pana Knapple, na docenta, który siedząc obok Lucyny, irytował się widocznie, wreszcie sk ło­ nił się lekko pani Rosenblatowej:

— Tylko przez kobiety naród niemiecki będzie m ógł osiągnąć ten wyższy stopień wyrafinowania, któ­ rego mu obecnie brakuje. I ma takie kobiety...

— Dziękujemy za nas!— odpowiedziały trzy g ło ­ sy męzkie.

Pani Knapple, rozzłoszczona uprzejmością, skie­ rowaną ku pani Rosenblatt, zawołała:

— Jakiż pan obrał system dla zrzucenia jarzma niem ieckiego?

— Nie mam żadnego systemu. — A w ięc czego pan żąda? — Niczego, pani. Tylko cierpię.

Ale jeden z artystów alzackich, młody m a­ larz o żółtej bródce, podobny do ucznia Giotta, pod­ niósł dyskusyę.

Cały stół zw rócił się ku niemu.

— Nie należę do rzędu ludzi, którzy, jak pan Oberle, nie żądają niczego — m ówił młody malarz. Pan Oberle wraca do kraju po długiej nieobecności. Gdyby znał lepiej warunki m iejscowe, byłby innego

zdania. My, t. j. m łode pokolenie Alzacyi, w z e ­ tknięciu z trzystu tysiącami Niemców skonstatowali­ śmy odrębność naszej kultury francuskiej i oddajemy je j pierwszeństwo przed kulturą niemiecką.- To prze­

cież chyba nam jest dozw olone? Wzamian za wier­ ność, której dowody daliśmy Niemcom, za podatki, które opłacamy regularnie, i za służbę wojskową, któ­ rą odbywamy, żądamy, aby nam pozwolono zostać Alzatczykami. A wy się upieracie, ażeby tego nie rozumieć. Domagamy się zniesienia praw wyjątko­ wych i stanu oblężenia, który trwa tu od lat trzydzie­ stu. Nie chcemy być traktowani i rządzeni jak „kraj zawojowany” , na w zór Kamerunu, Togolandu, Nowej Gwinei, archipelagu Bismarcka, albo Wysp Opatrzno­ ści, ale jak prowincya europejska państwa niemieckie­ go. Będziemy zadowoleni tylko wtedy, kiedy będzie­ my mogli być Alzatczykami w Alzacyi, tak jak Ba- warczycy są Bawarczykami w Bawaryi. A tymcza­ sem jesteśm y ciągle uważani za zwyciężonych i za­ leżni, od łaski lub niełaski pana. Oto nasze żą ­ danie!

Mówił wyraźnie, z pozornym spokojem, wysuwając naprzód złocistą bródkę, zakończoną ostro, niby strzała.

Umiarkowane słowa malarza dokończyły wzbu­ rzenia umysłów i można było z łatw ością przewi­ dzieć namiętne repliki, kiedy pani radczyni podniosła się z krzesła.

W szyscy goście poszli za jej przykładem i w ró­ cili do niebieskiego salonu.

— Byłeś niedorzecznym! O czem myślałeś? —

W dokumencie Rodzina Oberlé. Cz. 2 (Stron 41-133)

Powiązane dokumenty