• Nie Znaleziono Wyników

149 Pan Paweł nie dał mu dojść do słowa, gdyż po

spiesznie począł mówić:

— Nie dziw się, Sam ie,.., przybyłem... zresztą je­

stem zupełnie zdrów. Sprawa jest ogromnej wagi.

Tam w budce portowej oczekuje prawdziwy Jerzy Orkisz, bratanek J a n a ,... przybył w bardzo ważnej sprawie do stryja...

Wilson nic nie zrozumiał z tego, to też z Wy­

razem poważnej troski prosił kolegę, aby się uspokoił i dokładnie wyjaśnił cel swego przybycia.

W duszy zaś myślał Wilson: biedny Paw eł... do­

stał widocznie pomieszania zmysłów, uciekł z lecznicy, zapewne mu się pogorszyło, skoro miewa ataki ko­

szmarów. Jakże mógł widzieć Jerzego, skoro ten już przed pół godziną powrócił z miasta i jest obecnie w gabinecie Orkisza. Należy oględnie postępować z Paw­

łem; oby tylko nie dostał ataku furji.

Astronom przejrzał widocznie myśli Wilsona, gdyż istotnie pohamował swoje uniesienie, zasiadł spokoj­

nie w fotelu i, siląc się na możliwie jasne wysławia­

nie, opowiedział zwięźle cały przebieg ostatnich wy­

darzeń, zaś zakończył patetycznym apelem:

— Radź, Samie, co mamy począć. Tylko ty po­

trafisz znaleźć rozwiązanie tej zawiłej sprawy. Wszak nie ulega wątpliwości, że jeden z młodzieńców jest fałszywym bratankiem ... lecz który?

Wyczerpany dłuższą przemową pan Paweł osunął się na fotel i milcząco wpatrywał się w oblicze przy­

jaciela, oczekując od niego rady i decyzji co do dal­

szych poczynań.

Wilson po wysłuchaniu opowieści astronoma, za­

topił się w myślach. Jego praktyczny umysł, nawykły

do zwalczania trudności, nie zawiódł i tym razem.

Po chwili powstał Wilson ze swego krzesła, sięgnął do ukrytej w murze szafki, skąd wyjął jakieś szklane kulki, które wsunął do kieszeni wraz z automatycznym rewolwerem; wetknął zatyczki do sekretnych kontak­

tów przy biurku, poczem spokojnym głosem prze­

mówił :

— Przedewszystkiem zawezwij, Pawle, przybyłych z tobą cudzoziemców tutaj, do mego gabinetu. Mu­

simy z nimi porozmawiać.

Należy sprawdzić — myślał sobie po cichu Wilson — czy relacje Pawła są ścisłe. Kto wie, może jego prze­

czulenie i podejrzliwość były rzeczywiście uzasadnione;

może istotnie ów pierwszy Jerzy jest jakimś wywia­

dowcą, który przybrał na się rolę bratanka Jana.

Astronom błyskawicznie zerwał się i po paru mi­

nutach zjawił się z powrotem, prowadząc za sobą przybyszów.

Po wejściu do pokoju Jurek podszedł do oczeku­

jącego tam Wilsona i, w tern mniemaniu, że stoi wobec swojego stryja, powitał go po polsku.

— Racz, drogi stryju wybaczyć, że nachodzę twój dom i zakłócam spokój...

Wilson zrozumiał, iż chłopak wziął go za kogo in­

nego, za swego stryja, wnet ocenił sytuację i posta­

nowił narazie nie wyprowadzać młodzieńca z jego błędnego mniemania, spodziewając się w ten sposób tem łatwiej uzyskać dowody jego prawdomówności.

Ponieważ jednak nie rozumiał Wilson po polsku, przeto poprosił młodzieńca o wypowiedzenie się w ję­

zyku angielskim.

Jurek trochę się zdziwił, że jego stryj nie rozumie

ojczystego języka, przypomniał sobie jednak, o czem słyszał od matki, że stryj Jan, poświęcając się wy­

łącznie nauce, nie utrzymywał stosunków z Polonją amerykańską, nic więc dziwnego, że nie rozumie po polsku.

Przywołując na pomoc swe skąpe wiadomości z ję­

zyka angielskiego, którego nauczył się od zmarłej matki, rozpoczął Jurek swoją przemowę głosem drżą­

cym ze wzruszenia:

— Przybyłem do stryja w bardzo ważnej sprawie.

Nie swojej osobistej, lecz ogólnej... — W tem miejscu trwożliwie spojrzał na astronoma, jakby obawiał się mówić w obecności człowieka obcego.

Wilson, widząc wahanie młodzieńca, uspokoił go słowami :

— Możesz młodzieńcze śmiało mówić, obecny pro­

fesor Vincent jest moim serdecznym przyjacielem i nie mam przed nim żadnych tajemnic.

Jurek mówił dalej:

— Eurazjaci wraz z Mitropcami przygotowują pod­

stępny napad na Polskę, a potem i na zachodnią Eu­

ropę... zamierzają znienacka napaść, właściwie wysłać swe latające automaty, zaopatrywane na odległość w siłę pędną... które, rzucając bomby gazowe, zniszczą cały k raj... moją i twoją, stryju, Ojczyznę.

Skąpa znajomość języka angielskiego nie pozwo­

liła Jurkowi użyć w pełni daru wymowy i wyrazić należycie całą moc swych uczuć patrjotycznych i mło­

dzieńczego entuzjazmu dla słusznej sprawy. Brak od­

powiednich słów zastąpił chłopak wymownym gestem i bijącą z oczu szczerością i zapałem.

Wilson słuchał uważnie; widząc zaś niezaradność

młodzieńca w wysławianiu się, przyszedł mu z po­

mocą, zabierając głos:

— Nie są mi obce te alarmy wojenne. Wiem coś niecoś o niecnych zamiarach Eurazjatów; należy przy­

puszczać, że cały świat cywilizowany, Liga Narodów, wszyscy ludzie kulturalni przyjdą Polsce z pomocą, w razie gdyby zagrażało jej poważne niebezpieczeń­

stw o...

— Niebezpieczeństwo jest poważne — przerwał po­

rywczo Jurek — i jest bardzo bliskie. Byłem w Eur­

azji, widziałem potworne samoloty... nawet na jednym z nich uciekłem... Zabrakło nam paliwa, spadliśmy...

na oderwanem od samolotu skrzydle przetrwaliśmy parę godzin na morzu... wyratowała nas amerykańska łódź podwodna.

Pan Paweł, wsłuchujący się w słowa Jurka, kiwał potakująco głową.

— Ten młodzieniec — myślał sobie astronom — nie kłamie. Z jego całej postaci bije szlachetność uczuć i potęga wielkiej miłości Ojczyzny.

Nie wytrzymał nasz astronom i wmieszał się do rozmowy, zapytując Jurka głosem pełnym współczucia:

— Pocóż jeździłeś, młodzieńcze, do Eurazji i od­

dawałeś się w ręce wrogów Polski?

— Porwali mnie podstępnie — odparł Jurek — ich wysłannicy, Skatyński i Zarowski, i uwięzili w zakła­

dach Eurawiaty.

— Jak się nazywali — porywczo zapytał Wilson — i gdzie pana więzili? Powtórz młodzieńcze jeszcze raz te nazwiska i nazwę owych zakładów.

— Skatyński namówił mnie do w yjazdu... a Za­

row ski... porwał podstępnie na samolocie... zaś

wię-153