torjum Eurazji w dość znacznej odległości od granicy.
Jakby na potwierdzenie tych słów uszu Jurka doszły odgłosy głośnych rozmów w obcym języku.
— Słyszy pan — nadmienił pan Mikołaj — te głosy, to żołnierze eurazjatyccy granicznego posterunku lotni
czego, którzy wzięli nas do niewoli.
— No, chyba nie do niewoli, przecież niema wojny pomiędzy Polską i Eurazją — zaniepokoił się Jurek.
— Ależ oczywiście — odparł pan Mikołaj — zażarto
wałem sobie.
Osłabienie jakoś dziwnie szybko ustąpiło, wkrótce Jurek poczuł się w możności wstać i przejść się po pokoju.
Pan Mikołaj był widocznie zadowolony ze swego pacjenta, gdyż uśmiechnąwszy się doń po przyjaciel
sku, rzekł:
— Widzę, że zuch z pana, kochany panie Jurku.
Skoro już pan nie potrzebuje pielęgniarza, będę mógł pana opuścić, aby udać się do stolicy Eurazji i wy
jednać prawo powrotu na naszej awjonetce do domu.
W tym celu zabiorę również pana dokumenty osobiste ze sobą. Sądzę, że uda mi się powrócić za kilka dni;
tymczasem będzie pan musiał zadowolnić się towa
rzystwem komendanta posterunku, z którym zresztą porozumie się pan łatwo, gdyż włada on nieco języ
kiem polskim.
Tego samego dnia pan Mikołaj udał się w podróż do stolicy Eurazji.
Jurek zapoznał się z komendantem posterunku. Był to młody oficer, zawołany służbista, małomówny i po
dejrzliwie obserwujący młodzieńca. W pierwszych
dniach znajomości rozmowa jakoś im się nie kleiła, chociaż dwukrotnie w ciągu dnia mieli po temu okazję podczas wspólnie spożywanych posiłków.
Jurek postanowił skorzystać z przymusowego po
bytu w Eurazji i w miarę możności zasięgnąć języka w wiadomych sprawach, nadewszystko go obchodzą
cych. Usiłował przeto skierować rozmowę na tem at lotnictwa i nowych ulepszeń w tej dziedzinie. Mrukliwy komendant niechętnie odpowiadał na zadawane pyta
nia; natomiast ciekawość Jurka widocznie wzbudziła w nim podejrzenia, gdyż od tej chwili pilnowano mło
dzieńca, jakgdyby naprawdę był jeńcem wojennym.
Nawet nie pozwolono mu wychodzić poza obręb po
sterunku.
Oczywiście taki stan rzeczy zaniepokoił naszego bohatera; niepokój jego wzmagał się tem więcej, że nietylko zapowiedziane przez pana Mikołaja kilka, lecz nawet kilkanaście dni już minęło od jego wyjazdu, a Jurek nie otrzymał dotychczas żadnej wiadomości w sprawie powrotu.
Atoli pewnego dnia, mniej więcej dziesiątego po wy- jeździe pana Mikołaja, komendant wezwał Jurka do kancelarji i oznajmił mu, że jego pobyt na posterunku lotniczym Nr. 25 (tak zwał się posterunek) kończy się dzisiaj, gdyż nazajutrz rano w myśl otrzymanego roz
kazu „jeniec Nr. 107 m.“ ma być odtransportowany do okręgowej ekspozytury dowództwa.
Jurek zupełnie nie rozumiał, o co chodzi komen
dantowi i co oznacza wyrażenie „jeniec Nr. 107 m.“.
Służbisty oficer w krótkich słowach, wypowiedzia
nych urzędowym tonem, wyjaśnił:
— Internowany na posterunku Nr. 25 obywatel
107 polski, Jerzy Orkisz, został na mocy niniejszego rozkazu przemianowany na „jeńca Nr. 107 m.“ i w myśl tegoż rozkazu ma być jutro odesłany pod konwojem do ekspozytury okręgowej.
— Ależ, panie komendancie — żachnął się Jurek — co to wszystko znaczy?! Z jakiej racji mam być jeńcem? Wszak niema wojny! Co się stało z moim przyjacielem, panem Zarowskim?
Oficer z początku nasrożył brew i było widoczne, że nie uważa za potrzebne udzielać śmiałkowi odpo
wiedzi na tego rodzaju pytania, jednakże przemógł w sobie urzędowe oburzenie i z pewnym odcieniem ironji oświadczył:
— Wojny jeszcze niema, lecz może być w bliskiej przyszłości — oto racja, dla której pan został jeńcem.
Co zaś dotyczy pana Zarowskiego, pańskiego przyja
ciela — te ostatnie słowa z naciskiem wypowiedział komendant — to jest on oczywiście w zupełnem bez
pieczeństwie i wolności jego nic nie grozi na terenie Eurazji. Więcej nie mam panu nic do zakomunikowa
nia; o dalszych pana losach zadecyduje władza wyższa.
Obecnie proszę się udać wraz z konwojującym żołnie
rzem do swego pokoju i poczynić przygotowania do jutrzejszej podróży. Żegnam pana, nie sądzę, abyśmy się jeszcze kiedy mogli spotkać.
Jurek zrozumiał swoje położenie: oto został po
rwany przez agentów eurazjatyckich. Lecz w jakim celu?
Długo w noc, leżąc na tapczanie, Jurek rozwa
żał niespodziewany dlań obrót rzeczy. Nie ulegało wątpliwości, że został wciągnięty w zasadzkę i pod
stępnie porwany. Lecz w jakim celu? Jakież znacze
nie dla Eurazji może mieć jego skromna osoba? — za
ledwie początkującego mechanika i nawet jeszcze nie pilota?
Próżne były domysły młodzieńca. Znużony wytę
żoną pracą ponurych myśli, zasnął, aby w sennych marzeniach znaleźć ukojenie po zaznanych ciężkich przeżyciach.
* * *
Jurek Orkisz, a raczej „jeniec Nr. 107 m.“, został wcielony do brygady monterów w zakładach Eurawiaty.
Eurazjatyckie państwowe zakłady, zwane „Eurawiatą“, zajmowały wielkie tereny na wybrzeżu morza Kaspij
skiego pomiędzy Derbentem i Baku.
Eurawiata była olbrzymią wytwórnią samolotów, rakiet, torped, oraz wszelkiego rodzaju broni lotniczej i chemicznej. Bliskie sąsiedztwo obfitych źródeł nafto
wych sprzyjało rozwojowi tego fabrycznego osiedla, zaś odosobnione położenie na jałowem i mało zalud- nionem wybrzeżu morskiem umożliwiło wojowniczej klice, rządzącej Eurazją, wyzyskanie Eurawiaty specjal
nie dla celów wojskowych.
W Eurawiacie inżynierowie oraz kierownicy po
szczególnych działów, a nawet majstrowie, stojący na czele brygad robotniczych, rekrutowali się z pośród starszych członków organizacji komunistycznej, zresztą bez względu na przynależność narodową. Wśród t. zw.
starszyzny zakładu można było znaleźć przedstawicieli wszelkich narodowości, jednakże przeważali obywatele Eurazjatyccy i Mitropscy. Naczelna dyrekcja zakładów spoczywała w rękach kolegjum inżynierów, fizyków, chemików i innych uczonych, przyczem przewodzili
a
109 w niej obywatele państwa Mitropy, należący do za
konspirowanej organizacji monarchistycznej.
Cała przestrzeń, zajmowana przez osiedle fabryczne, była otoczona łańcuchem specjalnych fortyfikacyj i strze
żona przez liczne oddziały wojskowe w ten sposób, że wszelka komunikacja ze światem zewnętrznym była bardzo utrudniona.
W osiedlu, poza zabudowaniami fabrycznemi i bu
dynkami mieszkalnemi na wzór koszar wojskowych, mieściły się również kantyny, telekinoopery, telekino- teatry i wielkie boiska do sportów i zabaw. Życie w osiedlu było zorganizowane na wzór wojskowy;
wszyscy mieszkańcy, wyłącznie mężczyźni, gdyż ko
biety nie miały prawa stałego pobytu w osiedlu, two
rzyli plutony, kom pan je i pułki i według rodzaju za
jęcia i sprawowanych czynności mieli nadane szarże na wzór wojskowych. Tłum robotniczy tworzył zastępy szeregowych, których nawet pozbawiono ich własnych imion i nazwisk, a zamiast tego oznaczono numerami i literowemi odznakami według przynależności ka
drowej.
Jurek Orkisz, przemianowany na szeregowca Nr. 107 m., został wcielony do brygady monterów lot
niczych, której przewodził niejaki towarzysz — komu
nista Dębal.
Dębal rozumiał, a nawet mówił po polsku i to za
pewne spowodowało, że Jurka wcielono właśnie do jego brygady.
Już tydzień minął od czasu, gdy Jurek został za
instalowany w Eurawiacie. W pierwszych dniach swego pobytu ciężkie chwile przeżywał młodzieniec. Nietyle dotkliwą dlań była znojna praca w warsztatach,
przy-tem w niekorzystnych warunkach klimatycznych, — ile przykre samopoczucie własnej bezsilności wobec przemocy.
Umysł Jurka dręczyły ciągle najdziwaczniejsze do
mysły co do powodów jego porwania.
Czyżby istotnie miał niebawem nastąpić ów okrutny napad Eurazjatów na Polskę? Lecz cóż za związek istniałby pomiędzy projektowanym napadem, a porwa
niem jego skromnej, nic nieznaczącej osoby ?!
Przez p arę pierwszych dni swego pobytu w Eura- wiacie Jurek, poza przymusową pracą, oddawał się podobnie ponurym i bezowocnym rozmyślaniom. Wi
dząc jednak bezcelowość swych jałowych przypuszczeń, postanowił przełamać napór dręczących go myśli i ra
czej skierować swą energję fizyczną i duchową na inne tory. Oto postanowił wyzyskać czas niewoli w ten sposób, aby zapoznać się bliżej z organizacją i celami pracy Eurazjatów. Rozumował słusznie, że aby wroga skutecznie móc zwalczać, należy go przedtem dokład
nie poznać i przejrzeć jego plany.
To też stopniowo począł Jurek zbliżać się do swoich towarzyszów pracy i próbował nawiązać bliższe stosunki, nietylko z robotnikami, lecz i z bezpośrednim przeło
żonym, komunistą Dębalem.
Dębal, naogół łagodny i sprawiedliwy przełożony w stosunku do swoich podwładnych, widząc sumienną i ze znajomością rzeczy wykonywaną pracę młodego montera, począł spoglądać na Jurka coraz łaskawiej, a nawet wkrótce jął okazywać mu wyraźnie przychyl
ność w postaci pochwał za dobrze wykonane zlecenia.
Jurek postanowił wyzyskać chwilowy sentyment .swego przełożonego. Dyskretnie, pod pozorem wielkiej
ł
gorliwości w pracy warsztatowej począł nagabywać Dębala o te, lub inne szczegóły zawodu monterskiego;
ośmielił się również prosić o pomoc w nauczeniu się języka eurazjatyckiego, aby mógł studjować fachowe książki z bibljoteki zakładowej.
Stopniowo stosunki pomiędzy Jurkiem i Dębalem zacieśniły się mocniej; małomówny i sztywny przeło
żony komunista pozwalał sobie na dłuższe pogawędki z szeregowcem już nietylko w sprawach czysto zawo
dowych, lecz nawet i osobistych.
Praca w zakładach Eurawiaty trwała ciągle bez przerwy, nie było ogólnego wypoczynku niedzielnego, lub świątecznego, natomiast każda brygada co dziesięć dni miała dwa dni rekreacji, w czasie których wolno było oddawać się sportom i zabawie.
Dębal zaproponował Jurkowi, aby w najbliższe dni, wolne od pracy, udał się wspólnie z nim na wycieczkę na morze.
Jurek oczywiście skwapliwie przyjął tę propozycję.
Pogoda była piękna, morze spokojne, łagodny wie
trzyk muskał fale. Dębal i Jurek wyruszyli na małym jachciku żaglowym na morze. Nic tak nie wpływa ko
jąco na ciało i duszę człowieka, jak obcowanie z na
turą, a zwłaszcza jej najpiękniejszym żywiołem — bez- kresnem morzem!
Człowiek, choćby najbardziej zmaterializowany, w obliczu toni morskiej odczuwa potęgę i piękno natury, myśl jego mimowoli opuszcza wszelkie sprawy i troski ziemskiego bytu i kieruje się ku nieskończo
nym przestworzom, mknie w krainy niezgłębionego i nieskończonego prabytu, zwraca się ku Stwórcy.
Zwłaszcza przedziwny obraz chylącego się ku
za-113