• Nie Znaleziono Wyników

105 nas zniewolono do lądowania. Znajdujemy się na tery-

torjum Eurazji w dość znacznej odległości od granicy.

Jakby na potwierdzenie tych słów uszu Jurka doszły odgłosy głośnych rozmów w obcym języku.

— Słyszy pan — nadmienił pan Mikołaj — te głosy, to żołnierze eurazjatyccy granicznego posterunku lotni­

czego, którzy wzięli nas do niewoli.

— No, chyba nie do niewoli, przecież niema wojny pomiędzy Polską i Eurazją — zaniepokoił się Jurek.

— Ależ oczywiście — odparł pan Mikołaj — zażarto­

wałem sobie.

Osłabienie jakoś dziwnie szybko ustąpiło, wkrótce Jurek poczuł się w możności wstać i przejść się po pokoju.

Pan Mikołaj był widocznie zadowolony ze swego pacjenta, gdyż uśmiechnąwszy się doń po przyjaciel­

sku, rzekł:

— Widzę, że zuch z pana, kochany panie Jurku.

Skoro już pan nie potrzebuje pielęgniarza, będę mógł pana opuścić, aby udać się do stolicy Eurazji i wy­

jednać prawo powrotu na naszej awjonetce do domu.

W tym celu zabiorę również pana dokumenty osobiste ze sobą. Sądzę, że uda mi się powrócić za kilka dni;

tymczasem będzie pan musiał zadowolnić się towa­

rzystwem komendanta posterunku, z którym zresztą porozumie się pan łatwo, gdyż włada on nieco języ­

kiem polskim.

Tego samego dnia pan Mikołaj udał się w podróż do stolicy Eurazji.

Jurek zapoznał się z komendantem posterunku. Był to młody oficer, zawołany służbista, małomówny i po­

dejrzliwie obserwujący młodzieńca. W pierwszych

dniach znajomości rozmowa jakoś im się nie kleiła, chociaż dwukrotnie w ciągu dnia mieli po temu okazję podczas wspólnie spożywanych posiłków.

Jurek postanowił skorzystać z przymusowego po­

bytu w Eurazji i w miarę możności zasięgnąć języka w wiadomych sprawach, nadewszystko go obchodzą­

cych. Usiłował przeto skierować rozmowę na tem at lotnictwa i nowych ulepszeń w tej dziedzinie. Mrukliwy komendant niechętnie odpowiadał na zadawane pyta­

nia; natomiast ciekawość Jurka widocznie wzbudziła w nim podejrzenia, gdyż od tej chwili pilnowano mło­

dzieńca, jakgdyby naprawdę był jeńcem wojennym.

Nawet nie pozwolono mu wychodzić poza obręb po­

sterunku.

Oczywiście taki stan rzeczy zaniepokoił naszego bohatera; niepokój jego wzmagał się tem więcej, że nietylko zapowiedziane przez pana Mikołaja kilka, lecz nawet kilkanaście dni już minęło od jego wyjazdu, a Jurek nie otrzymał dotychczas żadnej wiadomości w sprawie powrotu.

Atoli pewnego dnia, mniej więcej dziesiątego po wy- jeździe pana Mikołaja, komendant wezwał Jurka do kancelarji i oznajmił mu, że jego pobyt na posterunku lotniczym Nr. 25 (tak zwał się posterunek) kończy się dzisiaj, gdyż nazajutrz rano w myśl otrzymanego roz­

kazu „jeniec Nr. 107 m.“ ma być odtransportowany do okręgowej ekspozytury dowództwa.

Jurek zupełnie nie rozumiał, o co chodzi komen­

dantowi i co oznacza wyrażenie „jeniec Nr. 107 m.“.

Służbisty oficer w krótkich słowach, wypowiedzia­

nych urzędowym tonem, wyjaśnił:

— Internowany na posterunku Nr. 25 obywatel

107 polski, Jerzy Orkisz, został na mocy niniejszego rozkazu przemianowany na „jeńca Nr. 107 m.“ i w myśl tegoż rozkazu ma być jutro odesłany pod konwojem do ekspozytury okręgowej.

— Ależ, panie komendancie — żachnął się Jurek — co to wszystko znaczy?! Z jakiej racji mam być jeńcem? Wszak niema wojny! Co się stało z moim przyjacielem, panem Zarowskim?

Oficer z początku nasrożył brew i było widoczne, że nie uważa za potrzebne udzielać śmiałkowi odpo­

wiedzi na tego rodzaju pytania, jednakże przemógł w sobie urzędowe oburzenie i z pewnym odcieniem ironji oświadczył:

— Wojny jeszcze niema, lecz może być w bliskiej przyszłości — oto racja, dla której pan został jeńcem.

Co zaś dotyczy pana Zarowskiego, pańskiego przyja­

ciela — te ostatnie słowa z naciskiem wypowiedział komendant — to jest on oczywiście w zupełnem bez­

pieczeństwie i wolności jego nic nie grozi na terenie Eurazji. Więcej nie mam panu nic do zakomunikowa­

nia; o dalszych pana losach zadecyduje władza wyższa.

Obecnie proszę się udać wraz z konwojującym żołnie­

rzem do swego pokoju i poczynić przygotowania do jutrzejszej podróży. Żegnam pana, nie sądzę, abyśmy się jeszcze kiedy mogli spotkać.

Jurek zrozumiał swoje położenie: oto został po­

rwany przez agentów eurazjatyckich. Lecz w jakim celu?

Długo w noc, leżąc na tapczanie, Jurek rozwa­

żał niespodziewany dlań obrót rzeczy. Nie ulegało wątpliwości, że został wciągnięty w zasadzkę i pod­

stępnie porwany. Lecz w jakim celu? Jakież znacze­

nie dla Eurazji może mieć jego skromna osoba? — za­

ledwie początkującego mechanika i nawet jeszcze nie pilota?

Próżne były domysły młodzieńca. Znużony wytę­

żoną pracą ponurych myśli, zasnął, aby w sennych marzeniach znaleźć ukojenie po zaznanych ciężkich przeżyciach.

* * *

Jurek Orkisz, a raczej „jeniec Nr. 107 m.“, został wcielony do brygady monterów w zakładach Eurawiaty.

Eurazjatyckie państwowe zakłady, zwane „Eurawiatą“, zajmowały wielkie tereny na wybrzeżu morza Kaspij­

skiego pomiędzy Derbentem i Baku.

Eurawiata była olbrzymią wytwórnią samolotów, rakiet, torped, oraz wszelkiego rodzaju broni lotniczej i chemicznej. Bliskie sąsiedztwo obfitych źródeł nafto­

wych sprzyjało rozwojowi tego fabrycznego osiedla, zaś odosobnione położenie na jałowem i mało zalud- nionem wybrzeżu morskiem umożliwiło wojowniczej klice, rządzącej Eurazją, wyzyskanie Eurawiaty specjal­

nie dla celów wojskowych.

W Eurawiacie inżynierowie oraz kierownicy po­

szczególnych działów, a nawet majstrowie, stojący na czele brygad robotniczych, rekrutowali się z pośród starszych członków organizacji komunistycznej, zresztą bez względu na przynależność narodową. Wśród t. zw.

starszyzny zakładu można było znaleźć przedstawicieli wszelkich narodowości, jednakże przeważali obywatele Eurazjatyccy i Mitropscy. Naczelna dyrekcja zakładów spoczywała w rękach kolegjum inżynierów, fizyków, chemików i innych uczonych, przyczem przewodzili

a

109 w niej obywatele państwa Mitropy, należący do za­

konspirowanej organizacji monarchistycznej.

Cała przestrzeń, zajmowana przez osiedle fabryczne, była otoczona łańcuchem specjalnych fortyfikacyj i strze­

żona przez liczne oddziały wojskowe w ten sposób, że wszelka komunikacja ze światem zewnętrznym była bardzo utrudniona.

W osiedlu, poza zabudowaniami fabrycznemi i bu­

dynkami mieszkalnemi na wzór koszar wojskowych, mieściły się również kantyny, telekinoopery, telekino- teatry i wielkie boiska do sportów i zabaw. Życie w osiedlu było zorganizowane na wzór wojskowy;

wszyscy mieszkańcy, wyłącznie mężczyźni, gdyż ko­

biety nie miały prawa stałego pobytu w osiedlu, two­

rzyli plutony, kom pan je i pułki i według rodzaju za­

jęcia i sprawowanych czynności mieli nadane szarże na wzór wojskowych. Tłum robotniczy tworzył zastępy szeregowych, których nawet pozbawiono ich własnych imion i nazwisk, a zamiast tego oznaczono numerami i literowemi odznakami według przynależności ka­

drowej.

Jurek Orkisz, przemianowany na szeregowca Nr. 107 m., został wcielony do brygady monterów lot­

niczych, której przewodził niejaki towarzysz — komu­

nista Dębal.

Dębal rozumiał, a nawet mówił po polsku i to za­

pewne spowodowało, że Jurka wcielono właśnie do jego brygady.

Już tydzień minął od czasu, gdy Jurek został za­

instalowany w Eurawiacie. W pierwszych dniach swego pobytu ciężkie chwile przeżywał młodzieniec. Nietyle dotkliwą dlań była znojna praca w warsztatach,

przy-tem w niekorzystnych warunkach klimatycznych, — ile przykre samopoczucie własnej bezsilności wobec przemocy.

Umysł Jurka dręczyły ciągle najdziwaczniejsze do­

mysły co do powodów jego porwania.

Czyżby istotnie miał niebawem nastąpić ów okrutny napad Eurazjatów na Polskę? Lecz cóż za związek istniałby pomiędzy projektowanym napadem, a porwa­

niem jego skromnej, nic nieznaczącej osoby ?!

Przez p arę pierwszych dni swego pobytu w Eura- wiacie Jurek, poza przymusową pracą, oddawał się podobnie ponurym i bezowocnym rozmyślaniom. Wi­

dząc jednak bezcelowość swych jałowych przypuszczeń, postanowił przełamać napór dręczących go myśli i ra­

czej skierować swą energję fizyczną i duchową na inne tory. Oto postanowił wyzyskać czas niewoli w ten sposób, aby zapoznać się bliżej z organizacją i celami pracy Eurazjatów. Rozumował słusznie, że aby wroga skutecznie móc zwalczać, należy go przedtem dokład­

nie poznać i przejrzeć jego plany.

To też stopniowo począł Jurek zbliżać się do swoich towarzyszów pracy i próbował nawiązać bliższe stosunki, nietylko z robotnikami, lecz i z bezpośrednim przeło­

żonym, komunistą Dębalem.

Dębal, naogół łagodny i sprawiedliwy przełożony w stosunku do swoich podwładnych, widząc sumienną i ze znajomością rzeczy wykonywaną pracę młodego montera, począł spoglądać na Jurka coraz łaskawiej, a nawet wkrótce jął okazywać mu wyraźnie przychyl­

ność w postaci pochwał za dobrze wykonane zlecenia.

Jurek postanowił wyzyskać chwilowy sentyment .swego przełożonego. Dyskretnie, pod pozorem wielkiej

ł

gorliwości w pracy warsztatowej począł nagabywać Dębala o te, lub inne szczegóły zawodu monterskiego;

ośmielił się również prosić o pomoc w nauczeniu się języka eurazjatyckiego, aby mógł studjować fachowe książki z bibljoteki zakładowej.

Stopniowo stosunki pomiędzy Jurkiem i Dębalem zacieśniły się mocniej; małomówny i sztywny przeło­

żony komunista pozwalał sobie na dłuższe pogawędki z szeregowcem już nietylko w sprawach czysto zawo­

dowych, lecz nawet i osobistych.

Praca w zakładach Eurawiaty trwała ciągle bez przerwy, nie było ogólnego wypoczynku niedzielnego, lub świątecznego, natomiast każda brygada co dziesięć dni miała dwa dni rekreacji, w czasie których wolno było oddawać się sportom i zabawie.

Dębal zaproponował Jurkowi, aby w najbliższe dni, wolne od pracy, udał się wspólnie z nim na wycieczkę na morze.

Jurek oczywiście skwapliwie przyjął tę propozycję.

Pogoda była piękna, morze spokojne, łagodny wie­

trzyk muskał fale. Dębal i Jurek wyruszyli na małym jachciku żaglowym na morze. Nic tak nie wpływa ko­

jąco na ciało i duszę człowieka, jak obcowanie z na­

turą, a zwłaszcza jej najpiękniejszym żywiołem — bez- kresnem morzem!

Człowiek, choćby najbardziej zmaterializowany, w obliczu toni morskiej odczuwa potęgę i piękno natury, myśl jego mimowoli opuszcza wszelkie sprawy i troski ziemskiego bytu i kieruje się ku nieskończo­

nym przestworzom, mknie w krainy niezgłębionego i nieskończonego prabytu, zwraca się ku Stwórcy.

Zwłaszcza przedziwny obraz chylącego się ku

za-113