O F I A B O W A X A
Kazimierzowi Władysławowi Wójcickiemu.
N ieszczęśliw a g o d zin a B ogdaj nigdy n ie b y ła , S ta ła nam się nowina:
P a n i P an a za b iła .
Z m iłym gachem w e zgod zie C how ała go w o g ro d zie, L ilii, rutki n a sia ła , A siejący, śp iew ała:
„R ośnij ru tk o, lilia , J e szcze w yższa niźli ja.
Okryj lilio te ślady, L ilio , ru tk o nadobna, N iech n ie m y ślą sąsiad y, Ż e ja na to sp o so b n a .”
Przyjd zie d eszczyk w e w iośnie, D rob n a ru tk a porośnie;
P rzyjd zie r o sa , posieje, B ia ła lilia bieleje.
A w yso k a , a cienka, S rebrna na niój sukienka.
P rzed w iatrem się o sto i Sam ją P a n B ó g tak str o i, I Marya cudow na,
L ilia kw iatów K rólowna.
R o zp ęd ziła z ła żona, W szy stk ie słu g i od domu;
„Fora! słu g i, hej! fora, N ie byw ać tu nikom u.”
Ile b yło godn ych słu g , O puściło pański próg.
P od ziw ią się sąsied zi:
Z kim tu człek u rozm ow a;
T ylk o ślep y tam sied zi, T y lk o n iem y, niem ow a.
J a d ą g o ście od pola, Od sa m eg o Podola;
A k on ik i bułane B ije piana na pianę.
Od d alek ićj, od drogi Sreb rn e, z ło te o strogi.
W ietrzyk z pola załata C zaplą k itk ą zam iata, F u tra na nich a rysie, Z ło ta zbroja św ieci się;
Jadą, ja d ą od T urka, S k r z y d e ł szu m ią im piórka.
N ajm łod szy się w ysun ie N a k on iku b iegu n ie, P u ści k on ia by (Raka, Za nim bracia p oskak a.
Jad ą, ja d ą w e d w o rzec, N a ram ieniu to p o rzec...
H uczn o, szu m n o, b ogato, Z d yw dykam i, z m akatą;
Ze zd ob yczą d alek ą, I do sieb ie tak rzeką:
„Jak zajed ziem w b rack i dwór, M a tam sąsiad cztery cór.
C ztery córy, m y czterzy, Z godzim y się na b rata, N iech za n am i k o ła ta O żony d la ry cerzy ....”
Z goda, zgod a na sw a ty , Z ab rzęk n ęły b u ła ty , K onie ig rzą pod nim i, A grzywy aż do ziemi.
Z ajechali przed w roty, Chw ast się w iesza na ploty;
C hw ycili się za g ło w y , Czy to dw orzec b ra to w ćj? ...
O bejrzą się d o k o ła , N ie m a charta, so k oła ; C hart nie bieży z daleka, Ni im so k ó ł zask rzek a.
T oż się b racia zabied zi Z kim tu c z łe k u rozm ow a?....
J en o ślep y tam sied zi, J en o niem y, niem ow a.
Z ajechali w e d w orzec, N a ram ieniu top orzec.
— K tóż tam z g o ści ta k rano?
P rzed e zorzą rum ianą....
— O tw órz, otw órz bratow a, S zczęśliw a ci godzina;
N ab ierz się z lo to -g ło w a Z poganina, T urczyna.
O tw orzyłać w ierzeje, A śm ieje się n ie śm ieje.
I co ś praw i ze srom em :
„G ospodarz ci za d om em ....
Sam k ról p isa ł dw a listy , I k rólow a dw a w tóre, I do L itw y le sistć j.
O djechał ci n ie w porę.
G oni sarny, je le n ie , K ’tem u ja tu p ó ł w dow a, A ni w yjrzćć w przed sien ie, N i ja panna, ni wdowa:
J en o lud zk a obm ow a.
„L ecz przy b osk iśj nadziei P rzecie w róci ze kniei, P o sw ojem u z h ała sem Z k ordelasem za pasem ; Z e sob olem u troka, Z e so k o łe m u bolca.
Z e k rzaczystym jelen iem , Z dobrym w iatru pow ieniem . P ijcież w ino z szk len icy, Aż mój w róci najm ilszy."
S ied zą bracia p an ow ie, Piją, gw arzą, czekają, C zapki su te na g łow ie, Pod bokiem sza b le m ają.
S ied zą, gw arzą ja k w raju, P iją w ino Tokaju.
U b ie ż a ło d ość czasu , P a n nie w raca od lasu.
W yjrzą bracia w ieczorem , T u m an stoi nad borem ; W yjrzą bracia nad ranem , Ig rzą w iatry z tum anem . W ilcy wyją, las ch m urzy, C zas się dłuży, oj d łu ży.
— P ijcież bracia a je szcze.
- L ecz coś bratu nie sp oro.
— A to burza, to je sz cz e T o u króla k om orą.’’
T ak ich pięknie zagada, A radaż im , n ie rada....
C zekać d łu żćj nad siłę , J uż i w ino n ie m iłe, M ałm a zy a , m a śla k i, Sam e p ań sk ie przysm aki.
R az po n ocy b rat m ło d y , O kru tn ie się za tro sk a, W ed le onćj p rzygody, A ż tu patrzćć m oc b oska.
W g łu ch ój sadu u stron i, L ilia w lilią zadzw oni, J ed en w drugi d zw oni k w iat, G łu ch a nocka, cichy św iat.
B y po zm arłym podzw onne, D zw on ią lilie postronne;
A ż te dzw onki, aż g ło sy , O siadają na ro sy ....
— „ N ieszczęśliw a godzina, B ogdaj nigdy n ie b y ła , S tała nam się nowina:
Pani Pana zabiła.
Z a b iła go w noc ciem ną, C how ała g o podem ną;
R ość m i w górę k a z a ła : R oczek tem u b ez m a ła . Onej ręk a k rw ią śc ie k a , N ie sp łu cze ją łe z rzeka;
A ja biała, ja srebrna, M atki B osk iej słu żeb n a.
D zw on ię w k w iaty, nie d zw on ię P o dalekim zagon ie,
C zyli św item czy zm rokiem I po lesie g łęb o k im .
G dy się zorza zabieli T rzęsą w e m nie an ieli.
Jak w lilią zadzw onią, D zia tk i łe z k i uronią I p ta szy n a się żali Z k alinow ych k orali.
N ik t nie w id zia ł po nocy O prócz B o sk ićj w szechm ocy.
P ięć lilii, trzy ruty, D zw on im Panu na nuty;
N ik t za d zw onek n ie p łaci B o m y k w iatk i b ogaci.
K ołyszem się w k oleb ie, Co m g ły nosi po n iebie, M atka rosa n as m yje, A n io ł stroi lilie , I M arya cudow na, L ilia k w iatów K rólow na.
P ia stu je nas n oc g łu ch a, P rostu je n as p osu ch a.”
N a te g ło s y liliow e B ra t się chw yci za g łow ę, B ia łe lilie i rutki
O d zia ł m iesią c cichu tk i.
S toją ro sy obfite.
K ło sy łza m i p ob ite.
L ilia kw ili po chw ili:
„A k to b oski w zrok zm yli?
N a nic z ło ś ć się n ie przyd a, Św ięta ziem ia ją wyda.
A ni noc jćj o k ryje, N ie zaga ją lilie.
N i jćj sło ń c e n ie spali,
N i j ą ziem ia ocali;
N i się z w odą przeleje, Ni się z w iatrem p rzew ieje...”
Zabiadałże brat m iody,
O tarł blade jagody;
P o ż a ło w a ł się bratu, P o d ziw o w a ł się św ia tu ...
R an ek św ita, huczno, gw ar, Jadą bracia w ciem ny jar.
I bratow a w orszaku, W e z ło c isty m k ołpaku:
N a nićj fu tra, m an ele, P a trzy śm iele, nie śm iele.
J a d ą ż, ja d ą na ło w y , G dyby g łu si niem ow y.
N i to so k ó ł podfruw a, N i podkow a pokuw a.
N ie za ła ją ogary,
T rąbka nie grzm i na jary.
S zum ią jo d ły a buki, W rony k raczą , a k ru k i.
Z ajechali w g ęsty las, O padł ci ją z ło ty pas.
„N ie chylaj się bratow a, N ieb o szczy k a katow a.
Szum nym lasem m g ły będą, M gły cię pasem o p rzęd ą .”
Z ajechali w las m glisty, S p a d ł jćj k ołp ak z ło c isty .
„N ie chylaj sie darem no, B ra t ci k u p ił na gody, N ie b y ła ś mu w zajem n ą:
N ie zdał ci się brat m łody.
Cóż po czaplim , po piórze;
C zaplę zab ił dla ciebie, Gdy lecia ła w e chm urze, Siw ym ranem po n ieb ie.”
P rzejech a li go ścien iec, S pad ł jćj z ło ty p ierścien ice.
„N ie chylaj się bratow a, B o ś się z bratem ro zw io d ła .”
R zeką bracia dw a słow a, R aźno z sk o czą ze siod ła.
D arm o k ln ie się, przeklina, Choć n ie ry ch ło , ju ż ci czas;
J e s t tam sucha buczyna, J e s t tam brata długi pas.
O bratow ćj o szyję, Z ło ty pas się owije.
P o w iesili na buku, J a k o g łu sz c a u troku.
L ećże w rono i k ruku S zu k aj, pukaj po boku, N iechaj szu k a , niech puka, Czy się serca d oszu k a J ad ą b racia, hej! jad ą, L ecą kruki grom adą.
Florencya, 1869 r. Teofil Lenartow icz.