• Nie Znaleziono Wyników

¡Ą/enu& n& wtuMeau/

Przejście Wenus na tle tarczy Słońca je st podobne do tego, co dzieje się podczas zaćmienia Słoń­

ca. Chyba powszechnie wiadomo - w szczególności pam iętam y to z nieodległych lat - że przy zaćmie­

niu Słońca tarczę naszej gwiazdy dziennej przesłania tarcza Księży­

ca, gdy obie one spotykają się na swojej niebieskiej mijance. Zaćmie­

nia, które widzieliśmy ostatnio w Polsce, należą do tzw. zaćmień czę­

ściowych - dość częstych, obejmu­

jących bardzo rozległe terytoria, wielkości Europy.

Tor obiegu Ziemi wokół Słońca i wokółziem ski tor Księżyca nie leżąw jednej płaszczyźnie; s ą - ja k mówimy - zwichrowane względem siebie. W odwiecznym korowodzie tych ciał niebieskich m uszą zaist­

nieć bardzo specyficzne warunki (o których nie sposób powiedzieć krót­

ko), aby do zaćmienia Słońca do­

szło. Zdarza się to jednak kilka razy w ciągu roku - w najrozmaitszych miejscach globu ziemskiego i w naj­

różniejszych porach (naszej) doby.

Całkowite zaś zaćmienie wtedy ma miejsce, gdy środki tarcz Słońca i

Księżyca, a także oko naszego ziem­

skiego obserwatora, znajdą się na jednej prostej. Na terenie Polski ostatnie takie zaćmienie Słońca było 30 czerwca 1954 roku, a na następ­

ne musimy poczekać aż do 7 paź­

dziernika 2135 roku.

Kto za tym stoi?

Zadziwiającym zrządzeniem losu przesłona z tarczy Księżyca jest nie­

mal dokładnie tej wielkości, jak tar­

cza Słońca. Nie wiemy, dlaczego tak jest. Żadna inna planeta w naszym Układzie Słonecznym takiego cudu nie ma. Być może jest to coś zupeł­

nie jedynego w ogóle. Można by rzec - j e s t to nasza wygrana we wszech­

światowej superloterii. Gdyby Księ­

życ był grubo większy - zaćmienie Słońca nie byłoby tak niezwykłym zjawiskiem - występowałoby znacz­

nie częściej, otulałoby m rokiem znacznie większe obszary Ziemi i, oczywiście, trwałoby nieporówny­

walnie dłużej. W przeciwnych oko­

licznościach - tj. gdyby Księżyc był wielekroć mniejszy - na powierzch­

ni Ziemi zaćmienie całkowite Słoń­

ca nie wystąpiłoby nigdy.

Pomyślmy przez chwilę, że Księ­

życ ma średnicę ledwie o 10 proc.

mniejszą niż ta dzisiejsza. W takich warunkach najpełniejszym zaćmie­

niem byłoby tzw. zaćmienie obrącz­

kowe (zdarzające się i w naszym podksiężycowym świecie). Gdyby zaś był mniejszy - jak powiedzieli­

śmy - wielekroć, takiego „zaćmie­

nia” moglibyśmy, zaambarasowani naszymi codziennymi sprawami, w ogóle nie zauważyć. W szczegól­

nym przypadku, gdyby K siężyc miał średnicę 30 razy m niejszą niż ma dziś - wtedy odegrałby przed nami podobny spektakl, jak ten, który w tych dniach właśnie „zapla­

nowała” sobie Wenus. A ta przede­

filowała właśnie przez tarczę Słoń­

ca - w pełni naszego dnia, 8 czerw­

ca 2004 roku, przy pięknej, letniej pogodzie. W Polsce zjaw isko to trwało ponad 6 godzin, od (w zao­

krągleniu) godziny 7. do 13.30. Inne rejony świata - poza Europą, Afry­

ką i częścią Azji - miały znacznie mniejsze (lub nie miały w ogóle) możliwości, by zachwycać się w i­

dokiem Wenus na jej kapiącym od blasku „superwybiegu”. Wenus to,

co prawda, duża planeta - pod tym względem jest „bliźniaczką” Ziemi - ale też jest od nas ponad sto razy dalej niż Księżyc. Na tle tarczy Słońca jest plamką o średnicy - jak już wspomnieliśmy - trzydziesto­

krotnie mniejszej od średnicy tarczy słonecznej. Spowodowane przez nią

„zaćmienie” uszczknęło ledwie je ­ den promil należnego nam światła słonecznego. Nikt, kto by sprawy nie znał z wyprzedzeniem, pewnie w ogóle by tego zjawiska nie do­

strzegł.

Bardzo rzadkie spotkanie Okazja zobaczenia Wenus na jej - j a k to określiliśm y-w ybiegu, jest dla nas wyjątkowo szczęśliwym tra­

fem. To bardzo rzadkie zjawisko.

Ostatni raz miało miejsce przed 243 laty (6 czerwca 1761 roku), a na­

stępne takie będzie dopiero za dal­

sze 243 lata (11 czerwca 2247 roku)!

Od czasu w ynalezienia teleskopu (przez Galileusza) w 1609 roku tyl­

ko pięć razy obserwowano, jak We­

nus przemierza tarczę Słońca. Nie wchodząc w szczegóły, można po­

wiedzieć, że kolejne przejścia We­

nus na tle tarczy Słońca następują po kolejnych całkowitych (lub po­

łówkowych) wspólnych wielokrot­

nościach roku ziemskiego i roku we- nusjańskiego. Najmniejsza wspólna w ielo k ro tn o ść w ynosi 243 lata ziemskie (395 lat wenusjańskich), i

to w łaśnie je s t pełnym cyklem zmian. Ale w ramach tego cyklu mamy (darujmy sobie tłumaczenie powodów) dwa przejścia letnie (w czerwcu; najbliższe będzie 6 czerw­

ca 2012 roku, ale w naszej części świata nie będzie widoczne) w od­

stępie ośmiu lat, potem przerwę o długości 105.5 roku, dwa przejścia zimowe (w grudniu) w odstępie 8 lat i znowu przerwę, tym razem o długości 121.5 roku.

Historia dojścia do odkrycia i pierwszych prób śledzenia przejścia Wenus na tle tarczy Słońca to pasmo niepowodzeń, rozczarowań i osobi­

stych dramatów całej sztafety poko­

leń badaczy. Ale też stąd właśnie, ze śledzenia tego zjawiska, zdołano w końcu uzyskać pierwszy dokładny

„przymiar”: odległość Ziemia-Słoń- ce, nazywany jednostką astrono­

miczną. (Może ściślej - drugi przy­

miar, bo pierwszym był wcześniej zmierzony promień równikowy Zie­

mi.) Gdy już - po całych wiekach potu i goryczy porażek - znana była wartość tej jednostki, można było dokładnie pomierzyć Układ Słonecz­

ny, potem odległości do gwiazd, wre­

szcie - galaktyk, aż po najdalsze pe­

ryferie Wszechświata.

Warto wspomnieć, że początko­

wo - w XVII stuleciu - uważano, iż odległość Ziem ia-Słońce można łatwo zmierzyć metodami podobny­

mi do dzisiejszej triangulacji. (Do

dziś na szczytach lokalnych wznie­

sień pozostały pamiątki - w postaci strzelistych, trójnożnych wieżyczek - z powojennych triangulacyjnych pomiarów Ziem Odzyskanych.) Ale - j a k to często bywa - prostota po­

mysłu nie idzie w parze z łatwością je g o w yko nania. N a śm iałków , którzy porwali się na taką triangu- lację nieba, czekało zadanie zmie­

rzenia tak małego kąta, pod jakim widzimy jednometrowy przymiar z odległości dziesięciu kilometrów!

Było to zadanie za trudne nawet dla największych w tamtych czasach.

Zwrócono się więc ku domniema­

niu, że przejścia M erkurego lub Wenus na tle tarczy Słońca szanse pomiaru poprawią. Geometria jest równie prosta jak przy triangulacji nieba. Tylko w jakich chwilach ta­

kie przejścia nastąpią? Ta wiedza jest niezbędna, aby można było z wyprzedzeniem przygotować cały ekwipunek obserwacyjny.

Po raz pierwszy przewidział je Kepler. Rezultaty żmudnych obli­

czeń opublikował on w słynnych po dziś dzień Tablicach Rudolfiańskich (Tabulae Rodolfinae, 1627), stano­

wiących przez niemal 200 lat nieo­

cenioną pomoc dla obserwatorów planet. Przejście Merkurego przewi­

dział na 7 listopada 1631 roku, a przejście Wenus - w terminie o mie­

siąc późniejszym. Kepler zmarł jed­

nak na rok przed przewidzianym

Na schodach przed Collegium Maius UO - wycieczki przed teleskopem Cassegraine’a (z lewej) i portret głównej aktorki w spektaklu - Wenus (po prawej).

przez siebie przejściem Merkurego, a przejście Wenus spłatało obserwa­

torom figla - nie było widoczne w ówczesnym świecie naukowym, tj.

w Europie, która w czasie przejścia była pogrążona mroku nocy.

Następna okazja pojawiła się po ośmiu latach, w grudniu 1639 roku, ale chochlik nadal czuwał - obser­

wacje nie udały się z powodu chwi­

lowego zachm urzenia nieba (za­

chmurzenia przez tę właśnie chwi­

lę, w której obserwacje mogły za­

decydować o powodzeniu!). Słyn­

ny astronom drugiej połowy dzie­

w iętnastego wieku, Simon New- comb, nazwał to „utraconą okazją, której nauka żałuje od stuleci i je ­ szcze długo będzie żałowała”.

Kolejne zmiany w sztafecie po­

koleń astronomów również nie zbli­

żyły się do tej dokładności, jakiej się spodziewano. Dopiero zastoso­

wanie zmodyfikowanej (w połowie dziewiętnastego wieku) metody ob­

serwacji przyniosło sukces. Mody­

fikacja polega na tym, że chwile tzw. kontaktów W enus z tarc zą Słońca mierzy wielu obserwatorów, w możliwie najbardziej zróżnicowa­

nych miejscach kuli ziemskiej. Peł­

ne zaś powodzenie osiągnięto pod koniec dziewiętnastego wieku, kie­

dy ekspedycje obserwatorów roz­

mieszczono w najodleglejszych za­

kątkach świata, a zarazem, gdy wie­

dza o tym, gdzie te ekspedycje się znajdują (tzn. jakie są ich współ­

rzędne geograficzne) była wystar­

czająco precyzyjna. (Na to zwróć­

my uwagę, że przez całe wieki zmo­

rą każdego żeglarza była nierozwią­

zywalna dlań zagadka: jaka jest dłu­

gość geograficzna miejsca mego za­

kotwiczenia? Żeglarz musiał mieć pod ręką dostatecznie dokładny ze­

gar, a przecież - z oczywistych po­

wodów - go nie miał. (Taki zegar był dziełem końca dziewiętnastego wieku właśnie). Niedokładność zaś jednej minuty to (na równiku) błąd w zarzuceniu kotwicy o 30 kilome­

trów na wschód bądź zachód.

Na przełomie XIX i XX wieku wspomniany już Simon Newcomb na podstaw ie najlepszych wtedy obserwacji przejść Wenus wyzna­

czył bardzo dokładną długość jed ­ nostki astronomicznej: 149 500 000 kilometrów (zaledwie o jeden pro­

mil mniejszą niż wartość przyjmo­

wana obecnie). Teraz ju ż m ożna było wykonać dostatecznie dokład­

ną „mapę” Układu Słonecznego.

W naszych czasach odległości ciał w Układzie Słonecznym m ie­

rzone są metodami bezpośrednimi - za pom ocą radarów i dalmierzy

rów radarowych przyjmuje się dziś, że długość jednostki astronomicz­

nej wynosi 149597870.691 km. O większą dokładność już nie warto zabiegać.

I taki oto jest koniec naukowej sagi pn. „Przejście Wenus na tle tar­

czy Słońca”.

Przejście Wenus jest zjawiskiem zasłużonym w dziejach nauki o W szechśw iecie. Jednak jego po­

nownemu pojawieniu się na polskim niebie - po poprzedzających je 243 latach - nie przypisuje się już nau­

kowej w agi; je g o „nau k o w o ść”

można traktować raczej z przymru­

żeniem oka. Ale ponad w szelką wątpliwość jest to nadal superzja- wisko, coś niesłychanie ciekawego i jedynego w swoim rodzaju - nie tylko dla m iłośników obserwacji nieba, ale dla każdego (nawet naj­

mniej rozgarniętego) m ieszkańca naszego globu. Nikt w szczególno­

ści z nas, tu - w północno-wscho­

dniej „ćwierćkuli” ziemskiej - nie dożyje drugiej takiej parady!

M erk u ry - p ró b a generalna Kilkanaście miesięcy wcześniej, 7 maja 2003 roku, niebiosa zafundo­

wały nam zjawisko równie nietuzin­

kowe - przejście Merkurego przez tarczę Słońca. O bserw ow ały go prawdziwie szerokie rzesze miłośni­

ków astronomii połowy świata (tej połowy, na której to zjawisko było widoczne, tzn. na półkuli dziennej w

tym czasie). W Polsce nawet pogo­

da sprzyjała obserwacjom. Miniob- serwatorium astronomiczne Uniwer­

sytetu Opolskiego było oblężone przez rzesze zain tereso w any ch, podobnie zresztą jak inne tego typu placówki w naszym kraju.

Merkury, najbliższa Słońcu we­

wnętrzna planeta w naszym ukła­

dzie planetarnym, znacznie częściej niż Wenus przechodzi na tle tarczy słonecznej. Jednak M erkury je st znacznie mniejszy niż Wenus i jego przejścia obserwuje się o wiele tru­

dniej - jest on plamką ledwie jed ­ nej dwusetnej średnicy Słońca!

Wymagającą więc sprokurował próbę generalną przed tym, co mia­

ło wkrótce nadejść.

Przejście Wenus 8 czerwca 2004 roku przez tarczę Słońca zostało - już z paroletnim wyprzedzeniem - objęte międzynarodowym patrona­

tem naukowym w ramach specjal­

nie dla tego celu powołanego pro­

jektu popularno-naukowego i popu­

laryzatorskiego pn. Program Venus Transit V T -2 0 0 4 . P o w o łały go w spólną inicjatyw ą: Europejskie Obserwatorium Południowe (Euro- pean Southern Observatory, ESO) i Europejskie Towarzystwo na rzecz Edukacji Astronomicznej (Europe- an Association for Astronomy Edu­

cation., EAAE), Instytut Mechaniki Nieba i Obliczania Efemeryd (Mé­

canique Céleste et de Calcul des Éphémérides, IMCCE) wraz z Ob­

serwatorium Paryskim we Francji i Instytutem Astronomicznym Cze­

skiej Akademii Nauk. Ze sponsorin- giem, w ramach projektu European Science Week 2004, w łączyła się Komisja Europejska.

O rganizatorzy program u V T- 2004 spodziewali się, iż zjawisko przejścia Wenus wywoła nadzwy­

czajne zainteresowanie społeczeń­

stwa i środków masowego przeka­

zu - nie tylko zresztą na tych ob­

szarach, skąd będzie mogło być ob­

serwowane, ale na całym świecie i, faktycznie, odzew był ogromny. W Polsce zainteresow anie było tak wielkie, że można go było równać jedynie z niedawnym - niemal cał­

kow itym - zaćm ieniem Słońca.

Naukowej koordynacji podjęło się O b serw ato riu m A stro n o m iczn e Uniwersytetu Wrocławskiego - kra­

jow y „m onopolista” w obserw a­

cjach zjawisk na Słońcu.

Na internetowej stronie Obser­

watorium Astronomicznego UWr, http://w w w .astro.uni.w roc.p l/vt-2004.htm l, w podsumowaniu pro­

gramu YT-2004 w Polsce, znajdu­

jem y m.in. takie informacje: liczba zarejestrowanych stanowisk obser­

w acyjnych - około 2600; liczba nadesłanych wyników obserwacji (dla zmierzenia się - na pół serio - z problemem niezależnego, własne­

go wyznaczenia jednostki astrono­

micznej) - ponad 3950; błąd, z ja ­ kim obserwacje (wykonane na pol­

skim tylko terenie) pozwoliły wy­

znaczyć jednostkę astronomiczną -0.026 proc.(!). Wynik niebywale do­

bry, jak na poryw tak nieprofesjo­

nalny, wręcz „pospolite ruszenie” !

Opole zaprezentowało się (i w dokładności pomiarów, i w tym ogól­

nopolskim sprawozdaniu) znakomi­

cie. Autor niniejszej notki tak zrela­

cjonował to, co tutaj się działo:

Poszło świetnie. W Opolu pogo­

da była wyśmienita. Zorganizowa­

liśmy dwa stanowiska obserwacyj­

ne. Jedno w tymczasowym miniob- serwatorium astronomicznym w In­

stytucie Fizyki Uniwersytetu Opol­

skiego (stary gmach główny UO, ul.

Oleska 48), drugi - na schodach, tuż przed głównym wejściem do nowe­

go gmachu UO, Collegium Maius, na pl. Kopernika w centrum Opola.

W pierwszym - stał meniskas (Ma- ksutow, o średnicy lustra 18 cm) z przyciemniającym filtrem na obiek­

tywie. Przejście Wenus oglądnęło (patrząc wprost w okular) około 250 osób, głównie wycieczek szkolnych.

W drugim - stał stary Zeissowski Cassegraine, 15 cm, z ekranem, na

który rzutowaliśmy obraz Słońca. Tu były praw dziw e tłumy — w sumie ponoć p o n a d tysiąc osób, w tym szkoły, nawet zamiejscowe, dowożo­

ne autokarami. Ale też bardzo przy­

jazne były media opolskie - wszyst­

kie trzy tytuły tutejszych gazet, ra­

dio i TV Opole tym prawdziwie żyły - od przedednia, poprzez dzień sa­

mego zjawiska i w dzień następny.

Gdy to porównałem z echem, jakim odbiło się VT-2004 w mediach wro­

cławskich, zwłaszcza w tutejszej TV - można by rzec, że Wrocław to zlek­

ceważył. Dla Opola był to dzień nie­

mal cudów na niebie (nb. tak zaty­

tułowała swój artykuł jedna z gazet Opola). Nie kryję, że trochę taką a tm osferę zrobiliśm y. (Językiem Zagłoby: „ nie chwaląc się, ja m to sprokurował! ”).

Bolesław Grabowski

Spojrzenia

Powiązane dokumenty