platany o srebrzystej korze stoją smukłe i strzeliste, jak greckie kolumny, wokół okrągłego basenu, tłoczą się kępy różnobarwnych kwiatów i traw, w górze połysku
ją i migocą roje gwiazd.
Pod drzewami i koło basenu, siedzą na rozłożonych dywanikach ciemnolicy mężczyźni, popijając herbatę z maleńkich, w metal oprawnych szklaneczek, lub ciąg
nąc z wysiłkiem i namaszczeniem dym z wielkich, szkla
nych „kalyenów“ (ap arat do palenia tytoniu przez wodę).
Pod ścianą robotnik w błękitnym luźnym ubraniu z farbowanej w indygo bawełny i wielkich perskich pantoflach t. zw. „give“, rozkoszuje się tytoniowym dymem przymykając oczy. W kalyenie bulgoce woda, w której — dla ozdoby i zapachu — pływają drobne listki róż.
M ali chłopcy o murzyńskich rysach, wnoszą i wy
noszą „kalyeny“ i trzymając cybuszek w ustach, roz
dm uchują węgielki.
Rozglądam się dość niepewnie wokoło. Wszystkie oczy zw racają się ku mnie z niechęcią i oburzeniem.
Jakże! Jestem jedyną w „czaj-hane“ kobietą, a w do
datku „ferenghi“ .
Nagle siedząca naprzeciw nas grupa mężczyzn roz
suwa się szybko, tworząc małe półkole. „Pessar“ (chło
piec) wnosi i uroczyście stawia na środku rodzaj płaskiej, metalowej „skrzynki“ na czterech nóżkach, t. zw.
„man-gal“, gdzie na kupce wygasłego popiołu, leży kilka roz
żarzonych węgielków.
Teraz podaje drewniane cybuszki, m ające na końcu porcelanową, zupełnie zamkniętą fajeczkę, opatrzoną jedynie z boku m ałą dziureczką, wielkości łebka od szpilki.
Z namaszczeniem obracają palacze „bafur“ nad węglami, jak najmocniej rozgrzewając główkę, poczem szybko i sprawnie przylepiają tuż obok otworku kawałek opium, odłamany z długiej laseczki, podobnej do brązo
wego ołówka.
. Przygotowania skończone. Jakby z ulgą palacze pro
stują się nieco i ująwszy małymi szczypczykami rozżarzo- ny węgielek, trzym ają go tuż nad owym kawałkiem opium, jednocześnie zaciągają się mocno leciutkim, błę
kitnym dymem.
Słodkawy, upajający, a jakiś przy tym ostry zapach rozchodzi się w powietrzu. Umilkły nieliczne rozmowy, wyraz błogości m aluje się na wszystkich twarzach.
Wystarczy kilka pociągnięć, a przygasłe oczy poczy
nają błyszczeć, wygładzają się, ściągłe rysy, gorzkim wyrazem zaciśnięte usta rozchyla coś w rodzaju uśmie
chu.
Widzę ze zdumieniem, jak nieprawdopodobną ilość czasu, przetrzymują palacze błękitny dym w płucach, przymykając oczy i lekko otchylając w tył głowę. Co parę chwil, szybko i zręcznie, przetykają otwór fajeczki specjalną igłą, wiszącą na łańcuszku u drewnianego
cybucha. Kilku popija przytem herbatę mocną i p ra wie bez cukru.
Persowie nie palą opium aż do utraty przytomności, a jedynie odurzają się nim lekko, jak alkoholem. Nałóg ten jest znacznie bardziej rozpowszechniony, niż chcą się do tego przyznać Irańczycy, mówiący o tych sprawach z cudzoziemcem niechętnie i wyjątkowo.
Nieraz zdarzyło mi się podróżować z szoferem opiu- mistą. W ciągu długiej — jakże długiej! — drogi, kilka
krotnie zatrzymywał się przed wiejskim „gave-hane“
i prosząc o parę minut czasu, wypalał ulubioną „fa
jeczkę“ .
Trudno się zresztą dziwić. Podróżując prawie wy
łącznie nocą, robi się tu 400—500 km. „jednym tchem “ i człowiek śpiący w dzień zaledwie kilka godzin w strasz
liwym upale, musi szukać sztucznej podniety, by nie zwalić maszyny do przepaści, lub nie rozbić jej o skałę.
Opium perskie kosztuje tu około 4 rls. za laskę dłu
gości około 20 cm., a jest jakoby najlepsze na świecie.
Gdy przed paru laty Liga Narodów rozpoczęła akcję, dążąc do zniesienia plantacji opium, dla zwalczania zgubnego nałogu, rząd irański nie podpisał odnośnego traktatu, 1/ 5 część dochodów państwowych bowiem, stanowiły właśnie zyski z plantacji. Dziś, gdy stosunek wpływó\v uległ tak radykalnej zmianie, że stanowią one tylko 30-tą część dochodów rządu, przystąpiono już do pewnych ograniczeń.
Jedno ze sprawozdań francuskich z owego
posiedze-nia Ligi podaje, iż w pewnym momencie wstał ks. Arfa, delegat Iranu i uroczyście oświadczył, że aczkolwiek kraj jego ze względów wewnętrzno-państwowych przy
stąpić do traktatu anty-opiumowego nie może, to jednak rozpoczęto już kroki w celu zmniejszenia produkcji opium. I oto nie m a już dziś żadnych plantacji w 3 wielkich prowincjach Iran u : M azanderanie, Azerbej
dżanie i Gilanie.
La docte assemblée przyklasnęła z uznaniem mowie irańskiego delegata, nie interesując się kwestią, że w prowincjach tych opium istotnie nie ma, bowiem nie było go tam nigdy — gorzej nawet — być nie mogło ze względów klimatycznych.
Siedzący naprzeciw nas palacze popijają teraz her
batę, rozmawiając z ożywieniem. Służący pozbierał już fajki, wewnątrz których zebrał się czarny, błyszczący osad, t. zw. „szire“, produkt silniejszy nawet od zwykłe
go opium; bywa on przerabiany raz jeszcze i często przez najsilniejszych nałogowców spożywany, względnie pity po rozrobieniu w wodzie.
Za wynoszącym „m angal“ chłopcem biegnie żałosne spojrzenie wychudłego, żółtego mężczyzny, siedzącego samotnie na małym dywaniku.
— Chciałby jeszcze zapalić, a nie m a już pienię
dzy — stwierdza mój towarzysz i pochylając się, zapra
sza staruszka na „bafur“ .
Człowiek przyjmuje propozycję z radością, wstaje, kłania się nisko i przysiada do nas.
M am teraz sposobność obserwować z bliska całą pro
cedurę: widzę zręczność, z jaką palacz przylepia ka
wałeczki opium i czyści otworek swej fajki, widzę żar
łoczną chciwość, z jaką zaciąga się wonnym dymem, widzę jego nadmiernie rozszerzone źrenice, nerwowe ruchy i żółtą cerę.
Jest bardzo wdzięczny za zaproszenie. — Skończywszy pierwszą fajeczkę, kładzie ją ostrożnie na metalowym brzegu tacy i rozpoczyna, uprzejmą rozmowę.
Pracuje jako woźny w urzędzie, zarabia dobrze, ma tylko jedną żonę i dwoje dzieci.
— Bo — dodaje, uśmiechając się niepewnie — palić zaczął już trzy lata po. ślubie, szesnaście lat temu.
Stanowi to wyjaśnienie nielicznej rodziny, gdyż nałogowi palacze szybko stają się niezdolni do pełnie
nia „obowiązków małżeńskich“ .
— A palić trzeba było zacząć koniecznie, doktór ka
zał — dodaje jeszcze nasz znajomy, sięgając po „bafur“
i błyskawicznie przygotowując go do palenia.
Może to jest tylko wymówka wobec „ferenghi“, któ
rzy — śmieszne! — widzą coś zdrożnego w używaniu opium, może jednak być prawdą. Przed kilkunastu laty bowiem „doktorzy“, którym za jedyne „wykształcenie“
starczały posługi w jakiejś europejskiej misji, nakazy
wali swoim pacjentom, przy każdej okazji, palenie opium, sądząc, nie bez słuszności, że „klient“ będzie zawsze zadowolony z tego rodzaju kuracji.
Druga fajeczka dobiega końca i suchy człowiek po
pija teraz herbatę, wkładając do ust kawałeczki cukru.
...Obecnie opium stało się dlań koniecznością, wypala dziennie jedną laskę, dzieląc ją na trzy porcje: o 7-ej, 0 1-ej i o 8-ej wieczór. Tylko nie można się spóźnić !“ .
Istotnie; nałogowi palacze odczuwają głód narkoty
ku zawsze o tej samej porze i to z dokładnością zegar
ka; najmniejsze, kwadransowe opóźnienie, doprowadza ich do szału zdenerwowania. Po wypaleniu jednak swej określonej porcji odzyskują zupełną równowagę.
„Czaj-hane“ opustoszało, przygaszono ozdobne latar
nie, koło których krążą roje komarów. Rozglądam się 1 — niespodziewana decyzja:
— Chcę zapalić.
Konsternacja.
— Tutaj? w czaj-hane?!
— Właśnie w czaj-hane.
Mogę sobie pozwolić na tego rodzaju „skandaliczny wybryk“, będąc w mieście chwilowo i przejazdem.
— Europejczyk nie pali opium w ogóle, a zwłaszcza w czaj-hane — zaznacza oburzonym tonem mój towa
rzysz, mimo to jednak zamawia dla mnie „bafur“.
Sensacja jest olbrzymia. „Pessar“ pośpiesznie wnosi nowy „mangal“ i fajkę dla „hanum ferenghi“. '
Niezręcznie idzie mi cała m anipulacja, tym bardziej, że jestem jednak pod wrażeniem własnej ekstrawa
gancji. No! Nareszcie! Choć krzywo, ale trzyma się
mój kawałek opium, choć niezgrabnie, ale chwyciłam szczypczykami węgielek.
Zasyczała zbyt mocno przygrzana „laseczka" i dziw
ny smak rozszedł się w ustach.
— Trzeba się dobrze zaciągnąć.
Przymykam oczy, wypełniając płuca lekkim, won
nym, jakby miękkim dymem.
Niezaprzeczenie— bardzo miłe! Nie czuję właściwie żadnego określonego wrażenia, ale jest mi przyjemnie.
O!... bardzo przyjemnie!
Jeszcze jedno pociągnięcie... i jeszcze jedno... i je
szcze... i jeszcze...
— Będzie dosyć.
Zupełnie zapomniałam, że jestem ośrodkiem ogólne
go zainteresowania i głos towarzysza jakby mnie zbu- idził.
Drugi kawałek opium przylepia się już o wiele zręcz
niej i smakuje wiele lepiej. Robi mi się wesoło, tak we
soło, jak nigdy w życiu. Osłabienie i zmęczenie upałem, stale dające się we znaki, dawno znikło. Jestem pełna sił, humoru, werwy, w głowie roją się lekkomyślne pro
jekty, które, w dodatku, w ydają się niezmiernie łatwe do wykonania.
— Stanowczo dosyć. —- Tym razem głos brzmi su
rowo.
Niechętnie odkładam „bafur“ , ale może istotnie zbyt już pociąga mnie „wschodni narkotyk“ .
Wychodzimy, Jestem tak „lekka“, świeża i wypoczę
ta, że teraz dopiero rozumiem, czemu Persowie w swej ozdobnej mowie mówią często zamiast: „palić opium“
— „kazać umrzeć zmęczeniu“ .
Przy tern podróż wydaje mi się cudowna, Ispahan najpiękniejszym miastem na ziemi, inżynier wybitnie interesującym człowiekiem, a gwiaździsta noc — od
m ianą raju.
— Tylko niech pani nie próbuje po raz drugi.
Opium perskie jest niebezpieczniejsze od innych.
— Nie boję się narkotyków.
Ale na drugi dzień musiałam przyznać rację swoje
m u towarzyszowi: tak bardzo pociągały mnie raz do
znane w ażen ia, że aż przystawałam przed drzwiami
„czaj-hane“, wdychając lekki zapach błękitnego dymu i myśląc, jaka szkoda, iż w obawie groźnej namiętno
ści, nie można skosztować po raz drugi tajemniczego smaku „bafur“.