• Nie Znaleziono Wyników

Podstawowe pojęcia analizy matematycznej

1. Widzieliśmy, że początki arytmetyki toną w mroku meta­

fizycznych majaczeń. Widzieliśmy również, że teorja klas zro­

dziła się z mętnego cantorowskiego idealizmu. To samo odnosi się do klasycznej analizy matematycznej. Możemy powiedzieć, że właśnie ci matematycy, którzy nie chcieli wyjść poza sferę ścisłych rozumowań, zatrzymali się u brzegu i nie dotarli do upragnionego celu. Natomiast ci właśnie, którzy nie wahali się zaufać swojej wizji rzeczywistości, odnieśli decydujące zwy­

cięstwo.

Powiedziałem wyżej, że Greków nie możemy uważać za fi- nitystów, choćby z tego powodu, że stworzyli geometrję eukli- desową. Natomiast eleaci byli niewątpliwie finitystami i robili wszystko co mogli, żeby zahamować rozwój pojęć nieskończo- nościowych. Odnosi się to przedewszystkiem do słynnego Ze­

nona z Elei, któremu jedni przypisują niezwykłą głębię, a dru­

dzy wyszydzają go niemiłosiernie. Zobaczymy odrazu, że argu­

menty Zenona były z gruntu fałszywe i usprawiedliwić się da­

dzą jedynie panującem za jego czasów zamieszaniem pojęć.

Zenon chciał wykazać, że ruch jest niemożliwy. W tym celu wysunął następujące argumenty:

(1) Jeśli każda rzecz jest w ruchu lub w spoczynku w prze­

strzeni równej samej sobie i jeśli to, co porusza się, jest zawsze w danym momencie, strzała lecąca pozostaje w spoczynku.

Argument ten jest beznadziejnie mętny.

Według Russella (Principles o f Mathematics, Cambridge 1903) i Bergsona (Essai sur les donnees immediates de la concience, Paris 1906) idzie tu o to, że podporządkowanie różnych punk­

tów przestrzeni różnym momentom czasu nie chwyta zjawiska

1 6 8 Podstaw ow e pojęcia analizy m atem atycznej

zmiany, które narzuca nam się pod wpływem ruchu rzeczywi­

stego.

Russell załatwia się z tym argumentem w ten sposób, że odrzuca pojęcie zmiany jako pozbawione jasnego sensu, nato­

miast Bergson uważa to pojęcie za podstawowe i właśnie dla­

tego odmawia głębszej wartości interpretacji ruchu przy pomocy analizy punktowej.

Otóż trzeba zaznaczyć, że analiza punktowa pozwala nam przypisać każdej punktochwili, t. zn. parze liczb charakteryzu­

jących moment czasu i podporządkowany mu punkt przestrzeni, pewną liczbę zwaną szybkością, która w wypadku spoczynku jest równa 0. W tych warunkach możemy twierdzić, że przypi­

sanie punktochwili szybkości jest wystarczającem zaznaczeniem tego faktu, że stan poruszającej się rzeczy ulega w danej punk­

tochwili zmianie.

Trzeba tutaj dodać, że według zapatrywań współczesnych fizyków pojęcie szybkości w punkcie nie odpowiada rzeczywi­

stości i nie posiada przyrodniczego znaczenia (por. E. Schrddin- ger: Uber Indeterminismus in der Physik, Leipzig 1932). Jeśli jednak zechcemy stanąć na takiem czysto wrażeniowem stano­

wisku, nie będziemy mogli przypisywać przyrodniczego znacze­

nia pojęciu punktochwili, ani też mówić o tem, że przestrzeń jest równa samej sobie. Cały ten aparat pojęć zaczerpnięty jest z geometrji i tam też tylko można zbudować pojęcie szybkości w punkcie. Poza tym terenem niema szybkości w punkcie, ale niema też podstawy do sformułowania argumentu Zenona.

(2) Ruch jest niemożliwy, bo to, co się porusza, zanim do­

sięgnie końca drogi, musi dosięgnąć jej środka.

Innemi słowami ma to znaczyć, że ruch jest niemożliwy, bo nie może się zacząć (por. Śleszyński 1. c.).

W argumencie tym zdaje się leżeć na dnie założenie, że nie możemy mówić z sensem o momencie czasu, ale tylko o odcinku czasowym.

Otóż, rzeczywiście, niema najmniejszego odcinka czasowego, w którym ruch mógłby się zacząć, ale pod warunkiem, że do­

puszczamy dzielenie odcinków czasowych w nieskończoność.

Jeśli jednak uważamy, że operacja taka jest dozwolona, to sta­

jemy na ściśle geometrycznem stanowisku, gdzie nie potrafimy uchylić się od konieczności przyjęcia momentów czasu jako od­

powiedników punktów.

Podstaw ow e pojęcia analizy m atem atycznej 1 6 9

Z chwilą, kiedy przyjmiemy pojęcie momentu, odpowiedź na pytanie Zenona jest prosta. Ruch zaczyna się w momencie, gdy ciało znajduje się w początku drogi, przyczem w każdym mo­

mencie następnym już się w nim nie znajduje. Innemi słowami, ruch zaczyna się w najwcześniejszym momencie kresowym wszystkich odcinków czasu, w których ruch się odbywa.

Wbrew temu wyjaśnieniu pisze Śleszyński:

W argumentach Zenona tkwi fakt następujący: Nie istnieje punkt najbliższy do punktu danego. Tak samo nie istnieje moment czasu najbliższy do momentu danego. Ta okoliczność robi wszelką zmianę niezrozumiałą. Myślenie nasze składa się z aktów, które zajmują skoń­

czone przedziały czasu, niemniej sze od pewnej wielkości. Ilość ich jest więc dla każdego z nas skończona. Nie możemy więc objąć świadomością nieskończonej ilość chwil.1

Trudno sobie wyobrazić argumentację bardziej mętną. Na­

przód ruch obserwowany składać się musi właśnie z tylu ele­

mentów, ile jest aktów naszej myśli. Potem: nieskończonej ilo­

ści chwil nie możemy sobie wyobrazić, to jest pewna, ale to nie ma nic wspólnego z tem, że ilość aktów naszej myśli jest skończona, bo nikt nigdy nie przeliczył aktów swojej myśli i niema mowy o tem, żeby to ktoś kiedy uczynił.

Trudno twierdzić, że rozumiemy, co to jest ruch, ale niema powodu do mniemania, że rozumiemy to w mniejszym stopniu, niż np. pytanie: co to jest stół, lub: co to jest krow a? Nato­

miast argumenty Zenona są w znacznie wyższym stopniu nie­

zrozumiałe, jeśli chce się je wziąć serjo. Idąc tą właśnie drogą popadł Bergson w rozpaczliwy zamęt metafizyki irracjonalnej.

(8) Warto jeszcze poświęcić słów parę słynnemu paradoksowi Achillesa i żółwia. Posłużę się sformułowaniem podanem przez Richarda.2

Achilles biegnie 10 razy szybciej niż żółw. Pierwotna odle­

głość jest 1. Z chwilą kiedy Achilles zrobi drogę 1, odległość między nim a żółwiem będzie 0,1, bo taką drogę zrobi żółw.

Kiedy Achilles przebiegnie ten odcinek, żółw zrobi drogę 0,01, zatem odległość Achillesa od żółwia będzie 0,01. W następnych momentach odległość Achillesa od żółwia będzie 0,001, 0,0001,

0 , 0 0 0 0 1 i t. d., będzie więc coraz mniejsza, ale nigdy nie będzie 0.

1 Śleszyński: O pierwszych stadjach rozwoju pojęć nieskończonościowych (Poradnik dla Samouków T. III), p. 57.

2 Richard, 1. c., p. 118.

Paradoks ten nazywa Richard ordynarnym i ma rację. Jeśli Achilles na przebycie drogi 1 potrzebował czasu t, to na prze­

bycie następnego odcinka 0,1 potrzebuje czasu 0 ,1 1 i t. d. Za­

tem odległościom Achillesa od żółwia

1, 0,1, 0,0 1, 0,0 0 1, 0,0 0 0 1, 0 , 0 0 0 0 1 i t. d.

odpowiadają na stoperze czasy:

t, 1,1 1, 1,1 11, 1,1 1 11, 1,1 1 1 11, 1,1 1 1 1 11 i t. d.

Widzimy, że miary czasu nie mogą przekroczyć -1/, t, że więc cały bieg nietylko nie trw a nieskończenie długo, ale jest bardzo krótki. Nieskończenie długo trwałoby wyliczanie poszczególnych, coraz krótszych dystansów Achillesa i żółwia, ale z tego nie wynika nic zajmującego.

Jeśli spytamy się jaka będzie odległość między Achillesem a żółwiem, w momencie 1, odpowiedź musi opiew ać: 0. Gdyby odległość w tym momencie była większa od 0 i wynosiła np. x, to moglibyśmy wyznaczyć na tyle dużą liczbę naturalną n, żeby

1 0" była większa od w takim razie ułamek byłby mniejszy od x. Ale ułamek można napisać w postaci 0,00... 1, przyczem po kropce dziesiętnej następuje n — 1 zer. Otóż odle­

głości takiej odpowiada czas 1,1 1... 1, przyczem po kropce dziesiętnej mamy n jedynek. Ale liczba ta jest napewno mniej­

sza niż -1/ .

2. Widzimy, że podane tutaj wyjaśnienia sofizmatu Zenona z Elei sprowadza się do wyznaczenia kresów danych postępów.

Mieliśmy tu do czynienia z następującemi postępami liczb:

1, 1,1, 1,1 1, 1,1 1 1, 1 , 1 1 1 1 i t. d.

1, 0,1, 0,0 1, 0,0 0 1, 0 , 0 0 0 1 i t. d.

Górnym kresem pierwszego postępu jest liczba To zna­

czy, że wyrazy tego postępu są stale mniejsze od oraz że niema liczby dodatniej na tyle małej, żeby różnica między \°- a pewnym wyrazem postępu nie była od niej mniejsza.

Dolnym kresem drugiego postępu jest 0. To znaczy, że wy­

razy tego postępu są stale większe od 0 oraz że niema liczby dodatniej na tyle małej, żeby pewien wyraz postępu nie był od niej mniejszy.

1 7 0 Podstaw ow e pojęcia analizy m atem atycznej

Podstaw ow e pojęcia analizy m atem atycznej 1 7 1

Widzimy, że wyznaczanie kresów górnych i dolnych jest pew- nem nowem działaniem matematycznem, nie gorszem od innych działań i naogół wcale nietrudnem.

Widzimy np. odrazu, że liczby naturalne nie posiadają kresu górnego, a kresem dolnym tych liczb jest 1, bo niema liczby dodatniej na tyle małej, żeby różnica pomiędzy pierwszym wy­

razem naszego postępu (t. zn. liczbą 1) a liczbą 1 nie była od niej mniejsza.

Dalej widzimy, że t. zw. suma szeregu geometrycznego 1 + Q + <73 + <?3 + Qi + ■ • •. Sdzie 1 > <7 > °>

która, jak wiemy, wynosi:

1

1 - ą

' jest kresem górnym liczb: 1, 1 + g , l - j - g 2, . . .

Pojęcie kresu jest bez porównania prostsze, niż pojęcie gra­

nicy, ale nie różni się od niego istotnie.

Kto zrozumiał, że wyznaczanie kresów jest pewnem działa­

niem matematycznem, zupełnie niezależnem od posuwania się w nieskończoność, i że może być dolconanem na różne sposoby, choćby przy pomocy zgadywania, ten przezwyciężył jedyną istotną trudność tkwiącą u podstaw analizy nieskończonościowej.

Wszystko inne jest tylko rozbudowaniem tej podstawowej myśli.

Nauka o kresach kryje w sobie ciekawe niespodzianki. Tak np. szereg:

1 + i + 3r,+ i + • • •

nie posiada kresu górnego, t. zn. przekracza każdą liczbę natu­

ralną, jeśli tylko weźmiemy dostateczną ilość wyrazów. Nato­

miast szereg

1 4 - — 4 - — 4 - — 4- 22 32 42

posiada kres górny, o czem można się przekonać bez zbyt wiel­

kiej trudności.

Można przypuszczać, że te niespodzianki, związane z poję­

ciem kresu, utrudniały Grekom odnalezienie tego pojęcia. Z spo­

sobów rozumowania, jakiemi posługiwali się Grecy, mamy prawo wnosić, że działanie, które można wykonać w pewnych wypad­

kach, a w innych nie, nie odpowiadało ich smakowi.

Jest faktem, że Archimedes umiał wyznaczać kresy szeregów w poszczególnych wypadkach, ale nie zdobył się na zbudowanie

172 Podstaw ow e pojęcia analizy m atem atycznej

pojęcia kresu. Jest faktem, że wyznaczył górny kres szeregu geometrycznego i w ten sposób podał wzór na powierzchnię od­

cinka paraboli.3

Śleszyński p isze:

Widzimy więc, iż nauka grecka zdołała opanować nieskończoność, ale tylko, że tak powiem, w sposób niejawny. Potężny umysł Archi- medesa widział metodę ogólną, opartą w sposób jawny na nieskoń­

czoności, ale, mając doskonałe poczucie ścisłości naukowej, rozumiał, że metoda ta logicznie nie jest uzasadniona, że jest ona metodą heu­

rystyczną, której wyniki i zastosowania muszą być na innej drodze sprawdzone.4

Czy było tak, czy inaczej, jest faktem, że nauka nowożytna mu­

siała rachunek nieskończonościowy wynaleźć na swój sposób.4 Dzieło to zostało dokonane przy pomocy obrazów zgoła męt­

nych i niepewnych.

Śleszyński cytuje następujące słowa K eplera:5

Archimedes posługuje się dowodem niewprost, o którym są różne zdania. Mnie się zdaje, że sens jest taki. Obwód koła B G ma tyle części, ile punktów, t. j. nieskończoność; każdą z nich można uważać za podstawę pewnego trójkąta równoramiennego o ramionach A B ,

tak iż pole koła składa się z nie­

skończoności trójkątów scho­

dzących się z wierzchołkami w środku koła. Wyprostujmy teraz obwód koła B G i niech B C równa się tej długości, a A B niech będzie prostopadłą do niej. Wyobraźmy sobie te- Fig- 6. raz wszystkie podstawy owych

trójkątów, czyli sektorów, umie­

szczone zkolei na prostej BC. Niech jedną z takich podstaw będzie BF, jakkolwiek mała równa jej część niech będzie CE. Niech będą dalej połączone punkty F, E, C z A. Ponieważ trójkątów A B F , A E C jest tyle na prostej BC, ile sektorów w polu koła, i podstawy ich BF, E C równe są podstawom tamtych, a wysokością wszystkich wspólną jest B A , ta sama, co u sektorów, to trójkąty E A C, B A F będą równe między sobą i każdy równa się jednemu sektorowi, więc wszystkie trójkąty mające podstawy na linji BC, t. j. trójkąt B A C z nich wszyst­

kich złożony będzie się równał wszystkim sektorom koła, t. j. polu koła, z nich wszystkich złożonemu. Tyle znaczy reductio ad absurdum archimedesowa.

3 Por.: Śleszyński, 1. e,, p. 65.

4 L. e., p. 66.

5 L. c., p. 67.

Podstaw ow e pojęcia analizy m atem atycznej 17 3

Mamy tu przykład błędnego rozumowania prowadzącego do poprawnego wyniku. Dość powiedzieć, że Kepler mówi o trój­

kątach o nieskończenie małej podstawie i liczy je tak, jakgdyby miał do czynienia z ilością skończoną. O paradoksy nieskończo­

ności nie dba. Mimo to uzyskuje wynik poprawny i staje się wielkim pionierem nowej matematyki.

Fakt ten można wytłumaczyć w sposób następujący: Kepler odwołuje się wprawdzie do pojęć niejasnych, ale posługuje się niemi w ciasnych granicach, nie wychodząc poza sferę, w któ­

rej one funkcjonują poprawnie. Poprostu postępuje tak właśnie, jak postępować należy, dopóki pojęcia nie dadzą się ująć w for­

muły. Czytelnik zauważy z łatwością, że tą metodą posługiwa­

liśmy się w rozdziałach poświęconych zagadnieniom filozo­

ficznym.

Śladami Keplera poszli Cavalieri, Wallis, Pascal, Gregorius a Sancto Vincentio, Fermat, Barrow i inni. Cytuję na podstawie Śleszyńskiego.

Właściwym twórcą rachunku nieskończonościowego jest nie­

wątpliwie Newton.

Leibnizowi zawdzięczamy wprowadzenie dogodnej symboliki, które zadecydowało o jego dalszym rozwoju.

3. Z odkryciem rachunku nieskończonościowego łączy się osobliwa historja, która budzić musi niepokojące wątpliwości.

Rachunek całkowy odkrył Isaac Newton w r. 1666. Wyniki swoje zestawił w pracy p. t. Analysis per aeąuationes, której jednak nie ogłosił drukiem. W r. 1673 bawił w Londynie Leib­

niz, gdzie zakupił książkę Barrowa, ucznia Newtona i jego współ­

pracownika, p. t. Lectiones tum opticae tum geometricae, na po­

lecenie Oldenburga, z którym nawiązał bardzo przyjazne sto­

sunki. Zaraz po powrocie zabrał się Leibniz do studjów nad ra ­ chunkiem całkowym. W r. 1675 wynalazł znak całki \ ydx. Ten rezultat napozór czysto formalny, był w rzeczywistości decydu­

jącym momentem w rozwoju rachunku nieskończonościowego.

W r. 1684 ogłosił Leibniz wyniki swoich badań, nie powołał się jednak ani na Newtona, ani na Barrowa, co wywołało niesły­

chane oburzenie w Londynie. Leibniz wymawiał się, że o pracy Newtona nic nie wiedział, a z Barrowa nie korzystał. Niemniej posługiwał się literami e, a, używanemi przez Barrowa dla ozna­

czenia przyrostów nieskończenie małych, a prócz tego posłużył

1 7 4 Podstaw ow e pojęcia analizy m atem atycznej

się wyrażeniem momentum, stworzonem przez Newtona, jak­

kolwiek w innem znaczeniu. Nadto jest pewne, że czytał książkę Barrowa, bo zachował się egzemplarz z jego dopiskami. Moritz Cantor chciałby narzucić nam przekonanie, że notatki były ro­

bione później, bo nie chce przypuścić, żeby Leibniz kłamał. Zo­

baczymy jednak, że typ psychiczny Leibniza upoważnia nas do tego przypuszczenia. Moritz Cantor chce za wszelką cenę oczy­

ścić Leibniza z zarzutu plagjatu i w tym celu dokonuje istnych sztuczek dialektycznych.

Chcąc wykazać, że Leibniz nie poznał w Londynie Collinsa, który znał wyniki Newtona, powołuje się Cantor na list Olden­

burga do Leibniza, w którym tenże donosi mu, że jego pracę oddał Collinsowi.

To — pisze Cantor — musiałby Leibniz wiedzieć od Collinsa, o ile z nim się zetknął, a zetknięcie ich obu bez wiedzy Oldenburga nie da się zgoła pomyśleć wobec ścisłych stosunków członków londyń­

skiego towarzystwa.®

Wszystko to pięknie, ale Oldenburg mógł nawet wiedzieć o spotkaniu się Leibniza z Collinsem i mógł wiedzieć, że Col­

lins zawiadomił Leibniza o otrzymaniu skryptu, a i tak mógł uważać za stosowne donieść o tem Collinsowi. Zresztą, w ów­

czesnych stosunkach nie było trudno posiąść tajemnicę Collinsa nawet bez poznania go, jeśli się było zręcznym dyplomatą, a do tych Leibniz niewątpliwie należał.

Dla mnie jest decydujące, że Leibniz zabrał się do rachunku nieskończonościowego pod wrażeniem pobytu w Anglji, i to, że nie przyznał się do znajomości podręcznika Barrowa.

. Skutkiem tego nie przekonują mnie argumenty Cantora i dzi­

wię się, że Śleszyński uznał je za decydujące.7 Natomiast prze­

konuje mnie następujący argument Duhringa:

Pozatem nie należy przeoczyć tego, że newtonowska metoda fluksyj powstała w służbie wielkiego przyrodniczego celu w sposób dla znawcy bardzo naturalny i łatwo zrozumiały, podczas gdy metoda różniczkowa Leibniza okazuje się z tego punktu widzenia zupełnie nieumotywowana, i pozostała też w rękach rzekomego odkrywcy bez odpowiednich zastosowań do systemu Przyrody.8

6 M. Cantor: Vorlesungen iiber die Geschichte der Mathematik, Leipzig 1898. T. III, p. 28.

7 L. c., p. 53-54.

8 Por. E. Dtihring: Kritische Geschichte der Philosophie. Berlin 1869, p. 331.

Powiązane dokumenty