• Nie Znaleziono Wyników

O CYKLU c z t e r y p o R Y BAśNI*

z W ło d z im ie r z e m d u le m b ą r o z m a w ia WOJCIECH LIGĘZA

Wojciech Ligęza: Skąd pomysł Czterech p ó r baśni i ja k się ten tytuł tłumaczy?

W łodzim ierz D ulem ba: Pom ysł b y ł . dwuwarstwowy. Dyrektor wydawnictwa Jed­

ność, ks. Leszek Skorupa, zaproponował mi napisanie bajek dla dzieci. W arunek był je ­ den: m uszą to być bajki na cały rok. Skoro tak, to powinno ich być aż 365! i poczułem się tak, jakbym stanął u stóp Mount Evere- stu. Ale jeśli tę ogrom ną górę podzieli się na „kawałki”, to mija strach przed wspinacz­

k ą . bo to już tylko 4 * na R y s y . nie, niżej, na przykład na Giewont. Druga połowa po­

mysłu należała już do mnie. Otóż jeśli do­

okoła kalendarza, to przez cztery pory roku.

W ta k ą podróż można się w y b r a ć . nie ru­

szając się z miejsca. Usiadłem w ięc przed

komputerem i przez rok i trzy tygodnie sam sobie zm ieniałem pejzaże, bo akurat lato zacząłem pisać z im ą .

W. L.: Czy w pisaniu dla dzieci przyda­

je się obcowanie z poezją?

W. D.: W ydawca życzył sobie, by była to książka prozatorska. I taka jest, ale prze­

c i e ż . lisa nie da się przefarbować tak do końca (śmiech). Nie tylko cały świat przed­

stawiony w idziany je st przez pryzmat po­

e tyckie g o szkiełka, ale i kilka utw orów z pełnym rozm ysłem je s t stricte poetyc­

kich. Z prostego powodu: bardzo chciałem zam ieścić piosenkę na Dzień Matki. Było­

by źle, gdyby ten utwór pojawił się jako je ­ dyny w tom ie Wiosna, i w całym czworo- księgu, w ięc „podprow adzany” je st przez inne okruszki wierszowane we w cześniej­

szych tomach.

W. L.: Pisarz nie startuje z punktu ze ­ rowego. Nie ma rady, powinien odnieść się do długiej tradycji literatury dziecięcej. Jak widzisz tę kwestię?

W. D.: Tradycja je st w nas. Nawet gdy­

byśmy o niej nie pamiętali, to ona sama przypomni o sobie. I to jak. Skąd mogłem wiedzieć, że bajka o bocianie i lisie, którą opowiadała mi Mama, je st bajką Ezopa! To było dla mnie bardzo nostalgiczne odkry­

cie, bo Opowiadającej już nie ma. I dlatego tak bardzo chciałem zam ieścić wspom nia­

ną piosenkę, napisaną, ja k teraz to widzę, w w iecznym czasie te ra ź n ie js z y m .

Na początku był Ezop, a po nim cała tra­

dycja edukacyjnej bajki zwierzęcej: Krasic­

ki, Mickiewicz, ale pewnie i krasnale Konop­

nickiej. Wspaniały, baśniowy, bardzo mnie wzruszający Andersen, a i straszni bracia Grimm (choćby to miał być kontrapunkt).

W. L.: Jaki je st Twój wyobrażony ideal­

ny odbiorca Czterech p ó r baśni?

W. D.: To jest książka familijna, więc ide­

alnym odbiorcą będzie na pewno wrażliwa, kreatywna mama, tata częstokroć tak bez­

radny wobec małych wielkich pytań, w spa­

niali, kochający dziadkowie, którzy przecież

wielokrotnie pojaw iają się w tych opowie­

ściach. Jeśli w każdej rodzinie będzie się czytało dzieciom, to i cały kraj będzie im c z y ta ł. Prowadząc dialog z dziećmi, mru­

gam raz po raz okiem do rodziców.

W. L.: R ozm awiam y o pisarstw ie dla dzieci, ale właśnie dlatego pytania muszą być poważne: do jakich wartości odwołuje się ta literatura? Jakie s ą Twoje w ybory - oraz ich uzasadnienia?

W. D.: To s ą wartości najwyższe: dobro, miłość, rodzina, honor, przyjaźń, uczciwość, tolerancja, s z a c u n e k . tak naprawdę, nie sposób w ym ienić wszystkich.

Ale po co wym ieniać? W edług wartości trzeba żyć. I w tym kierunku idzie moje my­

ślenie. Chciałem jeszcze zw rócić uwagę na jedno: ciężar myśli i wagę przesłania rów­

noważę lekkością narracji, finezją anegdoty, a nawet superpsoty. Bawić, ucząc i uczyć, bawiąc. Przepraszam , że aż ta k się na- chwaliłem, ale musiałem to powiedzieć.

P is a rz d la d z ie c i je s t w y c h o w a w ­ c ą i mentorem, nawet gdy tego nie chce.

Oprócz programu pozytywnego musi też pojawić się negacja, niezgoda.

W. L.: Proponując wizję świata, prze­

ciwstawiasz się wzorom, którym teraz ule­

gają dzieci. Przed czym chciałbyś uchronić swoich młodych czytelników?

W. D.: Moi czytelnicy (słuchacze) uro­

dzili się w epoce - nie tylko telewizyjnego - reality show. Czasu urodzin ani się nie w y­

biera, ani się nie zmieni, ale życie można kształtować. Można i trzeba. A moje pra­

gnienie je s t jedno: by moi czytelnicy byli prawdziwi, nie zaś stworzeni na potrzeby widowiska! Wierzę, że ta k się stanie.

W. L.: Takim przeświadczeniom pisarz musi pomagać. Nie tylko ważne są deklaro­

wane wartości, ale też decyzje formalne. Po­

rozmawiajmy więc o innego rodzaju konkre­

tach, czyli o środkach artystycznych i warsz­

tacie pisarskim. Cykl pór roku jest jednolity tematycznie, ale przecież powinien być tak­

że różnorodny i wciąż zaskakiwać czytelni­

ka. Jak osiągnąć taki kompromis?

W. D.: I je s t różnorodny. Co prawda przewodnikami po kolejnych tomach są pory roku, ale to nie im zdarzają się przygody, lecz mieszkańcom tej baśniowo-rzeczywi- stej krainy, a jest ich wielu, bo owym „miesz­

kańcem” może być również, np. przysłowie czy porzekadło, na którym buduję opowieść.

i wynikająca z tej wielości podmiotów zasa­

da, że przygody nie m ogą się powtarzać, sama w sobie tw orzy różnorodność.

W. L.: Stylistyka literatury dla dzieci się zmienia, czyli podąża z duchem czasu. Cze­

mu służą wyrażenia potoczne, bądź nawet slangowe, jakie znajdziem y w Czterech po­

rach baśni?

W. D.: To truizm, ale język jest taki jak jego epoka, ja k moda, a nawet ja k pejzaż.

Czy to nie zabawne, że pani woźna mówi gwarą uczniowską, naturalnie i bez puszcza­

nia perskiego oka? Albo że jakiś leśny osi­

łek z mojego opowiadania używa żargonu ja k blokers? Mnie to bawi i uważam, że jest to właściwy zabieg literacki. Te młodzieżowe wyrażenia potoczne, gwara uczniowska czy powiedzonka to prawdziwa poezja. Można by rzec: rozproszona, ale tylko w owym roz­

proszeniu ujawnia się jej siła.

W. L .: P o s z c z e g ó ln e o p o w ia d a n ia w mniejszym czy większym stopniu przeka­

z u ją w iedzę o świecie. Prosiłbym o Twoją w ła sn ą wykładnię tego starego założenia.

W. D.: Powiem krótko: nigdy dość cza­

su poświęconego dobrej sprawie, a dziec­

ko przecież j e s t . dobrą spraw ą (śmiech).

Nigdy dość zainteresowania, gdyż wszyscy szukamy „nauczyciela i m istrza”.

W. L.: Rozumiem, że nieoceniona jest tutaj rola fantazji, cudowności, poezji, a tak­

że przekraczania tego, co oczywiste.

W. D.: P rz e k ra c z a n ie , a w ła ściw ie : przenikanie się następuje w dwie strony.

Świat baśni i rzeczywistości na długie chwi­

le stapiają się w je d n ą krainę. O bserwuje­

my świat oczyma przyrody: spersonifiko- wanych stworzeń fauny i flory, zjaw isk at­

mosferycznych, wytw orów fantazji czy bo­

haterów rodem z kanonu baśni. Chciałem na przykładach najprostszych, w ydawało­

by się ulotnych czy błahych sytuacji, po­

kazać, że każda chwila w życiu je st ważna i cenna, i każda może być albo j e s t . ba­

śnią. a jeżeli nie jest, to dlaczego. Bezgra­

nicznie zachw ycam się pięknem i tajem ni­

cą tego świata i chciałem się tym zachw y­

tem p o d z ie lić .

W. L.: Jeszcze pytanie techniczne -o pr-op-orcje hum-oru i p-owagi.

W. D.: C ó ż . Jeżeli dobrze się to czy­

ta, to znaczy, że proporcje s ą właściwe, a jeżeli s ą w łaściwe, to nie wiem, ja k to się s ta ło .

W. L.: Rozmawiamy o dwóch książkach - świetnie zilustrowanych, doskonale opra­

cowanych pod w zględem typograficznym.

Rozwija się sztuka pięknej książki. Słowo zatem wchodzi tu w dialog ze znakami pla­

stycznymi. Jak określiłbyś spotkanie Two­

ich tekstów z ilustracjam i Marcina Piwo­

warskiego?

W. D.: To rzeczywiście je st spotkanie, choć my d w a j. nigdy się nie widzieliśmy.

Ilustracje w ych o d zą naprzeciw tekstowi, m y ś lą i b a w ią się z nim.

C hciałem , ż e b y ta k było.

To tylko potw ierdza kw e­

stię, o któ re j w s p o m in a ­ łem wcześniej. Mianowicie w życiu zdarzają się baśnie - i już. Ilustracje to jedna sprawa. Druga, integralna z całym w yglądem książki, to opracowanie graficzne.

Nigdy nawet nie przypusz­

czałem, że można tak ba­

wić się czcionką, ja k bawi

się nią Magdalena Pilch. W spaniale, w spa­

niale, że się we troje „spotkaliśm y”.

W. L.: Czym w kolejnych planowanych cyklach zamierzasz zaskoczyć swoich czy­

telników?

W. D.: Najpierw chciałbym zaskoczyć samego siebie opróżnieniem szuflady, jak to się kiedyś mówiło, czyli twardego dysku z propozycji i dla dzieci, i dla dorosłych. Cze­

ka nie wydany tom wierszy, dwie baśnie, spektakl m u z y c z n y . Pisanie, choć ciężkie, stresujące i żmudne, je st tak naprawdę ła­

tw ą czynnością w porównaniu z szukaniem wydawcy, realizatora czy producenta.

W. L.: Jakie możliwości Twojego pisar­

stwa dla dzieci nie zostały jeszcze w yko­

rzystane?

W. D.: z ogrom ną pokorą podchodzę do swojej twórczości. Chyba z dużo w iększą niż do swojego życia. Będę prosił o nowe strony i będę za nie dziękował. A na razie nie mam ochoty opuszczać krainy baśni.

Dobrze mi t u .

* Włodzimierz Dulemba: Cztery pory baśni, cz. I: Lato, cz. II; Jesień, cz. III: Zima ilustracje:

Marcin Piwowarski, opracowanie graficzne: Mag­

dalena Pilch, Wydawnictwo JEDNOŚĆ, Kielce 2006 (w przygotowaniu: Wiosna).

W ło d z im ie rz D u le m - ba - poeta, dramaturg, fe­

lietonista, autor piosenek.

W ydał cztery tom y poetyc­

kie: P o d p is z e m y w s z y ­ s c y n a s z e s p u s z c z o n e oczy (1982); Różnica zdań (1 9 9 0 ); E p iz o d y (1995);

K rz y ż - p o e m a t p a s y jn y (1999). Twórca w id o w isk te le w iz y jn y c h : S p a d k o ­ biercy (1990), Umieraj, Bo­

śnio (1995), Święty grzech

(2001). A utor wielu słuchowisk radiowych.

Stypendysta Funduszu Pomocy Niezależ­

nej Literaturze i Nauce Polskiej w Paryżu (1992) oraz Stowarzyszenia Dramaturgów Norweskich w Bergen (1999).

W ojciech Ligęza - historyk literatury, krytyk, eseista, profesor na W ydziale Po­

lonistyki UJ. A utor trzech książek: Jerozo­

lim a i Babilon. M iasta p o etów em igracyj­

nych (1998), Jaśniejsze strony katastro­

fy. S zkice o tw ó rczo ści p o e tó w e m ig ra ­ cyjnych (2001), Ś w iat w stanie korekty.

O p o e z ji W isła w y S z y m b o rs k ie j (2002) oraz licznych esejów i szkiców o polskiej literaturze w spółczesnej, redaktor tom ów zbiorowych.

NA LADACH