• Nie Znaleziono Wyników

Polsko moja! błogosławię Ciebie!

Modlitwa skazańca*

O, Polsko moja! błogosławię Ciebie!

N ie iżeś kłosem pole me okryła.

Skowronki moje żywiła za morzem:

N ie iżeś, ziemio, chleby, mi rodziła, Szumiała zbożem,

Ale iż duch twój rośnie mi w tym chlebie:

Ojczyzno moja! błogosławię Ciebie!

Nie iżeś orły chowała mi białe, Gniazda mojego prastare obrońcę:

Lecz, że te orły za wolność i chwałę Latały w słońce

I nie zniżyły lotu w błękity

Ostatni powiał, jak sztandar przebity.

Nie iżeś miecze dała mi i zbroje, 1 jasnym hełmem nakryła mi głowę, I między ludzi wiodłaś hufce swoje,

Błyskawicowe;

Lecz, żem miecz dźwigał w wolności potrzebie Ojczyzno moja! błogosławię Ciebie!

Nie za to, ziemio, iżem rosnąc w siły, Rozparł ramiona pomiędzy dwa morza, Lecz, że nad moje wzejść musi mogiły

Zmartwychwstań zorza...

Za to, żeś powiew narodów wolności Słała na polach z praojców mych kości.

Nie przeto, Polsko, Ciebie błogosławię, .Żeś zamki moje dźwignęła i grody,

>Gdzie, jak ciągnące za słońcem żórawie, Obce szły rody;

Lecz, żeś przybysze tuliła do ziemi.

Braćmi ich czyniąc i syny swojemi.

Nie iżeś mocne berłem miała króle, Lecz duchem proste i sercem naczelne, Co gromadziły w swą pieczę, jak w ule,

Drużyny pszczelne

Prostaczków, które miód swej pracy niosą Pod łroistego znoju ciężką rosą.

Nie iżeś wznosiła z modrzewiu me dwory I osrebrzyła je w jaśminów kwiaty, Lecz, że o miedzę łegły twe ugory

I czarne chaty...

I jednej lipy nakryłaś mię szumem

Z ludów oraczem i z siermiężnym tłumem.

Za to, żeś w takie wodziła mię boje, W których przed szable mosiężne szły kosy Za te w lnach siwych bohatery twoje,

Za twój h u f bosy, Za twe rycerstwo o polnej buławie

Zbóż — trzykroć, Polsko! Ciebie błogosławięt Nie iżeś lutnię ostruniła swoją

W blask nieśmiertelny i w promienie chwałyr Iż pieśni twoje w pośród ludów stoją,

Ja k posąg biały...

Lecz, że pieśniarzom mówią u nas: „bracie“

W zapadłem siole i w piastowej chacie.

Za to, żeś ślepe lirniki wodziła

Wskroś po kurhanach, po zetlałych polachr Że nam ze słowa duch rosnął i siła

We łzach i bolach,

Że pieśń wolności dzieci nam kolebie, Do snów o tobie, — błogosławię Ciebie!

Nie za to, ziemio, że pod armat paszczą,.

Gdzie tylko widne Orły i Pogonie,

Gdzie Polak walczy, tam narody klaszczą W spętane dłonie;

Lecz, że do ludów pijem dziejów czaszą:

„Za naszą wolność — i za wolność waszą/*' Bo nie nastanie chwila jutrzenkowa,

Ni dnia przed słońcem otworzy się brama, Aż plon swój wyda rola ta grobowa,

Ta Chalcedama...

A oto ludy, co dziś ducha kuszą, Na hasło z mogił moich czekać muszą!

M arja K o n o p n ick a ,

ANNA BARONOW A V. KRANE.

Ave Maria.

I.

Ciemność nocy rozpostarła swe skrzydła nad Judeą. Cię­

żar jej tłocząco rozłożył się nad Jerozolimą i Świątynią. Z tru­

dem można było rozróżnić kontury pałaców, olbrzymich wież,, hal i murów grodu. Złowrogo, jak widma, wznosiły się w kirze ciemności kamienne masy. Gdzie niegdzie tylko na dziedzińcach Świątyni błyszczało jaskrawe światło, które rzucały pochodnie przechodzącej straży, pozostawiając po sobie złociste, ozdobne:

s m u g i.

44

Z resztą w szystk o w najgłębszej zan u rzon e czerni, z a to ­ pione w g ęstw ie m gły zim ow ej n ocy, nie w id a ć n a w e t ro zk osz­

nego m igo tan ia gw iazd.

Z daje się, jakby już nigdy nie m iał n a sta ć dzień, jak g d y b y słońce na wieki zaszło ponad śp iącym i, k tó rzy , jak um arli, sp o ­ czy w ają p ok ryci całunem ciem ności.

Senne m arzen ia tylk o czu w ają. Snują się przez dusze śp iący ch , tu nęd zarzom pokazują zd alek a n ieosiągaln e sk arb y , tam stra s z ą sy ty ch n a d ch o d z ą cą n ęd zą lub trw o ż ą w rażliw ych : szy d erstw em lub n aig raw an iem się ta k , że, głucho jęcząc, b ro ­

nią się p rzed atak iem sennej zm ory.

C zyż n ap ra w d ę nigdy dnia nie b ę d z ie ?

W a rto w n ik na blan ce Ś w iątyn i z p rzerażen iem o k ryw a się płaszczem i okiem pełnem tęsk n o ty p atrzy na w schód , skąd p rzych od zi św ia tło ... C zy ta n oc m a w iecznie t r w a ć ?

W k oń cu idzie zm iana, cich o , pow oli, p raw ie niew idocznie.

N iew iad om o, jak, ale przecież pom alutku o dd zielają się m asy budynków od ciem ności n ocy i p rzy b ierają sw e kształty. N ie­

p ew n a sz a ro ść w k ra d a się w kir nocy. Ziem ia i niebo z a cz y ­ nają się ro zd zielać. W id a ć p ęd z ą ce po nieboskłonie chm ury.

P otężn ie p op y ch a je w ia tr. W dolinie pieje kur, inne mu o d ­ p ow iad ają. S z a ro ś ć p rzy b iera na sile, w dali, ponad góram i nad M artw em M orzem okazuje się na niebie słab y blask. C hm u­

ry p ęd zą i p ę d z ą ...

W a rto w n ik na blan ce podnosi się. „D nieje na w schod zie 1“

w oła donośnym głosem w stro n ę m ilczących d ziedzińców Ś w ią ­ ty n i, k tó re, p od ob ne do p rzep aści, p rzepełnione cieniem n ocy, leżą u jego stó p .

„D nieje na w sch o d z ie !" w oła drugi w artow nik , trzeci i tak w około, aż ca łe obejście św iętości w ieści: „D nieje na w sch o ­ d zie! w staw ajcie i sp ieszcie do służenia P a n u !"

G łos trą b y o d zy w a się p rzed m iejscem N ajśw iętszego.

W rozległych m ieszkaniach k ap łan ów zaczyn a pow oli b rzęczeć, jak w śród ob u d zon ego roju p szczół. S zm er posu w a się co ra z dalej, sły ch a ć posuw anie się stóp przez ciem ne krużganki, głosy sze p cą w m rokiem p o k ry ty ch b alach , w ręku sp ieszących się p ostaci k ołyszą się p ło n ące lam pki, kapłani k rz ą ta ją sie w o ­ koło o fiarn eg o o łta rz a — ca le w zgó rze Ś w iąty n i aż do n ajod­

leglejszego z ak ątk a w rze i b ieg a i szep ce o tajem nem , ruchliw em życiu, oczek u jąc w sch o d z ą ce g o słońca, ab y pełną ro zw in ąć p racę.

O tej też godzinie w staje d ziecię M arja ze sw eg o łoża w celi dziew ic Ś w iątyn i. W w ąskiej izdeb ce płonie jeszcze ia m p k a po nocy. M arja gasi ją o stro żn ie i idzie do okiennego

4 5;

o tw o ru . J e s t on za w ysok o w ścianie um ieszczony, w ięc d zie­

w eczk a p rz y sta w ia stołek , w ychod zi nań i odsu w a okiennicę- S z a ry zm rok z a g lą d a przez okienną k ratę. O stry pow iew w iatru w p ad a do kom natki. D ziecię stoi dalej na stołku i p a trz y na niebo, po którem p rzew alają się ch m u ry. P ę d z ą one po ciem n o ­ zielonym błękicie p o w ie trz a , g dyż w schód jask raw ą czerw ien ią zaczyn a się b arw ić. W środ k u m iędzy pęd zącem i chm uram i tkw i w ielka i złota p oran n a jutrzenka.

M arja obie rę ce o p iera na p a ra p e cie okiennego o tw o ru i sp o gląd a. Tej nocy śniła o jakiejś gw ieździe. A potem myśli jeszcze o d ru giem sennem widzeniu.

C o to za n iew iasta m ogła b yć, co przy Jej sta ła łóżku i ro zm aw iała z N ią ? 1 N ie p am ięta, o czem z nią m ów iła, bo zap om n iała, przeb u d ziw szy się. N a dnie jej duszy żyje jednak p ew n ość, że sło w a n iew iasty w ieściły ra d o ść, że w reszcie sk oń ­ czy się tęsk n o ta i że w reszcie spełnią się o b ietn ice B o g a . T a k ą nadzieję żyw iło se rce dziew eczki M arji.

N ieznana n iew iasta dziw na jak aś b yła, ale nie straszn a ani o d rzu cająca. M iast sz a ty odzian a była w sk órę, długie, siw e w łosy p ok ry w ały ją n ak ształt p łaszcza. U b o g a b yła, u d ręczo n a, u tru d zon a i sp ra co w a n a , ale pom im o to biła od niej k rólew skość.

C zyniła w rażen ie strąco n ej z tron u w ładczyni, co długo p rz e b y ­ w ała na tu łaczce. Jej oblicze było tak m acierzyń sk ie, iż M arja przypom in a sob ie, że „ M a tk a !" do niej m ów iła. L ecz n iew iasta o d p a rła z p o k o rą : „Jeśli i T y có rk ą moją jesteś, n iegod n am , , by C ię mojem n a zw ać d ziecięciem !"

M arja dokładnie p rzypom ina sob ie te sło w a. Jak ż e ż tajem n i­

c z e ? C o one z n a c z ą ? D ziecię zam yśla się c o ra z w ięcej, utkw iw szy S w e o czy w niebo, k tó re zaczy n a złocić p oran n a jutrzen k a.

M arja p am ięta d ob rze i sen o gw ieźd zie. W id ziała św iatło na niebie, jaśniejsze i w sp an ialsze, niż p oran n a jutrzen k a, k tó rą widzi te ra z na jaw ie. Szły od n iego stru g i blasku, k tó re s t o ­ czyły ją, że b łyszczała jak g w ia z d a . A p otem zleciało z nieba d ru gie św iatło , k tó re ta k o to cz y ło jej s e rce , że om al nie pękło ze szczęścia i rad o ści.

M arja obie rę c e p rzy cisła do piersi, a b y u ciszy ć w ybuch Swej ra d o ści, a tym czasem jutrzen k a zaczy n a b led n ąc i w schód p o k ry w a się czerw ien ią.

C h m u ry ro zstąp iły się, rozsunęły jak k o ta ra i tylk o na k rań cu nieboskłonu czarn e p ię trz ą się obłoki.

N agle try sk a na w schod zie p ierw szy z ło ty p rom ień i cz e r­

w on a o gn ista kula zn aczy sw oje zao k rąglen ie. B rz m ią dźwięki trą b , z hałasem o tw ie ra ją się drzw i Ś w iąty n i i ku g ó rz e w z b ija .

46

się dym o fiarn y. N astał dzień. Izrael spieszy na p oran n ą u ro ­ cz y sto ść, ab y sła ć m odły do W sz e ch m o cn e g o . C h ó r ty s ią c a śp iew ak ó w głosi p orann e psalm y, b rzm ią cy m b ały i h arfy.

D ziew eczce M arji zdaje się, jak g d y b y sło w a P ro ro k ó w ze śpiew em się zlew ały, bo słyszy w yraźn ie, jak m ów ią w szyscy:

„Zbudź się, Izraelu, i stań się św iatłem ! Ja k o ż e idzie św ia ­ tło ść i p rzep ych P a n a ro z ta c z a się n ad t o b ą !”

T ak g ło szą B o scy P ro ro c y o przyjściu P o m a z a ń ca , o zja­

wieniu się M esjasza! Ś w ia tło J e g o ta k będzie jaśniało po dłu­

g ich ciem n ościach ziem skiej nocy, jak dzisiaj p rom ieniujące słońce nad w szelkiem i m głam i odniosło zw y cięstw o !

II.

M inęły lata. C z te ry i pięć razy p rzych od ziło lato po zi­

mie. T e ra z sk w ar lata cięży nad Je ro z o lim ą i ś w ią ty n ią . P ro sto p a d le tkw i słońce ponad m iastem . P ro sto p a d le trafiają jego strzały w szystk o, co żyje; ludzie z trw o g ą k ryją się p rzed niemi. U lice, p lace i hale tak pu ste, jakby w szystk o żyjące d aw n o um arło. N aok oło ta k a cisza, jak w ów czas w owej zim owej nocy, g d y M arja o gw ieźd zie śniła. Z t ą tylko ró żn icą, że dziś, zam iast ciem n ości, straszn y dzień m a ro z to cz y ć sw e w ład ztw o . N ic się przed nim nie sk ry je! K ażd a piędź ziemi leży o d sło n ięta, n aga p rzed nieznającym litości w zrokiem św iatła.

T o oko B o g a -S ę d z ie g o p a trz y na g rzeszn ą lud zk ość!

A niem a nikogo, k to b y m ógł p ow iedzieć o so b ie : — N iem a na mnie zim y! — W szech w ied za B o g a n ajsk rytsze o d k ry w a b łęd y!

P o ś ró d cel dziew ic Ś w iątyn i sam otn a czu w a M arja. Jej tow arzyszk i tw ard em u uległy snu, k tó ry sp ro w ad ził ż a r p o ­ łudnia. Tylko M arja nie o d czu w a znużenia. M odli się i oczekuje.

B o te ra z , g d y z d zieck a w y ro sła w d ziew icę, zaręczon o J ą . Za kilka m iesięcy m a poślubić Jó z e fa , z rod u D aw id a, i w y je ch a ć p otem do N az a re tu , sw eg o ro d zin n ego g n iazd a.

D usza M arji jedn oczy się z B o giem . O n a w ie, że Jej lo­

sem kieruje B ó g , w ięc chyli się p rzed Je g o W o lą , m ilczy, słu­

c h a i idzie, d ok ąd k aże P a n . T e ra z jednak myśli o w ielkiej tęsk n ocie, k tó ra d rzem ała w Jej sercu a k tó ra obudziła się w śró d w ielkiego bólu i d rżącej niepew ności.

Zbliża się co ś nieskończenie W ielk iego , co ś niepojęcie W zn io słeg o, co ś nie do opisan ia S zczęśliw ego, ale ró w n o cz e ­ śnie co ś p rzeogrom n ie B o le sn e g o !

W ś r ó d niezm iernej ciszy króluje środ ek dnia. P rz e z zam ­ k n iętą okiennicę w cisk a się cudny prom ień św ia tła , jak złota

47

p rzęd za i czule o p a d a na p och ylon ą g ło w ę D ziew icy. P ro m ie ń p rz y b ie ra na sile, p oru sza się i w cu d o w n y sp osób zaczy n a w łasnem tę tn ić ż y c ie m .. . M arja w idzi to. . .

Ś w ia tło staje się u ch w ytn e i z g ęszcza się w u śm iech ające się i p o z d ra w ia ją ce A nielskie głów ki, k tó re słodko p och ylają się p rzed D ziew icą, a O n a ze słodkiem o d czu w a drżeniem , że co ś p oru sza się pod Jej S e rce m i z Ł o n a Jej w y ra s ta lilja, k tó ra pow oli z w ra ca się ku niebiańskiem u św iatłu. Lilja rośnie i rośn ie, aż do stro p u k om naty d o ch o d ząc. P o w a ła rozsu w a się, w id a ć blaskiem o to cz o n e niebo — a lilja pnie się aż do pełnych tajem n ic w yżyn ! Z jej k w iatów w y try sk a prom ień, k tó ry ca ły o św ieca św iat i w k ształcie k rzy ża ponad ca łą ro z ­ c ią g a się ziem ią.

Zali upłynęły god ziny czy dnie, sekundy czy lat d z ie sią tk i?

M arja nie w ie i b u d ząc się z zach w ycen ia, sp o g lą d a w ok oło.

Znów w ciem nej w idzi się kom nacie. Lilja, blask i głów ki A n io łó w zniknęły ty lk o .. . D ziew ica p rzych od zi zupełnie do sieb ie i b ystrzej p a trz y w ró g izdebki, gd zie stoi p ok orn a, u b og a k ró lew sk a n iew iasta, k siążęca ż e b raczk a, k tó rą już raz w id ziała w śnie.

N ieznajom a ob ie rę ce pod n iosła do g ó ry . P rz e z jej u d ręk ą zn iszczone o b licze ślizga się pełen nadziei uśm iech. N iew yp o ­ w iedzianie czule sp o g lą d a na M arję i szep ce w k o ń cu : „ W n e t!”

I zara z znika.

III.

P o w ie w w iosny unosi się ponad N azaretem , d a rz ą c k w iaty ro zk oszn ą sz a tą , p taszk i śpiew em , ź ró d ła szem rzeniem . N a g ó ry i doliny śle blask k siężyca swój cz a r, w k rzak ach ole­

a n d rów w yw od zą słowiki sw e pienia, w szystk ie w onie czeg o ś m ająceg o n adejść m ieszają się z tchnieniem nocy i szala czasu pow oli sch yla się ku św itu.

M arja idzie do studni po w odę. W y sz ła d la te g o tak w cześnie, ab y nie s ty k a ć się z tłum em n iew iast, k tó re o w sch o ­ dzie sło ń ca g rom ad n ie p rzy ch o d zą do ź ró d ła. C h ce b y ć sam ą ze w szystkiem i sw em i p rzeczu ciam i, k tó re w ład n ą Je j duszą.

Idzie za to p io n a w sobie i nie w idzi, jak w szystk ie d rzew a i k rzaki sch ylają się p rzed N ią, jak w szystk ie k w iaty ścielą się do Jej S tó p , jak w szystk ie słowiki zlatu ją się do Niej i najpiękniejsze dla niej n u cą m elodje. Za głęb o k o zasłu ch an a w to , co m a nadejść.

W z n o sz ą cy się ponad stu d n ią d aszek zaciem n ia źród ło, a le sk o ro p rzybliżyła się do cem b row in y, łago d n y blask o św ieca

48

m iejsce. B ez tru du zan u rza dzb an , k tó ry n ap ełn ia się ch ło ­ d zący m płynem . K ry staliczn ie cz y sta w od a b u lk oce w naczyniu.

Ś w ia tło prom ien iu jące z D ziew icy staje się co ra z jaśniejsze, aż w końcu jako jasny prom ień w zbija się w g ó rę i zam ienia się w m iecz, k tó ry bezlitośnie p rzeszy w a d rż ą ce S e rce M arji.

U s ta Jej w yd ają okrzyk , on a co fa się i o p iera o m ur studni,, a b y nie u p aść ze stra sz n e g o bólu.

N agle staje przed N ią dziw na nieznajom a, k tó rą już d w a- k ro ć w idziała.

„K im je s te ś ? ” p y ta M arja słabym z bólu głosem . K ró lew sk a ż eb raczk a odzyskuje m ow ę na to w ezw an ie.

„ Je ste m E w ą , m atk ą rod u ludzkiego i T w oją, ch o ć nie jestem g o d n ą zw ać C ię m ojem d zieck iem ” .

„ C z e g o ch cesz o d e m n ie ? C z e g o p ra g n ie s z ? ”

„Z b aw ienia rod zaju lud zk iego”.

„ Ja k m o gę je s p r a w ić ? ”

„O n o przyjdzie p rzez C ie b ie ”.

„ P o w ie d z mi, j a k ? ”

E w a jednakże k ładzie jedynie p a le c na sw ych u stach r

„ B ó g C i to oznajm i. M nie nie w oln o ".

M arja z jękiem ch w y ta się za S e rce , k tó re m iecz jeszcze głębiej p rzeszyw a.

E w a cału je kraj Jej szaty . „N ie wyjmuj g o ! “ b ła g a , w i­

d z ą c, że M arja usiłuje w y d rz e ć b roń ze Sw ej P iersi.

„N ie wyjmuj g o !”

T ym b łagalnym okrzykiem nie jeden od zyw a się głos, nie — to głosy miljonów i m iljardów b łag ają z cz te re ch stro n św ia ta .

„N ie wyjmuj g o ! N ie w yjm u jl"

„Z a cóż m am znosić tę m ę k ę ? “ p y ta M arja, o d su w ając ręk ę od m iecza,

„ B o inaczej nie m oglib yśm y d o stą p ić z b a w ie n ia !” o d z y w a ją się głosy. E w a , jak m arn y, zd ep tan y ro b ak kładzie się;

n a ziemi.

„Jeśli nie w yjm iesz m iecza, ca ła nad zieja p rzy m n ie !" ję­

czy , w ijąc się.

M arja p och yla się i podnosi ją. „N ie godzi się, b y m atk a w szystk ich ludzi ta k m arn ie leżała w p roch u . W sta ń , n ieszczę­

śliw a E w o . N ie w yjm ę m iecza, jeśli w ten sp osób m ogę to b ie i nieszczęśliw ej ludzkości p rzynieść ra tu n e k ”.

E w a p oru sza się nagle i ro zp ły w a jak jasny o b ło cz e k , m iecz niknie, ból u staje i p on ad sklepieniem studni w schodzi dzień, p rom ien iejąc w on ią i ro zk oszą w iosny.

. . . „Ś w iatło T w e nad ejd zie i jasn ość P a n a zejdzie nad T o b

ą!*-49

K to to p o w ie d z ia ł? C zy w yśp iew ały to ty sią cz n e g ło s y ? S ło w a te odb ijają się jeszcze od m u rów , b rzm ią w rad osn ym śpiew ie p ta s z ą t, w św ie rg o cie jaskółek, k tó re lotem strz a ły w zlatują w błękit p o w ie trz a .

M arja b ierze sw ój dzb an , dąży do zaciszn ego dom ku i zam yk a się w Sw ej izd eb ce, w zru szona tern w szystk iem , co w id ziała, tern w szystkiem , co o d czu ła i tern w szystk iem , co ma przyjść.

W ielk a, u ro cz y sta cisza sp a d a na cyły św iat. J e s t tak cu d ow n ie cich o , b ło g o i u ro czy ście, jak g d yb y wielki n astał S a b b a t, w k tó ry m w szy stek Izrael m odli się do P a n a . N a w e t p ow ietrze, k tó re d o ty k a czo ła M arji, p ośw ięcon em się zd aje.

B ło gie oczek iw an ie więzi w szelakie stw orzen ie.

N agle niezm ierna jasn ość u b og ą o św ieca kom natk ę. W p eł­

ni blasku staje p rzed M arją A rch a n io ł. J e g o sz a ty jak b iały błyszczą ogień. R óżan y św it i blask połu d n ia m ieszają się na niej z so b ą. B ezcielesn e, a jednak p o k ry te ciałem p r o ­ mienieje Je g o oblicze, g ło w a jasną o to cz o n a a u re o lą .

K siążę A n iołów p ok orn ie sch yla ją p rzed M arją, jak p rzed sw oją K ró lo w ą i w ielkie zaczy n a z w ia sto w a ć p o se lstw o :

„B ąd ź p ozd ro w io n a, M arjo, łaski p ełna, P a n z T o b ą ...”

W owej to g od zinie S ło w o C iałem się stało .

N i e d o b r a t o g o s p o d y n i : 1

1. k t ó r a w s t a w s z y z ł ó ż k a z a r a z się n ie m y j e i n ie c z e s z e ; 2 . k tó ra z u p e ł n i e s p o k o j n i e p r z e d p o ł u d n i e m w y c h o d z i z d o m u , n im j e s z c z e p o ro b i ł a w n i m p o r z ą d k i ;

3 . k t ó r a n i e p o n a p r a w i a m a ł y c h b r a k ó w w u bra niu i b ieli- ź n i e , nim je s c h o w a d o s z a f y ;

4 . k tóra z a ś c i e l a ł ó ż k a nie w y w i e t r z y w s z y ich p o p r z e d n i o ; 5 . k t ó r a robi się „ ł a d n ą " j e d y n i e n a u licę i dla t o w a r z y s t w a , a n i e dla m ę ż a ;

6 . k t ó r a b i e g a po d o m u w p o d a r t y c h s u k n i a c h , t w i e r d z ą c , ż e p o d o m u t o i t o d o b r e . I sta re su kn ie m o g ą b yć cz y ste i c a łe . 7 . k tó ra w i e c z o r e m , g d y m ą ż w r a c a d o d o m u z a c z y n a p r a ­ c o w a ć , a c a ł y d z i e ń s p ę d z a na n i c z e m lub n a w e t r o m a n s e c z y t a a nie z n a p r z y s ł o w i a , ż e „ w i e c z o r e m t y l k o l e n i e s ą p r a c o w i c i " ;

8 . k tó ra w o b e c d z i e c i i m ę ż a z p r a w d ą s ię m i j a ;

9 . k t ó r a n ie p r z e n o s i p r z y j e m n o ś c i p o ż y c i a d o m o w e g o n a d w s z e l k i e p r z y j e m n o ś c i p o z a d o m e m ;

1 0 . k t ó r a na w s z y s t k i e m i n n e m o s z c z ę d z a , s o b i e atoli n i c n ie m o ż e o d m ó w i ć .

50

H E N R Y K Z B IE R Z C H O W S K I.