• Nie Znaleziono Wyników

W śród łanu wiechatego owsa, tuż koło grzędy głów kapu­

ścianych — opodal Jędrzejowej zagrody — stał strach.

Nie był-ci on wcale straszny, jakby z nazwy sądzić można było. Złośliwi utrzymywali, że się go nie bały nawet wróble.

Był to bowiem strach na wróble.

Jędrzej, który po nocach nieraz do Krakowa furmanił (starszego pan wiozący), a przed figurą na Dworosku z lękiem się pożegnywal, mawiał często za dnia (bo ino wtedy z ludzi­

skami gadał), że strach ma wielgie oczy.

Ale ten strach, co stał w owsie, nie miał oczu wielgich

— ba, bardzo prawie wcale ich nie miał, bo te, co mu chło­

paki węglem nakrechały, bezmała już spłókała deszczowa woda.

Taki to był-ci z niego strach!

Co gadać, łapserdak — oberwus był, nie strach nijaki!

Na dwóch patykach, wpoprzek wbitych, go rozpięto, ze szmaty głowę umaglowano jako-tako, kapeluch czarny, wysza- rzały już i dziurawy, na tę łebiznę nadziano, poprzeczki okryto kamizolą czyli kabatem starym, furmańskim, Jądrzejowym, w paski czarne i burakowe, na to włożono sukmany strzępek, w której jeszcze (póki cała była) Jędrzejowy dziaduś chodzili, a potem jeszcze wnęk Jędrzeja W awrzek, gdy zmłodu krowy pasał, od deszczu miał uchronę; portki, rozumie się, także całe nie były, ino że to nie wstyd dla straszka, a zresztą on, pośmi- drąg taki, w stydać się nie umiał. Bucisków mu ta żadnych nie było potrza, jako że zimie nie stał na polu, a lecie to i godniejsi

98

od niego przez b u tów ch o d zą. A le z a to jakby ch ciał p ana u d ać, na jednej łapie (n a tym , m a się w ied zieć, d rąg u ) zeg arek mu przyw ieszon o jarm aczn y , za d w a g ra jc a ry , co ch o d zić nie ch o ­ dził, ale miał fajny — piękny p ą tr e t p an a cy sa rz a za śkłem i na papendeklu.

Z resztą, na co m u -ta był z e g a re k ! — ch o d zić on, ten niby godzinnik, nie p o trzeb o w ał, bo nad g ło w ą stra sz k a najlepszy z e g a r, i to d zw on iący, pow iesił sam P a m b ó g . Z e g a r za śkłem m od rem , ze słońcem w e w sk azów ce. B o jak na kościele seg n a- tu rk a śp ie w a ła : d zień ! d zień ! d zień ! — te d y n ap ew n o b yło w ia ­ dom o, że to już dzień — god zin a sz ó sta alb o i s ió d m a ... a słońce w ted y z a ra obudzone sta w a ło ze śp iączk u i po Ju szyń sk iego g ru szy d ra p a ło się w g ó rę , kieby ch łop ak sw aw oln y — juści, że d o p o m ó c se m usiało, b o na to niebo w ysokie niełacno się w y ­ d o sta ć. Z asie kiej słonko sta ło nad W ro n in ą rzeźn ią, jak g d y b y kom inem haw ch ciało z a ź rz e ć do środ k a, to w iad om o b yło, że już połednie. W te d y od zy w ał się na w ieży sta ry dzw on, najw ięk­

szy, i p ołednia god zin ę o d zw an iał: P ok ó j w am ! w a m ! w am !

— że to w o w ą p orę p rzery w an o na polu ro b o tę i w y p o cz y ­ w an o , p osilając się na m ied zach . A g d y słonko z za cm e n ta ­ rza sm ugą ino k rw a w ą się w y ch y lało i z w ieży kościelnej p rzy- .gad yw ał dzw on śre d n i: D o -d o m ! D o -d o m ! — w te d y straszek

w ied ział, że już ludziska, od ro b o ty p om ęczen i, w netki do ch ałp y w ró c ą , bo już jaka sió d m a w ieczó r będzie, alb o i później.

O d ran k a do w ie cz o ra na sąsiednim w ygon ie, podle łasa, p a sa ła k ro w y S a lk a sie ro ta , co ją Jęd rzej z litości do siebie na służbę p rz y g a rn ą ł, ch o ć sam m iał w ch ałp ie sw eg o d o sy ć — d zieciów i w nęków n aw et. N ie m iała-ci o n a u niego używ an ia, nie m iała! C o już do cn a sp rzen osiły dzieci Ję d rzejo w e i w nęki, w to jej o d ziew ać się d aw an o — że strz ę p był na strzęp ie i ła ta na ła cie — n ierzad k o i ła t nie s ta ło ; w łach m an ach ch o ­ dziła o sta tn ich , kusych i w ysiorgan ych niem al do cia ła żyw ego.

W dnie sło tn e, g d y ziąb i deszcz w d zierały jej się za pazuchę, p rzy k u cała kole k ap liczn ego słu p ca i na g ło w ę se zarzu cała, niby b ra ck ą lub o rg a n isto w ą k ap icę, w orek od ziem niaków , co jej d a w ało niejaką o ch ro n ę ; szczęk ała zębam i, rączyn k am i się na k rzyż u d erzała po że b ra ch , to znów p rz e b ie ra ła nóżkam i ch u - dem i, w ykrzyw ionem i, zab łocon em i, g d y zaś i tak ro z e g rz a ć się nie p o rad ziła, p rzy tu lała się do K rasuli — leżącej nad p rzy k o p ą i żującej tra w ę spokojnie, m laskliw ie, jakby z nam ysłem lub ze sm akiem .

A le kiedy się tra fiły dni ciep łe, jasne, słoneczne, S alk a nie b yła ta k a m ark o tn a. W y le g iw a ła się na tra w ie , g rz a ła się w sło- necznem ciep le i p rz y g lą d a ła tym ob ło czk om , co ch od ziły po

99

niebie, niby krówki białe i łaciate, pasące się pod okiem słońca, jak to na wygonie pod jej, Salcynem, okiem pasły się : Kwiatula z Krasulą, Brzydziochą i Grechotem. Albo też plotła wianek

z rumianków, łezek Matki Boskiej i chaberków — by go rzu­

cić na grób matuli, zaraz za cmentarną furtą położony. Albo układała sobie z kamyczków kopczyk pod kapliczką, żeby

mo-1 0 0

g ła w sp ią ć się do fram u gi i u m aić o b razek . A lb o se chodziła,, pośp iew u jąc, aż się p o lesie ro z le g a ło :

Ja g e m p a sa ła b y d ło , W id ziałam stra s z y d ło W czarn y m k a p e lu s ie , W o ła ło : n ie b ó j s i ę !

W p ra w d z ie to śp iew ka p osp olita i nie przez S alk ę w y ­ m yślona, alić strach o w i n a w rób le się w id ziało, że to o n a o nim śp iew a — ta k w szyćk o ta m do n iego p aso w ało . A że mu się n a polu cn iło, bo n aw et i p taki rzad k o d o o w sa p rzy laty w ały skłonniejsze jaw nie do dw orskiej pszenicy za g ó rk ą — w ięc rad był nie tylk o tej S alcyn ej śp iew ce, ale też, i tak w o b e c jej tu p rzeb yw an iu , b o m iał na co p o z ie ra ć i cej nie cem u się p rzysłuchać..

Lubił S alk ę szczerze i p raw d ziw ie, jak b r a t sio trę , b o mu się w ty ch łach m an ach , p rzy tem z tą b la d ą g ęb in ą i chudem i nóżętam i, w y d a w a ła do n iego sam eg o p od o b n a, jak ro d zon a sio stra , — zw łaszcza, że i ten z d a rty p rzyod ziew ek o d tej samej, Jęd rzejow ej famieliji obojgu się d o stał. O b o je tu piekli się na słońcu, m okli na dżdżu, d yg o tali na w ich rze, trzęśli się, g d y biły pioruny — oboje w arow ali p rzez d zion ek : on pilnow ał J ę -d rzejow ego o w sa, o n a k ró w Ję-d rzejo w y ch .

I ta k tu im w e dw oje raźniej było — o n a że m iała z kim.

se p o g w a rz y ć, w ięc mu o p o w ia d a ła (niby nie jemu; ale ta k so b ie sa m a ) to o m atuli swojej n ieb oszce, to o Jęd rzejow em g o sp o ­ d a rstw ie , to na B rz y d z io ch ę się u sk arżała, że ta k a n iep rzy stę­

p n a i ta k a zła w spojrzeniu i że raz zjadła ca łą pajd ę czarn eg o ch leb a, k tó ry jej, S a lc e , na o b iad dan o. O n g a d a ć nie u m iał

— a n aw et i g ę b y ro z e w rz e ć — w ięc ino słuchał a słu ch ał, k i­

w a ją c kiej niekiej g ło w ą lub w ym ach u jąc ręk aw em o b w isłym , p u stym , jak u b ezręk iego inw alidy. I ta k a b y w a ła ich ro zm ow a n ieraz aż d o sam eg o p rzed w ieczerza, g d y S alk a p rzypom in ała so b ie o k ro w a ch , k tó re ty m czasem , b yw ało, zalazły w las, a lb o i w szk od ę (nie bronił im te g o s tra c h ) — i sp ędziw szy, g n a ła ku o b o rze, o k ła d a ją c je w itk ą k alin ow ą, to p ok rzy k u jąc:

— N ę, k ro w isie, nę, n ę !

B rz y d z io ch ę najczęściej kijem o k ład ała — m ało na nią b y ło i p rę ta — bo w tej czarnej k ro w ie jakby zły duch siedział, ta k a b yła k rn ąb rn a, u p a rta i z ła ; m oże d la te g o , że p ro w ad zo n o ją koło W ron in ej rzeźni, sk ąd biła nieraz w oń krw i b y d lę ce j... G re -ch o t też się nieraz na m atk ę sw oją zap atrzy ł i w y p ra w ia ł cielęce figle, ale jego to ła tw o było do o p am iętan ia zm usić, bo był ch u d y i słab y, a kija bał się n aw et z d a le k a ; n ato m iast B rz y d z io ch a b yła zaw zięta i m ściw a, ta k , iż n ieraz S alk a m usiała w z y w a ć ludzi do p om ocy.

1 0 1

...S ł o ń c e co ra z to później sta w a ło , co ra z to niższą d ró żk ą .szło p on ad ziem ią i kładło się co ra z w cześniej — już nie za

cm en tarzem , ale u jego p od n ó ża, b ard ziej w stro n ę m łyna. C o ra z w ięcej było ran k ó w ch łod n ych , co ra z mniej ciep ła w god zinę .połednia. D zw ony niekiej biły dźw iękiem jakim ś sm utniejszym z dzw onnicy, niew idzialnej p o za m głą. N a p olach u p rzątn ięto n a jp ie rw żytk o, b a cz ą c , by p rzy zw ożeniu snopków w y rzu cić

w p rzód y z nich szare, w ścib sk ie k łop ot-ziele. K ro w y te ra ch a ­ dzały po opu szczon ych ściern isk ach , póki ty ch ż e nie p rzeo ran o p od zasiew ozim y. Jęczm ień p rzez cz a s jakiś jeszcze z fan tazyją .stroszyl h ard e w ąsisk a, ale i on też nieb aw em lec m usiał pod

sierp em . N ie o p a rły się ludzkim nożom i głó w sk a k ap u ścian e, sp a d a ją c ze śliskim ch rzęstem w zg rzeb n e w o ry , w k tó ry ch p rze­

noszono je do k om ory Jęd rzejow ej, żeby ta m znów z b ra ta ły się z d aw nym sw ym sąsiadem — g ro ch e m , w p ierw już w yłu sk a­

nym na p rzetaki:; na m iejscu, g d zie były w zrosły i g d zie się g ło ­ w iły (zielon o-ż jeszcze m iały w ty ch g ło w a ch , kie je ścin a n o !) p o zo stały tylk o b ezrad n e g łą b y ...

S tra ch na w rób le p atrzył na tę rzeź — i n ic nie m ówił, ino dum ał, k iw ając sm utnie g ło w ą i p o trz ą sa ją c d w u g rajcaro w y m zegark iem , k tó ry w ciąż ino p ok azyw ał jedną, jakąś sm utn ą, nie­

istn iejącą g o d z in ę ... W ia tr rzu cał strzęp em sukm any, jak żaglem w iszący m na rejce flisack iego s ta tk u ...

K o p an o p otem ziem niaki — k rąg łe, tw a rd e , m ączy ste, cie- listo -b u rej b arw y — p od ob n e do m ałych p y zaty ch tw a rz y cz e k

•o k rzyw o u m ieszczonych o cz k a ch , zak lęsłych n osk ach , z b y t ście ­ mnionych lub zb yt rozd ziaw ion ych w a rg a ch . T o co było p rzó -

dziej ich n acią, dziś jako zeschły perz rzu can o na sz a rą kupę i p alon o. W lek ły się dym y siw e, długie, w ilgne, cierp k aw e, na p od o b ień stw o i na sp o tk an ie m gieł, sn u jących się gdzie niegdzie pod lasem , a g d y stla ły płom ienie ogn isk a i żar p rzy p ad ł ku ziem i, w g o rą cy m p opiele pieczon o ziem niaczane bulw y. N ieraz się p rzy tem p ożyw iła S alk a. S tra c h m usiał się sm akiem o b y w a ć,

■a od d ym ów tw a rz i n a w e t odzież m ocn o mu p o sz a rz a ła . S ta w a ł się c o ra z b rzy d szy. 1 co ra z sm utniejszy. I co ra z mniej p o trz e b n y .

B o p ta k ó w z jesienią w iela o d leciało w inne stro n y.

O w ies jakosik d o ść d łu go się zielenił, ale z czasem też pożółkł i w yziarnił się pięknie, na o sta tk u i jeg o zżęto. Ze późn a Ju ż b yła p ora rok u i że spieszno było ludkom d o innych ro b ó t, c o czek ały w ch ału p ie, w ię c nikt sob ie tru d u nie za d a ł, by u p rz ą ­ tn ą ć s tra c h a n a w rób le. Z o stał sam sam iuśki w szczerem p o lu ...

i rę k ą — a raczej ręk aw em — m ach ał na w s z y s tk o ...

S a lk a po sta re m u p rzy ch od ziła ćod zień pod słupiec. T ra w a ma w ygon ie b yła już d oszczętn ie w ysku b an a i s tra to w a n a ; k row y,

1 0 2

zm uszone o g ry z a ć p rzy w ięd łe listki k olczastej tarn in y lub su ch e b ad y le p rzy d rożn e, p oryk iw ały z głod u, sta w a ły się złe i n iep o ­ słuszne. S a lk a , sam a też w yg ło d n iała i o słab io n a od u m ęczenia ciągłej b iegan in y, n óg nie czu ła p od so b ą — były ta k cienkie,, zg ra b ia łe , jak p aty k i. Ilek roć p rzy siad ła, ażeb y o d p o cz ą ć, kłuło ją po ciele nielitosne zim no. N ie p alono już ognisk, p rzy k tó ­ ry ch tak m iło było g rz a ć sk o stn iałe rę ce — te ra to i ch u ch a ­ nie nie p o m a g a ło : K rasu la zaś tem i czasy n ieczęsto p rzy leg i- w a ła na ziem i, w ięc i o d niej o ciep lić się nie b y ła m ożna.

R az — p o rannym przym rozk u — p rzyszed ł w ich er sz a ­ lony, co h uczał w lesie, jak sto m łynów , a na cm en tarzu w ył p łaczliw ie, jak sto dusz w czy ścu c ie r p ią c y c h r o z c h y b o ta ł k rzew y i d rzew a, z g ałęzi o trz ą sa ł fałszy w ą p o zło tę liści, w zbijał ku­

rz a w ę , jakb y tra tu ją c pola i d ro g i ty siącem k o p y t k o ń sk ich ...

T ę k u rzaw ę ciskał w o cz y w szystk iem u , co n ap otk ał, poczem obezw ładn ił zd ob y cz objęciem zimnem a m ocnem , do objęć śm ierci podobnem .

S a lk a w p rzerażen iu , w osłupieniu,, oszołom ieniu, nie w ie­

d ziała co p o cz ą ć. C h cia ła w r a c a ć do ch a łu p y , có ż, k iedy nie m ogła p o z b ie ra ć k ró w , b o jej kurz o cz y p rzesłan iał? w ia tr ją m roził, dław ił, o b a la ł na ziem ię. C zu ła, że się nie o p rze, nie strz y m a , nie w ydoli. P rz y cu p n ę ła pod słu p cem , k tó ry jej d aw ał jaką ta k ą zasłonę, i cz ek ała, pokiel nie przejdzie w ich u ra.

S tra c h na w rób le — ch o ć ta ani jemu ani nikom u nic z te g o p rzyjść nie m ogło — nie d aw ał się w ia tro w i. Silnie w i­

d a ć był w b ity w ziem ię lub g o trz y m a ła zm arzn ięta g le b a , bo ty cz k a , trz y m a ją ca ten niby brzu ch i g ło w ę, nie zgięła się pod;

potężn ym n ap orem , ledw ie że się ch y b o ta ła . Z a d z ie ra łci stra -szek, jak zaw d y, g ło w ę do g ó ry i u rąg liw ie se św istał na w sz y stk ie w ia try , a rękam i — czyli raczej ręk aw am i — o stro w ym ach i­

w ał, jakb y bijąc się z kimś niew idzialnym . W i a t r , nie m o g ą c go p ok o n ać, p ostan o w ił przynajm niej g o o b e d rz e ć — z a cz ą ł w ięc o b ch o d zić ra z z tej, raz z tam tej stro n y, ta rm o s ić za p rzy od ziew ę, jak pies, co n ap ad ł ż e b ra k a , d o sk a k iw a ć, o sa cz a ć , aż n ak on iec zerw ał mu z kija jeden rę k a w su k m an y, z a to c z y ł nim p a rę fu r­

cz ą c y c h m łyńców , szasn ął w b ok , w yd ął c a łą sukm anę, jak b ie ­ liznę su sz ą cą się na szn u rze, p o trząch n ął drugim ręk aw em , jak m in istran t zdejm ujący z k sięd za kom eżkę, aż w reszcie uniósł ze so b ą cały ten łup, trz e p o c z ą cy się w powietrzu^ jak raniony w ielgaśn y m yszołów , g d y n ap różn o s ta ra w zb ić się w z g ó rę . C iężk a b yła sukm ana, deszczam i n am okła i stę ż a ła o d szronu, w ięc nie p o leciała dalek o — u p ad ła tuż koło kapliczki, o tu la ją c sk u lo n ą S a lk ę , k tó ra dzięki straszk ow i z o sta ła w ten sp osób nieco z a ­ b ezp ieczon a od zim na. O w in ęła się szczeln ie w g ru b e , c h o ć

103

p rz e ta rte i d ziu raw e, sukno, nie d b ając w iela o to , co sią dzieje n a całym św iecie — ch u ch ała na zziębnięte p alce, ta rła ob o lałe łydki — zw olna zrob iło się jej krzynę cieplej.

A stra c h u rad o w an y , że S a lc e d op om ógł, n ab rał jeszcze w iększej zu ch w ałości. W sam ej tylk o kam izeli b u rak ow o-czarn ej, jak m łocek sta ją cy do ro b o ty , w ziął się za b a ry z w ia tre m — niby to o d k asaw szy ręk aw y u ram ion , k tó re już te ra z były ino d rew nian em i kikutam i, bo i ten ze g a re k cy sarsk i kajsik się u rw ał — a i b rzęk ad ło , k tó re w isiało na drugiej łap ie, też się k ad yś zap od ziało . W ic h r mu jeszcze ino kapelus zerw ał z głow y i poniósł hen d alek o, ale w ięcej nic p o ra d z ić nie m ógł, w ięc n am o rd ow aw szy się, dał w reszcie spokój i ucich n ął.

S a lk a , że to już p óźn aw o było, zaczęła zg a n ia ć ro zb iegłe k ro w y ; tro je b ydła zn alazła, ale B rzy d zio ch y nikaj o d szu k ać nie m ogła. N areszcie, p rz e ch o d z ą c koło cm e n ta rz a , zo b aczyła fu rtę o zw alon ą. Z ajrzaw szy przez nią, w idzi, że B rz y d z io ch a tra tu je po m ogiłce jej m atk i, ch ru p iąc ro sn ą ce ta m zioła i pow iędłe w ianuszki, kiedyś przez nią, S alk ę, tu o ch fiaro w an e.

Ja k ż e to Salki nie m iało r o z g n ie w a ć !... C h y ciła kij i dalej sp ę d z a ć B rz y d z io ch ę . A le ta już była dnia te g o gniew na ponad m iarę. P o ch y liw sz y k a ń cz a ste czo ło, p o d e rw a ła je nagłym ru ­ chem i ob u ró ż p rzeb od ła d ziew czynkę.

S alk a p ad ła — nie w ied ziała w cale, ile [czasu tak leżała.

Znalazł ją W a w rz e k , zaniepokojony ta k d łu gą jej n ie b y tn o ścią ; ow in ąw szy strzęp em sukm any straszk ow ej, zaniósł dziew u- szysk o do ch ału p y. D aw ali jej leki różne, p rzyzyw ali ludzi, k tó ­ rzy się na leczeniu znali. N ie p om ogło. P o tygod n iu S a lk a um arła. P o ch o w a n o ją na szarym k ierk o w ie1), kole m atusinego g ro b u , z k tó re g o rozch ylił się poziom y k rzak g łogu , o w ijając ob ie m ogiłki k o ro n ą k rw a w ą i c ie rn io w ą ...

N a ściernisku n iep rzeo ran em , na tw ard ej g ru dzie, stał c i­

ch o , nieporuszenie, nikom u już n iep o trzeb n y , o b d a rty stra ch na w rób le. N ie um iał — i nie m iał k ogo — z a p y ta ć, co się sta ło z S alk ą. Z nieba p osyp ał się śnieg b iały, jak le lija ... n ak rył cm e n ta rz y sk o , w yg on , d ro g ę , o rn ą ziem ię i p o d le sia ...

C ich o, nieporuszenie, szty w n o , w sm utnem zadum aniu, sta ł d rew n ian y, sk ostn iały, ty cz k o w a ty stra c h . N ikom u nie był p o ­ trzeb n y , n ik ogo nie w zru szał, nikogo nie zaciek aw iał. N ikogo n aw et nie s tr a s z y ł...

N ie stra sz y ł n aw et w ron, co nie znajdując żeru w lesie, cz a rn ą , złow ieszczą ch m u rą p ociągn ęły w stro n ę d w o rsk ieg o b ro g u , w rzask liw ie, p rzeraźliw ie g ło sz ą c n iezb ożn e h a sło :

1) C m e n ta rz (z n iem . K irc h h o f).

104

— K raść! kra-aść! k ra-aść! kraść!

Gdy zoczyły strach a na wróble, znać im się podobały burakowe pasy starej kamizoli, bo oto w jednej chwili czarna zgraja obsiadła niewinną ofiarę i dalej drzeć na strzępy całą przyodziewę, bijąc się o każdą chadrę, każdą łatę i każdy przy- szczepek. W iotka i zbutwiała była kamizola, portasy w gorszym jeszcze były stanie — wszystko to stało się pastw ą wron i wy- ściółką ich legowisk. Zerwały wkońcu i potargały naw et pła­

chtę, z której w yrobiona była głow a tego cu d ak a...

W miejscu, gdzie przódziej stał strach na w róble — koło kapliczki i wedle cm entarza — czernił się teraz wśród śniegów prosty, sam otny krzyż.

105

IW AN CA N K A R .