• Nie Znaleziono Wyników

POWIEDZCIE SWOIM

W dokumencie O PIESZYM PRZEJŚCIU WIERSZ 3 (Stron 50-64)

„Powiedzcie tym swoim Radomianom, że ja mam ich wszystkich w  dupie i  te ich wszystkie działania też mam w  dupie. Zrobiliście taką rozróbę i  chcecie, by to łagodnie potraktować? To warchoły, ja im tego nie zapomnę”.

Edward Gierek (26 czerwca 1976 roku)

Lublin. Kultura i społeczeństwo 3(73)/2016

51

nym tuszem, starannie wykaligrafowa-no redisówką: „Ob. Świder Ferdynand  s. Józefa”. Takie nazwisko i imię oraz  imię ojca zdecydował się podać czytel-nikom,  za  moim  pośrednictwem,  Mi-strzo. Nie wiem, może miało zamydlić  oczy albo, co bardziej prawdopodobne,  uwiarygodnić jego relacje w myśl zasa- dy: kto wie, dlaczego takie, będzie mil-czał,  pytał  będzie  ten,  co  nie  wie.  Jak  magnes  przyciągała  wzrok  czerwienią  kolejna pieczątka: „Kat. A”. Całość za-mykała,  niczym  siódme  wrota  piekło,  pieczęć  w  kształcie  prostokąta  obwie- dzionego ramką, odbita czerwonym tu-szem na samym dole: „ARCHIWUM 3305/S”.  Gdzieś  słyszałem,  że  tekturę  na  potrzeby  Ministerstwa  Spraw  We-wnętrznych produkowano w Witulinie,  papierni,  którą  ojciec  Gombrowicza  zbudował z myślą o najmłodszym synu,  Witoldzie.  Podobno  po  wojnie  ubecja  niszczyła  tam  swoje  tajne  dokumenty,  robiąc  z  nich  ścier,  pulpę  papierową  w młynach do rozdrabniania celulozy.

Zajrzałem  wtedy  do  teczki,  nie  tyle  z ciekawości, co dla świętego spokoju,  jak  to  się  czasami  mówi.  Teraz,  kiedy  poznałem  towarzyszące  sprawie  oko-

„teczka  akt  osobowych”.  Jej  właściciel  został  potraktowany  z  niezwykłą  po-wściągliwością,  przywodzącą  na  myśl  ascezę. Albo, co bardziej prawdopodob-ne,  teczka  została  wyczyszczona  z  ja- kichś innych, niezrozumiałych, niemoż-liwych dziś do wyjaśnienia powodów.

–  W  końcu  coś  za  coś,  jakkolwiek  by było, kurwa, okrągłe trzydzieści lat,  kawał życia – pozwolę sobie na wierne  przytoczenie słów, które padły w odpo-wiedzi  na  pytanie  o  teczkę.  Zwracam  uwagę  czytelników  na  dziwny  upór,  odcień  niezrozumiałej  dumy  pojawia-jący  się  czasami  w  relacjach,  których  autorem jest Mistrzo.

Pierwsza  część,  nosząca  tytuł  Roz-dział I – personalia pracownika,  zo-stała chyba nazwana tak przez jakiegoś  technokratę  o  wybujałych  ambicjach,  rozpisującego  życie  wedle  z  góry  na-rzuconych  kryteriów  na  ponumerowa-ne rozdziały. A może bardziej chodziło  o  porównanie  ludzkiego  losu  do 

nie-udolnie napisanej powieści? W środku  znajdowało  się  kilka  opatrzonych  ko-lejnymi  numerami  dokumentów.  Trzy  pierwsze  to:  odręcznie  napisane  przez  Frycka podanie o przyjęcie do Służby,  zgodny  z  wymaganiami  formalnymi,  sporządzony  własnoręcznie  życiorys,  typowa  dla  wszystkich  pracowników  sektora  państwowego  ankieta  ogólna. 

Dopiero  kolejny  druk,  zwany  ankietą  specjalną,  z  nałożonym  obowiązkiem  aktualizacji  w  pięcioletnich  odstępach  czasu,  budził  zaciekawienie.  Zaczynał  się pytaniami o narodowość, wyznanie  (pytany  o  to  Mistrzo  reagował  śmie-chem  –  jak  jeden  mąż  wszyscy  pisali: 

bezwyznaniowy),  majątek,  karalność,  kontakty  towarzyskie  i  zawodowe,  członków  rodziny,  w  tym  szczególnie  tych  przebywających  za  granicą  albo  działających  na  rzecz  organizacji  ko-ścielnych  i  związków  wyznaniowych. 

Ten rozdział teczki, a pewnie i w miarę  normalne życie, zamykało ślubowanie,  wydrukowane  na  grubym  kredowym  papierze,  oznaczone  cyfrą  „5”  i  po-przedzające  druczek  zobowiązania  do  zachowania tajemnicy. Na palcach czy  w pamięci, jakkolwiek by liczyć, sześć  pozycji.

Pozostając  przy  stosowanej  termi-nologii:  kolejna  część,  nosząca  nazwę  Rozdział II – materiały opiniodawcze,  składała się z zaledwie dwu dokumen-tów.  Z  wystukanej  na  maszynie  do  pisania  skromnej  notatki  z  jednostki,  w której odbywał obowiązkowa służbę  wojskową, w stylu: koleżeński i uczyn-ny,  świadomy  politycznie,  oraz  wy-wiadu  środowiskowego.  Dzielnicowy  odręcznie,  na  papierze  podaniowym  w kratkę, napisał, że matka w miejscu  zamieszkania odznacza się uczciwością  i  cieszy  poważaniem,  ojciec  wyjechał  na  ziemie  odzyskane  i  nie  wrócił,  są-siedzi  określają  ich  jako  spokojnych,  życzliwie odnoszących się do ludowej  władzy obywateli, którzy nie dopuścili  się  obyczajowych  i  karnych  naruszeń  prawa. To wszystko w świetle uzyska-nych  później  informacji  mogło  nabrać  nowego znaczenia. Niestety, nie nabra-ło. Miałem wrażenie, że zawartość tego  rozdziału  została  odpowiednio  skory- gowana, ale Mistrzo uparł się, by wy-prowadzić mnie z błędu.

– Byłem, byłem… jak cnotliwa pa- nienka przed zamążpójściem. – Akcen-tując  słowo  „byłem”,  bił  się  w  piersi, 

od czasu do czasu podejrzliwie podno-sząc  wzrok,  by  sprawdzić  moją  reak-cję. – W dupie szeroka, w talii wąska,  żadnych  grzechów.  Zajrzyj  do  innych  teczek, masz przesrane, same „kompr-materiały”:  dziadek  folksdojcz,  ciotka  głucha, więc na pełny regulator słucha 

„Wolnej  Europy”,  mięsem  handluje,  brat  teścia  w  podziemiu  w  AK,  oj-ciec  żony  z  baldachimem  na  procesji  w Boże Ciało, stryj z armią Andersa, te- raz we Francji. A wtedy bez końca na-pierdalasz,  wyjaśnienia  piszesz,  proś-by,  odbywasz  trudne  rozmowy:  „Jak  mamy to rozumieć, myśmy wam ufali,  ale wy nasze zaufanie żeście zawiedli”.

W  błędzie  jest  ten,  kto  sądzi,  że  ten  cały  pozbawiony  życia,  teczkowy,  nie-realny świat jest martwy. O nie! Wręcz  przeciwnie!  Te  zapisy  przypominają  przepowiednie  z  księgi  przeznaczenia,  ich  pozornie  jałowe,  pozbawione  zna-czenia  frazy  odciskają  swoje  piętno  na  losach  osób  postronnych.  Na  uwagę  zasługuje zwłaszcza Rozdział III – prze-bieg pracy.  Wzrok  przyciąga  różowa  karta,  „wzór  P-16a”,  z  odnotowanymi  okresami służby. Ten kolor przypomina  bieliznę damską w czasach socjalizmu,  którą produkowano wyłącznie w białym  albo  różowym  kolorze.  Podobno  czer-wony  kojarzył  się  władzy  z  rozwiązło-ścią,  obrażał  godność  kobiety,  czarny  dowodził jej skłonności ku dewiacji, za- tem też nie był do przyjęcia. Na tym sur-realistycznym  tle  rubryki:  „nr  rozkazu,  data rozkazu, TREŚĆ – wpisać funkcje,  wydz., sekcję, grupę uposaż. oraz datę,  z  którą  został  zatwierdzony,  w  jakim  urzędzie, potwierdzenie wpisu”.

– Możesz pójść na całość, puścić wo-dze fantazji, przypierdolić coś z grubej  rury, opleść, udupić, oślinić – kusił, pod-powiadał Mistrzo. – Więcej czadu! Żeby  rzecz  była  mocna,  bo  ci  tego,  kurwa,  nikt nie kupi, nikt nie zechce przeczytać. 

Na górze róże, a na dole burze… Więcej  tlenku  węgla!  Widzisz,  wyszła  z  tego, 

Wojciech Pestka

52

Lublin. Kultura i społeczeństwo 3(73)/2016 kurwa, mapa pogody, Iwaszkiewicz. To 

dobre dla pensjonarek.

Ten  niemodny  dziś  róż,  rozbudza-jący  wyobraźnię,  poprzedzał  typowe,  szare druki, wystukane jednym palcem  na maszynie, o zaszeregowaniu, uposa-żeniu,  przeniesieniu,  odbytym  szkole- niu, przeszeregowaniu, zmianie uposa-żenia,  ukończonych  kursach,  awansie. 

Wszystkie  zostały  wystawione  przez  Dział  Kadr  Komendy  Wojewódzkiej  MO,  o  czym  zaświadczała  podłużna  pieczątka, bo tam, wśród organów po- rządkowych, Służba uwiła sobie kukuł-cze gniazdko.

Zamykała  ten  zbiór  urzędowych  dokumentów  lakonicznie  brzmiąca  informacja  o wydaleniu z powodu na-ruszenia  dyscypliny  pracy,  zawiera-jąca  odręczną  adnotację:  „Rozważyć  możliwość  współpracy  w  stosownym  zakresie”.  W  sumie,  gdyby  rzecz  po- traktować z należyta powagą – nic po- ruszającego wyobraźnię, może z wyjąt-kiem  Świadectwa  Ukończenia  Szkoły  Oficerskiej  Obserwacji  Zewnętrznej  Służby  Bezpieczeństwa  Ministerstwa  Spraw Wewnętrznych.

Wynik ogólny: bardzo dobry, oceny  z  pozostałych,  brzmiących  trochę  gro-teskowo  dla  przeciętnego  obywatela  przedmiotów:

1. Obserwacja Zewnętrzna – bardzo  dobry,

2. Fotografia Operacyjna – dobry, 3.  Łączność  Radiowa  –  bardzo  do-bry, Czerwonego Sztandaru Wyższej Szko-le  Komitetu  Bezpieczeństwa  Państwo-wego  przy  RM  ZSRR  imienia  Feliksa  Dzierżyńskiego  tak  nie  prowokowało  wyobraźni.  Zaniepokojenie  wzbudzał  jedynie mały, więc nie diabeł, a diabe- łek, który tkwi w szczegółach, nierzu-cający  się  w  oczy  druczek  „Zobowią-zanie  zwolnionego”,  zamykający  ten  rozdział:

Zobowiązuję  się  utrzymać  w  ści-słej  tajemnicy  wszystko,  co  jest  mnie  wiadome  w  związku  z  czynnościami 

służbowymi  w  Ministerstwie  Spraw  Wewnętrznych  (Milicji  Obywatelskiej)  i w żadnych okolicznościach tajemnicy  tej  nie  zdradzę,  chyba  że  na  ujawnie- nie jej zostanie mnie udzielone zezwo-lenie  Ministra  Spraw  Wewnętrznych. 

Oświadczam  niniejszym,  że  znana  mi  jest treść art. 260–264 Kodeksu Karnego  oraz art. 100 § 2 pkt 6 Kodeksu Pracy.

Z  dopisanym  odręcznie  zdaniem: 

„Z  wyjątkiem  wiadomości  dot.  popeł-nionych  przestępstw  przez  niektórych  b. funkcjonariuszy MO i obecnych, bę-dących w służbie”.

Miałem  wrażenie,  że  to  zapowiada  kłopoty.

Nic – pomyślałem – ale jednak coś,  bo  wszyscy,  łącznie  z  dzielnicowym  i tymi nieczytelnie, odręcznym pismem  wymienionymi sąsiadami, nieczytelnie  podpisanymi obok pieczątek urzędnika-mi  Działu  Kadr,  kierownikapodpisanymi obok pieczątek urzędnika-mi  komó- rek, naczelnikami wydziałów (tu poja- wiają się także stopnie oficerskie), ko-mend, nagle zyskują materialny kształt,  oblicza z liter, dat, miejsc (najczęściej  jest  to  Radom),  numerów  dziennika,  paragrafów i regulaminów, na które się  powołują.  Jeszcze  bez  twarzy,  koloru  włosów, oczu, wzrostu i wagi, znaków  szczególnych, jak wtedy pisano w do-kumentach  tożsamości,  na  razie  dwu-wymiarowo,  płasko,  w  stylu  retro,  na  pożółkłym papierze, mało zróżnicowa-ni, ale już wstępnie przygotowani pod  przywołanie do życia, zmartwychwsta-nie,  które  nie  wiadomo  jakie  zatoczy  kręgi,  kogo  ewentualnie  obejmie,  jeśli  miałoby ono jednak nastąpić. Na razie  nic, słowa, papiery, daty, nawet w naj-drobniejszym  wymiarze  nic  szokują-cego,  prowokująszokują-cego,  wzbudzającego  niewinne zaciekawienie. […]

Zdjęcia z pamiątkowego albumu (prowincjonalnej polityki) Widok ogólny – woda, łóżka i en-tuzjazm: O Radomiu pisano wówczas  mało,  no  bo  co  dobrego  –  w  czasach  propagandy  sukcesu  –  można  napisać  o mieście liczącym 180 tys. mieszkań-ców  (dane  z  1976  r.),  w  którym  tylko  połowa  domów  miała  doprowadzoną  bieżącą  wodę,  a  na  10  tys.  mieszkań-ców  przypadało  zaledwie  29,4  łóżka  szpitalnego  (średnia  krajowa  wynosiła  53,1). I to właśnie Radom, zasługujący  co  najwyżej  na  miano  miasta  prowin-cjonalnego,  w  wyniku  reformy 

admi-nistracyjnej  z  1975  r.  stał  się  siedzibą  województwa. Wzbudziło to entuzjazm  mieszkańców,  nadzieje  na  intensyw-ny  rozwój  i  poprawę  warunków  życia  robotniczego  Radomia  z  infrastruktu-rą  i  zabudową  pamiętającą  XIX  wiek. 

(Cytat z „Polityki”).

Fotografia z sekretarzem Komi-tetu Wojewódzkiego PZPR:  „Od  początku  nie  lubiłem  tego  miasta,  źle  się tu czułem i tak naprawdę nie wiem  dlaczego”  –  napisał  Janusz  Prokopiak  we  wspomnieniach.  Obejmując  sta-nowisko  pierwszego  sekretarza  Ko-mitetu  Wojewódzkiego,  miał  42  lata,  doświadczenie w zarządzaniu przedsię-biorstwami budowlanymi, był ambitny,  pełen energii i wiary. Jego pierwszym  błędem było przekonanie, że da się rzą-dzić Radomiem z doskoku, zachowując  komfort  mieszkania  w  stolicy.  (Cytat  z „Polityki”).

W Internecie lakoniczna informacja: 

„urodzony  w  1933,  mgr  inż.  budow-nictwa  lądowego,  poseł  VII  i VIII ka-dencji”  (http://pl.wikipedia.org/wiki/

Janusz_Prokopiak).

„Byłem  energiczny  i  pracowity. 

Miałem  wiele  pomysłów,  umiałem  pracować z ludźmi.[…] Zawsze byłem  niespokojnym  duchem.  W  szkole  by- łem prowodyrem różnych działań. Kie-dy byłem ministrantem u oo. Jezuitów  na  Rakowieckiej,  to  musiałem  zostać  prezesem  koła.  […]  Ojciec  wielokrot- nie był wzywany do szkoły” – wspomi-nał o sobie w wydanej wiele lat później  książce Radomski czerwiec ’76. Wspo-mnienia partyjnego sekretarza  (War-szawa–Radom 2001).

Fotografia z komendantem wo-jewódzkim Milicji Obywatelskiej: 

„Osobą numer dwa w Radomiu był płk  Marian  Mozgawa.  […]  Wielu  człon-ków  PZPR  wspominało,  że  Mozgawa  często  zachowywał  się,  jakby  to  on  rządził  w  Radomiu,  wywierając  silny  wpływ  na  Prokopiaka  i  stale  miesza-jąc się do spraw politycznych” (David  Morgan,  Konflikt pamięci. Narracje radomskiego Czerwca 1976, Warszawa  2004). Starszy o dziesięć lat, związany  z bezpieką od momentu jej powstania,  czyli  sierpnia  1944  r.,  należał  Mozga-wa  do  wytrawnych,  doświadczonych  funkcjonariuszy starej sowieckiej szko-ły.  Na  okładce  katalogu  IPN  Twarze radomskiej bezpieki pojawia się w bia-

łym, niezgodnym z regulaminem, uszy-Lublin. Kultura i społeczeństwo 3(73)/2016

53

tym  specjalnie  na  pochody  pierwszo-majowe  i  oficjalne  święta  mundurze. 

(Cytat z „Polityki”).

„Dyrektor generalny w MSW 1981–

1983,  komendant  wojewódzki  Milicji  Obywatelskiej w Radomiu w 1975,  I zastępca komendanta wojewódzkiego  MO  do  spraw  SB w Lublinie w 1967 i zastępca lubelskiego komendanta MO  ds.  SB  w 1966.  Był  również  pracow-nikiem KW PZPR w Lublinie w 1961,  naczelnikiem  Wydziału  II  WUdsBP  w Lublinie w 1955, naczelnik Wydziału  I Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeń-stwa Publicznego w Lublinie i szefem  Powiatowego  Urzędu  Bezpieczeństwa  Publicznego  w  Łukowie w 1953.  Był  szefem  PUBP  w  Tomaszowie  Lubel-skim w 1950  oraz  funkcjonariuszem  PUBP w Kraśniku i WUBP w Lublinie  1944–1950” – napisano o nim w Inter-necie  (http://pl.wikipedia.org/wiki/Ma-rian_Mozgawa).

(Będą nas nazywali narodem war-chołów, Polityka, nr 25, 2011).

Z ręką na jajach

– Służba nie drużba, tego nie da się  rzetelnie opowiedzieć, z ręką na sercu. 

Rzeczy działy się równocześnie w kil-ku miejscach, nie można być wszędzie. 

Dziś mądrzy się byle kto, każdy kutas  to  wyrocznia,  człowiek  z  żelaza,  bo  przecież  nie  bohater.  Tłum  jak  tłum,  koszule  flanelowe,  ubrania  robocze,  wózki akumulatorowe, biało-czerwone  szturmówki, emocje… W Radomiu już  na  dwa,  trzy  dni  przed  wiedziano,  że  rzecz może pójść źle, były takie sygna-ły.  Szczury  z  kontrrewolucyjnej  rury,  nic się nie dzieje, lekceważono według  oficjalnej nomenklatury tak zwane na-stroje  niezadowolenia.  Może  się  uda. 

Przez  województwo  przetoczyła  się  fala wzmożonych wykupów artykułów  spożywczych,  zabrakło  cukru,  mąki,  kaszy,  soli,  podstawowych  produktów  pierwszej  potrzeby,  słowem:  sklepy  opierdolone  na  zero.  Źle  została  ode-brana  wprowadzona  w  Radomiu  re-forma  płac,  śrubowanie  norm,  skręty  i przekręty, jakie się przy tej okazji wy-prawiały w zakładach przemysłowych. 

Władza miała chcicę, wszystko, co się  mogło nie spodobać, szło pod wodę na  poziomie komendy, zostawały entuzja-styczne wyrazy poparcia dla podwyżek. 

Wszyscy wiedzieli, co jest grane, a my 

notowaliśmy wiernopoddańcze, „spon-taniczne”  głosy  wyrażające  zadowole-nie  z  poczynań  władz  i  wmawialiśmy  innym, że ta wielka ryba nie śmierdzi,  że  to  materiał  o  rzeczywistych  nastro-jach  wśród  robotników.  Nawet  użycie  słowa  „strajk”  w  wewnętrznej  kore-spondencji i raportach służbowych było  zakazane, zastąpione eufemizmem „od-notowano  przerwy  w  pracy”.  W  wa-runkach  gospodarki  socjalistycznej  nie  było  miejsca  na  strajki,  było  tylko  miejsce  na  oklaski  i  nieustające  zado-wolenie,  lizanie  dupy.  Władza  kopała  robotników  w  tylną  część  ciała,  a  oni  radośnie  wypinali  półdupki.  Kwinte-sencja socjalizmu.

–  Zaczęło  się  od  tłoczni  jeszcze  12  czerwca.  Protest  spacyfikowano,  wi-chrzycieli  ukarano.  Woda  spuszczona,  rzecz  utajniona.  Jest  dobrze,  będzie  lepiej.  To  był  swego  rodzaju  punkt  zwrotny, lawinowo zaczęła rosnąć licz- ba zgłoszeń z terenu całego wojewódz-twa  wskazujących  na  niezadowolenie  z nadchodzących zmian.

– Z ręką, za przeproszeniem, na ja-jach:  nie  potrafię  o  wszystkim,  co  się  działo,  zdać  relacji.  Mogę  odnieść  się  do  konkretów,  pod  warunkiem  że  tam  byłem, wódę chlałem i macałem odpo-wiednie  organy  ciała  płci  przeciwnej. 

Przecież żyją jeszcze robotnicy-uczest-nicy,  uczestnicy-urzędPrzecież żyją jeszcze robotnicy-uczest-nicy,  palanci--milicjanci,  strażacy-jebacy,  ogóry  z prokuratury… Ci z jednej i ci z dru-giej strony, kurwa, najwyższa pora, by  z nimi porozmawiać. I zobaczyć to, jak  było, bez obśliniania.

–  Parę  lat  później,  kiedy  ruszyła 

„Solidarność”,  władza  posypała  gło-wę  popiołem  i  ze  złożonymi  rękami,  przestępując z nogi na nogę, poszła do  spowiedzi w ramach pokuty za grzechy. 

Powstał wtedy kalendarz wydarzeń z 25  czerwca 1976 roku, w trzech egzempla- rzach, ściśle tajne opracowanie specjal- nego przeznaczenia. Akrobacja w kate-gorii  gimnastyki  zespołowej,  stanie  na  głowie, kolejna manipulacja. Kto szuka,  ten znajduje, postukaj w drzwi IPN.

– Chłodna analiza przyczyn i ocena  wydarzeń, tak się wtedy mówiło. – Mi-strzo  urwał,  bo  w  pokoju  pojawiła  się  pielęgniarka ze stojakiem do kroplów-ki. Patrzyłem, jak wkłuwa się w żyłę na  dłoni, jak kropla po kropli płyn z wo-reczka  spływa  przezroczystym  węży-kiem.

– Wybacz, jeśli się czasami zapomi-nam. Ostatni zapis w tym dokumencie  dotyczy piątku, godziny nocnej, brzmi  jakoś  tak:  spokój  na  ulicach  Radomia  został przywrócony. […]

Najśmieszniejsze

– Najśmieszniejsze jest to, że mimo  pełnej  blokady  informacyjnej  obej-mującej  „legitymowanie  i  wycofanie  z zagrożonych obiektów pojazdów dy- plomatycznych i turystów państw kapi-talistycznych” zachodni korespondenci  i szpiedzy zlatywali się do Radomia jak  pszczoły  do  miodu.  –  Mistrzo,  zacho-wując  pokerowy  wyraz  twarzy,  trącił  małym  palcem  prawej  ręki  leżący  na  stoliku zeszyt.

Manifestacja przed budynkiem KW PZPR w Radomiu (zdjęci e ze zbiorów IPN)

54

Lublin. Kultura i społeczeństwo 3(73)/2016

–  O  godzinie  dziesiątej  czterdzieści  pięć meldowano o aucie – numery re- jestracyjne WZ 1305 – ambasady fran-cuskiej  poruszającym  się  po  ulicach  Radomia,  którego  kierowca  i  pasażer  prowadzili obserwację rozgrywających  się wydarzeń.

–  O  godzinie  jedenastej  na  ulicy  1905 Roku, przylegającej do Zakładów  Metalowych  „Walter”,  odnotowano  obecność  samochodu  o  numerze  reje-stracyjnym  WZ  4915  należącego  do  ambasady czechosłowackiej.

–  O  godzinie  jedenastej  piętnaście  stwierdzono,  że  wśród  parkujących  przed  KW  PZPR  w  Radomiu  samo-chodów znajduje się pojazd ambasady  NRD.

– Wcześniej o dziewiątej piętnaście  meldowano  o  przejeżdżającym  przez  Grójec w kierunku Radomia samocho- dzie trzeciego sekretarza ambasady ka-nadyjskiej,  a  o  dziewiątej  dwadzieścia  pięć o aucie attaché handlowego Danii.

–  O  godzinie  dziewiętnastej  dwa-dzieścia  pięć  przejeżdżał  trasą  E-7  od  strony Białobrzegów biały wóz dyplo-matyczny  o  numerze  rejestracyjnym  WZ  26-600,  najprawdopodobniej 

pro-wadzony  przez  sekretarza  ambasady  norweskiej.

–  Co  nie  udało  się  w  odniesieniu  do  dyplomatów  –  wszyscy  doskonale  wiedzą,  że  to  szpiedzy  i  dywersanci,  zwłaszcza  ci  z  Zachodu,  o  tym  oby-wateli  na  okrągło  informowały  krajo-we  media  –  znakomicie  powiodło  się  w  stosunku  do  zagranicznych  kore-spondentów. W dniu 25 czerwca o „fali  buntów”  w  Polsce  poinformowało  w wiadomościach o czternastej piętna- ście swoich słuchaczy BBC, w dzienni- ku o godzinie dziewiętnastej BBC i Ra- dio „Wolna Europa” o wstrzymaniu po-ciągów w Ursusie. Tyle, drogi kolego! 

O dwudziestej Radio „Wolna Europa” 

i  „Głos  Ameryki”  podały  informację  o  wycofaniu  podwyżek,  korzystając  z  informacji  rozsyłanych  przez  Reu-tersa  i  Agence  France  Presse.  Zwróć  uwagę: nikt nie wspominał o Radomiu. 

Radom w doniesieniach zagranicznych  rozgłośni pojawił się dopiero 27 czerw- ca: o godzinie szóstej rano BBC, a póź-niej o szesnastej Radio „Wolna Europa” 

informowały o starciach z milicją, pod-paleniu  radomskiego  komitetu,  użyciu  gazów, zdemolowanych sklepach.

– Co jest pocieszające?

– Że nasi, krajowi dziennikarze sta-nęli  na  wysokości  zadania  i  wykazali  się  obywatelską  postawą,  nikt  się  nie  wyłamał, nie próbował na własną rękę  zbierać materiałów, robić zdjęć.

–  Polak,  Węgier  dwa  bratanki,  i  do  szabli, i do szklanki. – Mistrza wyraźnie  cieszyła  ta  myśl  nawiązująca  do  bójki  i  pijaństwa.  –  To  taki  budujący  mar-gines, smaczek tamtej sytuacji, jedyną  rozgłośnią wśród rozgłośni państw blo-ku  wschodniego,  która  nadała  wiado-mość o wycofaniu podwyżki w Polsce,  było Radio Budapeszt.

– Teraz coś dla wytrawnych smako-szy  (popijać  lekko  schłodzonym  czer- wonym winem) i poszukiwaczy sensa- cji: pod pretekstem popełnienia wykro-czenia w ruchu drogowym 27 czerwca  w  Radomiu  zatrzymano  dwóch  kore-spondentów  chińskiej  agencji  praso-wej  „Sinhua”  (Daj  –  słynny  dostawca  jaj!)  fotografujących  gmach  komitetu  aparatem marki Leica. W trakcie prze-szukania  w  Komendzie  Wojewódzkiej  odebrano im klisze ze zdjęciami. Tego  samego dnia zatrzymano przed budyn-kiem  komitetu  dziennikarzy  United  Press  International  próbujących  umó- wić się na rozmowę z pierwszym sekre-tarzem. A dwa dni później zatrzymano  korespondenta „The Washington Post” 

przed  Komitetem  Wojewódzkim.  We  Wsoli pod Radomiem zaś odebrano ta-śmy filmowe Brytyjczykom.

–  Chciałbym  coś  podpowiedzieć  czytelnikom.  –  Dobre  rady  Mistrza  zwykle  wywoływały  moje  zakłopota-nie.  –  O  tym  się  pisze,  o  tym  można  sobie poczytać.

– Gorzko jak od wódki podczas we-sela, ale za to śmiesznie!

Kij i marchewka

– Z wystąpienia Piotra Jaroszewicza:

Wysoki  Sejmie!  Ceny  mięsa  i  jego  przetworów proponujemy podwyższyć  w  sposób  zróżnicowany.  Najbardziej  wzrosłyby  ceny  najszlachetniejszych  asortymentów  mięsa  i  wędlin,  takich  jak  szynka,  baleron,  polędwica,  kaba-nosy,  kiełbasy  suche  i  schab,  których  niedobór  przy  obecnym  poziomie  jest  największy.

Obywatele  posłowie!  Zwracam  się  do Wysokiej Izby o rozpatrzenie przed-stawionych wniosków Rady Ministrów 

Płonący budynek Komitetu Wojewódzkiego w Radomiu ( zdjęcie ze zbiorów IPN)

Lublin. Kultura i społeczeństwo 3(73)/2016

55

uzgodnionych z Centralną Radą Związ-ków Zawodowych oraz o udzielenie im  akceptacji i poparcia.

–  Popatrz,  popatrz  –  Mistrzo  nie  krył  rozbawienia  –  jaką  wiedzą,  god-ną  wielkiego  mistrza  loży  masarskiej,  pierwszego  rzeźnika  kraju,  technologa  przetwórstwa  mięsnego,  popisał  się  w  Sejmie  nasz  premier.  Ale  żebyś  nie  miał wątpliwości: premier grał nie tyl- ko asortymentami. Wspomniane posie-dzenie było w czwartek, we wtorek 22  czerwca, dwa dni wcześniej, „w ramach  przygotowań do operacji cenowej” pre-mier  podpisał  trzydzieści  wniosków,  zezwalając na budowę nowych kościo- łów. W całym 1976 roku Kościół wy-stąpił z wnioskami na budowę dwustu  sześćdziesięciu  trzech  nowych  obiek-

–  Popatrz,  popatrz  –  Mistrzo  nie  krył  rozbawienia  –  jaką  wiedzą,  god-ną  wielkiego  mistrza  loży  masarskiej,  pierwszego  rzeźnika  kraju,  technologa  przetwórstwa  mięsnego,  popisał  się  w  Sejmie  nasz  premier.  Ale  żebyś  nie  miał wątpliwości: premier grał nie tyl- ko asortymentami. Wspomniane posie-dzenie było w czwartek, we wtorek 22  czerwca, dwa dni wcześniej, „w ramach  przygotowań do operacji cenowej” pre-mier  podpisał  trzydzieści  wniosków,  zezwalając na budowę nowych kościo- łów. W całym 1976 roku Kościół wy-stąpił z wnioskami na budowę dwustu  sześćdziesięciu  trzech  nowych  obiek-

W dokumencie O PIESZYM PRZEJŚCIU WIERSZ 3 (Stron 50-64)

Powiązane dokumenty