• Nie Znaleziono Wyników

PRZEGLĄD ARTYSTYCZNY

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1900, T. 1 (Stron 170-199)

I . O brazy na W y sta w ie T o w a rzy stw a Sztu k P ięk n ych . — II. Panorama

„M ęczeń stw o Chrześcian za N e r o n a “ Jana Styk i.

1.

W S alonach W a rsz a w sk ie g o T o w a rz y stw a S ztu k P ię k n y c h otw artą, niedaw no z o sta ła doroczna W y s ta w a a rty s tó w k rak o w sk ich .

S k ła d a ją się na n ią przew ażn ie p o r tr e ty i k ra jo b r a z y —dw ie g a - g a łę z ie m a la rstw a n a jb a rd z ie j p rz e z d zisiejszy ch a rty stó w upodobane i u p ra w ian e.

T w a rz lu d zk a je s t ciekaw ym zjaw isk iem d la a r ty s ty .

P o ch o d zi to stą d , że człow iek d zisiejszy n a jb a rd z ie j i p ra w ie w y łączn ie p rzez n ią się z e w n ę trz n ie w yraża. Z am arło w nas, p rzy ­ n ajm n iej ja k o objaw ogólny, upodobanie do pięk n a cielesnego. N o si­

my suknie, k tó re d o szczętn ie m ask u ją nasze ciało. R eflek sy jn o ść

i pogłębienie życia w ew n ętrzn eg o łag o d zi w y ra zisto ść naszy ch g e ­ stów , ta k , że w łaściw ie je d y n ie w tw a rz y u z e w n ę trz n ia się nasza od­

rębność, c h a ra k te r i w łaściw ości in d yw idualne.

T w a rz lu d zk a je s t wymowną. In dyw iduum każde p rzynosi ju ż ze sobą na św iat m askę, wyposażony, w cechy odrębne, a życie z b ie ­ giem czasu u w y ra źn ia j ą b ard ziej jeszc ze i k re śli n a niej ślad y w szy­

stk ic h p rz e ż y ty c h w rażeń, uczuć i m yśli. M ogą się tw a rz e zbliżać do siebie typem , ogólną budow ą, barw nikiem podskórnym , n a w e t prz ypadkow o być bliźniaczo do siebie podobuem i, je d n a k z w ielk ą pew nością, n a w e t m iędzy dw iem a najpodobniejszem i zn ajd zie się coś, co je w y ra źn ie różnić będzie. To „coś," często bardzo d e lik a tn ie ro z ­ proszone w ry sa c h , je s t w łaśnie n ajsiln ie jsz em objaw ianiem w e­

w n ę trzn ej isto ty człow ieka, j e s t p lasty czn y m w yrazem je g o osobowo­

ści... T eo ry a naukow a, k tó ra, na po d staw ie pow ierzchow nych, o b ser- w acyi i pom iarów , w y p ro w ad za ła schem atyczne w nioski, zw ane fizy o - nom iką, m usiała oczyw iście zb a n k ru to w ać, n a to m ia st su b te ln y zm ysł in tu ic y jn y a r ty s ty ch w y ta n iek ied y n a jd e lik a tn ie jsz e różnice, n iew i­

doczne zup ełn ie d la oka zw ykłego.

Im su b teln iej szem i są owe zdolności o b serw acy jn e a r ty s ty , tern w iększą j e s t a rty s ty c z n a w a rto ść p o rtre tu , oczyw iście, je ż e li w ró w ­ nym sto p n iu odpow iada im ta le n t, to j e s t zdolność w ypow iedzenia te ­ go w ra żen ia , k tó re m alarz o d b ie ra sam.

P o rtr e ta m i p astelow em i W yczółkow ski z a p e łn ił obecnie całą je d n ą salę w ystaw y. Są to p rz ew ażn ie p ostacie ludzi zn an y ch ogól­

nie, czy to ja k o w y b itn e je d n o stk i na polu naszej sztu k i, czy na in ­ nych polach działalności społecznej.

J e s t tam K o ssak -o jciec, S ienkiew icz, C hełm oński, prof. S oko­

łow ski, sam a u to r, pow tórzony k ilk a k ro tn ie , i w ielu innych.

W y c zó łk o w sk i doskonale się o ry e n tu je w ty p ie tw a rz y , dosko­

n ale p o d porządkow yw a szczegóły pod w zględem ich w a rto ści c h a ra ­ k te ry sty c z n e j, a głów nie, nie zam ęcza m alow anych p rzez siebie tw a­

rz y pędzlow ą k a lig ra fią , ta k pow szechną, n ie s te ty , u w ielu d z ie sie j- szych p o rtre cistó w .

P o r t r e t nie koniecznie musi być lu strem , łudzącem odbiciem n a­

tu ry , osadzouem w ram ach. W ięc ej chodzi oto, aby by ł żyw y przez w łaściw y sobie w y raz i arty sty czn ą, praw dę w ry su n k u i b arw ie tw a ­ rz y . P o r tr e ty W y c zó łk o w sk ieg o są p ra w ie szkicam i, i w łaśnie to um iejętn e stre sz c z e n ie każdego, na g orąco pochw yconego ry su , stan o ­ wi najw iększą ich za le tę. K ażda położona k re s k a ma doniosłe zn a­

czenie, k ażda coś mówi, lecz w łaśnie ty le ty lk o , ile p o trzeb a.

Nie są to stu d y a, w k tó ry c h m alarz uczy się naśladow ać: skórę, nos, oczy, w łosy itp., lecz a rty s ty c z n a kw in tessen cy a ty ch je d y n ie ,

w y b ra n y c h z m nóstw a in n y ch n iep o trz eb n y ch , szczegółów , k tó re całk o w icie c h a ra k te ry z u ją każd y ry s tw a rz y zosobna, ja k o składow ą .część pew nego typu.

Do n ajlep szy ch p o rtre tó w W y czółkow skiego, z w y staw io n y ch obecnie, n ależy p o r tr e t w łasn y a u to ra (w berecie), i d ru g i z gołą g ło ­ wą. p a trz ą c y w p ro st na w id z a —(trz e c i, m alow any w o św ietlen iu za­

chodzącego słońca, je s t w łaśn ie p rz y k ła d em tego, o czem w spom ina­

łem w y ż e j—nie p o rtre te m , lecz studyum sk ó ry ludzk iej w specjałuem o św ietlen iu i może być św iadectw em d aw n iejszy ch u ltra -k o lo ry sty c z - ny ch upodobań a u to ra ). D o sk o n ały j e s t tak że p o r tr e t w całej p o sta ­ ci, prof. S okołow skiego, i p o r tr e t m łodej damy, w ja sn o różow ej sukni, w pozie p rzech y lo n ej, w sp ierające j się na łokciu.

I)o g ru p y n ajle p sz y c h p o rtre tó w zaliczę jeszcze p o rtre t p. B lo­

cha, tu d zież m łodego m ężczyzny, o en erg iczn y m w y ra z ie tw a rz y , u b ra ­ nego w to g ę pro feso rsk ą.

P o rtre t H e n ry k a S ienkiew icza j e s t n a z b y t szkicow y, niedopo­

w ied zian y w w y ra zie, a tw a rz C hełm ońskiego chybiona pod w zględem c h a ra k te r y s ty k i b arw n ej. W p o rtre c ie J u liu s z a K o ssa k a słabą s tr o ­ n ą jest. m odelacya tw a rz y . O czyw iście są to w szy stk o b ra k i w z g lę­

dne, w y stęp u jąc e głów nie p rzez z e sta w ie n ie z k ilk u doskonałem i pracam i, o k tó ry c h m ówiłem w yżej. O gólnie biorąc, ca ły ten bo­

g a ty cykl p o rtre tó w j e s t w ybitnem zjaw iskiem w tej g a łę z i n a­

szego m alarstw a .

A k sen to w ic z w y staw ił ta k ż e k ilk a pastelo w y ch głów , w y łączn ie kobiecych. N ie wiem, czy to są p o rtre ty , czy pom ysły kom ponow ane z pam ięci, m niejsza o to, bo są ogrom nie żyw e i m ają, a zw łaszcza j e ­ dna, bardzo su b teln ie w yrażo n y w dzięk kobiecy, w łaściw y ty lk o tw a ­ rzom rasow ym .

T ak ic h głów ek A k sen to w ic z m alow ać m usiał ju ż w iele, ja sam w idziałem sz tu k k ilk an aśc ie , a je d n a k żadna z nich nie b y ła do siebie podobna.

T em peram ent a rty s ty c z n y A k sen to w ic za je s t n iezm iern ie żyw y i gibki. P rz e rz u c a się ciąg le od je d n y c h tem atów do d ru g ich , opaun- w yw a je z łatw o ścią , p rz esy ca się niem i i z ró w n ą łatw ością po­

rz u ca je dla now ych a o d ręb n y ch upodobań. N am alow ał „Z ajęcie

A u g s b u rg a “ obraz pełen m nóstw a c h a ra k te ry sty c z n y c h typów w oj­

skow ych i m ieszczańskich; doskonałe postaci, m undury, kostium y- - w ielk a p ra w d a w kom pozycyi—słowem , bardzo d o b ry i ciekaw y obraz.

A potem n a g ły z w ro t, i m aluje znów d oskonałe ob razy z tem a­

tem ludow ym , ja k „ O b e re k “, lub „ P o g rz e b w ie js k i“; a potem znów p o rtre ty w yk w in tn y ch dam, fa n ta z jo w a n ie na tem at w dzięku tw a rz y ­ czek niew ieścich itd. S ądzę, że przy te j w łaściw ości sw ego ta le n tu A ksentow icz byłby niezrów nanym , ja k o illu s tra to r „ P an a T a d e u sz a .“

T a różnorodność jeg o a rty sty c z n y c h w rażeń i upodobań pom ieściła-by się wówczas w jed n em dziele, k tó re d otyczas odpow iednego-sobje tłó- m aeza nie znalazło.

J a c e k M alczew ski w y staw ił „ J e s ie ń “, „ O h iro m a n tk ę “ i „ U isto - ry ę p io sn k i“. O lg a P oznańska, -m ały obrazek: „ K w ia ty “: M ehofer

—kom pozycye o rn a m e n tacy jn e; a C hełm oński, F a ła t, S ta n isla w sk i i P io tro w sk i—ca ły sze reg k ra jo b razó w .

K ra jo b ra z je s t niew ątp liw ie je d y n ą rz e te ln ą zdobyczą d z isie j­

szej epoki m alarsk ie j. Ściśle bio rąc, nie m iało go m alarstw o poprze­

dnie od sam ego n aro d zen ia sw ego, ani w n a jśw ie tn ie jsz y c h okresach rozw oju, aż do początków teg o w ieku, p o ch ło n ięte całkow icie przez bogactw o jed y n eg o i nieskończenie skom plikow anego m otyw u, jakim j e s t człow iek z ca łą ró żnorodnością swej cielesnej i duchow ej n a tu ry

To też w stosu n k u do tego, co m alarstw o la t d aw nych um iało w ypow iedzieć o człow ieku, d zisiejsze j e s t ty lk o , rz e c -b y m ożna uzu­

pełnieniem , j e s t ja k b y cyzelow aniem odlew u, k tó ry ju ż z a s ty g ł w zd e­

cydow anych k s z ta łta c h spiżow ych.

N a to m iast p rz y ro d a, n i e j a k o k o u wen cy on a 1 n a d e k o r acy a m a la r­

ska lub tło dla postaci człow ieka, lecz ja k o sam oistny m otyw a r ty ­ sty czn y , k tó ry ma sw oją odrębną a tajem n iczą duszę, sw oją żyw ioło­

wą poezyę i niezależność istn ie n ia , d o stała się w calem d ziew ictw ie swojem sztu ce d zisiejsze j, ja k o n ie p rz e b ra n a sk a rb n ic a dla tw ó rc zo ­ ści, pozostaw iona odłogiem przez daw ną sztukę.

M alarstw o te ra ź n ie jsz e o tw o rz y ło k ra jo b ra z o w i szero k ą dro g ę, w prow adziło do sztuki p rz y ro d ę w całej nagości je j p ięk n a i p raw dy.

D oszczętnie p o ta rg a ło konw encyę, k tó ra p o zo stała ja k o tra d y c y a a r ­ ty s ty c z n a po „ p ię k n y c h “, to j e s t w yśledzonych i m dłych, k ra jo b ra z a c h

w łoskich w ieku zeszłego.

N iety lk o piękną, lecz ta k ż e potężną i w sp an iałą je s t p rz y ro d a w sztuce d zisiejsze j. To nie za lo tn ica , p ozująca do p o rtre tu w ko- k ie te ry jn e m p rz y b ran iu , to bogini groźna i piękna zarazem , tajem n icza

i olbrzym ia.

D zisiejsze m alarstw o nie o d tw arza, lecz przedew szystkiem w y­

raża p rz y ro d ę, oddaje n ie ty lk o je j k s z ta łty ze w n ę trz n e , lecz ta k ż e je j

du szę—nastój. Ów n astró j dom inuje w k ra jo b ra z a c h dzisiejszy ch , ja k o a rty s ty c z n a tre ść k o m p o zy cji, p rz y tłu m ia ją c sarną opisowość, k tó ra p rz y dążeniu do coraz w iększego upro szczen ia m otyw ów , scho­

dzi n iera z do k ilk u p ersp ek ty w iczn ie w iążących się linii i k ilk u z h a r­

m onizow anych w ogólnym to n ie barw . Z w łaszcza p rz y ro d a k ra ju na­

szego, ze sw oją p ro s to tą w lin jacli, a n ie p rz e b ra n ą rozm aito ścią mo­

tyw ów św ietln y ch , je s t niew yczerpanym skarbem d la m alarza, k tó ry je j subtelną poezyę odczuć p o trafi.

To też od czasu p raw dziw ego ro z w o ju m a la rstw a u nas, k ra jo ­ b ra z polski z a ją ł p ierw szo rzęd n e m iejsce w sztuce eu ro p ejsk iej. P o S zerm entow skim , k tó ry zm arł m łodo, nie w ypow iedziaw szy się do­

sta te c z n ie , n aj w y b itn iej i n a jb ard ziej in d y w id u aln ie C hełm oński w y ­ ra z ił w sw oich o brazach poezyę naszej p rzy ro d y .

U m iał on silą szczerego ta le n tu n arzu cić tłumom puste, k w itn ące k aczeńcam i łą k i, p iaszc zy ste dro g i, w ijące się w śród g ę sty c h borów m azow ieckich, cisze w ieczo rn e, m g liste poran k i, senne la sy - w całej ich w spaniałości i prostocie. Z m u rszały ów czesny areo p ag e ste ty c z n y W a rsz a w y p ro te sto w a ł z początku, p rz ed rw iw a l a u to ra , ig n o ro w a ł go ja k o a rty s tę , lecz o statec zn ie silą rzeczy m usiało p rzy jść do zw y­

c ięstw a i C hełm oński zw yciężył na całej linii. D ziś ta le n t je g o je s t ja k w y g ran a na ro g u m elodya, k tó ra tysiączuem i echam i odbiła się w całej sztu ce polskiej. Dziś on sam je s t w łasnem s wo jem echem , bo każdy ta le n t ma swój wschód i zachód.

„ P o ra n e k " i „ K ra jo b ra z " , dw ie p race, św ieżo w ystaw ione, noszą w sobie je szc ze ślady daw nej potęgi tw ó rc zej, lecz nie mogą w a rto ­ ścią a rty s ty c z n ą dorów nać obrazom daw nym . C zęściow o są w nich d oskonałe m iejsca, ja k n ap rzy k ład : k a w a łe k w ody z łabędziem i nik le blaski żółte w y ch y lająceg o się z poza w id n o k ręg u słońca w ob razie

„ P o ra n e k " , lecz całość nie w y trz y m a n a j e s t na tej w ysokości.

D w a k ra jo b ra z y K alata w ydają się być zaledw ie podm alow ane- mi. Zadużo w nich surow ej jeszc ze fa rb y i za dużo uogólnienia w m odelow aniu i ry su n k u .

T a p anoram iczna n iedbałość w tra k to w a n iu m otyw u osłabia n ie­

k tó re b ard zo dobre m iejsca i psuje w rażen ie całości.

C h a ra k te ry sty c z n ą w łaściw ością obłoków zaw sze będzie ich m iękkość i rozw iew a ość w stosunku do przedm iotów tw a rd y c h i b liz - kich. O d rę b n y i w łaściw y sobie c h a ra k te r m uszą m ieć p o p lątan e po­

ro s ty b ag n isk a, a in n y znów z b ita m asa ig liw ia sosny. W k ra jo b r a ­ zach K a la ta zam ało je s t nacisku położonego na tę odrębność. Z a dużo w idzi się w nich p ra cy p ędzla i w p raw n ej rę k i, a za m ało w ra żliw o ­ ści na subtelną różnorodność form, jak iem i przem aw ia do nas p rz y ro

-da, (Jd y b y re s z ta o b razu p. t. „Łoś n a m o c z a ra c h “ b y ła d o ciąg n ię ta do tej w a rto śc i a rty s ty c z n e j, jaką, m ają p a rty e brzozow ego lasu i k a ­ w ałek w ody odbijącej niebo, b y łb y to bard zo d o b ry obraz. D ru g i, p.

t. „ Je z io ro Ś w ite ź “ ze zw aloną sosną na pierw szym planie, podm alo- w any je st ta k ogólnie, ze n aw et z n ajw ięk szeg o od d alen ia oko w idzi surow ą farbę.

Do g ru p y k ra jo b ra z ó w „S ztu k i K ra k o w s k ie j“ należą jeszc ze d robne stu d y a i n o ta tk i pejzażow e S ta n isła w sk ieg o . S ą one b liźn ia­

czo podobne, i trak to w an iem , i m otyw am i, do poprzednich, k tó re co r o ­ ku w k o llek cy i „ S z tu k i“ fig u ru ją na W y staw ie . C zekajm y, aż a u to r z ty c h „ stu d y ó w “ zd ecy d u je się nam alow ać „ o b ra z “.

M iędzy studyum a obrazem zachodzi ogrom na różnica, w idocz­

na n aw et w k ra jo b ra z ie , a dowodem te g o są k ra jo b ra z y R u szy ca, rów nież w ystaw ione obecnie w S alonach T o w a rzy stw a S ztu k P ię k ­

ny cli, lecz nie n ależące do g ru p y obrazów „ K rak o w sk ich A r ty s tó w .“

W spom nę ty lk o o jednym , n ajd o b itn ie j dow odzącym , ja k w iele mo­

żna w ypow iedzieć w n ajp ro stszy m m otyw ie, biorąc go ja k o w y­

r a z a r ty s ty c z n y w rażeń i uczuć p rz e tra w io n y c h psychicznie.

O b raz ten nosi ty tu ł: „Z iem ia“, a za m otyw ma p ła sk o g ó rz y stą ław ę ziem i, w y b ie g a ją c ą lukiem ro z ciąg ły m od ram y do ram y, w ten sposób, iż w y p ełn ia fa n ta sty c z n ą sy lw e tą sw oją całe pole w idzenia. Mierna na nim ani poziom ej lin ii w id n o k ręg u , ani p e rsp e k ty w ic z n y c h planów , ani wody, d rz ew lub roślinności. J e s t ty lk o w ielk i szm at czarnoziem u, w ypukłym stokiem odcin ający się od w ielk iej p rz e strz e n i p o w ie trz ­ nej, w k tó re j k łę b ią się sp iętrzo n e g ó ry sza ry ch i sre b rn y c h obłoków.

A na k ra w ęd zi teg o stoku u k az u ją się w prost na w idza dw a w oły, za niem i p łu g i ra ta j.

M otyw p ro sty , scena n a jp o sp o litsz a i sp o ty k an a często, lecz po­

ję c ie m otyw u i sceny, i w y ra żen ie go, pow iedzm y „p o d a n ie“ w ra ­ żeniu w idza, czyni go zjaw iskiem ja k b y zup ełn ie nowem i sp raw ia w rażen ie potężne. Owe je d n o sta jn e sz a ro b ru n a tn e pasm a zagonów , ta p o sp o lita tłu s ta m asa, tak p okornie ścieląca się pod stopam i ludzi, k tó rz y n ią h an d lu ją na łokcie, w obrazie sta je się tern, czem j e s t w isto ­ c ie —potężnym żyw iołem , k tó ry nas w ydał, żyw i i pożyw a. A czło­

w iek, m arna, drobna, na każdym k roku zależna od niej isto ta , p o k o r­

nie i uroczyście sp raw u je, niby m isty czn y k u lt, swoją w ieczną, zno jn ą p racę sk azańca pod skłębionem i zw ałam i obłoków , g ro ź n ie s p ię trz o ­ nych n a je g o głow ą.

T ak ie je s t b ezpośrednie w ra żen ie a rty s ty c z n e teg o obrazu.

W szy stk o to w idz odczuw a, bez w zg lęd u na k a r tk ę ty tu ło w ą , a w idzi i odczuw a d la tego, że a u to r chciał i p o tra fił jed n o cześn ie to samo w ypow iedzieć środkam i sztu k i, użytem i z w ielkim artyzm em .

S iła tych środków polega na ich p rostocie, w a rty sty c z n y m , do­

datnim sensie tego w yrazu , a p ro sto tę d a je g łęb o k ie w nik n ięcie i z ro ­ zum ienie tajem niczego ję z y k a n a tu ry , k tó ry j e s t dosk o n ały w sw ych form ach i n iep rz eb ra n y w bogactw ie.

P rz y ro d a w obrazie ltn s z y c a w y rażo n a j e s t w sposób ja sn y , bez ża dnych p rz y p raw sym boliczno-dekadenckich, bez o k onturow ań p rz e ­ sadnych i rów nie p rzesadnego nadużycia barw k rz y czą cy ch . O braz ro z m y śln ie p rz y tłu m io n ą m a skale, barw ną, k tó ra czasem byw a ty lk o

„ g a d u lstw e m " p alety , za g łu szającem wym owność sam ej rzeczy.

Ź re n ic a oka, rów nie j a k soczew ka a p a ra tu fo to g ra ficzn e g o na k liszę, p rzepuszcza na siatk ó w k ę każdy szczegół, k tó ry je j p rz y n io są prom ienie odbitego św iatła, lecz dopiero w rażliw ość n arząd ó w móz­

gow ych robi z nich w ybór i g ru p u je w c a ło k s z ta łt w rażeń, odpow iedny do o rg a n iz acy i psychicznej induw iduum .

A u to r „Ziem i" d ał je j w yobrażenie, nie ta k ie , ja k ie n a jp o sp o lit­

szemu w rażeniem odbije się w każdym pierw szym lepszym m ózgu, lecz ta k ie , ja k ie on sam w dan y m om ent odczuł i pojął. To też o braz ten, p rzez swe in d y w id u aln e pojęcie przedm iotu, przez sw ą a rty s ty c z n ą p ro s to tę w m otyw ie i w ykonaniu, może się nie podobać szerokim ma­

som, lubującym się w la k ie rn ic tw ie , może się nie podobać tak że tym , k tó rz y sz u k a ją w o b razach zajm u jący ch rebusów kom pozycyjnych- lecz, ja k o praw dziw e dzieło sztu k i, sp ra w ia w ielk ą przyjem ność a r ty ­ sty c z n ą ] ludziom , k tó rz y p o siad ają w y ro b io n y sm ak a rty s ty c z n y i w rodzone zam iłow anie w rażeń w y tw o rn y c h .

II.

R ozw inięcie w śród mas szero k ich p o trze b y w rażeń e s te ty c z ­ nych w y tw o rz y ło odpow iednio zdem o k raty zo w an ą tw órczość a r ty s ty ­ czną we w sz y stk ic h dzied zin ach sztu k i.

P o w stały , „feeries", illu stra c y e , pan o ram y ,—form y sztu k i, k tó ­ ry c h zadaniem j e s t d ziała ć na w rażliw ość n ie z b y t uczuloną a głodną.

D ziałanie w ytw orzonem w ięc być m usi przez śro d k i p ry m ity w n e, g ru ­ be w sto su n k u do środków , jak iem i się p o słu g iw ała i po słu g u je sztu k a w epokach i środow iskach w y tw o rn eg o zn aw stw a i sm aku.

Dżem są „feerie s" w dram acie, tern je s t panoram a w m a la r­

stw ie: dużo ruchu,, tłum u, barw , b ły sk o tek , w k tó re w pleciona j e s t

akcya o g ru b y c h i w y raźnych k o n tu ra c h i ze w n ętrz n ej bijącej w oczy d ra m a ty czn o ści.

N ajw ięcej pokarm u zn ajd zie tu w zrok, m niej myśl, a najm niej owo su b teln e uczucie a rty sty c z n e , znane ty lk o duszom bardzo w ra ż li­

wym i w yrafinow anym estety c zn ie.

O czyw iście, to, co pow iedziałem w yżej, d o ty czy ogólnej ch a­

r a k te r y s ty k i panoram y. P o za tern w ażny ro lę odgryw a ta le n t, któ ­ ry cudotw órczy mocy zw y k ł oprom ieniać w szystko, czego się dotknie.

J w panoram ie znaczenie je g o je s t potężne, z n a tu ry rz e c z y je d n a k m usi być ono o g raniczone, a pod pew nym w zględem n aw et p rz y tłu ­ mione.

M alujyc zw y k ły obraz, m ożna nie m ieć ta le n tu i w re z u lta c ie dać rz ecz nudny- można być sp ekulantem i produkow ać, w b rew in s ty n ­ k to w i, rz ecz y , k o k ietu jy ce b o g aty ch am atorów ; ale m ożna ta k ż e być szczerym i w ielkim a r ty s ty i p rzelać na kaw ał p łó tn a duchow y po­

tę g ę w łasnej ja ź n i, w ypow iedzieć n a jsu b te ln ie jsz e sw oje uczucia, sło ­ wem: m ożna n ap raw d ę tw o rz y ć i za p ła d n iać sw ojy duszy in n e dusze.

P an o ra m a , bioryc jy w sensie a rty sty c z n y m , o g ra n ic za w idno­

k rę g i tak iej tw órczości. J u ż z założenia sw ego je s t p rz e d się b io r­

stw em , spekulacyy o dużym n ak ład z ie pieniężnym , k tó ry m usi wrócić się z procen tam i w postaci oboli tłum u, nie lubiącego płacić za coś, co mu nie tra fia do gustu. Z a ra z w ięc z p o czątku, w samem ro z w in ię ­ ciu tem atu au to r idzie na służbę do mas, a dodać trz e b a , iż rz ad k o i szczęśliw ym trafem ty lk o w k ra ja c h , gdzie poziom a rty s ty c z n y ogó­

łu sto i w zg lęd n ie w ysoko, lub gdzie całe społeczeństw o na chw ilę

łu sto i w zg lęd n ie w ysoko, lub gdzie całe społeczeństw o na chw ilę

W dokumencie Biblioteka Warszawska, 1900, T. 1 (Stron 170-199)

Powiązane dokumenty