• Nie Znaleziono Wyników

Przejazd przez Bielawę

W dokumencie Sudecka poezja i proza XXII (Stron 93-97)

Bardzo lubię oglądać stare fotografie, szczególnie te, na których są moi przodkowie. Największy zbiór zdjęć naszej rodziny jest w domu mojego pradziadka Alberta. Ostatnio miałem okazję obejrzeć wiele ciekawych zdjęć, ponieważ mój dziadunio, tak mówimy na nasze-go pradziadka, świętował swoje dziewięćdziesiąte urodziny. Jak na dziewięćdziesięciolatka, dziadunio Albert czuje się świetnie i jest w bardzo dobrej formie. Niejeden młody człowiek pozazdrościłby werwy mojemu dziaduniowi. W domu pradziadka można zna-leźć prawdziwe skarby, ciekawe przedmioty oraz piękne albumy, w których przechowywane są fotografie naszej rodziny. Dziadunio to dziadek mojej mamy. Rodzina mojej mamy z dziada pradziada pochodzi z Bielawy. Tu się rodzili i tu umierali. Dziadunio Albert zbiera wszystkie pamiątki rodzinne. Podczas wspomnianego przy-jęcia urodzinowego, zmęczony obecnością tylu członków rodziny, postanowiłem wymknąć się do pokoju dziadunia. Na nocnym stoli-ku leżała jakaś książka i album. Astoli-kurat był to album z najstarszymi zdjęciami. Muszę powiedzieć, że dziadunio jest bardzo pedantyczny i nawet zdjęcia w albumie były poukładane chronologicznie. Foto-grafie były bardzo stare i pożółkłe. Każde zdjęcie miało z tyłu opis.

Dziadunio zawsze śmieje się i powtarza: „Jak już będę na tamtym świecie, to kto wam powie, kto jest na zdjęciu?” Dlatego dziadunio Albert opisywał każdą fotografię, aby jego potomkowie wiedzieli, kto jest kim. Kiedy tak sobie przeglądałem ten album, do pokoju wszedł dziadunio.

– O, widzę, kochany wnusiu, że oglądasz zdjęcia.

– Tak, dziadziuniu. Usiądź ze mną, razem pooglądamy.

Oglądaliśmy zdjęcia. Były bardzo ciekawe. Jedno zdjęcie bar-dzo mnie zainteresowało. Przedstawiało ludzi, którzy stali na ja-kimś rynku. Na pierwszym planie stało siedmiu chłopców w wieku

szkolnym. Obok nich jakiś pan w fartuchu. Może jakiś kelner? A po lewej stronie chłopiec, który, wydaje się, zmierzał do swoich kole-gów. Za chłopcami widać było tłum ludzi.

– Dziadziu, gdzie to zdjęcie było zrobione? – spytałem.

– Nie poznajesz? – odpowiedział dziadunio.

– W Bielawie?

– Oczywiście, że w Bielawie, a dokładnie na bielawskim rynku.

– Chyba kłamiesz – powiedziałem. – Przecież na bielawskim rynku stoi fontanna z sową. A tu sowy nie ma.

– Alanku, musisz wiedzieć, że fontanna z sową później pojawiła się na rynku – jak się nie mylę, to było chyba przed wybuchem wojny.

A przedtem w tym miejscu co czwartek odbywał się targ. Do Bie-lawy zjeżdżali handlarze z całej okolicy. Alanku, przeczytaj, co tam jest napisane na odwrocie.

Na odwrocie było napisane: „Franciszek, Bielawa, Rynek, wiosna 1913 rok”.

– Dziadziu, kto to był Franciszek?

– Franciszek to mój tatuś – zaśmiał się dziadunio. – Zobacz, jaki fajny chłopczyk z niego.

– Gdzie jest twój tatuś? Dziadziu, opowiedz mi proszę, dlaczego na tym zdjęciu jest tyle osób? Dlaczego oni tam stali?

– Ale ty zadajesz dużo pytań – uśmiechnął się dziadunio.

– Już ci opowiadam, wszystko po kolei. Chłopiec przy latarni to mój tatuś. Miał wtedy dwanaście lat. Z tym zdjęciem wiąże się bardzo ciekawa i śmieszna historia. Mój tatuś często mi ją opowiadał. Otóż, jak już wiesz, było to wiosną 1913 roku, na pewno w czwartek. Był to bardzo ważny dzień dla miasta Bielawa, które w tamtych cza-sach nazywało się Langenbielau. Nasze miasto należało wówczas do Niemiec. W tym dniu do Bielawy miał zawitać naczelnik śląskiej

wi, jak wygląda, jak jest ubrany, ile ma medali. Wówczas nikt nie słyszał o Internecie. Nikt wtedy nie mógł sprawdzić szybko jakiś informacji. Jak się czegoś nie zobaczyło czy nie przeżyło, to nic się nie wiedziało. Głównym celem wizyty było zwiedzanie fabryki za-łożonej przez Christiana Dieriga. Wiesz, kto to był Dierig?

– Nie wiem, dziadziu

– Otóż pan Dierig zbudował w Bielawie fabrykę włókienniczą, zresztą bardzo znaną. Fabryka przetrwała wojnę, komunizm, jed-nak nie przetrwała dzisiejszych czasów… No, ale nie o tym miałem mówić. Więc ten pan Guenther chciał zobaczyć fabrykę, o której słyszał chyba każdy mieszkaniec Niemiec. Pan Christian Dierig już nie żył, ale fabryką zarządzał jego wnuk, Friedrich junior. Nie za dużo tej historii?

– Nie, dziadziu, opowiadaj dalej.

– Więc jak już mówiłem, na rynku zebrało się dużo ludzi, bo każdy chciał zobaczyć przejazd najwyższych urzędników. Nawet kierow-nik szkoły puścił dzieci, żeby też mogły zobaczyć Oberpraesidenta, jak nazywano go po niemiecku. Tak ważną uroczystość trzeba było uwiecznić na fotografii. Wówczas w Bielawie nie było fotografa. Do Bielawy musiał przyjechać fotograf z Reichenbachu, czyli z …?

– No nie wiem – odpowiedziałem.

– Z Dzierżoniowa! Był to znany fotograf, pan Jochen Wintenberg.

Przyjechał do Bielawy dużo przed czasem. Chciał zrobić kilka próbnych zdjęć, ustawić aparat. Fotograf chciał, aby na zdjęciu było widać większą panoramę, dlatego postanowił, że wejdzie na dach pobliskiego budynku. Kiedy znalazł się na dachu, położył aparat na krawędzi. Wtedy stało się coś strasznego: podczas rozkładania in-nych rzeczy nieostrożnie machnął ręką i…

– I co się stało, dziadziu?

– Aparat spadł na ziemię i się bardzo uszkodził. Pan Wintenberg zbiegł na dół, próbował naprawić urządzenie, ale nic już nie mógł zrobić. W tym czasie przejechał orszak z Oberpraesidentem na cze-le, jednak żadna fotografia nie powstała i, niestety, nikt z potom-nych nie zobaczy tej podniosłej uroczystości. Z tej całej imprezy panu Wintenbergowi udało się wywołać tylko to zdjęcie, na którym jest właśnie mój tatuś, a twój prapradziadek. I to cała historia tego

zdjęcia, mój kochany.

– Dziadziu, opowiedz mi jeszcze coś.

– Alanku, już jestem zmęczony. Dziadziuś jest już stary i musi wy-począć. Następnym razem, kiedy mnie odwiedzisz, opowiem ci inne, jeszcze ciekawsze historie…

Adrian Łużyński

W dokumencie Sudecka poezja i proza XXII (Stron 93-97)