Dobra, dobra… Ja – to ten ostatni i najniższy, jak zwykle… Miesz-kam w niewielkiej miejscowości Langenbielau.
Przejdźmy jednak do rzeczy. Jestem tam z kolegami. Imiona wy-mieniać będę po kolei. Ten najwyższy to Antek. Gość nawet spoko, ale często nas denerwuje. Później Kamil, ale wszyscy wołamy na niego Manil, bo mamy taki kaprys, albo coś w ten deseń. Kolej-ny to Wojtek, inaczej Wojtechu. Ogólnie Wojtechu jest straszKolej-nym kablem. Z tym, co zobaczy, a co jest niedozwolone, od razu leci do pani. Kabel straszny z niego! Następny jest Marcin. Dobry z niego kolega… A tak między nami – to mój najlepszy przyjaciel na świe-cie! A ten koło mnie to zwykły prymus o imieniu Mateusz. A ja jestem Leon – po prostu Leo.
Pewnego razu bawiliśmy się z kolegami, biegając po rynku. Przy tej zabawie Manil, czyli Kamil, przypadkowo wpadł w kupca z jabł-kami. Ten kupiec mocno się hmm… zdenerwował, bo wszystkie jabłka się wyturlały; każde w inną stronę. Ale nie Manilowi się obe-rwało, tylko nam, pozostałym. Musieliśmy znaleźć i umyć te jabłka albo za nie zapłacić.
Wybraliśmy to pierwsze…
Po robocie byliśmy bardzo zmęczeni, więc poszliśmy usiąść koło fontanny. I wtedy Antkowi wpadł nagle do głowy świetny pomysł, by okraść fontannę, czyli wziąć z niej trochę pieniędzy, które ludzie
kazał nam wrzucić wszystkie monety z powrotem do fontanny.
Rozeszliśmy się rozczarowani do domów. Gdy wróciłem do sie-bie, a daleko nie mieszkałem, po zapachach w domu odniosłem wrażenie, że chyba czeka na mnie pyszny obiadek. Już chciałem siadać do stołu, tymczasem mama powstrzymała mnie w ostatniej chwili. Powiedziała, że mam poczekać, bo o 17.00 przyjdą goście.
Zerknąłem na zegarek. Była dopiero 13.00. Zawiedziony poszedłem do pokoju. Tam czekała na mnie niemiła niespodzianka. Najgorszy koszmar świata – moja denerwująca kuzynka Lena. Lena przyjeż-dżała do nas raz w roku. Szybko pobiegłem do mamy i po cichu, choć z gniewem w głosie, zapytałem: „Co ona tutaj robi?!”. Mama odpowiedziała spokojnie, że zapomniała mi wspomnieć o tym, że Lenka z ciocią Agą do nas przyjadą.
No dobrze. Przeciwnie niż Lenę, bardzo lubiłem ciocię.
O siedemnastej zjedliśmy przepyszny obiad. Ja, mama, tata, cio-cia i Lena. Jej, jak ona mnie wkurzała! Musiałem to jednak jakoś przeżyć.
Następnego dnia poszliśmy z chłopakami na umówione miejsce, czyli na rynek. Był ranek, więc nie było nikogo. Manil oznajmił, że robi imprezę i nas zaprasza. Obgadaliśmy razem wszystkie szczegó-ły i poszliśmy do domu zapytać rodziców. Każdy z nich się zgodził, oprócz mojej mamy. Powiedziała, że jest w domu Lenka i nie mogę iść sam. Tata na początku protestował, ale jak mama coś powie, to klamka już zapadła. Koniec, kropka!
Nastał wieczór. Lada chwila miała się zacząć impreza. Rozmy-ślałem, jak to fajnie by było, gdybym jednak poszedł. W końcu, po dłuższym namyśle, po prostu zwiałem przez okno. Bawiłem się świetnie, ale kiedy wróciłem, już tak wesoło nie było. Mama szyb-ko się zorientowała, że mnie nie ma i było pozamiatane. Dostałem karę: przez cały tydzień zakaz wychodzenia. Dodatkowo codzien-nie do szkoły i ze szkoły pod eskortą mamy. Zadowolony codzien-nie byłem, poza tym przecież wstyd jak licho – no ale co poradzić.
Tydzień później
Nareszcie wolność! – krzyknąłem i pobiegłem spotkać się z chło-pakami.
Znów biegaliśmy po całym rynku, wariując i szukając okazji do
żartów. Zrobiliśmy nawet psikusa panu Braunowi – tak nazywa-liśmy pewnego staruszka z długą brodą. Tak naprawdę ów kawał wcale nie był dla niego śmieszny. Za to my mieliśmy ubaw. Śmia-liśmy się z tego cały dzień. Chodziło o to, że pan Braun ma swoje ulubione krzesło. Siedzi na nim całymi dniami, pilnując, by nikt nie stwarzał problemów. Kilka razy nas już przeganiał, ale nic sobie z tego nie robiliśmy. Dlatego dziś Wojtechu odwrócił jego uwagę, a my nalaliśmy na krzesło mega mocnego kleju. Kiedy staruszek na nim usiadł, nie mógł się już odkleić. Robiliśmy tyle psikusów na jego oczach, a on albo wstawał razem z krzesłem, albo krzyczał, żeby go odkleić!
Minął kolejny dzień. Chcieliśmy z Marcinem coś sprawdzić, bo ostatnio z pomieszczenia obok sklepu z zabawkami strasznie śmier-działo. Zakradliśmy się więc po cichu. To, co zobaczyliśmy, okaza-ło się koszmarem. Najgorszy widok, jaki można sobie wyobrazić!
Przez okno zobaczyliśmy, jak właścicielka sklepu zabijała zwierzęta na mięso i skórę!
Przerażeni uciekliśmy stamtąd i obiecaliśmy, że nikomu nie po-wiemy. Nie było to takie proste, bo chłopcy, widząc, że jesteśmy zdenerwowani, od razu zaczęli coś podejrzewać. Kiedy zaczęli nas wypytywać, nie mogliśmy wytrzymać presji i opowiedzieliśmy wszystko.
Przez wiele dni baliśmy się tej kobiety, że może zrobić nam krzywdę.
W końcu Wojtechu nie wytrzymał i opowiedział wszystko poli-cjantowi. Temu samemu, który złapał nas na wyciąganiu pieniędzy z fontanny. Policjant potraktował to poważnie i zaczęło się śledz-two. Okazało się, że w okolicy giną domowe zwierzęta wypuszczane na spacer.
Wojtka z paczki oraz porządny ochrzan od policjanta, bo powinni-śmy coś takiego od razu zgłosić.
Wygląda na to, że to właśnie Wojtechu, ten kabel jeden, był mą-drzejszy od nas, bo postąpił właściwie. A my go za to jeszcze ukara-liśmy! Zrobiło się nam głupio. Przyjęliśmy go więc chętnie z powro-tem i odtąd jest już wszystko w porządku.
Julia Nęzi