• Nie Znaleziono Wyników

Spacer do przeszłości

W dokumencie Sudecka poezja i proza XXII (Stron 77-81)

Dzień mijał bardzo przyjemnie, za oknem zmieniały się krajobrazy.

Jechałam. Gdzie? Do Bielawy. Odwiedzić to piękne miasto, wrócić do starych korzeni. Z dworca miała mnie odebrać Elizabeth – stara, dobra przyjaciółka mojej mamy.

Czy się bałam? Raczej nie – bardziej nie mogłam się doczekać spo-tkania z tym małym miasteczkiem po latach. Ostatnio byłam tam 20 lat temu, bo gdy miałam 7 lat wyemigrowałam z rodzicami do Kanady.

Podróż samolotem trwała kilka godzin, później przesiadłam się do po-ciągu. Mijałam różne miejsca, niemieckojęzyczne jeszcze miasta i wsie.

Nagle z głośników wagonu dał się słyszeć komunikat: „Za 10 minut do-jedziemy do Langenbielau”.

Minuty minęły bardzo szybko i już za moment wysiadałam z po-ciągu.

Stacja była nieduża, a przynajmniej mniejsza od tych, które znałam.

– Luiza! Luiza! – usłyszałam kobiecy głos wypowiadający moje imię.

Odwróciłam się i zobaczyłam starszą, uśmiechniętą kobietę truchtającą w moim kierunku. – Luizo, dziecko kochane! Jak ty wyrosłaś! Ponadto jesteś śliczną kobietą, zupełnie jak twoja matka! – krzyczała kobieta, ści-skając mnie i przyglądając mi się dokładnie.

– Och, ciociu Elizabeth! Nie poznałam cię! – rzekłam uradowana, gdy wreszcie uświadomiłam sobie, z kim rozmawiam.

Nic nie było znajome. Zastanawiałam się, ile jeszcze przedszkolnych koleżanek i kolegów tu mieszka? Czy ich spotkam? Mnóstwo pytań kłę-biło się w mojej głowie, a teraz byłam tu – w Bielawie, moim miasteczku z dzieciństwa. Tylko zdjęcia przypominały mi o latach spędzonych tutaj.

Później wszyscy się rozjechali. Wujek do Niemiec, babcia z dziadkiem do swojej siostry, do Francji, a my najdalej – do Kanady. Ale wciąż mie-liśmy tu swoje „korzenie”. Ciocia Elizabeth, przyjaciółka mojej mamy, była tu jeszcze i na mnie czekała.

– Wiek robi swoje... – zaśmiała się sympatycznie kobieta. –

Opowia-daj, złociutka, jak tam u was? Jak się miewa Teresa? I w ogóle wszystko, wszystko! – dodała po chwili.

Po polsku mówiłam płynnie, więc spokojnie się dogadywałyśmy. Za-jechałyśmy pod stary dom. Opowieści nie było końca.

Opowiadałam cioci Elizabeth o mojej mamie, o ojcu i o teraźniej-szym siedlisku w wielkim mieście Kanady – Toronto.

Staruszka opowiadała mi o ciekawych zmianach, które następowały na przestrzeni lat, kiedy mnie tu nie było. Następnego dnia poszłyśmy na spacer.

– A pamiętasz może to miejsce? – spytała Elizabeth, gdy weszłyśmy na duży plac. Miejsce to było zatłoczone, wokół mijało nas mnóstwo ludzi zajętych rozmowami. Chodzili w różnych kierunkach, ciągle się gdzieś śpiesząc. Roześmiane, szczęśliwe dzieci wracały z teczkami w rękach, chyba ze szkoły.

To miejsce coś dziwnie było mi znajome...

Ale zaraz, zaraz... Jakby tak zabrać stąd tę wieżę nieopodal, ściąć te drzewa wokół nas i zmienić kolory tych budynków po obu stronach...

Czy to przypadkiem nie jest...?

– Plac Wolności? – wyjąkałam niepewnie.

– Masz niebywałą pamięć, kochana – kobieta pokręciła z uznaniem gło-wą. – Faktycznie, to jest plac Wolności.

Przechadzałyśmy się po rynku, opowiadając sobie historie związane z tym miejscem.

– Szkoda, że nie ma tu Teresy, twojej mamy. Tyle wspólnych wspo-mnień... Ten kram, do którego przed szkołą biegłyśmy po świeże buł-ki... No i ten kiosk pani Bronisławy, do którego zawsze w poniedziałek leciało się po nowe gazety... – opowiadała Elizabeth.

Teraz na ich miejscach stoją nowe, rozbudowane sklepy i stoiska. Pa-miętam to, jakby to było wczoraj...

– Spójrz, kogo ze sobą przyprowadziłam. Może pamiętasz... – mówiła dumnie kobieta, wskazując na mnie, ale nie zdążyła dokończyć, gdyż przerwał jej głos chłopaka.

– Luiza? – powiedział, bardziej pytając, i uśmiechnął się do mnie. – Czy to ty?

Ujrzałam ten znany mi błysk w niebieskich oczach mężczyzny, któ-rego rozpoznałam.

– Gustaw! – krzyknęłam uradowana. – Na rany boskie, czy to naprawdę ty?! Nie wierzę własnym oczom! Tak się cieszę, że cię widzę!

– Tyle lat minęło! – ominął stragan, za którym stał, i już po chwili zna-lazł się obok, aby mnie przytulić.

Zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim i o niczym. Tak jak mi się wy-dawało, Gustaw miał 28 lat, ale w moich wspomnieniach był zadzior-nym, małym chłopcem. Opowiadał mi o ciekawych, młodzieńczych przygodach, które niestety musiał przeżyć sam, gdyż mnie nie było już w Bielawie. Kiedyś byliśmy przyjaciółmi.

– Przepraszam, że muszę wam przerwać, ale mamy jeszcze wiele rzeczy do zobaczenia – przerwała nam, śmiejąc się, Elizabeth.

– Przepraszam najmocniej, że was zatrzymałem, ale tak długo nie wi-działem Luizy – mrugnął do mnie okiem, a ja nabrałam rumieńców.

– Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś zobaczymy – rzekłam w jego stro-nę, powoli odchodząc za starszą panią.

– Ja również. Do zobaczenia Elizabeth! – krzyknął w naszą stronę, że-gnając się z kobietą, która skinęła mu uprzejmie głową.

– Serwus, Luizka! – krzyknął, wykonując ręką gest, dokładnie w ten sam sposób jak kiedyś, gdy mieszkałam w tym wspaniałym miasteczku.

Zaszkliły mi się oczy na myśl, że to pamiętał.

– Serwus, Guciu! – zaśmiałam się, wykonując ten sam gest ręką.

Byliśmy dorosłymi ludźmi, a jednak obydwoje pamiętaliśmy naszą dzie-cięcą, wspaniałą przyjaźń. Było to niezwykle wzruszające. Miałam wra-żenie, że z każdą minutą coraz bardziej tęsknię do mojej małej Bielawy.

Podczas dalszego zwiedzania zatrzymywałyśmy się w miejscach, które wyglądały inaczej lub na ich miejscach stały zupełnie inne obiek-ty. Całą drogę wspominałam z Elizabeth otoczenie, w których

dorasta-łam, a kobieta opowiadała mi historię budynków i zagospodarowania obszarów. To było bardzo ciekawe.

Tydzień minął bardzo szybko i ani się obejrzałam, a wróciłam z po-wrotem na stację. Musiałam wracać. Tam, w Toronto, czekała na mnie rodzina i praca, którą bardzo lubiłam.

– No, to do zobaczenia kochana! Odwiedź nas jeszcze kiedyś! – powie-działa staruszka, żegnając się ze mną.

– Coś mi się wydaje, że przyjadę tu w niedalekiej przyszłości. Trudno mi się rozstać z tym małym Langenbielau, z którym wiążę tyle wspa-niałych wspomnień – mówiłam pewna swoich słów.

– Dobrze, zapraszam! Ucałuj ode mnie rodziców i wspomnij, że na nich też czekam! – powiedziała ciocia, gdy wchodziłam już do wagonu.

– Oczywiście, przekażę – rzekłam, przesyłając buziaczka.

Wracałam do Toronto, do swojego obecnego życia, do kochających rodziców, którzy nie mogli się mnie doczekać i planowałam swoją dru-gą podróż, bo...

Na pewno już niedługo przyjadę tam, do Bielawy – do miejsc, do któ-rych tak bardzo lubię wracać wspomnieniami, i do chłopaka o niebieskich oczach, o którym nigdy nie zapomnę.

Trzymaj się, Bielawo! Do później!

Anna Chlebica

W dokumencie Sudecka poezja i proza XXII (Stron 77-81)