W ad o lubił psocić I przyjechawszy do wujaszka n a wieś, począł drażnić się t, p sa
mi...
Wujek m iał cztery psy przyuczone do polow ania I ogrom nie je lubił. Bawiły się w pokojach i spały n a kanapie.
W ad o począł poszczekiwać i ciągnąć wielkiego legawego psa za ogon,
— Zobaczysz, że clę Karo ukąsi, zawo
łała m am a Wacla^
Ale W acio po chwilowej przerwie, zno
wu rozpoczął niedorzeczną zabaw ę. Pies w arknął, odw rócił się i ugryzł W ad a w golą nóżkę.
Krew się polała, Wabi© krzyczał w nie- bogłosy, zbiegła się służba I wszyscy kto był w dom u. Przyłożyli Waciowi kom pres z zim nej wody, w ujaszek chciał obić psa, a m a
m usia W acla powiedziała;
-=- Nie bij, proszę cię, pies twój nic nie winien, bo się bronił, a ¥ /a d o .otrzymał
_ §3 ^
dobrą nauczkę za drażnienie Kara, będzie teraz uważniejszy.
W ad o przyrzekł, żefuż nigdy psa cią
gnąć za ©gon nie będzie
Miohafek
1zfDóje«
Pew ien dróżnik, m ieszkający w m ałym dom ku n a Imjl kole!, wziął do siebie pięcio
letniego chłopczyka sierotę, którego rodzice odum arli, a m alec pozostał bez żadnej opieki, O dradzali ludzie ubogiem u dróżnikowi, m ó
wiąc, że dużo będzie m ia ł’z dzieckiem kło
potu, ale on odpow iadał z pogodnym uśm ie
chem ; . a > f i- ł/l
yj — Piotrow skiego s iść na taki zbytek, jak wzięcie wychowanka! Weselej mi będzie w dom u, jedzenia n a dw óch wystarczy, w wolnych chw ilach m ogę M ichałka przyuczyć do roboty; straciłem żonę I dzieci, niechże sierotkę przygarnę, a będzie nam ©bu raźniej, -.. C how ał się Michałek u sw ego opiekuna;
bardzo był pojętny i swym wesołym szcze-j biotem rozw eselił poczciwego dróżnika,
Zaw iadow ca stacji cenił ogrom nie pra
wy ch arak ter Piotrowskiego i nieraz daw ał m u polecenia które znany m u @d lat wielu
d.rsżnlk spełniał zawsze sum iennie, zadaw a
lając się skrom nem w ynagrodzeniem ,
Pew nego d n ia zaw iadow ca powierzył Piotrow skie m u znaczną sum ę, p o ' którą m iał się zgłosić w łościanin z sąsiedniej w ios
ki, Poniew aż wszyscy wiedzieli, że Piotrow ski pieniędzy nie posiada, nie było' obawy, żeby kto napadł w nocy. Ale, jak to mówią, i ściany m ają uszy. Jabyś zbóje dowiedzieli się o tern, co m ów ił zaw iadow ca stacji z Piotrowskim ; w chwili, gdy wywieszał latar
nię bezpieczeństw a i następni® spokojnym krokiem pow racał do swego m ieszkania, rzuciło się na niego dwuch ludzi. Jed en z nich wydobył nóż długi, drugi m ocno trzy
m ał go za ram io n a i wykręciwszy w tył ręce, krzyknął n ad uchem :
— Dawaj, stary, pieniądze, bo ci łeb ukręcę!
— Czego chcecie odem nie? Grosza nie m am przy duszy, zaw ołał dróżnik, starając się oswobodzić.
Ale zbóje nie wierzyli zapewnieniom,' przetrzęśli kieszenie, a przekonawszy się, że Piotrow ski niem a pieniędzy przy sobie, za
tkali m u chustką usta, związali m ocno ręce
— 95
i I wrzucili do rowu, poczem wpadli d©
ubogiej izdebki, żeby tam rozpocząć poszu
kiwania. ^ - •
M ichałek wystraszony wybiegł, pochwy
ciwszy nieznacznie czerw oną latarnię z iz
debki i zapaliwszy ją w m gnieniu oka zawie
sił zam iast zwykłej.
j Mądry dzieciak zapam iętał doskonale, co hau Piotrow ski opow iadał o znaczeniu kolo
nów latam i, a w łaśnie z gwizdem I szum em 'pędził pociąg od strony stacji, wyrzucając snopy iskier z komina,
i M aszynista, dostrzegłszy św iatło czer
w one zdaleka, zwolnił biegu. Doświadczone ucho Piotrow skiego rozpoznało odrazu, że pociąg za chwilę tu się zatrzym a, niem ógł jednak krzyknąć ani poruszyć się, a Michałek w ciem ności nie dostrzegł opiekuna, w ołał tylko: ■'
— Wujku! Wujku!.,. Z ł o d z i e j e ! R a t u n ku!... ., '
I Biedne dziecko nie rozum iało, n a jakie n a ra ża się niebezpieczeństw o, gdyż zbóje mogli go zabić jednem pchnięciem noża, za to że wzywa pomocy. W prawdzie w ołanie n® pustkow iu nie m iało żadnego znaczeni®
ho nigdzie, j ak okiem się g n ą ć nie feylo ludz
kiej siedziby tylko pole i las n ieo p o d al wi
dać było.
G los dziecka zgłuszy! h u k n a d ch o d z ą cego pociągu. Przed sa m ą budką dróżnika sta n ęła lokomotywa, sapiąc I wyrzucając iskry. Kłęby dym u ciągnęły się długą sm u g ą s
zakryw ając prawie' szereg wagonów.
W ystraszeni złodzieje wyskoczyli có tchu i pobiegli w stro n ę lasu.
Konduktor, św iecąc latarką, zauważył
■uciekających. Puszczono się w pogoń za ni
m i i pochwycono wkrótce.
Skrępowanych zbójów zam knięto pod strażą w wagonie. Musieli przyznać się, co zrobili z nieszczęsnym dróżnikiem , W pier
wszej chwili sądzono, że jest zabity.
Leży w rowie związany, żadnej n ie wyrządziliśmy m u krzywdy, mówili zbóje.
— Ale szkoda, żeśm y tego głupiego
■dzieciaka wypuścili z rąk, szepnął jeden do drugiego.
W yciągnięto Piotrow skiego z rowu. Gdy wyjęto m u chustkę z ust, o detchnął sw obod
nie i począł' opow iadać c© zaszło.
Z a b a w ą w ry b k i.
.V '■
Jakim sposobem zapaliłeś czerwoną fafam ię? zapyta! konduktor,
— Nie rozum iem , fak się to stało! Nie zapalałem fej, Zbóje z pew nością tego nie zrobili, chyba,,*
— Wujku, wujku to ja zapaliłem zawo
ła ł Michałek, wujek mówił, że nie trzeba tej czerwonej ruszać, tylko jeżeli coś złego slą stanie, to jak oni przyszli.*,
— A cóż to za m ądry dzieciak, zawo
ła ł konduktor, podnosząc M ichałka w górę.
No, no! udał się symalek!
— To wychowanek, sierota, szepnął P io tro w sk i Bóg sn ać pobłogosław ił za do
bry uczynek. A cóżbym ja nieszczęsny zro
bił, gdyby te pieniądze przepadły, a tak m am je co do grosza.
W izdebce wszystko byt® przew rócone do góry nogam i, ale pieniędzy w miejscu ukrytym zbóje nie znaleźli,
i Pociąg ruszył, Zaledwie zaśw itało ■, n a niebie, już w łaściciel pieniędzy staw ił się po ich odbiór I Piotrowski uszczęśliwiony był, ż@ się wszystko tak dobrze zakończyło.
Zaw iadow ca stacji darow ał Michałkowi paltocik, ubrani® i _ buciki _ swego synka,
„ 98 —
obiecał zawsze daw ać mis różne podarki;» a fak będzie starszy, oddać go do szkoły»
p i e s f r a n k a J
’Pewien chłopak okrętowy przebywając jakiś czas w Ameryce, przywiązał się b ar.
dzo do ogrom nego psa, którego sam wyJ chował. W racając do kraju, chciał g® za
brać z sobą, ale kapitan nie pozwoli! n a to:
— O kręt nie jest arką Noego — po
wiedział — jeżeliby każdy chciał w ziąśó psa, kota m ałpkę lub Inne stw orzenie, jak
byśm y z tem wszystkiem dali radę? Gdy
bym pozwolił tobie tylko, mój mały, inni by m 'eli słuszny żal do m nie, że nie m ogą wieść z sobą ulubionych zw ierząt
Franek zamilkł, spuścił głowę - - łzy m u się zakręciły w oczach,
Pies kręcił się niespokojnie u jego nóg, jakby przeczuw ając coś niedobrego dla sie
bie, Ä • ;
Okręt m iał tegoż dnia popołudniu od bić do brzegu. Franek nie rozstaw ał się z psem do ostatniej chwili. O d d al go by!
przyjacielowi, który pozostaw ał w porcie»
ale pies wymkną! się i odnalazł ^wego
pa-to , gdy Już podnoszono kotwicę. Z a w y przeraźliwie, a zobaczywszy, że statek od pływa, rzucił się do wody, Jakby chcąc gó dogonić.
i ' Franek płakał rzew nem i łzam n m ajtko
wie poczęli prosić kapitana, żeby pozwolił w ciągnąć psa n a pokład, ale kapitan nie chciał zm ienić postanow ienia.
® C ałą noc pies płynął, rano ujrzał F ra
nek, że już zupełnie sił m u nie staje, sm u t
ne mi oczam i śledził oddalający się coraz bardziej statek. W idać było tylko jego głowę kudłatą i wysunięty język. Chw ytał powie
trze, nie m ogąc tch u złapać,
Kapitan z fajką w u stach wyszedł n a pokład I przyglądał się falom przez lunetę, nagle uderzył go widok p sa płynącego z®
strasznym wysiłkiem.
■ F ranek przypadł m u do nóg i zaw ołał z rozpaczą:
Chyba ni® wytrzym am I sam się rzu
cę do wody! Pies mój zaraz utonie!...
K apitan, widząc tak wielkie zobopólni przywiązanie^ ulitow ał się wreszcie i powie«
dział;
— 100 —
■*ęi, Rziidcle p as ratunkow y, m o le ąmy- ślnŚS: źwlerzę potrafi się wydostać! :
Nie trzeba było nikom u tego dw a F8%
pow tarzać, cala załoga przejęta była stra pieniem F ranka I podziw iała w ytrw ałość
wiernego ps®. . - i
W yciągnięto go, naw pól żywego I do-j
glądano staran ie, i
M ała córeczka kapitana, która Jechalal także a rodzicam i, patrzyła przez okno kaju
ty na płynącego psa, a gdy zobaczyła go na!
pokładzie, ociekającego w odą, w ychudzone
go, a jednak poszczekującego rad o śn ie I m e r
dającego ogonem na widok swego ,panas po
częła klaskać w rą c z k i wołając; I
— Tatusiu! Jaki śliczny piesek! N inusia odda pieskowi wszystkie swoje biszkopcikiL.
Trudno wypowiedzieć radość Franka, gdy pies powoli począł przychodzić do siebie i gdy już m iał pewność, że m e rozstanie się ze swym ulubieńcem .
Nie tylko N inusia oddała swoje felszkop- elki, ale każdy z podróżnych obdarzył psa jakim ś sm acznym kąskiem .
Upłynęło dni kilka spokojnie. Nagle zer
w ała się straszn a burza, podczas której sta
101
tek w padł n a sk a ły .! przez dno m A d i ź ó m dostaw ała się woda do środka z taką gwał
townością» że nie było czasu wypom pować
|ą-*— T rzeba ratow ać się ucieczką n a ło dziach. zaw ołał kapitan.
Wszyscy rzucili się do spuszczania ło dzi ale. zam ało ich było dla um leszenia po
dróżnych I załogi. Przeładow ane mogły ła t
wo zatonąć,
■ Brzeg, widoczny zdaleka, odległy był o kilka kilom etrów.
Krzyk i zam ieszanie n a tonącym statku nie pozwalały, porządnie zarządzić ucieczki, tak tłoczono' się do pierwszych odpływają
cych lodzi, że niektórzy wpadali do wody I tonęli, nie um iejąc pływać.
Żona k ap itan a z m ałą córeczką na, rę ku skoczyła niezręczni© 1 dziecko w ysunęło się jej z rąk.
Fale u zburzone podrzucały łódź wysoko, a czasem przykrywały Ją zupełnie, zabiera
jąc coraz now e ofiary,
Franek, opasany pasem ratunkowym , rzucił się do wody, żeby m ałą N inusię wy
ratow ać. Pies skooiył za nim, zrozumiawszy
n?ss=ra % O fesssi!a:'
& co chodsls wyciągną! NSnusię sa sukienkę I położył płynącem u Frankow i na plecy*
B W ten sposób chłopak okrętowy, m ając przy sobie psa, a n a plecach płaczącą dziew
czynkę, dopłynął do brzegu, pobiegł następ
nie do chaty rybackiej, tam zostaw ił Ninu- slę, a rzuciwszy psu rozkaz; i
—- Szukaj! w skazał n a rozhukane fale. ; Rybacy popłynęli ratow ać tonących, za
bierając większość do sw oich lodzi*
Jed en z ostatn ich pozostał kapitan n a straży okrętu, który Już do połowy zanurzył się w wodzie* Nagle porw ała go fala I zm iotła
% pokładu.
Pom im o, że kapitan pływa! doskonale, trudno m u było utrzym ać się n a powierzchni.
Bliski om dlenia, uczuł naraz, że go coś chwyta I ciągnie za sobą. |§ J l|f
To pies Franka posłusznie spełnił Jego rozkaz I przyciągnął kapitana do brzegu.
O kazało się, że wszyscy zostali w yrato
wani, a naw et okręt zdołano po kilku dniach doprowadzić do takiego stan u , że m ożna było dopłynąć n a nim do najbliższego portu.
Pies Franka w ynagrodził sow icie kapi
tanow i I ją g o ' dziecku okazaną m u litość.
Z a f o ä w a w r y b k i
Zosia I Tadzio mieli bardzo dużo za«
bawek, ale lubili najw ięcej wym yślać różne gry i coraz now e pomysły przychodziły Im do głowy.
Pew nego dnlas gdy u rodziców byli go»
ście, dzieci bawili się w sw oim pokoju.
Z nudziła się Im łam igłów ka, ustaw ianie dom ów drew nianych, żołnierzyki Tadzia też, poszły w kąt, bo T adzio wciąż chciał być polskim jenerałem , a Z osia m ia ła wojsko bolszewickie prowadzić i powiedziała w koń
cu, że jeżeli m a być bolszewikiem» to. woli w cale się w wojnę nie bawić.
T rzeba było w ynaleść jakąś zabaw ę we
sołą, w której oboje mogliby przyjm ować wdział, bez kłótni o pierwszeństwo.
Z osia przypom niała sobie, jak to m iło' bywało latem łap ać rybki n ad strum ieniem . Przypływ ała Ich niezliczona Ilość I zawsze jakaś m aleńka rybeczka d ała się złapać na
Przynętę. '
Wiesz. Tsfeki, będziemy zaraz łapać
pyMti n a w ędkę9 saw olala Zosia, która była bardzo żywa I zawsze ref w odziła w zabawi©.
— A zkąd weźm iem y strum yk? zapytał Tadzio zaciekawiony.
— Strum yk będzie tak, niby to, o tu, n a błyszczące! posadzce,
— A rybki?
— Poproszę tatu sia o pudełko stalów ek do zabawy. Potem zbierzemy wszystkie 1 od
dam y, zapew niała Zosia.
A wędki?
Masz duży feiczyk, przywiążemy do niego m agnes, ten, wiesz, do prow adzenia kaczuszek po wodzie, I będziem y wyławiać nim stalówki.
Doskonale! Z araz postaw ię krzesła n a stole, siądziem y wysoko. Jakby n a górce jakiej, m ów ił Tadzio, bardzo z projektu ucieszony i począł czynić odpow iednie przy
gotow ania.
T atu ś nie m ógł zrozum ieć dlaczego ‘Ź-o- sla tak prosi ładnie, żeby pozwolił pobaw ić się pudełkiem z© stalówkami^ stojąc® n a biur
ku, ale zajęty' rozm ow ą z gośćm i, .nie m feł czasu wypytywać I d ał je§* caągo «ądała.
Uszczęśliwiona Zochna pobiegła do dzi®*
cfimego pokoju, niosąc zdobyte skarby.
— Widzisz Tadek! Są sreb rn e 1 złote ryb- ki! w olała uradow ana.
Oboje wygramolili się n a stół, a potem n a krzesła i zasiedli z wędkam i w ręku na w ysokościach, kolejno korzystając z m agnesu.
Stalówki przyczepiały się do m agnesu I naw et po dwie i trzy naraz m ożna było schwytać Ze zlotem i szlo znacznie gorzej, ale za to w iększa jeszcze była uciecha, gdy n a wędce zabłysła rondówka.
Poniew aż praw ie wszystkie rybki już się dały wyłapać, Zosia postanow iła, że za każ- dą złotą trzeba dać pięć srebnych i w ten sposób zd o b y ła' dużą ilość, bo lepiej n iż . T a
dziowi udaw ało się jej łap ać złote rybki.
W obec tego pow stało nieporozum ienie po
między rodzeństw em .
Tadzio dow odził, t e krzesło Zosi jest wygodniejsze do rybołóstw a i chciał konie
cznie posiąść, Zosia b roniła sw ego m iejsca I z tego wynikło, że oboje byliby popadli 4o stru m ie n ia ’ z rybkam i, gdyby nie n ad e
szła m am a, która k azała im 'natychm iast
zejść ze stofu, zebrać wszystkie stalów ki fes- tu sia do pudelka I nie h ałasow ać więcej,
— Które z w as winne, niech drugiego przeprosi rzekła m am usia, gdy dzieci poczę
ły tlórnaczyć, jak to było z tym połow em rybek.
— To ja m am usiu, nie chciałam usfą«
pić Tadziowi — zaw ołała Zosia.
— To ja chciałem wydrzeć Zosi krze»
sełko, m ów ił Tadzio, z m inką skruszonego' winowajcy,
M am a widząc, że dzieci nie tylko nie sta rają się zrzucić z siebie winę, oskarżając się naw zajem , ale chętnie przyznają się sa»
mi, powiedziała, gładząc je po głowie:
—» Ucałujcie się n a zgodę I bawcie się bez pisku I krzyku, ale już nie n a stoi®, a n a ziemi. Możecie tak sam o zarzucać węd
kę, siedząc n a stołkach. Oddaję wam wasze złote I sreb rn e rybki I proszę, abyście były grzeczne, m oje kochane dziatki,
' W e t z a w e t
Stefcia m iała trzy lata, W białej sukien
ce z niebieską kokardą n@ głowie wyglądała fak laleczka. Wijąc® mę jasn e wioski spadały
f©7
jej no ■ ramiona. Buzia FÓżov^as uśmleclmlęta i oczkl figlarne podobały się każdem u, kto n a nią spojrzał, bo była zaw sze grzeczną, a szczebiotała wciąż jak ptaszyna, . • , . \
M am usia pojechała ze Sfefcią nad m oo rze, gdzie było dużo piasku n a brzegu I m oż
n a było zbierać kamyczki i muszelki przez dzień cały, — * „
-M am usia pozw alała Stefci chodzić boso po piasku i pluskać się w wodzie.
Stefcia stan ęła raz n a brzegu i poczęła przyglądać się uw ażnie, *
— Co tam widzisz»' Stefclu zapytalä- m am usia. ’ ■
— Tefcia widzi tam dzidzi, odpowie»
działa dziewczynka, nachylając się coraz bardziej n ad w odą I grożąc paluszkiem , m ó
wiła do swego odbicia; " "
No, no, dzidzi!.., ^ . . . . Ro chwili zaczęła klaskać w rączki,
w o ł a j ą c ; . • - . ». .»'> ■ ' • ■ , ,h 'ł
" — Dzidzi paluśkiem mówi; no, noL hlfl _ . Mamusia podeszła bliżej i rzekła, śmie^
jąc się: . v ' - < v - , ; , f-Ę(
■ w Ukłoń się ładnie tej dziewczynce.I S tefcia rączką zrobiła -ślicznie „pa” i
— 108"”»
ucieszy?® się, t e dzidzi ta k te odpowiedziało takim że mchem»
— M am usiu, niech dzidzi tu przyjdzie!
zaw ołała Stefcia, zw racając się do m atki I jednocześnie zm ąciła wodę, odgarniając nóż
ką piasek, przez co obraz dzidzi znikł jej z ' przed oczu.
Niegrzeczne dzidzi poszło już! szep
nęła Stef ci a strapionym ' głosem.
— Stój spokojnie, zaraz wróclg odpo
w iedziała m am a.
Stefcia czekała, w patrzona w głąb wo
dy I znowu u śm iech n ęła się w esoło do zw ierciadlanej fali, w której ujrzała §w@
odbicie
— Chodź, chodź, w olała, przywołują®
j® rączką.
— Dzidzi chce, żeby Tefcla poszła 'dzidzi! - . ; . ■*.:
Stefcia śm iała się I w idziała .śm iejącą się twarzyczkę w wodzie — w ygrażała pią
stkam i i jej wyrazom.
1 ' ■— Widzisz, kochanie, rzekła m am usia, jaką Stefcia będzie dla innych, takiem i będą dla niej. To się nazyw a dziecinko wet za wet.
-.-•W et za wet! Wet za wet, powtarzała SlÄcia,' której dźwięk tych słów bardzo się podobał I łatw o je sobie przyswoiła.
A gdy troszkę podrosła, zrozum iała, ź&
widziała siebie, a nie kogoś innego w wo
dzie, a także znaczenie w et za wet, które objaśniała po swojem u;
jf __ Dla dobrej Stefcf będą wszyscy dob
rzy, a dla złej Stefci będą źli. Stefcia będzie zawsze dobra i grzeczna żeby m ieć sam®
dobra „wet za w ety.“
H e n i u ś 1 j e g o b r a c i s z e k .
f'^4, Heniuś miał niespełna cztery lata, a je
go malutki braciszek, Zygmuś, cztery tygod
nie. ■ , : ■ . ;;
H eniuś bardzo chciał m leć braciszka, ale m yślał że braciszek, którego m u obiecy
w ano, będzie odrazu m ógł bawić się z nim i dokazywać, a tym czasem Zygmuś krzyczał wciąż niew iadom o dlaczego, um iał tylko złapać sw oją nóżkę, I koniecznie chciał ją w cisnąć do buzi, czasem piszczał tak zupeł
nie, jak bury kotek, gdy H eniuś przycisnął kotkowi ogon I wtedy daw ano Zygmusiów8
mleczko z buteleczki i zaraz przestaw ał pła
kać.
O żadnej zabaw ie z tak ą ow iniętą w pieluszki czerw oną lalką nie mogło być mo»' wy* a jeszcze n ä dobitek złego, jak tylko m aleństw o spało, kazano H eniusiow i być cicho, nie m ógł trąbić, ani uderzać pałecz
kami w organki, które do stał od wujka, b©
gdy raz zatrąb ił Zygmusiowi nad uchem , chcąc go rozw eselić, to dziecko zaczęło krzyczeć w nleboglosy I długo nie m ożna je było uspokoić,
H eniuś um iał puszczać śliczne bańki z m ydła. O strożnie, n a końcu słom ki przyniósł taką tęczow ą bańkę do wózeczka, w którym leżał Zygmuś uśm iechnięty, s otw artem i oczkami.
H eniuś dm uchną!, bańka sp ad ła w prost n a koniec , noska Zygmusia I potoczyła się do buzi. Zygm uś skrzywił się i rozpłakał, jakby nie wiem jakie nieszczęście się stało,
N adbiegła niania i odebrała Heniusiowi słom kę, a potem poskarżyła się m am usi, że Heniuś dziecku spokoju nie daje I m ydłem je napoił.
Heniusiowi bardzo było przykro, bo
# t a l0 m ydłem nie poi! Zygmusia, tylko feań- kę 2 m ydła chciał m u pokazać^ a niania zawsze n a niego winę zwala.,9
—■ Byle co bocian przyniesie 1 zaraz to biorą I cackają się, jak z czem dobrem! za
w ołał Heniek ©dymając u sta pogardliwie.
Słyszał Jak rdamiusla powtórzyła m am le Jego słow a I obie się śmiały.
M am usia zajęta była w kuchni piecze
niem ciasta I wyszła n a chwilę do salonu, żeby zobaczyć n a zegarze która godzina, bo w łaśnie w łożono ciasto do pieca. Mlanlusia zajęta była w śpiżarnl, - • . , 'V p
-H eniuś skorzystał z okazji, aby schwy
cić talerz z m ąką, stojący n a kuchennym stole, pobiegł z nim do dziecinnego pokoju I zasypał m ąką śpiącego Zygmusia. ;
— N ianlusfa pomyśli, że to m am a przy
kryła Zygm usia m uślinem , żeby m uchy nie dokuczały, powiedział sobie H eniuś I zem- knął, jak gdyby nigdy nic, zadow olony z wy
platanego figla.
N iania w eszła do pokoju, a zobaczywszy dziecko zasypane m ąką, n arobiła strasznego krzyku.
N adbiegła m am a, przeraziła się bardzo
™ 112 —
V ' / Y.::
■ • . , :• 1 * ' : - • '
Y y > y Y y y :, Y ; YYYYi:YYY;YY3yS".YyyY; SY^y:YY" Ys 7 YYYYiYYYY^lYy-Y^YyiyYYiJY
.
. y y y : y- - . . . . .y - Y Ä » '
sil
*
— — —--- llllq
^“ kg i 11
■
Sas*«»®*«!
l i m
s
Biblioteka Śląska w Katowicach
Id : 0030000160868