• Nie Znaleziono Wyników

Przygoda Wacla,

W dokumencie Piękne powiastki dla grzecznych dzieci (Stron 100-126)

W ad o lubił psocić I przyjechawszy do wujaszka n a wieś, począł drażnić się t, p sa­

mi...

Wujek m iał cztery psy przyuczone do polow ania I ogrom nie je lubił. Bawiły się w pokojach i spały n a kanapie.

W ad o począł poszczekiwać i ciągnąć wielkiego legawego psa za ogon,

— Zobaczysz, że clę Karo ukąsi, zawo­

łała m am a Wacla^

Ale W acio po chwilowej przerwie, zno­

wu rozpoczął niedorzeczną zabaw ę. Pies w arknął, odw rócił się i ugryzł W ad a w golą nóżkę.

Krew się polała, Wabi© krzyczał w nie- bogłosy, zbiegła się służba I wszyscy kto był w dom u. Przyłożyli Waciowi kom pres z zim ­ nej wody, w ujaszek chciał obić psa, a m a­

m usia W acla powiedziała;

-=- Nie bij, proszę cię, pies twój nic nie winien, bo się bronił, a ¥ /a d o .otrzymał

_ §3 ^

dobrą nauczkę za drażnienie Kara, będzie teraz uważniejszy.

W ad o przyrzekł, żefuż nigdy psa cią­

gnąć za ©gon nie będzie

Miohafek

1

zfDóje«

Pew ien dróżnik, m ieszkający w m ałym dom ku n a Imjl kole!, wziął do siebie pięcio­

letniego chłopczyka sierotę, którego rodzice odum arli, a m alec pozostał bez żadnej opieki, O dradzali ludzie ubogiem u dróżnikowi, m ó­

wiąc, że dużo będzie m ia ł’z dzieckiem kło­

potu, ale on odpow iadał z pogodnym uśm ie­

chem ; . a > f i- ł/l

yj — Piotrow skiego s iść na taki zbytek, jak wzięcie wychowanka! Weselej mi będzie w dom u, jedzenia n a dw óch wystarczy, w wolnych chw ilach m ogę M ichałka przyuczyć do roboty; straciłem żonę I dzieci, niechże sierotkę przygarnę, a będzie nam ©bu raźniej, -.. C how ał się Michałek u sw ego opiekuna;

bardzo był pojętny i swym wesołym szcze-j biotem rozw eselił poczciwego dróżnika,

Zaw iadow ca stacji cenił ogrom nie pra­

wy ch arak ter Piotrowskiego i nieraz daw ał m u polecenia które znany m u @d lat wielu

d.rsżnlk spełniał zawsze sum iennie, zadaw a­

lając się skrom nem w ynagrodzeniem ,

Pew nego d n ia zaw iadow ca powierzył Piotrow skie m u znaczną sum ę, p o ' którą m iał się zgłosić w łościanin z sąsiedniej w ios­

ki, Poniew aż wszyscy wiedzieli, że Piotrow ­ ski pieniędzy nie posiada, nie było' obawy, żeby kto napadł w nocy. Ale, jak to mówią, i ściany m ają uszy. Jabyś zbóje dowiedzieli się o tern, co m ów ił zaw iadow ca stacji z Piotrowskim ; w chwili, gdy wywieszał latar­

nię bezpieczeństw a i następni® spokojnym krokiem pow racał do swego m ieszkania, rzuciło się na niego dwuch ludzi. Jed en z nich wydobył nóż długi, drugi m ocno trzy­

m ał go za ram io n a i wykręciwszy w tył ręce, krzyknął n ad uchem :

— Dawaj, stary, pieniądze, bo ci łeb ukręcę!

— Czego chcecie odem nie? Grosza nie m am przy duszy, zaw ołał dróżnik, starając się oswobodzić.

Ale zbóje nie wierzyli zapewnieniom,' przetrzęśli kieszenie, a przekonawszy się, że Piotrow ski niem a pieniędzy przy sobie, za­

tkali m u chustką usta, związali m ocno ręce

— 95

i I wrzucili do rowu, poczem wpadli d©

ubogiej izdebki, żeby tam rozpocząć poszu­

kiwania. ^ - •

M ichałek wystraszony wybiegł, pochwy­

ciwszy nieznacznie czerw oną latarnię z iz­

debki i zapaliwszy ją w m gnieniu oka zawie­

sił zam iast zwykłej.

j Mądry dzieciak zapam iętał doskonale, co hau Piotrow ski opow iadał o znaczeniu kolo­

nów latam i, a w łaśnie z gwizdem I szum em 'pędził pociąg od strony stacji, wyrzucając snopy iskier z komina,

i M aszynista, dostrzegłszy św iatło czer­

w one zdaleka, zwolnił biegu. Doświadczone ucho Piotrow skiego rozpoznało odrazu, że pociąg za chwilę tu się zatrzym a, niem ógł jednak krzyknąć ani poruszyć się, a Michałek w ciem ności nie dostrzegł opiekuna, w ołał tylko: ■'

— Wujku! Wujku!.,. Z ł o d z i e j e ! R a t u n ­ ku!... ., '

I Biedne dziecko nie rozum iało, n a jakie n a ra ża się niebezpieczeństw o, gdyż zbóje mogli go zabić jednem pchnięciem noża, za to że wzywa pomocy. W prawdzie w ołanie n® pustkow iu nie m iało żadnego znaczeni®

ho nigdzie, j ak okiem się g n ą ć nie feylo ludz­

kiej siedziby tylko pole i las n ieo p o d al wi­

dać było.

G los dziecka zgłuszy! h u k n a d ch o d z ą ­ cego pociągu. Przed sa m ą budką dróżnika sta n ęła lokomotywa, sapiąc I wyrzucając iskry. Kłęby dym u ciągnęły się długą sm u g ą s

zakryw ając prawie' szereg wagonów.

W ystraszeni złodzieje wyskoczyli có tchu i pobiegli w stro n ę lasu.

Konduktor, św iecąc latarką, zauważył

■uciekających. Puszczono się w pogoń za ni­

m i i pochwycono wkrótce.

Skrępowanych zbójów zam knięto pod strażą w wagonie. Musieli przyznać się, co zrobili z nieszczęsnym dróżnikiem , W pier­

wszej chwili sądzono, że jest zabity.

Leży w rowie związany, żadnej n ie wyrządziliśmy m u krzywdy, mówili zbóje.

— Ale szkoda, żeśm y tego głupiego

■dzieciaka wypuścili z rąk, szepnął jeden do drugiego.

W yciągnięto Piotrow skiego z rowu. Gdy wyjęto m u chustkę z ust, o detchnął sw obod­

nie i począł' opow iadać c© zaszło.

Z a b a w ą w ry b k i.

.V '■

Jakim sposobem zapaliłeś czerwoną fafam ię? zapyta! konduktor,

— Nie rozum iem , fak się to stało! Nie zapalałem fej, Zbóje z pew nością tego nie zrobili, chyba,,*

— Wujku, wujku to ja zapaliłem zawo­

ła ł Michałek, wujek mówił, że nie trzeba tej czerwonej ruszać, tylko jeżeli coś złego slą stanie, to jak oni przyszli.*,

— A cóż to za m ądry dzieciak, zawo­

ła ł konduktor, podnosząc M ichałka w górę.

No, no! udał się symalek!

— To wychowanek, sierota, szepnął P io tro w sk i Bóg sn ać pobłogosław ił za do­

bry uczynek. A cóżbym ja nieszczęsny zro­

bił, gdyby te pieniądze przepadły, a tak m am je co do grosza.

W izdebce wszystko byt® przew rócone do góry nogam i, ale pieniędzy w miejscu ukrytym zbóje nie znaleźli,

i Pociąg ruszył, Zaledwie zaśw itało ■, n a niebie, już w łaściciel pieniędzy staw ił się po ich odbiór I Piotrowski uszczęśliwiony był, ż@ się wszystko tak dobrze zakończyło.

Zaw iadow ca stacji darow ał Michałkowi paltocik, ubrani® i _ buciki _ swego synka,

„ 98 —

obiecał zawsze daw ać mis różne podarki;» a fak będzie starszy, oddać go do szkoły»

p i e s f r a n k a J

’Pewien chłopak okrętowy przebywając jakiś czas w Ameryce, przywiązał się b ar.

dzo do ogrom nego psa, którego sam wyJ chował. W racając do kraju, chciał g® za­

brać z sobą, ale kapitan nie pozwoli! n a to:

— O kręt nie jest arką Noego — po­

wiedział — jeżeliby każdy chciał w ziąśó psa, kota m ałpkę lub Inne stw orzenie, jak­

byśm y z tem wszystkiem dali radę? Gdy­

bym pozwolił tobie tylko, mój mały, inni by m 'eli słuszny żal do m nie, że nie m ogą wieść z sobą ulubionych zw ierząt

Franek zamilkł, spuścił głowę - - łzy m u się zakręciły w oczach,

Pies kręcił się niespokojnie u jego nóg, jakby przeczuw ając coś niedobrego dla sie­

bie, Ä • ;

Okręt m iał tegoż dnia popołudniu od ­ bić do brzegu. Franek nie rozstaw ał się z psem do ostatniej chwili. O d d al go by!

przyjacielowi, który pozostaw ał w porcie»

ale pies wymkną! się i odnalazł ^wego

pa-to , gdy Już podnoszono kotwicę. Z a w y przeraźliwie, a zobaczywszy, że statek od ­ pływa, rzucił się do wody, Jakby chcąc gó dogonić.

i ' Franek płakał rzew nem i łzam n m ajtko­

wie poczęli prosić kapitana, żeby pozwolił w ciągnąć psa n a pokład, ale kapitan nie chciał zm ienić postanow ienia.

® C ałą noc pies płynął, rano ujrzał F ra­

nek, że już zupełnie sił m u nie staje, sm u t­

ne mi oczam i śledził oddalający się coraz bardziej statek. W idać było tylko jego głowę kudłatą i wysunięty język. Chw ytał powie­

trze, nie m ogąc tch u złapać,

Kapitan z fajką w u stach wyszedł n a pokład I przyglądał się falom przez lunetę, nagle uderzył go widok p sa płynącego z®

strasznym wysiłkiem.

■ F ranek przypadł m u do nóg i zaw ołał z rozpaczą:

Chyba ni® wytrzym am I sam się rzu­

cę do wody! Pies mój zaraz utonie!...

K apitan, widząc tak wielkie zobopólni przywiązanie^ ulitow ał się wreszcie i powie«

dział;

— 100 —

■*ęi, Rziidcle p as ratunkow y, m o le ąmy- ślnŚS: źwlerzę potrafi się wydostać! :

Nie trzeba było nikom u tego dw a F8%

pow tarzać, cala załoga przejęta była stra ­ pieniem F ranka I podziw iała w ytrw ałość

wiernego ps®. . - i

W yciągnięto go, naw pól żywego I do-j

glądano staran ie, i

M ała córeczka kapitana, która Jechalal także a rodzicam i, patrzyła przez okno kaju­

ty na płynącego psa, a gdy zobaczyła go na!

pokładzie, ociekającego w odą, w ychudzone­

go, a jednak poszczekującego rad o śn ie I m e r­

dającego ogonem na widok swego ,panas po­

częła klaskać w rą c z k i wołając; I

— Tatusiu! Jaki śliczny piesek! N inusia odda pieskowi wszystkie swoje biszkopcikiL.

Trudno wypowiedzieć radość Franka, gdy pies powoli począł przychodzić do siebie i gdy już m iał pewność, że m e rozstanie się ze swym ulubieńcem .

Nie tylko N inusia oddała swoje felszkop- elki, ale każdy z podróżnych obdarzył psa jakim ś sm acznym kąskiem .

Upłynęło dni kilka spokojnie. Nagle zer­

w ała się straszn a burza, podczas której sta ­

101

tek w padł n a sk a ły .! przez dno m A d i ź ó m dostaw ała się woda do środka z taką gwał­

townością» że nie było czasu wypom pować

|ą-*— T rzeba ratow ać się ucieczką n a ło ­ dziach. zaw ołał kapitan.

Wszyscy rzucili się do spuszczania ło ­ dzi ale. zam ało ich było dla um leszenia po­

dróżnych I załogi. Przeładow ane mogły ła t­

wo zatonąć,

■ Brzeg, widoczny zdaleka, odległy był o kilka kilom etrów.

Krzyk i zam ieszanie n a tonącym statku nie pozwalały, porządnie zarządzić ucieczki, tak tłoczono' się do pierwszych odpływają­

cych lodzi, że niektórzy wpadali do wody I tonęli, nie um iejąc pływać.

Żona k ap itan a z m ałą córeczką na, rę ­ ku skoczyła niezręczni© 1 dziecko w ysunęło się jej z rąk.

Fale u zburzone podrzucały łódź wysoko, a czasem przykrywały Ją zupełnie, zabiera­

jąc coraz now e ofiary,

Franek, opasany pasem ratunkowym , rzucił się do wody, żeby m ałą N inusię wy­

ratow ać. Pies skooiył za nim, zrozumiawszy

n?ss=ra % O fesssi!a:'

& co chodsls wyciągną! NSnusię sa sukienkę I położył płynącem u Frankow i na plecy*

B W ten sposób chłopak okrętowy, m ając przy sobie psa, a n a plecach płaczącą dziew­

czynkę, dopłynął do brzegu, pobiegł następ­

nie do chaty rybackiej, tam zostaw ił Ninu- slę, a rzuciwszy psu rozkaz; i

—- Szukaj! w skazał n a rozhukane fale. ; Rybacy popłynęli ratow ać tonących, za­

bierając większość do sw oich lodzi*

Jed en z ostatn ich pozostał kapitan n a straży okrętu, który Już do połowy zanurzył się w wodzie* Nagle porw ała go fala I zm iotła

% pokładu.

Pom im o, że kapitan pływa! doskonale, trudno m u było utrzym ać się n a powierzchni.

Bliski om dlenia, uczuł naraz, że go coś chwyta I ciągnie za sobą. |§ J l|f

To pies Franka posłusznie spełnił Jego rozkaz I przyciągnął kapitana do brzegu.

O kazało się, że wszyscy zostali w yrato­

wani, a naw et okręt zdołano po kilku dniach doprowadzić do takiego stan u , że m ożna było dopłynąć n a nim do najbliższego portu.

Pies Franka w ynagrodził sow icie kapi­

tanow i I ją g o ' dziecku okazaną m u litość.

Z a f o ä w a w r y b k i

Zosia I Tadzio mieli bardzo dużo za«

bawek, ale lubili najw ięcej wym yślać różne gry i coraz now e pomysły przychodziły Im do głowy.

Pew nego dnlas gdy u rodziców byli go»

ście, dzieci bawili się w sw oim pokoju.

Z nudziła się Im łam igłów ka, ustaw ianie dom ów drew nianych, żołnierzyki Tadzia też, poszły w kąt, bo T adzio wciąż chciał być polskim jenerałem , a Z osia m ia ła wojsko bolszewickie prowadzić i powiedziała w koń­

cu, że jeżeli m a być bolszewikiem» to. woli w cale się w wojnę nie bawić.

T rzeba było w ynaleść jakąś zabaw ę we­

sołą, w której oboje mogliby przyjm ować wdział, bez kłótni o pierwszeństwo.

Z osia przypom niała sobie, jak to m iło' bywało latem łap ać rybki n ad strum ieniem . Przypływ ała Ich niezliczona Ilość I zawsze jakaś m aleńka rybeczka d ała się złapać na

Przynętę. '

Wiesz. Tsfeki, będziemy zaraz łapać

pyMti n a w ędkę9 saw olala Zosia, która była bardzo żywa I zawsze ref w odziła w zabawi©.

— A zkąd weźm iem y strum yk? zapytał Tadzio zaciekawiony.

— Strum yk będzie tak, niby to, o tu, n a błyszczące! posadzce,

— A rybki?

— Poproszę tatu sia o pudełko stalów ek do zabawy. Potem zbierzemy wszystkie 1 od­

dam y, zapew niała Zosia.

A wędki?

Masz duży feiczyk, przywiążemy do niego m agnes, ten, wiesz, do prow adzenia kaczuszek po wodzie, I będziem y wyławiać nim stalówki.

Doskonale! Z araz postaw ię krzesła n a stole, siądziem y wysoko. Jakby n a górce jakiej, m ów ił Tadzio, bardzo z projektu ucieszony i począł czynić odpow iednie przy­

gotow ania.

T atu ś nie m ógł zrozum ieć dlaczego ‘Ź-o- sla tak prosi ładnie, żeby pozwolił pobaw ić się pudełkiem z© stalówkami^ stojąc® n a biur­

ku, ale zajęty' rozm ow ą z gośćm i, .nie m feł czasu wypytywać I d ał je§* caągo «ądała.

Uszczęśliwiona Zochna pobiegła do dzi®*

cfimego pokoju, niosąc zdobyte skarby.

— Widzisz Tadek! Są sreb rn e 1 złote ryb- ki! w olała uradow ana.

Oboje wygramolili się n a stół, a potem n a krzesła i zasiedli z wędkam i w ręku na w ysokościach, kolejno korzystając z m agnesu.

Stalówki przyczepiały się do m agnesu I naw et po dwie i trzy naraz m ożna było schwytać Ze zlotem i szlo znacznie gorzej, ale za to w iększa jeszcze była uciecha, gdy n a wędce zabłysła rondówka.

Poniew aż praw ie wszystkie rybki już się dały wyłapać, Zosia postanow iła, że za każ- dą złotą trzeba dać pięć srebnych i w ten sposób zd o b y ła' dużą ilość, bo lepiej n iż . T a­

dziowi udaw ało się jej łap ać złote rybki.

W obec tego pow stało nieporozum ienie po­

między rodzeństw em .

Tadzio dow odził, t e krzesło Zosi jest wygodniejsze do rybołóstw a i chciał konie­

cznie posiąść, Zosia b roniła sw ego m iejsca I z tego wynikło, że oboje byliby popadli 4o stru m ie n ia ’ z rybkam i, gdyby nie n ad e­

szła m am a, która k azała im 'natychm iast

zejść ze stofu, zebrać wszystkie stalów ki fes- tu sia do pudelka I nie h ałasow ać więcej,

— Które z w as winne, niech drugiego przeprosi rzekła m am usia, gdy dzieci poczę­

ły tlórnaczyć, jak to było z tym połow em rybek.

— To ja m am usiu, nie chciałam usfą«

pić Tadziowi — zaw ołała Zosia.

— To ja chciałem wydrzeć Zosi krze»

sełko, m ów ił Tadzio, z m inką skruszonego' winowajcy,

M am a widząc, że dzieci nie tylko nie sta rają się zrzucić z siebie winę, oskarżając się naw zajem , ale chętnie przyznają się sa»

mi, powiedziała, gładząc je po głowie:

—» Ucałujcie się n a zgodę I bawcie się bez pisku I krzyku, ale już nie n a stoi®, a n a ziemi. Możecie tak sam o zarzucać węd­

kę, siedząc n a stołkach. Oddaję wam wasze złote I sreb rn e rybki I proszę, abyście były grzeczne, m oje kochane dziatki,

' W e t z a w e t

Stefcia m iała trzy lata, W białej sukien­

ce z niebieską kokardą n@ głowie wyglądała fak laleczka. Wijąc® mę jasn e wioski spadały

f©7

jej no ■ ramiona. Buzia FÓżov^as uśmleclmlęta i oczkl figlarne podobały się każdem u, kto n a nią spojrzał, bo była zaw sze grzeczną, a szczebiotała wciąż jak ptaszyna, . • , . \

M am usia pojechała ze Sfefcią nad m oo rze, gdzie było dużo piasku n a brzegu I m oż­

n a było zbierać kamyczki i muszelki przez dzień cały, — * „

-M am usia pozw alała Stefci chodzić boso po piasku i pluskać się w wodzie.

Stefcia stan ęła raz n a brzegu i poczęła przyglądać się uw ażnie, *

— Co tam widzisz»' Stefclu zapytalä- m am usia. ’ ■

— Tefcia widzi tam dzidzi, odpowie»

działa dziewczynka, nachylając się coraz bardziej n ad w odą I grożąc paluszkiem , m ó­

wiła do swego odbicia; " "

No, no, dzidzi!.., ^ . . . . Ro chwili zaczęła klaskać w rączki,

w o ł a j ą c ; . • - . ». .»'> ■ ' • ■ , ,h 'ł

" — Dzidzi paluśkiem mówi; no, noL hlfl _ . Mamusia podeszła bliżej i rzekła, śmie^

jąc się: . v ' - < v - , ; , f-Ę(

■ w Ukłoń się ładnie tej dziewczynce.I S tefcia rączką zrobiła -ślicznie „pa” i

— 108"”»

ucieszy?® się, t e dzidzi ta k te odpowiedziało takim że mchem»

— M am usiu, niech dzidzi tu przyjdzie!

zaw ołała Stefcia, zw racając się do m atki I jednocześnie zm ąciła wodę, odgarniając nóż­

ką piasek, przez co obraz dzidzi znikł jej z ' przed oczu.

Niegrzeczne dzidzi poszło już! szep­

nęła Stef ci a strapionym ' głosem.

— Stój spokojnie, zaraz wróclg odpo­

w iedziała m am a.

Stefcia czekała, w patrzona w głąb wo­

dy I znowu u śm iech n ęła się w esoło do zw ierciadlanej fali, w której ujrzała §w@

odbicie

— Chodź, chodź, w olała, przywołują®

j® rączką.

— Dzidzi chce, żeby Tefcla poszła 'dzidzi! - . ; . ■*.:

Stefcia śm iała się I w idziała .śm iejącą się twarzyczkę w wodzie — w ygrażała pią­

stkam i i jej wyrazom.

1 ' ■— Widzisz, kochanie, rzekła m am usia, jaką Stefcia będzie dla innych, takiem i będą dla niej. To się nazyw a dziecinko wet za wet.

-.-•W et za wet! Wet za wet, powtarzała SlÄcia,' której dźwięk tych słów bardzo się podobał I łatw o je sobie przyswoiła.

A gdy troszkę podrosła, zrozum iała, ź&

widziała siebie, a nie kogoś innego w wo­

dzie, a także znaczenie w et za wet, które objaśniała po swojem u;

jf __ Dla dobrej Stefcf będą wszyscy dob­

rzy, a dla złej Stefci będą źli. Stefcia będzie zawsze dobra i grzeczna żeby m ieć sam®

dobra „wet za w ety.“

H e n i u ś 1 j e g o b r a c i s z e k .

f'^4, Heniuś miał niespełna cztery lata, a je­

go malutki braciszek, Zygmuś, cztery tygod­

nie. ■ , : ■ . ;;

H eniuś bardzo chciał m leć braciszka, ale m yślał że braciszek, którego m u obiecy­

w ano, będzie odrazu m ógł bawić się z nim i dokazywać, a tym czasem Zygmuś krzyczał wciąż niew iadom o dlaczego, um iał tylko złapać sw oją nóżkę, I koniecznie chciał ją w cisnąć do buzi, czasem piszczał tak zupeł­

nie, jak bury kotek, gdy H eniuś przycisnął kotkowi ogon I wtedy daw ano Zygmusiów8

mleczko z buteleczki i zaraz przestaw ał pła­

kać.

O żadnej zabaw ie z tak ą ow iniętą w pieluszki czerw oną lalką nie mogło być mo»' wy* a jeszcze n ä dobitek złego, jak tylko m aleństw o spało, kazano H eniusiow i być cicho, nie m ógł trąbić, ani uderzać pałecz­

kami w organki, które do stał od wujka, b©

gdy raz zatrąb ił Zygmusiowi nad uchem , chcąc go rozw eselić, to dziecko zaczęło krzyczeć w nleboglosy I długo nie m ożna je było uspokoić,

H eniuś um iał puszczać śliczne bańki z m ydła. O strożnie, n a końcu słom ki przyniósł taką tęczow ą bańkę do wózeczka, w którym leżał Zygmuś uśm iechnięty, s otw artem i oczkami.

H eniuś dm uchną!, bańka sp ad ła w prost n a koniec , noska Zygmusia I potoczyła się do buzi. Zygm uś skrzywił się i rozpłakał, jakby nie wiem jakie nieszczęście się stało,

N adbiegła niania i odebrała Heniusiowi słom kę, a potem poskarżyła się m am usi, że Heniuś dziecku spokoju nie daje I m ydłem je napoił.

Heniusiowi bardzo było przykro, bo

# t a l0 m ydłem nie poi! Zygmusia, tylko feań- kę 2 m ydła chciał m u pokazać^ a niania zawsze n a niego winę zwala.,9

—■ Byle co bocian przyniesie 1 zaraz to biorą I cackają się, jak z czem dobrem! za­

w ołał Heniek ©dymając u sta pogardliwie.

Słyszał Jak rdamiusla powtórzyła m am le Jego słow a I obie się śmiały.

M am usia zajęta była w kuchni piecze­

niem ciasta I wyszła n a chwilę do salonu, żeby zobaczyć n a zegarze która godzina, bo w łaśnie w łożono ciasto do pieca. Mlanlusia zajęta była w śpiżarnl, - • . , 'V p

-H eniuś skorzystał z okazji, aby schwy­

cić talerz z m ąką, stojący n a kuchennym stole, pobiegł z nim do dziecinnego pokoju I zasypał m ąką śpiącego Zygmusia. ;

— N ianlusfa pomyśli, że to m am a przy­

kryła Zygm usia m uślinem , żeby m uchy nie dokuczały, powiedział sobie H eniuś I zem- knął, jak gdyby nigdy nic, zadow olony z wy­

platanego figla.

N iania w eszła do pokoju, a zobaczywszy dziecko zasypane m ąką, n arobiła strasznego krzyku.

N adbiegła m am a, przeraziła się bardzo

112

V ' / Y.::

. , :• 1 * ' : - • '

Y y > y Y y y :, Y ; YYYYi:YYY;YY3yS".YyyY; SY^y:YY" Ys 7 YYYYiYYYY^lYy-Y^YyiyYYiJY

.

. y y y : y- - . . . . .y - Y Ä » '

sil

*

— — —--- llllq

^“ kg i 11

Sas*«»®*«!

l i m

s

Biblioteka Śląska w Katowicach

Id : 0030000160868

W dokumencie Piękne powiastki dla grzecznych dzieci (Stron 100-126)

Powiązane dokumenty