• Nie Znaleziono Wyników

Piękne powiastki dla grzecznych dzieci

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Piękne powiastki dla grzecznych dzieci"

Copied!
126
0
0

Pełen tekst

(1)

IpH

s's ■ P f f il:

ImisI

'^$Ę} .

"kfd's. .:

•\ ? wĘsIm.

i'r ’; 'Ą

"r 'ls.

(2)
(3)
(4)
(5)
(6)

Małpka,

(7)

J E R Z Y O R W S C 2

2 5

FEKME POWiRSTKI

D i n

^RZECZhYCH DZIECI

WARSZAWA

NAKŁADEM KSIĘGARNI WYDAWNICZE]

MARSZAŁKOWSKA 114,

(8)

' k \ - ,

Tf ! {. h

h i 'C ‘in

- - ^

' 7 ij 1i^4

\ ^ oJ >

Druk. „ O Ś W IA T A “ W arszaw a, Tłonaaekśe 4,

(9)

M A Ł P K A

I ud wiś m ial bardzo brzydką wadę: byl zazdrosny. Jeżeli jego braciszek, d o sta ł Jaki podarek, Ludwisiowi w ydaw ało się, ze dale- ko ładniejszy, niż ten, który sa m otrzymał- Jeżeli m a m u sia pieściła m alutką Danusię*

Ludwiś siad ał w kącie n-adąsany, jakgdyby wszystkie prezenta I pieszczoty jem u się tyl­

ko należały.

Pew nego dnia m am a posłała Ludwisia z listem do swej dobrej znajom ej, która po­

wróciła niedaw no z zagranicy.

Ludwiś był pewien, że pani D ąbrow ska przywiozła jakieś podarunki dis dzieci swej przyjaciółki, więc bardzo chętnie poszedł

W salonie' zastał , panią dom u, baw iącą się m ałpką.

lu d w iś ogrom nie był zaciekawiony, nig­

dy jeszcze w życiu nie' widział żywej małpy, znał je tylko z opisów.

Poniew aż pani D ąbrow ska bardzo lubi*

(10)

t& dffecl, preslla, ieby Ludwfi posiedział i nią i ©powltddal o mamusi I rodzeństwie.

M ałpka przyglądała się eShlepciij robiąc straszne grymasy, nie dala się wziąe n a ręde, a gdy Jej parti podniosła się z fotelu, żeby dostać ciastek I poczęstow ać’ niemi- Ludwl- sia, śledziła każde jej poruszenie; w końcu, spostrzegły, że Ludwiś wziął do ręki ciast­

ko I zaczyna je zajadać ze sm akiem , sko­

czyła m u n a głowę, szarpiąc m ocno za wło­

sy I wyrywając je z zaciętością niezm ierną.

Ludwiś krzyczał w niebogłosy 1 nie mógłby się obronić od napastliw ego stw o­

rzenia,, gdyby pani D ąbrow ska nie przyszła m u z pom ocą.

— Dlaczego ta m ałpka tak się uwzięła n a m nie? zapytał Ludwiś, drżąc z przeraże­

nia.

— Bo widzisz —- m oje dziecko — m a ł­

py są ogrom nie zazdrosne. Spójrz, jakie wyprawia miny! Nie m oże znieść, gdy z kim rozm aw iam lub okazuję życzliwość. Nikt ją zä to nie lubi, ja tylko jedna przebaczam , bo głupiutkie zwierzątko nie wie sam o co robi nie sposób m u wytłómaczyć, tak jak pojętnem u dziecku, że postępuje nie ładnie.

(11)

Luc!wiś zam yśli! się chwilę. T eraz wy­

rzuca! sobie* że chociaż fest niby pojętnem dzieckiem* zaz d ro ścią nieraz zawini! wzglę»

dem najbliższych.

Pożegnaw szy p an ią Dąbrow ską, która obdarzyła go różnem ! łakociam i i zabaw ka­

mi dla Zbyszka i D anusi, pobiegł do dom u, postanowiw szy sobi® z m ien ić swe usposo­

bienie I nie zazdrościć nic nikomu,

[ M am a trzym ała n a ręku D anusię i c a ­ łow ała sw ą trzyletnią córeczkę, gdy w padł Lud wiś. Tym razem nie skrzyw ił się swoim zwyczajem, ai® pobiegł do siostrzyczki i u cae łow ał w oba policzki, a potem , obejm ując m etkę, szepnął jej na ucho:

! — Juz nigdy nie będę tak postępował, jak dawniej, nie będę się dąsa! i wyrzekał, że m am u sia najwięcej pieść! Daniuslę i że Zbyszkowi więcej, niż m nie dogadza. Ud dziś zupełnie Innym się stanę,

— Cóż to za m ądre postanowienie! Co tak n a ciebie w płynęło, m oje dziecko ko­

chane? odrzekła m atka gładząc go po gło«

wie.

— Nie chcę być podobnym do tej m ałp­

ki, m am usiu, co m ato ml w szystkich wio-

(12)

s«3w nie- w yrw ała za to, że pani D ąbrow ­ ska nie je], a m nie ciastko dała.

— Jakże jestem szczęśliw ą, że ten wy­

padek otworzył ci oczy, mój synku, że zro»

m ia łeś jak zaw iść czyni każdego złym I nie­

sprawiedliwym . Czyż m ożesz wątpić w to, że w as wszystkich kocham jednakow o? Pie­

szczę w ięcej D anusię, bo jest m alutka, Zby- sio jest tak dobry' I łagodny, że strofować go nie m am powodu, tobie nieraz robię uwagi, bo jako od najstarszego z dzieci m am praw o żądać, żebyś dobry przykład dawał. A tobie się zdaje czasam i, że cię

krzywdzę. N iepraw daż? j

—• Tak, m atu ch n o droga, gryzłem się nieraz bez potrzeby, ale teraz już nie będę, daję słowo.

W czarnych oczach Ludwisla zabłysły złote iskierki i wesoły uśm ieszek rozjaśnił jego śn ia d ą twarzyczkę, gdy dodał: - jf

— 1 pom yśleć, że głupia m ałpka n a u ­ czyła m nie rozumu! ~ A przecież to było ta ­ kie p ro sie i jasne. Widzę, że głupszy jeszcze byłem od tej m ałpki i wszystkim się dałem we znaki. Cliodźno tu Zbyszku m am coś dla ciebie! zaw ołał rozw ijając paczkę I wy~

(13)

dostając 2 niej śliczne auto. A to lalka dla

•Danusi

— Coź ty dostałeś, synku? zapytała m atka.

— Książkę francuską z obrazkam i, ale nie prędko jeszcze potrafię ją przeczytać, rzekł Ludwiś zakłopotany, przerzucając k art­

ki. D oskonale!.zaw ołał wesoło. N a tym ry°

sunku widzę dwie małpy, bijące się z sobą.

Będzie mi to przym inało m oją wojnę z mai", pką i pow ziąłem postanow ienie.

Ludwiś dotrzym ał przyrzeczenia I zmie*

nil się do nlepoznania. Byl teraz daleko weselszy i swobodniejszy niż dawniej, dla m łodszego rodzeństw a sta ł się uprzejmy i miły, czuł się szczęśliwy od czasu, gdy po­

skromił- sw ą brzydką wadę. Odwiedziwszy r&z z m am u sią 1 Zbyszkiem panią D ąbrow­

ską I widząc znów m ałpkę rozgniew aną, że chłopcom daje słodycze, Ludwiś u śm iech ­ n ął się tylko I szepnął do- matki;

— Małpa nie zm ieniła się ani trochę, a ja teraz jestem zupełnie inny, nieprawd®!

m am usiu?

(14)

W l n u s l a , H e l u s i a 1 k r o w y . Miwusia I H elusia bawiły się w ogro­

dzie, a p an n a Stefanfa, ich bona, siedziała g książką n a ław ce. Poniew aż słońce przy­

piekało m ocno, p an n a Stefa otworzyła pa­

rasolkę, aby oczy zasłonić od silnego bla­

sku. Co chw ila spoglądała n a dziewczynki, które grały piłkę.

Było sam o południe. Za sztachetam i ogrodu rozległo się ryczenie krów, które Spędzono do krow iam i .-dla wydoju.

P a n n a S tela w stała I poprosiła dziew­

czynki, żeby bawiły się grzecznie i nigdzie się nie oddalały, to im każe tu p rz y n k ść zaraz św ieżego m leka,

— Z ostaw iam tu m oją książkę I para»

solkę pod - w aszą opieką, rzekła odchodząc.

H elusia była ogrom nie' sw aw o'na- i lu­

biła płatać psoty, N inusia o rok' starsza od swej siostrzyczki powstrzym ywała ją czasem o i figlów, ile najczęściej ulegała nam ow om

(15)

- 9

swawolne] dziewczynki, chociaż m ając już la t osiem skończonych, pow inna była być

rozsądniejszą.

Jak tylko p an n a Stefa znikła Im z oczu, H elusia i Ninka przestały grać w piłkę i umyśliły schow ać książkę i parasolkę tak dobrze, żeby ich pan n a Stefa odnaieść nie mogła.

— Książkę włożymy w dziuplo, a para­

solkę rozłożoną zarzucim y n a wysoką gałąź, rzekła Helusia.

— Może się złam ać — zauw ażyła Ninti' sla.

— Powiemy, że to w iatr porw ał para solkę w górę, z uśm iechem dodała Stelusia.

— O. nie kłam ać nie trzeba — zresztą jest zupełna cisza, rzekła N inusia, lepiej włożymy w krzak róży. Trudno się będzie domyśleć.

— Mam inny .pomysł. F urtka w szta- ch etach nie dom knięta. .Weźmiemy parasol- '

■kę I zbiegniemy do strum yka. T am ro sn ą śliczne ■ niezapom inajki,

— P a n n a Stefa- będzie się gniew ać je­

żeli pójdziemy sam e, prosiła, żeby się ni«

oddalać, m ów iła fllnuaia^

(16)

- 10

«=» Narwiem y cały bukiet I przy wiążemy do parasolki, zaw ołała H elusia, panna Stefa zadziwi się, znalazłszy wśród róż niezapom i­

najki wyrosłe jakby n a rączce parasolki.

Wrócimy za pięć m inut, za nim przyniosą mleko.

P o m y sł ten podobał się’ Ninusi, chodzi­

ło tylko © to, żeby ogrodnik nie zam knął furtki, za nim dziewczynki powrócą, bo w ła­

śnie wywiózł taczką f w ygrasow aną w alei trawę. Może powrocie za chwilę I zam knąć furtkę 'na klucz, a w takim razie trzeba w ra­

cać szosą i okrążyć cały ogród, eo zajmie dużo czasu I n atu raln ie zauw ażą wszyscy dziewczynki w racające sam e w jazdową bra­

mą.

—■ Nie nam yślajm y się długo i biegnij­

my co tch u — nagliła H elusia — napew no się u d a przeniknąć niepostrzeżenie.

Minusia I Helusia» trzym ając się za rę­

ce, wybiegły n a szeroki gościniec, a potem w dół do strum yka. N arw ały dużo kwiatów»

niezapom inajek i rum ianków kwitnących n ad wodą, pomyły rączki w strumieniu,,, przebiegały raz i drugi po kam ieniach na

przeciw ną stronę i zawróciły szybko ku furt-

(17)

ce ogrodowe|v Zdaw ało się Im, że wszystko udało się pom yślm s 1 że cala wycieczka trw ała zaledwie kilka minut» w istocie było inacze]. Krowy Już w racały z folwarku na pastwisko, rycząc głośno. Dziewczynki, chcąc przedostać się do furtki, m usiały teraz prze­

czekać na łączce, zanim przejdą krowy.

Nagle jedna z o statn ich dopędzając sta»

do rozbrykane, rzuciła się w bok, a prze­

rażona widokiem dziewczynek, ryknęła prze­

raźliwie, nastaw iając rogi.

łie lu sia krzyknęła rozpaczliwie, Ninu- s i a ,' nie tracąc przytom ności, otworzyła szybko parasolkę panny Stefy I, chwyciwszy siostrę za rękę, pociągnęła Ją za sobą, prze­

biegając razem przed drogę.

Ma widok rozwartej parasolki stropiona krow a aofnęła się n a chwilę, ale za nim dziewczynki dobiegły do furtki, Już znowu popędziła za nimi I uderzyła^ rogami w pa­

rasolkę z tak ą silą, że Minusia wypuściła ją z rąk,

Helusla dostrzegła w tym m om encie pow racającego z taczką ogrodniczka i krzyk­

n ęła co sił: r.

^ Ratuj' nas, Janki?!

(18)

12

.. O frodnlczek sam już zauw aży! grożąc©

niebezpieczeństwo I pośpieszy! odegnać kro- wę, a potem m usiał jeszcze bledz kilkana­

ście kr&ków9 żeby dopędzić parasolkę, która się potoczyła po gościńcu praw ie do stru ­ m ienia. Z pew nością byłaby się złam ała ze­

skakując po kam ieniach, ale Jan ek w porę ją pochwycił I przyniósł w tryumfie, oddając

do rąk panny Stefy.

N lnusia i Helusia stały przed nią blade ze w zruszenia, z ■ bukietem kwiatów w drżą­

cych rączkach,

*“ M ogło'być straszn e .nieszczęście! za­

w ołała panna Stefa —- m yślałam , że jeste­

ście rozsądne dziewczynki, które m ożna zo- r staw ić n a chwilę sam e w ogrodzie, a tym- czosem nieposłuszeństw o swe m ogłyście ży­

ciem przepłacić. M niejsza już o m nie, o mój strach i poniesioną szkodę, widzę bowiem, że. drut w p araso lce złam any, a książka gdzie się podziała?,»

— Jest w dziuple, szepnęła N lnusla za­

wstydzona.

To ja ją tam włożyłam, dodała He**

lusia z pokorną m inką, a N lnusla parasolką w ystraszyła krowę, Inaczej nie m ogłybyśmy

(19)

tSSas» 5 a 5

pöwrdclc, T a parasolka n as wffefowaf®s fi Ją przedtem chciałem n a drzew© zarzucić,

— Widzicie, niedobre .dzlew czyr^i, Jakie niem ądre pom ysły przychodzą w am do gło­

wy, ja do was zw róciłam się Jak do dorosłych,

■ książkę I parasolkę pozostaw iając pódiw asgą opieką.

Ł agodna wymówka panny Stefy sprawl- :'wlła n a winow ajczyniach silniejsze' wraże- - nie, niż gniew, i kara, jakich się spodziewały

za swą nierozwagę.

— Niech n am pani daruje ałfeo niech pani nas porządnie ukarze — rzekła Nirui- sia — ale proszę nie pisać o tern do m am u ­ si, bo m am u sia bardzo się zlęknie I zm artw i,

— M am usia dziś w ieczorem .pow raca z W arszaw y — właśni© przyszła depesza © konie i dia tego chwilkę dłużej zatrzym ałam się, nie przypuszczając jak wy pozostawionej wam- sw obody użyjecie.

Niech już, drogi!tka, nie przypomina, niech nie wymawia nam, bo sam e wiemy, że postąpiłyśmy bardzo niewłaściwie, rzekła Niiwsia.

~ ' Postąpi lyl.my niegodżi#®! Tak bar-

(20)

Iz® -niegodziwi«! zaw ołała H elusla I to m eja wina. Ale teraz fuż nigdy!.» m ów iła płacząc.

. «»» O tak! Nigdy, nigdy!.» dodała Ni mi­

sia, połykając Izy 1 tu ląc się do panny Stefy.

— Dobrze, m oje dzieci, nie oskarżę w a s przed m am usią, b© m am ' nadzieję, że ta przygoda nauczy w as być royw ainlejsze- mi i posluszneimi.-

Dziewczynki przyrzekły, że już pannie Stefie przez całe lato nie dadzą powodu do.

zm artw ienia I dotrzym ały słowa.

R O M E K I J A D Z I A .

R o m ek i Jadzia było to bardzo kochają, ee się rodzeństw o ale czasem wynikały mię- dzz nim i sprzeczki,

Rom ek m iał sześć, a Jad zia cztery lata, Jadzia słu c h ała Rom ka jako starszego od siebie 1 Rom ek zawsze we wszystkich za­

baw ach przewodził.

Pewnego dnia dzieci zasiadły przy stole, żeby m alow ać obrazki w książeczkach, które dostały razem z farbam i, Rom ek m iał więk­

szy pendzelek, a Jadzia m aleńki i nie m ogła nim pokolorow ać dużego drzew a w k a je d k u

(21)

is

^ b a | ml swó| frendżelek, Remlm —Ł' pmslla Jadtia.

— A czem będę m alow ał? odpowiedział braciszek, bardzo zajęty kolorow aniem konia i sanek.

- » W ei mój, a swego mi daj, n a m inut­

kę,

i Romek nie chciał się zgodzić I, znleeler- plwiorty naleganiem Jadzi, ofuknął j ą z groźną m iną:

— Głupia jesteś!

— A Rom ek mądry! zapytała Jadzia ® powagą

— Pew nie, że m ądrzejszy od ciebie! od powiedział Romek bez w ahania.

— T atu ś m ówił, że m ądry ustępuje głu­

piem u, to niech m ądry R om ek ustąpi głupiej Jadzi pendzelek, Romek roześm iał się, ucało­

wał siostrzyczkę I pom ógł jej wymalować drzewo. ■

i i ł i n r a a y e l e t i s f i r s j o c i i e g . S tara M arjanna odprow adzała codziennie Janeczkę n a lekcję do cioci Mani.

Janeczka nie bardzo lubiła się uczyć, ale ta tu ś powiedział, że m us! chodzić n a naukę,

(22)

b@ w dom u zawsze eoś staje n a przeszkodzi«

t Jan eczk a więcej skorzysta robiąc lekcje r§°

gem z Innem! dziećm i.

Janeczka była w złym hum orze, bo chciała bawić się n o w ą lalką, a tatu ś: kazaj złożyć zabaw ki, zabrać książki I zeszyty I

pójść z M arjanną do cioci,

■— Co tam jest n ap isan o w oknie! zapy­

ta ła Janeczka, zatrzym ując się przed sklepem z obrazkam i.

— Nie wiem, dziecinko, nie um iem czy»

tać, odrzekła z w estchnieniem . Ciebie uczą, Janeczko, czyż nie potrafisz sa m a złożyć liter?

Możabym potrafiła, ale m i się .nie chce-—

odpowiedziała Janeczka, odw racając główkę od szyby sklepowej. Chodźmy d a le j— dorzu­

ciła. — ciągnąc M ariannę za so b ą,

Jan eczk a nie u m iała jeszcze czytać, do­

piero poznaw ała litery, ale nie chciała się przyznać do tego, bo nieraz w dom u brała książeczkę z w ierszykam i przy rysunkach um ieszczonym i, które nauczyła się n a p a ­ m ięć i czytała je niby z książki, budząc po*

dziw starej sługi.

(23)

17- -

»“ A czem u M arfanna czytać nie um lef zapytała nagle Janeczka.

— Bo m nie nikt nie uczył — odrzekła M arianna, naciągając chustkę n a głowę. Jak­

by w stydziła się patrzeć ludziom w oczy, g d jż m ógł ktoś dom yśleć się, że ona czytać nie um ie, Cobym Ja za to dala, żeby um ieć um ieć czytać i pisać — dodała po chwili.

T ak trudno żyć bez tego.

— Ale to takie nudne!.,, zaw ołała J a ­ neczka. Jabym w olała, żeby mi czytali ba­

jeczki rozm aite, niż składać sam ej literki.

— Z początku wszystko wydaje się tru d ­ nej ale- potem za to jak przyjemnie wiedzieć co drukują w gazetach, co się dzieje na szerokim świecie... 1 książki takie ład n e pi­

szą ludzie.

— Liter m ogę M arjannę nauczyć, rzekła Jan eczk a rezolutnie, już um iem wszystkie i duże I m ale. Pokażę M arjannie jak wygląda A i B I C.

—- Dobrze, m oja Janeczko złota, ale czy ja potrafię spam iętać?

Potrafi M arjanna, bo będę codzień pow tarzała, dopokl M arjanna sobie nie wbi­

je w głowę. To bardzo łatw e. „A” to jakby

(24)

18

dwie desee?ki zestaw ione z sobą u gÓry5 tak Jak drabinka, co stoi u n as n a podwórzu, a pośrodku poprzeczna deseczka, niby m oja huśtaw ka. Jak wrócimy do dom u, to M ar' janm e wyrysuję n a papierze.

— A jak będę um iała litery to już po»

trafię złożyć słowa?

— Tak odrazu to jeszcze nie — odpo»

wiedziała Janeczka — ale nim M arjaraię li­

ter wyuczę, będę już m ogła sam a czytać I pokażę M arjanm e, jak się to robi.

W oczach M arjanny zam igotała rad o ść, Najkrytszem m arzeniem jej życia było n a u ­ czyć się czytać, ale wydawało się jej to niemożliwem. Myślała, że w starości rozpo­

czynać -naukę, byłoby śm iesznością i wsty­

dem.

Janeczce ogrom nie pochlebiło zadow o­

lenie M arjanny, przyjemnie się jej uśm ie­

ch ała nadzieja uczenia kogoś, jeszcze mniej um iejącego od niej samej-

Nigdy jeszcze nie zrobiła lekcji tak pil­

nie, jak dzisiaj! Pow tarzała tabliczkę m no­

żenia n a dwa, trzy I cztery bez omyłki I czytała z ab ecad ła bardzo powoli, a le m e- zm iernie uważnie, ■

(25)

19

Ciocia M ania pochw aliła Janeczkę i po- wiedziała., że jeżeli tak dalej pójdzie, to za m iesiąc już dobrze czytać będzie.

Ody M arjanna przyszła po Jan eczk ę, że­

by odprowadzić ją do dom u, dziewczynka m iała m inkę tak rozradow aną, że poznać jej nie m ożna było.

Zaraz po obiedzie, kiedy tatu ś spać się położył, Janeczka' zab rała się do lekcji z M arjanną.

Janeczka nie u m iała uczyć z taką cier­

pliwością, jak ciotunia, krzyczała na Mar- jannę zato, że nie odróżnia dużego A, od m ałego i że b narysow ała z takim dużym brzuszkiem, jak balon, ale pom im o to pier­

wszą lekcję m ożna było uw ażać za najzu ­ pełniej udaną, Janeczka- w biegała ' jeszcze potem kilka razy do' kuchni i kazała po.

znaw ać M arjannie wyuczone litery n a róż­

nych tytułach książek.

Po p aru dniach sta ra słu g a nie myliła się już wcale i Jan eczk a była bardzo dum na ze swej uczennicy. Po dw óch m ie­

siącach -mała nauczycielka wyuczyła Mar- jannę czytać i rachow ać. Z p isa n ie m szło gorzej, ale Janeczka sam a tak s ta ra n n ie za"

(26)

- 20 —

częła stawić litery, aby jej zeszyty służyły za wzór dla starej sługi, nie posiadającej się z radości, żs zdobyła w reszcie tę wie­

dzę, która wydaw ała się jej niedostępną przez całe życie,

Janeczka sta ła się tak pilną i pracow i­

tą uczennicą, że ciocia M ania me m ogła zrozum ieć dlaczego zaszła nagle tak duża zm iana, ale cieszyła się bardzo, że jedyna córeczka jej zm arłej siostry jest zdolna I czyni prędki® postępy w nauce, a poczciwa M arjanna pow tarzała nieraz ze łzami:

— N iech Bóg daje zdrowie i wszystko najlepsze naszej panienusi, że. mi na stare lata osłodziła życie, otw ierając jakby oczy n a św iat B©żyL.

M E D O R 1 K l Z i A e

Medor byl to duży pies czarny z białą łatką, K k la śliczna b iała kołeczka m iała czarną łatkę n a uszku. Przyjaźnili się z so ­ bą, lecz M edor strasznie był łakom y 1 zja- dał nie tylko swoje, ale i Kizi jedzenie.

Razu pewnego pozostawiono spode!

mleka dla kotki.

Zaledwie Kizla umoczyła różowy py

(27)

szczek w 'jnlekii, nadbiegi Medor i w oM m gnieniu wypił całą zaw artość spodka.

N azajutrz gospodyni przyniosła spory kaw a! m ięsa, który m iał być rozdzielony po­

między psem i kotem. Kizia, korzystając z chwi­

li, gdy gospodyni wyszła po noż do kuchni, schw yciła m ięso I wyskoczyła przez okno na wysokie drzewo. Tam, położywszy m ięso na gałęzi, zajadała ze sm akiem ,' a Medor pod drzewem szczekał i spoglądał w górę żało­

śnie.

Poniew aż był bardzo m ądry, zrozum iał, że to nauczka za wypite mleko i odtąd już oboje żyli z sobą w wielkiej zgodzie, nie wo­

jując nigdy I nie w ydzierając sobie przysm a­

ków,

h u ś t a w k a .

— Co za szczęście! Będziemy miały huśtaw kę, w ołała Stasia i Fela, klaszcząc w dłonie. Kazio, Ich b rat starszy, przywiązał sznur m ocny do gałęzi starej gruszy i z de- szczulki zrobił siedzenie,

Fela sadow iła się w łaśnie n a świeżo urządzonej huśtaw ce, gdy nadszedł dziadzio, pow racający z rannego spaceru.

(28)

21 = -

Mofe dzieci, rzeki spojrzawszy na sznurek uw iązany do zeschłej gałęzi, bardzo niebezpieczna to będzie zabaw a, bo gałąź napew no się złam ie.

— Przecież deszczułka jest tak nisko nad ziemią, że żadnego Jwypa'dku być nie może, — zapew niał Kazio —- zeskoczyć łat“

wo w każdej chwili.

Dziadzio pokręcił głową I poszedł dalej.

Zaledwie zrobił parę kroków, już Fela, dotknąwszy ‘nóżką ziemi, puściła w ruch hu ­ śtawkę. Trzym ała się m ocno rączkam i za sznury I cieszyła się ogrom nie, w znosząc się coraz wyżej.

— P otrąć m ocno huśtaw kę, w olała do brata, już nie m ogę sam a dać rady. ,

Kazio I S tasia poruszali huśtaw kę na przemiany. S tasia dopom inała się o sw oją kolej:

— Pozwól m nie się pohuśfaó — prosiła

■ patrząc z zazdrością, jak Fela .podlatuje, niby ptaszek, jak biała jej su k ien k a fruw a w po­

wietrzu.

G ałąź zaskrzypiała parę razy, ale dzieci tak były zejąte zabaw ą, że nie zwróciły ita to uwagi.

(29)

^ 25 —

Wyżej! Wyżej! nalegała Fela, im iej’ep się radośnie.

Nagle cala trbjka krzyknęła przeraźli­

wie. W chwili, gdy Fela była praw ie n a równi z gałęzią, gałąź złam ała się z- trza­

skiem I dziewczynka sp ad la n a ziemię.

C hciała się podnieść, ale nie m ogła postąpić ani kroku, Kazio I S tasia nie byli w stan ie ją utrzym ać.

Dziadzio zobaczył przez okno, że stało się to, co przewidywał I pośpieszył n a ra- tunek. Z pom ocą Kazia wziął n a ręce Felę I zaniósł do dom u. T rzeba było położyć ją do łóżeczka, gdyż okazało się, że nóżkę m ia­

ła złam aną 1 sińce n a calem ciele.

Wezwano zaraz doktora i kilka tygodni m usiała Fela leżeć bez ruchu, zanim się nóżka zrosła.

Dziadzio przesiadyw ał całem i godzinam i przy łóżeczku wnuczki I czytał jej zajm ujące pow iastki. Kazio I S ta sia rów nież starali się jej czas uprzyjemnić, p rzy n o sili' kwiaty | owoce, ale c&le wakacje dzieci zostały ze’

psute tą n iefortunną próbą. Kazio wyrzucał sobie, że nieopatrznie w ybrał drzewo suche, a wszystkim dzieciom było bardzo przykro.

(30)

_ 24 —

że p riestfo g ę dziadzi puściły m im o uszu, tymbardzięj, że ten nieoceniony dziadzio am lednem słówkiem nie przypom niał im tego.

Mógł przecież powiedzieć: „A co?4" „A nie m ów iłem ?45 „T rzeba było m nie posłu­

chać!4* lecz dziadzio, Jakby Jeszcze sam na sfebie przyjm ował Ich winę i przed rodzica- ml, którzy wkrótce nadjechali, tłóm aczył wnuków, w yrzucając sobie, że nie pozostał z nim i pod starą gruszą, lub stanow czo nie kazał zdjąć huśtaw ki i przenieść n a Inne drzew o..

— Dobry, kochany nasz dziadzio w o ła­

ły dzieci, tuląc się do jego ram ienia, a Fela szepnęła:'

— J a jestem najw inm ejsza, bo ciągle prosiłam :

„Wyżej!44 „Wyżej!44...

Z I A R E N K O,

M aniusia była m iłą I dobrą dziewczyn­

ką, wszyscy Ją za to kochali.

Rodzice M aniusi m ieszkali w m ieście, a że dziewczynka bardzo lubiła ptaszęta, ojciec kupił jej dwa śliczne żółte kanarki.

(31)

- 15 - =

które sa m a codziennie k arm iła I zm ieniała Im wodę.

K anarki śpiew ały w esoło, a wkrótce tak się oswoiły, że wylatywały z otw artej klatki I siadały M amusi n a głowie iub n a ram ie” 6 niu. Jadły n asio n a konopne, proso, sałatę, mokrzycę, roślinę, którą bardzo lubią, ale z największem upodobaniem łuskały kanar, zwany u n as ostrzycą. Pochodzi ona z wysp kanaryjskich, przy brzegach Afryki położo­

nych, które są ojczyzną k a n a rk ó w .

N a tych w yspach jest k an ark ó w tak du­

żo, jak u n as wróbli. K anarki lubią słońce, bo w ich rodzinnych stro n ach jest bardzo gorąco.

M am usia zaw ieszała . klatkę zam kniętą na balkonie, nad skrzynką zielono’ m alow a­

ną, w której posadzone były pachnące kwia­

ty. Kanarki trzepotały skrzydłam i, kąpały się w szklanej w anience, a potem osuszały skrzydełka n a słońcu.

Pew nego razu M am usia, w ieszając klat­

kę, rozsypała trochę prosa w skrzynkę z kwiatami.

— A, m am usiu, co ja zrobiłam ! zaw o­

łała dziewczynka, która zawsze przyznaw ąfa

(32)

~ 20

się m atce, jeśli co złego przez nieuw agę s f'|

stałoa powybieram zaraz- te ziarenka co d©

jednego,

— Zostaw j@ i zasyp ziemią — rzekła m am a, zobaczysz, że w yrośnie z nich traw ­ ka zielona.

M am usia kilka razy dziennie zaglądała, czy już traw ka się zieleni, ale przeszło parę dni I nic nie m ożna było zauw ażyć. De­

szcze padały nieustannie I dziewczynka nie wychodziła z pokoju, kanarki też nie mogły wygrzewać się na.słońcu, aż pewnego p o ran ­ ka pogoda była prześliczna I M am usia wy­

biegła zobaczyć, co się -dzieje n a balkonie.

Kilka ziarenek spłynęło z wodą I wy­

glądało jak rozsypane żółte pacioreczkl, ale w m iejscu lepiej ziem ią zasypanem pokaza*

ły się cieruuchne zdziebelka, a n a w ierzchu ich w idać było łupinkę z prosa.

M aniusia nie posiadała się z radości I pobiegła do m atki, żeby jej powiedzieć ra d o ­ sn ą nowinę, W szystkie w olne od nauki chw i­

le spędzała n a przyglądaniu się, czy się ro ­ ślinka rozwija, Wielka była radość ManiusI, gdy ukazały się dw a listki. N ad niem i 'wy­

rosły dwa nowe. Łodyga posunęła się wyso­

(33)

— 27 —

ko, al@ kłosów nie m ogła się Mani u si a tfeose»'

kać. i

— Ach m am usiu, w olała dziewczynka/' czy feszcze dużo trzeba czasu, żeby kłoś si'ę pokazał1?

Cierpliwości, dziecinko, z tych dwóch górnych liści napew no kłoś się wysunie, rzekła m am usia,

W kilka dni później u k azał się.kłoś, a na nim pełno było m ałych kulek. Kulki się otworzyły I cały kłos rozkwitł. Z każdego kwiatka pow stało ziarnko zielone, drobne i miękie. Słońce silnie przygrzewało, ziarnka żółkły i twardniały, a gdy zupełnie dojrzały, m am a pozwoliła ściąć kłos i M aniusia ura- : dow ana założyła go do klatki. K anarki gryz­

ły ziarnka z apetytem , a dziewczynka cieszy­

ła się, że sam a w yhodow ała pożyteczną ro- linkę«,

P r z y g o d a z w ilk ie m .

Zosieńka m iała lat cztery, bardzo ko­

ch ała sw oją m am usię, ale często była nie­

posłuszną. Jej cioteczny brat, Julek, o rok starszy, przychodził czasem baw ić się z Zo­

sią, a że był dobry i grzeczny, m am usia

(34)

_ = 28

ŻosieńkI zabrała go z sobą n a w lei, żeby dzieci spędziły całe lato w ładnej* lesistej okolicy u b a b c i , y . ....

Babcia lubiła bardzo psy podwórzowe 1 m ia ła ich cztery, nazywały się: Bure-k, Za­

graj, Kusy i Walet, Zosiä I Julek karm ili psy I nieraz bawili się z nimi, a gdy m am a szła z dziećmi n a spacer, psy towarzyszyły zaw sze I poszczekiwały radośni®,, biegnąc przodem, .

Pew nego dnia wybrano się n a wyciecz­

kę do lasu. Zosia zatrzym yw ała się co chwi­

la, żeby zrywać kwiaty. M am a pov^iedziala, że nie wolno pozostaw ać w tyle, ale Zo- sieńka zapom inała prędko o przestrogach i zobaczywszy poziomki w traw ie, ciągnęła za sobą Julka, a gdy odmówił:

— Pobiegnę sam a — zaw ołała Zosia jesteś nieznośny, że nie chcesz iść ze m ną.

To rzekłszy, Zosia pobiegła w stronę, gdzie dostrzegła czerw one jagody, a Julek poszedł dalej drogą, którą szła jego ciocia, zaniepokojona zachow aniem się psów, te bo­

wiem kręciły się koło niej I poszczekiwały, patrząc w .. jeden punkt gęstwiny, wreszcie

(35)

23 —

rzuciły się z wielkim h a łasem naprzód» jak­

by czując niebezpieczeństw o.

■— Gdzie Zosia? Co się z nią stało? py­

tała zaniepokojona m atka.

— Pozostała w śród poziomek, odrzekł Julek.

— Nieszczęście moje! zaw ołała przera­

żona m atka Zosieńki. Widzę błyszczące oczy wilczycy w zaroślach. Psy ją wystraszyły i popędziła w ta m tą stronę. Biegnijmy na ratunek!

Źosia, nie wiedząc o niczem , siedziała pomiędzy poziomkami, bo chociaż m iała za­

m iar zerw ać tylko jedną, ale były tak sm acz­

ne, że nie m ogła się oprzeć pokusie 1 jadła jedną po drugiej» Leśne poziom ki daleko le»

piej sm akow ały, niż ogrodowe, których cały półm isek podaw ano zwykle n a podw ieczorek

Nagie wilk wyskoczył z krzaków i chwy­

cił Źosię z® sukienkę,, chcąc zarzucić sobie dziewczynkę n a grzbiet I unieść w głąb la­

su. Zosia krzyczała rozpaczliwie, psy dopad­

łszy wilka, ujadały w straszliwy sposób i szarpały go, broniąc dziewczynki; m atka bla­

da z przerażenia biegła n a pom oc, trzym a-

|ą c za rękę w ystraszonego Julka.

(36)

O detchnęła swobodnie], widząc, źe wilk porzuci! Żosieńkę I rozpoczął walkę z na"’

pastującym i go psam i. W reszcie wszystko ucichło, wilk zakrwawiony uciekł do la- su, a psy, liżąc swe rany, poszczekiwały żałośnie.

Zosia s ta ła n a m iejscu % szeroko roz- w artem i oczam i I rączkam i wyciagniętem i ku m atce, , nie mogąc, postąpić ani kroku, gdyż z przerażenia jakby oniem iała, tylko łzy wielkie, Jak ziarnka grochu, spływały po jej bladych policzkach. Gdy znalazła się w objęciu . m atki, czuła się tak niew ym ownie szczęśliwą, że tu ląc się do niej, niem ogla jeszcze przez dłuższą chwilę powiedzieć nic więcej niż tylko;

— M amusiu!,., Mamusiu!... Mamusiu!..» i Matka nie chciała już zasm u cać swej dzieciny wym ówkam i za nieposłuszeństw o, widziała bowiem, że Zosieńka jest dostatecz­

nie u k aran a I nóżki jej tak drżały, że ledwie m ogła iść obok m am y, która ją trzym ała za rączkę,

— Chodźmy do strum yka, napijem y sfę świeżej wody, rzekła m am a, prow adząc

(37)

®t ~

dzieci do ścieżki, spuszczającej się w ddl, gdzie płynęła w oda po kam ieniach.

Psy pobiegły szybko i pluskając się w strum ieniu, obm yw ały swe rany i p % chciwie.

M am a kazała dzieciom zmoczyć sobie głowy zim ną wodą, aby ochłonęły z przera­

żenia.

Julek m ia ł przyw iązaną n a sznurku r ąbkę i zatknąw szy otwór p alcem , nebiera nią wody do picia.

Miał wielką ochotę powiedzieć Zosi; ,.a widzisz, pry po m inąłem , że trzeba cioci słu ­ chać i nie zbaczać z drogi” ale pomyślawszy chwilę, uczuł, iż nie ładnie byłoby przechw a­

lać się 1 zarazem zrobić siostrzyczce przy­

krość przypom nieniem jej winy, Zosieńka doskonale zrozum iała,’ że ją oszczędzają, po­

nieważ doznała wielkiego strach u I rzucając się m atce na szyję, szepnęła; ■

— Zawsze m am usi słuchać będę!.., t potem, zw racając się do Julka, dodała;

—- A gdybym kiedy nie wytrzymała I fnow u coś zbroiła, to powiedz ml tylko jedno stówko; „w ilk’*, a już z pew nością nleposlu-

(38)

52

szeństw a nie popełnię i nie będziesz potrze­

bow ał mi slow m am usi przypom inać.

M am usia ucałow ała Zosieńkę i po po*

wrocle do dom u kazała pieskom dać zsiadłe­

go m leka za to, że Jef córeczkę tak dzielnie obroniły.

B u r e k

i

B iankä,

P an i Wolska dostała w prezencie ślicz­

nego białego kotka angorskiej rasy, którego sierść była m iękka 1 błyszczącą, jak jedwab.

Koteczka nazyw ała się Blanka. Karmio­

na, pieszczona i czesana codziennie wycho­

wywała się w pokoju i sp ała w dzień n a po­

duszce w salonie.

Blanka m iała m ałą piłeczkę do zabawy, figlowała nieraz, przew racając się po dywa­

nie. lub pyszczkiem różowym potrącając czytaną przez panią gazetę, żeby zwrócić na siebie uwagę i dostać przy rannej kawie kaw ałeczek bułki um aczanej w śm ietancp.

Raz w letni wieczór poszła Blanka do ogrodu przez o tw a rte . drzwi balkonu, korzy­

stając z tego, że pani Wolska była zajęta, zazwyczaj bowiem nie puszczała Blanki sa ­ m ej do ogrodu, ani n a dziedziniec, obawia-

(39)

33

jąc się, aby psy Ją nie napadły, Koteczka biegła długą aleją, aż naraz wyskoczył kot bury I ogrom nym i zielonymi oczam i począł przyglądać się Blance,

B lanka najeżyła się, podniosła*" ogon do góry i cofnęła się w tył. Burek wcale nie w ydawał się przerażony, podszedł bliżej, po­

m rukując w esoło; ’ y

— Miau! miau! miau!

W idocznie m iał wielką ochotę do zaba­

wy, przyskakiwał, czaił się i zachodził ze wszystkich stron, Jakby chcąc zaznajom ić się bliżej.

Blanka usiadła na drodze I spozierała z pewnem zaciekaw ieniem n a burego kota*

bo jeszcze nigdy podobnego sobie stw orze­

nia nie widziała. Podobało się jej, że B urek jest zwinny i wesoły, chociaż ładnym nie m ożna było go nazwać. C hcąc się widać przypodobać b iałej koteczce, skoczył zręcznie na drzewo, ostrzył n a nlem pazurki, a na«

stępnie w jednej chwili w ydrapał się na sam wierzch I rów nie szybko zsu n ął się n a dół.

Jakby pytając, czy i ona potrafi dokazać tej sztuki? Ale -Blanka zanadto była rozpieszczo­

(40)

• - 34

na 1 leniwa 1 nie m iała wcale ochoty n aśla­

dować Burka.

— MurmauS,..' Murmau!.,, zam ruczał Bu­

rek i przyczaił się przy traw niku, gdyż usły­

szał szelest myszki polnej, biegnącej wśród trawy. Malutka myszka w ysunęła łebek i zo­

czywszy Burka, rzuciła się w bok, biegnąc wprost, prawie kolo Blanki.

Blanka m ogła ją złowić bardzo łatwo, ale nie raczyła się poruszyć i dozwoliła m yszce uciec.

Burek zmierzył Blankę pogardliwem spojrzeniem /

— Ą cóż to za niedorajda! pom yślał so­

bie, naw et myszy złowić nie umie, choć ta jej pod sam ym nosem przebiega!

Blanka przestraszyła się złego wzroku Burka, a m oże zawstydziła się, że nie um ie łapać myszy I zawróciwszy n a m iejscu, w podskokach pobiegła do domu.

Pan! Wolska szukała już swojej ulubie­

nicy I w olała n a nią z ganku:

— Kiciś,! k id śL .

Blanka do stała mleczka, a przy wiecze­

rzy dala jej pani cale skrzydełko z kurczęcia i kotcczkę położyła spać na poduszce,

(41)

35 —

Minęło lato» n adeszła Jesień, a .po niej zima. P an i Wolska zm uszoną była wyjechać nagle do chorej córki, nie m ogła więc w ziąść z sobą Blanki 1 pozostaw iła ją na wsi, po»

lećając służącym doglądać ulubioną koteczkę.

Nie bardzo Jednak troszczono się o nią. Z początku dostaw ała codziennie sw oją porcję m leka i jakieś resztki z obiadu, ale wkrótce zapom niano praw ie o niej.

Blanka błąkała się po kuchni 1 koryta­

rzu. Wszystkie pokoje były zam knięte. Po- trącano ją i nazywano leniuchem , bo myszy łapać nie um iała, a zostaw iona w śpiżarni baz pożywienia, gdyż chciała ją klucznica przyuczyć do żywienia się myszami, uciekła Blanka przez lufcik do ogrodu, zasypanego śniegiem,

Burek urządzał polow ania n a folwarku i był praw dziwym po strach em na myszy.

W ypasł się m akom icie.

Pewnego dnia zaw ędrow ał do ogrodu f począ! przyglądać się ciekawie Blance^ sie­

dzącej pod drzewem. B lanka była tak chuda 1 sierść tak m iała wybrudzoną, że Burek wziął ia za jakiegoś przybłędę I najeży! się, chcąc

(42)

36

go wygnać, ale B lanka zam lauczala żałośnie Jakby prosząc o zm iłow anie.

Burek zbliżył się I u siad ł przy niej.

M ruczał życzliwie I p o c z ą ł. um yw ać się, d a­

jąc B lance dobry przykład. I ona. też zaczęła sierść zbrukaną przyprowadzać do' po-- rządku.

P otęm B urek zachęcająco zawołał;

Miau! miau!

Wyciągnął przednie łapy, otrzepując je zręcznie ze śniegu. P o m k n ął w stro n ę spi­

chlerza, zawrócił I począł przywoływać ko- teczkę, aby szła za nim.

Pow lekła się B lanka n a strych po d ra­

binie. W słom ie było ciepło 1 śnieg nie sy­

pał. B iała kołeczka zaczęła uw ażać B urka z a 1 dobrego przew odnika i przyjaciela I naśla­

dow ała zręczne jego m chy.

Burek już nie z 'głodu ale w prost 2

am a to rstw a d.usil myszki; przychodziło m u to z wielką łatw ością. Pierw szą myszkę, złapaną w słom ie, rzucił od niechcenia koło Blanki, a sam poszedł w Inną stronę, usły­

szawszy szelest dużej myszy, biegnącej pod ścianą.

Blanka obw ąchiw ała myszkę nieżywą,

(43)

— 37

w zięła ją w zęby, chcąc się pobawić, a!@

kocia n atu ra obudziła się w net w wygfodzo- mem stw orzeniu. B ianka sch ru p ała myszkę, jak przysm ak m elada. ■

Burek urządza! hałaśliw ą pogoń za sta»

rą myszą, która u m iała doskonale um ykać I chow ać się w słom ę. Rozpędziwszy się, mysz w padła pod nogi praw ie siedzącej nie­

ruchom o B lanki B iała kateczka, pojętna z natury, zrozum iała ©drazu jak eię myszy, ła ­ pie I jednym skokiem zagrodziła drogę do ucieczki, a w chwilę potem , m rucząc tryum ­ fująco, trzym ała już mysz w pyszczku.

Burek nie zazcBościł w cale, tylko spo­

glądał z ukosa, jakby powiedzieć chciał:

— Ä widzisz — m ała © widzisz, że to nig takie trudne, jak się zdaje!

O dtąd kotki nie rozłączały się prawie»

bawiły się I łapały myszy n a wyprzódkl.

Blanki sierść zrobiła się znow u b iała I czysta, oczy nie m iały już sennego wyrazu i były daleko ładniejsze I żywsze niż .dawniej, gdy pfeszczoszka w ylęglw ała się znudzona na poduszkach kanapy. Nie nazyw ano już jej leniuchem I przywoływano do kuchni na mleczko, a po powrocie pani Wolskiej oba

(44)

zaprzyjaźnione k®ty były u niej w wielkich łaskach.

M O T Y L E .

W ładek i Kazia biegali po ogrodzie ła ­ piąc motyle. Miel! siatki n a kijach i czatow a­

li sia zdobycz, ale motyle wywijały się zręcz­

nie, przelatując z kw iatka n a kwiatek.

M am a powiedziała, że złapanego motyla nie m ożna brać do ręki, a tylko przyglądać się jego barw nym skrzydełkom przez siatkę, a potem puścić należy.

Kazia pierw sza schw yciła dwa m ałe, niebieskie motylki krążące razem I tak zaję­

te zabaw ą, że dały s if łatw o nakryć siatecz­

ką, Widać było, że są bardzo wystraszone, bo trzepotały skrzydełkami, chcąc się wydo­

być z nicianej klatki.

—- Daj ml jednego —■ zawoła! Władek—

zaniesiem y do domy każdego z osobna.

— Nie wolno Ich brać do ręki, m am a nie pozwoliła dotykać motylków, odrzekła Kazia.

Władek odszedł zadąsany. Nie udaw ało m u się jakoś złowić sam em u a chciał ko­

niecznie zręcznością się pochwalić. Nagle tuż

(45)

j , ™ 59 —

obok ni&go praeleclal śliczny motyl, większy daleko od tych, które złapała Kazia. Siadł n a roży tak nisko, że wladek schw ycił go za skrzydełka dw om a palcam i.

— Patrz, Kaziu, patrzL To mi dopiero zdobycz nielada! w ołał uradow any. Skrzydła w ząbki, Jakby nożyczkami pow ycinane, Gały żółty z czam em i b rzeg am i To pew no król motyli!

Kazia spojrzała n a motyla, który trzepo­

tał slęs uwięziony w ręku braciszka.

— Włóż go pod siatkę, to zobaczymy jak wygląda, powiedziała Kazia,

— Nie, zaniosę go w ręku i puszczę w pokoju, odpowiedział W ladek i coraz m oc­

niej ściskając skrzydełka w palcach, biegi ku domowi,

Motyl wyrywał się i om al już nie uciekł, pozostawiając ©stro zakończone końce skrzy­

deł w paluszkach W ładka, sie ten zam knął go m ocno w obie dłonie i leciał szybko przez traw nik dla skrócenia, drogi.

Kiedy w padł zadyszany n a ganek, w spoconych rączkach pozostał pyłek ze skrzy­

deł motylich, a biedny owad zaledwie słabo oddychał. Po chwili już nie żył.

(46)

_ 40 —

N adbiegła Kazia I z przerażeniem pa*

trzyla n a poszarpane I pozbawione świetnej barw y skrzydełka, n a m artwego motyla, któ­

ry przed chw ilą jeszcze tak królow ał w śród kwiatów. Szybkim ruchem o d su n ęła ch u s­

teczkę, przykryw ającą siatkę 1 w ypuściła swoje motylki. Wzbiły się w net wysoko, krą­

żąc w ciąż razem w powietrzu.

— Nie chcę już łapać motyli, szepnął W ładek zasm ucony, to takie w ątłe stw orze­

nia, że bawić się m m l nie m ożna.

— M ówiłam w am to sam o — rzekła m am a, która nadeszła w tej chwili; tyle m a­

cie gier I zabawek, że powinny w am wy.

starczyć bez uciekania się do tak okrutnej igraszki, jak dręczenie stw orzeń,

-— Nie chciałem zabijać m otyla — rzeki W ładek, że łzam i w oczach ■— m iałem po­

kazać tylko m am usi i wypuścić p o te m .,

■ — M am usia w idziała już dużo motyli w życiu, więc nie potrzebow ałeś przynosić go do dom u ” =• m oje dziecko — rzekła m atka łagodnym , ale stanow czym tonem , wiem, że nie um yślnie zam ęczyłeś ow ad niewinny, ale pam iętaj n a przyszłość postępow ać oględnie I dla zabawy chwilowej nie poświę-

(47)

_ 41

oać czyjegoś życia5 ktdreg© nic |uż powrócić nie może.

Dzieci patrząc n a m otyla w estchnąły głęboko i przyrzekły m am usi zapam iętać dobrze jej słowa.

Jak gali! iraSiEik? tepipM sdaczsł.

M ala W andeczka była bardzo ładna dziew czynka/m iała Jasne, Jak len, kręcące się włosy, które m atka związywała n a czub­

ku głowy ogrom ną kokardą, Ale rozpieszczo­

na W andeczka d ąsała się o byle co i lubiła zawsze postaw ić n a swojem. Jak tylko kto z dom owych zrobił jej uwagę, że tego lub owego ruszyć nie w o ln o ,' W andeczka nady­

m ała usteczka, zam ykała oczki, trąc j@ obu rączkam i i krzywiła się do płaczu. W ygląda­

ła wtedy bardzo nieładnie.

W ujaszek Leon, stu d en t uniw ersytetu, b rat m atki Wandzi, który m ieszkał razem , powiedział, że m usi koniecznie W andeczkę z tych kaprysów wyleczyć.

— Bardzo będę cl wdzięczną, kochany Leonku, rzekła m am u sia Wandzi, bo już

doprawdy nie m ogę sobie dać z nią rady.

Leon bardzo dobrze um iał rysow ać i na

(48)

poczekaniu robił w kilku pociągnięciach ołówkiem zupełnie podobne portrety» ale również z ' łatw ością wyrysowywał te sam e osoby w karykaturze, to znaczy robiąc je śm lesznem i, przy zachow aniu podobieństwa-

Pewnego razu, gdy W andeczka swoim zwyczajem zaczęła grym asić n ap ierać się»

aby dano jej do ręki nożyczki, którem l pocię­

ła przed chwilą nie przeczytaną jeszcze przez tatu sia gazetę, Leon sta n ął w progu i przy­

glądał się siostrzeniczce,

W andeczka zrobiła taką m inkę, jak gdy­

by połknęła conajm niej szczypkę pieprzu.

Skrzywiła się, zm rużyła oczy, buzię rozciąg­

nęła od ucha do uch a i bilą pięściam i w stół.

Leon, nic nie mówiąc, zbliżył się do biurka i szybko odrysow ał n a dużym arkuszu portret niegrzecznej dziewczynki, poczerń przypiął pluskiew kam i rysunek swój n a ścia­

nie naprzeciwko krzesełka, na którym W an­

deczka siedziała zwykle przy obiedzie. Mia­

no w łaśnie podaw ać do stołu.

W andzia spojrzała z pod oka n a rysunek wujka i przeraziła się ogromnie. Poznała siebie odtrśzu, ale jakże wyglądała tu Inaczej,

(49)

_ 43

niż zazwycza] w lustrz®, gdy m am u sia posa»

dziwszy |ą n a kolanach, ezesała fej wloski9 a potem związywała staran n ie ogrom ną ko­

kardę. Tylko ta kokarda tak sam o sterczała na czubku głowy, ale gdzież oczki fasne I w esołe! m alutkie rozchylone trochę usteczka?

W andeczka n a portrecie m iała zaciśnię­

te piąstki, wykrzywioną buzię, oczki gdzieś schow ane głęboko, tylko szparki duże widać było, a pom im o to każdy mógłby poznać odrazu, że to Jest W andeczka, tylko nie ta ład n a ! m iła dziewczynka, którą wszyscy pieszczą I chw alą, gdy Jest grzeczną, ale ja­

kaś straszn a wiedźm a z Łyse) Góry.

— Ja nie chcę wujku, nie chcę, żeby to wisiało n a ścianie!...

zaw ołała W andeczka rozżalona.

— T atu ś I m am usia prosili, abym wy- rysow ał portrecik Wandeczki, w łaśnie dziś będą goście n a obiedzie — odrzekł Leon spokojnie — m uszę im zrobić tę przyjem ność,

~~ W andeczka nie zawsze taka!... szep­

nęła zaw stydzona dziewczynka, to tylko bywa czasem ...

— Te w łaśnie „ czasem ” chcę pokazać naszym znajomym , którzy m yślą, że ■ Wan-

(50)

- 44

deczka jest „zaw sze” grzeczna. Poco m a|ą m yśleć nie tak, Jak Jest w Istocie? odrzekł wu­

jek Leon z powagą.

W andeczka sta ła Juz przy nim i wysoko podnosząc główkę, w yciągnęła ku niem u obie- rączki, m ów iąc prosząco:

— Mój wujku złoty, brylantowy, niech wujek podrze to straszydło! Już nigdy, nigdy nie będę się krzywić, ani gniewać ani n a ­ pierać!,. I nożyczek brać nie chcę I gazety tatu sia nie ruszę, niech tylko wujek zdejmie tę brzydką W andeczkę ze ściany!...

Wujek uśm iechnął się, ale spełnić proś­

bę przyrzekł tylko w połowie. Zdjął rysunek ze ściany, nie podarł jednak, lecz schow ał d© szuflady I zam knał ją n a klucz,

— Jak tylko zobaczę, albo dowiem się, że W andeczka grym asi, zaraz w ydostanę ten rysunek I przypnę n a wldocznem m iejscu, N iech wszyscy wiedzą, jak się brzydale ze złości!

Już m oja złość, wujku, poszła' na spacer I nigdy nie wróci!., m ówiła W andecz­

ka bardzo pokornie spoglądając n a wujka Leona,

— A, jeżeli tak, to zgoda między nam i.

(51)

— 45

rzeki Leon, podnosząc W andecdkę wysoko i sadzając ją sobie n a ram ieniu.

Ody tak stanęli razem przed duźem lus­

trem w salo n ie i W andeczka u śm iechnięta w esoło klaskała w rączki z uciechy, wujek u cało w ał ją I przyrzekł odrysow ać taką sam ą, jaką widzi przed sobą' w zwier­

ciadle. Jeszcze tego sam ego dnia spełnił obietnicę.

W andeezka była odtąd tak grzeczna, że nie zaszła potrzeba wydobywania rysunku z szuflady. Nikt nie wie naw et, czy przecho*

w ał się dotąd, gdyż jest to wielka tajem ni­

ca pomiędzy wujkiem i W andeczką, za wzór teraz Innym dziewczynkom staw ianą.

Ł A K O M A Z U L A

Zula wybiegła do przedpokoju w chwl- 'II, gdy posłaniec przyniósł dużą paczkę dla

m am usi,

— Co tam jest? zapytała dziewczynka ciekawie,

—- S uche konfitury, odpowiedział p o - . słanlec, kazano mi je nieść ostrożnie, żeby się cukier nie osypał,

— Władeczku, oatrz jakie sm aczne rz®« .

(52)

- 46 -

czy przysłała ciocia H anka ze wsi dla m a­

musi. Pisała, że wysyła przez okazję, zawo­

łała Żula do swego ciotecznego łbraciszke, który odrabia! lekcje w stołowym pokoju.

M am usia ‘jeszcze nie u brana, m ożeby otwo­

rzyć pudełko, żeby m am u sia nie m iała z tem kłopotu.

W tej chwili nadeszła m atka i usły­

szawszy ostatnie słowa, rzekła do Zulb

— Jesteś niepopraw nie łakom ą, moje dziecko, chciałabyś spróbow ać zaraz tych owoców i udajesz,, że chcesz ml oszczędzić trudu rozw iązania paczki, to bardzo nieład­

nie z twojej strony używać takich wykrętów!

M am usia zab rała pudło do swego poko­

ju, a Żula szepnęła do W ładka z m inką bar­

dzo zasm uconą:

— Żebyś był poprosił m am usię, toby dala do spróbow ania,

Po obiedzie m am u sia pozwoliła dzie­

ciom wybrać sobie po dwa sm ażone owo»

ce z pudelka. Były tam ogrom ne gruszki jabłka, brzoskwinie, śliwki, agrest, jednem słowem dużo przysm aków do wyboru.

Zula wzięła najw iększą gruszkę I brzos­

kwinię;. W ładek wybrał jabłko i śliwkę, Ma­

(53)

_ 4? —

m a zam knęła zaraz pudełko I postaw iła |e w sw oim pokoju n a szafie. N astępnie wyszła do znajom ych z wizytą, polecając dzieciom, żeby się grzecznie bawiły. Żula m yśiala wciąż o tych sm acznych ow ocach, które m a ­ m usia postaw iła n a szafie I powiedziała W ładkowi, że m usi koniecznie spróbow ać takiego sam ego jabłka i takiej śliwki jakie oń zjadł po obiedzie,

— Jutro dostaniesz — pocieszał ją Wła­

dek, teraz będziem y się bawili w loteryjkę,

— Ju tro nie będę m iała czasu wybie­

rać, m am u sia nie pozwoli nam yślać się dłu­

go. W olałabym zobaczyć jakie owoce są na spodzie, m ów iła łakom a dziewczynka.

W ym knęła się cichaczem , gdy W ładek zeszedł do sklepu po zeszyt, przystawiła sto- liczek do roboty, a n a nim postaw iła krze»

sło I w ten sposób dostała się do pudelka, stojącego n a szafie,

—- Spróbuję każdego, żeby wiedzieć któ­

ry jest najlepszy, powiedziała 2u!a I nad­

gryzła kilka owoców, sądząc, że nikt tego nie zauważy. W szystkie były tak smaczne»

że wybór był bardzo trudny. Żula zajadała łapczywie jedne po drugich, aż dostrzegła

(54)

™ 48 ~

z przepafeniem, i e nic prawie w pudelka nie g-ostalo.

— Co teraz będzie? pytała sa m a siebie.

Chyba powiem m am usi, źe to myszki zfadły.

A m oże lepiej szczury, bo szczur fest znacz­

nie większy od m yszy.

Z adow olona z tego pom ysłu, Z u k zesz=

la ostrożnie, ppgtawlla stoliczek n a m iejscu I pobiegła um yć rączki, zalepione cukrem*

Po najedzeniu się słodyczy. Ż ula nie chciała już naw et jeść podwieczorku 1 czuła się nie zupełnie dobrze, ale nie przyznała się nikom u, że ją brzuszek boli.

C ałą noc m iała sny niespokojne, rzu­

cała się n a łóżeczku I m am usia w staw ała dwa razy, aby się przekonać, czy Żula me m a gorączki,

— M am usiu, m nie się zdaje, że szczury zjadły w nocy wszystkie owoc® osm ażane, rzekła Żula po przebudzeniu.

— Pew no ci się to śniło, odpowiedziała m am a, spoglądając n a zam knięte pudełko.

Szczurów w dom u niem a, a gdyby gryzły owoce, to z pew nością nie zamknęłyby na­

krywki od pudełka,

— T© m ówiąc, m am a sięgnęła po owo°

(55)

_ 40 —

es I ótwdrMfwszy pydlo, sp o jriala n a Zulę pełnym wymówki wzrokiem.

Zaledwie .parę drobnIe|szych sztuk zo­

stało na dnie sam ym i m am u sia zrozum iała dlaczego Zula tak niespokojnie sp ała i wy­

m yśliła n a ’ prędce bajeczkę o szczurach.

Zula zerw ała się w jednej koszulce i boso przypadła do kolan m am u si8 prosząc o przebaczenie.

— P ostąpiłaś tak nieładnie, że po win- nabym cię porządnie ukarać — rzekła m am a.

Łatwo m ogłaś się rozchorow ać, zjadłszy c a ­ łe pudełko słodyczy I spraw iłabyś ml wielkie zm artw ienie. Czy W ładek pom ógł ci wyleść n a szafę, a może- też jadł razem z to b ą1?

— Nic podobnego — m am usiu — wlaz­

łam n a stolik i krzesło, kiedy jego w dom u nie było, bo W ładek chodził kupić kajet do arytmetyki.

M ogłaś więc spaść i zabić się n a ­ wet, m oje dziecko; a conajm niej skaleczyć bardzo.

— Szkoda, że nie spadłam , zanim dot­

knęłam pudełka — rzekła Zula ze szczerym żalem w głosi®. Nie popełniłabym tak ich i

(56)

^0 t=a=33

dw<5cli brzydkich rzeczy, fak ?z|eilzen li owoców pokryjom u ! kłam stw o o szczurach»

— Już to z tymi szczuram i to cl się zupełnie me udało, mo]a Zulu, ale m asz teraz fasny dowód, |ak jedno złe pociąga za sobą inne. Łakom stw o skłoniło cię do nie­

posłuszeństw a I do kradzieży, h jedno I dru­

gie razem do kłam stw a.

— Ależ m am usiu, przecież to nie była kradzież, a tylko,,.

T u Żula w ybucłm ęla płaczem I nie mog»

ła w ytłóm aczyć swego postępku, ale zabola­

ło ją m ocno to słowo: „kradzież” I szlocha«

ła głośno, nie m ogąc się uspokoić,

— Musimy nazyw ać rzeczy po im ieniu, moje dziecko, żeby sobie jasn o zdać spraw ę ze swej winy. W iedziałaś dobrze, że nic nie- wolno ruszać bez pozwolenia i ie Władek nigdy by tego nie zrobił, więc skorzystałaś z jego n ieo b ecn o ści Zapytałam , czy ci po­

m aga! w ieść n a szafę, tylko dlatego, żeby się przekonać, czy nie zechcesz n a niego złożyć część odpowiedzialności. Wie uwie­

rzyłabym nigdy, by W ładek brał udział w twoje) wyprawie n a szafę, tak jak nie uwie­

rzyłam w twoje szczury. N a szczęście ni®

(57)

- 31

sk łam ałaś tym razem I przyznałaś się do w łażenia n a stolik i krzesło dla zadow olenia swego łakom stw a. Teraz powiedz mi, pro­

szę, Jak nazw ać tego, -który skrada się cicha­

czem do pokoju, gdy nikogo niem a w domu, zabiera, co m u się najwięcej podoba 1 udaje, że © niczem nie' wie.

— To się tak brzydko nazywa, ż@ me powiem, szepnęła Z ula zawstydzona. Niech m am usia pozwoli* że sa m a sobie wymierzę karę.

•= Dobrze, zobaczymy Jaką?

— Nie będę jadła cały rok nic słodkiego, cukierka do u st nie wezm ę, zaw ołała Żule s przejęciem.

— Niezły pom ysł — z uśm iechem od rzekła m am usia, ale bardzo wątpię, czy wytrwasz w tem postanow ieniu, więc zfago dzę tę karę: niech będzie tylko jeden, mie śląc na próbę.

Zula nie uległa żadnej pokusie przez całych dni trzydzieści I tak skutecznie prze łam ała w sobie łakom stw o, że już nigdy nie m iała ochoty coś złasow ac,

(58)

B ę b e n e k M a r y s i a .

Oddział polskich ułanów z chorągiewka- mi, powiewiającemi na wietrze, jechał ulicą, a na przodzie przygrywała m uzyka ochoczo:

„Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyje­

my!

2 a wojskiem pędziło kilku wyrostków, podśpiew ując.

W otw artem oknie parterow ego dom u siedział M aryś I przyglądał się dziarskim ułanom z wielkiem zajęciem ,

— Babciu, jak wyrosnę, to będę także ułanem , zaw ołał Maryś.

— Dobrze, dobrze, m ów iła babcia, po­

dziwiając również dorodną młodzież na rą- czych koniach i tak daw ne lata przypom i­

nającą jej m elodję m azurka Dąbrowskiego^

którego zawsze słu ch ała ze Izami,

Czemuż nie przypasaleś swojej - sza- belki I nie włożyłeś ulanki? zapytała.

Bo niem am jeszcz© bębna, odrzekł Maryś żałośnie, zarazbym s ta n ą ł w oknie i

(59)

_ 53 —

zabęłmi!, tak jak ten żołnierz, co szedł na przedzie. Niech babcia kupi ml bębenek, tu w sklepie naprzeciwko.

—- Z apom niałam , że cl przyrzekłam ku ­ pić — rzekła babcia I zaraz p o słała służącę Franciszkę, żeby przyniosła bębenek.

Maryś był bardzo uradow any I począł schwyciwszy bęben, m ocno uderzać weń p a ­ łeczkami, wymalowarsem! na czerwono,

Franciszka m iała czteroletniego synka Jasia, który chow ał się przy niej i teraz siedział również w oknie, przyglądając się ułanom .

Zobaczywszy bębenek Marysia, począł prosić m atkę, żeby m u także kupiła taką sa ­ m ą zabawkę.

— Nie m am pieniędzy n a zabawki, od ­ rzekła Franciszka, wzruszając ram ionam i, na dużo innych potrzebniejszych rzeczy m uszę uzbierać; m asz czapkę w ytartą - i ubranie. Co cl po bębnie?

Jasiek zasm ucił się, ale zamilkł I po­

prosił tylko o pozwolenie zrobienia sobie bębenka ze starego sitka, leżącego w kącie, a gdy m atka zezwoliła n a to, przykrył sitko papierem , obw iązał go sznurem , n a pocze-

(60)

54 —

kaniu w ystrugał pałeczki I uderza! nim i po papierze. B ęben Jednak nie wydawał dźwlę- ku, a że Jasiek począł bić w- niego 2 całej siły, papier pęki i Jasiek patrząc n a zrobio­

ną przez siebie dziurę, rozpłakał się rzewnie.

Maryś bardzo lubił Jaśka, pobiegł więc do kuchni zobaczyć 'jaka krzywda go spot­

kała. Dowiedziawszy się o co chodzi, wrócił do babci I zaczął przymiiać się:

— B abciuslu kochana — m ówił ni®

mogę cieszyć się m oim bębenkiem , bo J a ś ­ kowi tak bardzo chce się m ieć podobny!.,.

Niech babcia pozwoli oddać mój bębenek Jaśkowi.

— Tak dopom inałeś o tę zabawkę — odrzekła babcia I odrazu jaj się pozbywasz.

— Mam już w skarbonce trochę grosi­

ków uzbieranych, może starczy n a drugi — szepnął Maryś, podając babci skarbonkę.

— Cóż m am począć z tobą, rzekła bab­

cia, niby niechętnie, a w gruncie rzeczy b ar­

dzo zadowolona, że M aryś m a dobre ser­

duszko. Oddaj swój bębenek Jaśkow i, a ja cl kuplę limy, ale dopiero gdy -wyjdę z tobą n a spacer po śniadaniu, Kuplę z tym w a­

runkiem , żebyście ml tu nie bębnili po ca-'

(61)

55 —

łych dniach razem z Jaśkiem , bo w dom u nie m ożna będzie wytrzymać.

Dobrze babciu, będziemy tylko- na dalekich spacerach za m iastem robili wojsko.

Maryś dostał śliczny bęben, a Jasiek nie posiadał się z radości, że m a nową,- prosto ze sklepu przyniesioną zabawkę, bo zazwyczaj dostaw ał zniszczone i .połamane, którem i Jut Maryś się nie bawił.

Franciszka dziękowała ze łzam! starszej pani i paniczow i, że o sierotce p am iętają—

gdyż m ą ż ' Je] u m arł niedaw no —- 1 mówiła, ocierając ■ oczy fartuchem .

— Jak panicz Maryś będzie ułanem , to mój Jasiek będzie Jego o riy n an sem , Daj Bo­

że doczekać tej chwili.

M aryś zaczął m usztrow ać Jaśk a na wszelki przypadek I nauczył go staw ać na baczność.

J a z d a riei o sio łk u .

Zosia 1 ■ Paw ełek wychowywali się ra~

zemj ich m am usie były rodzonem i sio stra­

mi.

M am usia Zosi m iała ładny m ajątek, sio stra przyjeżdżała do niej n a cale lato, a

(62)

ponieważ Paw ełek był dość wątły, ciocia prosiła» żeby u niej spędził rok cały.

Zosia strasznie sw aw olna wyprawiała przeróżne figle, a Paw ełek starszy o rok i rozsądniejszy powstrzym ywał ją nieraz od psot rozm aitych.

Dzieci miały swój ogródek i bawiły się zgodnie, sadząc kwiatki I wywożąc taczka­

mi ziemię i suche liście. Ponieważ dzień by! upalny, Zosia zm ęczona w ożeniem tacs»

ki, stanęła, ocierając chusteczką pot z czoła.

— Te m ałe taczki są tylko do zabawy, rzekła z niechęcią — gdyby nam dali dużą taczkę ogrodnika, robota poszłaby prędko i jeszcze dziś uporządkow alibyśm y nasz ogró­

dek.

— Nie mielibyśmy siły ciągnąc tę cięż*

ką taczkę, odpowiedział Pawełek.

— Najlepiej byłoby m ieć osiołka, jak Madzia I H anusia. Taki dobry, ładny osiołek!

Woziłby nam ziemię, a my byśmy go sam i karmili,

— Wątpię czyby dobrze wyszedł na tw o­

jej o p ie c e — zauw ażył Paw ełek ze śm iechem . Tak zawsze o wszystkiern zapom inasz.

— N it bój się, nigdybym nie z a p tm n k -

Cytaty

Powiązane dokumenty

G dy już chłopiec blisko czternaście lat liczył, wtedy starała go się oddać M ałgorzata gdzie w służbę, aby się nauczył dobrze roboty.. W ięcej nie życzyła

Bo Polacy w Wielkiej Brytanii nie tylko pracują, chcą także się rozwijać i tworzyć kulturę.. Chcą żyć „jak

tk i i odtąd jed ynie tylko przybycia

Projekt „Placówka Wsparcia Dziennego dla dzieci i młodzieży z terenu gminy Moszczenica” współfinansowany ze środków Europejskiego Funduszu Społecznego w ramach

Ponadto przygląda- jąc się wskaźnikom przełączania się między próbami wywołującymi interferencję i próbami neutralnymi, zauważymy nie tylko większe koszty u osób

• Jeśli Twój adres e-mail nie znajduje się jeszcze w systemie Jaggaer, wypełnij pola hasło tożsamości globalnej i kliknij przycisk „Create Global Identity Account ”

Jak się zostaje rodzicem, to z jednej strony zmienia się wszystko, owszem. Ale nagle nie stajesz się zupełnie innym człowiekiem. Nie chciałem iść w stronę bycia nudnym,

Zwracając się do wszystkich, Ojciec Święty raz jeszcze powtarza słowa Chrystusa: „Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by