• Nie Znaleziono Wyników

Zgodnie z naszą wielowiekową tradycją wiedza powinna być legitymizo-wana przez autorytet eksperta. Od XVII wieku uczeni tworzyli pewien typ korporacji, swoistą „republikę uczonych”, w której definiowano co można uznać za naukę. Zatem stanowiła ona sui generis nową formę re-ligii (Radomski i Bomba 2010, ss. 131-133). Zdaniem Paula Levinsona źródło pochodzenia wiedzy – osoba duchowna, profesor, wydawca gaze-ty – ma znaczenie wtórne, bowiem jedynie profesjonaliści mogą określać co jest dopuszczalne, zadowalające, a w konsekwencji obowiązujące. Au-tor ten wskazuje, że uznanie danej wiedzy za wiarygodną warunkują swoiste pieczęcie, imprimatur, stanowiące dowód słuszności i akceptacji przez eksperta (Levinson 2010, s. 136). Jak zauważa Alexander

Halava-is instytucjonalizacja wiedzy pozwalała na: „stworzenie paradygmatów, nadzorowanie prawdy i zgodę co do powszechnie uznawanych przeko-nań” (Halavais 2012, ss. 129-130). Współcześnie taki imprimatur sta-nowią chociażby recenzje wydawnicze czy nazwiska recenzentów poja-wiające się na rewersie tytułowej strony książki. Afirmacja recenzentów stanowi swoistą formę społecznego dowodu słuszności.

Tytuł profesorski przed nazwiskiem stanowi dla wielu czytelników bezpośrednią przesłankę do zaufania danej wiedzy ad hoc, pozbawiając koniecznego krytycyzmu. Zakładamy, że: „wiedza, której symbolem jest encyklopedia, to domena ekspertów. Stopnie naukowe, tytuły honoro-we i członkostwo w towarzystwach naukowych oraz akademiach mają gwarantować, że legitymujący się nimi ekspert jest godny zaufania – może przygotować artykuł w encyklopedii lub czasopiśmie naukowym”

(Bendyk 2006, s. 74). Pojawiają się w sferze popkultury slogany: „na-ukowcy dowiedli, że...”, „badania naukowe wykazały...”, niestety rzadko zadajemy sobie pytanie, o jakich naukowcach mowa, jakie badania są przytaczane, a także czy wiemy cokolwiek o metodologii danego badania, sposobie doboru próby, a więc możliwości generalizowania, uogólniania wniosków.

Bardzo często poprzestajemy na tych ogólnikach, nie próbując wnik-nąć w istotę problemu. Imprimatur naukowego dowodu słuszności uzna-jemy za wystarczający. Tę naiwną wiarę we wszystko, co chociażby wy-kazuje pozory naukowości, wykorzystują publicyści. Naukowcy w ich studiach stają się jedynie gadającymi głowami, a w artykułach publicy-stycznych ich rola sprowadza się do potwierdzania tezy sformułowanej przez dziennikarza. Dociekanie do prawdy, obiektywność czy rzetelność są mało znaczącymi elementami. Naukowiec ma uprawomocniać dzien-nikarskie tezy.

Jednocześnie środowisko naukowe pilnie strzeże dostępu do swej

„wiedzy tajemnej”. Andrzej Radomski wskazuje, że stanowi ono de fac-to zamkniętą korporację, w której istnienie warunkuje szereg formal-nych, merytoryczformal-nych, ale także i obyczajowych, i towarzyskich kryte-riów (Radomski 2010, s. 68). Kryteria te wyznaczają sami akademicy, pilnie strzegący swojej autonomii, ściśle przestrzegający zasad hierar-chii i ustalonego porządku. Tadeusz Sozański powołując się na Jona-thana H. Turnera zauważa, iż zdolność wytwarzania teorii formalnej, kodyfikowania i kumulowania wiedzy zależy od tego, czy organizacja formalna potrafi odsunąć laików od wpływu na tworzenie wiedzy, „sku-pić w swych rękach kontrolę i administrowanie zasobami niezbędnymi do tworzenia wiedzy” (Sozański 1998, ss. 487-506). Stanisław Ossowski

zwraca jednak uwagę, iż naukowcy nierzadko wykazują się ignorancją i brakiem skromności: „zachowuje się tak, jak gdyby wiedza zaczynała się od niego: buduje sobie własną aparaturę pojęciową, stawia od począt-ku dawne zagadnienia, niejednokrotnie robi odkrycia, których już przed-tem inni dokonali albo nawet które weszły już w sferę wiedzy potocznej, i nadaje im pozór naukowości” (Ossowski 1962, s. 164). Stwierdzenie Ossowskiego pokazuje także społeczny charakter wiedzy. Jak zauważa Ludwik Fleck, wiedza zawsze ma charakter społeczny, bowiem każda dyskusja, spór prowadzi do sytuacji, gdy zaczynają się kształtować idee, pomysły i standardy, które trudno przypisać jakiejś konkretnej jednost-ce. Wytwarza się zatem pewien kolektyw myślowy (Denkkollektiv), ge-nerujący pewien unikatowy styl myślowy (Denkstil) (Fleck 2006, s. 325), który wyróżnia tę zbiorowość spośród innych, stąd mówimy o pewnych szkołach, prądach czy stylach myślenia.

Ta kolektywna natura poznania naukowego uwidocznia się w nauce coraz bardziej. Mechanizmy grupowej współpracy, grupowe współautor-stwo wielu publikacji naukowych, ogromna liczba czasopism, przeglą-dów, konferencji, sympozjów, komitetów, zgromadzeń, towarzystw i kon-gresów, pokazuje, że naukowcy nie działają w pojedynkę, by móc two-rzyć i rozwijać się konieczna jest praca w zespole i ocena przez współ-pracowników. Fleck zwraca uwagę, iż pojedynczy, odizolowany człowiek byłby skazany na umysłową bezpłodność (Fleck 2006, ss. 325-327). Kon-ferencje, sympozja, kongresy służą orientacji co do najnowszych trendów w dziedzinie, ale także są doskonałą okazją do zaprezentowania swojej pracy i poddania jej krytyce.

Mark Newman zwraca uwagę, iż praca zespołowa staje się dzisiaj w nauce faktem. Jego analizy dowodzą, iż średnia liczba autorów prac naukowych w ciągu ostatnich 60 lat podwoiła się, a w niektórych dzie-dzinach potroiła. W informatyce średnia liczba autorów prac naukowych wynosi obecnie 2,22, w fizyce 2,66, w astrofizyce 3,35, w biomedycynie 3,75. Badacz zwraca uwagę, iż coraz częściej spotkać można dzisiaj pra-ce, pod którymi podpisuje się 200, a nawet 500 (sic!) autorów (Newman 2000). Czy zatem mamy do czynienia z przeorientowywaniem dotych-czas indywidualistycznie nastawionych naukowców? Odpowiedź na to pytanie jest negatywna. Jest to raczej efekt komplikowania się struktur społecznych, ich coraz większej złożoności, co implikuje presję by praco-wać zespołowo, a nawet multidyscyplinarnie (Krzysztofek i Bomba 2011;

Krzysztofek 2006), bowiem jedynie taka praca ułatwia zrozumienie i wy-jaśnianie wielu kwestii. Narzędzia wypracowane na gruncie jednej dys-cypliny przestają być wystarczające do eksplikacji określonych zjawisk,

stąd coraz częstsze sięganie po narzędzia wypracowane na gruncie in-nych dyscyplin.

Niestety przypadki nierzetelności naukowej stają się coraz częstsze.

Dotyczą nawet modyfikacji wyników badań, by umożliwić publikowanie w prestiżowych czasopismach, chociaż w przeciwieństwie do plagiatów są trudniejsze do wykrycia. Po wtóre należy zauważyć, że naukowcy czy specjaliści nie zawsze są chętni do dzielenia się wiedzą, czego doskonałą egzemplifikację stanowi Nupedia (Keen 2007, s. 57), prekursorka Wi-kipedii. Jej specyfiką było oparcie się na wiedzy legitymizowanej przez naukowców i specjalistów, wielostopniowy proces redakcyjny. Niestety żmudny i czasochłonny proces redakcyjny, ale także pewien opór środo-wiska naukowego wobec tego projektu sprawiły, iż w ciągu ponad trzech lat funkcjonowania tej internetowej encyklopedii utworzono jedynie 24 artykuły i 74 w formie roboczej (nieukończone).

Zdaniem Mirka Filiciaka i Alka Tarkowskiego „podział na ekspertów i nieekspertów odbiera wolę działania. Mówi: nie masz kompetencji, nie dotykaj tego!” (Filiciak i Tarkowski 2011b, s. 13). Ten korporacjonizm, silne zhierarchizowanie i swoisty feudalizm przypisany do środowiska naukowego traci swe znaczenie w środowisku wikinomicznym15. Zmia-na społeczZmia-na dokonująca się pod wpływem nowych technologii redefi-niuje sens i znaczenie takich pojęć jak: wiedza, autorytet i mądrość. Na-ukowcy, nauczyciele, ale także rodzice nie posiadają już monopolu na określanie tego, co wiedzą jest, a co nie. Kryzys autorytetów, ale także bezgraniczne zaufanie wobec nowych mediów, szczególnie zauważalne wśród osób młodych sprawia, że częściej ufa się mediom, a autorytatyw-nie głoszone sądy przez osoby znaczące autorytatyw-nie mają dzisiaj takiej roli, jak w epoce druku. Tapscott opisując współczesną młodzież pisze: „Kiedy młodzi ludzie zaczęli opowiadać swoim rodzicom, bazując na tym, cze-go nauczyli się w internecie, wiedzieliśmy, że hierarchiczna struktura zaczyna się chwiać. A kiedy okazało się, że to oni są ekspertami w kwe-stiach związanych z używaniem nowych technologii, hierarchie zostały pogrzebane” (Tapscott 2010, s. 371).

Współcześni młodzi to cyfrowi tubylcy. Są osobami urodzonymi po 1983 roku, a więc nowe media stanowią naturalny element ich codzien-ności. Dorastanie w otoczeniu nowych mediów, sprawiło, że

technolo-15Don Tapscott i Anthony D. Williams definiując wikinomię wskazują jej następujące elementy: otwartość, partnerstwo, wspólnotę zasobów oraz działanie na skalę globalną.

Te cztery elementy zdaniem autorów wyznaczają dzisiaj trajektorię zmian społecznych, kulturowych i gospodarczych obserwowanych w otaczającym nas świecie – zob. D.

Tapscott, A. D. Williams, 2008.

gie te są integralnym elementem ich życia, a komunikacja online pry-marnym sposobem komunikowania się. Ta integralność życia z nowy-mi medianowy-mi spowodowała, że wykazują trudności z rozunowy-mieniem dłu-giego i skomplikowanego tekstu w książce, preferują natomiast obraz i dźwięk. Telefony komórkowe, laptopy, palmtopy to dla nich przedmio-ty osobiste, z którymi chętnie eksperymentują. Nauczyciele, wykładow-cy i rodzice to z kolei przedstawiciele wykładow-cyfrowych imigrantów. Są osobami, które z trudnością adaptują się do nowych mediów i niechętnie przyswa-jają nowinki technologiczne. W procesie nauczania preferują systema-tyczność, cierpliwość, preferują również słowo pisane, a nie obraz (Pren-sky 2001). Koncepcja cyfrowych tubylców i cyfrowych imigrantów poka-zuje, w jak bardzo odmiennych środowiskach funkcjonują uczniowie i ich nauczyciele i jak bardzo różnią się ich oczekiwania wobec procesu dydak-tycznego.

Cyfrowi tubylcy preferują sytuację, w której edukacja przypomina dobrą i ciekawą zabawę. Są niecierpliwi, a wiedzę chcą zdobywać szyb-ko i efektywnie. Niechętnie akceptują sytuację, w której zmuszeni są biernie wysłuchiwać wykładu głoszonego ex cathedra z pozycji dystan-su. Chcą aktywnie uczestniczyć w procesie zdobywania wiedzy, nie bę-dąc ograniczanymi do literalnego odtwarzania przekazywanej im wie-dzy. Nauczyciele, dydaktycy niechętnie akceptują tę sytuację. Przyzwy-czajeni są do sytuacji, w której autorytarnie określają, co należy wie-dzieć, a dialogiczność akceptują niechętnie. Jako reprezentanci cyfrowej imigracji, przyswajają umiejętności posługiwania się nowymi mediami, jednakże bardzo często stają się one dla nich jedynie sztucznymi prote-zami, z których zmuszeni są korzystać. Funkcjonują niczym imigranci, którzy bardzo często w nowej ojczyźnie czują się ludźmi z zewnątrz, out-siderami, nierozumiejącymi lokalnych zwyczajów i konwencji.

3.7 Folksonomia jako społecznościowe