130
— W as heisst denn eigentlich ziołu? — sp y tał Dzierlatka żony, który lego dobrze nie zro zumiał.
— Zioła! ziółkie! kraüter, tyzannes, rumiankies, kwiat lipowe, szałw ie, pieprz m ientowe— odsze- pnęła żona.
— Verstehe! Verstehe! Bardzo żenujące mo je córki — dodał ciszej do Ufalskiego.
— O wszem , tak piękny głosik trzeba p ie lę g n o w a ć Niech pani śp ie w a nie zaniedbuje!
W y
m a c i e u c z u ć SA ? o b o d ęI blask waszego anioła.
M ó w i ą , że ja zakochana:
O! nie wierzcie proszą.
— T y (u opuszciła coś, Łudeczke; tu dlużój szie jakosz szpiew a. D u hast das Sehr ver lassen.
— To w szystko jedno, mamo!
— No, no, zaszpiwaj jak dawniej, Łudeczko! O! nie wierzcie, bardzo proszą!
Kochać, cóż za słodka zmiana. To są rozkosze.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
— Ślicznie! — za w o łał Ufalski. - Pani widać musi bardzo lubić muzykę?
— I teatr i operę i balet — odparła w stając panna Łutka, i jeszcze raz spojrzała na dorodną twarz gościa.
— A dzisz w teatrze, zdaje szie, że op ere— o d e z w a ła się sapiąc mama.— Precz w y szajge- ce, forty gucheni! — zaw ołała grzmiąco, aż się szyb y zatrzęsły, na zgraję b a ch u ró w swoich, co już oddawna szw a rg o cz ą c u drzwi, w b ie g ły z ha
łasem do salki.
— Nie czytałam na afiszu — szepnęła córka i przelotnym jakimś zyzikiem spojrzała na ojca który nieco zamyślony, czego szybsze bieganie oczu jaw n y m było dowodem, przyglądał się z b o ku Ufalskiemu.
— No to i chodźmy — rzekł nagle.— Kiedym panu obiecał, że dzisiaj interess skończę; s ł o w a muszę dotrzymać.
— Józef! daj nam futra!
Przyszedł z futrami suchy Józef, o liw k o w ej ce ry. Kręcone, gęste i krótko ostrzyżone w ło s y jego, niedawno z pod krymki w y j ś ć musiały.
-szedł, matka z Łudką przypadły do Dzierlatki i za czę ły mu szeptać na w yś c ig i:— a opere, a te- atres, baletes. Po nich jeszcze zgraja bachurków za częła wołać: - a karmel kies, a piernikies, a ma- k a gig ie .
Dzierlatka na to w szystko kiw nął g ło w ą , co- cłinął się le w e m ramieniem i w y rze k ł senten cjonalnie:
— A gitter szlachcic, u czciw e szlachcic. . — Feiner Graf! — rzekła matka.
Łutka pobiegła do okna spojrzed na dorożkę, w której Ufalski czekał na jej ojca.
Kiedy Dzierlatka już zmienił pieniądze, w w o r kach i papierach zniósł je do dorożki, zapytał
nagle Ufalskiego:
— Teraz jedziemy. Do pana dobrodzieja— za pew nie żenujące?
— Gdzie chcesz! U ciebie czy gdzieindziej, panie Dzierlatka! Albo... może... na winko w stą pimy, może na obiadek?
— Do Premiera?
— Do jakiego Premiera?
— Ten, co w Roeslera domu ma szyld P r e mier.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
“ “ A! do Miszota? Chodźm y— rzekł po c h w i lo w y m namyśle. — W eźm iem y sobie oddzielny pokój i pociągniemy trocha! W szak lubisz, panie Dzierlatka, czasem dobrego winka skosztować?
— Nu, kto nie lubi? Pamięta pan, jak hrabię E d w ard raz mnie prosił na obiad. B y ły także
wtedy...
— A córka, żona. co m ó w ią ? — zagadnął z przy muszonym uśmiechem Ufalski.
— Dla mojej żony i córki, ja w iem , że pan poszle dzisiaj loże na trzecióm piętrze do teatru, a my sobie będziemy sie tuesolo bawili, jak pan ła s k a w y dobrodziej będzie chciał tylko.
IX.
Była to pierw sza zabaw a tańcująca, jaką tćj zimy Ufulscy w y d a w a li w W arszaw ie :— rodzaj w ię c Balu. Gdyby on był chciał, mógłby sprosić mo dniejsze tow arzystw o, zw ła s zc z a też męzkie, ale na żonę musiał zdać w y b ó r i zaproszenie kobiet z pomiędzy familji i wiejskiego karn aw ałow ego transportu. Mężatek W arszaw ianek trzy tylko
Jo, z których d w ie z córkami. Z temi paniami przyszło nieco m łodzieży z ich koterji. Resztę zaproszonych m ężczyzn dopełnił Ufalski kilkuna stu młodszymi swoimi znajomymi, li z wiejskiój sfery, co to na zimę z rozmaitych stron króle stw a sp ływ ają do W arszaw y. Nie byli to blizcy jego znajomi, a żaden z nich nie był bardzo o b y ły w tow arzystw ach tu te js z y c h ; dla tego lóż za coś p o czy ty w ać sobie mogli w ie c z ó r w porzą dnym domu, gdzie dobry ton gospodarstwa, po- w ie rz c h o w n o śćM ie c z y sła w a i piękny apartament im p on ow ać im mogły. O pannie Paulinie p o w szech n e mniemanie tw ierd ziło, że była ładna, dobrze w y c h o w a n a i p o s a ż n a — przyznawali jej to znajomi, a n o w o przed staw ien i ciek aw i byli czy przyznają.
W sali obszernej i dobrze oświetlonej każda para mogła pop isyw ać się dow oli tańcowemi zdolnościami. Pani Ufalska cokolwiek za staran nie, m oże za m łodo ubrana, przypominała jak zw y k le daw ną piękność; należała jeszcze do tań czących. Klassycznie pięknej kobiety nie było, ale też i szpetnej ani jednćj. Wszystkie albo bar dzo ładne, albo ładne, albo przystojne; albo leż
431
-Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
435
niczego, jak zw yk le Polki, co to twierdzą o nich cudzoziemcy, że dla zrów n o w a żen ia św ietnych przymiotów mężczyzn, zabrały nam tylko w d zięk, p o w a b i rozum. Pomiędzy mężatkami odznacza
ła się pani Michalina D erlawska. Ubrana była bardzo niebiesko: na sukni, w stroiku gło w y , na w e t w emalii braslelek, przew ażała barwa sta łości, z którą okazalćj szatynce o wyrazi.-tych źrenicach było dosyć do tw arzy, a byłoby zu pełnie szczuplejszej i bledszej od niej kobiecie. T w a r z jój kształtna, biała szyja, ramiona pulchne, biust wydatny, usta pełne i ostro w ycięte, w ł o sy bujne, — w próżniaczej lub zajętej nią w y o braźni, m ogły nu pozór pobudzić myśli, marze nia lub chęci przyjemne i arcy-ziemskie zarazem. T w a rz jej i postać nie miała jednak nieruchomo ści, ani ospałości miękkiej, cechującej kobiety, nieco od niej otylsze i piękniejsze. W oczach, na ustach, w poruszeniu ręki, w sposobie siedzenia, w id ać b y ł o , że n erw y grały, ale czy lem sublel- niejszem ż y c i e m , co w ognisku w ra ż liw e g o ser c a , zapala ócz promienie ż y w s z e , od marzącej duszy bierze zadumę c zo ła?— Po ustach pełnych, błąkał lekki grymasik niezadowolenia czy też ta
136
jonego p r zy m u s u ; ż y w e o czy pow łóczysto spo gląd ały czasem. Do lanca me za w s z e przyjęła za proszenie, a czasem w ygląd ała zamyślona w pol ce lub waicu.
Młodzież nie zajm owała się nią lak bardzo. Ośmielała ich bardziej inna m ężatka, W arsza w ia n k a , nie tak nadobna ale ruchliw sza, z pra- w d ziw e m upodobaniem oddana tańcowi, a której nigdy nie zabrakło uśmiechu i odpowiedzi g rz e cznej na pochlebne słów ka. Za to pani Ufalska, 0 ile jej tylko d o zw alały obowiązki gospodyni, a nie wzbraniała troskliwość macierzyńska, śle dząca tryumfów jedynaczki,— prawie nie odstę po w ała pani Michaliny. R ozm aw iały tak uprzej mie i poufnie, czasem naw et szeptały, uśmiecha ł y się z wzajemnych u w a g , postrzeżeń, a może 1 zwierzam.. O c z y ich nabierały dziwnej przeni kliwości, kiedy jedna na drugą zdaleka spojrzeć mogła ternspojrzeniemkobiecem, szybkiem iw n i- kającem, co w mgnieniu jednćm drugą obejrzy,— od fałdka falbany do końca g rz e b ie n ia ; od kor ka trzewika do myśli pod maską tw arzy ukry tych, lub przez nią w yrażan ych .
Ufulski tymczasem jako gościnny i szczęśliw y
Biblioteka Cyfrowa UJK
gospodarz, skw apliw ie kręcił się w sz ę d z ie . R a dził wiściarzom i preferansistom, a potrafił ra dzić, bo grał dobrze w karty;— baczył, że b y przy kombinacjach g ry kieliszki nie próżnowały, a w i no, na którem także znał się dobrze, za st o so w a ł do szan o w n e g o wieku grających. Kieliszek Der- Rawskiego szczególnie go zajm ował, czego o czy wiste b y ły d o w o d y na kroplach potu, w y s tę p u jących coraz obficiej na nos, objuczony niebie* skiemi konserwami. Sposób, jakim podegrał kil ka razy w wista wuj żony jego , prezes, także go nieraz zastanowił i w y w o ł a ł trzy w yk rzykn i ki zadziwienia i cztery zachwytu. A jak że umiał nam awiać młodzież do tańca, rozmawiać z nimi o tancerkach , w y n a jd y w a ć dow cipn e p o w o d y , żeb y nie zapominali o pokrzepianiu sil francuzem łub w ę g rz y n e m , co w dobrym gatunku n ie w y czerpane stało w drugim pokoju! Kobietom g d y praw ił grzeczności, za ch w yco n e panienki d z i w i
ły s ię , dla czego ich do tańca nie zaprasza,— a i mężatki u zn aw ały go za najprzystojniejszego m ę żczy zn ę z całego grona. Czasem siadał przy żonie lub przy pani Michalinie, brał lornetkę w o- ko, co na młodzieży w y w ie r a ło w rażenie, bo
138
duże mając jam y oczne, bardzo mu w nich w y godnie, bez skrzywienia tw arzy, szkiełko się mie- ścilo.— Właśnie ktoś żonę zabrał do tańca,— kie
dy siadał p rzy niej: zaczął w ię c rozm aw iać z jej sąsiadką.— Po kilku chwilach rozm ow y, ż y ły mu nabrzmiały u skroni, szczęki zacięły się i brwi zm arszczyły. Niebieskie wstążki i gazy, brosza z szafirami poruszyła się ż y w ie j na piersi Mi chaliny, gry m as na ustacli p o w ię k szy ł się; drgnie nie, jak b y odblasku dalekiego o g n ia, przebiegło po tw a rzy i szyi, i zd a w ało się niknąć między pułchnemi ramionami.
— T r w a ło ś ć wspomnień pierzchliwsza od trw ałości w d z ię k ó w . Tak jest!— rzekł nagle.
— Ależ to niegrzecznie wspominać kobiecie o trwałości, która wkrótce znika. To już nietrwa- ł o ś ć w takim razie.
— M ó w ią , że piękność zachow ują najdlużśj kobiety obojętnego usposobienia. Trzeba strzedz serca... choćby je s z c z e bardzo daleko było do tego kresu.
— Powinniby mieć ten sam przy w i łój m ę ż czyźni lekkiego usposobienia.
— Z dodatkiem hulanki, która termin skrócą.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
To niedobry dodatek, bo nad nim bardziój, drudzy cierpią.
— Niż sam hulaka?... Pa w d a!— dodał, zlekka zw racając się w stronę, gdzie żona tańczyła.— Są czasem anioły-kobiely, których niegodni lu dzie letcy i płosi.
— O! lak — rzekła z lekkióm westchnieniem kobieta, poprawiając koronek u szyi.
— Aie b yw a ją i pozorne anioły.
Znikł grymasik z ust Michaliny, które się nie co dumnie podniosły, z p ow łóczystego w zroku w y jrzały d w ie strzały promienne, gdy spotkały się z oczyma Ufułskiego, z których w yp ad ła lor netka — ale nagłe w z ro k złagodniał i najmilszy głosik szepnął w e so ło do pani Ufałskiej, że u w a- ¿ała, jak w s z y s c y patrzą tylko n a P o l c i ę : tak prześliczną tego w ieczoru. N aw e t sam ojczym ciągle o niej rozmawiał.
— O! państwo ci bardzo są w przyjaźni— odparła matka i w sk azała na m ę ż a , który isto tnie zbliżył się do pasierbicy, pożartow ał z nią c h w i l k ę , potem usiadł na chw ilę przy oknie w dali od tłumu i zn ów lornetką oko uzbroił.
óż-u o
kami jak cień p rzesuw ała się po posadzce. T rze potały jasne l o k i , bły sk a ły ż y w e oczy, migała mleczna szyjka i rączki ró żo w e. - M ło d z ie ż nie odlepiała od niej wzroku, przyznając jój pier w s z e ń s tw o m iędzy pannami— a ona, n ie w ie d z ą
0
c z y w ie d ząc o t e m , z jednakow ym uśmiechem tańczyła z każdym i rozmawiała. Czy z każdym?
Szyk nieruchomy jak karjatyd stał w e drzwiach od jej pokoiku, na buffet dziś zamienionego
1
z w ra c a ł ciągle oczy w jedną stronę, ale że miał oczy niewielkie i głęboko osadzone, nie zdradzaj niemi osoby, co go zajm owała. Czasem tylko uśmiechał się do brata sw o je g o Felicjana, o któ rego tw arzy nieuderzającej ale bardzo p rzy sto j nej, o spuściznie oczyw istej po matce, w oczach ciemnych i dużych, ułożeniu skromnóm a w pra- w n em ¡tańcu bardzo p rzyzw o itym — kobiety bar dzo pochlebnie myślały, a nawet m ówiły. Połcia przyszła go w yb rad do figury w mazurku i nie patrzała nań zupełnie. Kiedy go z porządku fi gu ry oddała innej tancerce, dopiero w te d y z b o ku zw róciła spojrzenie ciekawe, b o ja źliw e i g ł ę bokie. Uśmiechnęła się do tancerza swojego, d a lekiego kuzyna jej ojczyma. B ył to młody,
sloty-Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
sięczny dziedzic, w ło s ó w r y ż a w y c h a, la mal kontent,, tw arz miał trocha krostowatą, w zrost niewielki i lornetkę bujającą po białej kamizelce. Dziedzic coś p ow ied ział, znów uśmiechnęła się 1 przypadkiem spojrzała na nieruchomą postać Nepomucena B z y k a , koło którego przebiegła w tańcu, Szkarłatem twarz się jej oblała, a pan Felicjan tymczasem s w o ję tancerkę posadził aż na drugim rogu sali.
Nepomucen poprawił halsztnka, który mu bro dę po w ojsk ow em u do góry podnosił i w ysz e d ł na chwilę do pokoju swojego. Na progu u derzył się pięścią w czoło, w estchnął i siadłszy konno na krześle, w ś w ie c ę samotną zapatrzył się nie ruchomo.
Dochodził go ó w zmięszany hałas i d ź w ię czny g w a r zabaw y. Uczeń jego oparłszy g ło w ę o stół na grammatyce Trojańskiego, smacznie chrapał w ubraniu.
— Żebym to ja choć przez pół tak umiał ta ń czyć jak Felicjan, ale takie gburzysko jak ja, chyba do pługa z d a tn e — zaw o łał półgłosem. Nie mogąc poham ow ać wybuchu niezadowolenia, uderzył pięścią w stół aż się ocknął Julek i z
zam-kniętemi oczym a w yszepta! przykład składni, któ rej się uczy ł przed chwilą: puto, te amaturum esse.
Roześmiał się Szyk mimowoli, głasnął malca po g ło w i e , co ją zn ó w oparł o książkę, a sam zapatrzył się w św ie c ę , otaczając się kłębami dymu z cygara, co bure i niekształtne płynęły nad światłem.
Do Ufalskiego zbliżył się dziedzic r y ż a w y ? usiadł przy nim i chciał go naśladow ać k w a d ra tow ą niezgrabną lorn etką, nie był bo w humo rze. W esołą o w ą m ężatkę zam ów ił do kontrę- dansa. Gdy się kontredans rozpoczął, stanęła do tańca z Felicjanem. Dziedzic za ręcza ł d w u k r o tnie, że zam ó w ił pierwszy; Felicjan toż samo trzykrotnie twierdził o sobie. Dama go przepro siła, przyznając słuszność Felicjanowi : musiał ustąpić. Z d aw ało się mu, że jakiegoś szyder czego uśmiechu dojrzał w gładkiej tw a rz y anta gonisty, zdaw ało się mu, że go za lekko traktuje W arszaw iak bez w ą s ó w i faw o rytó w .
Takim panom nieraz się zdaje to i ow o. — Panie Mieczysławie! Kto jest ten pan
tań-Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
c^rjcy
2
tą bardzo w eso łą mężatką? — zapytał Ufalskiego zlą francuzczyzną.— - Który?
Ten szatynek ogolony.
— To brat guw ernera Julka — odparł maclii- halnie i niechętnie Ufalski.
— Zapew nie urzędnik?
— Tak! Jakiś tam urzędnik— przebąknął z lek ceważeniem.
Z pewnością nie myślał o tern, co powiedział. — W yobraź sobie, panie Mieczysławie!— za™ czął skargę dziedzic, ale Ufalski w stał nagle, w y siedl do bufetu, nalał sobie kieliszek w ódki i du szkiem w ych yliw szy, otrząsnął się. W yjął pulares,
sianął w kącie przy portjerze, zajrzał do toreb -gdzie d w a stuzłotow e papierki i kilka dzie- Slęcio-rublowych, cały kapitał składały. Z g rz y tnął zębami, schow ał pulares, nalał sobie je s z cze jeden kieliszek, zaklął po francuzku i łupnął n°gą. Ktoś chrząknął. O d w ró cił się: Nepomucen Szyk w ra ca ł od siebie.
— Chodźmyż prędzój, chodźmy... my oba tak potrzebni na tym balu: filary z a b a w y — rzekł ironicznie,
i u f*
X.
W iściarze ukończyli partją. Jak tylko pani Ufalska zobaczyła w e drzwiach w uja, natych miast przybiegła z córki], u sadowiła go między sobą i Michaliną, przy której zn ow u zajął miej sce mąż.
Kobiety w niektórych razach nie potrzebują p orozum iew ać się bliżej, odgadują jak w inte- ressie niewspólnym nawet, zgodnie działać po trzeba i lubią u ż y w a ć tych drobnych swoich, dyplomatycznych d a ró w ;— zw ła s zc z a kiedy ich bez szkody dla siebie u ż y w a ć mogą. Pani Mi chalina w id ząc troskliwość pełną uszanowania, którą matka z córką otaczały kuzyna, dostrzegł szy jeszcze p ierw ćj grzeczności dla pana Mie czysława,- - d a l a także popis uprzejmości zrę- cznój, słó w ko m jedw abn ym i potoczystym, któ rych starsi chętnie z pięknych ust słuchają.
R z u ciw szy okiem przychylnem na tańczącą młodzież, prezes rozpoczął g a w ę d k ę o młodzie ż y w ogóle, podzielił ją na d w a oddziały: p r a c o witych i próżniaków, na których bardzo po w sta w a ł.
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
— * Muszę się ująd, panie prezesie, za próżnia kami chód w części — wtrąciła Michalina. — Niektórzy z nich przynajmniej tańczyd i rozma w iać z kobietami potrafią. Starszy Szyk naprzy- klad, m oże byd w zorem pracowitości, u c z c iw o ści , ale i nieokrzesania; m łodszy nie musi byd już tak pracow itym , bo tańczy nieźle i ma pe wien rodzaj manier, których pew no od starsze go nie nabrał.
— To zastan aw ia, jak teraz spotyka się w ie lu młodych ludzi nazwisk nieznanych zupełnie, niewiadomo zkąd przybyłych , których w to w a rz y stw ie bardzo na sw o jem miejscu znaleźd można.
— Jeżeli to stosujesz, radco, do nazwiska S z y ków, dziwi mnie, że p o w ą tp ie w a ć możesz o n a j- piękniejszóm pochodzeniu tej rodziny, przybyłej ze Szłąska do Wielko a potem do Mało-Polski, i od c z a s ó w Zygmunta Augusta osiadłej. Byli oni wyzn an ia naprzód braci czesk ich, potem arjanskiego. Za Jana Kazimierza jedna ich gałę ź w y s z ła za gran icę, zapew n ie do Holandji, gdzie po zmianie nazwiska już ich dziś nie dojdziesz; druga w ró ciła do w ia ry katolickiej i w kraju
446
została. Z téj gałęzi właśnie, oslatnimi potomka mi może ci dw aj bracia. Ojca ich znalem osobi ście: zdolny, można p o w ied zieć, urzędnik. S o b ie sła w y S z y k o w ie , znana bardzo rodzina, zlituj się, radco!
— • Réellement ć est ainsi, masz słuszność, pre ze sie , przypominam s o b ie — odparł radca p o w a żnie do żony.
— P o w ied zm y raczéj, że niejedna z nazw , które dzisiaj za świetne uchodzą, jest bez poró wnania późniejszą, nowszą; czasem bardzo ś w i e ż szą nobilitacją od wielu takich, có się nieznane- m i, a raczéj, można p o w ie d zié c, zapomnianemi w yd ają. Zaszczytu szlachectwa zasługami można b yło dostąpić. N o w e w a r s t w y układały się na d a w n ie js z y c h , w y s tę p o w a li nowi ludzie energi czniejsi i zabieglejsi od tych, co w niezależnym, w oln ym stanie, kilka nieraz w ie k ó w przeżyw szy, przez rozdrobnienie mienia schodzili na prostych, zago n o w y ch rolników, jedynie klejnotem w y r ó żnionych. Do dziś dnia w osadach szlacheckich przekonać się można o tém.
— Jednakże są tak sz cz ę ś liw e rody i nazw y, co od daw na umiały się w ró w n o w a d z e
utrzy-Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
mac i utrzymują — wtrącił D erław sk i, podno sząc g ło w ę i poprawiając kon serw ów .
— B y w a ło to — odparł prezes — ałe i to b y w a , że ród jeden gaśnie zupełnie, polem kiedyś tam występu je zn ó w ta sama nazwa, najczęściej Rie tego naw et herbu... i dla nieświadomomych z a ten sam szczep uchodzi. Panie dobrodziejki, można p o w ie d zić ć , niewiele zabaw icie się przy p ę d z e n i u naszem o przeszłości.
*— O w szem , w u ju , słuchamy jak najpilniej— rzekła Ufalska.
I korzystamy, prezesie! Kobiety chociaż ciepojętne, czasem rozum ieją— dodała Michalina. ■— ■ O tóm nie w ą l p ię , pani radczyni łaskaw a, ko panie i to rozumiecie, że ten, co zacnością osobistą uszlachetnia n a z w ę , jakąkolwiek Bóg mu dał, ma dopiero wartość szlachetną. Prze szłość szan o w ać potrzeba jak katakumby, gdzie liczne napisy na taflach, czytam y z religijnóm uczuciem;— a teraźniejszość na p rzyszłość pra c o w a ć winna. Oto, Nepomucen Szyk, to mi za cny, przykładny można p o w ie d z ie ć młodzieniec, i p raw d ziw e to s z c z ę ś c i e dla siostrzenicy mojej, że go ma w sw o im domu. Winna to radcy,
po-us
prawdzie, który tak pochlebne a słuszne o nim zda nie w yn urzył.
— Rzadko tak roztropnego nauczyciela, j e vous l'ai dit, Micheline— rzekł Derławski
— Bardzo cie rp liw y — wtrąciła Michalina. — A jaki cichy, grzeczny, delikatny — dodała Ufalska. —< Otóż jak to Bóg łaskaw i błogosław i ludziom takim! Rodzice młodo ich odumarłi, a starszy brat w ła s n ą , c ię ż k ą, gorzką pracą lepiej potrafił pokierować młodszego, niż niejedna ma tka lub ojciec własne dzieci swoje. Skoń czył uniwersytet, ma b y ć prawnikiem, jak słyszę zdol nym ; szkoda tylko, że nie na linji obrończej, ale pogadam o tern z panem Nepomucenem.
— Prezes istotnie bardzo serdecznie zajmu jesz. się nimi.
— Bo takimi ludźm i, pani rad czyn o , w yp a d a i trzeba się zajm ować. W surow ej szkole kształ cą się najużyteczniejsi ludzie. O jcow ie nasi d o brze to rozumieli. I pow iedzcież panie sumien niej, ż y w ie j — o d e z w a ł się prezes — przyznaj i ty, radco, pow ied zm y w s z y s c y z ręką na ser
cu, czy tacy ludzie nie w ię ce j pod każdym w z g l ę dem warci od tych tu drugich, co dobrym rodzi
Biblioteka Cyfrowa UJK
http://dlibra.ujk.edu.pl
com lub familji zaw d zięczają niezależność, dobry byt i przedew szystkiem próżniaczkę? Czy takim nie łatwiej zaufać, czy nie jest bezpieczniej w y dać za nich córkę i pow ierzy ć los dziecięcia, niż tym, coby zubożaw szy, na k aw ałek chleba zaro bić nie potrafili?
■— Nie każdy tak szczęśliw y, p r e z e s ie , że b y się biednym urodzi! — wtrąciła z lekkim uśmie
chem Michalina.
— Wielu jest dana ochota do pracy, ale nie wszystkim w y tr w a ło ś ć , której trudno nabyć, bo
podobno B óg daje — dodała Ufalska.
— Zdanie pańskie, prezesie, nie w ytrzy m a bezpośredniej repliki—-rzekł radca — jest o c z y wiste — ale o k o liczn o ści, temperament, poloże- n,e. Gdyby nie było mniej i bardziej p rac o w i tych ; toby r ó w n o w a g i pracy w społeczeństw ie nie było.