• Nie Znaleziono Wyników

Bakałarz : zdarzenie w powieści : w dwóch częściach

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Bakałarz : zdarzenie w powieści : w dwóch częściach"

Copied!
342
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

Biblioteka Cyfrowa UJK

http://dlibra.ujk.edu.pl

(3)
(4)

Biblioteka Cyfrowa UJK

http://dlibra.ujk.edu.pl

(5)
(6)

Biblioteka Cyfrowa UJK

http://dlibra.ujk.edu.pl

(7)

BAKAŁARZ

ZDARZENIE W POWIEŚCI

W DWÓCH CZĘŚCIACH. N A P I S A Ł

Włodzimierz Wolski.

W ARSZAWA,

(8)

WANQ

W olno drukow ać, pVf krerwfkiem złożenia w Komitecie Cenzury po wydrukowaniu prawem przopisanéj liczby egzemplarzy.

w W arszaw ie dnia 1/l3 Czerwca I8 5 7 r. Starszy Cenzor, Sobieszczański.

2 2 6 3 0 2

Biblioteka Cyfrowa UJK

http://dlibra.ujk.edu.pl

(9)

w dowód przyjaźni i szacunku

(10)

Biblioteka Cyfrowa UJK

http://dlibra.ujk.edu.pl

(11)

CZĘŚĆ PIERWSZA.

P ie Schm erzen der edlen Seele sind M aifröste des L e b e n s , ein F rü hling kom m t ihnen nach. Die Schm erzen der schlechten sind H erb stfrö ste, sie gehen dem V\ in ter der Strafe voraus«

(12)

Biblioteka Cyfrowa UJK

http://dlibra.ujk.edu.pl

(13)

W zamożnym , znanym na prowincyi i w W ar­ szaw ie domu państw a D e rla w sk ic h , był nau­ czycielem niejaki Nepomucen S z y k , rodowity Polak, chociaż nazwisko jego, mogłoby na pozór za cudzoziemskie uchodzić. Miał dw óch uczniów: siedmio letniego jedynaka,gienijalnego oczew iście chiopczyka i dwunasto-letniego syn o w c a , o któ­ rego zdolnościach już stryjostwo nie tyle roko­ w a li, co o własnem dziecięciu. Pani D erławska bardzo była g rz e c z n ą , uprzejmą, nie rozmowną ale ukształceńszą damą. Mąż* jej, przez jednych r ad c ą, przez drugich sęd zią, przez trzecich

(14)

pre-8

zesem (stał przez czas niejakiś na czele resursy w jednóm z miast powiatowych); przez c z w a r ­ tych starościcem lub starostą, przez piątych, mianowicie służbę i żyd k ó w , hrabią mianowany, miał obejście chłodne ale p rzyzw o ite, humor jednostajny, i . . . co najważniejsza, nie wtrącał się niepotrzebnie do iekcyj, a tego nauczyciele • najbardziej nie lubią. Pan Nepomucen w y w i ą z y w a ł się najsumienniej z o b o w ią z k ó w s w o i c h , jednak przykrzyło się mu nie raz ślęczyd nad dod aw a­ niem z gienijalnym chłopczykiem, jakoś tępo, bardzo tępo pojmującym; lub tłumaczyd Tiroci­ nium z syn o w cem , który chociaż do prom ncjacji trudniój naginał ję z y k od młodszego w sp ó ł- ucznia, w ięcej w nim zdolności dostrzegał, niż stryj i stryjenka.

Z a zw ycza j starszych mając uczniów, żałow ał, że przyjął ten o b o w iązek w braku innego. P o ­ chwały, które słyszał w domu Derławskich, chód nie były bardzo przesadne i chociaż dobrze był płatny, radby był szczerze zwolnid się z kontra­ ktu, zapow iadającego jeszcze półtora roku ł a ­ twej a mozolnej pracy, nieustającego i żmudne­ go czuwania nad chłopcami, zw łaszcza tóż nad

Biblioteka Cyfrowa UJK

http://dlibra.ujk.edu.pl

(15)

9

młodszym, co go rodzice zanadto pieścili. Traf często nie w p o rę , a tak rzadko w porę przy­ chylny dla ludzkich marzeń i ch ę ci, nadspodzie­ wanie mu pomógł tym razem. Młodszy uczeń jego, figlując raz po obiedzie ze starszym, padł nieszczęśliwie na progu i stłukł sobie nogę w k o ­ lanie. Rozżalona matka płacząc nad zapłaka­ nym synkiem, dała jednak grzecznie do zrozu­ mienia n auczycielow i, że mógłby czasem oder­ w a ć w zro k od ciągłej lektury i pilniej baczyć na dzieci. S z y k , nazajutrz zaraz w y c z y ta ł z jćj o c z u , że go to w a go była przeprosić najchę­ tniej za pośpieszne nieco s ł o w a , w ustach matki tak łatw e do w ytlóm aczenia, których już pewno i nie pamiętała. Po powrocie jednak jej męża ze wsi, poprosił o konieczne uwolnienie od obo­ w ią zkó w , których zakres nadto początkowy, oddawna mu nie był po myśli. Radca nie chciał przystać z początku na oddalenie człow ieka, na którego dotychczas bynajmniej skarżyć się nie mógł. Żona, którą ciągle nudził tą sprawą, w yp ytując jakiby mógł być powód tak nagiego postanowienia, zasięgając jej rady, młodsza zna­

(16)

40

cznie od niego, w zru szyła ramionami i ż y w o odrzekła:

— Pan Szyk jest za porządny c zło w ie k , że b y chciał się oddalić przez w y ra ch o w a n ie , to jest, żebyśm y mu płacę podw yższyli. Może się obra­ ził na mnie. Cokolwiek za ż y w o i niesłusznie wyrzuciłam mu, że się Broniś skaleczył, p r z e ­ proszę g o ; m oże też i nudzi się ukształconemu w y ż e j c zło w ie k o w i uczyć dzieci abecadła. To

i

nie dla niego miejsce. Szkod a, i e się oddala, ale przyniew alać nikogo nie można.

— Kiedy w id zisz, Miciu, nie łatw o znaleśd natychmiast porządnego nauczyciela. Może trze­ ba będzie komuś innemu jeszcze drożćj zapłacić: dzieci go lubią.

Faites donc, comme il m us p la ir a, Mon- sieur P a u l! — odparła ż w a w o , odchodząc do siebie.

Monsieur Paul potulnie w zru szył ramionami i ośw ia d czy ł panu S z y k , że acz niechętnie, z g a ­ dza się na jego żądanie. Zdarzyło s ię , że blizcy sąsiedzi jego ze w s i , niejacy państwo Ufalscy, dla w ychow an ia dzieci b a w ią cy w Warszawie, potrzebowali właśnie nauczyciela. D erławski

Biblioteka Cyfrowa UJK

http://dlibra.ujk.edu.pl

(17)

w sk a z a ł mu ich d o m , polecił go i już od roku b y ł tam nauczycielem pan Nepomucen, z którego notatek nastąpi tu w y j ą t e k :

....„Biedny t e n , co nie ma jasnych wspomnień dzieciństwa, do których myślą odnosić się lubi jak do źródła, 3kąd się bieg jego rozpoczął. Mniej­ sza już o urok w łasnćj d om ow ćj strzechy, o lipy przed oknem, bór niebieszczący w oddali, przed nim lub za nim krzyż na kościółku i staw, gdzie o mroku brzozy i w ie rzb y tak delikatnie się przeglądają. Bogaczem n a z w ę tego jeszcze, co przypomina sobie szczu płe, zakopcone mie­ szkanie w mieście lub miasteczku, aby tylko uśmiech rodzicielski c z u w a ł tam nad jego dzie­ ciństwem. Byłem i ja bogaczem. W praw d zie ś. p. matka moja pieściła częścićj odemnie brata, o c z ćw iś cie jako młodszego. W praw dzie dostało się czasem za uszy, gd y pan metr poskarżył się, ż e mi tępo idzie nauka; bystrością bo nie celo­ w ałem .

Ale poślizgało s i ę , w piłkę pograło na pod­ w ó rk u ; a w czasie jarmarku tak w e so ło było patrzóć przez okno lub w y j ś ć na rynek. Co nie­ dziela praw ie sługiwałem do m szy w białój

(18)

komeżce, do którój mi matka piękne w stążeczki przyszyła. Lud modlił się kornie w tym kościółku Grójeckim, co tak zdaleka czerwieni się cegłą na wzgórzu....

....Raz pojechaliśmy do W arszaw y , byliśm y na P ow ązkach na mogile ojca i w teatrze, na przed­ stawieniu Wolnego Strzelca. Ojciec nasz b y ł urzędnikiem. Śmierd jego, mnie cztćroletniśm d zieckiem , a Felcia niem owlęciem u piersi osie­ rociła. Matka nie mogąc w y ż y d w W arszaw ie ze szczupłój pensyi emerytalnój, przeniosła się do G r ó jc a , gdzie za sumkę uzbieraną z o s z cz ę ­ dności i licytacyi, nabyła malutki dom ek, z któ­ rego przynajmniej była ta k o r z y ść , że nas nic mieszkanie nie kosztowało.

Domku tego już p e w n o i nie ma dzisiaj, albo tak przerobiony, że możebym go nie p o z n a ł, już b y ł w te d y sędziwy, ale chód to tak d a w o tem u, w s z y ­ stko mi widome stoi przed o c z y m a : pamięd naj­ mniejszego nie uroniła szczegółu. Kanapa zieloną morą obita, stała naprzeciw okien, n a p r a w o szafka m ah o n io w a , gdzie za życia ojca musiały byd książki; nad kanapą d w a stare sztychy u Fietta w Kaliszu w y d a n e , z nich jeden

12

Biblioteka Cyfrowa UJK

http://dlibra.ujk.edu.pl

(19)

przedstawiał W ieczerzę P a ń s k ą , a drugi Gody w K an ie Galilejskiej. W tymże samym pokoju sląlo łóżko matki, nad niem obraz Najświętszej Panny, przy którym lampka ciągle się paliła i sztych świętej Teressy w złoconych ramach. W drugim pokoju a raczćj izbie, piętrzyły się aż pod sufit zasiane piernaty służącej i zielony kufer ogromny. Za parawanem, wyklejonym r ó ż o w y m papie­

rem w palmy, sypialiśmy z bratem i każdy z nas miał mały obrazek patrona sw o jeg o nad łó że ­ czkiem przybity. Byto to ubogo ale chędogo i w szystko s w o je własne....

....Miałem właśnie rok jedenasty ż y c ia , kiedy przejeżdżał przez Grójec do W arsz aw y niejaki pan Peitscher, którego żona spokrewniona była z matką moją. Spotkaw szy matkę w cukierni Łopińskiego, gdzie ciastka dla Felcia kupowała, przyszedł nas odwiedzie. Przyznam się, że oba­ wiałem się naszego professora, bo w cale krze­ pkie walił łap y i dyscyplinę nie na żarty miał na haku p rzy b itą ; ale na w id ok tego niby ku zy­ na, m row ie mnie przeszło od stóp do głów . Wlepił w e mnie bure, malutkie a okrągłe o czy, zdaje się pragnące w y s k o cz y ć z dziobatój twarzy;

(20)

u

w y p y ta ł m nie, w y e g z a m in o w a l nieco i poklepał parę razy po głow ie, aż mi dębem w ło s y sta- nęły.

Matka kazała mi z bratem odejść. Słonko wresoło lśniło na czystym błękicie, w róbelki św iergotały na dachu i w gałęziach slarćj, w y - sokiój gruszy, na której obficie zieleniały niedoj­ rz ałe , okrągłe gruszki, z w a n e cebulkami. Gdzie sp ojrzałeś, czy to na szosse ku W arsz aw ie , czy na szosse w stronę Radom ia, czy na pylasty .go­ ściniec ku W a r c e , w sz ę d z ie ziolono, swobodnie, jasno, aż drżało pow ietrze w objęciu o ż y w c z e g o światła. N aw et azczupłe zagony kapusty, mar­ c h w i i kartofli w naszym o g ró d k u , zieleniły się jakoś piękniój... Feluś skakał, koziołka p rze w ró ­ cił, śmiał się do mnie, na szyję się cisnął. Mnie serce ścisnęło niemiłe przeczu cie, siadłem na klocu d rzew a i zapłakałem serdecznie, co mi rzadko się zdarzało, bo nawret w dzieciństwie nie byłem skłonny do płaczu. W krótce matka ucieszona n ad zw y czaj z a w o ła ła mnie- Trzeba b yło łz y obetrzóć.

„W idzisz moje dziecko“ — rzekła rozczulona— ź e B ó g nie zapomina o sierotach! Oto mój

ku-Biblioteka Cyfrowa UJK

http://dlibra.ujk.edu.pl

(21)

zyn tak ła s k a w (niech mu B ó g w szystk o dobre daje), że bierze cię do siebie na pensję, gdzie się w szystkiego nauczysz i w yjdziesz na czło­ w iek a .“ Wskazała na Pejczera, który otaczał się z krótkiój fajeczki mocnym bardzo dymem. Trocha się zakrztusiłem. Kazała mi paść mu do nóg i p o c ało w ać go w rękę. Rumieniec buchnął mi na t w a r z , gorąco się zrobiło i nie ruszyłem się z miejsca. Matka popchęła mnie ku niemu , aż padłem na ziemię i przytknęła g ł o w ę do jego ręki. Pajczer rzekł przez nos z dziwnym jakimś uśmiechem: „Nieszmiały c h ło p a k , ale bardzo strofy i szilny, okrzesze szie u mnie, okrzesze. Niech kuzyna w szystko na pojulrze przykotuje, bo ja zaraz otjeżdżam. Tyliżans fieczorem idzie przez G r ó j e c , będ/.iemy w ię c w nocy jechali. A l y j e ! “ Chciał pocałow ał matkę w r ę k ę , ona go w ramię pocałowała i aż do samój poczty odpro­ wadziła.

Nieomylne przeczucie, co się za nagle spra­ wdziło, tak głęboko dało mnie, dziecku — uczuć dotychczasową sw o b o d ę życia przy malce, a myśl, że ją utracę, tak mnie zabolała gwałtownie; że gdy matka poszła z Pajczerem na miasto, ja

(22)

16

nie nie m ówiąc slużącćj ani F elkow i, wybiegiem w pole i lak biegłem d ł u g o , długo. Minąłem K r ó l ó w , Częstoniew, skręciłem b ó g w ie jakoś na praw o i przez K u rczow ą w ieś doszedłem do jasieńca , już wieczorkiem . Dzwoniono właśnie fia Anioł Pański w kościółku. Siwiulki proboszcz niewielkiego w zrostu , trocha pochylony, pamię­ tam lo jakby dzisiaj, chodził po smętarzu, o d ­ m aw iając pacierze. Widad zastanowiło go, źe obće jakieś dziecko zmęczone i okurzone, idzie 0 lój p o rze , musiał mnie zdaleka na gościńcu obaczyd, z a w o ł a ł , . . . . i po kilku za py ta n ia ch , na które niedokłanie odpowiedziałem, surow o badad żacżął skąd jestem i po co przyszedłem. Trudna rada! Z początku jakoś oporem, a potem powoli opowiedziałem mu wszystko. Staruszek zgromił mnie z początku, że nie muszę kochad matki, kiedy na złość jej robię, w łó c z ą c się bez celu 1 martwiąc ją niepotrzebnie; że ocenie nie umiem łaski B o g a , która mnie sierocie dozw ala przyjąć w y ż s z e w ych o w an ie. Pokiw ał g ł o w ą , lekko mnie Wziął za uszy, potóm poklepał, kazał mi dac posiłek i w ózkiem jednokonnym odesłał do Grójca z listem do matki. Z początku był uśmiech,

Biblioteka Cyfrowa UJK

http://dlibra.ujk.edu.pl

(23)

polćm gniew, potóm łzy macierzyńskie oblały mi tw a rz , a i moje oczy także suche nie były. Diugo matka rozmawiała ze mną, dając mi do zrozumienia, że z pew nością nie rozstaw ałaby się ze mną, g d y b y tego w ła s n e moje dobro nie wym agało.

....„Trzeciego dnia w nocy, zapukało g w a łto ­ wnie w o k ie n n ice : nie spaliśmy w szyscy, nawet Feluś drzem ał, g ł o w ę o stół tylko oparłszy. M atka, czekała z herbatą na P a j c z e r a , który też w sz e d ł niepewnym krokiem. Zaledw ie p r z y w i­ taw szy się z matką, usiadł zaraz na kanapie. C ze rw o n y był straszliwie. ,N o szłachcić! zabie­ raj się, marsz w d ro g ę“ — z a w o ła ł ochrzyplym głosem , kłąb dymu w nos mi puszczając. — ,,Niech pani kuzyna żadnych prowizyi nie daje na d ro g ę , bo to psuje dzieci.“

Wkrótce potem przy ostatnim uścisku w etkn ęła mi pięd złotych do ręki, Feluś oburącz objął za szyję, Pelronella fartuchem łzy otarła; wsiedliśmy do dyliżansu i ruszyliśmy ku jednemu z miast pogranicznych, gdzie Pajczer trzymał pensję, w te ­ dy powszechnie znaną. Podczas drogi, d w a razy mnie tylko za w łosy wytargał; raz za to, że nie

(24)

18

mógłem zasnąć, bo mi było smutno i zimno; dru­ gi raz za to, że kupiłem sobie w Kielcach parę bułek, bo mi głód dokuczył. Zabrał mi pieniądze, m ó w ią c : „Klupia tw oja matka, że ozie tak pie- s z e z i,o ł u c z ę czie tego.“ Umiał dotrzymać słowa!

II.

....„Dreszcz mnie p rze jm u je , wstręt miwolny, g d y przypominam sobie pobyt mój w? lem pie­ kle, co od początku już się mi strasznem w y d a ­ ł o , bo w kilka dni po przyjeździe, z a c h o r o w a ­ łem zaraz na odrę. Kiedy przyszedłem do zdro­ w i a , a było to w łaśnie po w a k a c j a c h , przy rozpoczęciu kursu szk o ln e g o , Pajczer zaczął w krótce na skórze moiej odbijać w yb ryk i złego humoru i uniesień pijackich. Nie trudno było domyślić się i mnie, że prawie dzień w dzień zaczęsto zaglądał do szklanki. Żona zaś jego, nie tylko nauczycielom, gu w ern erom , kolegom, ale służącym wszystkim opow iadając o dobro­ czynności m ęża, często mi przy nich w yrzucała niew dzięczn ość i niezdolność. Lepiej b yć koniem dorożkarskim , niż z łaski odbierać w ych o w an ie,

Biblioteka Cyfrowa UJK

http://dlibra.ujk.edu.pl

(25)

niż słu żyć za s z y l d , ś w ia d c z ą cy o wspaniałomyśl­ ności dobrodziejów, tak gorliwie dbałych jak P ajc ze ro w ie , żebym chleb ich z mojemi łzami p o żyw ał. Koledzy, to jest c i , z którymi w jednej byłem klassie, w e wstępnej, — także dla mnie kolegami nie byli. Z w y cz a jn ie dzieci! za panią matką pacierz pow tarzać m uszą! G dyby Pajczer inaczej był zemną p ostęp ow ał i oni u w a ż a ­

liby mnie z p ew n o ścią także inaczej. Jednozgło- s k o w e nazwisko S zy k , dało hasło do mnóstwa p r z e z w is k , z których najdotkliwszym był sznyp, bo mnie sznypami czyli szczątkami hojnie c z ę ­ stowali.

Z pomiędzy nich w szystkich umiałem naj­ mniej, byłem sierotą, w y c h o w y w a n ą z łaski, pośród paniczów (po największój części o b y w a ­ telskich dzieci). Nie raz w yp ytyw a li mnie o w ieś na księżycu i kamienicę na tamtym świecie. G uw ernerow ie nie miłowali mnie ta k że , chociaż z początku nie w iele z nimi byłem w styczności, bo nad wstępną kła ssą, Pajczer ogólną i s z cz e ­ gólną opiekę rozciągał i p raw ie w szystkie przed­ mioty sam wykładał.

(26)

20

acji, malec jeden z k olegów moich, stłukł p rzy­ padkiem d w ie szyby. Widziałem to, m ęcząc się nad deklamacją, bo pamięć miałem bardzo sła­ bą. Na hałas w p ad ł pijany Pajczer i natychmiast przyczepił się do mnie, zapytując kto zbroił. Mógłbym był za sznypy przysłużyć się koleżce, ale śmiało o d p o w ie d z ia łe m , że nie wiem, bo uczyłem się deklamacji.

Wiedział aż nadto dobrze Pajczer, że nie ja stłukłem. Zamiast jednak w y b a d y w a ć drugich, podniósł mnie za uszy z krzesła i w ołając ciągle: ,,krnąbrny oszołku!44 srodze mnie musiał skalo­ w ać, kiedy z bólu i wstydu zacząłem aż szlochać, co dotychczas bardzo rzadko się zdarzało. Do­ w iedział się o tem od jednego z w y ż s z e j klassy gu w erner Francuz. Jak już Pajczer odszedł, trza­ skając drzwiami, przytaszczył do ranie za w ło sy w in o w ajcę, kazał mu przeprosić mnie, w rękę po­ c a ło w a ć i poklepał po gło w ie mówiąc: „B ędziesz dobra klopa, mój mali!'4

Wieczorem przyniósł mi ciastek i odtąd opie­ k o w a ł się, w staw iał się naw et za mną, z w ł a s z ­ cza też u pani Pajczer, u której miał w zględ y . Na nieszczęście, z końcem roku u cz c iw y

Fran-Biblioteka Cyfrowa UJK

http://dlibra.ujk.edu.pl

(27)

cuzisko przeniósł się gdzieindziej. Jednak z k o ­ legami potrafiłem porozumieć się odtąd szny- pa bezkarnie nikt mi nie śmiał dać, ani p o w ie ­ dzieć. Cokolwiek także poduczyłem się po fran- cuzku, piąte przez dziesiąte rozumiałem nieco; niemiecki ję zy k szedł mi nieco trudniej. Pajczer zaczął mnie karać odtąd już nie za krnąbrność, ałe za namawianie drugich do figłćw i zły p rzy­ kład. Mój Boże! Mnie lóż figle siedziały w g ło ­ wie! Chwili czasu nie miałem do Stracenia: chcia­ łem si$ uczyć, a nauka przychodziła powoli i tę­ po. G dyby zamiast kary zachęcano mnie, z p e ­ w n ością i nauka łatw ićjby przychodziła, ale sama matka w przeciągu dwóch lat napisała do mnie t^lko trzy listy, które raczój były odpowiedziami na surow e lub niechętne doniesienie Pajczera. Dzisiaj, co już tyle czasu odtąd upłynęło, kiedy zastanawiam się nad tym człowiekiem, dokła­ dnego w yobrażen ia sam sobie o nim zdać nie potrafię. Podobno kiedyś, w krótce po przyjeź- dzie jego do Polski (był bardzo biednym, i opo­ wiadał nam to czasem, chwaląc zdolności sw o je i zabieglość), ojciec mój nieboszczyk w y ś w i a d ­ czył mu jakąś przysługę, i to był pow ód najwa­

(28)

22

żniejszy, że przypadkiem spotkaw szy matkę mo- ję, kuzynkę żony swojej, zabrał mnie do siebie.

Z a w sz e była w tem wdzięczność, ale jak w y ­ konywana! Każdy człowiek, poslępowanie nie przez ż y w o ś ć krwi w y w o ła n e , nie przypadkowe, ale ciągle, i o tyle o ile konsekwentne, potrafi sobie jakoś w ytłum aczyć. Jakież on mógł miód wytłumaczenie? G dyby chciał b y ł ze mnie zro­ bić afisz, szyld bezinteresownej d o b r o c i; toby, zdaje się, nie powinien b ył tak surow o postępo­ w ać. Może systemat straszny w ych o w an ia był wywzajem nieniem się drugiej istocie za w y c h o ­ wanie, które on sam odebrał, odbiciem na cudzej skórze daw nych b ólów własnej; może w y d a w a ł mu się n ajw łaściw szym dla człowieka, którego w życiu czekała tylko praca. W ciasnóm jego pojęciu pomieścić się nie mogło, że zbyteczna su ro w o ść, kara ciągła bezmyślnie wym ierzana ścierając z dziecięcia wstyd, zobojętniając serce, zniechęcając serce, zniechęcić go może przed­ wcześnie do nauki, najeżanój rózgą i krzykiem. Może leż nie mogąc w y w r z e ć na innych uczniach instynktów pastwienia się i złego humoru, co go trapił kiedy nie był trzeźw y, mnie sobie w ybrał

Biblioteka Cyfrowa UJK

http://dlibra.ujk.edu.pl

(29)

23

za ofiarę. Po dziś dzień dokładnie sobie z tego nie potrafię zdać sprawy, a nieraz tak było bole­ śnie, tak przykro, tak nie do wytrzymania, że d w u ­ nastoletnie dziecko, modliłem się nieraz gorąco do B oga, błagając o zakończenie niedoli, o śmierd, co mi się słodszą w y d a w a ła od cierpienia...

...Drugiego już roku, jeden z kolegów moich je ­ chał na w ak a cy je do babki aż za W arszaw ę; przez Grójec o czyw iście miał przejeżdżad. Napi­ sałem list do matki, błagając, żeby mnie odebrała i oddała lepiój do terminu. Fałalnćm zrządzeniem, P ajczerow a przeglądając w szafce bieliznę o d ­ jeżdżającego, list co mu go pow ierzyłem znala­ zła. Dopieroż przebyłem wakacyje! Prócz dobi­ tnych w y m ó w e k , jadłem przez d w a tygodnie za karę w kuchni z ludźmi, sypiałem na podw órzu przy chlewie. Ale gorszą był dla mnie karą łist od matki, w y rzu c a ją c y m i, że zamiast pociechy, same jej tylko zmartwienia przysparzam. Dono­ siła mi, że z Grójca przeniosła się do W a rs z a w y i na Solcu zamieszkała, w tym domku, gdzie kie­ dyś jeszcze z ojcem mieszkaliśmy.

Pajczer kazał mi uczyd czytad pięcioletniego synka swojego, rozbalamuconego bębna. W prze­

(30)

ciągu miesiąca, mimo najszczerszych usiłowań i cierpliwości, w którój ciągłe miałem ćwiczenie, zaledw ie się malec abecadła nauczył i to jeszcze bardzo niedokładnie.

Z n ów pretensja do mnie, zn ó w cybuch na plecach, na karku , po g ło w ie , że u czy ć się mo­ głem z łaski, a nauczyć nie mogę, bo nie chcę. Nareszcie, jak pies u myśliwca, zacząłem pow oli i n a w yk ać do cierpienia,— obojętnie. Z d aw a ło się mi, że całe moje życie innem nie będzie.

...Trzeciego roku pobytu m o je g o , byłem już w trzeciój w klassie, miałem rok trzynasty, i da­ w ałem lekcje kaligrafii uczniom klassy pićr- w szćj. Gniewało P a jc z e ra , że mu nie donoszę jak się podczas lekcyi z ach o w u ją, że się z ni­ mi za łagodnie obchodzę. Raz poskarżył się na mnie je d e n , że go za uszy w ytargałem , bo łotr bić się chciał koniecznie ze mną. R ozgniew a­ ny w ściekle Pajczer jął się moich uszu i krzy­ czał: ,,Nie uda czi szie odbicz na drugich tego, co w ziąłeś. To porządne obyw atelskie dzieci, nie takie łachmany jak ty. Z nimi inaczćj się o bchod ź.“

Rówiennicy moi może mnie nie lubili; była

Biblioteka Cyfrowa UJK

(31)

różnica pomiędzy nami: bieda, praca, zależność, pedagogiczne zajęcie w tak młodych latach. Nie bawiłem się z nimi, nie dokazywałem: szanowali mnie jednakże. Niejedną kłótnię uśmierzyłem, pomogłem niejednemu przy robocie, a w nauce niebezpiecznym współzawodnikiem nie byłem; ho choćbym przez pracow itość i pilność mógł tego może dokazać, co u drugich zdolności; cho­ ciaż może w każdej klassie lepiój się od drugich li­ czyłem,— inni brali nagrody. Młodszych kolegów, z w ła s zc z a leż uczniów moich, potrafiłem w krót­ ce p rzy w iąza ć do siebie. Dostrzegł tego Pajczer, i obudziło to w nim jak by zazdrość,— zazdrość o s y m p a t j ę , którą trzynastoletnie dziecko obu­ rzało. „Ja tu jeden pan— powtarzał gdyśm y byli sam na sam nie na tom cię w y c h o w a ł , że b y ś mi psuł chłopców i nosa do góry zadzierał.“ Pajezerowa cokolwiek łagodniej się ze mną ob­ chodzie zaczęła, raz naw7et pogłaskała mnie, po­ sied ziała, że urosłem n ad zw yczaj i że za trzy lata już b ęd ę mężczyzną. Rosłem rze czy w iście fiardzo szybko: w trzynastym roku byłem już spo­ ry, zdrow ia mi brak n j ^ y l o . . Synek Pajczera nie chciał od nikogo innego b r a ć M e y j , tylko

(32)

ode-2G

mnie i musiałem go za w s z e prowadzić za rękę lia przechadzce. Przy końcu roku, tylko co przed popisem, odpowiedziałem hardo guw ernerow i jednemu, co niesłusznie wytarga! mnie za uszy, sam spraw ca z łe g o p r zy zn a ł to polem. R o zg n ie ­ w a ł się i lak zapomniał, że mi chciał dać poli­ czek. Ź le ręką uderzył, ja zastaw iłem się, tylko mnie w ramię trafił^

Odepchnąłem go zlekka, potknął się o stołek i padł n ie s z c zę ś liw ie , bo mu krew z nosa i ust poszła. Robi się hałas, spraw a się wytacza, szczęściem Pajczera nie b yło w domu. Przy niej przeprosiłem Niemca, trocha się nadąsał i b yłb y może na tom poprzestał. Pajczer w ró cił bardzo późno, już spaliśmy w s z y s c y ; żona mu w idać opowiedziała o zajściu inojem, w p ad ł na salę i kułakiem strasznym obudził mnie. ,,Dam ja czi jutro!— w rze szczał — jeszcze jak żyjesz takiego smarowania nie wziąłeś, zobaczysz! Cho, cho, paniczku, trzeba się nam rozstać, widzę. Lepszy ty do w ojska jak na guwernera, a lepszy jeszcze do moralnie zaniedbanych dzieci. Co to znaczy k a le czy ć nauczycieli, zobaczysz jutro!“ *

Już nie zasnąłem tćj nocy; wierzyłem, że Pajczer

Biblioteka Cyfrowa UJK

(33)

mógł każdej groźby dotrzymać i poprzysiągłem s o ­ bie. że mnie lym razem, po kwartalnym w y p o c z y n ­ ku od kary, nie ukarze. Przypomniały się mi przy­ gody Robinsona Kruzoe, które niedawno czyta­ łem, pobyt jego na bezludnej w yspie, gdzie Opa* trzność cudownie się nim opiekowała. W e st­ chnąłem szczerze do Boga, pomodliłem się i przy­ szła mi myśl wydostania się ze szponów, w któ­ rych od lat trzech jęczałem . W chwili, myśl zamieniła się w postanowieuic, które natychmiast trzeba było wykonać. W zią w sz y na siebie nie­ zbędny tylko ubiór, spuściłem się ua kołdrze i prześcieradle z pierw szego piętra.

O świcie byłem już o trzy mile za miastem. Bogu tylko jednemu wiadomo, com wycierpiał. W ych o w a n y w czterech ścianach i na podwórku domu, gdzie była pensja Pajczera, jakim sp o so ­ bem odbyłem pieszą, kilkudziesięciu mil podróż, jakie mnie po drodze spotykały w y p a d k i— i przy­ pominać sobie nie chcę. Nareszcie w e d w a ty­ g o d n ie bosy, na w p ó ł nagi, zn a d granicy austry- jackiej przyw lokłem się do W a rs z a w y i za sze­ dłem na Solec, szukając mieszkania maiki. Zna­ lazłem — ale już się ztamtąd w yprow ad ziła. War*

(34)

28

sztat szew ck i zajm ował d w a nasze pokoiki. S z e w c b y ł już drugim lokatorem z rzędu i objaśnić mnie nie mógł dokładnie. W y p y ta w s z y mnie jednak co k o lw ie k , ulitował się nademną, w ziął do sie­ bie, kazał żonie zgotow ać jeść i posiać mi na strychu. Posiliłem się, w yp o czą łe m i nazajutrz u c z c iw y rzemieślnik p o ż y c z y ł mi jeszcze starego obuw ia , które się bardzo na zbolałe nogi przy­ dało; poszedł sam ze mną, w y w ie d z ia ł się i od­ prowadził nareszcie do matki, aż na koniec O gro ­ d o w ej ulicy. Zastaliśmy ją w łóżku bardzo w y ­ chudłą i mizerną. Nie poznała mnie z początku... ...„Nareszcie, kiedy mama przekonała się , że prośba ani groźba nie pomogą, że kilkakrotne listy Pajczera gdzie groził, że mnie jak zbiega ścigać b ę d z i e , że nazajutrz po mojej ucieczce kilkanaście łyżek srebrnych zabrakło i t. p., nie w y w o ł a ł y na mnie najmniejszego wrażenia, z b o ­ leścią serca zgodziła się, żebym na jej biedę i utrapienie, jak mówiła, pozostał w Warszawie. Chciałem koniecznie iść do szkół, ale mieliśmy lak szczupłe fundusze, zw łaszcza leż przy cier­ pieniu matki, że nie tylko na w p is i na mundu­ rek b r a k ło , ale i na utrzymanie m o j e ,

lembar-Biblioteka Cyfrowa UJK

http://dlibra.ujk.edu.pl

(35)

dziej nie wystarczało, że młodszy brat potrze­ b o w a ł się u cz y ć także.

Majsterek u czciw y , który nie zapomniał o mnie, namawiał m nie, żebym zrzu ciw szy pychę z s e r- ća w szed ł do niego do terminu, obiecując, że p oniew aż umiem dobrze czytać i pisać, prędzej nierównie w y z w o l ę się i w y jd ę na człowieka. Matka nie chcąc i na to zezw o lić w żaden spo­ sób, posyłała mnie do ku p ców korzennych, do drukarń, ale dla tych byłem za stary; temu za mało umiałetn; tam chciano, ż eb ym w domu się stołował. Zresztą nikogo nie było, coby mnie ko­ rzystnie polecił.

Nie w ied ząc co począć, matka już zgadzała się oddać mnie do tokarza, stolarza lub siodlarza. Wtem u czciw y majster przyszedł do nas kiedyś zrana, z dobrą, jak powiadał, nowiną. Znał się dobrze z introligatorem, u czciw ym bardzo c z ło ­

w iek iem ,— i nam ówił matkę, żeb y mnie lam o d ­ dala.

Do introligalorki oddawna miałem upodoba­ nie i jeszcze u Pajczera w chwilach wolnych od pracy, których popraw dzie nie w iele było,

(36)

30

łem kolegom pudełeczka, oprawiałem zeszyty, a naw et książki.

Majster dał mi na próbę przeczytać i napisać. Gdy jeszcze po niemiecku i francuzku to samo potrafiłem, chętnie zgodził się i przyjął mnie do siebie. Matka przystała wreszcie, przekonana, że to tym czasow e zajęcie, aż do ozdrowienia jej, gdzie o czem innem dla mnie pomyśli. W ypadek uprzedził macierzyńskie przeczucie. Wpadłem jak oś w oko nauczycielowi łaciny z Gimnazjum, naszemu kundmanowi, któremu dom ieszk an ia odnosiłem książki oprawne. Chciał dać mi parę razy na piwo, a gdy wzdragałem się przyjąć, za­ czął mnie bliżej w y p y t y w a ć o całe moje położe­ nie. Najszczerzój mu je opowiedziałem

— „Wstań je szcze o d w ie godziny w cześn iej, książek przecie u mnie nie brak, a nie będzie, to ja ci dam. Przypomnij sobie to, czegoś się liczył, od w ak acyj będziesz chodzi! do klass, w y - najdę ci sposób utrzymania. Moje dziecko! Ja sam m oże od w ięk szej biedy zaczynałem. Dawniej w piecu w szkołach palili biedni chłopcy i w y ­

chodzili na łudzi. Bóg łaskaw na tych, co miłują *ę, trzeba mu tylko ufać!'* U czciw y człowiek!

Biblioteka Cyfrowa UJK

http://dlibra.ujk.edu.pl

(37)

Dusza je g o p e w n o teraz z nieba modli się za te­ go, któremu największe dobrodziejstwo w y ś w i a d ­ czył. Po wakacjach, za usilnóm staraniem opie­ kunów moich, bo i ksiądz prefekt także zająć się mną raczył, — zaledw ie mogłem z d a ć examen do tej samej klassy, to jest do trzeciéj, którą u Pajczera niby dobrze ukończyłem. Namówił kilku w sp ó lk o legó w swoich, nauczycieli, żeb y polecili uczniom książki d a w a ć do mnie do opra­ w y , — i tym sposobem utrzymywałem się z po­ czątku bardzo krucho, bo jeszcze byłem matce ciężarem, ale w czw artej klassie, prócz introli­ gatorstwa, miałem już d w ie korrepetycyjki i do­ stawałem od kolegów zeszyty do p rze p isyw a ­ nia, bo do kaligrafii miałem rzeczyw istą zdatność. W piątej klassie poszło je s z c z e łatwiej, a w szó­ stej miałem kondycję, to jest: stół i stancję za korrepetycje dw om chłopczykom, co ich do szkoły o dprow ad załem . Introligatorstwo moje nie tylko nie ustawało, ale ow szem tak licz­ nych miałem kundmanów. że prócz s p r a w ie ­ nia mundurku, nabycia książek i zapłaty wpisu za Felusia, który do mnie na korrepetecje przy­ chodził, mogłem cokolwiek udzielać mamie, co*

(38)

52

raz bardziej i dotkliwiej cierpiącej. Kiedym b y ł już w ósmej klassie, dotknęło mnie nieszczęście.

Matka moja zeszła z tego świata. Dla niej mo­ że i lepiej po tak długiej chorobie, po tylu m ę­ czarniach, ale dla nas jak najgorzej, zw łaszcza dla Felusia, co tak przez nią wypieszczony, taki delikatny jak panienka, jeszcze jej opieki potrze­ bował. Pochowaliśmy matkę przy ojcu, na któ­ rego mogile- żadnego dotychczas znaku nie było. Kazałem postawie krzyż drewniany, w sp o m n ie­ niu obojga p o św ięco n y, brata wziąłem do siebie na mieszkanie. Cząsteczkę pensji emerytalnej, co nań w y p a d a ła , je szcze mu na szczęście w y ­ płacano, moja już się skończyła. B óg r z e c z y w i­ ście łaskaw nad sierotami. P ań stw o , u których byłem korrepetytorem, a raczej w ięcej, bo teraz już prawie guw ern erem , z pensją pięćdziesięciu złotych m iesięczn ie, zg o d z iw sz y się za pew nem ustąpieniem z mojej strony, żeby brat stal ze mną; lak go polubili jak własne dziecko. Zaslu* g iw a ł na to, 1)0 chód f ig la r z , ale z najlepszym sercem i do tego przylepka...

...Po ukończeniu szkół, w yp ad ało b y pojechać do uniwersytetu, ale jakże tu brata samego

zo-Biblioteka Cyfrowa UJK

http://dlibra.ujk.edu.pl

(39)

sławie? Zacząłem chodzie na aplikację do biu­ ra, które mi jednak zajm owało tyle czasu konie­ cznego na zarobek; nadzieja zaś dostania etatu tak była daleka, że rad nierad porzuciłem i w z ią ­ łem się do kaw ałka chleba, na który już widad byłem przeznaczony: do guwernerki. Łatwiój mi teraz było postarać się o lepsze miejsce, nabra­ w s z y biegłości w e francuzkim ję zy k u , któremu w szkołach je sz c z e w iele czasu poświęcałem . Dziw na w tym czasie spotkała mnie niespodzian­ ka: list od Pajczera. Czcigodny kuzyn, nie w sp o ­ minając ani sło w a o tern, co między nami zaszło k ie d y ś, w y m a w ia ł mi, ż e , nie o debraw szy ode- mnie wiadomości o skonie matki m ojej, dopiero z ogłoszenia w gazetach dowiedział się o tern smulnem dla familji zdarzeniu (jego wyrażenie). Ciesząc się przytem, że lak pięknie ukończyłem już od roku nauki, do czego może dobre począt­ ki niemała się przyczyniły, proponował, czybyrn nie przyjął posady guw ernera u niego: za stół, stancję, kilkaset złotych rocznie i pomieszczenie Felusia na pensji. Odpisałem mu bardzo grze­

cznie, że Feluś już będąc w piątej klassie w Gi­ mnazjum, nie mógłby korzystać w jego zakładzie,

(40)

jedynie z czterech klass złożonym. Co zaś do mnie, mając inną o w iele korzystniejszą posadę, obie- calem mu, że jak tylko co sobie z moich funduszów oszczęd zę, nie omieszkam odesłać mu kosztów, jakie musiał kiedyś łożyć' na moje w ychowanie.

T rw a le są wspomnienia lat, gdzie dziec­ ko w młodzieniaszka przechodzi i urazy z lat tamtych. W iedząc ile płaca roczna od ucznia u niego wynosi, poprzysiągłem sobie już dawniej, że chóc późno, częściami w szystko muszę mu zwrócić. Pajczer nic nieodpisał. gdy mu o s z c z ę ­ dzonych porę set złotych posłałem , odebrałem tylko pokwitowanie od jego żony, przy liście nad­ z w y c z a j grzecznym. Rozpocząłem w ię c zaw ó d guwernerski na serjó. Jadłem ten k a w a łek chic­ h a - czasem lekki, czasem ciężki, suchy i gorzki, tu i ówdzie. Feluś tymczasem skończył szkoły, kursa prawne, pojechał na uniwersytet: dziś jest urzędnikiem sądowym , mu niezły etat, łaski w ie l­ kie u przełożonych i nadzieję karjery. Może i ja mógłbym był b y ć nauczycielem w szkołach pu­ blicznych, ale kiedy w id z ę Felka, o czyw isty obraz matki— tak milutkiego, takiego paniczyka, elegan­ ta: serce mi rośnie z radości, zdaje mi się, że o j­

3*

Biblioteka Cyfrowa UJK

http://dlibra.ujk.edu.pl

(41)

33

ciec i matka z podziękowaniem od zy w ają się do mnie z tamtego świata. A zresztą mam już trzy­ dzieści kilka lut i zamiary inne zupełnie...“

III.

.— Jak mamę kocham, co za dobry człowiek! A jak brata kocha, jak mamę kocham! — pomy­ ślała z rumieńcem panna Paulina Ufalska, tylko co p rzerzu ciw szy ten ustęp. W jej błękitnym pokoiku, zim ow e słonko tułało się łagodnie po panieńskich mebelkach i łagodniej jeszcze o ś w ie ­ cało hożą t w a r z y c z k ę , o ciemno-blond w łosach i jasnych o c z a c h , co tylko u Polek mogą b y ć tak rzew n e i ż y w e zarazem. Westchnęła. Co w strzą­ snęło młodą piersią nie na żarty, że aż odcień marzenia czy zadumy osiadł na gladkićm, nie- w ysokiem czole? Jeśli to p ierw sze śmielsze m a ­ rzenie, pierwsza zaduma czulsza; jeśli popędow i w yob raźn i, biegowo myśli to w a rzyszy ż y w s z e bicie serca, co w tych latach motylich oddycha tylko praw dą, choćby ją tłumiono; to z samych

(42)

36

k w ia tó w i d ź w ię k ó w plonie czysty ogień w m ło - docianój duszy.

S zczę śliw y ten, czyja postad przesu w a się piórw sza w umyśle dziewicy! Chodby nie w ie ­ dział o tóm i nigdy nie miał dowiedzióc się, chodby przesunął się tylko jak cienie chińskie po ścianie, za w s z e szczęśliwy!

D zw o n ek rozległ się w przedpokoju, pędem podniosła się z sofy, otrząsnęła z czoła jasne sploty, podług ów czesn ej mody w ijące się w lo­ kach , pędem przebiegła przez pokój jadalny, izdebkę pany służącej do pokoiku brata. Z e s z y ­ cik z notatkami w książkę w ło ży ła i w ró c iła — jakby nigdy nic. Ktoś w sz e d ł do salonu, zajrzała przez dziurkę od klucza. P rzyszedł właśnie z mia­ sta ojczym j e j , pan M ieczysław Ufalski, co się z w d o w ą po starszym bracie swoim ożenił, po­ cało w ał żonę w rękę i usiadł w fotelu. Namy­ ślała się przez chwilkę, czy pójśd do rodziców, ale cie k a w o śd , co już j ą parę razy do pokoiku brata z a w i o d ł a , g d y w ych o d ził na przechadzkę z guwernerem, przemogła i teraz. Przesunęła się cichutko na palcach i stając w e drzwiach uchy­ lonych , spojrzała mimo woli na dagerrolyp w i­

Biblioteka Cyfrowa UJK

http://dlibra.ujk.edu.pl

(43)

szący nad łóżkiem Nepomucena; W yobrażał on jego brata Feliksa w uniwersyteckim jeszcze mun­

durku przy szpadzie. Zbliżyła się, a z tej blasz­ ki, w piękne ramki roboty Nepomucena opra­ w nej, można było w n io sk o w ać o składnych ry­ sach, i jeżeli nie o pięknych, to o sporych oczach pana Feliksa. Nagle zapłoniła się w obawie, ż e ­ b y kto nie był świadkiem dziecinnéj ciekawości, ze schyloną g ło w ą w róciła do błękitnego pokoi­ ku— zn ów jakby nigdy nic. Ciekawości nie brak było pannie P o łc i, ależ rok siedmnasty! Przy­ padkiem w e s zła do pokoiku brata, zobaczyła, że z hi sto rj i powszechnej w yg lą d a jakiś zeszycik ze zloconemi brzegam i; myśląc zapewnie, że to o b razk i, otworzyła k siążk ę— aż tu spostrzegła tytuł: Notatki z przeszłości, z dewizą, której nie zrozumiała, wryjętą z praw a rzymskiego: Hone­ ste riñere, neminem laedere, suum cuique tri- buere, (Uczciwie żyć, nikomu nie szkodzić, oddać słuszność drugiemu). Zeszycik ten tak b ył ozdo­ bnie napisany błękitnym atramentem, jakby szty­ chowany. Z początku chciała w ł o ż y ć nazad, ale rzuciwszy okiem tu i owdzie, zajęło ją zw ierze­ nie pana Szyka: za częła czytać i dokończyła.

(44)

38

— Szyfonierka moja gustowniejsza, mamy pu­ dełeczko za to ładniejsze, ale mój Pan Jezus jak będzie oprawny!— pomyślała panna Połcia,poró- w n y w a j ą c w myśli arcydzieła introligatorskiego kunsztu, któremi Szyk zajm ował się za w sze i kil­ ka już pracowitych w y r o b ó w i cacek dla matki i córki wykonał. W yjęła z szyfonierki w łóczkę, w zo re k do haftowania na kanwie, przejrzała się w lusterku i otw orzyła drzw i od salonu.

Pani Ufałska siedziała z robótką na kozetce, Otwarta książka leżała przed nią na stoliczku- B yła to kobieta lat trzydziestu kilku, do czter­ dziestu może. Bardzo starannie z a w s z e ubrana, w y d a w a ła się zdaleka znacznie młodszą, a zbli- ska może i starszą. Po oprawie oczu, dziś zapa­ dłych i szklistych; po składzie rysów , cerą nieco żó łtaw ą powleczonych; po połysku w ło só w , któ­ rych ubytkowi sztuka z trudnością zaradzić pra­ gnęła,— widać było jak musiała być piękną przed kilku laty. Wysmukła, ręki i nogi małej, gdy z a - w oulowana szła lub jechała z córką po mieście, ciekawośd młodszych i starszych w łó c z ę g ó w trotóarowych pobudzała nieraz. Mążjój, młodszy od niej o lat kilka, na pozór jeszcze w y d a w a ł się m łodszym i b y ł bardzo przystojnym m ężczy­

Biblioteka Cyfrowa UJK

http://dlibra.ujk.edu.pl

(45)

zną. W zrost wyniosły, oko ż y w e , może nieco za grube usta, mocny zarost, śniadawa cera, na* daw ały obcą, jakby w ło s k ą cechę jego tw arzy. P rzy jrzaw szy się jednak bliżej wydatnym sz cz ę ­ kom, kościom policzkowym, kształtowi nosa i w y ­ pukłemu czołu, jeśliby nie przekonało się na­ tychmiast, że najczystsza k r e w swojska płynie w jego żyłach; to w ruchach, mowie, w obejściu, b yła ta poufałość łatw a i wdzięczna, a nam w ł a ­ ściwa. Palił Cygaro i niedbale siedząc w krześle patrzał w książkę, jak b y się pilnie bardzo za czy - tał. Na ukłon Połci grzecznie kiwnął głową, mó­ w ią c żartobliwie

— Jaśnie panna dopiero teraz widzialna? — A jaśnie wielm ożny papa zupełnie niew i­ dzialny, bo od rana nie było go w domu, naw et

na śniadaniu— odparła swobodnie dziewczynka, siadając przy oknie i zdaleka pokazując z uśmie­ chem matce postęp roboty na krosienkach.

— Zagraj co, Polutku! Jeszcze nie grałaś dzi­ siaj— rzekła pani Ufalska, przyglądając się u w a ­ żnie tw arzy męża, który już od kwadransa trzy­ mając w ręku książkę, nie przew rócił jeszcze stronnicy i często oczy wlepiał w e drzwi, jakby

(46)

się kogoś spodziewał, lub tóż na porljerze plamy jakićj dostrzegł.

Połcia za częła grac jakiś utwór Gorji: grała nieźle. Ufalski z początku takt daw ał książką, cygaro w y ją ł z u s t , potem chciał je w ło ż y ć z a ­ palonym końcem, o mało co się nie sparzył i w le ­ pił zn ó w oczy w piec, a zapatrzył się tak pilnie, jakby na kaflach bardzo coś ciekawego zobaczył. Połcia przestała grac.

— N a d zw yczaj pięknie!— rzekł z uśmiechem— C zy jeszcze nie u słyszym y czego? Może zaśpie­ w a ć pani raczy?

— Chyba tego mazurka Dobrzyńskiego, co p a ­ pa lubi.

Matka zaw ołała jej i poszepnęła parę słów, w id ać p iln y ch , bo Połcia wybiegła, przyobieca­ w s z y , że na rozkaz papy mazurka potem z a ­

śpiew a.

— Co czytasz m ężu tak pilnie?

— C iek aw y gospodarski artykuł o drenowaniu. — Widać trudny przedmiot, bo już od godzi­ ny tę samą stronnicę przeglądasz,

— Niełatwy, w ca le niełatw y — odparł mąż la­ konicznie, ciskając w popielniczkę cygaro niedo-

paione.

. 40

Biblioteka Cyfrowa UJK

http://dlibra.ujk.edu.pl

(47)

— Zdaje mi się, że cię g ło w a boli—-wtrąciła nieśmiało kobieta, przyglądając się mu badawczo i niespokojnie.

— Nie.

— Katar masz? — Troch a. — Co ci jest?

— Co mi jesl? Wilgoć na dw orze w p ły w a na n erw y i humor, a to prawda, że dzisiaj nie mam humoru. Gdzie Julek tak długo siedzi z Szykiem?

— Poszli odwiedzie wuja. On nieco cierpiący; myślałam, że i ty wstąpisz do niego. Czy nie zapo­ mniałeś prosie Derławskich na przyszły piątek?

— Nie byłem.

— Gdzieżeś b aw ił tak długo?

—- Trocha za interessami, trocha u znajomych. Palrzajże, Kłociu, K ollow icz jeszcze z Łusisk nie odpisuje.

— Daremnie taisz się przedemną, Mieczysiu! Spostrzegam, że od dwóch dni coś ci dolega. Znam cię lak dobrze. Każdy rys i drgnienie t w a ­ rzy twojej, tak się zaraz przy zmartwieniu zmie­ nia— i odbija mi w sercu. Czy nie zasługuję ua

(48)

42

zaufanie? — zapytała na w p ó ł pieszczotliwie, na w p ó ł z wyrzutem, biorąc go za rękę.

Pan M ieczysław popatrzył jej chwilę w oczy z bolesną jakąś tkliwością, uśmiechnął się zp rzy- musem i usiadł przy żonie.

— Słucham spowiedzi — szepnęła kobieta, opierając mu g ło w ę na ramieniu.

— Nie ma grzechu — odrzekł mąż, widocznie w a lc z ą c z chęcią wyznania, zwierzenia.

— Jakże spekulacje twoje?

-— Które? — zapytał s k w a p liw ie , w d zięczn y za d e s e c z k ę , po której m ożeby mu się udało przejść do zwierzenia, a potrzebował go bardzo.

— Ten proces, coście z Derławskim nabyli? — To nie spekulacja, to interes m urowany, złoty! Derławski by mnie przecie darmo nie na­ mawiał. Za miesiąc, za dwa, zarobimy na tem z pew nością kilkadziesiąt tysięcy, może i sto. I prezes i senator zaręczali mi, że w ygram y spra­ w ę . Mecenasowi trzeba będzie podforsować, ale to mała rzecz... co innego mam teraz na myśli.

— Cóż?— zapytała cicho żona.

— Słyszałaś zapewnie, że Chalkiewicz chce sprzedać swój majątek. Jak wiesz, bardzo mu teraz potrzeba pieniędzy.

Biblioteka Cyfrowa UJK

http://dlibra.ujk.edu.pl

(49)

— Zkądże mam w ied zićć o tóm? Nie znam go zupełnie.

—- Znasz go przecie. Z Leleń ców .

— Przejeżdżałam przez Leleńce, ale sły sza­ łam, że podobno stryj jego chce to nabyć.

— Gdzie tam! Mając kilkadziesiąt tysięcy, m o­ żna dw ukroć-sto-tysięczną fortunę nabyć z ła ­ tw ością, a potem sprzed aw szy c z ę ś ć boru, (tam są pyszne bory, grunta żytnie ale i łąki, zabudo­

w ania co się zowie), i do T o w a rzy stw a za lat parę przystąpić można. B yłb y to piękny dla nas interes.

— Zkąd w zią ść kilkudziesiąt tysięcy?

— W tern sęk właśnie. Ja całą sumkę moję i naszą zaangażow ałem w tym processie.

— Jakto? całą? Wspominałeś mi przecie, że dwadzieścia tysięcy pożyczyłeś hrabiemu?

— Cóż ci było o tem wspominać? Rozpoczę * łyby się zaraz delikatne, a tem bardziej dotkli­ w s z e ubolewania, z dodatkiem łez i utyskiwań na spekulacje nieszczęśliwe, na marnotrawstwo, niebywanie w domu i tam dalej. A przecież to nie ja — rzekł g ło śn ie j, wstając i pot z czoła ob- cierając— chciałem jechać do W arszawy. Mnie

(50)

44

bardzo dobrze było w Łasiskach. Pani to coś przywidziało się, najprędzej to, że radcostwo ba w ią w Warszawie. Dalejże i my za nimi. Ale ta chęć rywalizowania z ludźmi, o tyle od nas bogatszymi, to śmieszność! Oni p i e m s z e piętro i my p ie r w s z e , oni w ie c z o ry i my w ieczory, oni często w teatrze i my także. Możebyś i uczci­ w e g o Szyka nie była przyjęła tak chętnie, a przy­ najmniej targow ałabyś się z nim o płacę, g d y by nie to, że przedtem b y ł u nich nauczycielem.

— Z a w sz e ta sama śpiewka! Ile razy masz zmartwienie, karmisz mnie przywidzeniem, tylko w twojej głow ie urojonem. Pobyt w W arszaw ie dla Połci, dla Julka, co trzeba go było oddać do szkół, koniecznie jest potrzebny. Gdybyś, w y ­ bacz, chciał się nieco um iarkować w manii spe­ kulacyjnej, dochód nasz z pew nościąby na ro­ czne utrzymanie w ystarczył. R adcostw o są bo­ gaci, my w iele nie mamy, ale przyzw oicie ż y ć możemy.

— Karmię cię przywidzeniem? Przypuśćmy n a w e t, że sobie czasem cóś u roję, ale ty masz przywidzeń dzień w dzień tysiące— i to najniepra­

wdopodobniejszych. Przyjdę późno do domu,

Biblioteka Cyfrowa UJK

(51)

45

nuż plącz, szlochania, jęki: jakaś ryw a lk a, może gra w karty. W cóż ja gram? W komers gram— ale c z y się to grą n a z y w a ? Karmię cię p rzy w i­ dzeniami ? To w y tak nas nie raz nakarmicie, w y m ę c z y c ie , n ad ręczycie, że potem w szystko się gorzkiem zdaje w domu, gdzie zamiast w e - Solój tw arzy, spostrzega się k r z y w ą , grymaśną lub urażoną. Kobióta jest aniołem, ale dzień w dzień z nią żyjąc, n aw et anioł dokuczyć potrafi. I dziwić się tu, że czasem chętnie i do butelki i do kart zasiąść m o żn a : to jest do preferansa lub wista. Co tu robić w W arszaw ie? Tu fatalnie

nudno! Gdybyśmy mieli dzieci!

— Na w si nie raz ci się gorzćj nudziło, z w ła ­ szcza też przy końcu. Powtarzałeś c z ę s t o , że p rzyzw yczajon y jesteś patrzćć na lu d z i, nie na M w etarze, d rzew a i chałupy — odparła cicho żona, której łzy m o w ę tłumiły.

— Przepraszam cię, kochanie — za w o łał mąż sk w a p liw ie, siadajac zn ów przy niój i biorąc ją za ręk ę.— Byłem może niedelikatny, ale to pier­ w sz y i ostatni raz się zdarzyło. Szczery jestem , jak w iesz i co tylko mam na sercu , natychmiast W ypowiedzieć muszę. Wszak mi w y b a c z a s z ?

(52)

*

46

Wierzaj, że potrzeba mi przebaczenia i pociechy, bo w głow ie się mi kotłuje. A zresztą kto się k o c h a , ten się k ł ó c i ; my nawet nie przem ów i­ liśmy się — dodał tkliwiej, całując ją w rękę. U czu w szy silnie, kochające ściśnienie, nie patrząc jój w oczy, prędko m ów ić zn ó w z a c z ą ł : — Na hónor co tu począć, co p ocząć? Chyba oszaleję!

— Z czem począć?

— Chcesz p raw d ę w ie d zie ć? [Oto koniecznie za trzy tygodnie trzeba mi przynajmniej cztćr- dziestu tysięcy złotych.

— Czterdziestu tysięcy? Na c o ?

— Trzeba nabyć od Chałkiewicza Leleńce, bo i mnie gwałtem trzeba niezależności. Nuż pro- cess przegram, bo w szystko m ożliwe na tym świecie. W prawdzie tu jest niepodobieństwo; musi się udać, radca zanadto szpakami karmio­ ny, żeby miał ręce maczać w niepewnej speku­ lacji. Przypuśćmy jedn ak, że przegram, nie mam już mojej własnój dzierżaw y, to b ęd ę za­ leżał wprost od w aszej łaski, a przecie ty sama legobyś nie chciała, Klociu! Przynajmniej cztór- dziestu tysięcy.

— Skądże w zią ść? O K arp atce, majątku

Biblioteka Cyfrowa UJK

(53)

dzieci i m ó w ić nie wolno. Moje , a raczćj nasze L a s is k a , w arte są dwakroć sto tysięcy tylko, chociaż dochodowe.

— W ięcej warte. Radca sam dalby dw akroć pięćdziesiąt.

— Na hypotece T o w a r z y s tw o , pięćdziesiąt tysięcy już zaciągniętego długu, w u jo w i winni­ śmy dwadzieścia tysięcy.

— Co m n ie , kochanie, do tw ojego majątku, on wiecznie będzie t w o im ! Mnie trzeba k a w a ł­ ka ziemi, tobyśmy prędzćj i hypotekę Lasisk oczyścili, bo przecie pracę moję nikomu innemu, tvlkobvm tobie poświęcił. Ja w tej bezczynności i zależności w ytrzy m a ć nie mogę. Tylko czter­ dzieści tysięcy!

— Ale skąd? Jakim sposobem ?

— Gdybyś wuja poprosiła. On ci nie odmówi! — Niepodobna. W interesie w łasn ym nie mo­ żemy.

— Jeżeli za trzy tygodnie nie b ęd ę miał trzydziestu pięciu tysięcy, jak moją żoną jesteś, jak B óg w niebie, chyba w łeb sobie strzelę! — za w o ła ł gw ałtow n ie Ufalski. O czy się mu za ­

(54)

48

czerwieniły, usta zadrżały i ż y ły nabrzmiały na czole.

— Na miłość B o ską , co m ów isz? — drżąc, jęknęła żona. — Na co ci tak koniecznie potrze­ ba pieniędzy?

— Muszę korzystać ze sposobności. Teraz, albo nigdy! Niezależność! niezależność!

— Mieczysławie! nie ufasz mi, to niedobrze! Musi b y ć jeszcze inny jaki powód. .

— A w ię c — szepnął mąż, ochłonąw szy i w a ­ hając się c z y ma w y z n a ć , — kilka dni temu zaszedłem do hrabiego na preferansa. Grałem szczęśliwie, potem jakoś u tw o rzył się faraon. Piórw szy raz tej zimy byłem przy tak grubćj grze i piórw szy raz zagrałem w h a z a r d , myśląc, że jak zysk z preferansa przegram, wstan ę i pój­ dę do domu. Tymczasem.... jakoś się zabrnęło, zw ła szcza po kolacji i.... przegrałem....

Tu zastanowił się i po ch w ilo w ym przestanku dodał: — dziesięć tysięcy!

— Mój B oże! — szepnęła żona.

— Przegrałem do jenerała i przeprosiłem go, że nie mam tyle pieniędzy przy sobie. Hra­ bia zapłacił ża mnie, m ó w iąc: Polegam na tobie,

Biblioteka Cyfrowa UJK

http://dlibra.ujk.edu.pl

(55)

oddałbyś rai po jutrze, ale tych pieniędzy dopió- ro b ę d ę za d w a tygodnie potrzebował. B yłem dziś u niego, grzecznie prosząc, żeby rai termin jeszcze o tydzień przedłużył. Przystał na to, skrzyw ił się trocha i dodał:— Ale teraz polegam już z p e w n o ś cią , że dotrzymasz sło w a . Nie d o ­ trzym ać niepodobna! Sama to w id zisz! Przysię­ gam ci, Klociu, na to, co najświętsze, na miłość naszą, że to ostatnia lek cja , ostatni raz w życiu dotknąłem się karty.

Daj B o ż e ! — szepnęła żona ze łzą w oku. Na cóż ci koniecznie czterdziestu tysięcy?

— K orzystając właśnie z bolesnego, bardzo bolesnego doświadczenia, w e z m ę się energi­ cznie do reformy. Z Chałkiewiczem muszę zro­ bić interes; a nie, to do Łasisk pojadę i W arsza­ w ę nie prędko zn ó w obaczę. Julka mżnaby oddać na pensję i ty w yjeżd ża j stąd, bo tu nas je szcze spotka nieszczęście.

— Dajesz mi słowo, że prócz tych nieszczę­ śliw ych dziesięciu tysięcy, reszta ci na nabycie potrzebna?

— Najświętsze słow o! odparł pew n ym głosem , chociaż oczy smutno patrzyły. —

(56)

cam pychę z serca — m ówił ż y w o dalój — po­ p ro szę W ładzia, w ie s z , księcia W ładysław a, z którym lak dobrze z a w s z e ż y łe m , żeby mi reszty summy d opożyczył.

— Skąd w z ią ś ć ? — głośno myślała żona. — Chyba może wuj p o życzy łb y mi dziesięć tysięcy na słowo, chód w ie m , że się gn iew ać będzie. Chyba znajdziesz kogo takiego, co....

— Ale znajdę! — z a w o łał mąż sk w a p liw ie .— Dziś je szcze pojadę do mecenasa. Jak mi za­ r ę c z y i sam się przek on am , że process nasz dobry, to mam takich s t u , nie j e d n e g o , co za prostem twojem zaręczeniem , za podpisem, bez obciążenia hypoteki, choćby dw adzieścia tysięcy pożyczą.

— Ach to najgorzej w d a w a ć się z lichwia rzami. Sam nie raz mówiłeś.

— Nie obaw iaj się tym r a z e m , mam Władzia na p o m o c, a bądź przekonana, żebym cię na podpis nie narażał, gdym nie był pewnym sw ego.

— Nuż proces przegrasz?

— W ię c mi Klocia już nie ufa? Możesz mnie w y b a w ić , przeciąć to pasmo złych m yśli, co

Biblioteka Cyfrowa UJK

http://dlibra.ujk.edu.pl

(57)

mnie otacza nie raz. Spokój, co nam teraz pierz­ cha czasami, zn ó w p o w ró c i, n azaw sze p o w ró ­ c i — i w achasz się je sz c z e ?

— Oj M ieczysław ie! M ieczysław ie! Pamiętaj, żeb y to było poraź ostatni! K r z y w d a m oja, to nic, — ale k rz y w d y moich dzieci bym nie prze­ ż y ła ! — odparła żona, obejmując go za szyję.

IV.

„ P a n ie !

„Liczyłem na niego, jak na czło w iek a honoru. Dałeś mi pan pięć terminów i na żaden nie sta­ w iłeś się na słowie. W praw dzie dług to karło­ wy; tern św iętszy w każdym razie, że ewikcja na dobrej w ierze się opiera. Pan grałeś w moim domu i ja za niego zapłaciłem , nie w ym agając piśmiennego zapewnienia. Dopóki mi samemu nie było potrzeba pieniędzy, dopóty panu c z e ­ kałem ch ę tn ie , ale teraz usilnie pana proszę, żeb yś mi w przeciągu d w óch tygod ni, które panu do trzech przed łu żam , piętnaście tysięcy zapłacił, albo też natychmiast dał stosown e za­ pew nienie, jeśli pan sobie nie życ z y sz , ż e b ym w yło żo n y ch przezemnie pieniędzy za darowane

(58)

52

u w ażał. Za wielki to podarek! Chcę w ierzyć, że ­ b y ś pan żadnego nie p rzyjął, tern bardziej w ię c przypominani i oczekuję odpowiedzi.

January Mruczek.

„Jaśnie W ielm ożn y Ł a s k a w y Dobrodzieju? „Donosząc JW. Panu Dobr. że jestem zdrów , Bogu dzięki przypominam isz powinieneś pan mieć w z g l ę d ó w na moje cierpliw ości w którem i grzeczność niezaprzeczone i rachunek na pań­ skim honoru gd y by m chciał, to żona pani Do- brodzika jakiej nie mam honorów znać naw et musziałaby zapłacić lub za rę czy ć moje długi jakich panu zaliczyłem ponieważ pan bardzo grzeczn y człow iek jest i my d a w n e znajome p rzykrość robić takowem u o ile możności nie mam ochotę przypominam aby my z naszemi d w a tysiące rubelków interes wkrótkim czasm załatw iły — inaczej sam pan sobie w in ę przy­ pisze jeszli na w ła ś c iw ę drogę po odbiór moich należnościów udać się koniecznie b ęd ę potrze­

b n y czekam pana w tych dniach u sobie z won­ nym , uszanowaniem!

Najniższy przyjaciel i sługa bardzo uniżony, Adam Dzierlatka “

Biblioteka Cyfrowa UJK

http://dlibra.ujk.edu.pl

(59)

„Kochany Miecha!

„Miejże w zgląd , u lic h a , na moje p o ło ż e n ie ! Gdybym b y ł k a w a lerem , lub miał żonę bogatą jak tw o ja , tobym o tem zapomniał, ale ja prócz żony, mam jeszcze troje dzieci. Jako staremu to w a rz y s z o w i, p ożyczyłem ci bez rewersu pięd tysięcy. K w artał temu miałeś mi oddać, a do dziś dnia nie w id z ę listu ani pieniędzy. P o w ied z żonie, pokaż jej te kilka słó w , toć przecie za pła ­ cić możecie. Zmiłuj się, niezaniedbuj. Drobiazg dla ciebie, dla mnie bardzo wiele znaczy. Zakli­ nam c ię , żeb yś tego listu na równi z poprze- dniemi nie u w a ż a ł, bo chyba w ym agasz, żebym od ciebie wekslu zażądał i sprzedał go ze stratą jakiemu żyd ow i. O dpisuj-że mi, całuję cię stary

w is u s ie !

o Twój Antoni

„Niedobry Mieczku! Gzy godzi się tak zosta­ w ia ć i opuszczać W eron ikę, szczerze i z bezin­ teresownością przyw iązałą do cie b ie ? G dyby je szcze ten zakłat uczuć naszych nie w y m a g a ł kosztów w ielkich, bo zdrow ie ma tak słabe, nieboraczek tobym pew no do ciebie nie

(60)

54

spondow ała. W y m ężczy zn y myślicie, że mv ud od w a s nie dumniejsze, a ja po sobie miarkuję, że nie praw da! Midziuś bardzo cierpiący, ząbek . mu drugi już w id a ć , ja w najgorszem położeniu t a k , że w czo ra j obiat od fracuza na kredyt mi przynieśli — a tu garderoba pomięszkanie, p rac zk a , d w ie słu ż ąc e , rachunki od krawca damskiego, od rękawicznika, od kupca, z restau- racyi procent Szm irgesow ej. Zmiłuj się, o d w iedź mnie albo przyślij ze sto rubli. Strzesz się Mie- czku , bo w p ad nę z Midziulkiem do W as i naro­ bię kszyku.

T w o ja do grobu cię kochająca. Weronika “

Prócz tych k o re sp o n d e n cyj, z których list Mruczka i Antoniego najbardziej go zm artwiły i zgn iew aly — aż je pomiął w ręku; Ufalski przeczytał je sz c z e rejestrzyk drobniejszych dłu- ż k ó w swoich w pularesie. Wstąpił po drodze na śniadanie do kupca, tam się rozpamiętywaniu finansowemu oddaw ał. Dzień b y ł mroźny, ale pogodny, nie w z ią ł w ię c dorożki i piechotą dą­ ży ł ku Lesznu. Przechodził przez Krakowskie Przedmieście, Senatorską, Miodową, Długą, była

Biblioteka Cyfrowa UJK

http://dlibra.ujk.edu.pl

(61)

to poraprzedobiadow a, o której, mimo zimy, m o­ żna spotkać mnóstwo pieszych w łó c z ę g ó w , w z a ­ możne futra, lub skromniejsze paltony ubranych.

Na praw o i le w o witano się z nim bardzo li­ cznie.

Bonjour mon cher ! Mon v ieu x , bonjour! Jak się ma książę i pan? Panu naszemu w s z e c h ­ władnemu! Miechu, dzień dobry! Patrzaj, nasz Mieczuś! Panu Ufalskiemu Dobrodziejowi! i t. p.

Po niedbałych kiwnięciach głow y , lekkich u- chyleniach kapelusza, po sposobie ściśnięcia ręki i kilku w y r a z a c h , w przechodzie szepnię­ tych, w idać było najczęściej raczéj poufałość jak z a ży ło ść , o w o niby koleżeństwo, co przy butelce, przy zielonym stoliku i przy innych tym podobnych zebraniach , połączą ludzi rozmai­ tych stanów i usposobienia.

Ufalski, co z w y k le p ie rw s z y w itał; przyśpie­ szając dzisiaj kroku, kiwał tylko g ło w ą od nie­ chcenia , lub jak najprędzej z b y w a ł znajomych.

Raz na widok p o w o z u , gdzie się rozw alał modriiś z mocnym za ro ste m , cofnął się do bra­

my i dopiero w kilka minut na ulicę wrócił. — Mój B o że ! — pomyślał z westchnieniem.

(62)

56

— Dawniej płatałem figle. D ziś, mając lat trzydzieści kilka, jakże zabrnąłem!

Częsty to w ykrzyknik zastanowienia u ludzi, co w ied zą o własnych w a d a c h , ale ich nie zna­ ją. B yłb y to sz cz ę śliw y objaw, g d y b y wiódł do leczenia się ze złego, a przynajmniej usiłowania kuracji. „Kto przyznaje się do winy, połow'ę jej zm azuje“ — powiada przysłowie. — W obliczu atoli ścisłej słu szn o ści, tyleż złego zrządza j a ­ wny, co skryty win ow ajca.

Szczere przyznawanie się do w a d , nawet kiedy nie jest nawyknieniem bezczelnern lub z o ­ bojętniałem, rzadko daje rękojmię p o p raw y lub ż a lu , a często b y w a tylko przestankiem, w y ­ tchnieniem mimowolnem. Po zaczerpnięciu p o ­ w ietrza, puszcza się w dalszą drogę z oczym a zawiązanem i jak przedtem. Obrachunek chwilo­ w y z samym sobą, także b y ć może tym tylko przestankiem, tym popasem, bez którego i dzi­ ko c w a łu jąc y rumak obejść się nie może.

L ud zie ż y w y c h nam iętności, ż y w e j w y o b r a ­ źni, a malej ilości rozm ysłu, m iewają za w s z e w ra ż liw y umysł a nie raz i zdolny. O ileż szczęśliw szą od nich poziomsza zdolność, mniej­

Biblioteka Cyfrowa UJK

http://dlibra.ujk.edu.pl

(63)

sza ż y w o ś ć czucia, a w iększa ilość rozmysłu! A o ileż w ygodniej t y m , co ich natura, okoli­ czności, w y c h o w a n ie , obdarzyły zdziebełkiem szanownego daru tow arzyskiego, zw an ego tam z d ro w y m rozsądkiem, ow dzie ładem, tutaj taktem.

Przypuśćmy trzech ludzi z tych trzech g a ­ tunków! Niech każdy z nich puści się w ż y ­ cie celem u życia, niech da popęd samym b łę ­ dnym lub lekkim chęciom ustroju swego. Piór- w s z y najmniej będzie błądził lub najmnićj będzie chciał błądzić; dw aj drudzy nie tak gorączkow o, nie tak szczerze i okazale, ale za to w ytrw ałej ch w ytać będą nikłe przyjemności, zwodnicze uciechy i brudne zapomnienia hulackiego- szału. Zdanie ludzkie, pićrw szego b e z w a ­ runkow ego potępi, drugim i w y b a c z y ć gotowe. Dla c z e g o ? Pierwszemu namiętność nie dozw ala u k r y w a ć się ; drudzy są oględniejsi i skrytsi.

M ie c z y s ła w Ufalski, nim się ożenił, na sporśj siedziąc d zierżaw ie, duszą i ciałem należał do hulackich zebrań, jakich w te d y niezaniedbywały pieniężniejsze koterje młodzieży, zw an e także modnemi lub pańskiemi. Fundusze jego nie o d ­ pow iadały może wydatkom paniczów, z którymi

Cytaty

Powiązane dokumenty

Nauczyciel zapoznaje uczniów z tematem zajęć i uświadamia im cele lekcji. Nauczyciel wykonuje doświadczenie nr 20, opisane na stronie 94. Uczniowie startują w zespołach

Po pierwsze, odkrywamy, że „chore objawy” mają zrozumiały związek z wewnętrznym życiem chorego, że za tym, co odbieramy jako niezrozumiałe, schowany jest człowiek, a zadaniem

Już w grudniu [19]76 roku orientowałem się na sto procent, że wszystkie rozruchy społeczno-gospodarczo-polityczne zaczną się od Lublina.. Miałem zlecenie od profesora Siuty z

Podstawą procesu edukacyjnego jest komunikacja w relacji nauczyciel – – student i to ona będzie przedmiotem dalszych rozważań, uporządkowa- nych za pomocą metafory

Instytucja kas rejestrujących w systemie podatku od wartości dodanej była kojarzona nie tylko z realizacją funkcji ewidencyjnej przy zastosowaniu tych urządzeń, ale również z

Lapbook jest „książką” tematyczną, którą tworzy się na dany temat i w której tworzeniu uczeń aktywnie uczestniczy.. Dzięki lapbookom uczniowie

Widać już, że coś się zmieniło i zmienia się z dnia na dzień.. Co znaczy, gdy przyjdzie odpowiedni człowiek na odpowiednie

– Każdy trening polega na tym, że opanowujesz jakąś technikę poruszania się, ale w Taiji ruchowi zewnętrznemu, ruchowi ciała, towarzyszy ruch uwagi