• Nie Znaleziono Wyników

Piszę z R eichenhall, gdzie jestem już od pięciu d n i po­

w tórn ie. W przódy b yłem przez trz y dni czy cztery, d la ­ tego nie odpisałem na list Szanow nego P a n a naty ch m iast, bo mi te jazdy przeszkodziły i list późno odebrałem . J e ­ stem tu ta j z pow odu m ego p rzy jaciela, M axa G ierym skie­

go, k tó ry przeszedłszy szk arad n ą p leu rę w Meranie,^ p rzy ­ wiózł jej resztk ę do w yleczenia tu ta j ), a sam otność jest

■) z monografii Sygietyńskiego o M. G. wiemy, że na pole­

cenie lekarzy wyjechał do Meranu w marcu 1873 r., a na lato prze­

niósł się do Reichenhallu. List byłby zatem pisany w lecie 1873 r.

Byłby to zatem duży odskok od ostatniego listu, w którym mówi o malującym się obrazie na temat dobrego syna, bo tam byliśmy jeszcze w obrębie 1871 r. Zdziwienie nasze wzrasta wskutek tego, że się cieszy z zadowolenia Sygietyńskiego z nadesłanego

drzewo-S zanow ny Panie!

dla niego zabójczą. Im ag inacja p ra c u je i stan zdrow ia bardzo pogarsza.

Z ostaną tu ta j jeszcze ze trzy dni, potem p rzy jedzie m nie zluzow ać b ra t M axa, k tó ry w tej chw ili nie może się z M onachium ruszyć.

R eichenhall bardzo nu d n y , gości m ało, Polaków p r a ­ w ie nie ma, znajom ych żadnych. M uzyka w K u rh a u z ie nędzna, rzępoli, chorzy ludziska włóczą się powoli, w d y ­ chając ciepłe p ow ietrze. Z resztą ciepło, zielone drzew a, niebieskie góry, kw iató w mało.

. W szystko to razem bardzo usypiające. Z m oim kolegą pro w ad zim y fleg m aty czn ą gaw ędkę i zgadzam y się zawsze na jedno, to jest, że góry są niebieskie w R eichenhall.

B ardzo się cieszę, że się S zanow nem u P a n u drzew o­

r y t podobał. Z apłaciłem za niego 25 Gul., i posyłam po ­ k w itow an ie, bo m oże się p rzy d a dla w ydaw cy. To jest bardzo n ie drogo, bo mój b ra t, k tó ry m ało co um ie, do­

s ta je za tak iej w ielkości d rze w o ry t 18 G uld. T u ta j zresztą nie m ierzą zap ła ty w ielkością roboty. Za m ałe drzew ko mój b r a t czasam i w ięcej d o staje ja k za duże.

M oje p ro je k ta jazdy do K rak o w a dosyć licho stoją, może się to jeszcze pop raw i. H an d larze m ów ią, że in te resa z obrazam i na w ystaw ie nieszczególnie idą, czem u chętn ie w ierzę, bo ceny w o sta tn ic h czasach p rzyszły do śm iesz­

ności. Za obrazy n iew ielk ie i bardzo zw yczajne popłacili 18— 20 albo w ięcej tysięcy G uld., a żąd ają w dw ójnasób.

G dybym rzeczyw iście n ie p rzy je ch a ł <Io K rakow a, to by m i się stała w ie lk a niespraw iedliw ość. N ie u w ierzy P an , ja k to dla m nie znaczy dużo ucałow ać rączki P ani L u dw ik i i żyć jak iś czas p o w ietrzem dom u P ań stw a.

W M onachium żyję w yłącznie pom iędzy książką i obrazem , nie skarżę się na to i nie p rag n ę inaczej, bo ile razy w y jd ę poza m oją skorupkę, m oje m yśli cofają się i pilność u staje. J a k ty lk o sp rób uję żyć godziną, tra c ę spokój na tydzień i zaraz mi się zdaje, żem szalony, rytu. Rozumie się tę radość S-go w dwa lata po otrzymaniu drze­

worytu przez to, że właśnie w r. 1873—4 wychodziła Odyssea i na karcie tytułowej drzeworyt doskonale spełnił swe zadanie. Wi­

docznie w tym czasie bawi w Monachium młodszy brat Adama, Marian, bo aż dwa razy wspomina o sumie, jaką Marian bierze za drzeworyty.

a w szyscy m ądrzy, n a w e t m oja gospodyni, n a w e t m odelka.

G dyby S zanow ny P a n b y ł ty le łask aw i p rzyp om n iał sobie daw ne czasy początków m ojej a rty sty czn ej k a rie ry i opow iedział j e P a n i L udw ice n a m oje u sp raw ied liw ie­

nie, że ta k bardzo zan ied b u ję n a jp ro stsz e obow iązki ludz­

kie, to b y m P a n u bardzo b ył w dzięczny, a P a n i pew no by m i daro w ała m oje podłostki.

M yślę, że dużo czasu trzeba, zanim człow iek n a m a j­

s tra w yjdzie, a m yśli z życiem do rów now agi p rzy jd ą;

tym czasem licho je s t w głow ie, po całych dn iach zielono, jeżeli nie niebiesko. P ra c u ję krw aw o, pom agając gnom om nosić zaczarow ane złoto, a do k raw c a od m iesiąca m am iść ku p ić su rd u t; przecie b y m się nie bardzo zm ordow ał.

W łóczę się też po śpiącym lesie z n y m fą b ru n e tk ą , c a łu je m y się bardzo czule rozm aw iając o paproci, o sa­

sankach; kocham ją do szaleństw a, ale cóż, kied y w złych m om en tach m yślę o niej, że jej w cale n ie m a i że lasu, k tó ry by spał też n ie ma. W ted y i o brazu nie m a i w ted y dopiero m yślę, żem niedołęga, bo gdybym z n im fą po­

tra fił rzeczyw iście mówić, to b ym też z łatw ością do P a n i L u d w ik i list nap isał albo do P an a, u k tó ry c h m am łaski.

P ro szę m i n a pocieszenie napisać, że słusznie sądzę, że nadziei nie m am tracić i że, k ied y ta k dobre obrazy zacznę robić, ja k P ań sk ie w iersze, to w ted y m oje leśne m iłostki n ie b ędą m i przeszkadzały być tak, ja k należy w zględem K ochanych, a na m nie łaskaw y ch ludzi.

A dam C hm ielow ski, m. p.

19.

S zanow ny Panie!

D ow iedziałem się od P a n i K lim y o niepow odzeniach m ego obrazu w K ra k o w ie 1). N apisałem dziś w łaśn ie list do D yrek cji, którego kopię Szanow nem u P a n u posyłam . Jeżeli, ja k m am nadzieję, S zanow ny P a n słuszność m oich

*) Jest tu mowa o „Pikiecie“ wystawionej w Krakowie 1874 r.

O całej tej sprawie pisałem już w przypisku do Ii-ej części do­

wodząc, że niniejszy list został wysłany z Zarzecza pod Jarosła­

wiem.

trw ag uzna, to bym prosił, ażeby P a n b ył łaskaw swoim w p ły w e m do sk u tk u m ojej p rośb y dopomóc.

Bardzo m i p rzy k ro , że P a n u się mój obraz nie podo­

bał, ale su m ienie m oje nic m i nie w yrzuca; zrobiłem , co m ogłem . P rz y j ąw szy raz zasadę z góry, że obraz z d zie­

dziny fan ta zji należy bez m odela i bez n a tu ry m alow ać, nie m ógł obraz inaczej w ypaść, ja k w yp adł, to jest b a r­

dzo szkicowo i bardzo m ało p lastycznie — a o to nie pew ne w y g ląd an ie sta ra łe m się naw et.

Bardzo je s t dużo m alarzy po świecie, k tó ry c h obrazy n ik o m u się nie podobają i uw ażan e są słusznie albo m niej słusznie za podłe albo niedołężne, ta k przez publiczność, ja k przez k om p eten tn y ch . A le nik om u n ie przychodzi do m yśli ty m b ied n y m ludziom do zarobku przeszkadzać i o w zględy Publiczności się starać, zam y kając przed nim i w y sta w y zwłaszcza w tedy, jeżeli do w y sta w ien ia zyskali sobie p ra c ą ciężką choć m ałe p ra w a i jeżeli robili stu d ia bez pom ocy tak ic h in sty tu c y j ja k w y staw a. Z atem n a le ­ żało by im p rędzej pomóc ja k szkodzić i upokarzać niele­

galnie.

Co do m nie osobiście, to nie bardzo żądny jestem sła­

w y, pieniędzy i pow odzeń — a n a w e t tak ie p rag n ie n ia po­

tęp ia ł b ym w sobie. M oje in k lin ac je i p ra g n ie n ia są cał­

kiem n a w e t przeciw ne. A le szanując każdego, z tru d n o ­ ścią m i przychodzi znosić lekcew ażenie choćby osoby zbio­

row ej, ja k ą je s t D yrekcja.

G dybym p ierw szy raz w y sta w iał i nie by ł zaproszo­

ny, nie m iałb ym p rete n sji, ale nim będąc, m am jej trosz­

kę. N ie godzi się, zaprosiw szy kogoś na h e rb a tę, w ypchnąć go za drzw i, bo to zaw sze n ie b ardzo grzecznie.

Może b ym zresztą zaniechał u p o m in ania się i o to, gdyby nie rozum , k tó ry n a k a zu je m i p am iętać o tym , że jeżeli w y staw a K rak o w sk a będzie dla m nie zam kniętą, nie będę m iał gdzie pokazać sw oich robót, choć bym i zrobił jak ie odpow iedniejsze albo lepsze, a z nim i narzucać bym się ju ż nie chciał. M usiałbym sta ra ć się w yjeżdżać do W arszaw y, co by m i nie bardzo było w ygodnie i starać się ta m coś robić i w ystaw iać, a w w ystaw ie tam ecznej m am znacznie niższą opinię ja k w K rakow sk iej, bo n a ­ ty ch m ia st jechać za granicę, choćbym chciał, nie m ógł- ibym.

W szyscyśm y zdrow i; Staś Chojecki pojechał na polo­

w an ie do Tuligłów , zaproszony przez K sięcia Sapiehę, k tó ­ r y tam n a dziki poluje.

D unia się bardzo o b jad ła m igdałów i chorow ała n a brzuszek d w a dni, teraz zdrow a, ale żaden środek ro z w a l- niający nie chce skutkow ać; dok tó r pow iada, że m a żo­

łąd ek ja k kania. W szyscy dla jej nieczułości jesteśm y obu­

rzeni.

M ania jest w ściekła ze złości, że jej odebrali mamkę., B yliśm y w Ż u raw iczkach i m iałem tam m ały tryum f,, bom w y g ra ł 3 fl. 50 c. w hałbika.

P a n i Fedorow icz ciągle nas zaprasza, a m y ciągle od­

m aw iam y, bojąc się otrucia.

C ałuję rączki obojga P ań stw u , p anienkom uk łony A dam C hm ielow ski, m. p.

20.

S zanow ny Panie!

Sobota.

J a k zdrow ie Szanow nego Pana? Spodziew am y się, ż e lepiej. P a n C hojecki p rzy je ch a ł w czoraj do Z a rz e c z a 1) i z tej to okazji piszę ten bilecik.

F lin ty , k tó rą Szanow ny P a n zostaw iłeś dla p an a Cho- jeckiego, zapew ne z rozkazem odesłania, nie odebrano.

P oniew aż zaś P a n C hojecki n ie m a strzelb y n a polow a­

nie, któ reg o się w ty ch d n iac h spodziew am y, zatem do­

b rze by było, żeby S zanow ny P a n zateleg rafow ał do Z a­

rzecza, gdzie i do kogo udać się należy, aby fuzję odebrać.

Z P ie n ia k pom yślne w ieści o m ieszkańcach drogich sercu P ana.

Za dług ą i zaw sze łask aw ą pam ięć o m nie serdecznie d ziękuję, chociaż nie zasłużony ale szczęśliwy. P rz y jm u ję to dobro z wdzięcznością.

P a n n a M aria zapew no będzie m iała u razę do m nie, iż- nie w y m ien iam po szczególe, kom u i ja k pow odzi się w P ien iakach. W iem ale n ie pow iem , żeby cokolw iek z a

-’) Okazuje się więc, że i ten list pisany był w Zarzeczu u Cho- jeckich w 1874 r.

ostrzy ć ciekaw ość i sprzeciw ić się w edle zw yczaju, cho­

ciaż z oddalenia, kiedy nie m ogę z bliska.

. K siążki dla Ks. K ow alskiego odesłałem ale przez P. Za­

leskiego, k tó ry częściej ja k Ks. M arkiew icz w id u je się z Ks. K ow alskim .

Poezyj Szanow nego P an a, k tó re od P an i w ziąłem , n ie odsyłam ; pokazało się bow iem , że załoga tu te jsz a ich w ca­

le a p rzy n a jm n ie j nie w szystkie znała, zatem czyta z tym w iększą p rzyjem nością, że zna a u to ra i jest dla niego z w ielkim szacunkiem .

P a n K aro l zasyła w y ra z y uszanow ania, a dla całego dom u Szanow nego P a n a ukłony, P a n C hojecki — p rzy - pisek. J a nareszcie, kończąc mój liścik, donoszę, że in se ra t w Czasie S z ...czytałem i z tej okazji u staliłem sław ę P a ń sk ą jako pierw szego Strzelca G alicji i L odom erii i za­

pew niam , że p rzy n a jm n ie j w Zarzeczu ni w okolicy n ik t nie ośm ieliłby się szukać z P an em p o jed y n k u . Racz Sza­

no w ny P a n p rzy ją ć w y razy szacunku, z jak im jestem A dam C hm ielow ski, m. p.

C ałuję rączki P a n i i p rzy po m in am się pam ięci p a­

nienek.

Dw a listy

ze

Sta re j W si List do Heleny M odrzejew skiej

D roga P a n i H eleno! P osyłam P a n i tę m ąd rą książecz­

kę na p am iątkę. W esołą n ow inę też posyłam , w esoła dla m nie i szczęśliw a nad w szelki w y raz; w stąp iłem do za­

konu, za k ilk a dni do stan ę su k n ię Jezuicką, tę sła w n ą czarn ą sukienkę, pod k tó rą ty lu św ięty ch zw yciężało św ia t i siebie, a ty lu b o h ateró w k rw ią się oblało za Boga i W iarę.

Z nam dużo m yśli P ani, znam J e j dobre serce dla m nie i szczerą p rzy jaźń, w iem także, że dusza P a n i jest jak h a r­

fa o złotych stru n ach , k tó re j żadna w zniosła m elodia nie

*) Helena Modrzejewska-Chłapowska (1840—1909), słynna ak­

torka, znana u nas i w Stanach Zjednoczonych, zwłaszcza ze swych kreacji szekspirowskich.

jest obca; w iem dobrze to w szystko i dlatego sądzę, że P a n i ucieszy się m oją tera źn ie jsz ą radością.

J u ż nie m ogłem dłużej znosić tego złego życia, k tó ­ ry m nas św iat k arm i; nie chciałem ju ż dłużej tego cięż­

kiego łań cuch a nosić. Ś w ia t ja k złodziej w y d ziera co dzień i w każdej godzinie w szystko dobre z serca, w y k ra d a m i­

łość dla ludzi, w y k ra d a spokój i szczęście, k rad n ie nam Boga i niebo. D la tego w szystkiego w stę p u ję do zakonu;

jeżeli duszę bym stracił, cóż by mi zostało? Słow acki, k tó ­ rego P a n i ta k bardzo lubi, mówi, że „T alen ta są to w ręk u szalonych lata rn ie , że św iatłem id ą topić się do rz e k i“ . Ja k ie ż to okropne, a jakże często p raw d ziw e. Choć nie w iem , czy ta le n t m am czy tylko talencik, to w iem jed n a k z pew nością, że jeste m w drodze do p o w ro tu znad samego b rzegu tej sm u tn ej rzeki, a w ieluż ich pochłonęła, tych nieszczęśliw ych topielców i w ielu wciąż pochłania! S ztu ­ ka i tylko sztuka, byle jej uśm iech albo cień uśm iechu, byle jed n a róża z w ian k a bogini, bo z nią sław a i dostatek i osobiste zadow olenie, m niejsza o resztę. G ubi się w sza­

lonej gonitw ie rodzinę, m oralność, ojczyznę, zw iązek z Bogiem, gubi w szystko, co dodatn ie i św ięte. L a ta ucie­

k ają, organ izacja fizyczna niszczeje, a z n ią i ta le n t ta k zw any, zostaje ty lko rozpacz albo idiotyzm na dnie czaszki, poza ty m śm ierć. A le żebyż tylko śm ierć i nicość, ale i to nie, bo dusza nie u m ie ra nigdy. Ś m ierć to tylko początek now ego życia, k tó re trw a tysiąc la t w nieskończoność, życie rozpaczy i nieszczęścia. I czy te n m iałby być los człow ieka, co przez ch rzest synem Boga został? Boć sam P a n Bóg k u p ił nas za synów i w szy stk ą k rw ią sw oją za­

płacił, że ju ż ty lk o w oda pociekła; nie mógł ich tan ie j dostać, żeby przedział m iędzy człow iekiem stw orzonym i S tw orzycielem zapełnić.

W iele m yślałem w życiu, k to jest ta królow a sztuka i przyszedłem do przek on an ia, że jest to tylk o w ym ysł ludzkiej w yobraźni, a raczej straszn e widm o, k tó re nam rzeczyw istego Boga zasłania. S ztu k a to ty lk o w yraz i nic innego; dzieła tej ta k zw anej sztuki, są to zupełnie p rz y ­ rodzone o b jaw y naszej duszy, są to nasze w łasne dzieła i m ów iąc po p ro stu , d o bra je s t rzecz, że je robim y, bo to n a tu ra ln y sposób ko m u n ik acji i p o rozum ienia się m iędzy nam i. A le jeżeli w ty c h dziełach k łan ia m y się sobie, a

od-■dajemy w szystko n a ofiarę, to, choć to się nazyw a zw ykle k u lte m dla sztuki, w istocie rzeczy je s t tylko egoizm em zam askow anym ; ubóstw iać siebie samego, to przecież n a j­

głupszy i n ajp odlejszy g a tu n e k bałw ochw alstw a...

List do Jó z e fa Chełm ońskiego K ochany Józefie!

P osyłam Ci obraz M atki B o s k ie j"), k tó ry m am po m atce. Pow ieś go n ad łóżkiem , żeby ta d o b ra P an i, k tó rą p rzed staw ia, strzeg ła Ciebie i tw ojego dom u. P osy łam Ci książeczkę"), z k tó re j się dowiesz w ielu powodów , dla ja ­ kich ludzie do zakonów .w stępują. P rzeczytaj ją uw ażnie dla m ojej m iłości. P osyłam Ci także niedokończony list, k tó ry do P a n i H eleny pisałem , bo w iele rzeczy, k tó re do n iej napisałem , Tobie b ym także napisał.

Z anadto d ob ry jesteś a rty sta , żebyś m iał nie w iedzieć co je s t ze sztuk ą i ja k je s t i b rać na serio estetyczne b ła ­ zeństw a; zanadto też znow u rozu m n y jesteś człowiek, że­

by ś m iał sądzić, że P a n a Boga nie ma, a św iaty i ludzie z jakiegoś p rzy p a d k u p ow stały. D latego Ci piszę i radzę ja k tw ój szczery b r a t i kolega, żebyś się rato w a ł i po p ro ­ stu , po chłopsku do spow iedzi poszedł, ja k możesz n a j­

p ręd zej: „żebyś m iał grzechy czerw one ja k krew , w y b ie­

leją Ci ja k śnieg“ , bo za nie C h ry stu s P a n o dcierpiał na krzyżu. Nie m a tu co w iele m yśleć i rozum ow ać, bo to są Boskie i straszn e tajem n ice, ani nie m a z ty m i rzeczam i ż a rtu i zwłoki, bo ta k a zab aw a może kosztow ać m iliard y la t m ęki. Ja k o ludzie cieleśni jesteśm y synam i naszych rodziców , bo z ciała rodzi się ciało, ale przez chrzest ro­

d zim y się po raz d ru g i nie z ciała, ale z d u cha P a n u Bogu za synów . Za tak ic h nas P a n Bóg p rz y jm u je i jako tacy jesteśm y zapisani w niebie: „B ogow ieście i synam i N

aj-b Po śmierci Chełmońskiego córka jego wręczyła oaj-brazek bratu Aniołowi w Warszawie, gdzie zniszczał razem z bogactwem stolicy w czasie powstania.

b Książeczką tą było zapewne „Naśladowanie Jezusa Chry­

stusa“ Tomasza a Kempis. Brat Albert zawsze je ze sobą nosił, Brał nawet do pociągu i tam nieraz przygodnym towarzyszom po­

dróży jakiś ustęp odczytał, by wskazać na jego piękno.

wyższego w y w szyscy jesteście“, a tego c h a ra k te ru nic n igd y zm azać z nas nie może. K to to wie, ten w idzi ja ­ sno, co je s t piekło i rozum ie doskonale, ja k stra szn ą rze- czą je s t grzech, przez k tó ry Bóg nas, choć synów , odrzuca, a jeślib y śm y w grzechu pom arli, to na tam ty m św iecie je st ta m ęka bez końca i rozpacz, żeśm y dobrow olnie n a j­

w yższą naszą godność i szczęście u tra c ili. Nie chcieliśm y Bogu służyć, pełniąc, co kazał, więc zam iast kochać, m u ­ sim y p rzeklin ać w iecznie.

Mój drogi Józefie, jeżeli z P an em Bogiem zw iązek ze­

rw ałeś, zaw iąż go na nowo i żyj ja k p ra w y syn Boski, bo w ielka je s t godność tw o ja jako ch rześcijan in a na nieb ie i na ziemi. K to z Bogiem zerw ał, zaw iązał z kim ś d ru g im , i tam te m u dał nad sobą praw o. Nie m a nic trzeciego ani

!u an * ,^am > i est tylko Bóg albo diabeł. Nicości nie m a po śm ierci, bo dusza n ieśm ie rte ln a jest. My m am y w olę rob ić ja k chcem y i iść n a p raw o albo na lewo, a czy tak tru d n a ta droga n a praw o? Nie pow iem ci: idź do zakonu, masz żonę i dziecko. M ałżeństw o to też zakon bardzo św ięty i m a cały szereg św iętych obow iązków , w ystarcza, żeby człow ieka dobrej woli do nieb a zaprow adzić, ale ci radzę, żebyś p rzy k azań pilnow ał, a do spow iedzi szedł, ja k m o­

żesz często i ile razy ci się zdaje, żeś się zaw alał i na no­

gach swoich nie stoisz. P a n Bóg w ie dobrze, w jak im nikczem nym g a rn k u duszę nosim y. D latego d ał spow iedź ja k k ryn icę, żebyśm y się w niej m yli, bo życie brudzi każdego ja k błoto. D ał też ciało i k rew Syna, żebyśm y tę bied n ą duszę k arm ili; n ie może dusza bez tej ta je m n i­

czej s tra w y żyć. T ak a sam a to k a rm a dla niej, ja k chleb i m leko dla ciała. P ra w d a jest, że to taje m n ic a n iep o jęta, ale też P a n Bóg dał coś nieznanego do serca, k tó re po­

św iadcza w głębi człow ieka, że ta k jest, nie inaczej. K o- m uż w reszcie w ierzyć w ty ch tajem nicach, jeżeli C h ry ­ stusow i nie w ierzyć? P ow iedział o tych rzeczach, n a p isa n e zostaw ił, cudam i pośw iadczył, a w szystką k rw ią ich p ra w ­ dę p rzypieczętow ał. Jeżeli ty m nie zasługuje na w iarę i jeżeli nie je st to isto tn ie Bóg, S yn Boga żywego, to chyba je s t jak iś p o tw o rn y szalbierz, k tó ry fałsze i błędy śm iercią potw ierdza. Czy m ożna to przypuścić? Czy m ożna p rz y ­ puścić, że te tysiące m ęczenników ćw iarto w an y ch i p a ­ lonych to ty lko m aniak i szalone i te znow u tysiące in n y ch

lu dzi, co w K ościele i w ierze żyli i u m ierali, to półgłów ki?

Z atem o statn ia rac ja i p raw d a zostanie przy tych, co za­

b ija ją , k ra d n ą i gw ałcą, przy tych, co m ów ią zawsze „m o­

że“ , nigdy „ ta k “ ? Ju ści m ają rację, jeżeli Boga nie m a ani przyszłego życia. Ale p rzypuściw szy naw et, że ty lko ci o sta tn i m ają rację, p rzy p uść też jed en raz n a tysiąc, że p ra w d a jest po stro n ie C h ry stu sa i jego w yznaw ców . Nuż więc po śm ierci okaże się, że ta k jest, nie inaczej, cóż w tedy? S traszn a to g ra i straszn e ryzyko, n a w e t p rz e ­ ciwko tej jed n ej szansie. Na o statk u Ci piszę, żebyś sobie tego listu lekce nie w ażył, ale raczej uw ażał dobrze, czyj to jest głos, co do Ciebie mówi. Ja ć piszę ten list, bom tw ój kolega, ale w ięcej daleko pisze do Ciebie m oja m i­

łość chrześcijańska, a czy w iesz co to je s t miłość? Miłość je s t Bóg, D uch Ś w ięty je st miłość. D latego ci radzę, że­

byś dobrze pom yślał, zanim ten list do k ą ta rzucisz: P atrz, co robisz. To ostatn ie ci radzę, jako tw ój w ie rn y kolega, k tó ry szczerze pragnie, żebyśm y przy jaciółm i byli nie ty l­

ko przez życie, ale n a w iek i m ieli złączone dusze i byli

ko przez życie, ale n a w iek i m ieli złączone dusze i byli

Powiązane dokumenty