BRÄT ALBERT
K s. K o n s ta n ty M ic h a ls k i
BRAT ALBERT
W S ETNĄ R O C Z N I C Ę U R O D Z I N (1 8 4 6- 1 9 4 6)
K R A K Ó W 1 9 4 6
N A K Ł A D E M K R A J O W E J C E N T R A L I „ C A R I T A S "
DRUKARNIA „POWŚCIĄGLIWOŚĆ I PRACA“ W KRAKOWIE.
M—11569
P R Z E D M O W A
’Należy do nas wszystkich. Należy do wielkich i ma
łych, do możnych i słabych, boya,tych i bezdomnych, świeckich i duchownych, do ludzi ze wszystkich stron
nictw politycznych. Należy najpierw do Krakowa, ale należy także do całej Polski, Gdyby był działał gdzieĄ na Zachodzie, pisano by jego życiorys we wszystkich języ
kach. bo kto wie, czy po św. Franciszka z Assyżu znalazł się na przełomie X IX i X X wieku człowiek, który by ducha franciszkańskiego tak dosłownie i tak ofiarnie,, heroicznie wcielał w swe życie, jak on, Adam Chmielow
ski, Brat Albert. W miarę jak czas od nas go oddala, rośnie jego wielkość i jego bliskość. Serca polskie oto
czyły jego postać barwną legendą, ale piękniejszą od le
gendy jest sama rzeczywistość.
Głos ludu, glos tysięcy i milionów, v o x po p u l i m usi się na jpierw odezwać w Kościele, zanim jakaś postać podniesie się aż na ołtarze. Nie chcemy tu nic przesądzać, ale glos ludu polskiego wypowiedział się już samorzutnie, nazywając Brata Alberta, rozmaicie, lecz kiedy się chce -iwypowiedzieć do dna duszy, myśli o świętości.
Przewidywał Brat Albert, że się zbliża nowy świat i pragnął tylko jednego, pragnął tego, zęby ten świat po
został wiernym Chrystusowi. Zrozumiał także to, że kto
■chce budować nowe światy, musi całkowicie zapomnieć
a własnym interesie. On chciał zapomnieć o sobie tak, jak nikt inny w tym czasie na to się,nie odważył, chciał o so
bie zapomnieć przez bezwzględne -ubóstwo. Takiego na
śladowcy nie miał św. Franciszek z Assyżn od wieków.
Odchodzą coraz szybciej ci, którzy Brata Alberta osobiście znali i z nim pracowali. Kto jeszcze pozostał, ma wobec niego dług, który powinien spłacić przyszłości, podając nowej Polsce to, co z Brata Alberta■ w nią wejść powinno. Ponieważ zbliżała się setna rocznica urodzin Brata Alberta, myślałem o artykule do „Tygodnika Po
wszechnego“, ale artykuł zaczaj się rozrastać. Kiedy się więc do mnie zwrócono z zaproszeniem do napisania większej rzeczy, sięgnąłem do dawniejszych swych nota
tek. Zauważyłem, że niektórych szczegółów nic przed
stawię lepiej, aniżeli to zrobiłem w r. 1939. Postanowiłem więc w niniejszej publikacji podać'jako pierwszą cześć swój zarys z r. 1939 w zmienionej nieco formie. Drugąt część ująłem jako szkic charakterologiczny, ale dodałem do niego schematy biograficzne zamiast przypisków, by swoje myśli pogłębić i lepiej uzasadnić. Od dawna'stara
łem się uporządkować listy Adama Chmielowskiego do Łucjana iSiemieńskiego, bo z nich przemawia bezpośrednio człowiek, który widywał swymi sądami na najlepszych malarzy polskich z ogniska monachijskiego. Dodałem dla przykładu dokonanej w duszy Bratu Alberta zmiany dwa listy z nowicjatu w Starej Wsi, jeden do rodziny, drugi do Braci i Sióstr, zamykając wszystko wyjątkami z jego notatnika rekolekcyjnego. Niech moja praca. przyczyni sic do tego, żeby cząstka duszy Brata Alberta weszła w nową Polskę.
Gorąco dziękuję Siostrom Albertynkom i Braciom Albertynom za ofiarną pomoc informacyjną.
AUTOR
część PIERWSZA
B R A T A L B E R T
i
7. W p o szu kiw a n iu dróg
Nie pod koroną, lecz w szary m ja k ziem ia habicie p rz y w a rł do S k ałk i naprzeciw ko W aw elu dziw ny człowiek, co zam knął się z k rak o w sk ą nędzą w nędznej ja k ona ogrzew aln i m iejskiej. Dziwiono się tej postaci, ale też ro zum iano, że idzie z niej coś takiego, ja k p e rm a n e n tn a re w olucja. Duszę sw oją d aw ał B ra t A lb e rt za tych, za k tó
ry ch w K rakow ie ju ż n ik t jej dać n ie chciał. Dosłyszał w sobie głosy znaków sa k ra m e n ta ln y c h i zw iązanej z nim i now ej k apłań sk iej miłości; dosłyszał głosy, k tó re w ołały do niego w pew nej chw ili całą p rzerażającą potęgą naszej nędzy z końca X IX w ieku: ,,Duszę sw oją dasz?“ M arzył A dam C hm ielow ski w sw ej w y rafin o w an ej w y obraźn i o ty m , że spod jego pędzla będzie w ychodziła ars sacra, że ja k F ra A ngelico w zakonnym habicie będzie b ra ł z k o n tem p la cy jnej m odlitw y te m a ty do sw ych obrazów , a jed n a k w de
cydującej n a całe życie i całe szczęście chw ili odpow iedział n a p y tan ie heroicznie: „D am “ .
Kto na tak ą decyzję spojrzy nie z w yżyny ch rześcijań stw a lecz z poziom u w łasnego szczęścia i zw ykłego, ludz
kiego rozum ow ania, dozna w sobie w strząsu ja k N ienaski z „N aw racan ia Ju d a sz a “ Żerom skiego. P rzeczu je w ty m jak iś niezrozum iały heroizm , lecz u ciekn ie od niego ja k od straszn ej pokusy, bo m u się będzie zdaw ało, że cały św iat odw raca się w jego oczach do góry nogam i. Odczuł w sobie A dam całą potęgę now ej, kapłań skiej m iłości i d la tego duszę sw oją dał tam , gdzie iruni dać nie chcieli, nie um ieli.
N iem al całe dzieje B ra ta A lb e rta w łożył Leon W yczół
kow ski w ten p o rtre t, gdzie z ziem istej opończy B rata rodzi się tęcza cudna ja k legenda, ale cudniejsza jeszcze
przez to, że w y św ietla na zew n ątrz te n heroizm i tę now ą miłość, k tó ra ja k sp alający płom ień zajęła sobą całą istotę dziw nego człowieka.
By zrozum ieć głęboką p rzem ian ę w duszy B ra ta A l
b erta, m ożna do niej podejść trzem a drogam i. Na pierw szą drogę w prow adza n a s C h arlo tta B iihler w książce „O p rze
biegu życia ludzkiego jako o zagadnieniu psychologicz
n y m “ . B yw a czasem .tak, że w samo n iem al południe swego żyw ota człów iek zaczyna odczuw ać głębokie niepokoje, zaczyna dochodzić do w niosku, że jego pow ołanie z n a j
d uje się gdzie indziej aniżeli sądził, że zatem trzeb a zm ie
nić dotychczasow y to r n a w e t za cenę osobistego szczęścia.
Zazw yczaj przez tak ie p rzesunięcie się d o m in anty w życiu nie znika b y n a jm n ie j to, co do tąd zajm ow ało m yśli i serce, a tylko otrzy m u je now ą rolę do spełnienia. D om inanta przesuw a się w rozm aitych k ieru nk ach.
W iem y, ja k silnie oddziałał V an Gogh na m alarstw o X IX w ieku. Żył zaledw ie 40 lat, a jed n a k pch nął w spół
czesny sobie im presjonizm na now y tor, zadziw iając sw ą in ic ja ty w ą starszych od siebie kolegów paryskich. Żył za
ledw ie 40 lat, przeprow adził zachodnie m alarstw o na nie
znane dotąd drogi, a przecież i on doznał w sw ym życiu przesu n ięcia się dom inanty. Zaczął V an Gogh nie od m a
la rstw a lecz od służby dla biednych, dla źle p ła tn y c h ro
botników . M ieszkał z n ajbied n iejszy m i i dzielił z nim i tw a rd y ich los. W yczerpał się psychicznie i m o raln ie tak dalece, że aż sam się w ykolejał; tracąc jasność spojrzenia z um iłow ania nędzarzy. D arem ne były przestro g i b ra ta i rodziców — trzeb a było niew idzialnego tchnienia, co roz
pala isk rę ta le n tu w tw órcze płom ienie, by w ydobyć V an Gogha z nędznej n o ry i w prow adzić w św ia t pięk n a a rty stycznego. D okonało się p rzesunięcie się d o m in an ty w jego życiu. W praw dzie nigdy nie stra c ił uczucia b ra te rs tw a dla pokrzyw dzonych, lecz tw órcze jego zdolności należały od
tąd całkow icie do sztuki.
Jeżeli V an Gogh rzucił sw ą norę, by chw ycić za pę-.
dzel i paletę, to A dam C hm ielow ski w po łudnie swego życia postąpił -wprost przeciw nie, gdyż rzu cił pędzle, by się zam knąć w jed n e j ogrzew alni z tym i, przed k tó ry m i ju ż w szyst
kie d rzw i się pozam ykały. Ze sztuk ą nie zerw ał całkow icie B ra t A lb ert; jeszcze raz po raz na chleb dla biednych coś
nam alow ał, lecz jego najlepsze siły n ależały odtąd do „opu - ehlak ó w “.
Na d ru g ą drogę w prow adza nas w spółczesna d y sk u sja nad isto tą chrześcijańskiego hum anizm u. Mówi się o jego teo centry źm ie w przeciw ień stw ie do każdego h um anizm u ateistycznego. Z ty m w szystkim tak ie ujęcie nie w ystarcza i nie zadaw alnia, gdyż każdy hum an izm m usi w jak iś spo
sób dotknąć tego, co w człow ieku stanow i jego piękno. — T aką p ostaw ę zajął kiedyś D ante, kiedy w Convivio w sk a
zyw ał na ziarno duszy i ziarno łaski jako na dw a źródła w ew nętrznego, ludzkiego i nadludzkiego piękna. K ażde takie ziarno rozkw ita w życie duchow e o w łaściw ym sobie pięknie. B yw a tak, że piękno ro zk w ita tylko w w yobraźni lub intelekcie, nie do ty k ając serca i w oli tak, iż poprzez całe ludzkie jestestw o odzyw a się w ew n ętrzn y , żyw y roz- dźw ięk. T rzeba m ieć w sobie w ielką w rażliw ość na piękno w e w szelkiej jego postaci, trzeb a m ieć zdolność, by dostrzec zagadnienia p iękna w jego m etafizycznej głębi, jeżeli się chce zauw ażyć, że na d n ie duszy samego człow ieka tkw i obraz p ięk n a bożego. Nie tylko m alarzem lecz i re lig ij
nym filozofem był Chm ielow ski, kied y stw ierdzał, że dzie
dzina p ięk n a sięga tak daleko, ja k daleko sięga byt. Jego p rzy jaciele m onachijscy nazy w ali go P latonem , bo i w P la tonie się rozczytyw ał i ja k P la to n ciągle w racał w dysk usji do odwiecznego P iękn a, którego śladów należy szukać w całej stw orzonej rzeczyw istości. To też skoro p rzesun ęła się d o m inan ta w jego życiu, sta ł się z a rty s ty w jednej postaci a rty s tą w postaci in n ej. J a k zrazu szukał p ięk n a w w y tw o rach sztuki, ta k potem szukał go na dnie ludzkiej duszy także pod łach m anam i nędzy.
N a trzecią drogę w p ro w ad za nas g en ialn y p rzy jaciel Chm ielow skiego, M aks G ierym ski, k tó ry napisał o nim dziw ne zdanie w sw ym D zienniku: „Nieszczęściem (tego człowieka) było, że chciał łączyć w jedno teorię z p ra k ty k ą , życie naginać do potrzeb poetycznych, że żądał od siebie w ięcej, niż n a tu ra dała człow iekowi, niż m u dać m ogła“ . By zrozum ieć tę m yśl trzeb a zauw ażyć, że G ierym ski był n iew ierzącym i ty le razy n azyw ał w sw ym D zienniku religię jed y n ą poezją ludu. S tąd m ów iąc o p o trzeb ach poetycznych C hm ielow skiego, m iał na m yśli jego żyw ą religijność. Istn ieje zresztą w n a tu ra c h arty sty czn y ch głę-
boka analogia i pow inow actw o m iędzy ich asp iracjam i do p ięk n a a zasadniczą dążnością do Boga. T rzeba tylko dodać, że G ierym skiem u chodziło w ty m w y pad k u nade w szystko 0 zgodność m iędzy m yślą teo rety czn ą o ty m lub innym p ięk n ie a w łasnym życiem człow ieka. Żalił się K rasiński, że przez n ieg o-p ły n ie stru m ie ń poezji, ale on sam poezją 1 p ięk nem nie jest. Nie chciał C hm ielow ski pozostaw ać tylko w świecie sw ych m arzeń i dlatego w szelką w e w n ętrz n ą an ty n o m ię usiłow ał w sobie zw alczyć za w szelką cenę, nie zdając sobie może n a w e t sp raw y z tego, że w sam ym sercu jego dążności odzyw ała się coraz głośniej ta now a miłość, co duszę sw oją każe dać. To też nie nieszczęściem lecz jego w ielkością było to, że łączył w jedno teorię z p r a k ty k ą, że podnosił sw e życie do w yży ny p ięk n a religijnego, że d aw ał ze siebie w ięcej, aniżeli n a tu ra dać może.
M iał zaledw ie siedem nasty ro k życia, nie skończył jeszcze pierw szego ro ku szkoły rolniczej w P uław ach, kiedy n a pierw sze hasło poszedł z p u ław sk ą siódem ką stra c eń ców" do szeregów F rankow skiego. G dy dostał się do n ie woli, gdy go zam knięto w O łom uńcu, w y k ra d ł się z w ię
zienia, b y jeszcze raz duszę sw oją dać za sp raw ę polską.
Ja k o p am ią tk ę po p o w stan iu w lókł za sobą do śm ierci że
lazn ą ru rę na k ikucie nogi zam iast p ro tezy na św iadectw o tego, że za w olność k ra ju duszę sw oją daw ał.
D aw ał ją także w sw ej tw órczości arty sty czn ej, zadzi
w iając ty m sw ych m onachijskich przy jació ł z la t 1869—
1874. Z w ykle się opow iada, ja k to od niego o trzy m ał M aks G iery m ski im puls do tem ató w z p o w stania styczniow ego, ja k to od niego zdobył taje m n ic ę w ydo by w ania na p łó tnie p ew n y c h efektów św ietlnych. D ziennik M aksa dowodzi jed n ak , że tam chodziło o w pły w y całkiem inne, głębokie.
T ak że St. W itkiew icz w yznaje, że A dam w yzw alał w Mo
n achiu m starszych i m łodszych p rzy jació ł z p ę t szkolnic
tw a i u ta rty c h konw enansów .
C zytajm y listy C hm ielow skiego do Siem ieńskiego, p y tają c się ciągle, czego w sztuce nie znosił, a czego od niej żądał. D ostrzeżem y n aty ch m iast, że zw alczał teżę, jakoby technika, ry su n e k i kolor b y ły w m ala rstw ie w szystkim a poezja i m arzenie nie o d g ryw ały ta m pierw szej roli.
P o w tarzał, że kto idzie za ta k ą tezą, popada w m anierę i m usi w reszcie znaleźć się na jed nej z dw óch dróg: albo
będzie się u g an iał za ekscentrycznością kolorów i sy tu a c y j, jeżeli zapragnie rozgłosu, albo też zam ieni a rty sty c z n e a te lie r na fab ry k ę, jeżeli pocznie szukać pieniędzy. D la p ie
niędzy m alow ał w M onachium Foltz sam e k ro w y tak, ja k Fr. A dam m alow ał n iem al sam e konie, ktoś in n y sam e zachody słońca, a P ilo tti w ra c ał ustaw icznie do efektów księżycow ych. W te n sposób C hm ielow ski m alow ać nigdy n ie chciał, a ty lk o w y zn ał pod koniec pierw szego ro k u s tu diów m onachijskich, że jeżeli nie otrzym a od D zieduszyć- kiego stypendium , jeżeli m u b rak n ie chleba, to n ie czując się gorszym od innych, p o tra fi sobie w yrobić „m a n ie rę “, by zarabiać na u trzy m an ie.
Nie o chlebie i m anierze m yślał w sam ej rzeczy, lecz o szczerej, w ielkie sztuce, w k tó re j by m ógł duszę sw oją dać. L ubił orgię kolorów M ak arta, bo sam kochał bogactw o k o lo ry tu ja k n ik t inny, ale to m u w y starczyć n ie mogło, to było tylko środkiem a nie rzeczą w sobie i dla siebie.
Z aglądał ch ętn ie do sta re j pinak oteki, bo tam mógł pić pię
kno u sam ego źródła a nie z konew ki, ja k m aw iał, tam mógł się w p a try w a ć w ulubionego V an D ycka i V elasque- za; zaglądał zwłaszcza do g ab in e tu Schacka, bo tam pocią
gał go dp siebie F euerb ach , a ju ż w p ro st oązarow yw ał Bócklin. P isał do Siem ieńskiego, że u B ocklina nie w idzi się sztuczek, lecz odczuw a się „bolesną poezję“ , k tó ra w k ażdym w idzu rozbudza m yśl i m arzenie. P osłał też kie
d yś S iem ieńskiem u ry su n k i R etla, k tó re uw ażał za do
skonałe, poniew aż w idział w nich ekspresję.
Z auw ażm y jeszcze jedno. P rz y zn a w ał Chm ielow ski, że otoczenie, opinia, n ab y te w iadom ości i św iat zew n ę trz n y w p ły w a ją n a dzieło sztuki, lecz od raz u dodaw ał, że o w szystkim rozstrzyg a dusza, po staw a i k o n sty tu c ja a r ty sty. K to m alu je szczerze, m alu je z duszy, m alu je tak, ja k go P a n Bóg stw orzył.
W spółczesny typolog zapyta, jak im stw orzył P a n Bóg sam ego A dam a C hm ielow skiego, do jakiego należałoby go zaliczyć typu. W skazów ki do odpow iedzi z n a jd u ją się za
pew ne w listach, z n a jd u ją się tam , gdzie A dam m ówi, że w św iecie rzeczyw istym nie czu je się dobrze, że raz po raz zam yka się w w łasnym świecie, w św iecie m arzeń i „m i
chałkó w “ . N iew ątpliw ie dlatego nie lu b ił m ala rstw a h isto rycznego, że przez swój realizm zam ykało drogę jak im -
k o lw iek m arzeniom . W skutek sw ej m arzycielskości i po
staw y in tro w e rsy jn e j schizotym ika, sięgał, więc do w łasn e
go św iata „m ichałków “ lub do tem ató w zm roku dziejo
wego, skąd jeszcze ciągle może się rodzić b ajka, legenda i m arzenie. C hciałby m alow ać b a jk ę o kw iecie paproci i o księżniczce, co m iała ra ń tu c h w gw iazdy, a szaty w księ
życe. M alow ał Siestę w łoską z czasów w czesnego ren esan su i Idyllę, n atchn io n ą przez T eokryta. W ty m w szystkim m ogła się do pew nego stopnia w ypow iedzieć jego dusza, to pew na, ale co drzem ało n a sam ym jej dnie, odezwało się dopiero w chw ili, kiedy po Id y lli zaczął m alow ać b ajk ę o dobrym synu, co szedł po w odę życia do źródła, k tó re w y try sło gdzieś tam za góram i i lasam i. M niejsza o to, że dostrzeg ł Adam , ja k tru d n o w obrazie p rzed staw ić w skró
cie całą treść b a jk i i jej dyn am ik ę, — m niejsza o to, bo w tej chw ili stanęło przed nim po raz pierw szy inne nowe pytan ie. Z w racał dotąd swój w zrok do w ew nątrz, do św iata
„m ich ałkó w “ ; teraz z głębin jego duszy w y n urzyło się p y tanie,.czy m ożna się oddać sztuce z całego serca i ze w szyst
kich sił, nie popadając w bałw ochw alstw o. Ż ądał od a rty sty, żeby jego dusza i dzieło sztuki b y ły czym ś jednym , gdyż inacąej zjaw i się zim na m an iera. Jeżeli a rty s ta m a m alow ać z całej swej duszy a nie służyć dw om panom w b re w woli C hrystusa, zostaje m u tylko jed n o.w yjście, to, k tó re w skazał F ra Angelico, ob ierając m alarstw o relig ijn e jako zadanie swego życia. Tam , w m ala rstw ie relig ijn y m , m ogłoby się duszę dać, m ogłoby się ją w ypow iedzieć aż do najdalszych jej głębin. Z akończył A dam swe reflek sje w liście do Siem ieńskiego dw iem a uw agam i, z k tó ry ch jed n a w sk azuje na trudności zw iązane z m alarstw em re li
gijn ym , a dru g a zaw iera decyzję. T rudność polega na "tym, że na św iecie nie podobna m arzyć o tem a ta c h religijnych , bo trz e b ab y w p ierw duszę oczyścić i uśw ięcić. T rudność rozw iązał F ra A ngelico w ten sposób, że w stąpił do klasz
to ru św. D om inika. A ni jed n y m słow em nie w spom ina Adam , jakoby chciał jak Beato Angelico pójść do klaszto
ru , lecz zato bardzo jasno w ypow iada postanow ienie: chcę u Boga uprosić łaskę — żebym mógł przejść do m alarstw a religijnego.
P rzed w szelkim i psychologam i, co sięgają do podziem i podśw iadom ości, pow iedział p ięknie św. Paw eł, że ziarno
w siane w glebę m usi tam ja k b y obum rzeć, m usi czekać,
•dopóki nie odczuje na sobie p ro m ien i w iosennego słońca.
W duszy Chm ielow skiego ziarno z o kresu m onachijskiego m usiało czekać jak ie ośm la t na sw oje słońce.
W W arszaw ie (1875 — 1877) spotkał daw n ych p rzy jaciół m onachijskich, J. Chełm ońskiego i St. W itkiew icza i zyskał now ych, A ntoniego P iotrow skiego i H elenę Mo
d rzejew sk ą i zapoznał się z H en ry kiem Sienkiew iczem . Je że li n a jego obrazy z lat m onachijskich, rzu c a ją w iele św iatła listy do Siem ieńskiego, to także o brazy z o k r e s u w arszaw skiego nie pozostają bez k om entarza. T rzeba tylko zwrócić uw agę na fakt, że w ty m sam ym ro ku (1876) w y staw ił w stolicy swój „ O g r ó d m i ł o ś c i“ i ogłosił w A- ten e u m ro zp raw k ę „O istocie sz tu k i“ .
Kto spojrzy na „Ogród m iłości“ , przypom ni sobie za
pew n e to, co C hm ielow ski w listach uznał za istotne cechy obrazu B bcklina: bolesną poezję, m arzycielstw o i nieobec
ność łam an y ch sztuczek. Je d n a k w „O grodzie“ poza bolesną poezją i m arzycielstw em odzyw a się jeszcze dusza, k tó ra by chciała siebie dać, chciałaby oddać całe swe jestestw o.
Skoro już w listach uznał, że a rty s ta i jego obraz są czym ś jednym , to „O gród“ i ro zp raw k a „O istocie sztu k i“
n aw zajem się u zu p e łn iają i tłum aczą. M niej nas in te resu je część k ry ty c z n a rozpraw ki, gdzie się dow iadujem y, czym sztuka nie je st i być nie pow inna. Ślizga się po p o w ierz
chni sztuki, kto w niej w idzi tylko technikę, tylko m a
n ierę, albo p y ta się o te m a t u tw o ru artystycznego, o jego ty tu ł, w ą te k czy przedm iot. Techniki, m an iery czy „sztu k i“
trz e b a się nauczyć, lecz to b y n a jm n ie j do p raw dziw ej sztuk i nie w ystarcza, te m a ty m ożna b rać z różnych dzie
d zin życia, a przecież nie zm ienia się przez to sam a istota dzieła artystycznego. O biera się błęd n ą drogę, jeżeli się chce poznać istotę sztuki, z a trzy m u jąc się tylk o na tem acie i technice. B łędną drogę o biera także ten, kto jak K arol Blanc (G ram m aire des arts, P a ris 1870) w ychodzi z defi
nicji piękna, w zniosłości i stylu, by potem przeprow adzić d ed u k cy jn e rozum ow anie, gdyż pozostanie dla nas ta je m nica, dlaczego od d ziałujem y bezpośrednio inaczej na jed n e dzieła sztuki, a inaczej na inne.
By poznać isto tę pięk n a, należy w yjść nie z definićyj, lecz z ludzkiej duszy, bo tam p rzede w szystkim zn a jd u je
się źródło piękna. J a k a dusza a rty sty , tak ie i jego dzieła — w ielkie lub m ałe, bogate lu b m izerne. Nie może sztuka służyć żadnej innej dziedzinie jako jej środek lub n arzę
dzie, choć też z d ru g iej stro n y nie może się zam knąć w so
bie pod grozą śm ierci. Z am iera p raw d ziw a sztuka, jeżeli nie wchodzi w stru m ie ń współczesnego życia, a n a jej m iejscu zaczynają ro zrastać się sztu k i i m an iery . Z tec h n i
k ą pow inno się złączyć życie duchow e, gdyż istota sztuki polega n a zdolności do ek sp resji takiego życia w tym lub in ny m stylu. P o w tarza ciągle rozpraw ka, że nie m a sztuki bez w ypow iedzenia się duszy, a dusza się nie w ypow ie, kiedy m a w sobie pustkę, kiedy nie odczuw a od w e w n ątrz bogatej dynam iki, co rodzi się nie ty le z m yśli, ile raczej z uczuć. Z arów no technika ja k i d yn am ik a życia ducho
wego są potrzebne, lecz d yn am ika g ó ru je i górow ać pow in
na nad w szelką techn iką, nad ry su n k iem i kolorem . Z a
czyna się tu u Chm ielow skiego odzyw ać to, co zapadło w jego duszę jako ziarno, gdy m alow ał b a jk ę o dobrym synu: p o ró w n u je bow iem ze sobą R afaela i F ra A ngelica, by zaw yrokow ać, że w ekspresji przew yższa F ra A ngelico Rafaela, bo m iał bogatszą duszę chociaż słabszą technikę.
Także w tej rozpraw ce w raca m yśl, że a rty s ta m usi przędę w szystkim daw ać z bogactw a sw ej duszy. W obec tego nie dziw i nas w cale, że C hm ielow ski rozszerza dziedzinę sztuki, dowodząc, że każdego człow ieka należałoby uznać za a rty - stę, jeżeli tylk o posiada b ogate życie w e w n ętrzn e i um ie je w y rażać w p ew n ym stylu. T w orzy piękno rzeźbiarz i aktor, m alarz i kw ieciark a. J a k Bóg w ypow iada się w każ
dym stw orzeniu bez w zględu na jego wielkość, tak czło
w iek w ypow iada się jako a rty s ta bez w z g lę ju na tem a t i m ate ria ł, byle by m iał szczerą i b og atą duszę.
W idocznie w stolicy ja k poprzednio w M onachium nie czuł się dobrze w św iecie rzeczyw istym , skoro w racał do sw ych m arzeń, do m ichałków . W idocznie m yśl o m ala r
stw ie relig ijn y m i w W arszaw ie go nie opuściła, skoro w spom ina o zdolności ek sp resy jn ej F ra A ngelica; widocz
nie coraz silniej odzyw ało się w nim p y tan ie: duszę sw oją dasz?
Zam ieszkał w e Lw ow ie w latach 1879/80, by tam zna
leźć nowego p rzy jaciela, L. W yczółkow skiego i doznać w sw ym życiu w yraźnego przesu nięcia się dom inanty.
Ecce Hom o
»\tU3rffr* , f UKIAEfiSmou
Poczęła się najw idoczniej d o m in an ta przesuw ać, bo Bóg tera z w y słuchał jego m odlitw ę, by ja k F ra A ngelico mógł m alow ać n a tem a ty relig ijne. Isto tn ie niem al ja k F ra A n
gelico m alow ał „W izję św. M ałg o rzaty“, gdzie na w idok C h rystusa Ś w ięta zdaje się w ołać w zachw ycie głosem Chm ielow skiego: duszę sw oją dam . M imo w szystko z a trzy m am y się n a innym obrazie, na „Ecce H om o“ , k tó ry w e
dług W yczółkowskiego w ty m sam ym czasie znalazł się na sztalugach Chm ielowskiego.
Będąc dw a łatą, tem u w e Lw ow ie, poszedłem do Ks!
M etrop olity Szeptyckiego, chcąc zobaczyć u^ niego „Ecce H om o“ , gdyż nie w iedziałem , że obraz przeniesiono ju ż do m uzeum archidiecezjalnego. C hciałem pójść do m uzeum , ale p rz y k u ty przez chorobę do m iejsca Ks. M etropolita za
proponow ał, żeby zaczekać, bo obraz przyniosą do salonu i będzie m ożna razem m u się przy p atrzeć. W idocznie chciał coś ciekaw ego zauw ażyć, bo W jego oczach zapaliły się blaski, skoro ty lk o obraz sta n ą ł w m iejscu. N iech ksiądz p atrzy , zaw ołał z uniesieniem , niech ksiądz p atrzy . To przecież now y, g en ialny sposób p rzed staw ien ia S erca P an a Jezusa. Picasso czasem zniek ształcał jak ieś szczegóły w b u dow ie an atom icznej człow ieka, kied y chciał w ydobyć na w ierzch nied ostęp n y dla in ny ch szczegół duszy. B ra t A l
b e rt zdeform ow ał tro ch ę ram ię C hrystusa, lecz co z tego w yniknęło? Niech ksiądz popatrzy. C zerw ona chlam ida opada z ram io n tak, że zary so w u je na ubiczow anej piersi C h ry stu sa olbrzym ie serce. C ały C h ry stu s zam ienia się w serce. To zbiczow ane Boże serce. Ilekroć tera z sam spo
glądam na rep ro d u k c ję „Ecce H om o“, w idzę zaw sze to ol
brzym ie Boże Serce p rzecięte z ukosa kilku razam i z bi
czowania.
M alując sw e dw a re lig ijn e ohrazy ulegał C hm ielow ski głębokiej przem ian ie w ew n ętrzn ej, czując coraz b a r
dziej, że p rzesu w a się d o m in an ta w jego życiu, że raz od
d an ej C hry stu so w i duszy już dla siebie odebrać nie p o trafi:
czuł, że zbliża się jego „nieszczęście“ .
Z a p y tajm y się, czy m am y jak iś k o m en tarz do tych p rze m ia n duchow ych, k tó re się dokonały pod w pływ em m alow ania obrazów relig ijn y ch , czy m am y coś takiego, co by mogło odegrać podobną rolę, co listy z M onachium lub ro zpraw ka o istocie sztuki. O dpow iem y tro ch ę p a ra -
doksalnie, w skazując na d w a inn e o brazy z czasów lw ow skich: na m yśli m am y obrazy, k tó re się znajdo w ały u re k to ra, K. K ostaneckiego. Co się dzisiaj nazyw a „C m e n ta rz y skiem ", nazyw ało się w ro ku 1880 „W e W łoszech“ , a rzeko m y „ K a rd y n a ł“ nazyw ał się „S zarą godziną“. Na p o w sta
nie obydw u obrazów p a trz a ł W yczółkow ski, zostaw iając nam o nich szereg n o tat, k tó re o trzy m ałem do dyspozycji od p. K leczkow skiego, prof. U. J. W edług N otat /.C m enta
rzy sk o “ pow stało na płótnie, na k tó ry m już w idn iała leśna boginka, a sam W yczółkow ski m iał dom alow ać k w iaty. Coś się jed n a k już działo w duszy Chm ielow skiego, coś, co szło z p rzeży w ania tem ató w relig ijn y ch , bo w róciw szy pew nego dnia do dom u, zam alow ał boginkę, b y na jej m iejscu m alo
w ać „C m entarzysko “ . Na pom niki i drzew a sp ły w ają z czarn y ch ch m u r i ciem nego nieb a g ru b e m roki, a tylk o dw ie sm ugi czerw ieni p alą się jeszcze na w idnokręgu.
D ru giem u obrazow i należałoby w reszcie przyw rócić daw n ą nazw ę „Szarej godziny“ , bo co to za „ k a rd y n a ł“ z zasunię- tj« n na głow ę kap tu rem ! Z resztą W yczółkow ski zapisuje w sw ych N otatach, że osobą, siedzącą na ław ce, je s t sam Chm ielow ski. Jeżeli w „C m en tarzy sk u “ czerw ienią się sm ugi, to tu, w „Szarej godzinie“ zapaliły się zorze na siedzącej postaci. D odają jeszcze N otaty, że C hm ielow ski w idocznie od w e w n ątrz się p rzekształcał; ząpisują, że idąc do te a tru z W yczółkow skim , nag le zaw rócił do dom u, że chw alił kiedyś tego, co w róciw szy z sali koncertow ej kazał się zam urow ać w p u stelniczej celi. N astąpiło w reszcie po żegnanie serdeczne z W yczółkow skim , takie, że niem al dw óch m alarzy nie poszło do zakonu O. O. Jezu itó w . Z a
p u k a ł jed n a k do fu rty n o w ic ja tu w S ta re j Wsi 24 w rześnia 1880 roku sam A dam Chm ielow ski.
W skazują N otaty, że Chm ielow ski, m alując obrazy r e ligijne, zaczął się zm ieniać, w ypow iadając rów nocześnie zm iany sw ej duszy w dw óch in ny ch obrazach, w „C m en
ta rz y sk u “ i' w „Szarej godzinie“ . W szak w edług ro zp raw ki w arszaw skiej na ty m polega isto ta sztuki, że d a je się z bo
gactw a sw ej duszy. W yraził Chm ielow ski "ta je m n ire s w e g o
życia w m rokach obrazów , w m rokach, k tó re go o d g ra
dzały ó3 św iata w chw ili, kiedy w nim sam ym zapalały się zorze now ego is tn ie n ia r Je d n e obrazy stały się k om en
tarzem d la drugich, by je d n a k ta k je ująć, trz e b a było
p a trz eć na C hm ielow skiego ja k W yczółkow ski lub też od
czytyw ać jego N otaty.
Nie znał p rzem ian w duszy C hm ielow skiego H en ry k Sienkiew icz, pisząc w G azecie Polskiej z rok u 1881 sp ra w ozdanie z w arszaw skiej w y staw y K ry w u lta, gdzie się znalazły także lw ow skie obrazy C hm ielow skiego. N ie po
dobał m u się rodzaj m alow ania C hm ielow skiego. „Szara godzina“ pisał ...ma... w sobie coś m istycznego, co je s t w ła
ściw ym tej porze. C hm ielow ski zdaje się być n ie p rz y ja cielem określonych kształtów , a p rzy jacielem cienia, k tó ry je roztapia, m ąci i p o k ry w a jak ąś tajem n icą. I z innych jego obrazów zauw ażyliśm y te n k ieru n e k (H. Sienkiew icz, Pism a, P u b licy sty k a, w yd. L. B ernącki, t. V. s. 91). G dzie
indziej nazyw a się C hm ielow ski skłonnym do m istycyzm u ek scentry kiem , k tó ry źle ry so w ał i m alow ał „C m en tarzy sko“ (We W łoszech), rozm iłow aw szy się-_w cieniach. W ięcej ta le n tu w ry su n k u i kolorze okazał w W izji, gdzie się w y b ija na czoło naiw ność p rerafaelitó w . M niejsza o to, że Sienkiew icz m ów i o. W izji św. T eresy zam iast o-W izji św.
M ałgorzaty, bo w chodzą tu w g rę w ażniejsze m om enty.
N ajp ierw nie godził się^ w idocznie Sienkiew icz n a tezę Chm ielow skiego, jakob y ry su n e k i^kolor a n a w e t tem a t b yły tylko środkiem do ek sp resji d y nam iki uczuciow ej m alarza; nie p a trz a ł też n a p rzem ian y duchow e C hm ie
low skiego ja k W yczółkowski;- —1- nie w idział, że „C m enta
rzysko“ i „S zara godzina“ w y ra ż ały to, co się stało w duszy ich auto ra, gdy p rzy stą p ił do tem ató w relig ijn y ch ; nie w i
dział, że jed n e obrazy by ły ko m en tarzam i innych, re li
gijnych.
P y ta ł się A dam w listach m onachijskich i w w arszaw skiej rozpraw ce, czy sztuka nie wchodzi n a drogę bałw o
ch w alstw a, kiedy sam a siebie ubóstw ia, u p a tru ją c w sobie sam ej swój cel._W idział je d n ą drogę w yjścia z trudności, tę, żeby śię zw rócić do tem ató w relig ijn y ch , żeby je .m a low ać szczerze i z czystą duszą, chociażby na to trzeba, ja k F ra Angelico, w stąp ić do k laszto ru i duszę sw oją dać, w ydźw ignąć ją do w y ży n pięk n a i poezji, trz e b ab y złączyć w jedno teo rię i p rak ty k ę . Tęv p ostaw ę d u ch a dostrzegał u swego p rzy jaciela ju ż M aks G ierym ski, będąc w M ona
chium p o w iernik iem jego tęsk n o t — i nazw ał to „nieszczę
ściem “ .
Wizjaśw. Małgorzaty Alocoqi
* T ym sw ym „nieszczęściem “ był C hm ielow ski szczęśli
w y m w pierw szych m iesiącach n o w icjatu S ta re j Wsi, dopóki nie nadeszło straszn e dośw iadczenie boże, dopóki w śród rozm yślania rekolekcyjnego o śm ierci nie w ypełniły duszy gęste m roki. N ie p rzew id y w ał Adam , że ta k długo będzie o d p raw iał rekolekcje, że opuści now icjat, by się leczyć w e Lw ow ie i u swego b ra ta S tan isław a w K u d ry ń - cach. D opiero św iątobliw y p ra ła t Pogorzelski z Szarogrodu w y p ro w ad ził go z m roków n a jasn y gościniec, gdzie d oj
rzał, że m ożna duszę sw oją dać tak , ja k ją d a ł kied yś św.
F ran ciszek z Assyżu. W szak od gorącej duszy tego Św iętego zapalił się m alarsk i geniusz G io tta ja k i płom ień szerokich rzesz tercjarsk ich . M alow ał i odn aw iał obrazy w w iejskich kościołach n a Podolu, rozbudzał ru c h te rc ja rsk i w śród rzesz w łościańskich, dopóki się nie stało, co się stać m usiało:
m u siał opuścić Podole, by się n a zawsze przenieść do K ra kowa..
2. N a d ro d ze
Z jaw ił się A dam C hm ielow ski w K rakow ie w chw ili, k ied y ta m d la jed n y ch istn iały polskie A teny, dła inn ych istn iał.p o lsk i Rzym , a d la in n y ch siedlisko polskiej nędzy.
C hm ielow ski zaglądał do każdego z trzech św iatów , by w reszcie z jed n y m z nich, z polską nędzą, zam knąć się w m iejskiej ogrzew alni.
B ył C hm ielow ski a rty stą , w ięc nic dziw nego, że za
p raszały go d o-siebie polskie A teny, że by w ał i d y sk u to w ał gorąco o sztuce w salonach L u dw ika M ichałow skiego i u K onstantego Przeździeckiego, sięgając jeszcze raz po raz do p a le ty i pędzlów .
B ył a rty stą , lecz czuł, że z n ieu ch ro n n ą siłą idzie na niego jego „nieszczęście“ , że będzie m usiał duszę sw oją dać całopalnie i heroicznie. Począł zatem szukać w K ra k o w ie polskiego Rzym u. P ow staniec z rok u 1863 u w szyst
k ich tow arzyszy bron i zn ajdow ał o tw a rte d rzw i i serce.
U krakow sk ich kapucynów żył wówczas kochany przez w szystkich pow staniec sybirak, O. W acław Now akow ski.
Ilek ro ć jak iś in te lig e n t szukał „dobrego“ spow iednika, od
syłano go z reg u ły do O. W acław a, zanow iadając, że głębiej
w zruszy się zapew ne spow iednik aniżeli p en iten t. Tak bardzo szanow ał były skazaniec sw ą w ięzienną sierm ięgę z S y b iru , że ją n a k ła d a ł pod h a b it na w ielkie św ięta. Przez k ilk a miesięcy, żył C hm ielow ski pod jed n y m klasztornym dachem ze sw ym przyjacielem , p rz v ią ł z jego rą k prow izo
ry czny h a b it popielatego koloru, ale ostatecznie do k a p u cynów nie w stąpił.
P o w stan iec zawsze p ow stańca odnalazł. Na ulicach K rakow a zjaw iała się w ów czas w ysoka, szczupła postać k a rm e lity O. R afała K alinow skiego, sybiraka.
N ależał on niezaw odnie do innego ty p u psychicznego aniżeli Adam . W ydaw ał się na zew n ątrz surow ym , a jed n a k i za życia w szystko do niego się garn ęło i po śm ierci z wdzięczności, z dobrego serca dosłow nie roznoszono zie
m ię z jego grobu po całej Polsce. Z rozm ów z O. R afa
łem w yniósł C hm ielow ski n a całe życie szczery k u lt dla św. J a n a od K rzyża. O dtąd będzie m u w szędzie to w a rz y szyła o p raw n a w w orkow e płótno książka, k tó rą będzie tłu m aczył i sobie i obydw om sw ym zgrom adzeniom . Pism a św. «Jana od K rzyża ro zjaśn iły A dam ow i drogę przeżyć m istycznych, n a k tó re j zapew ne ju ż wów czas się znajdo
w ał. Później w yd a ju ż dla sw ych zgrom adzeń jego „O stroż
ności“ w języ k u polskim .
W m iędzyczasie osiadł C hm ielow ski przy ulicy Basz
tow ej, gdzie je d y n ą sw ą izbę p rzedzielił k o tarą na dw ie części, zajm u jąc jed n ą z n ich dla siebie i swego atelier, a w d ru g iej um ieścił zebran y ch z ulicy biedaków . K o tara b yła zresztą czystą fikcją, gdyż po jed n ej ja k i po d ru g iej jej stro n ie w yglądało m niej w ięcej tak samo. Nie-było tam n igd y spokoju, ciągle żalili się sąsiedzi, a tylko C hm ielow sk i się n ie żalił, n a w e t w tenczas nie, kied y jed e n z jego lokatorów zab rał m u o trzy m an ą od rodziny gotów kę i u n ie m ożliw ił pościg, p sując jego protezę. Nie m yślał C hm ie
low ski ani na chw ilę o pościgu, bo już serdecznie pokochał P a n ią Biedę św. F ranciszka. P a n i 'Bieda poprow adziła go do K o n feren cji akadem ickiej św. W incentego pod w ezw a
niem św. J a n a K antego; poprow adziła go do Z akładu ks.
Siem iaszki; o tw a rła m u w reszcie d rzw i straszn ej no ry i nę
dzy, w m iejskiej ogrzew alni i zap v tała głosem now ej m i
łości: Duszę sw oją dasz? — Dam , odpow iedział całą siłą
swego sum ienia, chociaż jeszcze jasno nie w iedział, na ja k ą w stąp i drogę.
P rzesu n ęła się ju ż daleko d o m in an ta w jego życiu, lecz jeszcze ciągle był a rty s tą w rażliw y m na piękno. R w ała go do siebie S re b rn a G óra na B ielanach, bo z niej, z erem u K am edułów w idać W ysokie T a try i najp ięk n iejszą dolinę W isły pod K rakow em . Polubiono go u K am edułów i zapro
szono na dłuższy pobyt. G dyby był poszedł za poryw em sw ych upodobań artystyczn y ch, byłby został na B ielanach, byłby tam m alow ał dalej w n ętrze kościoła i niezró w nan e widoki. Nie poszedł je d n a k za m arzeniam i, nam alo w ane obrazy- sp rzedaw ał na chleb dla n ędzarzy z ogrzew alni, a tylko zachow ał w pam ięci krój kam edulskiego habitu.
Głos now ej m iłości i P an i B iedy przepro w adził go z ulicy B asztow ej na Skałkę-, do OO. P aulinów , by bliżej było ogrzew alni. Nie p rzestał być a rty stą . Z auw ażył na stry c h u klaszto rn y m krzyż, którego używ ano do procesyj kościelnych. Ju ż poprzednio pom alow ał K am edułom śliczny k ru cy fik s w pierw szej kaplicy na lew o w kościele na S re b rn ej Górze. Nie pow iodło m u się z tą kaplicą, bo k am e
dulski b raciszek zauw aży, że drzew o ram ien ia C hry stu sa nadpróchniało, w ym ieni ram ię i cały krzyż zapokostuje, by mocno błyszczał ludziom w oczy. Tu, u OO. P aulinów , "
powiodło się lepiej, bo krzyż poniosą w przyszłości jego bracia pieszo w procesji do kaplicy na K alatów kach, a jego p rzy jaciel m onachijski, St. W itkiew icz, p o k ry je go d y sk re t
nym i farbam i.
A rty stą był C hm ielow ski aż do końca życia, to praw da, ale M aks G ierym ski nazw ał jego nieszczęściem to, że chciał daw ać w ięcej, niż n a tu ra dać może, że p ra g n ą ł podnieść siebie sam ego do w yży ny pięk n a i poezji. Nowa m iłość poszła m u teraz ze serca w oczy, bo jak b y in tu icy jn ie do j
rzał obraz boży w duszy człow ieka, którego w m iejskiej ogrzew alni żyw cem zjad ała nędza. Miłość i P a n i Bieda z a p y tu je go po raz o statn i: duszę sw oją dasz? W patrzony w obraz boży pod łach m anam i nęd zarza w ogrzew alni, od
pow iedział C hm ielow ski h eroicznie i n a całe życie: duszę dam . Z am knął się w schronisku p rzy ul. K rakow skiej
z k rako w ską nędzą, uznał ją za sw oją w y b ra n ą cząstkę i rodzinę, sta ł się dla niej B ra te m A lb ertem , założył dla niej zgrom adzenia A lb erty n ó w (1888) i A lb e rty n e k (1890)
i został na całą Polskę sym bolem tej now ej miłości, co idzie z serca człow ieka do jego oczu tak, że w nędzarzu dostrzega piękno bożego obrazu. B ra t A lb e rt pozostanie nadal, na całe życie a rty stą , by służyć p ięknu w sponie
w ieran y m człow ieczeństw ie. Żaden h u m an ista ch rześcijań
ski nie spojrzał głębiej w ta jn ik i człow ieczeństw a. Sam a łaska boża uszanow ała niepospolitą indyw idualność B rata A lb erta i w prow adziła go na now e drogi służenia nędzy przez uszanow anie tego, co w niej było pięknym . B rat A lb ert pozostał arty stą.
3. W o g rze w a ln i
Nie rozczuloną słabością duszy bez szerszego w idn o
k ręg u jest now a miłość, lecz siłą' tw órczą, k tó ra p o tra fi czasem odezwać się mocno, by w strząsn ąć sum ieniam i.
Zadow olona ze siebie b u rżu a z ja na początku X X w iek u m iała oczy, by nie w idzieć i uszy, by nie słyszeć. Nie w i
działa ani słyszała tego co zapow iadały ru ch y rew olu cyjn e w Rosji z ro ku 1905. Za takich ludzi w idział i słyszał B ra t A lbert, skoro się odezw ał z niepokojem o przyszłość: „Z ro
biłem spostrzeżenie, że zbiorow y rozum nie je st n aw et tak w ielki, ja k rozum pojedynczy zw ykłego chłopa na wsi.
Chłop nigdy nie odm ów i proszącem u noclegu i chleba, bo wie, że może on go z zem sty podpalić, a społeczeństw o zdaje się nie m yśleć o tym , że m noży podpalaczy, którzy, szkodliw i ju ż są pojedyńczo, w w ielkiej zaś m asie mogą stać się n iebezpiecznym i“. Bał się, że stanie w płom ieniach rew olu cyjn y ch w ielki, olbrzym i dom, k tó ry się nazyw a społeczeństw em . Śledził pilnie w ypadki w Rosji i m arzył o w olnej Polsce, lęk ając się jed n a k o w ielki, społeczny dom; — lękał się tego bezrobocia, co z człow ieka robi zło
d zieja lub żebraka. K to ja k on zam knął się w jed n ej ogrze
w alni z nędzarzam i, m iał praw o powiedzieć: „Człowiek, k tó ry z jakiegokolw iek pow odu je s t bez odzieży, bez d a
chu i kaw ałk a chleba, może ju ż tylko kraść, albo żebrać dla u trz y m an ia życia“.
K to koło ro ku 1905 i później konspirow ał i m arzył w Z akopanem o zbro jn y m , polskim czynie, in tereso w ał się sam o tnik iem w ziem istym habicie n a K alatów kach, bo
>
w iedziano, że się bił w p ow stan iu styczniow ym . Chodzono czasem pod d rew n ia n y klasztorek, b y skrzepić siły w ido
kiem tego dziw nego człow ieka. T ak znalazł się zapew ne w k laszto rk u S tefan Żerom ski, zanim n apisał „N aw racanie J u d a sz a “ (1913). — Szli na rozm ow y relig ijn e z B ratem A lb ertem ci, co stracili w iarę w Boga, czując w sobie rew o lucyjnego ducha. Nie w ym ienię n azw iska zm arłego już, w ybitnego uczonego, k tó rv pielg rzy m o w ał na K alatów ki, by tam odzyskać u tra c o n ą w iarę. — P ielgrzym ow ali na K alató w ki inni, tacy, co tam chcieli odpraw ić rekolekcje, a jeszcze bardziej zbudow ać się w idokiem bezw zględnego ubóstw a. Jeżeli kto podziw iał z d a li dziejow ej postać św.
F ran ciszka z Assyżu, to p rzek o ny w ał się na K alatów kach, że nie trz e b a jechać do U m brii, by oglądać pam iątk i po P o verellu , bo tę sam ą P a n ią Biedę pokochał B ra t A lbert tak, iż chyba b ard ziej jej ukochać nie możha.
Dochodziły też na K alató w k i odgłosy z carskiej Rosji i echa tego, co się działo w Poroninie, gdzie g rom adził się głów ny sztab rew o lu cy jn ej konspiracji. G dziekolw iek mó
wiono o zagad nien iu nędzy społecznej, tam B ra t A lb ert m iał zawsze coś do pow iedzenia. Z apew nia się, że zaglądał do m ieszkania B ucharinów , gdzie się m iał spotkać z L en i
nem . O bydw aj, on i L enin, m yśleli o przebudow ie św iata, <
ale każdy z nich pojm ow ał ją inaczej.
B ra t A lbert, zakładając sw e zgrom adzenia n a jw y ra ź niej poró w n y w ał sw oją a k cję z ak cją kom unistyczną.
Jeżeli by się o ty m w ątpiło, m ożna wziąć jedno pod uw agę, to, że w ty m sam ym ro k u (1888) org an izu je B ra t A lb ert zgrom adzenie te rc ja rz y i w y d aje te rc ja rsk i przew odnik, gdzie niem al na czele zjaw ia się zdanie, że tylk o na jed en kom unizm m ożna by się zgodzić, na ten, co w y ra sta z E- w angelii i opiera się o Kościół.
Z resztą m etoda p ostępow ania z nędzą była u B ra ta A lb e rta taka, że w prow adzała w zdum ienie n a w e t tych, k tó rzy w sw ej p racy szli za C hrystusem . O pow iadał mi jeden z księży, że przyszedł do niego kiedy ś B ra t A lb ert po radę. Zaczął go bow iem szantażow ać jak iś niecnota, gro
żąc, że w y ja w i rzekom e sp raw k i jednego, z braci. W ym a- f n ew ro w ał raz i d ru g i m ałą kw otę pieniężną, aż w reszcie
postanow ił sobie na tej d rodze znaleźć źródło stały ch do chodów. Co robić? Co robić? — p o w tarzał B ra t A lb e rt wo-
h ec zaufanego księdza. — K siądz p rzy rz e k ł zająć się sp ra w ą i po stąp ił tak, ja k m u rad ził jego p rak ty c zn y , zdrow y rozsądek. Źle na ty m w yszedł szantażysta, bo się znalazł w w ięzieniu śledczym . — P rzyszedł znow u B ra t A lb ert do swego dorad cy z m in ą zafrasow aną. Z now u B ra tu ktoś dokucza, p y ta ksiądz. Nie, b rzm iała odpowiedź, chodzi o te go kraw ca. Coś ksiądz zrobił! Coś ksiądz zrobił! D oradca p rz e c ie ra ł oczy ze zdziw ienia, aż w reszcie zrozum iał, o co chodziło, kiedy B ra t A lb e rt począł z żalem pow tarzać:
Z gu biłeś ksiądz duszę, zgubiłeś duszę!
Z daw ałoby się, że kto ta k się odzyw a i tak ie głosi po
g ląd y , m usi w życiu p rzeg ry w ać n a każdym kroku, bo w idzi w szystko na w spak. N iezaw odnie tu ja k gdzie indziej B r a t A lb e rt odw racał sy tu a c ję do góry nogam i, zadziw ia
jąc sw e otoczenie. N iejed n o kro tn ie p rzeg ry w ał z ludźm i p rzew ro tn y m i, jeżeli się myśli»o grze na bliską m etę, ale w y g ry w ał, bez w ątp ien ia w y g ry w ał, jeżeli chodzi o m etę
•daleką.
Różne p rą d y m yśli i uczuć niosą ze sobą m ęty, k tó re o siad ają jako n am u ł n a sum ieniach, stęp iając je na zasad
nicze n a w e t idee ew angeliczne. T rzeba dopiero p a rad o k sal
nie ostro postaw ić p ew n e zagadnienia, żeby przypom nieć ludziom najw y ższą zasadę w szelkiej akcji, tę, że duszę b ie
rz e się duszą, bo inaczej p rze g ry w a się na dalek ą m etę.
B ra t A lb e rt zbliżał się do ludzi nieszczęśliw ych i zbro
dniczych, do chorych i przew ro tn y ch , do zakłam anych i szczerych; zaglądał do salonów , b y w ał u bogatych — a do je d n y c h i d ru g ich p rzem aw iał sw ym ziem istym habitem ,
całym sw ym jestestw em .
U jarzm ił n iegdyś groźne ru ch y ko m unistyczne św.
F ran ciszek z A ssyżu przez to, że poszedł do ludzi z now ą m iło ścią w duszy i ze śladam i u b óstw a n a w łasnej skórze.
— B ra t A lb e rt b ył teraz a rty stą , k tó re m u now a miłość w y su b te ln iła aż do in tu icji duchow y jego w zrok. P on ie
w aż pracow ał dla biedy, chciał, żeby bieda b yła w nim i n a nim i stąd p ły n ął jego ry go ryzm w zachow aniu ubó
stw a .
Z reg la n ad K alató w k am i w skazał m u kiedyś W łady
s ła w Z am oyski sw oje lasy, p o w tarzając: „Bierz, ile chcesz“ , a B ra t.A lb e rt z d o b ro tliw y m uśm iechem odpow iadał k u si
cielow i słow am i św. F ran ciszk a: „A ni dom u, ani żadnej
rzeczy“. Tłum aczono, przeko n yw an o z różnych stron, że trzeb a w nijść na in n ą drogę, .lecz zawsze pad ała ta sam a odpow iedź: „A ni dom u, ani żadnej rzeczy“ . P y ta ł go b ra ciszek, czy w olno nosić złote kapy na zębach. O dpow iedział m u ze zdziw ieniem i w y rzu tem : „ Ja k m ożna p y tać o takie rzeczy! Nosić chodaki i ziem isty w orek, a w gębie m ieć złoto — to by łb y dowód n ieprzyzw oitości“.
Do w ydziedziczonych szedł B ra t A lb e rt z biedą w so
bie i na sobie, d aw ał im sw oją duszę, a oni ją w sw oją w ła sną b rali, bo w idzieli po jego biedzie, że d aje szczerze, że nie zakłam uje. Nie zapom nieli m u dotąd, że ich nie p y tał 0 przeszłość, nie szperał w ich grzechach, lecz kazał im dać chleba. Nie zapom nieli m u, że kam edulski, biały h a b it zam ienił na ziem isty, by się m ógł ocierać o ich nędzę. N ie zapom nieli m u tego, że jad a ł nieraz z nim i z tego samego kotła, że kazał k o tły odnogić do kuchni, ilekroć źle zgoto
w ano. N ie zapom nieli m u, że w ieczoram i kazał b ra tu A n drzejo w i g rać na skrzypcach, by z ich dusz sp ły nęły sm u
te k i rozgoryczenie. N ie zapom nieli m u, że chciał być dla każdego z nich dobrym ja k chleb, k tó ry dla każdego leży na stole, by b rał, ile m u się podoba. Nie zapom nieli m u tego, że ubóstw o było w nim i na nim , kiedy im d aw ał sw ą duszę w im ię now ej miłości.
N ie zapom nieli m u tego w szystkiego w ydziedziczeni, ale p a m ię ta ją m u to także ludzie z salonów i k a te d r u n i
w ersy teck ich , ludzie zam ożni i ludzie z b u n tem w duszy.
C ałą sw oją osobą, sw ą dobrow olną biedą w skazyw ał, że pom osty ponad przepaścią m iędzy zw aśnionym i ludźm i m o
że rzucić now a miłość, co idzie aż do oczu i p o tra fi w k aż
dy m do jrzeć i uszanow ać jego człow ieczeństw o i z a w a rty w nim obraz boży.
Rzadko kto dostrzegał, skąd ostatecznie u B ra ta A l
b e rta p ły n ął te n w strz ą sa ją c y heroizm , rzadko kto w ie
dział, że w głębi jego duszy sp ełn iały się tajem n ice m i
styczne zjednoczenia z Bogiem aż do om dlenia sił fizycz
nych. Z góry b ra ł swe siły i do góry p ra g n ą ł w szystkich podciągnąć, bo czuł w sobie sa k ra m en ta ln e c h a ra k te ry 1 zw iązaną z n im i now ą miłość, co każe duszę sw oją dać.
Pow iedział o nim M aks G ierym ski: „N ieszczęściem (tego człow ieka) było, że chciał łączyć w jed n o teo rię z p ra k ty k ą , życie naginać do potrzeb poetycznych, że żądał od siebie
w ięcej, niż n a tu ra dała człow iekowi, niż m u dać m ogła".
Co G ierym ski n azyw ał „nieszczęściem “ B rata A lb erta, to w sam ej rzeczy było jego w ielkością i heroizm em .
v 4. Plotka, le g e n d a i rze czyw isto ść
W ostatn ich latach stw ierdzono k ilk ak ro tn ie, że h isto
ria należy raczej do dziedziny sztuki aniżeli do nauki. — P ew n ie rzadko kto na tę m yśl się zgodzi, ale każdy p rz y zna, że postaw a h isto ry k a mocno się k om plikuje, ilekroć p rz y stę p u je on do biografii. Jeżeli go ju ż trzeb a porów nać z a rty stą , to chyba sięgnie się do poety, do d ram a tu rg a , a nie do m alarza lub rzeźbiarza, gdyż~kształtow ana w bio
g rafii postać p o w inn a w naszych oczach u rastać, pow inna czynnie w kraczać w tok zdarzeń lub też zdarzeniom u le gać, odsłaniając rów nocześnie coraz in ną stro n ę sw ej duszy i k o n sty tu cji, sw ych upodobań, spraw ności i zasad, k tó ry m i s ię k ieru je. Nie spełni swego zadania biograf, jeżeli w y li
czy tylko zdarzenia, a nie w skaże, jak w nich i poza nim i odzyw a się tak a lub inna dusza. Z jaw ia się now e niebez
pieczeństw o, kiedy się ry su je p o rtre t h isto ryczny w ielkich ludzi, gdyż na w idok ich b o h aterstw a rozpoczyna się tw ó r
czy proces serca i w yobraźni, by fizjonom ia n a b ra ła kolo
rów i ciepła.
W iększe jeszcze trud n ości m usi pokonyw ać hagiograf, bo poprzez zw ykłą psychikę pow inien się dostać do n a d n a tu ra ln y c h m otorów , z k tó ry c h idzie now a dynam ika, n iedostępna dla człow ieka niew ierzącego. W hagiografii trzeba- m ieć na oku i to, co ludzkie i to, co nadludzkie.
Kto. nie w glądn ął w subtelny» organizm cnót m oralny ch i nadprzyrodzonych, kto nie zrozum iał, że w takim o rg a
nizm ie działa m iłość boża jako ożywcza jego dusza, ten nie w ydobędzie na jaw całej p raw d y , z a w artej w życiu Ś w ię
tego. W tej sam ej osobie m usi się złączyć ta le n t i sk ru p u latność h isto ry k a z subtelnością psychoioga i w nikliw ością teologa, jeżeli obraz biograficzny m a być pełnym .
G dziekolw iek zjaw ia się b o h aterstw o a zwłaszcza h e
roizm św iętości, tam zazw yczaj przed n a u k ą zab iera głos legenda, w yro sła z wdzięcznego serca i pobudzonej w y obraźni. Od legendy różni się plotka, co tow arzyszy w iel-