• Nie Znaleziono Wyników

Brat Albert : w setną rocznicę urodzin (1846-1946)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Brat Albert : w setną rocznicę urodzin (1846-1946)"

Copied!
204
0
0

Pełen tekst

(1)

BRÄT ALBERT

(2)
(3)

K s. K o n s ta n ty M ic h a ls k i

BRAT ALBERT

W S ETNĄ R O C Z N I C Ę U R O D Z I N (1 8 4 6- 1 9 4 6)

K R A K Ó W 1 9 4 6

N A K Ł A D E M K R A J O W E J C E N T R A L I „ C A R I T A S "

(4)

DRUKARNIA „POWŚCIĄGLIWOŚĆ I PRACA“ W KRAKOWIE.

M—11569

(5)

P R Z E D M O W A

’Należy do nas wszystkich. Należy do wielkich i ma­

łych, do możnych i słabych, boya,tych i bezdomnych, świeckich i duchownych, do ludzi ze wszystkich stron­

nictw politycznych. Należy najpierw do Krakowa, ale należy także do całej Polski, Gdyby był działał gdzieĄ na Zachodzie, pisano by jego życiorys we wszystkich języ­

kach. bo kto wie, czy po św. Franciszka z Assyżu znalazł się na przełomie X IX i X X wieku człowiek, który by ducha franciszkańskiego tak dosłownie i tak ofiarnie,, heroicznie wcielał w swe życie, jak on, Adam Chmielow­

ski, Brat Albert. W miarę jak czas od nas go oddala, rośnie jego wielkość i jego bliskość. Serca polskie oto­

czyły jego postać barwną legendą, ale piękniejszą od le­

gendy jest sama rzeczywistość.

Głos ludu, glos tysięcy i milionów, v o x po p u l i m usi się na jpierw odezwać w Kościele, zanim jakaś postać podniesie się aż na ołtarze. Nie chcemy tu nic przesądzać, ale glos ludu polskiego wypowiedział się już samorzutnie, nazywając Brata Alberta, rozmaicie, lecz kiedy się chce -iwypowiedzieć do dna duszy, myśli o świętości.

Przewidywał Brat Albert, że się zbliża nowy świat i pragnął tylko jednego, pragnął tego, zęby ten świat po­

został wiernym Chrystusowi. Zrozumiał także to, że kto

■chce budować nowe światy, musi całkowicie zapomnieć

(6)

a własnym interesie. On chciał zapomnieć o sobie tak, jak nikt inny w tym czasie na to się,nie odważył, chciał o so­

bie zapomnieć przez bezwzględne -ubóstwo. Takiego na­

śladowcy nie miał św. Franciszek z Assyżn od wieków.

Odchodzą coraz szybciej ci, którzy Brata Alberta osobiście znali i z nim pracowali. Kto jeszcze pozostał, ma wobec niego dług, który powinien spłacić przyszłości, podając nowej Polsce to, co z Brata Alberta■ w nią wejść powinno. Ponieważ zbliżała się setna rocznica urodzin Brata Alberta, myślałem o artykule do „Tygodnika Po­

wszechnego“, ale artykuł zaczaj się rozrastać. Kiedy się więc do mnie zwrócono z zaproszeniem do napisania większej rzeczy, sięgnąłem do dawniejszych swych nota­

tek. Zauważyłem, że niektórych szczegółów nic przed­

stawię lepiej, aniżeli to zrobiłem w r. 1939. Postanowiłem więc w niniejszej publikacji podać'jako pierwszą cześć swój zarys z r. 1939 w zmienionej nieco formie. Drugąt część ująłem jako szkic charakterologiczny, ale dodałem do niego schematy biograficzne zamiast przypisków, by swoje myśli pogłębić i lepiej uzasadnić. Od dawna'stara­

łem się uporządkować listy Adama Chmielowskiego do Łucjana iSiemieńskiego, bo z nich przemawia bezpośrednio człowiek, który widywał swymi sądami na najlepszych malarzy polskich z ogniska monachijskiego. Dodałem dla przykładu dokonanej w duszy Bratu Alberta zmiany dwa listy z nowicjatu w Starej Wsi, jeden do rodziny, drugi do Braci i Sióstr, zamykając wszystko wyjątkami z jego notatnika rekolekcyjnego. Niech moja praca. przyczyni sic do tego, żeby cząstka duszy Brata Alberta weszła w nową Polskę.

Gorąco dziękuję Siostrom Albertynkom i Braciom Albertynom za ofiarną pomoc informacyjną.

AUTOR

(7)

część PIERWSZA

B R A T A L B E R T

i

(8)
(9)

7. W p o szu kiw a n iu dróg

Nie pod koroną, lecz w szary m ja k ziem ia habicie p rz y w a rł do S k ałk i naprzeciw ko W aw elu dziw ny człowiek, co zam knął się z k rak o w sk ą nędzą w nędznej ja k ona ogrzew aln i m iejskiej. Dziwiono się tej postaci, ale też ro ­ zum iano, że idzie z niej coś takiego, ja k p e rm a n e n tn a re ­ w olucja. Duszę sw oją d aw ał B ra t A lb e rt za tych, za k tó­

ry ch w K rakow ie ju ż n ik t jej dać n ie chciał. Dosłyszał w sobie głosy znaków sa k ra m e n ta ln y c h i zw iązanej z nim i now ej k apłań sk iej miłości; dosłyszał głosy, k tó re w ołały do niego w pew nej chw ili całą p rzerażającą potęgą naszej nędzy z końca X IX w ieku: ,,Duszę sw oją dasz?“ M arzył A dam C hm ielow ski w sw ej w y rafin o w an ej w y obraźn i o ty m , że spod jego pędzla będzie w ychodziła ars sacra, że ja k F ra A ngelico w zakonnym habicie będzie b ra ł z k o n tem p la ­ cy jnej m odlitw y te m a ty do sw ych obrazów , a jed n a k w de­

cydującej n a całe życie i całe szczęście chw ili odpow iedział n a p y tan ie heroicznie: „D am “ .

Kto na tak ą decyzję spojrzy nie z w yżyny ch rześcijań ­ stw a lecz z poziom u w łasnego szczęścia i zw ykłego, ludz­

kiego rozum ow ania, dozna w sobie w strząsu ja k N ienaski z „N aw racan ia Ju d a sz a “ Żerom skiego. P rzeczu je w ty m jak iś niezrozum iały heroizm , lecz u ciekn ie od niego ja k od straszn ej pokusy, bo m u się będzie zdaw ało, że cały św iat odw raca się w jego oczach do góry nogam i. Odczuł w sobie A dam całą potęgę now ej, kapłań skiej m iłości i d la ­ tego duszę sw oją dał tam , gdzie iruni dać nie chcieli, nie um ieli.

N iem al całe dzieje B ra ta A lb e rta w łożył Leon W yczół­

kow ski w ten p o rtre t, gdzie z ziem istej opończy B rata rodzi się tęcza cudna ja k legenda, ale cudniejsza jeszcze

(10)

przez to, że w y św ietla na zew n ątrz te n heroizm i tę now ą miłość, k tó ra ja k sp alający płom ień zajęła sobą całą istotę dziw nego człowieka.

By zrozum ieć głęboką p rzem ian ę w duszy B ra ta A l­

b erta, m ożna do niej podejść trzem a drogam i. Na pierw szą drogę w prow adza n a s C h arlo tta B iihler w książce „O p rze­

biegu życia ludzkiego jako o zagadnieniu psychologicz­

n y m “ . B yw a czasem .tak, że w samo n iem al południe swego żyw ota człów iek zaczyna odczuw ać głębokie niepokoje, zaczyna dochodzić do w niosku, że jego pow ołanie z n a j­

d uje się gdzie indziej aniżeli sądził, że zatem trzeb a zm ie­

nić dotychczasow y to r n a w e t za cenę osobistego szczęścia.

Zazw yczaj przez tak ie p rzesunięcie się d o m in anty w życiu nie znika b y n a jm n ie j to, co do tąd zajm ow ało m yśli i serce, a tylko otrzy m u je now ą rolę do spełnienia. D om inanta przesuw a się w rozm aitych k ieru nk ach.

W iem y, ja k silnie oddziałał V an Gogh na m alarstw o X IX w ieku. Żył zaledw ie 40 lat, a jed n a k pch nął w spół­

czesny sobie im presjonizm na now y tor, zadziw iając sw ą in ic ja ty w ą starszych od siebie kolegów paryskich. Żył za­

ledw ie 40 lat, przeprow adził zachodnie m alarstw o na nie­

znane dotąd drogi, a przecież i on doznał w sw ym życiu przesu n ięcia się dom inanty. Zaczął V an Gogh nie od m a­

la rstw a lecz od służby dla biednych, dla źle p ła tn y c h ro­

botników . M ieszkał z n ajbied n iejszy m i i dzielił z nim i tw a rd y ich los. W yczerpał się psychicznie i m o raln ie tak dalece, że aż sam się w ykolejał; tracąc jasność spojrzenia z um iłow ania nędzarzy. D arem ne były przestro g i b ra ta i rodziców — trzeb a było niew idzialnego tchnienia, co roz­

pala isk rę ta le n tu w tw órcze płom ienie, by w ydobyć V an Gogha z nędznej n o ry i w prow adzić w św ia t pięk n a a rty ­ stycznego. D okonało się p rzesunięcie się d o m in an ty w jego życiu. W praw dzie nigdy nie stra c ił uczucia b ra te rs tw a dla pokrzyw dzonych, lecz tw órcze jego zdolności należały od­

tąd całkow icie do sztuki.

Jeżeli V an Gogh rzucił sw ą norę, by chw ycić za pę-.

dzel i paletę, to A dam C hm ielow ski w po łudnie swego życia postąpił -wprost przeciw nie, gdyż rzu cił pędzle, by się zam ­ knąć w jed n e j ogrzew alni z tym i, przed k tó ry m i ju ż w szyst­

kie d rzw i się pozam ykały. Ze sztuk ą nie zerw ał całkow icie B ra t A lb ert; jeszcze raz po raz na chleb dla biednych coś

(11)

nam alow ał, lecz jego najlepsze siły n ależały odtąd do „opu - ehlak ó w “.

Na d ru g ą drogę w prow adza nas w spółczesna d y sk u sja nad isto tą chrześcijańskiego hum anizm u. Mówi się o jego teo centry źm ie w przeciw ień stw ie do każdego h um anizm u ateistycznego. Z ty m w szystkim tak ie ujęcie nie w ystarcza i nie zadaw alnia, gdyż każdy hum an izm m usi w jak iś spo­

sób dotknąć tego, co w człow ieku stanow i jego piękno. — T aką p ostaw ę zajął kiedyś D ante, kiedy w Convivio w sk a­

zyw ał na ziarno duszy i ziarno łaski jako na dw a źródła w ew nętrznego, ludzkiego i nadludzkiego piękna. K ażde takie ziarno rozkw ita w życie duchow e o w łaściw ym sobie pięknie. B yw a tak, że piękno ro zk w ita tylko w w yobraźni lub intelekcie, nie do ty k ając serca i w oli tak, iż poprzez całe ludzkie jestestw o odzyw a się w ew n ętrzn y , żyw y roz- dźw ięk. T rzeba m ieć w sobie w ielką w rażliw ość na piękno w e w szelkiej jego postaci, trzeb a m ieć zdolność, by dostrzec zagadnienia p iękna w jego m etafizycznej głębi, jeżeli się chce zauw ażyć, że na d n ie duszy samego człow ieka tkw i obraz p ięk n a bożego. Nie tylko m alarzem lecz i re lig ij­

nym filozofem był Chm ielow ski, kied y stw ierdzał, że dzie­

dzina p ięk n a sięga tak daleko, ja k daleko sięga byt. Jego p rzy jaciele m onachijscy nazy w ali go P latonem , bo i w P la ­ tonie się rozczytyw ał i ja k P la to n ciągle w racał w dysk usji do odwiecznego P iękn a, którego śladów należy szukać w całej stw orzonej rzeczyw istości. To też skoro p rzesun ęła się d o m inan ta w jego życiu, sta ł się z a rty s ty w jednej postaci a rty s tą w postaci in n ej. J a k zrazu szukał p ięk n a w w y tw o rach sztuki, ta k potem szukał go na dnie ludzkiej duszy także pod łach m anam i nędzy.

N a trzecią drogę w p ro w ad za nas g en ialn y p rzy jaciel Chm ielow skiego, M aks G ierym ski, k tó ry napisał o nim dziw ne zdanie w sw ym D zienniku: „Nieszczęściem (tego człowieka) było, że chciał łączyć w jedno teorię z p ra k ty k ą , życie naginać do potrzeb poetycznych, że żądał od siebie w ięcej, niż n a tu ra dała człow iekowi, niż m u dać m ogła“ . By zrozum ieć tę m yśl trzeb a zauw ażyć, że G ierym ski był n iew ierzącym i ty le razy n azyw ał w sw ym D zienniku religię jed y n ą poezją ludu. S tąd m ów iąc o p o trzeb ach poetycznych C hm ielow skiego, m iał na m yśli jego żyw ą religijność. Istn ieje zresztą w n a tu ra c h arty sty czn y ch głę-

(12)

boka analogia i pow inow actw o m iędzy ich asp iracjam i do p ięk n a a zasadniczą dążnością do Boga. T rzeba tylko dodać, że G ierym skiem u chodziło w ty m w y pad k u nade w szystko 0 zgodność m iędzy m yślą teo rety czn ą o ty m lub innym p ięk n ie a w łasnym życiem człow ieka. Żalił się K rasiński, że przez n ieg o-p ły n ie stru m ie ń poezji, ale on sam poezją 1 p ięk nem nie jest. Nie chciał C hm ielow ski pozostaw ać tylko w świecie sw ych m arzeń i dlatego w szelką w e w n ętrz ­ n ą an ty n o m ię usiłow ał w sobie zw alczyć za w szelką cenę, nie zdając sobie może n a w e t sp raw y z tego, że w sam ym sercu jego dążności odzyw ała się coraz głośniej ta now a miłość, co duszę sw oją każe dać. To też nie nieszczęściem lecz jego w ielkością było to, że łączył w jedno teorię z p r a ­ k ty k ą, że podnosił sw e życie do w yży ny p ięk n a religijnego, że d aw ał ze siebie w ięcej, aniżeli n a tu ra dać może.

M iał zaledw ie siedem nasty ro k życia, nie skończył jeszcze pierw szego ro ku szkoły rolniczej w P uław ach, kiedy n a pierw sze hasło poszedł z p u ław sk ą siódem ką stra c eń ­ ców" do szeregów F rankow skiego. G dy dostał się do n ie ­ woli, gdy go zam knięto w O łom uńcu, w y k ra d ł się z w ię­

zienia, b y jeszcze raz duszę sw oją dać za sp raw ę polską.

Ja k o p am ią tk ę po p o w stan iu w lókł za sobą do śm ierci że­

lazn ą ru rę na k ikucie nogi zam iast p ro tezy na św iadectw o tego, że za w olność k ra ju duszę sw oją daw ał.

D aw ał ją także w sw ej tw órczości arty sty czn ej, zadzi­

w iając ty m sw ych m onachijskich przy jació ł z la t 1869—

1874. Z w ykle się opow iada, ja k to od niego o trzy m ał M aks G iery m ski im puls do tem ató w z p o w stania styczniow ego, ja k to od niego zdobył taje m n ic ę w ydo by w ania na p łó tnie p ew n y c h efektów św ietlnych. D ziennik M aksa dowodzi jed n ak , że tam chodziło o w pły w y całkiem inne, głębokie.

T ak że St. W itkiew icz w yznaje, że A dam w yzw alał w Mo­

n achiu m starszych i m łodszych p rzy jació ł z p ę t szkolnic­

tw a i u ta rty c h konw enansów .

C zytajm y listy C hm ielow skiego do Siem ieńskiego, p y ­ tają c się ciągle, czego w sztuce nie znosił, a czego od niej żądał. D ostrzeżem y n aty ch m iast, że zw alczał teżę, jakoby technika, ry su n e k i kolor b y ły w m ala rstw ie w szystkim a poezja i m arzenie nie o d g ryw ały ta m pierw szej roli.

P o w tarzał, że kto idzie za ta k ą tezą, popada w m anierę i m usi w reszcie znaleźć się na jed nej z dw óch dróg: albo

(13)

będzie się u g an iał za ekscentrycznością kolorów i sy tu a c y j, jeżeli zapragnie rozgłosu, albo też zam ieni a rty sty c z n e a te ­ lie r na fab ry k ę, jeżeli pocznie szukać pieniędzy. D la p ie­

niędzy m alow ał w M onachium Foltz sam e k ro w y tak, ja k Fr. A dam m alow ał n iem al sam e konie, ktoś in n y sam e zachody słońca, a P ilo tti w ra c ał ustaw icznie do efektów księżycow ych. W te n sposób C hm ielow ski m alow ać nigdy n ie chciał, a ty lk o w y zn ał pod koniec pierw szego ro k u s tu ­ diów m onachijskich, że jeżeli nie otrzym a od D zieduszyć- kiego stypendium , jeżeli m u b rak n ie chleba, to n ie czując się gorszym od innych, p o tra fi sobie w yrobić „m a n ie rę “, by zarabiać na u trzy m an ie.

Nie o chlebie i m anierze m yślał w sam ej rzeczy, lecz o szczerej, w ielkie sztuce, w k tó re j by m ógł duszę sw oją dać. L ubił orgię kolorów M ak arta, bo sam kochał bogactw o k o lo ry tu ja k n ik t inny, ale to m u w y starczyć n ie mogło, to było tylko środkiem a nie rzeczą w sobie i dla siebie.

Z aglądał ch ętn ie do sta re j pinak oteki, bo tam mógł pić pię­

kno u sam ego źródła a nie z konew ki, ja k m aw iał, tam mógł się w p a try w a ć w ulubionego V an D ycka i V elasque- za; zaglądał zwłaszcza do g ab in e tu Schacka, bo tam pocią­

gał go dp siebie F euerb ach , a ju ż w p ro st oązarow yw ał Bócklin. P isał do Siem ieńskiego, że u B ocklina nie w idzi się sztuczek, lecz odczuw a się „bolesną poezję“ , k tó ra w k ażdym w idzu rozbudza m yśl i m arzenie. P osłał też kie­

d yś S iem ieńskiem u ry su n k i R etla, k tó re uw ażał za do­

skonałe, poniew aż w idział w nich ekspresję.

Z auw ażm y jeszcze jedno. P rz y zn a w ał Chm ielow ski, że otoczenie, opinia, n ab y te w iadom ości i św iat zew n ę trz ­ n y w p ły w a ją n a dzieło sztuki, lecz od raz u dodaw ał, że o w szystkim rozstrzyg a dusza, po staw a i k o n sty tu c ja a r ty ­ sty. K to m alu je szczerze, m alu je z duszy, m alu je tak, ja k go P a n Bóg stw orzył.

W spółczesny typolog zapyta, jak im stw orzył P a n Bóg sam ego A dam a C hm ielow skiego, do jakiego należałoby go zaliczyć typu. W skazów ki do odpow iedzi z n a jd u ją się za­

pew ne w listach, z n a jd u ją się tam , gdzie A dam m ówi, że w św iecie rzeczyw istym nie czu je się dobrze, że raz po raz zam yka się w w łasnym świecie, w św iecie m arzeń i „m i­

chałkó w “ . N iew ątpliw ie dlatego nie lu b ił m ala rstw a h isto ­ rycznego, że przez swój realizm zam ykało drogę jak im -

(14)

k o lw iek m arzeniom . W skutek sw ej m arzycielskości i po­

staw y in tro w e rsy jn e j schizotym ika, sięgał, więc do w łasn e­

go św iata „m ichałków “ lub do tem ató w zm roku dziejo­

wego, skąd jeszcze ciągle może się rodzić b ajka, legenda i m arzenie. C hciałby m alow ać b a jk ę o kw iecie paproci i o księżniczce, co m iała ra ń tu c h w gw iazdy, a szaty w księ­

życe. M alow ał Siestę w łoską z czasów w czesnego ren esan su i Idyllę, n atchn io n ą przez T eokryta. W ty m w szystkim m ogła się do pew nego stopnia w ypow iedzieć jego dusza, to pew na, ale co drzem ało n a sam ym jej dnie, odezwało się dopiero w chw ili, kiedy po Id y lli zaczął m alow ać b ajk ę o dobrym synu, co szedł po w odę życia do źródła, k tó re w y try sło gdzieś tam za góram i i lasam i. M niejsza o to, że dostrzeg ł Adam , ja k tru d n o w obrazie p rzed staw ić w skró­

cie całą treść b a jk i i jej dyn am ik ę, — m niejsza o to, bo w tej chw ili stanęło przed nim po raz pierw szy inne nowe pytan ie. Z w racał dotąd swój w zrok do w ew nątrz, do św iata

„m ich ałkó w “ ; teraz z głębin jego duszy w y n urzyło się p y ­ tanie,.czy m ożna się oddać sztuce z całego serca i ze w szyst­

kich sił, nie popadając w bałw ochw alstw o. Ż ądał od a rty ­ sty, żeby jego dusza i dzieło sztuki b y ły czym ś jednym , gdyż inacąej zjaw i się zim na m an iera. Jeżeli a rty s ta m a m alow ać z całej swej duszy a nie służyć dw om panom w b re w woli C hrystusa, zostaje m u tylko jed n o.w yjście, to, k tó re w skazał F ra Angelico, ob ierając m alarstw o relig ijn e jako zadanie swego życia. Tam , w m ala rstw ie relig ijn y m , m ogłoby się duszę dać, m ogłoby się ją w ypow iedzieć aż do najdalszych jej głębin. Z akończył A dam swe reflek sje w liście do Siem ieńskiego dw iem a uw agam i, z k tó ry ch jed n a w sk azuje na trudności zw iązane z m alarstw em re li­

gijn ym , a dru g a zaw iera decyzję. T rudność polega na "tym, że na św iecie nie podobna m arzyć o tem a ta c h religijnych , bo trz e b ab y w p ierw duszę oczyścić i uśw ięcić. T rudność rozw iązał F ra A ngelico w ten sposób, że w stąpił do klasz­

to ru św. D om inika. A ni jed n y m słow em nie w spom ina Adam , jakoby chciał jak Beato Angelico pójść do klaszto­

ru , lecz zato bardzo jasno w ypow iada postanow ienie: chcę u Boga uprosić łaskę — żebym mógł przejść do m alarstw a religijnego.

P rzed w szelkim i psychologam i, co sięgają do podziem i podśw iadom ości, pow iedział p ięknie św. Paw eł, że ziarno

(15)

w siane w glebę m usi tam ja k b y obum rzeć, m usi czekać,

•dopóki nie odczuje na sobie p ro m ien i w iosennego słońca.

W duszy Chm ielow skiego ziarno z o kresu m onachijskiego m usiało czekać jak ie ośm la t na sw oje słońce.

W W arszaw ie (1875 — 1877) spotkał daw n ych p rzy ­ jaciół m onachijskich, J. Chełm ońskiego i St. W itkiew icza i zyskał now ych, A ntoniego P iotrow skiego i H elenę Mo­

d rzejew sk ą i zapoznał się z H en ry kiem Sienkiew iczem . Je że li n a jego obrazy z lat m onachijskich, rzu c a ją w iele św iatła listy do Siem ieńskiego, to także o brazy z o k r e s u w arszaw skiego nie pozostają bez k om entarza. T rzeba tylko zwrócić uw agę na fakt, że w ty m sam ym ro ku (1876) w y ­ staw ił w stolicy swój „ O g r ó d m i ł o ś c i“ i ogłosił w A- ten e u m ro zp raw k ę „O istocie sz tu k i“ .

Kto spojrzy na „Ogród m iłości“ , przypom ni sobie za­

pew n e to, co C hm ielow ski w listach uznał za istotne cechy obrazu B bcklina: bolesną poezję, m arzycielstw o i nieobec­

ność łam an y ch sztuczek. Je d n a k w „O grodzie“ poza bolesną poezją i m arzycielstw em odzyw a się jeszcze dusza, k tó ra by chciała siebie dać, chciałaby oddać całe swe jestestw o.

Skoro już w listach uznał, że a rty s ta i jego obraz są czym ś jednym , to „O gród“ i ro zp raw k a „O istocie sztu k i“

n aw zajem się u zu p e łn iają i tłum aczą. M niej nas in te resu je część k ry ty c z n a rozpraw ki, gdzie się dow iadujem y, czym sztuka nie je st i być nie pow inna. Ślizga się po p o w ierz­

chni sztuki, kto w niej w idzi tylko technikę, tylko m a­

n ierę, albo p y ta się o te m a t u tw o ru artystycznego, o jego ty tu ł, w ą te k czy przedm iot. Techniki, m an iery czy „sztu k i“

trz e b a się nauczyć, lecz to b y n a jm n ie j do p raw dziw ej sztuk i nie w ystarcza, te m a ty m ożna b rać z różnych dzie­

d zin życia, a przecież nie zm ienia się przez to sam a istota dzieła artystycznego. O biera się błęd n ą drogę, jeżeli się chce poznać istotę sztuki, z a trzy m u jąc się tylk o na tem acie i technice. B łędną drogę o biera także ten, kto jak K arol Blanc (G ram m aire des arts, P a ris 1870) w ychodzi z defi­

nicji piękna, w zniosłości i stylu, by potem przeprow adzić d ed u k cy jn e rozum ow anie, gdyż pozostanie dla nas ta je m ­ nica, dlaczego od d ziałujem y bezpośrednio inaczej na jed n e dzieła sztuki, a inaczej na inne.

By poznać isto tę pięk n a, należy w yjść nie z definićyj, lecz z ludzkiej duszy, bo tam p rzede w szystkim zn a jd u je

(16)

się źródło piękna. J a k a dusza a rty sty , tak ie i jego dzieła — w ielkie lub m ałe, bogate lu b m izerne. Nie może sztuka służyć żadnej innej dziedzinie jako jej środek lub n arzę­

dzie, choć też z d ru g iej stro n y nie może się zam knąć w so­

bie pod grozą śm ierci. Z am iera p raw d ziw a sztuka, jeżeli nie wchodzi w stru m ie ń współczesnego życia, a n a jej m iejscu zaczynają ro zrastać się sztu k i i m an iery . Z tec h n i­

k ą pow inno się złączyć życie duchow e, gdyż istota sztuki polega n a zdolności do ek sp resji takiego życia w tym lub in ny m stylu. P o w tarza ciągle rozpraw ka, że nie m a sztuki bez w ypow iedzenia się duszy, a dusza się nie w ypow ie, kiedy m a w sobie pustkę, kiedy nie odczuw a od w e w n ątrz bogatej dynam iki, co rodzi się nie ty le z m yśli, ile raczej z uczuć. Z arów no technika ja k i d yn am ik a życia ducho­

wego są potrzebne, lecz d yn am ika g ó ru je i górow ać pow in­

na nad w szelką techn iką, nad ry su n k iem i kolorem . Z a­

czyna się tu u Chm ielow skiego odzyw ać to, co zapadło w jego duszę jako ziarno, gdy m alow ał b a jk ę o dobrym synu: p o ró w n u je bow iem ze sobą R afaela i F ra A ngelica, by zaw yrokow ać, że w ekspresji przew yższa F ra A ngelico Rafaela, bo m iał bogatszą duszę chociaż słabszą technikę.

Także w tej rozpraw ce w raca m yśl, że a rty s ta m usi przędę w szystkim daw ać z bogactw a sw ej duszy. W obec tego nie dziw i nas w cale, że C hm ielow ski rozszerza dziedzinę sztuki, dowodząc, że każdego człow ieka należałoby uznać za a rty - stę, jeżeli tylk o posiada b ogate życie w e w n ętrzn e i um ie je w y rażać w p ew n ym stylu. T w orzy piękno rzeźbiarz i aktor, m alarz i kw ieciark a. J a k Bóg w ypow iada się w każ­

dym stw orzeniu bez w zględu na jego wielkość, tak czło­

w iek w ypow iada się jako a rty s ta bez w z g lę ju na tem a t i m ate ria ł, byle by m iał szczerą i b og atą duszę.

W idocznie w stolicy ja k poprzednio w M onachium nie czuł się dobrze w św iecie rzeczyw istym , skoro w racał do sw ych m arzeń, do m ichałków . W idocznie m yśl o m ala r­

stw ie relig ijn y m i w W arszaw ie go nie opuściła, skoro w spom ina o zdolności ek sp resy jn ej F ra A ngelica; widocz­

nie coraz silniej odzyw ało się w nim p y tan ie: duszę sw oją dasz?

Zam ieszkał w e Lw ow ie w latach 1879/80, by tam zna­

leźć nowego p rzy jaciela, L. W yczółkow skiego i doznać w sw ym życiu w yraźnego przesu nięcia się dom inanty.

(17)

Ecce Hom o

»\tU3rffr* , f UKIAEfiSmou

(18)

Poczęła się najw idoczniej d o m in an ta przesuw ać, bo Bóg tera z w y słuchał jego m odlitw ę, by ja k F ra A ngelico mógł m alow ać n a tem a ty relig ijne. Isto tn ie niem al ja k F ra A n­

gelico m alow ał „W izję św. M ałg o rzaty“, gdzie na w idok C h rystusa Ś w ięta zdaje się w ołać w zachw ycie głosem Chm ielow skiego: duszę sw oją dam . M imo w szystko z a trzy ­ m am y się n a innym obrazie, na „Ecce H om o“ , k tó ry w e­

dług W yczółkowskiego w ty m sam ym czasie znalazł się na sztalugach Chm ielowskiego.

Będąc dw a łatą, tem u w e Lw ow ie, poszedłem do Ks!

M etrop olity Szeptyckiego, chcąc zobaczyć u^ niego „Ecce H om o“ , gdyż nie w iedziałem , że obraz przeniesiono ju ż do m uzeum archidiecezjalnego. C hciałem pójść do m uzeum , ale p rz y k u ty przez chorobę do m iejsca Ks. M etropolita za­

proponow ał, żeby zaczekać, bo obraz przyniosą do salonu i będzie m ożna razem m u się przy p atrzeć. W idocznie chciał coś ciekaw ego zauw ażyć, bo W jego oczach zapaliły się blaski, skoro ty lk o obraz sta n ą ł w m iejscu. N iech ksiądz p atrzy , zaw ołał z uniesieniem , niech ksiądz p atrzy . To przecież now y, g en ialny sposób p rzed staw ien ia S erca P an a Jezusa. Picasso czasem zniek ształcał jak ieś szczegóły w b u ­ dow ie an atom icznej człow ieka, kied y chciał w ydobyć na w ierzch nied ostęp n y dla in ny ch szczegół duszy. B ra t A l­

b e rt zdeform ow ał tro ch ę ram ię C hrystusa, lecz co z tego w yniknęło? Niech ksiądz popatrzy. C zerw ona chlam ida opada z ram io n tak, że zary so w u je na ubiczow anej piersi C h ry stu sa olbrzym ie serce. C ały C h ry stu s zam ienia się w serce. To zbiczow ane Boże serce. Ilekroć tera z sam spo­

glądam na rep ro d u k c ję „Ecce H om o“, w idzę zaw sze to ol­

brzym ie Boże Serce p rzecięte z ukosa kilku razam i z bi­

czowania.

M alując sw e dw a re lig ijn e ohrazy ulegał C hm ielow ­ ski głębokiej przem ian ie w ew n ętrzn ej, czując coraz b a r­

dziej, że p rzesu w a się d o m in an ta w jego życiu, że raz od­

d an ej C hry stu so w i duszy już dla siebie odebrać nie p o trafi:

czuł, że zbliża się jego „nieszczęście“ .

Z a p y tajm y się, czy m am y jak iś k o m en tarz do tych p rze m ia n duchow ych, k tó re się dokonały pod w pływ em m alow ania obrazów relig ijn y ch , czy m am y coś takiego, co by mogło odegrać podobną rolę, co listy z M onachium lub ro zpraw ka o istocie sztuki. O dpow iem y tro ch ę p a ra -

(19)

doksalnie, w skazując na d w a inn e o brazy z czasów lw ow ­ skich: na m yśli m am y obrazy, k tó re się znajdo w ały u re k to ­ ra, K. K ostaneckiego. Co się dzisiaj nazyw a „C m e n ta rz y ­ skiem ", nazyw ało się w ro ku 1880 „W e W łoszech“ , a rzeko ­ m y „ K a rd y n a ł“ nazyw ał się „S zarą godziną“. Na p o w sta­

nie obydw u obrazów p a trz a ł W yczółkow ski, zostaw iając nam o nich szereg n o tat, k tó re o trzy m ałem do dyspozycji od p. K leczkow skiego, prof. U. J. W edług N otat /.C m enta­

rzy sk o “ pow stało na płótnie, na k tó ry m już w idn iała leśna boginka, a sam W yczółkow ski m iał dom alow ać k w iaty. Coś się jed n a k już działo w duszy Chm ielow skiego, coś, co szło z p rzeży w ania tem ató w relig ijn y ch , bo w róciw szy pew nego dnia do dom u, zam alow ał boginkę, b y na jej m iejscu m alo­

w ać „C m entarzysko “ . Na pom niki i drzew a sp ły w ają z czarn y ch ch m u r i ciem nego nieb a g ru b e m roki, a tylk o dw ie sm ugi czerw ieni p alą się jeszcze na w idnokręgu.

D ru giem u obrazow i należałoby w reszcie przyw rócić daw n ą nazw ę „Szarej godziny“ , bo co to za „ k a rd y n a ł“ z zasunię- tj« n na głow ę kap tu rem ! Z resztą W yczółkow ski zapisuje w sw ych N otatach, że osobą, siedzącą na ław ce, je s t sam Chm ielow ski. Jeżeli w „C m en tarzy sk u “ czerw ienią się sm ugi, to tu, w „Szarej godzinie“ zapaliły się zorze na siedzącej postaci. D odają jeszcze N otaty, że C hm ielow ski w idocznie od w e w n ątrz się p rzekształcał; ząpisują, że idąc do te a tru z W yczółkow skim , nag le zaw rócił do dom u, że chw alił kiedyś tego, co w róciw szy z sali koncertow ej kazał się zam urow ać w p u stelniczej celi. N astąpiło w reszcie po ­ żegnanie serdeczne z W yczółkow skim , takie, że niem al dw óch m alarzy nie poszło do zakonu O. O. Jezu itó w . Z a­

p u k a ł jed n a k do fu rty n o w ic ja tu w S ta re j Wsi 24 w rześnia 1880 roku sam A dam Chm ielow ski.

W skazują N otaty, że Chm ielow ski, m alując obrazy r e ­ ligijne, zaczął się zm ieniać, w ypow iadając rów nocześnie zm iany sw ej duszy w dw óch in ny ch obrazach, w „C m en­

ta rz y sk u “ i' w „Szarej godzinie“ . W szak w edług ro zp raw ki w arszaw skiej na ty m polega isto ta sztuki, że d a je się z bo­

gactw a sw ej duszy. W yraził Chm ielow ski "ta je m n ire s w e g o

życia w m rokach obrazów , w m rokach, k tó re go o d g ra­

dzały ó3 św iata w chw ili, kiedy w nim sam ym zapalały się zorze now ego is tn ie n ia r Je d n e obrazy stały się k om en­

tarzem d la drugich, by je d n a k ta k je ująć, trz e b a było

(20)

p a trz eć na C hm ielow skiego ja k W yczółkow ski lub też od­

czytyw ać jego N otaty.

Nie znał p rzem ian w duszy C hm ielow skiego H en ry k Sienkiew icz, pisząc w G azecie Polskiej z rok u 1881 sp ra ­ w ozdanie z w arszaw skiej w y staw y K ry w u lta, gdzie się znalazły także lw ow skie obrazy C hm ielow skiego. N ie po­

dobał m u się rodzaj m alow ania C hm ielow skiego. „Szara godzina“ pisał ...ma... w sobie coś m istycznego, co je s t w ła­

ściw ym tej porze. C hm ielow ski zdaje się być n ie p rz y ja ­ cielem określonych kształtów , a p rzy jacielem cienia, k tó ry je roztapia, m ąci i p o k ry w a jak ąś tajem n icą. I z innych jego obrazów zauw ażyliśm y te n k ieru n e k (H. Sienkiew icz, Pism a, P u b licy sty k a, w yd. L. B ernącki, t. V. s. 91). G dzie­

indziej nazyw a się C hm ielow ski skłonnym do m istycyzm u ek scentry kiem , k tó ry źle ry so w ał i m alow ał „C m en tarzy ­ sko“ (We W łoszech), rozm iłow aw szy się-_w cieniach. W ięcej ta le n tu w ry su n k u i kolorze okazał w W izji, gdzie się w y ­ b ija na czoło naiw ność p rerafaelitó w . M niejsza o to, że Sienkiew icz m ów i o. W izji św. T eresy zam iast o-W izji św.

M ałgorzaty, bo w chodzą tu w g rę w ażniejsze m om enty.

N ajp ierw nie godził się^ w idocznie Sienkiew icz n a tezę Chm ielow skiego, jakob y ry su n e k i^kolor a n a w e t tem a t b yły tylko środkiem do ek sp resji d y nam iki uczuciow ej m alarza; nie p a trz a ł też n a p rzem ian y duchow e C hm ie­

low skiego ja k W yczółkowski;- —1- nie w idział, że „C m enta­

rzysko“ i „S zara godzina“ w y ra ż ały to, co się stało w duszy ich auto ra, gdy p rzy stą p ił do tem ató w relig ijn y ch ; nie w i­

dział, że jed n e obrazy by ły ko m en tarzam i innych, re li­

gijnych.

P y ta ł się A dam w listach m onachijskich i w w arszaw ­ skiej rozpraw ce, czy sztuka nie wchodzi n a drogę bałw o­

ch w alstw a, kiedy sam a siebie ubóstw ia, u p a tru ją c w sobie sam ej swój cel._W idział je d n ą drogę w yjścia z trudności, tę, żeby śię zw rócić do tem ató w relig ijn y ch , żeby je .m a ­ low ać szczerze i z czystą duszą, chociażby na to trzeba, ja k F ra Angelico, w stąp ić do k laszto ru i duszę sw oją dać, w ydźw ignąć ją do w y ży n pięk n a i poezji, trz e b ab y złączyć w jedno teo rię i p rak ty k ę . Tęv p ostaw ę d u ch a dostrzegał u swego p rzy jaciela ju ż M aks G ierym ski, będąc w M ona­

chium p o w iernik iem jego tęsk n o t — i nazw ał to „nieszczę­

ściem “ .

(21)

Wizjaśw. Małgorzaty Alocoqi

(22)

* T ym sw ym „nieszczęściem “ był C hm ielow ski szczęśli­

w y m w pierw szych m iesiącach n o w icjatu S ta re j Wsi, dopóki nie nadeszło straszn e dośw iadczenie boże, dopóki w śród rozm yślania rekolekcyjnego o śm ierci nie w ypełniły duszy gęste m roki. N ie p rzew id y w ał Adam , że ta k długo będzie o d p raw iał rekolekcje, że opuści now icjat, by się leczyć w e Lw ow ie i u swego b ra ta S tan isław a w K u d ry ń - cach. D opiero św iątobliw y p ra ła t Pogorzelski z Szarogrodu w y p ro w ad ził go z m roków n a jasn y gościniec, gdzie d oj­

rzał, że m ożna duszę sw oją dać tak , ja k ją d a ł kied yś św.

F ran ciszek z Assyżu. W szak od gorącej duszy tego Św iętego zapalił się m alarsk i geniusz G io tta ja k i płom ień szerokich rzesz tercjarsk ich . M alow ał i odn aw iał obrazy w w iejskich kościołach n a Podolu, rozbudzał ru c h te rc ja rsk i w śród rzesz w łościańskich, dopóki się nie stało, co się stać m usiało:

m u siał opuścić Podole, by się n a zawsze przenieść do K ra ­ kowa..

2. N a d ro d ze

Z jaw ił się A dam C hm ielow ski w K rakow ie w chw ili, k ied y ta m d la jed n y ch istn iały polskie A teny, dła inn ych istn iał.p o lsk i Rzym , a d la in n y ch siedlisko polskiej nędzy.

C hm ielow ski zaglądał do każdego z trzech św iatów , by w reszcie z jed n y m z nich, z polską nędzą, zam knąć się w m iejskiej ogrzew alni.

B ył C hm ielow ski a rty stą , w ięc nic dziw nego, że za­

p raszały go d o-siebie polskie A teny, że by w ał i d y sk u to ­ w ał gorąco o sztuce w salonach L u dw ika M ichałow skiego i u K onstantego Przeździeckiego, sięgając jeszcze raz po raz do p a le ty i pędzlów .

B ył a rty stą , lecz czuł, że z n ieu ch ro n n ą siłą idzie na niego jego „nieszczęście“ , że będzie m usiał duszę sw oją dać całopalnie i heroicznie. Począł zatem szukać w K ra k o ­ w ie polskiego Rzym u. P ow staniec z rok u 1863 u w szyst­

k ich tow arzyszy bron i zn ajdow ał o tw a rte d rzw i i serce.

U krakow sk ich kapucynów żył wówczas kochany przez w szystkich pow staniec sybirak, O. W acław Now akow ski.

Ilek ro ć jak iś in te lig e n t szukał „dobrego“ spow iednika, od­

syłano go z reg u ły do O. W acław a, zanow iadając, że głębiej

(23)

w zruszy się zapew ne spow iednik aniżeli p en iten t. Tak bardzo szanow ał były skazaniec sw ą w ięzienną sierm ięgę z S y b iru , że ją n a k ła d a ł pod h a b it na w ielkie św ięta. Przez k ilk a miesięcy, żył C hm ielow ski pod jed n y m klasztornym dachem ze sw ym przyjacielem , p rz v ią ł z jego rą k prow izo­

ry czny h a b it popielatego koloru, ale ostatecznie do k a p u ­ cynów nie w stąpił.

P o w stan iec zawsze p ow stańca odnalazł. Na ulicach K rakow a zjaw iała się w ów czas w ysoka, szczupła postać k a rm e lity O. R afała K alinow skiego, sybiraka.

N ależał on niezaw odnie do innego ty p u psychicznego aniżeli Adam . W ydaw ał się na zew n ątrz surow ym , a jed n a k i za życia w szystko do niego się garn ęło i po śm ierci z wdzięczności, z dobrego serca dosłow nie roznoszono zie­

m ię z jego grobu po całej Polsce. Z rozm ów z O. R afa­

łem w yniósł C hm ielow ski n a całe życie szczery k u lt dla św. J a n a od K rzyża. O dtąd będzie m u w szędzie to w a rz y ­ szyła o p raw n a w w orkow e płótno książka, k tó rą będzie tłu ­ m aczył i sobie i obydw om sw ym zgrom adzeniom . Pism a św. «Jana od K rzyża ro zjaśn iły A dam ow i drogę przeżyć m istycznych, n a k tó re j zapew ne ju ż wów czas się znajdo­

w ał. Później w yd a ju ż dla sw ych zgrom adzeń jego „O stroż­

ności“ w języ k u polskim .

W m iędzyczasie osiadł C hm ielow ski przy ulicy Basz­

tow ej, gdzie je d y n ą sw ą izbę p rzedzielił k o tarą na dw ie części, zajm u jąc jed n ą z n ich dla siebie i swego atelier, a w d ru g iej um ieścił zebran y ch z ulicy biedaków . K o tara b yła zresztą czystą fikcją, gdyż po jed n ej ja k i po d ru g iej jej stro n ie w yglądało m niej w ięcej tak samo. Nie-było tam n igd y spokoju, ciągle żalili się sąsiedzi, a tylko C hm ielow ­ sk i się n ie żalił, n a w e t w tenczas nie, kied y jed e n z jego lokatorów zab rał m u o trzy m an ą od rodziny gotów kę i u n ie ­ m ożliw ił pościg, p sując jego protezę. Nie m yślał C hm ie­

low ski ani na chw ilę o pościgu, bo już serdecznie pokochał P a n ią Biedę św. F ranciszka. P a n i 'Bieda poprow adziła go do K o n feren cji akadem ickiej św. W incentego pod w ezw a­

niem św. J a n a K antego; poprow adziła go do Z akładu ks.

Siem iaszki; o tw a rła m u w reszcie d rzw i straszn ej no ry i nę­

dzy, w m iejskiej ogrzew alni i zap v tała głosem now ej m i­

łości: Duszę sw oją dasz? — Dam , odpow iedział całą siłą

(24)

swego sum ienia, chociaż jeszcze jasno nie w iedział, na ja k ą w stąp i drogę.

P rzesu n ęła się ju ż daleko d o m in an ta w jego życiu, lecz jeszcze ciągle był a rty s tą w rażliw y m na piękno. R w ała go do siebie S re b rn a G óra na B ielanach, bo z niej, z erem u K am edułów w idać W ysokie T a try i najp ięk n iejszą dolinę W isły pod K rakow em . Polubiono go u K am edułów i zapro­

szono na dłuższy pobyt. G dyby był poszedł za poryw em sw ych upodobań artystyczn y ch, byłby został na B ielanach, byłby tam m alow ał dalej w n ętrze kościoła i niezró w nan e widoki. Nie poszedł je d n a k za m arzeniam i, nam alo w ane obrazy- sp rzedaw ał na chleb dla n ędzarzy z ogrzew alni, a tylko zachow ał w pam ięci krój kam edulskiego habitu.

Głos now ej m iłości i P an i B iedy przepro w adził go z ulicy B asztow ej na Skałkę-, do OO. P aulinów , by bliżej było ogrzew alni. Nie p rzestał być a rty stą . Z auw ażył na stry c h u klaszto rn y m krzyż, którego używ ano do procesyj kościelnych. Ju ż poprzednio pom alow ał K am edułom śliczny k ru cy fik s w pierw szej kaplicy na lew o w kościele na S re ­ b rn ej Górze. Nie pow iodło m u się z tą kaplicą, bo k am e­

dulski b raciszek zauw aży, że drzew o ram ien ia C hry stu sa nadpróchniało, w ym ieni ram ię i cały krzyż zapokostuje, by mocno błyszczał ludziom w oczy. Tu, u OO. P aulinów , "

powiodło się lepiej, bo krzyż poniosą w przyszłości jego bracia pieszo w procesji do kaplicy na K alatów kach, a jego p rzy jaciel m onachijski, St. W itkiew icz, p o k ry je go d y sk re t­

nym i farbam i.

A rty stą był C hm ielow ski aż do końca życia, to praw da, ale M aks G ierym ski nazw ał jego nieszczęściem to, że chciał daw ać w ięcej, niż n a tu ra dać może, że p ra g n ą ł podnieść siebie sam ego do w yży ny pięk n a i poezji. Nowa m iłość poszła m u teraz ze serca w oczy, bo jak b y in tu icy jn ie do j­

rzał obraz boży w duszy człow ieka, którego w m iejskiej ogrzew alni żyw cem zjad ała nędza. Miłość i P a n i Bieda z a p y tu je go po raz o statn i: duszę sw oją dasz? W patrzony w obraz boży pod łach m anam i nęd zarza w ogrzew alni, od­

pow iedział C hm ielow ski h eroicznie i n a całe życie: duszę dam . Z am knął się w schronisku p rzy ul. K rakow skiej

z k rako w ską nędzą, uznał ją za sw oją w y b ra n ą cząstkę i rodzinę, sta ł się dla niej B ra te m A lb ertem , założył dla niej zgrom adzenia A lb erty n ó w (1888) i A lb e rty n e k (1890)

(25)

i został na całą Polskę sym bolem tej now ej miłości, co idzie z serca człow ieka do jego oczu tak, że w nędzarzu dostrzega piękno bożego obrazu. B ra t A lb e rt pozostanie nadal, na całe życie a rty stą , by służyć p ięknu w sponie­

w ieran y m człow ieczeństw ie. Żaden h u m an ista ch rześcijań­

ski nie spojrzał głębiej w ta jn ik i człow ieczeństw a. Sam a łaska boża uszanow ała niepospolitą indyw idualność B rata A lb erta i w prow adziła go na now e drogi służenia nędzy przez uszanow anie tego, co w niej było pięknym . B rat A lb ert pozostał arty stą.

3. W o g rze w a ln i

Nie rozczuloną słabością duszy bez szerszego w idn o­

k ręg u jest now a miłość, lecz siłą' tw órczą, k tó ra p o tra fi czasem odezwać się mocno, by w strząsn ąć sum ieniam i.

Zadow olona ze siebie b u rżu a z ja na początku X X w iek u m iała oczy, by nie w idzieć i uszy, by nie słyszeć. Nie w i­

działa ani słyszała tego co zapow iadały ru ch y rew olu cyjn e w Rosji z ro ku 1905. Za takich ludzi w idział i słyszał B ra t A lbert, skoro się odezw ał z niepokojem o przyszłość: „Z ro­

biłem spostrzeżenie, że zbiorow y rozum nie je st n aw et tak w ielki, ja k rozum pojedynczy zw ykłego chłopa na wsi.

Chłop nigdy nie odm ów i proszącem u noclegu i chleba, bo wie, że może on go z zem sty podpalić, a społeczeństw o zdaje się nie m yśleć o tym , że m noży podpalaczy, którzy, szkodliw i ju ż są pojedyńczo, w w ielkiej zaś m asie mogą stać się n iebezpiecznym i“. Bał się, że stanie w płom ieniach rew olu cyjn y ch w ielki, olbrzym i dom, k tó ry się nazyw a społeczeństw em . Śledził pilnie w ypadki w Rosji i m arzył o w olnej Polsce, lęk ając się jed n a k o w ielki, społeczny dom; — lękał się tego bezrobocia, co z człow ieka robi zło­

d zieja lub żebraka. K to ja k on zam knął się w jed n ej ogrze­

w alni z nędzarzam i, m iał praw o powiedzieć: „Człowiek, k tó ry z jakiegokolw iek pow odu je s t bez odzieży, bez d a­

chu i kaw ałk a chleba, może ju ż tylko kraść, albo żebrać dla u trz y m an ia życia“.

K to koło ro ku 1905 i później konspirow ał i m arzył w Z akopanem o zbro jn y m , polskim czynie, in tereso w ał się sam o tnik iem w ziem istym habicie n a K alatów kach, bo

(26)

>

w iedziano, że się bił w p ow stan iu styczniow ym . Chodzono czasem pod d rew n ia n y klasztorek, b y skrzepić siły w ido­

kiem tego dziw nego człow ieka. T ak znalazł się zapew ne w k laszto rk u S tefan Żerom ski, zanim n apisał „N aw racanie J u d a sz a “ (1913). — Szli na rozm ow y relig ijn e z B ratem A lb ertem ci, co stracili w iarę w Boga, czując w sobie rew o ­ lucyjnego ducha. Nie w ym ienię n azw iska zm arłego już, w ybitnego uczonego, k tó rv pielg rzy m o w ał na K alatów ki, by tam odzyskać u tra c o n ą w iarę. — P ielgrzym ow ali na K alató w ki inni, tacy, co tam chcieli odpraw ić rekolekcje, a jeszcze bardziej zbudow ać się w idokiem bezw zględnego ubóstw a. Jeżeli kto podziw iał z d a li dziejow ej postać św.

F ran ciszka z Assyżu, to p rzek o ny w ał się na K alatów kach, że nie trz e b a jechać do U m brii, by oglądać pam iątk i po P o verellu , bo tę sam ą P a n ią Biedę pokochał B ra t A lbert tak, iż chyba b ard ziej jej ukochać nie możha.

Dochodziły też na K alató w k i odgłosy z carskiej Rosji i echa tego, co się działo w Poroninie, gdzie g rom adził się głów ny sztab rew o lu cy jn ej konspiracji. G dziekolw iek mó­

wiono o zagad nien iu nędzy społecznej, tam B ra t A lb ert m iał zawsze coś do pow iedzenia. Z apew nia się, że zaglądał do m ieszkania B ucharinów , gdzie się m iał spotkać z L en i­

nem . O bydw aj, on i L enin, m yśleli o przebudow ie św iata, <

ale każdy z nich pojm ow ał ją inaczej.

B ra t A lbert, zakładając sw e zgrom adzenia n a jw y ra ź ­ niej poró w n y w ał sw oją a k cję z ak cją kom unistyczną.

Jeżeli by się o ty m w ątpiło, m ożna wziąć jedno pod uw agę, to, że w ty m sam ym ro k u (1888) org an izu je B ra t A lb ert zgrom adzenie te rc ja rz y i w y d aje te rc ja rsk i przew odnik, gdzie niem al na czele zjaw ia się zdanie, że tylk o na jed en kom unizm m ożna by się zgodzić, na ten, co w y ra sta z E- w angelii i opiera się o Kościół.

Z resztą m etoda p ostępow ania z nędzą była u B ra ta A lb e rta taka, że w prow adzała w zdum ienie n a w e t tych, k tó rzy w sw ej p racy szli za C hrystusem . O pow iadał mi jeden z księży, że przyszedł do niego kiedy ś B ra t A lb ert po radę. Zaczął go bow iem szantażow ać jak iś niecnota, gro ­

żąc, że w y ja w i rzekom e sp raw k i jednego, z braci. W ym a- f n ew ro w ał raz i d ru g i m ałą kw otę pieniężną, aż w reszcie

postanow ił sobie na tej d rodze znaleźć źródło stały ch do ­ chodów. Co robić? Co robić? — p o w tarzał B ra t A lb e rt wo-

(27)

h ec zaufanego księdza. — K siądz p rzy rz e k ł zająć się sp ra ­ w ą i po stąp ił tak, ja k m u rad ził jego p rak ty c zn y , zdrow y rozsądek. Źle na ty m w yszedł szantażysta, bo się znalazł w w ięzieniu śledczym . — P rzyszedł znow u B ra t A lb ert do swego dorad cy z m in ą zafrasow aną. Z now u B ra tu ktoś dokucza, p y ta ksiądz. Nie, b rzm iała odpowiedź, chodzi o te ­ go kraw ca. Coś ksiądz zrobił! Coś ksiądz zrobił! D oradca p rz e c ie ra ł oczy ze zdziw ienia, aż w reszcie zrozum iał, o co chodziło, kiedy B ra t A lb e rt począł z żalem pow tarzać:

Z gu biłeś ksiądz duszę, zgubiłeś duszę!

Z daw ałoby się, że kto ta k się odzyw a i tak ie głosi po­

g ląd y , m usi w życiu p rzeg ry w ać n a każdym kroku, bo w idzi w szystko na w spak. N iezaw odnie tu ja k gdzie indziej B r a t A lb e rt odw racał sy tu a c ję do góry nogam i, zadziw ia­

jąc sw e otoczenie. N iejed n o kro tn ie p rzeg ry w ał z ludźm i p rzew ro tn y m i, jeżeli się myśli»o grze na bliską m etę, ale w y g ry w ał, bez w ątp ien ia w y g ry w ał, jeżeli chodzi o m etę

•daleką.

Różne p rą d y m yśli i uczuć niosą ze sobą m ęty, k tó re o siad ają jako n am u ł n a sum ieniach, stęp iając je na zasad­

nicze n a w e t idee ew angeliczne. T rzeba dopiero p a rad o k sal­

nie ostro postaw ić p ew n e zagadnienia, żeby przypom nieć ludziom najw y ższą zasadę w szelkiej akcji, tę, że duszę b ie­

rz e się duszą, bo inaczej p rze g ry w a się na dalek ą m etę.

B ra t A lb e rt zbliżał się do ludzi nieszczęśliw ych i zbro­

dniczych, do chorych i przew ro tn y ch , do zakłam anych i szczerych; zaglądał do salonów , b y w ał u bogatych — a do je d n y c h i d ru g ich p rzem aw iał sw ym ziem istym habitem ,

całym sw ym jestestw em .

U jarzm ił n iegdyś groźne ru ch y ko m unistyczne św.

F ran ciszek z A ssyżu przez to, że poszedł do ludzi z now ą m iło ścią w duszy i ze śladam i u b óstw a n a w łasnej skórze.

— B ra t A lb e rt b ył teraz a rty stą , k tó re m u now a miłość w y su b te ln iła aż do in tu icji duchow y jego w zrok. P on ie­

w aż pracow ał dla biedy, chciał, żeby bieda b yła w nim i n a nim i stąd p ły n ął jego ry go ryzm w zachow aniu ubó­

stw a .

Z reg la n ad K alató w k am i w skazał m u kiedyś W łady­

s ła w Z am oyski sw oje lasy, p o w tarzając: „Bierz, ile chcesz“ , a B ra t.A lb e rt z d o b ro tliw y m uśm iechem odpow iadał k u si­

cielow i słow am i św. F ran ciszk a: „A ni dom u, ani żadnej

(28)

rzeczy“. Tłum aczono, przeko n yw an o z różnych stron, że trzeb a w nijść na in n ą drogę, .lecz zawsze pad ała ta sam a odpow iedź: „A ni dom u, ani żadnej rzeczy“ . P y ta ł go b ra ­ ciszek, czy w olno nosić złote kapy na zębach. O dpow iedział m u ze zdziw ieniem i w y rzu tem : „ Ja k m ożna p y tać o takie rzeczy! Nosić chodaki i ziem isty w orek, a w gębie m ieć złoto — to by łb y dowód n ieprzyzw oitości“.

Do w ydziedziczonych szedł B ra t A lb e rt z biedą w so­

bie i na sobie, d aw ał im sw oją duszę, a oni ją w sw oją w ła ­ sną b rali, bo w idzieli po jego biedzie, że d aje szczerze, że nie zakłam uje. Nie zapom nieli m u dotąd, że ich nie p y tał 0 przeszłość, nie szperał w ich grzechach, lecz kazał im dać chleba. Nie zapom nieli m u, że kam edulski, biały h a b it zam ienił na ziem isty, by się m ógł ocierać o ich nędzę. N ie zapom nieli m u tego, że jad a ł nieraz z nim i z tego samego kotła, że kazał k o tły odnogić do kuchni, ilekroć źle zgoto­

w ano. N ie zapom nieli m u, że w ieczoram i kazał b ra tu A n ­ drzejo w i g rać na skrzypcach, by z ich dusz sp ły nęły sm u­

te k i rozgoryczenie. N ie zapom nieli m u, że chciał być dla każdego z nich dobrym ja k chleb, k tó ry dla każdego leży na stole, by b rał, ile m u się podoba. Nie zapom nieli m u tego, że ubóstw o było w nim i na nim , kiedy im d aw ał sw ą duszę w im ię now ej miłości.

N ie zapom nieli m u tego w szystkiego w ydziedziczeni, ale p a m ię ta ją m u to także ludzie z salonów i k a te d r u n i­

w ersy teck ich , ludzie zam ożni i ludzie z b u n tem w duszy.

C ałą sw oją osobą, sw ą dobrow olną biedą w skazyw ał, że pom osty ponad przepaścią m iędzy zw aśnionym i ludźm i m o­

że rzucić now a miłość, co idzie aż do oczu i p o tra fi w k aż­

dy m do jrzeć i uszanow ać jego człow ieczeństw o i z a w a rty w nim obraz boży.

Rzadko kto dostrzegał, skąd ostatecznie u B ra ta A l­

b e rta p ły n ął te n w strz ą sa ją c y heroizm , rzadko kto w ie­

dział, że w głębi jego duszy sp ełn iały się tajem n ice m i­

styczne zjednoczenia z Bogiem aż do om dlenia sił fizycz­

nych. Z góry b ra ł swe siły i do góry p ra g n ą ł w szystkich podciągnąć, bo czuł w sobie sa k ra m en ta ln e c h a ra k te ry 1 zw iązaną z n im i now ą miłość, co każe duszę sw oją dać.

Pow iedział o nim M aks G ierym ski: „N ieszczęściem (tego człow ieka) było, że chciał łączyć w jed n o teo rię z p ra k ty k ą , życie naginać do potrzeb poetycznych, że żądał od siebie

(29)

w ięcej, niż n a tu ra dała człow iekowi, niż m u dać m ogła".

Co G ierym ski n azyw ał „nieszczęściem “ B rata A lb erta, to w sam ej rzeczy było jego w ielkością i heroizm em .

v 4. Plotka, le g e n d a i rze czyw isto ść

W ostatn ich latach stw ierdzono k ilk ak ro tn ie, że h isto­

ria należy raczej do dziedziny sztuki aniżeli do nauki. — P ew n ie rzadko kto na tę m yśl się zgodzi, ale każdy p rz y ­ zna, że postaw a h isto ry k a mocno się k om plikuje, ilekroć p rz y stę p u je on do biografii. Jeżeli go ju ż trzeb a porów nać z a rty stą , to chyba sięgnie się do poety, do d ram a tu rg a , a nie do m alarza lub rzeźbiarza, gdyż~kształtow ana w bio­

g rafii postać p o w inn a w naszych oczach u rastać, pow inna czynnie w kraczać w tok zdarzeń lub też zdarzeniom u le ­ gać, odsłaniając rów nocześnie coraz in ną stro n ę sw ej duszy i k o n sty tu cji, sw ych upodobań, spraw ności i zasad, k tó ry m i s ię k ieru je. Nie spełni swego zadania biograf, jeżeli w y li­

czy tylko zdarzenia, a nie w skaże, jak w nich i poza nim i odzyw a się tak a lub inna dusza. Z jaw ia się now e niebez­

pieczeństw o, kiedy się ry su je p o rtre t h isto ryczny w ielkich ludzi, gdyż na w idok ich b o h aterstw a rozpoczyna się tw ó r­

czy proces serca i w yobraźni, by fizjonom ia n a b ra ła kolo­

rów i ciepła.

W iększe jeszcze trud n ości m usi pokonyw ać hagiograf, bo poprzez zw ykłą psychikę pow inien się dostać do n a d ­ n a tu ra ln y c h m otorów , z k tó ry c h idzie now a dynam ika, n iedostępna dla człow ieka niew ierzącego. W hagiografii trzeba- m ieć na oku i to, co ludzkie i to, co nadludzkie.

Kto. nie w glądn ął w subtelny» organizm cnót m oralny ch i nadprzyrodzonych, kto nie zrozum iał, że w takim o rg a­

nizm ie działa m iłość boża jako ożywcza jego dusza, ten nie w ydobędzie na jaw całej p raw d y , z a w artej w życiu Ś w ię­

tego. W tej sam ej osobie m usi się złączyć ta le n t i sk ru p u ­ latność h isto ry k a z subtelnością psychoioga i w nikliw ością teologa, jeżeli obraz biograficzny m a być pełnym .

G dziekolw iek zjaw ia się b o h aterstw o a zwłaszcza h e­

roizm św iętości, tam zazw yczaj przed n a u k ą zab iera głos legenda, w yro sła z wdzięcznego serca i pobudzonej w y ­ obraźni. Od legendy różni się plotka, co tow arzyszy w iel-

Cytaty

Powiązane dokumenty

Geo- parkom stawia się dwa podstawowe i współzależne zadania, takie jak ochrona dziedzictwa geologicznego, poprzez efektywne zabezpieczenie stanowisk, promo- cję nauk

Sławomir Gołębiowski, Bronisław Słotwiński, Warszawa 1977 :. [recenzja] Palestra

Der erste chronolo- gisch aufgebaute Teil enthält eine Einführung in die Problematik der deutschen Siedlun- gen im Cholmer und Lubliner Land (Kapitel 2) sowie eine Darstellung

The method is based on the equation of roll motion of the craft, together with a semiempirical method to predict the roll restoring moment as a function of speed, trim angle,

Kontekst bliższy czyjBalszy Ijowa: rasah zawsze podkreśla znamię igraeszności i moralnego zła tego czyiju (por. Pod zakaz dekalogu, kjpry używa czasownika rasah nie podpada więc

For each PGA, the seismic performance of all 1 st storey columns has been found, as the ratio between one value of seismic response for each analysis type (static and dynamic) and

W zestawieniu nazwisk w ystępują przeważnie czołowi działacze PPR, których biografie są skądinąd znane — tu taj zatem znalazły się w formie bardzo

Przy kościele Mariackim działały ewangelickie organizacje wiernych – Evangelisches Männerwerk, której opiekunem był ksiądz Georg Wegner; Evangelischer Frauendienst