• Nie Znaleziono Wyników

Sformułowanie problemu

Wuj Karol, Karol Lelonek, ksiądz Karol Lelonek – teraz tak myślę – był jedną z najważniejszych osób w moim życiu (urodzony 29 stycznia 1937 roku, zmarł 15 marca 1973). Wuj, podkreślmy, Ste-fana Szymutki, nie wuj Brunona Schulza, znany z opowiadania pt.

Pan Karol, wolno było Stefanowi mówić do niego po imieniu, chociaż głównie chyba z powodu starszych kuzynów, którzy zwracali się do Karola tak samo. Wuj dawał mi książki, wycyganiłem nawet Auto-pamflet Gerharda z frywolnymi scenami, o których dowiedziałem się od rówieśnika. Karol namówił mnie (Karol, nie Czesław Miłosz), żebym przeczytał autobiografię Thomasa Mertona, mistyka (Siedmio-piętrowa góra). Dziwne też, iż dał do czytania Oścień smutku Edwina O’Connora, gdzie opowiada ksiądz alkoholik, głównie – o samotno-ści. Jakaś jego tajemnica, ból? Te książki nadal są w mojej bibliotece.

Karol umierał. Najpierw nie do uwierzenia, mimo drenu w boku i plastikowej torebki, którą zastępował nieużyteczne jelito. Żarto-waliśmy i śmialiśmy się, (dajmy na to) gdy oszukiwał w szachach, wymuszając ustępstwa w ruchach. Były wszak i poważniejsze chwi- le. Kiedyś, trzymając się ręką za bok (prawie stale tak robił), przygar-biony, a jednak wpatrzony w niebo, wykazywał, że świat nie mógł powstać sam. Słuchałem, nie mogąc słyszeć. Miałem czternaście lat, byłem w wieku, kiedy ma się historię przed sobą i nie chce się o niej myśleć. Inaczej Karol, którego życie zanikało – jeszcze tylko przeżyć, dokończyć perypetię z rakiem. I przygnieciony fizycznością próbo-wał mówić o metafizyce… Może myślał o czymś zupełnie innym, niż mówił, był na zewnątrz swoich słów, patrzył w górę bez myśli,

wykorzystując jedną z końcowych okazji, by się przyjrzeć gwiaź-dzistemu niebu? Nie mogę wiedzieć. Pewnikiem tylko polna droga, którą szliśmy, letni wieczór, zapach pola i ogrodów, jego kapelusz, chociaż było ciepło.

Nie przeminęło, nie, nie. Jeszcze. Trwa, co było1. Zgadzam się z Benjaminem, że przeszłość to „tylko […] obraz”2, lecz dodam:

także dźwiękowy. Pogłos i powidok przeszłości, która już jako współczesność nie udostępnia nam się inaczej, prymarnie niż zmy-słowo, przeważa w zmysłach. Można więc (twierdzę na przekór dzi-siaj) uobecniać to, co właściwie nie przestało być obecne i jest wciąż, choć dawno tego nie ma.

Słusznie Husserl, o czym szczęśliwie przypomniał mi Ricoeur, oddzielił uobecnienie od przedstawienia3, mimo że przedstawienie (szczególnie: słowne, literackie) – wiem po sobie – wsysa obecność.

Gwiaździste niebo, w które patrzyliśmy razem z Karolem (ja, szczyl, pewnie raczej w ziemię), nie musi koniecznie kojarzyć się z Kantem.

Prędzej z kiepskawą sztuką: kapelusz Karola, kapelusz pana Ana-tola, słońce w kapeluszu, królik z kapelusza itd. Własna przeszłość jest bowiem obecna niestety tylko dla mnie, innym mogę ją jedy-nie przedstawić. Chcę i potrafię pamiętać, natomiast jedy-nie dam rady napisać pamięci, mimo iż robię wszystko, co w mojej mocy, żeby obecność nie zginęła mi w przedstawieniu. Szukam słów i przy-trzymuję obecność jednocześnie. Pyszni poststrukturaliści, nadęci (po)krytycy metafizyki obecności oczywiście zaprzeczą. Jałowe wyrzekania, że najpierw przedstawienie, tylko słowo, wiadomo.

Jakbyśmy nigdy nie byli obecni. Irytują mnie ci z drzwiami na ple-cach (określenie Irzykowskiego), niby naśladownicy Derridy, a tak naprawdę dziedzice Iwana Bezdomnego, który omal szatanowi nie wmówił, że nie istnieje4. Psy niebytu.

1 „Dlatego rozstrzygające znaczenie ma fakt, że bycie nie znika w swoim poka-zywaniu się [Sich -Zeigen], lecz z taką samą źródłowością, w jakiej się pokazuje, także skrywa się i umyka”. H. -G. Gadamer: Język i rozumienie. Wybór, przekł.

i posłowie P. Deh nel i B. Sierocka. Warszawa 2003, s. 105.

2 W. Benjamin: O pojęciu historii. Przeł. K. Krzemieniowa. W: W. Benja-min: Anioł historii. Eseje, szkice, fragmenty. Wybór i oprac. H. Orłowski. Poznań 1996, s. 415.

3 „[…] ze wspomnieniem łączy właściwość ‘uobecniania’ (Vergegenwärtigung), będąca czymś innym od zwykłego przedstawiania się zmysłom”. P. Ricoeur: Drogi rozpoznania. Przeł. J. Margański. Kraków 2004, s. 107.

4 Mowa, rzecz jasna, o poststrukturalistycznej przeciętności; wybitni potwier-dzają. Hayden White, twórca lingwistycznego zwrotu w historiografii, pisze

Gdzie się podział Karol?… 193

Potem Karol poszedł do szpitala i nie chciał, żebym go odwie-dzał. Byłem tam tylko raz i po tej jedynej wizycie powinienem spo-dziewać się tego, co nastąpiło później: z trudem poznawałem Karola w jego coraz bardziej bezładnym, cierpiącym ciele, wymiętoszonym bardziej niż pościel. Nie umiałem go rozpoznać, kiedy zwłoki przy-wieziono do rodzinnego domu. Tępo wpatrywałem się w trupa.

Ciała prawie żadnego, ubyło za życia: obciągnięty skórą kościotrup, ubrany w za dużą sutannę, czaszka zamiast twarzy i jeszcze (gro-teska!) księżowski biret na głowie. Bardziej był podobny do świątka niż do człowieka. Do Karola w ogóle. Co się z nim stało? Gdzie podział się Karol, który uczył mnie, że przykład w kazaniu to łatwi-zna: im więcej miejsca zajmuje, tym mniej roboty ma kaznodzieja.

Po latach z nazwiska będę cytował te słowa na wykładzie z reto-ryki, tłumacząc studentom funkcję exemplum w wypowiedzi. Gdzie podział się Karol? A prędzej: po co w ogóle był? Po co on, po co ja?

Problem dojrzał do sformułowania. Czy już wtedy, w tamtym czasie zdarzeń? Byłoby mi łatwiej ze względu na przodków, zwy-kłych ludzi, których nazwisk próżno by szukać w kronikach i w indeksach osobowych uczonych dzieł5. Odpadała więc możli-wość pocieszenia, że zostawili ślad, przetrwali w słowie. Zresztą cała ta koncepcja śladu jest mocno naiwna, bo cóż właściwie może przetrwać? Odczułem zatratę, brak, pozbawienie, i to one (gdy-bając, co mogło się wtenczas stać) określiły moje myślenie – moje prywatne, aczkolwiek bynajmniej nieosobliwe, skłócenie intelektu z naocznością. Jak to? Więc życie nie ma żadnego znaczenia? Nie-zależnie, jak wiele się wydarzy, jak wiele może się wydarzyć, jeden przewidywalny i jałowy koniec: przerwanie, śmierć w dekoracjach pogrzebowego rytuału, zgon wszystko wymazujący, wydrapujący do bieli zapomnienia? Bezsilność historii wobec biologii, fizjologii, a w dodatku obojętność historii na swoich bohaterów, zwłaszcza – tych szeregowych, do których muszę zaliczyć Karola i mnie. Ich

w liście do Ewy Domańskiej: „Prawda oczywiście jest ważna, ale tylko dlatego, że często ukrywa rzeczywistość. Obecnie zaś bardziej interesuję się rzeczywistością”.

H. W h i t e: Poetyka pisarstwa historycznego. Red. E. Domańska i M. Wilczyń-ski. Kraków 2000, s. 27.

5 W Historii Parafii Mysłowickiej, z której będę korzystał w ostatniej części tekstu, jej autor wspomina, iż w dwóch pierwszych grobach na cmentarzu na rogu Oświę-cimskiej i Mikołowskiej pochowano górników, ale ich nazwisk, rzecz jasna, nie podaje, choć przeczytał o nich „w metryce zgonów”. J. Kudera: Historia Parafii Mysłowickiej. Katowice 1937, s. 224. Dziękuję Katarzynie Chmielowskiej za pomoc bibliograficzną.

nieważność, wypchnięci poza historię, pozbawieni w niej miejsca.

Albo odwrotnie: zawłaszczeni przez nią, niewidoczni w masie, którą dzień w dzień mieli maszynka dziejów.

Niepotrzebność zatem własnej historyczności w historii, mimo iż taka swoja, taka inna, taka różnorodna. Jak tedy zapobiec wyobco-waniu? Mogę się jedynie złościć, gdy ignoruje się niepowtarzalność mojego istnienia, i w odwecie nie traktować historii świata poważnie.

Historyczność jednostki w historiografii i historiozofii,