• Nie Znaleziono Wyników

staramy się patrzeć

W dokumencie Apostolstwo Chorych, 2015, R. 86, nr 1 (Stron 30-37)

indywidualnie.

31

APOSTOLSTWO CHORYCH

W C Z T E R Y O C Z Y

Hospicjum, które stworzyliśmy, jest oczy-wiście dziełem miłosierdzia. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Ale jest także – i trzeba to jasno powiedzieć – firmą, w której na obecną chwilę zatrudniamy ponad sześćdziesiąt osób. I ta firma, aby mogła dobrze prosperować, potrzebuje menadżera, czyli np. przez przypadek mnie. I naturalnie jest mi strasznie głu-pio być księdzem biznesmenem, ale to warunek konieczny, by mogło to wszyst-ko funkcjonować, jak należy. Zresztą nie robię tego dla swoich korzyści, ale dla dobra chorych.

Często można usłyszeć opinię, że hospi-cjum jest miejscem, do którego ludzie przy-chodzą po to, by umrzeć.

– Oczywiście w sposób kategoryczny nie zgadzam się z tego typu diagnozą.

Ja też nie.

– Gdyby zapytała mnie pani z czym kojarzy mi się typowa umieralnia, to odpowiedziałbym, że ze smrodem, pa-cjentami wyjącymi z bólu oraz z jęka-mi konania. Jeśli takie rzeczy dzieją się w którymś z hospicjów, to znaczy, że to nie jest hospicjum. Nie znam wszyst-kich placówek hospicyjnych w Polsce, ale dla przykładu mogę powiedzieć, że takie rzeczy na pewno nie mają miejsca w hospicjach w Pucku i w Katowicach.

Skoro nie umieralnia, to co?

– Hospicjum jest miejscem, w któ-rym dbamy o możliwie najlepszą jakość życia chorych. Istnieje znaczna grupa pa-cjentów, która przychodzi do hospicjum i jest z niego wypisywana. Nie oznacza

to, że zdrowieją oni całkowicie z choroby podstawowej, ale że ich stan na tyle się poprawił, że mogą wrócić pod opiekę hospicjum domowego albo poradni paliatywnej. Istnieje też możliwość, że zostaną ponownie skierowani do lecze-nia przyczynowego. Takie przypadki – chociaż rzadko – jednak się zdarzają.

Oczywiście skłamałbym, gdybym po-wiedział, że hospicjum jest ośrodkiem przygotowania olimpijczyków. Tak nie jest. Znaczna część pacjentów trafiają-cych do hospicjum, umiera w nim. Ale zwykłą niesprawiedliwością jest nazywa-nie umieralnią miejsca, w którym chorzy są zabezpieczeni pod każdym wzglę-dem: medycznym, psychologicznym i duchowym. Kontrolujemy i leczymy ból. Eliminujemy uporczywą duszność, uporczywe wymioty i świąd. Potrafimy złagodzić lub całkowicie wyeliminować wszystkie ekstremalne objawy, które to-warzyszą zaawansowanej chorobie no-wotworowej. Owszem, wielu pacjentów w hospicjum umiera, ale są także tacy chorzy, którym udaje się żyć w dobrym standardzie, z okresową poprawą stanu zdrowia. Jako zespół, na każdego pacjen-ta spacjen-taramy się patrzeć indywidualnie, uwzględniając jego sytuację życiową, rodzinną czy mentalną. W tej robocie najbardziej liczą się: wiedza, dyskusja w zespole i sumienie. Sumienie leka-rza, pielęgniarki, psychologa i kapłana.

Odwołanie się do sumienia pozwala nam ustalić i wybrać najlepszy sposób postępowania z konkretnym chorym.

Chcę w tym miejscu powiedzieć, że mam ogromne szczęście do zespołu, z którym pracuję.

APOSTOLSTWO CHORYCH

32

W C Z T E R Y O C Z Y

A więc hospicjum jest miejscem pełnym życia?

– Powiedziałbym, że jest raczej miej-scem pełnym prawdy o życiu. W hospi-cjum, jak w soczewce skupia się cała praw-da o człowieku – pokazują się zarówno jego świętość jak i podłość. Tutaj ludzie nie tylko odchodzą, ale także załatwiają sprawy dotąd niezałatwione: jedni spo-tykają się z tymi, z którymi przed laty zerwali kontakty, aby się pojednać, inni walczą o majątki albo oskarżają się o naj-gorsze świństwa. W hospicjum zdarzają się różne sytuacje – dokładnie tak, jak w życiu. Dlatego jestem przeciwny nie-którym hospicyjnym kampaniom, które próbują przekonać nas, że hospicjum to takie pluszowe miejsce, gdzie wspaniale się umiera. I oto w propagandowym spo-cie widzimy uśmiechniętą staruszkę, która w anturażu kwiatów patrzy w kamerę i mówi: „Jak słodko tutaj umierać”. To nie jest prawda o hospicjum i to nie jest prawda o umieraniu. Bo umieranie nie zawsze bywa słodkie i pluszowe. Mówiąc o śmierci, w pewnym sensie ją oswajamy, ale nie możemy kłamać na jej temat. Po prostu stójmy na gruncie prawdy. Śmierć jest wydarzeniem jednorazowym, obar-czonym dużym poziomem stresu. Nie na darmo Szymborska powiedziała w jed-nym z wierszy: „Rodzimy się bez wprawy i pomrzemy bez rutyny”. Oczywiście są pacjenci, którzy deklarują, że nie boją się śmierci, ale naszym zadaniem jest wszyst-kim bez wyjątku pomóc przecisnąć się przez jej tajemniczą szczelinę.

No właśnie. W jednym z wywiadów powiedział Ksiądz, że śmierć jest podobna

do narodzin. Kiedy się rodzimy, przechodzi-my przez kanał rodny matki i wkraczaprzechodzi-my w obcy, wrogi świat. Podobnie śmierć – jest przeciskaniem się przez granicę światów i trzeba się do tego ważnego wydarzenia przygotować, bo śmierć nie jest ostatnią daną nam rzeczą, bo będzie jakieś „potem”.

Tylko czy do śmierci w ogóle można się przygotować?

– To pytanie w stylu: „Panie premie-rze, jak żyć?”. Nie ma na nie jednej, ogólnej odpowiedzi. Pracując w hospicjum dzie-sięć lat, nie jestem w stanie odpowiedzieć, czy da się przygotować do śmierci, czy nie, bo każdy to przeżywa po swojemu.

I im dłużej pracuję z chorymi, tym bar-dziej uczę się także pokory w wydawaniu sądów, że posiadamy jakiś cudowny spo-sób przygotowania pacjentów na śmierć.

Oczywiście istnieją pewne formy rozmo-wy i towarzyszenia, które mogą w tym pomóc i które ja stosuję na co dzień.

Jakie to formy?

– Jednym ze sposobów towarzysze-nia chorym jest przerabianie ich lęków na strachy. Lęk jest pojęciem ogólnym, podczas gdy strachy są bardzo konkretne.

Gdyby była pani moją pacjentką i wy-krzyczała mi w twarz: „Boję się śmierci!”, to ja nie mógłbym pani z tym zostawić.

Musiałbym usiąść obok i zadać pytanie:

„A czego dokładnie pani się w tej śmierci boi?”. Ktoś powie, że takie zachowanie jest nieludzkie i haniebne. Że zamiast uporczywie drążyć temat, powinienem raczej w tym momencie objąć panią ra-mieniem i zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Wszyscy nosimy w sobie taką ten-dencję do zaprzeczania faktowi śmierci:

33

APOSTOLSTWO CHORYCH

W C Z T E R Y O C Z Y

„Spokojnie, na pewno nie umrzesz”. Tym-czasem fakt śmierci każdego z nas jest niezaprzeczalny i nieodwołalny. Wszyscy – wierzący czy niewierzący – musimy wkalkulować śmierć w jednorazowy projekt, jakim jest życie.

A więc prawda za wszelką cenę?

– To, w jaki sposób zakomunikujemy choremu prawdę o jego stanie zdrowia i odchodzeniu, zależy od jego konkret-nej sytuacji. Są różni chorzy. Jest u nas w hospicjum pewien pan, który całe życie pracował jako grabarz. Choruje na raka trzustki. Jest świadomy swoje-go stanu i dobrze wie, jak ta choroba się

skończy, a mimo to nie boi się śmierci.

Mówi: „Od dawna jestem ze śmiercią za pan brat. Jest spowiedź, Komunia, któ-rą codziennie przyjmuję i namaszczenie chorych. Jestem spokojny”. A inny pa-cjent, dosłownie w sali obok, tak bardzo wypiera fakt śmierci, że chociaż jest już na „ostatniej prostej”, uparcie twierdzi, że będzie żył jeszcze co najmniej dziesięć lat. Na szczęście udało mi się ostatnio szczerze z nim porozmawiać i wyjaśnili-śmy sobie co nieco. Moim zadaniem jest dbanie o komfort pacjentów oraz o ich zbawienie. Ale muszę odpowiednio do-stosować sposób komunikacji do sytu-acji konkretnego chorego. Nie każdemu

W kaplicy puckiego hospicjum ksiądz Jan czuwa przy łóżku chorego.

DAMIAN KRAMSKI

APOSTOLSTWO CHORYCH

34

W C Z T E R Y O C Z Y

mogę zaprezentować prawdę „z pieca na łeb”, bo to go zdruzgocze i zerwie wątłą nić zaufania między nami. Niektórym pacjentom prawdę o ich sytuacji trzeba sączyć powoli, aby sami zaczęli odczyty-wać sygnały, jakie wysyła im organizm.

Każdy chory ma swoją drogę i swój czas, także czas na prawdę. My nie możemy niczego wyprzedzać.

A jak towarzyszyć choremu, który już bezsprzecznie odchodzi i przeżywa swo-ją agonię?

– Bycie przy człowieku w czasie jego umierania jest tak samo ważne, jak obec-ność przy każdym istotnym życiowym wydarzeniu. Ważna jest obecność najbliż-szych oraz kapłana. Wszystkie osoby czu-wające przy umierających zachęcałbym do praktykowania tradycyjnych pobożnych zwyczajów. Przy ludziach konających na-leży się modlić półgłosem, siedząc lub klęcząc przy nich. Nieocenione jest odma-wianie Koronki do Miłosierdzia Bożego albo Litanii do św. Józefa, patrona dobrej śmierci. Rolą kapłana jest ponadto udzie-lenie choremu namaszczenia i absolucji w godzinę śmierci: „Władzą otrzymaną od Stolicy Apostolskiej udzielam ci odpustu zupełnego i przebaczenia twoich grze-chów w godzinę śmierci”. Wiemy z czym wiąże się odpust zupełny. Czasem gdy po słowach: „w godzinę śmierci” widzę strach na twarzy chorego, mówię: „Proszę się nie martwić, teraz to już jest taka ochrona, że nie ma innej możliwości, jak tylko prosto z kopytami do Nieba. Gwarantuję!”. I lubię ten pojawiający się wówczas na twarzy umierających uśmiech. To jest uśmiech spokoju.

W czasie swojej posługi odprowadził Ksiądz do Wieczności wielu chorych. Czy wśród spotkań z umierającymi, było jakieś szczególne?

– Są tacy pacjenci, których się pa-mięta. Ostatnio policzyłem, że byłem przy około trzech tysiącach zgonów.

Oczywiście w tej ogromnej masie cza-sem twarze się zlewają. Ale szczególnie pamiętam tych, z którymi byłem w jakiś sposób związany: moich znajomych albo bliskich moich uczniów. Chyba bardziej pamiętam umieranie osób, które były pod opieką hospicjum domowego, bo to się zawsze odbywało w ich rodzinnych do-mach i jakoś łatwiej mi to umiejscowić.

Pamiętam odchodzenie ludzi, którzy deklarowali się jako niewierzący, a jed-nak przed śmiercią zdążyli do Pana Boga powrócić. Pamiętam odchodzenie ludzi głęboko wierzących, którzy żegnali się ze światem z zaufaniem w wielką miłość Boga. Pamiętam także odchodzenie ludzi młodych. Ci młodzi chyba najbardziej wryli się w moją pamięć. Nasz najmłod-szy pacjent miał 13 lat. I z historią jego odchodzenia wiążą się moje ogromne wyrzuty sumienia. Musiałem wtedy wyjechać, a wiem, że powinienem był wówczas wszystko zostawić i zostać przy tym chłopcu i jego mamie. Nie zrobiłem tego i on odszedł bez mojej obecności.

Niestety nie jestem w stanie cofnąć czasu i odwrócić tej sytuacji.

Przyszedł w Księdza życiu taki moment, w którym z menadżera i dyrektora stał się Ksiądz także pacjentem.

– Tak. Ponad dwa lata temu zdiagno-zowano u mnie glejaka czwartego stopnia,

35

APOSTOLSTWO CHORYCH

W C Z T E R Y O C Z Y

czyli jeden z najbardziej złośliwych nowo-tworów mózgu. Ale w kontekście mojego zaangażowania w posługę w hospicjum, ta diagnoza absolutnie niczego nie zmieniła.

Cały czas próbuję być kapelanem i szefem, nie wychodząc z roli. Proszę pamiętać, że nawet śmiertelna choroba nie zwalnia nas z powinności i obowiązków oraz do niczego nas nie uprawnia. Nawet śmier-telnie chorzy – nadal jesteśmy matkami, ojcami, księżmi. Choroba nie zwalnia nas ani z uprzejmości, ani z kultury i w ogóle z niczego nas nie zwalnia poza oczywiście rzeczami niemożliwymi do wykonania w tym stanie. Bo przecież nikt nie wymaga od ciężko chorego człowieka, żeby praco-wał na budowie. Ale nigdy nie możemy wyjść ze swoich życiowych ról – wszystko jedno jakie one są: czy jesteśmy gospo-dynią domową, czy księdzem biskupem.

Moim wyborem – może takim trochę romantycznym – jest bycie do końca „dla”.

I choroba tego mojego pierwotnego wy-boru nie zmieniła.

Apostolstwo Chorych jest duchową wspól-notą osób, które odkrywając sens i wartość cierpienia, pragną łączyć je z męką Jezusa i ofiarować w intencjach Kościoła. Czy rów-nież Księdzu taka duchowość jest bliska?

– Rozumiem, że ludzie wierzący czę-sto pragną ofiarować Bogu swoje cier-pienia w jakiejś ważnej intencji. Mają do tego pełne prawo. Jeśli robią to świa-domie i z miłości, to ma to oczywiście wielką wartość i ja się pod tym podpisuję.

Przestrzegałbym jednak przed ubóstwia-niem cierpienia jako zjawiska. Przypu-śćmy, że przyszedłby do mnie pacjent i powiedział, że nie będzie przyjmował

leków przeciwbólowych, bo chce swo-je cierpienie ofiarować Panu Jezusowi.

Oświadczam, że byłbym pierwszym, który by mu tego zabronił. Proszę mnie dobrze zrozumieć. Uważam, że wszystkie nasze niedomagania, nasza cichość w cierpie-niu i nieużalanie się nad sobą mogą być zbawienne dla innych, zwłaszcza grzesz-ników zagrożonych potępieniem, a także mogą poszerzać nasze serca, by świad-czyć miłość braciom. Ale nie zgadzam się z myśleniem w stylu: „Kogo Pan Bóg miłuje, temu krzyżyki zsyła”. W myśl tej zasady niektórzy chorzy uważają, że nie powinni się leczyć, bo ich cierpienie jest wolą Bożą. To bzdura. Pan Bóg żadną miarą nie chce naszego cierpienia. On chce tylko naszego dobra. On nie siedzi na chmurze i nie mówi: „Kowalski, wasza gęba mi się nie podoba. Będziecie mieli nowotwór, albo przerzut”. Bóg tak nie działa, On jest Miłością. Dał nam rozum i medycynę, abyśmy z nich korzystali.

Choroba jest po prostu biologicznym przypadkiem i należy eliminować ból, który często jej towarzyszy, informując nas, że nasz organizm nie działa, jak na-leży. Trochę inną kwestią są cierpienia psychiczne czy duchowe, z którymi nieraz trudniej sobie poradzić. Dlatego kluczo-wym zagadnieniem jest tutaj pytanie o to, co my zrobimy z cierpieniem, które nas dotyka. Czy pozwolimy, by ono nas wbiło w ziemię i popchnęło na skraj rozpaczy, czy może spróbujemy zrobić z nim coś pozytywnego. Zdarza się przecież często, że dokucza nam jakieś cierpienie, którego nie można wyeliminować. I tutaj mamy pole do popisu, aby tym cierpieniem nie epatować i z człowieka cierpiącego

APOSTOLSTWO CHORYCH

36

W C Z T E R Y O C Z Y

nie stać się zwykłym cierpiętnikiem. Bo cierpiąc, można starzeć się albo na star-szą uśmiechniętą panią, albo na starą, zgryźliwą ciotkę. Siostra zakonna może starzeć się na pełną ciepła duchową matkę i babcię albo na nieznośną starą pannę.

A my księża możemy starzeć się albo na czułych ojców i dziadków duchowych, do których ludzie lgną albo na starych, uciążliwych kawalerów. To jest chyba sens tego zagadnienia.

Ma Ksiądz po tamtej stronie życia wielu przyjaciół i znajomych…

– Tak podejrzewam i na to liczę.

Mam nadzieję, że na spotkanie w pro-gach Domu Ojca wyjdzie po mnie nie tylko litościwa Matka, ale także ci wszy-scy, których doprowadziłem w dobrym standardzie do klamki. Liczę także, że wyjdą po mnie moi przodkowie: pradzia-dek z powstania styczniowego i babcia.

Żyję nadzieją, że będzie to spotkanie pełne zdziwienia i zachwytu.

Ma Ksiądz jakieś marzenie?

– Tak.

Zdradzi Ksiądz jakie?

– Oczywiście, to żadna tajemnica.

Moje podstawowe marzenie to zbawić się. Pragnąłbym także móc do końca życia sprawować Eucharystię. Chciałbym także – jeśli Pan Bóg będzie tak łaskawy – do końca zachować logiczność umysłu. Ciało mogę oddać, oby tylko głowa działała.

Chciałbym, aby w ostatnich chwilach życia uszanowano moją wolę odstąpie-nia od uporczywej terapii. Chciałbym także w dobrym standardzie przeżyć

rok 2015 – jest na to szansa, ale trzeba być ostrożnym. I wreszcie, pragnąłbym przed śmiercią rozbudować hospicjum i zostawić je w dobrej kondycji finansowej.

Sporo tych marzeń.

– No sporo, sporo. Wciąż jest co robić.

rozmawiała: RENATA KATARZYNA COGIEL

Zachęcamy do lektury wywiadu rzeki z księdzem Janem Kaczkowskim „Szału nie ma, jest rak”, wydanego nakładem Biblioteki

„Więzi”. Książkę można nabyć, odwiedzając stronę internetową puckiego hospicjum:

www.hospitium.org

q

37

APOSTOLSTWO CHORYCH

M O D L I T W Y C Z A S

Zachęcamy do nadsyłania na adres redakcji intencji do modlitwy wstawienniczej, a zarazem apelujemy – szczególnie do Chorych – aby swoje cierpienia zechcieli ofiarować we wszystkich nadsyłanych intencjach. Będzie to piękna i konkretna realizacja drogi ich apostolstwa.

Pogotowie

W dokumencie Apostolstwo Chorych, 2015, R. 86, nr 1 (Stron 30-37)

Powiązane dokumenty