• Nie Znaleziono Wyników

Apostolstwo Chorych, 2015, R. 86, nr 1

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Apostolstwo Chorych, 2015, R. 86, nr 1"

Copied!
52
0
0

Pełen tekst

(1)

L I S T D O O S Ó B C H O R Y C H I N I E P E Ł N O S P R A W N Y C H

Obcy w nas - s. 10

ANSTOCKPHOTO.PL

(2)

Francesco D'ubertino Verdi, „Chrzest Jezusa”, 1520 r., tempera, Akademia Sztuk Pięknych, Wiedeń

TYŚ JEST MÓJ SYN UMIŁOWANY

Ś

więto Chrztu Pańskiego jest okazją do dziękczynienia Bogu za własny Chrzest i dar wiary. W dniu Chrztu Bóg wypowiada nad człowiekiem słowa miłosnego przymierza. Ogłasza go swym umiłowanym dzieckiem i zaprasza do pełni Życia. Potęga łaski Chrztu sprawia, że Bóg kładzie na ludzkim sercu swą pieczęć. Jest to pieczęć wierności i pamięci. Pieczęć miłości, która przed niczym się nie cofa.

WWW.FREECHRISTIMAGES.ORG

(3)

W ST YCZNIOW YM LIŚCIE

N A S Z A O K Ł A D K A

Obcy w nas

Nowotwory są w ciele człowieka niczym nieproszony gość. Niezmiennie budzą przerażenie i niepewność.

4

Z B L I S K A

Hospicjum znakiem nadziei

O idei hospicyjnej opieki nad terminalnie chorymi.

14

B I B L I J N E C O N I E C O

O Syjonie – Bożym mieście

O miejscu uświęconym obecnością samego Boga.

16

N A S I O R Ę D O W N I C Y

Podróż do Nieba

Święty Peregryn przeżył

w młodości głębokie nawrócenie.

24

P A N O R A M A W I A R Y

Jezu, ufam Tobie!

Świadectwo zaufania Jezusowi w chwilach życiowej próby.

40

M O D L I T W Y C Z A S

Wartość czasu

O tym, że poza ludzkim czasem, istnieje także czas Boga.

28

W C Z T E R Y O C Z Y

Miłość jeździ starym tarpanem

Ksiądz Jan Kaczkowski opowiada o życiu i śmierci.

Od redaktora

Z początkiem nowego roku pozdrawiam wszystkich Czytelników i zapra- szam do dalszego trwania i formacji we wspólnocie Apostolstwa Chorych.

Ponieważ już wkrótce – 4 lutego – przypada Światowy Dzień Walki z Rakiem, bieżący numer miesięcznika poświęcamy tematyce nowotworów oraz opiece hospicyjnej. Mimo wielu kampanii społecznych i informacyjnych, zagadnienia te wciąż budzą lęk. Pragniemy zatem nieco „oswoić” związaną z nimi terminologię, a przede wszystkim zachęcić do spojrzenia na nie z perspektywy wiary. W tym celu oddajemy głos teologom, lekarzom, wolontariuszom i samym chorym, którzy przeszli przez trudne doświadcze- nie choroby nowotworowej. Życzę wszystkim błogosławionego roku 2015.

KS. WOJCIECH BARTOSZEK

KRAJOWY DUSZPASTERZ APOSTOLSTWA

CHORYCH

(4)

Z B L I S K A

APOSTOLSTWO CHORYCH

4

KS. ANTONI BARTOSZEK

H

ospicjum jest wspólnotą osób podejmującą opiekę wobec człowieka dotkniętego chorobą, której współczesna medycyna nie potrafi wyleczyć i która zwykle prowadzi do śmierci. Opieka hospicyjna realizowa- na jest najczęściej w terminalnej, czyli końcowej fazie życia. W Polsce opieką tą obejmowane są zasadniczo osoby cierpiące na chorobę nowotworową.

Chrześcijańskie korzenie W języku łacińskim słowo hospi- tium oznacza gościnność. Najbardziej podstawową ideą przyświecającą opiece hospicyjnej jest otwarcie się społeczeń- stwa na ludzi terminalnie chorych. Myśl ta sięga samych początków chrześci- jaństwa. Pierwsi uczniowie Chrystusa

mocno przejęli się słowami Pana Jezusa:

„Byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie”

(Mt 25, 35). Ewangeliczny przybysz, obcy, w języku łacińskim hospes, był kimś, kto miał być przyjęty w duchu gościnności (hospitium). Dla świata starożytnego obcymi, odtrąconymi byli m.in. upo- śledzeni oraz nieuleczalnie chorzy. To właśnie oni potrzebowali otwarcia serca.

Wszystkie te przemyślenia były umac- niane niezwykle czytelnym przesłaniem, płynącym z przypowieści o miłosiernym Samarytaninie, który okazał wrażliwość serca i kompetentnie wsparł człowieka poszkodowanego (por. Łk 10, 30-37).

Wymienione tu ewangeliczne teksty stały się fundamentem pod tworzone przez chrześcijan pierwsze w historii ludzkości zakłady dobroczynne, nazy- wane w świecie zachodnim hospicja- mi. Myśl chrześcijańska sprawiła, że społeczeństwa zaczęły się otwierać na

Hospicjum

i opieka paliatywna znakami nadziei

Współczesne hospicjum nie podejmuje działań natury jedynie medycznej. Ból i cierpienie nie obejmują tylko ciała. Człowiek jest jednością cielesno-psychiczno-duchową i dlatego terminalnie chory potrzebuje wszechstronnego wsparcia.

(5)

Z B L I S K A

5

APOSTOLSTWO CHORYCH

CANSTOCKPHOTO.PL

(6)

Z B L I S K A

APOSTOLSTWO CHORYCH

6

tych, którzy wcześniej byli uznawani za margines.

Pierwsze nowoczesne hospicjum

Do tych najstarszych chrześcijań- skich doświadczeń nawiązuje współcze- sny ruch hospicyjny. Za jego prekursorkę uznaje się Cicely Saunders, która w 1967 roku założyła pod Londynem pierwsze nowoczesne hospicjum: Hospicjum św.

Krzysztofa. Ruch hospicyjny zrodził się z pragnienia otwarcia się na ludzi ter- minalnie chorych i umierających. Ruch ten był także wyrazem sprzeciwu wo- bec stwierdzenia, że „już nic

nie da się zrobić” w sytuacji, gdy pacjent jest nieuleczalnie chory. Okazało się, że w przy- padku niepomyślnej diagnozy

„można jeszcze wiele zrobić”.

I ruch hospicyjny owo „wiele”

zaczął realizować.

Medycyna paliatywna

Z ruchu hospicyjnego narodziła się medycyna paliatywna. W swojej nazwie nawiązuje do łacińskiego słowa pallium, czyli płaszcz. W medycynie paliatywnej chodzi o to, by otulić (jak płaszczem) człowieka terminalnie chorego takimi działaniami medycznymi, które złagodzą przede wszystkim ból, ale także inne przykre objawy choroby. Współczesna medycyna paliatywna dysponuje bardzo szerokim wachlarzem środków łagodzą- cych i uśmierzających ból. Stosuje w tym względzie zasadę stopniowości (nazy- waną fachowo drabiną analgetyczną).

Najpierw podaje tzw. łagodne analgety- ki, czyli łagodne środki przeciwbólowe.

Jeśli te nie zadziałają, wówczas stosuje silniejsze, aż po użycie najmocniejszych, tzw. silnych opioidów. Środkom anal- getycznym towarzyszą bardzo często także inne lekarstwa, których celem jest złagodzenie, czy zneutralizowa- nie ubocznych skutków preparatów przeciwbólowych. Dzięki rozwojowi medycyny paliatywnej wielu pacjentów, nawet w bardzo zaawansowanej fazie choroby nowotworowej, zachowuje do- brą jakość życia i nieraz potrafi dobrze funkcjonować w społeczeństwie.

Całościowa opieka

Współczesne hospicjum nie podejmuje działań na- tury jedynie medycznej. Ból i cierpienie nie obejmują tylko ciała. Człowiek jest jednością cielesno-psychiczno-duchową i dlatego terminalnie chory potrzebuje wszechstronnego wsparcia.

Mówi się zatem nie tylko o medycynie paliatywnej, ale i o opiece paliatywnej.

Opieka ta pragnie całościowo umocnić człowieka chorego.

W psychice ciężko chorego rodzi się wiele negatywnych emocji oraz uczuć.

Pojawia się przede wszystkim lęk. Jest to lęk przed cierpieniem, bólem, przed negatywnymi skutkami rozwoju nowo- tworu, np. przed zaduszeniem, przed trwałą niepełnosprawnością; pojawia się lęk przed samym umieraniem i śmiercią.

Czasem w psychice człowieka narasta uczucie gniewu i buntu, a czasem – ogarnia chorego przygnębienie i rozpacz.

Opieka paliatywna

staje się barierą dla pokusy

eutanazji.

(7)

Z B L I S K A

7

APOSTOLSTWO CHORYCH

W tym kontekście opieka paliatywna stara się nieść wsparcie psychologiczne.

Okazuje się, że wobec terminalnej choroby nie tylko sam chory doświad- cza negatywnych emocji. Cierpi także rodzina, która czuje się bezradna i zagu- biona. Bliscy także potrzebują zarówno psychicznego umocnienia, jak i rzeczo- wej wiedzy na temat samej choroby i form pielęgnacji. Założeniem opieki paliatywnej jest takie wsparcie rodziny, aby potrafiła współpracować ze specja- listami, podejmując na przykład część zadań pielęgnacyjnych. Niejednokrot- nie wsparcie wobec rodziny przedłuża się także na czas żałoby. Dziś bowiem wielu ludzi nie potrafi poradzić sobie psychicznie po stracie bliskiej osoby.

Potrzebują pomocy profesjonalistów.

Ból duszy

We wnętrzu człowieka rodzą się nie tylko cierpienia natury psychicz- nej. Świadomość zbliżającej się śmierci sprawia, że bardzo wyraźnie objawia się ból duchowy. Człowiek jako jedyne spośród stworzeń stawia pytanie o sens cierpienia: „Dlaczego cierpię, dlaczego umieram, dlaczego mnie to spotkało?”.

Są to pytania natury egzystencjalnej. Na sali uniwersyteckiej czy też w książkach filozoficznych mają one charakter teore- tyczny, jednak w życiu człowieka termi- nalnie chorego i umierającego nabierają znaczenia wręcz praktycznego. Dlatego tak ważne staje się towarzyszenie du- chowe. Nie tyle chodzi w nim o to, by dawać gotowe odpowiedzi na trudne pytania, ile raczej o to, by poprzez cier- pliwą i wrażliwą obecność towarzyszyć

choremu na ostatnim etapie ziemskiej pielgrzymki. W ramach towarzyszenia duchowego szczególnie ważne są roz- mowy o Bogu, o Chrystusie, który jest życiem i zmartwychwstaniem, o chrze- ścijańskiej nadziei.

Modlitwa i sakramenty W duchowym towarzyszeniu szcze- gólnie istotną rolę odgrywa modlitwa: czy to modlitwa za chorego czy też modlitwa wraz z nim. Modlitwa taka staje się dla niego źródłem duchowego umocnienia oraz prowadzi do pogłębienia przyjaźni z Jezusem. Miejscem najgłębszego spotka- nia z Chrystusem są sakramenty święte.

Spośród siedmiu, trzy mają dla chorego szczególne znaczenie: spowiedź, namasz- czenie chorych oraz Eucharystia. Wobec faktu zbliżania się śmierci spowiedź ma niezwykłą moc i wartość. To w niej doko- nuje się pojednanie z Bogiem i z bliźnimi.

Jest to szczególnie ważne wtedy, gdy ter- minalnie chory ma świadomość uczynio- nego zła, czy też wyrządzonych krzywd.

Czasem wręcz w końcowej fazie życia rodzi się w nim przekonanie o jego zmar- nowaniu. Sakramentalne pojednanie z Bogiem i bliźnimi może zatem stać się wyrazistym znakiem nadziei. Z tego względu nie należy przesuwać spowiedzi na zbyt późny okres. Namaszczenie cho- rych jest z kolei tym sakramentem, który w poważnej chorobie poprzez spotkanie z Chrystusem zmartwychwstałym daje szczególne umocnienie duchowe, a cza- sem przynosi także ulgę ciału. Najpeł- niejszym zaś spotkaniem z Chrystusem w kontekście zbliżającej się śmierci po- zostaje zawsze Eucharystia. Chory może

(8)

Z B L I S K A

APOSTOLSTWO CHORYCH

8

przyjąć Komunię udzielaną w hospicjum, w szpitalu, czy w domu. Może też (jeśli pozwalają siły) uczestniczyć we Mszy od- prawianej czy to w kaplicy hospicyjnej czy też przy jego łóżku. Tradycja Kościoła zawsze podkreślała znaczenie Komunii przyjętej bezpośrednio przed śmiercią.

Komunia taka staje się wiatykiem, czyli pokarmem na drogę do Wieczności.

Formy opieki

Na początku powiedziano, że hospi- cjum jest wspólnotą osób. Teraz warto pokazać, iż funkcjonuje ono w różnych formach instytucjonalnych. Najważniej- szą jest opieka domowa. Stwierdzenie to może wręcz rodzić pewne zdziwie- nie. Jednak prawdą jest, że szczególnie ważną ideą hospicjum jest to, by czło- wiek przeżywał ostatni etap swego życia w domu, wśród swoich bliskich, wśród przedmiotów, obrazów i mebli swojego mieszkania. Zespół opieki paliatywnej (lekarz, pielęgniarka, kapelan, psycho- log) przychodzą do domu chorego i wdrażają program wsparcia, angażując w opiekę rodzinę i bliskich. Pobyt stały w oddziale opieki paliatywnej, czy też w wolnostojącym hospicjum, potrzebny jest tylko w tych przypadkach, gdy stan chorego jest na tyle poważny, że opieka domowa nie wystarcza. Pośrednią for- mę stanowi opieka dzienna, w ramach której na kilka godzin w ciągu dnia (na przykład w celach terapeutycznych bądź dla odciążenia rodziny) chory przeby- wa w hospicjum stacjonarnym. Prawdę o szczególnej wartości opieki domowej należy we współczesnym społeczeństwie stale przypominać i podkreślać. Istnieje

bowiem mocno rozpowszechnione fał- szywe przekonanie, że chory powinien odejść albo w szpitalu albo w hospicjum.

Czasem u podstaw tego nastawienia leży dobra intencja: wydaje się mianowicie, że profesjonaliści pomogą lepiej niż rodzina.

Trzeba wówczas wskazywać na niezwykły potencjał rodziny, który wsparty zaanga- żowaniem profesjonalistów, może przy- czynić się do zapewnienia szczególnego poczucia bezpieczeństwa choremu oraz do jego godnego odchodzenia. Czasem niestety pragnienie oddania chorego do hospicjum może być wyrazem chęci po- zbycia się go przez rodzinę oraz oddalenia od siebie problemu umierania.

W każdej z wymienionych tutaj form opieki szczególną rolę odgrywają wolon- tariusze, którzy poprzez swoją bezinte- resowną obecność przy chorym mogą realizować istotną część towarzyszenia duchowego, a także ich działania mogą stanowić odciążenie dla zmęczonej opie- ką rodziny.

Wrażliwość moralna

Opieka paliatywna podejmuje tro- skę o człowieka znajdującego się czę- sto na granicy życia i śmierci. Dlatego też wszyscy posługujący w hospicjum winni charakteryzować się niezwykłą wrażliwością moralną. Jest ona potrzeb- na przy podejmowaniu różnego typu decyzji dotyczących kształtu opieki.

Podstawą wszelkich decyzji jest praw- da o godności człowieka, o świętości życia oraz o nieuchronności śmierci.

Dlatego też w hospicjum nie dokonuje się eutanazji, czyli nie zabija się człowie- ka, by skrócić mu cierpienia. Z drugiej

(9)

Z B L I S K A

9

APOSTOLSTWO CHORYCH

strony nie stosuje się agresywnej terapii, przedłużającej proces umierania i nie pozwalającej pacjentowi godnie i spo- kojnie odejść. Oczywiście do końca życia stosuje się opiekę zwyczajną, polegającą na odżywianiu, łagodzeniu bólu, pielę- gnacji oraz towarzyszeniu duchowemu.

Hospicjum ma świadomość, że jeśli ktoś prosi o eutanazję, to tak naprawdę woła o pomoc. Opieka paliatywna przycho- dząc ze wszechstronną pomocą wobec terminalnie chorych, staje się zatem ba- rierą dla pokusy eutanazji oraz stanowi znak nadziei dla chorych.

Znak nadziei dla społeczeństwa

Hospicjum, realizując opiekę wobec terminalnie chorych i ich rodzin, jawi się jako bardzo czytelny znak nadziei dla całego społeczeństwa. Poprzez swoją profesjonalną działalność niesie prze- słanie, że umieranie jest ważną cząstką ludzkiego życia, że nie należy śmierci, a przede wszystkim ludzi umierających spychać na margines społeczeństwa. Ho- spicja starają się tę filozofię propagować w swoich środowiskach. Czynią to przez różnego rodzaju społeczne akcje. Jedną z nich są tzw. pola nadziei. Polega ona na sadzeniu żonkili. Kwiat ten poprzez swoją subtelność, barwę i zapach uświa- damia wyższe cele istnienia, choć sam naznaczony jest kruchością i ulotnością.

W ten sposób żonkil staje się symbo- lem nadziei, rozumianej jako triumf po- święcenia nad egoizmem, miłości nad śmiercią. Można zatem powiedzieć, że symbolicznie stanowi kwintesencję idei hospicyjnej.

PROJEKT OKŁADKI: DANUTA DAJMUND

Książka zatytułowana „Cierpienie – tajemnica i wyzwanie” pod redakcją naukową księdza Antoniego Bartoszka – Dziekana Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego i kapelana Ośrodka dla Niepełnosprawnych w Rudzie Śląskiej-Halembie – jest owocem międzynarodowej konferencji, która odbyła się 18 lutego 2014 roku na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Konferencję zorganizowano w ramach obchodów XXII Światowego Dnia Chorego. Książkę można zamawiać telefonicznie, mailowo lub pisząc na adres Wydawnictwa Emmanuel: ul. Ks. bpa H.

Bednorza 5, 40-384 Katowice. Tel: 32/ 256 81 24, e-mail: wydawnictwo@emmanuel.

pl. Zapraszamy także na stronę internetową Wydawnictwa: www.emmanuel.pl

q

(10)

Z B L I S K A

APOSTOLSTWO CHORYCH

10

TERESA KUMOR-GŁODNY, ONKOLOG HOSPIC JUM W CHORZOWIE I ZABRZU

W

łaśnie mija 30 lat odkąd sta- nęłam w drzwiach Instytutu Onkologii jako bardzo młoda lekarka. Przed drzwiami gabinetów stało po kilkunastu chorych, z których każdy czuł się naznaczony rzadką i wyjątko- wą chorobą. Jeszcze w tamtych czasach przyjeżdżały osoby z wiosek po leczeniu hubą lub ziołami. Jakże inny jest widok dzisiejszych placówek onkologicznych.

Choroba nowotworowa z rzadkiej i wyjąt- kowej stała się powszechną i przewlekłą.

Co to jest nowotwór?

To choroba wielokomórkowego ustroju, która charakteryzuje się niekon- trolowanym rozmnażaniem się komórek własnego organizmu. Onkolog mówi o nowotworze, a popularnie używa się słowa „rak”. Przeciętny człowiek rozumie pod tym pojęciem wszystkie nowotwory.

Rak – czerwony skorupiak, został histo- rycznie skojarzony z wyglądem nacieka- jącego raka piersi.

W wielokomórkowym organizmie z każdej komórki może się rozwinąć nowotwór. W zależności z jakiej ko- mórki powstał, tak się nazywa: włók- niak, mięsak, tłuszczak, chrzęstniak

itd. Nowotwory dzielą się na złośliwe, niezłośliwe i miejscowo złośliwe.

Złośliwy

Osobiście uważam, że ten „obcy w nas” jest złośliwy, ponieważ się ukrywa, nie daje się zdiagnozować i czasami nie pozwala się leczyć. Jest wredny i złośliwy wobec człowieka. A tak na poważnie – nie każdy nowotwór jest złośliwy, przykłada- mi są tłuszczak i włókniak – guzy często uwypuklające się np. na szyi czy plecach.

Złośliwość łączy się ze złośliwością histologiczną, którą określa lekarz – hi- stopatolog. Każdy guz badany jest pod mikroskopem i w zależności od jego struktury – tzn. czy komórki guza bar- dzo przypominają komórki ludzkie czy też wcale, jak szybko się dzielą, czy wokół jest duże spustoszenie – określany jest stopnień złośliwości. Ważnym elementem jest również szybkość przemieszczania się tych komórek, czyli dawanie przerzutów.

Guz niezłośliwy, np. włókniak w obrębie dłoni, choć ma tą samą strukturę, w mózgu stanowi większy problem i wtedy staje się guzem miejscowo złośliwym.

Czynniki ryzyka

Ryzyka dlatego, że każdy czynnik może, ale nie musi wywołać chorobę no- wotworową, np. palenie papierosów. Spo- tykam osoby, które mówią: „Mój dziadek

Obcy w nas

(11)

Z B L I S K A

11

APOSTOLSTWO CHORYCH

palił trzy paczki dziennie i nie zachorował”.

Jednak na dzień dzisiejszy naukowcy jasno pokazują zależność palenia papierosów (czynnego i biernego) i nowotworów płuc.

Według Europejskiego Kodeksu Walki z Rakiem czynniki ryzyka to: palenie, oty- łość, brak aktywności fizycznej, nieprawi- dłowa dieta – głównie brak warzyw i owo- ców, nadmiar alkoholu, zbytnie opalanie się, obecność substancji rakotwórczych w środowisku. Polska Unia Onkologicz- na dodaje jeszcze przewlekły stres, który wpływa na układ hormonalny i odporno- ściowy. Sumując, czynniki ryzyka wiążą się ze stylem życia. Mam jednak nieodparte wrażenie, że nowotwory zmieniają swój od lat znany przebieg. Dotykają także ludzi o zdrowym stylu życia, młodych, upra- wiających sport i często chodzących do lekarza. Statystyki nieubłaganie wskazują na wzrost zachorowań.

Są choroby, których w żaden sposób nie można uniknąć, ale są też schorzenia, którym łatwiej zapobiegać niż je leczyć

i do tych zaliczyłabym zmiany na skórze, raka szyjki macicy czy raka piersi. Korzyst- niejsze dla chorego a tańsze dla podatnika są np. regularne kontrole ginekologiczne do starości, niż leczenie zaawansowanego raka szyjki macicy z jego bezwzględnym przebiegiem, wymagającym ogromnych nakładów finansowych (radio- i chemio- terapia, leczenie przeciwbólowe, skom- plikowane zabiegi urologiczne ratujące funkcje nerek).

Diagnozowanie

Rozpoczyna się ono od samoob- serwacji. Do czynników alarmowych, ostrzegawczych należą takie zjawiska, które chory powinien zauważyć, nie zlek- ceważyć i udać się do lekarza. Co prawda coraz rzadziej, ale słyszę od chorych takie zdanie: „Zauważyłem, ale nie poszedłem do lekarza, bo się bałem”. Moja starsza koleżanka, która była dla mnie mistrzem zawodu, mawiała wtedy: „Gdy pojawią się pełne objawy choroby, będziesz się

BACKGROUNDS.HD

(12)

Z B L I S K A

APOSTOLSTWO CHORYCH

12

bał jeszcze bardziej”. Jeszcze starszym, a niesłusznym powiedzeniem jest: „Nie wolno tego ruszać, bo mogę umrzeć”.

Podstawowe sygnały alarmowe to:

guz, zmiana kształtu i koloru znamion na skórze, owrzodzenie lub rana, które się nie goją, chrypka, kaszel, które trwają pomimo leczenia, kłopoty z połykaniem, zaburzenia pracy jelit, które są czymś no- wym, krwawienia niezależnie od tego skąd pochodzą, utrata apetytu, nagła znaczna utrata wagi np. kilka kilogramów w ciągu jednego miesiąca. Do diagnostyki należy prawidłowy wywiad (na pewno nie po- winno się rozpoczynać od wykonywania badań dodatkowych), zbadanie

ręczne chorego – czasami budzi ono zdziwienie. Obecnie spoty- kam pacjentów – co jest nowym zjawiskiem – którzy niechętnie poddają się oględzinom. Słyszę:

„A to badanie musi być? Mam wszystkie wyniki”.

Diagnostyka uzależniona

jest od rodzaju nowotworu i jego prze- biegu, decyduje o niej lekarz. Chorobę opisaną w internecie nie zawsze da się przyłożyć do rzeczywistości, a tę określa właśnie lekarz z doświadczeniem i zna- jomością danej jednostki chorobowej.

Spojrzenie na tysięcznego chorego z ra- kiem płuca to nie to samo, co przeczytanie o nim w internecie.

Czy nowotwór to wyrok?

Wiadomość o chorobie jest dla czło- wieka stopklatką. Nagle trzeba wszystko przerwać i zastanowić się, na co właściwie jestem chory, co dalej? Część osób w me- chanizmie obronnym nie chce niczego

wiedzieć, chowa głowę w piasek. Spo- tkałam pacjentów, którzy nigdy nie przeczytali swojej karty wypisowej.

Jednak lęk zmniejsza się przez wiedzę, jaką stopniowo nabywa pacjent – jeżeli wiem, to potrafię coś z tym zrobić. No- wotwory są różne, także te o dobrym rokowaniu. Łatwo wyciąć małą zmia- nę skórną na dłoni, trudniej taką samą w okolicy oka. Łatwiej wyleczyć raka nabłonkowego skóry niż czerniaka, który jest również nowotworem skó- ry; łatwiej wyleczyć raka szyjki macicy niż raka trzustki; łatwiej wyleczyć małą zmianę niż olbrzymią. Z tego wynika, że wiele czynników wpływa na to, czy mamy szansę. Przez te 30 lat od kiedy pojawiłam się w drzwiach Instytutu, onko- logia poczyniła duży postęp i człowiek w tej kwestii nie jest już taki bezradny, jak kiedyś.

Leczenie

Leczenie może być zarówno radykal- ne i zagwarantować wyleczenie; mamy też leczenie paliatywne – które zawiera w sobie rozległą wiedzę i doświadcze- nie – ma na celu przedłużenie życia i podniesienie jego jakości. Wczesne wykrycie nowotworu zwiększa szansę na jego wyleczenie. Znam osoby, które się wyleczyły 5, 10, 15 i 20 lat temu!

Nowotwory leczy się głównie za po- mocą operacji, radio-, chemio- i hor- monoterapii. Każda z tych metod była wprowadzana długo i starannie, a głów- nym wskaźnikiem świadczącym o sku- teczności był procent osób wyleczonych w stosunku do wszystkich leczonych.

Choroba nowotworowa

jest bardzo

powszechna

i przewlekła.

(13)

Z B L I S K A

13

APOSTOLSTWO CHORYCH

Przez te wszystkie lata chorzy pytali o bioenergoterapeutów, picie nafty i mo- czu, mikroelementy np. z Warszawy, pest- ki moreli, torf, wilkakorę itd. Jednak nie ma jasnych prac badawczych opartych na dużych grupach, udowadniających skuteczność tych działań i każdy kto je podejmuje, robi to na własne ryzyko.

Statystyka

Badam panią w eleganckim miesz- kaniu, odzywa się mąż: „Moja żona tak cierpi, a tam pod sklepem tacy panowie – rozumie pani – piją piwo i nic im nie jest”.

Odpowiadam: „Tych panów przyjmujemy do hospicjum stacjonarnego, ponieważ nie mają nikogo, kto by się nimi opiekował, chorują tak samo, jak pańska żona, bo no- wotwory są złośliwe”. Zachorowalnością tzn. ilością osób, które zachorowały na 100 tys. mieszkańców i rozkładem cho- rych w obrębie grup społecznych, a tak- że zależnością zachorowalności od płci, wieku, zawodów, miejsca zatrudnienia, uzależnień, wagi ciała czy nawyków żywie- niowych, zajmują się specjaliści Zakładu Epidemiologii Nowotworów przy Insty- tucie Onkologii. Na przykład w basenie Morza Śródziemnego gdzie są inne nawyki żywieniowe, istnieje najmniejsza zachoro- walność, co nakierowało naukowców na problem prawidłowego żywienia.

Czy one są zaraźliwe?

Nie, ale… Są nowotwory związane z zakażeniem wirusami, np. HCV, HBV, wirusem opryszczki, wirusem Epstein- -Bara, adenowirusami (dwa ostatnie nie dotyczą naszych rejonów). Te wirusy są czynnikami ryzyka, które zwiększają

zapadalność na nowotwory. HCV i HBV mogą być czynnikami wywołującymi no- wotwór wątroby, HPV – szyjki macicy, wirus opryszczki – raka szyjki macicy, sromu i prącia. Zapobieganie zakażeniom i szczepienia, również profilaktyka polega- jąca na znajomości rozprzestrzeniania się tych wirusów, unikanie zakażenia, leczenie już istniejącego, zmniejszają zachorowal- ność na te nowotwory. Można się zarazić przez niejałowy sprzęt medyczyny, podczas wykonywania tatuażu, a od nosiciela wiru- sów poprzez wydaliny i wydzieliny. HPV przenosi się podczas stosunku płciowego i prezerwatywa przed nimi nie zabezpiecza.

Pilot w rękach obcego?

Wiedza, profilaktyka, diagnozowa- nie, leczenie, wsparcie, miłość jaką ota- czamy naszych chorych – to wszystko po to, by pilot nie znalazł się w rękach

„obcego”. Rozmawiałam kiedyś z młodą dziewczyną, mówiąc: „Popatrz, ilu ludzi cierpi i choruje, ilu straciło życie przez nowotwory!”. Usłyszałam zaskakującą od- powiedź: „Jeszcze sto lat temu, w czasie jakiejś epidemii, połowa ludności miasta ginęła w ciągu paru dni. Nie mamy tak źle;

oni mieli swoją biedę, my mamy swoją”.

Myślę, że marzenie o człowieku bez łez, cierpienia i chorób nie jest bezpodstawne.

Jestem wierzącym lekarzem i wiem, że Bóg dał nam taką obietnicę. Dziecko ze śmie- chem burzy wieżę z klocków, potem wiele innych rzeczy jest burzonych i niszczonych.

Zmartwychwstanie będzie największym cudem zbudowania wszystkiego na nowo.

q

(14)

APOSTOLSTWO CHORYCH

14

B I B L I J N E C O N I E C O

Z Księgi Psalmów. O jednym z miejsc przebywania Boga.

Proszę o otwarcie Pisma Świętego na Psalmie 87

O Syjonie – Bożym mieście i macierzy narodów

KS. JANUSZ WILK

P

salm 87 jest utożsamiany z „pie- śniami Syjonu” lub „pieśniami o Syjonie”, czyli z grupą psalmów, które były recytowane lub śpiewane pod- czas liturgii w świątyni jerozolimskiej albo w związku z pielgrzymką do niej.

Termin „Syjon” (dosł. „zamek”), pier- wotnie określał dawne miasto Jebusytów na południowo-wschodnim wzgórzu Jerozolimy, później górę, na której wznie- siono świątynię jerozolimską, a z czasem zaczął definiować całe miasto Jeruzalem.

W naszym Psalmie, gdzie termin ten wy- stępuje dwukrotnie (wers 2 i 5), odnosi się on do miasta Jerozolimy. Cały Psalm 87 jest przesiąknięty zapachem tego miasta, które przez Boga zostało wybrane nie tylko spośród innych miast Jakuba (czyli całego Izraela), ale i spośród wszystkich miast świata.

Jerozolima (Syjon) była postrzega- na jako centrum i pępek świata. Jeszcze w XVI wieku, pomimo odkrycia już Ame- ryki, uważano Jerozolimę za centralne

miejsce na ziemi. Przeświadczenie to wyraża mapa z 1580 roku, narysowana przez Heinricha Büntinga (1545-1606) z Hanoweru, który trzy kontynenty ze- stawił w kształcie trójlistnej koniczyny.

Jej listki, utworzone przez Europę, Afrykę i Azję, spotykają się w jednym okręgu, oznaczającym Jerozolimę. Dzisiaj nasze geograficznie spojrzenie jest już nieco inne, jednakże w wymiarze teologicz- nym Syjon wciąż pozostaje centralnym miejscem w historii zbawienia człowieka.

W analizowanym kantyku możemy wyróżnić trzy myśli, skupione wokół Syjonu. Pierwsza (wersy 1b-2) zawiera pochwałę Syjonu, druga (wersy 3-6) pod- kreśla więź różnych narodów i ludów z Syjonem, a trzecia (wers 7) eksponuje uwielbienie Syjonu. Psalmista wskazu- je najpierw na miłość Boga do Syjonu (wers 2), który spośród wielu miejsc na ziemi wybrał właśnie Jerozolimę, aby to w niej być obecny przez świątynię oraz dynastię Dawidową, która z czasem stała się ludzką przestrzenią narodzin Jezusa Chrystusa. Dlaczego akurat Syjon został tak uprzywilejowany? Próba odpowiedzi

(15)

15

APOSTOLSTWO CHORYCH

B I B L I J N E C O N I E C O

na to pytanie mieści się w stwierdzeniu, że miłość posiada swoje tajemnice.

Druga część Psalmu, w którą z wiel- kim zachwytem wprowadza wers 3, akcentuje centralne miejsce Syjonu w ówczesnym świecie. Przyjrzyjmy się wyliczonym w tekście państwom (wers 4).

Rahab to symboliczne określenie Egiptu, mocarstwa znajdującego się na zachód od Jerozolimy. Babilon to nazwa potężnego mocarstwa (lub miasta) na wschód od Jerozolimy. Tyr (Fenicja) to – znajdu- jąca się na północ od świętego miasta Jeruzalem – potęga handlowa, a Kusz (Etiopia) to kraj umiejscowiony na po- łudniu od Jerozolimy. Psalmista podkre- śla, że wszyscy mieszkańcy tych krajów

narodzili się w Syjonie. Jerozolima była przede wszystkim duchowym miejscem narodzin każdego Izraelity, niezależnie od faktycznego miejsca jego narodzin.

Stąd także dla Żydów, którzy urodzili się i mieszkali poza Izraelem (diaspora), Jerozolima była i jest duchową matką.

Kraje, które zostały wyliczone w wer- sie czwartym, mogą nawiązywać do znaj- dujących się w nich żydowskich diaspor, ale i symbolizować prozelitów (pogan przyjmujących religię jahwistyczną), a nawet wszystkie ludy (wers 5), gdyż Jahwe jest Bogiem zarówno Żydów, jak i pogan, nawet jeśli ci drudzy nie uznają Jego obecności. W księdze zatytułowanej

„Syjon” każdy lud i poszczególny człowiek znajduje swoje stronice (wers 6), zapi- sywane własnym, codziennym życiem.

Wers 7, podsumowujący całą pieśń, wzmacnia jej radosny ton. Śpiew i taniec odzwierciedlają życiodajną więź z Syjo- nem, który jest jak czyste źródło nawad- niające całą ziemię. Bez tego źródła nie ma życia. W Ewangelii według św. Jana czytamy: „W ostatnim zaś, najbardziej uroczystym dniu święta Jezus wstał i za- wołał donośnym głosem: «Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we Mnie – niech przyjdzie do Mnie i pije!»” (J 7, 37). Słowa te wypowiedział Jezus w Jerozolimie.

Warto również zwrócić uwagę na słowa, którymi celebrujący Mszę Świę- tą kapłan rozpoczyna Drugą Modlitwę Eucharystyczną: „Zaprawdę, święty je- steś Boże, źródło wszelkiej świętości”.

Z „nowego Syjonu” wciąż wypływa źródło życia.

q

CANSTOCKPHOTO.PL

(16)

APOSTOLSTWO CHORYCH

16

N A S I O R Ę D O W N I C Y

W

e włoskim mieście Forli-Cesena położonym w sąsiedztwie Adriatyku, w regionie Emilia Romania, przy Via G. Mercuriali znaj- duje się Bazylika Santa Maria dei Servi.

Mimo, że Polacy – zwłaszcza w ostatnich dziesięcioleciach – bardzo chętnie wę- drują pielgrzymimi szlakami Italii, w tym miejscu można ich spotkać niewielu. Bo też związany z Forli Święty, którego ciało złożone w szklanej trumnie odwiedzają pątnicy z niemal wszystkich kontynen- tów – w Polsce do niedawna był prawie nieznany.

Początek wędrówki

Święty Peregryn (Pellegrino) Laziosi to jeden z najwybitniejszych przedsta- wicieli zakonu serwitów, czyli Sług Naj- świętszej Maryi Panny. Zakon ten powstał we Włoszech w 1240 roku. Założyło go siedmiu mieszkańców Florencji, którzy postanowili swoim życiem wypełnionym pokutą, modlitwą i uczynkami miłosier- dzia, zadośćuczynić Bogu za grzechy Flo- rentczyków. Wiele czasu poświęcali też rozważaniu boleści Maryi i naśladowaniu

Jej cnót, co z czasem stało się charak- terystycznym znakiem wyróżniającym zakon serwitów spośród innych rodzin zakonnych.

Kiedy w mieszkającej w Forli zamoż- nej, szlacheckiej rodzinie Laziosi, praw- dopodobnie między 1260 a 1265 rokiem, przyszedł na świat długo oczekiwany i upragniony synek, zakon serwitów miał już za sobą dwudziestolecie swego istnie- nia. Matka chłopca Flora Aspini – kobieta głębokiej wiary i pobożności – postano- wiła nadać synkowi imię Pellegrino, które w łacinie oznacza wędrowca, pielgrzyma.

Uczyniła to z pełnym przekonaniem, że wszyscy jesteśmy pielgrzymami na tej zie- mi, zaś naszą prawdziwą Ojczyzną jest Niebo. Z pewnością jednak nie przypusz- czała, jak głębokiego znaczenia imię to nabierze w kontekście życia jej syna. Mały Peregryn, kochany i rozpieszczany przez rodziców, otrzymał – głównie dzięki mat- ce – chrześcijańskie wychowanie. Jego młodzieńcze lata zdominował jednak wpływ rówieśników, którzy wciągnęli go w wir dalekich od pobożności uciech tego świata. Z pewnością sprzyjała temu także

Podróż do Nieba

– Święty Peregryn Laziosi

Podczas snu ujrzał Jezusa, który zszedłszy z krzyża, dotknął ran na jego nodze. Gdy się ocknął od razu zauważył, że noga przestała go boleć, a po ranach nie pozostał nawet najmniejszy ślad.

(17)

17

APOSTOLSTWO CHORYCH

N A S I O R Ę D O W N I C Y

gwałtowna i porywcza natura młodzieńca, który z powodu swego awanturniczego stylu życia, zyskał przydomek „huragan”.

Także ojciec Peregryna – Beranger Laziosi – nie był dla syna najlepszym, godnym naśladowania wzorem.

Przemiana

Młodość Peregryna przypadła na dramatyczny okres konfliktu pomiędzy zwolennikami władzy cesarskiej, a tymi, którzy opowiadali się za prymatem pa- pieża, określanego mianem wojny Gi- belinów z Gwelfami. Beranger Laziosi należał do zwolenników cesarza, a nawet był miejscowym przywódcą Gibelinów.

Za jego przykładem także Peregryn za- angażował się w działalność polityczną, aktywnie walcząc z papiestwem. Kiedy sytuacja stała się bardzo napięta, ów- czesny papież Marcin IV był zmuszony wysłać do Forli swego negocjatora, któ- remu powierzył trudną i delikatną misję pogodzenia zwaśnionych stron. Został nim późniejszy święty – o. Filip Benizi – jeden z najbardziej szanowanych ów- cześnie zakonników, zarazem przełożony zakonu serwitów. Niestety mieszkańcy Forli nie docenili ani gestu papieża, ani wysiłków jego negocjatora. Podczas jed- nego ze swoich płomiennych kazań został on zakrzyczany, publicznie znieważony, a wreszcie wyrzucony z miasta. Jednym z najbardziej zaciekłych napastników był nie kto inny, jak właśnie Peregryn Laziosi, który rzucił się na o. Filipa Beniziego i uderzył go w twarz. Jakież jednak było zdumienie rozjuszonego osiemnastolatka, gdy zakonnik, zamiast uchylić się przed ciosem, nadstawił Peregrynowi drugi

policzek i spokojnie pomodlił się w jego intencji. To było coś, co zapalczywemu młodzieńcowi nie mieściło się w głowie i dogłębnie nim wstrząsnęło. Bóg potrafi wyprowadzić dobro nawet z najbardziej haniebnych ludzkich uczynków. I tym razem, mimo tak niefortunnych oko- liczności pierwszego spotkania dwóch późniejszych Świętych, miało ono zaowo- cować duchową przemianą Peregryna.

Odszukał o. Filipa i poruszony jego po- korą oraz cierpliwością, upadł przed nim na twarz, błagając o przebaczenie. W ten sposób rozpoczął pierwszy etap swojej pielgrzymki ku nawróceniu, a jego rady- kalna przemiana bardzo przypominała nawrócenie św. Pawła. Nękany wyrzutami sumienia i pełen skruchy Peregryn żało- wał za wszystkie złe uczynki popełnione

WWW.WIKIMEDIA.PL

(18)

APOSTOLSTWO CHORYCH

18

N A S I O R Ę D O W N I C Y

w ciągu krótkiego, lecz burzliwego życia i usiłował zadośćuczynić za swoje do- tychczasowe postępowanie. Długo też rozważał, jaki kierunek nadać swemu przyszłemu życiu, pytając Jezusa i Jego Najświętszą Matkę, w jaki sposób mógłby najlepiej wynagrodzić popełnione przez siebie zło.

Gorliwy zakonnik

Którejś nocy trzydziestoletniemu już Peregrynowi przyśniła się Maryja i poleci- ła, aby natychmiast udał się do Sieny i tam wstąpił do zakonu serwitów – tego same- go, do którego należał również

o. Filip Benizi. Peregryn, widząc w tym wyraźną Bożą wolę, po przybyciu do Sieny podjął się przygotowania do życia zakon- nego, studiując teologię, a po zakończeniu nauki i stosownej formacji, otrzymał święcenia ka- płańskie. Jako Bożą wolę przyjął

także decyzję przełożonych, którzy skie- rowali go do pracy duszpasterskiej w jego rodzinnym mieście. Stało się to okazją, by pośród tych, którzy kiedyś znali go jako porywczego hulakę, dawać świadectwo pokornego i cichego życia przepełnionego modlitwą i osobistymi umartwieniami.

Peregryn ufundował więc w Forli klasztor serwitów i z wielką gorliwością oddał się posłudze duszpasterskiej, pragnąc przy- czynić się do odbudowy życia religijnego w rodzinnym mieście. Wkrótce dał się też poznać jako pełen miłosierdzia i cierpli- wości opiekun chorych i ubogich, których szczerze pokochał. Starał się regularnie odwiedzać ich w domach. Z czasem jego dobra sława całkowicie zakryła pamięć

o uczynkach burzliwej przeszłości. Zapo- mnieli o nich nawet ci, którzy wówczas dobrze go znali.

U stóp Ukrzyżowanego Ale nie zapomniał sam Peregryn. Co- dziennie starał się zadośćuczynić za swoje grzechy, podejmując coraz to nowe umar- twienia. Pracując nad własnym charakte- rem i życiem wewnętrznym, kierował się zasadą: „Dziś lepiej niż wczoraj, jutro lepiej niż dziś”. Nie poprzestawał na dotkliwych postach i długotrwałych, często nocnych modlitwach. Jego hagiografowie twierdzą, że zamiast w łóżku, wolał sypiać na kamiennej posadzce i przez 30 lat rezygnował z pozycji siedzącej z wyjątkiem sytuacji, kiedy było to konieczne, aby nie zwracać na siebie zbytniej uwagi.

Nie jest wykluczone, że właśnie to umartwienie przyczyniło się do śmiertelnej choroby, która ostatecznie zawładnęła jego ciałem, gdy skończył 60-ty rok życia. Zapalenie żył powoli przekształciło się w nowotwór, który zaatakował także okoliczne kości.

Peregryn z niebywałą cierpliwością starał się znosić niewyobrażalny ból, a przykry zapach, jaki wydawał guz i otwarta rana na jego nodze sprawiły, że przez dłuższy czas żył niemal w całkowitym odosobnieniu.

Wszystkie te doświadczenia przyjmował jednak z pokorą, jako Bożą wolę i jesz- cze jedną okazję do zadośćuczynienia, co sprawiło, że zaczęto go nazywać „drugim Hiobem”. Tymczasem medycy byli coraz bardziej bezradni wobec choroby siejącej w organizmie zakonnika prawdziwe spu- stoszenie. Któregoś dnia opiekujący się

Św. Peregryn czczony jest głównie jako patron chorych

na raka.

(19)

19

APOSTOLSTWO CHORYCH

N A S I O R Ę D O W N I C Y

Peregrynem lekarz – Paolo Salacio, zarzą- dził natychmiastową amputację strawionej nowotworem i zakażonej nogi, uważając, że to jedyny sposób na przedłużenie życia zakonnika. Nietrudno wyobrazić sobie, jaki los czekał chorych pozbawionych kończyn w czasach, w których protezy nikomu się nawet nie śniły. Miał tego świadomość także Peregryn. Jakże on,

„pielgrzym” będzie teraz pełnił swoją misję? W jaki sposób, pozbawiony nóg, ma spieszyć do innych z duszpasterską posługą? W noc poprzedzającą amputa- cję ostatkiem sił dowlókł się do jednego z klasztornych pomieszczeń i upadłszy na twarz przed wizerunkiem ukrzyżowanego Jezusa, długo prosił Go o pomoc w roze- znaniu i przyjęciu woli Bożej, a – jeśli tego chciałby także Bóg – o powrót do zdrowia.

W końcu wyczerpany cierpieniem zasnął.

Podczas snu ujrzał Jezusa, który zszedłszy z krzyża, dotknął ran na jego nodze. Gdy Peregryn się ocknął od razu zauważył, że noga przestała go boleć, a po ranach nie pozostał nawet najmniejszy ślad. Resz- tę nocy spędził na modlitwie, wielbiąc swego Boskiego Uzdrowiciela. Kiedy rano przybył lekarz, aby przygotować swoje- go pacjenta do amputacji, Peregryn po- wiedział: „Łaskawy Bóg zaoszczędził ci pracy. Moja noga jest zdrowa; uzdrowił ją silniejszy Lekarz”.

Trudna sława

Za sprawą doktora Salacio i jego ra- portu, sprawa cudownego uzdrowienia szybko rozniosła się po okolicy i – choć skromny zakonnik nigdy tego nie pragnął – przysporzyła Peregrynowi niezwykłej popularności. Ludzie ściągali zewsząd,

ustawiając się w długich kolejkach, aby prosić go o modlitewne wstawiennictwo w rozmaitych sprawach. Peregryn spełniał ich prośby, lecz na ile tylko było to moż- liwe, starał się usuwać w cień, pozostając nadal pokornym i zawsze gotowym nieść pomoc najuboższym. Przez kolejne 20 lat życia dał się również poznać jako bardzo dobry kaznodzieja i cierpliwy spowied- nik, do którego penitenci ściągali tłumnie nawet spoza okolic Forli.

Ratownik w beznadziei Zmarł w Forli 1 maja 1345 roku z po- wodu bardzo wysokiej gorączki. Śmierć zakonnika tak kochanego przez ludzi, zwłaszcza chorych i biednych, wstrząsnęła całym miasteczkiem. Niemal natychmiast po śmierci zaczął się też spontanicznie rozwijać jego kult. Już podczas pogrzebu miało dojść do dwóch cudownych zdarzeń, które przypisano jego wstawiennictwu.

Ludzie za pośrednictwem Peregryna co- raz częściej powierzali Bogu swoje trudne sprawy, a przekonanie o jego świętości Bóg potwierdzał licznymi łaskami i uzdrowie- niami. Trzy z nich Stolica Apostolska za- twierdziła później jako cuda wymagane do uznania jego świętości. Było to uzdrowie- nie porażonego chłopca oraz uzdrowienia chorujących na nowotwory: kapłana i za- konnicy. W 1609 roku Peregryn Laziosi został beatyfikowany przez papieża Pawła V, zaś 27 grudnia 1726 roku ówczesny pa- pież Benedykt XIII kanonizował go. Jego wspomnienie liturgiczne zasadniczo przy- pada 1 maja, lecz z uwagi na uroczystość św. Józefa, w wielu miejscach na świecie św. Peregryna wspomina się 4 maja lub 30 kwietnia. Czczony jest głównie jako

(20)

APOSTOLSTWO CHORYCH

20

N A S I O R Ę D O W N I C Y

patron chorych na raka. Zwracają się do niego także ludzie cierpiący na wiele in- nych nieuleczalnych chorób i ci, którym dokucza ból nóg innego pochodzenia niż nowotwór. Od pewnego czasu także cier- piący z powodu AIDS i chorób skóry wi- dzą w nim swego patrona. Porównywany bywa ze św. Ritą z Cascia; ich życiorysy mają bowiem kilka punktów zbieżnych, zwłaszcza w kwestiach odosobnienia, ja- kiego doświadczali podczas choroby, ale głównie z powodu stosunku do własnego cierpienia znoszonego z wielką cierpliwo- ścią. Oboje przyzywani są też jako orę- downicy w tych samych dolegliwościach oraz w sprawach uważanych za bardzo trudne czy nawet beznadziejne.

Patrząc na krzyż Jezusa Na obrazach, rzeźbach czy witrażach św. Peregryna widzimy niekiedy z laską pielgrzyma, nawiązującą do jego imienia, a także drogi jaką przebył od grzesznej młodości, poprzez nawrócenie, aż do świę- tości. Najczęściej jednak artyści przed- stawiają go jako zakonnika z krzyżem w dłoni, lub trwającego przed obliczem ukrzyżowanego Chrystusa. Na każdym z wizerunków odsłania on ranę na nodze, po której już wkrótce, za sprawą Jezusa, nie pozostanie nawet ślad. Ten gest napełnia wszystkich chorych nadzieją otrzymania łaski uzdrowienia, jakiej niegdyś dostąpił ich święty orędownik. Drugą dłonią Pe- regryn wskazuje na krzyż Jezusa, jakby chciał zaprosić wszystkich, którzy cierpią na nowotwory i inne choroby, do pełnego zjednoczenia się z męką Zbawiciela.

opracowała: DANUTA DAJMUND

Modlitwa za wstawiennictwem

św. Peregryna

Przychodzimy do Ciebie z ufnością, św. Peregrynie, prosząc, byś wstawiał

się za (wymieniamy osobę), który jest chory. Ty modliłeś się pod krucyfiksem, a Jezus usłyszał Twoją modlitwę i teraz żyjesz w wiecznej światłości Nieba. Prosimy Cię, módl się, aby Zmartwychwstały wyciągnął

swoją wszechmocną dłoń nad nim i uleczył go z choroby.

Św. Peregrynie, wierny sługo Maryi, wstawiaj się za tym chorym, aby Jezus uwolnił go od cierpienia i w ten

sposób okazał moc swojej zbawczej miłości. Uproś Pana Życia, aby mógł

cieszyć się światłem odzyskanego zdrowia.

Św. Peregrynie wysłuchaj naszą modlitwę i wstawiaj się za naszym

cierpiącym przyjacielem – tak jak setnik wstawiał się za swoim sługą, jak Marta i Maria błagały za swojego brata Łazarza, jak Maryja wstawiała się za małżonkami w Kanie

– aby mógł poznać moc Twojego wstawiennictwa za cierpiącymi.

Niech Bóg Ojciec, Syn i Duch Święty, których świętość jaśnieje przed Tobą, św. Peregrynie, otrzymają wszelką

cześć i chwałę na wieki. Amen.

q

(21)

21

APOSTOLSTWO CHORYCH

P A N O R A M A W I A R Y

Kiedy śmierć rodzi życie

Tamtego dnia przebyłam drogę pomiędzy życiem i śmiercią, pomiędzy powitaniem i pożegnaniem – z całym mistycznym i cielesnym wymiarem tych zdarzeń.

BARBARA MAREK

H

istoria ta, jakkolwiek zadziwiająca i po ludzku trudna do wytłuma- czenia, wydarzyła się naprawdę i stanowi wyraźny znak Bożej mocy i Jego obecności w moim życiu.

Pani Agnieszka

Zdarzyło się to w 1997 roku, kiedy za- angażowana byłam w posługę hospicyjną.

Moją podopieczną była wówczas prawie 90-cio letnia pani Agnieszka, u której stwierdzono nieoperacyjny nowotwór piersi. Chodziłam do niej rano lub po pracy, żeby spełniać rozmaite czynności pielęgnacyjne, podać leki, porozmawiać, czy po prostu – być w pobliżu. Bardzo wiele ze sobą rozmawiałyśmy. Opowiadała mi o nieżyjącym mężu, o jedynej córce, która zmarła przed laty, rodząc dziecko, o różnych zdarzeniach z jej długiego życia.

Była osobą pogodną i otwartą na ludzi.

Interesowała się także moją pracą w Apo- stolstwie Chorych i całym tym dziełem, w które zaangażowała się z wielkim en- tuzjazmem. Jak to się zwykle dzieje po- między hospicjantem a podopiecznym – w miarę upływu czasu, zrodziło się między

nami jakieś nieuchwytne porozumienie serc, jakaś niewyrażalna słowami więź.

Po pracy przełykałam w pośpiechu zupę, by jak najszybciej biec do pani Agnieszki.

Często zastawałam ją leżącą na podłodze koło łóżka, z którego usiłowała się wy- dostać, aby o własnych siłach udać się do łazienki.

Co z Karolinką?

W tamtym czasie moja najstarsza cór- ka wychodziła za mąż. Pani Agnieszka prosiła, bym jej o wszystkim opowiadała;

opisała ceremonię ślubną i wesele, poka- zała zdjęcia. Córka przebyła w wieku 20 lat częściową resekcję jajnika, cierpiała na endometriozę, miewała krwotoki. Lekarze nie dawali jej nadziei na dziecko. A jednak udało się! Niestety ciąża była zagrożo- na i trzeba było pójść do szpitala. Pani Agnieszka oznajmiła mi, że odtąd każdego dnia będzie ofiarować swoje cierpienia w intencji mojej Karoliny i mającego się urodzić dziecka. Często zastawałam ją odmawiającą modlitwy z dyplomu Apo- stolstwa Chorych, który jej przyniosłam.

Pierwsze jej słowa, kiedy przychodziłam, były zawsze takie same – „Co z Karolinką?”.

Czułam, że w jakimś sensie utożsamia się z całą tą sytuacją poprzez własne przeżycia

(22)

APOSTOLSTWO CHORYCH

22

P A N O R A M A W I A R Y

związane ze śmiercią córki, która, gdyby żyła – byłaby dokładnie w moim wieku!

Rodzenie kontra umieranie Mijały dni i tygodnie, Karolina leża- ła przykuta do szpitalnego łóżka z kro- plówkami podłączonymi do żył w obu rękach. Jej mąż, pomimo nawału pracy, przyjeżdżał do niej każdego dnia – czuły i wspierający. W połowie czwartego mie- siąca stan mojej córki nagle się pogorszył i wystąpiły silne skurcze macicy. Lekarz prowadzący robił wszystko, co w jego mocy, aby powstrzymać przedwczesną akcję porodową. Zaaplikował jej jakieś najnowsze lekarstwo i nie odchodził od jej łóżka. Z wielkim trudem udało mu się w końcu opanować sytuację. Gdy czasem udawało mi się złapać go na szpitalnym korytarzu, w odpowiedzi na moje pełne lęku pytania pozwalał mi mieć ostrożną

nadzieję. Pozostawało tylko oczekiwanie i modlitwa. Dalsze miesiące upływały pod znakiem heroicznej cierpliwości Karoliny, leżącej bez ruchu z kroplówkami w żyłach, wspieranej codziennym ofiarowaniem cierpień przez panią Agnieszkę.

Tymczasem zbliżały się 90-te urodzi- ny pani Agnieszki. Nasz ówczesny kapelan hospicyjny odprawił w jej domu Mszę Świętą, w której uczestniczył cały nasz zespół – pani doktor, pielęgniarki i dwie pozostałe wolontariuszki, a także zapro- szeni sąsiedzi. Po Mszy był tort, kawa i… radość, jaką dać może tylko podobna wspólnota.

W kolejnych miesiącach stan pani Agnieszki ulegał stopniowemu po- gorszeniu, choć nadal – ku zdumieniu wszystkich – dzielnie się trzymała. Po- sługa hospicyjna zazwyczaj obejmuje ostatnie (terminalne) stadium choroby

CANSTOCKPHOTO.PL

(23)

23

APOSTOLSTWO CHORYCH

P A N O R A M A W I A R Y

i w mojej jedenastoletniej praktyce tylko raz przez tak długi okres mogłam towa- rzyszyć chorej osobie.

Nowe życie

Pani Agnieszka nie ustawała w go- rących modlitwach w intencji Karoliny i w miarę zbliżania się terminu porodu była o nią coraz bardziej niespokojna.

Wyraźnie ubywało jej sił, już niewiele mó- wiła, prawie nie jadła. Nadszedł wreszcie pamiętny dzień 28 czerwca 1998 roku.

Zadzwonił do mnie zięć z wiadomością, że Karolina zaczęła rodzić. Zawiadomi- łam pozostałe wolontariuszki, żeby za- opiekowały się panią Agnieszką, a sama pojechałam do szpitala. Córka leżała na sali przedporodowej z silnymi już bólami.

Było wczesne popołudnie, lekarz zapewnił mnie, że do wieczora będzie po wszyst- kim. Radził, żebym wróciła do domu. Tak też zrobiłam. O 20-tej niespokojna za- dzwoniłam na oddział i dowiedziałam się, że jeszcze nic się nie wydarzyło, ale tętno dziecka słabnie i główka nieprawidłowo układa się do porodu. Zadzwoniłam również do wolontariuszek, by zapytać je o stan pani Agnieszki. Powiedziały, że jest już w agonii.

Około północy ordynator, który był wrogiem interwencji chirurgicznych, de- speracko ponaglany przez lekarza prowa- dzącego mojej córki, uległ w końcu jego prośbom i w ostatniej chwili zgodził się na wykonanie cesarskiego cięcia. Na świat przyszła zdrowa, prześliczna córeczka, ku wielkiej radości obojga rodziców i dziad- ków. Kiedy po nieprzespanej z niepokoju nocy przyjechałam do szpitala, pozwolo- no mi wejść na salę. Z drżącym sercem

otwarłam drzwi. Na łóżku obok mojej córki ujrzałam uśpione mocnym snem, różowe maleństwo – cud nowego życia!

Pielęgniarki pozwoliły mi zabrać dziecko w kołysce na kółkach na korytarz. Wozi- łam je, podczas gdy wyczerpana porodem Karolina spała. Wkrótce zmienili mnie pozostali, szczęśliwi dziadkowie, którzy przybyli powitać pierwszą wnuczkę.

Owocowanie Krzyża

Prosto ze szpitala pojechałam do pani Agnieszki; było już późne popołudnie.

Wolontariuszki krzątały się po miesz- kaniu. Chora leżała na łóżku, jakby bez życia, a ja czułam, jak bardzo stała mi się bliska przez te jedenaście miesięcy wspólnej drogi. Czarne ubrania leżały obok na krześle. „A więc to już? To po- żegnanie?” – pomyślałam i ze ściśniętym sercem podeszłam bliżej. Pochyliłam się nad nią – wydawała ostatnie tchnienia.

Szepnęłam jej do ucha: „Pani Agnieszko, Karolina urodziła szczęśliwie”. Dwie łzy spłynęły spod jej zamkniętych powiek.

Dla mnie były one jej niemą odpowiedzią.

Tamtego dnia przebyłam drogę po- między życiem i śmiercią, pomiędzy powitaniem i pożegnaniem – z całym mistycznym i cielesnym wymiarem tych zdarzeń. Po raz kolejny odczułam, jak wielką łaską jest dotknięcie tajemnicy cierpienia, ofiary i śmierci, które włą- czone w Krzyż – przynoszą owoc życia.

Córka Karoliny – Natalia skończyła 17 lat i chodzi do szkoły średniej, a ja do dziś dziękuję Bogu za dar cierpienia pani Agnieszki. Otrzymałam dużo wiecej niż dałam.

q

(24)

APOSTOLSTWO CHORYCH

24

P A N O R A M A W I A R Y

BARBARA CZERNIK

O

d wielu już lat wraz z mężem i księdzem Damianem prowa- dzimy rekolekcje dla rodzin Domowego Kościoła. Są to głównie rekolekcje tematyczne, które tworzy- my od podstaw. Inspiracje do rekolek- cji bywają bardzo różne: czasami jakaś dobra książka, ciekawa ikona czy ob- raz… Zazwyczaj pojawia się jakiś impuls i zgodnie stwierdzamy: „To jest to!”.

Któregoś roku ksiądz Damian po- wiedział, że ma nowy pomysł i z radością przedstawił nam plan rekolekcji. Ich tytuł brzmiał: „Ecce Homo”. Wysłuchaliśmy tego, co miał do powiedzenia i pierwszą myślą, jaka się we mnie zrodziła było: „Ja nie chcę takich rekolekcji”. Patrzyłam na obraz św.

Brata Alberta – „Ecce Homo” i budził we mnie lęk, niepokój, wręcz napawał przera- żeniem. Myślałam sobie: „Jak można przez tydzień mówić o cierpieniu? To może być dobry temat na jakieś rekolekcje wielko- postne, ale latem, w czasie wakacji?”. Zu- pełnie mi to nie pasowało. Pomyślałam

jednak, że tyle razy wyjeżdżaliśmy już wspólnie i zawsze były to wspaniałe re- kolekcje, więc warto i tym razem zaufać.

Widocznie tak ma być.

Trudna diagnoza

Przygotowania trwały kilka miesięcy.

Zawiesiliśmy obraz „Ecce Homo” w na- szym pokoju, coraz bardziej oswajając się z jego widokiem. Aż wreszcie przyszedł czas rekolekcji. Każdego dnia rozważa- liśmy i omawialiśmy fragment obrazu.

Patrzyłam na niego przez kilka miesięcy, ale dopiero tam, tak naprawdę, zobaczy- łam w tym obrazie Serce Jezusa i ogrom Jego miłości. Od tego momentu widok Chrystusa cierpiącego przestał budzić lęk.

Minęło kilka lat i nawet zapomniałam o obrazie… Nagle, zupełnie niespodziewa- nie, pojawiły się problemy ze zdrowiem.

Rutynowe badania i wydawało się, że wszystko jest w porządku. Gdy dolegli- wości nie ustępowały, kolejne badania i podejrzenie choroby nowotworowej.

Był to dla mnie szok. Zadawałam sobie pytania: „A jeżeli to rak, co wtedy zrobię, jak będę żyć?”. Postanowiłam, że będę żyć

Jezu, ufam Tobie!

Wszystkie „moje” sposoby radzenia sobie z chorobą zupełnie zawiodły.

Wydawało mi się, że to nie ma sensu, że nie warto walczyć, że nie mam już sił. Zupełnie mnie to przerosło. Powiedziałam wtedy Jezusowi, żeby coś z tym zrobił, bo ja już nie daję rady.

(25)

25

APOSTOLSTWO CHORYCH

P A N O R A M A W I A R Y

tak, jak do tej pory: pracować, angażo- wać się w Domowy Kościół, organizować rekolekcje, pomagać naszym dzieciom, cieszyć się każdym dniem. A zmienię tylko jedno – będę więcej się modlić…

Specjalnie dla mnie

Już w czasie biopsji lekarz potwierdził, że to nowotwór. Nie było jedynie wiado- mo, czy złośliwy. Wynik miałam otrzymać do trzech tygodni. Czekałam i czułam jak grunt usuwał mi się spod nóg. Pojawiał się lęk i niepokój. Ciągle zastanawiałam się, jaki będzie wynik, co mnie czeka? To niesamowite, jak Bóg działa w moim ży- ciu. Poszłam na niedzielną Eucharystię do

naszej Panewnickiej Bazyliki, a tu ogłosze- nie, że od poniedziałku przez cały tydzień będą odbywały się pierwsze parafialne rekolekcje dla chorych. Jakby specjalnie dla mnie. Rekolekcje prowadził o. Cyriak Wrzodak (zmarł w maju 2013 roku). Mło- dy kapłan na wózku inwalidzkim, który wrócił chory z misji.

Patron w chorobie

Pierwszego dnia poszłam na reko- lekcje i nawet nie przypuszczałam, że będzie to takie trudne. Wokół mnie byli sami starsi, schorowani ludzie. Myśla- łam sobie: „Co ja tu robię, to chyba jakaś pomyłka, ja do nich zupełnie nie pasuję, to nie może być prawda”. Bardzo ciężko było wejść w tę wspólnotę – wspólnotę ludzi cierpiących.

A potem były pełne ciepła słowa ojca, który małymi kroczkami wprowadzał mnie na drogę choroby, drogę cierpienia.

To od niego usłyszałam, że cierpienie jest powołaniem i że gdy ono nas dotyka nie mamy pytać Boga „dlaczego?”, lecz raczej o to, co Bóg chce osiągnąć przez nasze cierpienie, dlaczego je dopuszcza, co możemy zrobić, aby je dobrze przeżyć i wykorzystać… Nie mówił, że mamy się nie martwić, że będzie dobrze, wręcz przeciwnie – że przyjdą chwile, kiedy będzie bardzo ciężko, ale z Chrystusem damy radę! Ojciec Cyriak całym sobą, uczył tego, aby cierpienie przyjmować z radością, aby mimo bólu obdarzać in- nych uśmiechem.

Ostatni dzień rekolekcji był połączo- ny z udzielaniem sakramentu chorych.

Tak sobie pomyślałam, że może zdarzy się jakiś cud, może Bóg mnie uzdrowi…

WWW.WIKIMEDIA.PL

(26)

APOSTOLSTWO CHORYCH

26

P A N O R A M A W I A R Y

Gdy rozpoczęła się Eucharystia oka- zało się, że to 17 czerwca – wspomnienie św. Brata Alberta. Od razu przed oczyma stanął mi obraz Jezusa cierpiącego „Ecce Homo”. Tak bardzo przed nim uciekałam, tak bardzo się przed nim broniłam, a on znowu przychodzi. Pomyślałam wtedy, że to nie przypadek, że przez trzy lata Bóg przygotowywał mnie na ten dzień, że czeka mnie coś wyjątkowego, coś trud- nego. Postanowiłam wtedy, że obiorę św.

Brata Alberta za patrona na czas choroby i bardzo zapragnęłam jeszcze raz spotkać się twarzą w twarz z Chrystusem z „Ecce Homo”.

Będę z tobą Po kilku dniach wraz z mę- żem i księdzem Damianem, wy- braliśmy się do Krakowa. Pobyt w Krakowie rozpoczęliśmy od Sanktuarium Bożego Miłosier- dzia w Łagiewnikach. „Ecce

Homo” chciałam zostawić na koniec.

Najpierw była Msza przed obrazem Je- zusa Miłosiernego, a później wstąpiliśmy do kaplicy Najświętszego Sakramentu.

Gdy tam się modliliśmy przyszedł sms z wiadomością, że są już wyniki biopsji.

Nie chciałam już dłużej czekać, więc pro- sto z Łagiewnik pojechaliśmy do lekarza.

Okazało się, że jest to nowotwór złośli- wy. Czułam, że tak będzie. Było we mnie sporo lęku przed tym, co mnie czeka, nie wiedziałam, co robić, gdzie iść, czułam się zupełnie bezradna, jednak nie było we mnie rozpaczy. Jezus dał mi siłę, żebym potrafiła przyjąć tę wiadomość ze spo- kojem. Był to natomiast najtrudniejszy moment dla mojego męża. On mocno

wierzył w to, że wynik będzie dobry.

W pierwszym momencie trudno było mu przyjąć, że jest inaczej. Mimo tego usłyszałam wtedy najpiękniejsze słowa, jakie każda żona chciałaby usłyszeć w ta- kiej sytuacji: „Przejdziemy przez to razem, ja będę z tobą”. Za słowami poszły też czyny. Mąż zwolnił się z pracy i założył własną firmę, (co wcale nie było łatwe), aby być bardziej dyspozycyjnym i móc towarzyszyć mi w chorobie. Przed samą operacją jeszcze raz pojechaliśmy do Krakowa do Sanktuarium „Ecce Homo”.

Gdy tam przyjechaliśmy, ze zdziwieniem stwierdziłam, że to nie jest to – że o wiele bardziej ciągnie mnie do Łagiewnik. Miałam wrażenie, że Chrystus chce mi powiedzieć: „Nie bój się, nie myśl o cierpieniu, o tym co cię czeka, tylko Mi ufaj!”.

Tylko Mi ufaj

Potem była operacja, kolejny wynik i okazało się, że mam najgorszą odmianę nowotworu piersi, najbardziej złośliwą, z najgorszymi rokowaniami. I znowu:

„Tylko Mi ufaj!”. Choć nie było to proste oddawałam wszystko Jezusowi, ciągle powtarzając: „Jezu, ufam Tobie, Tobie się oddaję, uczyń ze mną, co zechcesz!”

Zaczęła się chemioterapia z wszyst- kimi skutkami ubocznymi. Przez cały czas jej trwania starałam się pamiętać o słowach o. Cyriaka, aby dobrze wykorzy- stać ten czas, aby nadać mu sens. Każda chemia była więc w jakiejś konkretnej intencji. Gdy było najtrudniej, wiedziałam, że ta dana osoba najbardziej potrzebuje mojej modlitwy, mojej ofiary. A Jezus

Od Serca Jezusa uczę

się miłości.

(27)

27

APOSTOLSTWO CHORYCH

P A N O R A M A W I A R Y

ciągle powtarzał: „Nie bój się! Tylko Mi ufaj!”. Więc ufałam, a On dawał siłę i moc. Bywały jednak chwile, kiedy było bardzo ciężko, kiedy nie potrafiłam się modlić. Wtedy inni modlili się za mnie.

A ja myślałam o tym, byle tylko wytrwać do końca. Jeszcze tylko trzy, jeszcze tylko dwie, jeszcze tylko jedna chemia. Tak bardzo chciałam, aby to się już skończyło, aby znów było normalnie.

Kryzys

Z radością jechałam na ostatnią che- mię i gdy myślałam, że mam już wszystko za sobą, okazało się, że muszę poddać się radioterapii. Znowu pojawił się lęk przed tym, co mnie czeka i Jezusowe: „Nie bój się! Tylko Mi ufaj!”. Kilka dni przed radioterapią dowiedziałam się, że zostanę babcią. Była to najpiękniejsza wiadomość, na którą tak bardzo czekałam i dawała niesamowitą siłę. Tak bardzo chciałam walczyć, aby jeszcze zdążyć zobaczyć to maleństwo, przytulić, pokazać mu, co znaczy miłość babci. Wydawało się, że radioterapia minęła bez komplikacji, jednak po kilku dniach od jej zakończe- nia zaczęły się problemy. Coraz większa rana, coraz większy ból i zupełna bez- silność. Kolejny szpital i okazuje się, że rana jest tak rozległa, że konieczny będzie przeszczep skóry. Dla mnie był to czas największego kryzysu i chyba najważ- niejsze w moim życiu rekolekcje. Tego nie potrafiłam już przyjąć. Wszystko we mnie się buntowało: „Dlaczego jeszcze to?, dlaczego ciągle mało?”. Wszystkie

„moje” sposoby radzenia sobie z chorobą zupełnie zawiodły. Wydawało mi się, że to nie ma sensu, że nie warto walczyć, że

nie mam już sił. Zupełnie mnie to przero- sło. Powiedziałam wtedy Jezusowi, żeby coś z tym zrobił, bo ja już nie daję rady.

Znamię Serca

I wtedy On zaczął działać i wydarzył się cud. Choć byłam przygotowywana do przeszczepu, rana zaczęła sama się goić. Lekarze nie potrafili w to uwierzyć.

Z każdym dniem przybywało zdrowej skóry i po dwóch tygodniach mogłam wrócić do domu. Rana się zagoiła, ale blizny pozostały. Bardzo trudno było mi zaakceptować mój wygląd, moje oszpecenie, moją niepełnosprawność.

Gdy na jednych z rekolekcji dzieliłam się podobnym świadectwem, po zakoń- czeniu podeszła do mnie pewna osoba i powiedziała, że gdy słuchała tego, co mówię, to pomyślała sobie, że na mojej piersi Bóg wymalował takie samo serce, jak na obrazie „Ecce Homo”. To było nie- samowite. Od tej pory zupełnie inaczej patrzę na to moje okaleczone ciało. Od Serca Jezusa uczę się miłości i to Serce staram się dawać innym. Od Jego Ser- ca uczę się, jak być dobrą żoną, mamą i babcią, a Jezus nieustannie błogosławi.

Minęły już trzy lata. Czuję się dobrze i mam dobre wyniki. Doczekałam się dwóch wnuczek: Antoniny i Marty, a teraz czekamy na narodziny Wojtusia.

Nieustannie dziękuję Bogu za dar ich życia oraz za każdy nowy dzień, jaki mi daje. Nie wiem, co jeszcze przede mną, co Bóg dla mnie przygotował, ale ciągle powtarzam: „Jezu, ufam Tobie, uczyń ze mną, co zechcesz!”.

q

Cytaty

Powiązane dokumenty

On jest Zbawicielem, Leka- rzem, który przyszedł, żeby nas uleczyć i który towarzyszy każdemu człowie- kowi w jego cierpieniu” – zwróciła się do chorych..

Bóg zawsze był obecny w moim życiu i dlatego świadomość, że ktoś modli się za mnie, że oddaje mnie Bogu, daje mi taką siłę.. – Pismo Święte uczy, że mieć obok siebie

Jezus pragnie, aby przez wpatrywanie się w Jego Serce i przylgnięcie do Niego nasze serca stały się miejscem przebywania Boga, miej- scem spotkania z Nim..

Jako że nasz miesięcznik jest Listem do osób chorych i niepełnosprawnych, chcemy w trwającym Roku Życia Kon- sekrowanego przywołać właśnie te zgro- madzenia zakonne, które

Starał się jednak utrzymywać kontakt z kolegami i dzięki temu wiedział, że już na początku 1940 roku Niemcy wywieźli z Niepokalano- wa maszyny drukarskie, profesorowie wraz z

apostołów naśladujących samego Chry- stusa. Podczas kolejnej przerwy na po- siłek czy wypoczynek kapłani mieli czas na indywidualne rozmowy z chorymi oraz odwiedzali tych, którzy

Bo przecież tylko spełnienie się woli Bożej jest dla mnie gwarancją szczęścia – także wtedy, jeśli jest to spełnienie przez krzyż. Bo wola Ojca jest cała mi- łością

Raz już prawie uległ, lecz kiedy wszedł do baru nagle po- czuł się bardzo samotny i zrozumiał, że nie należy już do tego miejsca, że to już nie jest jego świat.. Wyszedł