• Nie Znaleziono Wyników

U. STEINERA ET COM P

W dokumencie Listy wybrane Ludwika van Beethovena (Stron 119-145)

Otóż posyłam Panu, kochany S teinerze, głosy do Symfonji w A. B yłem pierw szym , k tó ry zapropono­

w ał Diabellemu, byś P a n drukow ał z nich sym fonię.

Dlatego ton, którego P a n u ży w asz w odniesieniu do mnie, w łaśnie z tych w zględów nie powinien mieć miejsca. — R az jeszcze proszę P an a o operę, bym mógł popraw ić A rtarji ich k w a rte to w y w yciąg z tego.

Zechciej P a n nie ok azy w ać z tego pow odu żadnej za­

zdrości, i choćby dlatego pow strzy m ać ją, poniew aż ona nie przynosi P an u żadnego zaszczytu. — Chcia­

łem być zaw sze dla P a n a uczynnym , jednak mój cha­

ra k te r nie znosi nieufności, a nasza um ow a opiewa, że ja mam p raw o w szy stk ie te dzieła, które P a n p o ­ siadasz, dać także do Anglji. A mogę P an u udow odnić,

że z tego p ra w a jeszcze żadnych korzyści nie w y c ią­

gnąłem , i że, gdybym był pozostał w zupełności pa­

nem moich utw orów , Anglicy byliby zapłacili mi za nie zgoła inaczej, aniżeli P an. je d n a k jestem w ierny, i trzym am się ściśle postanow ień kontraktu, nie z w a­

żając na to.

A te ra z zaw iadam iam W as, że w kilku dniach od­

będzie się posiedzenie ciężkiego (i to ciężkiego oło­

wiem ) sądu w ojennego, po którem cały regim ent, od G enerała-porucznika zacząw szy, zostanie zupełnie ro z­

w iązany a zarazem zostanie pozbaw iony w szystkich m ających nastąpić zaszczy tó w i odznaczeń.

P o raz ostatni g---—s

W iedeń, ,29 latego 1815.

Do

HRABINY MARJI VON ERDOEDY.

W ielką przyjem ność spraw iło mi odczytanie listu P ani, zarów no jak i odnowienie Jej przyjaźni dla mnie.

B yło to oddaw na m em życzeniem , móc P anią ujrzeć kiedyś znow u jak i Jej drogie dzieciaki, gdyż jakkol­

w iek w ycierpiałem w iele, jednak nie zatraciłem po­

przednich uczuć dla dzieciństw a, pięknej n atu ry i p rz y ­ jaźni. — Trio i w szystko, co zresztą dotychczas nie

— 100 —

w yszło, jest z całego serca do dyspozycji P ani, droga H rabino — i skoro tylko zostanie przepisane, o trz y ­ m asz je P ani natychm iast. Nie bez w spółczucia do­

w iad y w ałem się często o zdrow ie Pani, ale ra z m uszę się staw ić osobiście, ażeby móc znow u brać udział w e w szystkiem , co P ani dotyczy. — P isa ł do P ani mój b ra t; proszę mu to w ybaczyć, g dyż on jest n a­

praw d ę nieszczęśliw ym i cierpiącym człow iekiem . — Nadzieja zbliżającej się w iosny pow inna — tak p rz y ­ najmniej ja życzę P ani tego, w y w rz e ć na Jej zdrow ie w p ły w jak najlepszy, i przenieść P an ią m oże w rz e ­ czyw istość, nie pozostaw iającą nic do życzenia. —

B yw aj P ani zdrow a, droga, szanow na Hrabino, pole­

cam się Tw oim kochanym dziatkom , k tóre w duszy obejm uję uściskiem — m am nadzieję ujrzeć P an ią w kró tce.

Tw ój praw d ziw y przyjaciel

Ludwik van Beethoven.

W iedeń, 12 kwietnia 1815.

Do

KAROLA AMENDY XV TALSEN.

Mój drogi, d obry Amendo!

O ddaw ca tego listu hr. Keyserling, T w ój p rz y ja­

ciel, odw iedził mnie i w zbudził w e mnie wspom nienie o Tobie. W szak T y ży łeś szczęśliw ie, m iałeś dzieci, a obie te rz ecz y mnie om inęły. Jednak chęć ro z p ra­

w iania o tern zap row adziłaby za daleko. Innym razem , gdy znow u napiszesz do mnie, p o g w arzy m y w ięcej.

Z T w ą patrjarchalną prosto tą przychodzisz mi na m yśl tysiąc razy , i jakże często pragnąłem m ieć obok siebie tego rodzaju człow ieka, jak T y. Jednak czy na moją korzyść, czy innych, odm aw ia los m ym

życze-nlom pod tym w zględem , i mogę to pow iedzieć śmiało, że w tern najw iększem niem ieckiem m ieście żyję p ra ­ w ie sam, gdyż m uszę p rzeb y w ać zdała od w szystkich tych, k tó ry ch kocham, lub m ógłbym kochać, — Na jakim poziomie stoi u W as sztuka to n ó w ? C zy s ły ­ szałeś już tam o moich w ielkich dziełach? M ówię w ielkich — w obec dzieł N ajw yższego jest w szy stk o m ałe — byw aj zdrów , mój drogi, d o b ry Amendo, po­

m yśl czasem o T w ym przyjacielu

Ludwiku van Beethovenie.

G dy będziesz ad reso w ać do mnie, nie potrzebu­

jesz napisać niczego w ięcej prócz nazw iska.

(Lato 1815).

Do

M ISTRZA BRAUCHLE.

Drogi B rauchle!

Skoro tylko w ejdę do domu, zastaję mojego b ra ta lam entującego o konie. — P ro sz ę w ięc P an a, ab y ś ze­

chciał w y św iad c zy ć mi tę uprzejm ość i udać się do L angen-E ntzensdorf po konie; w eź je na mój rachunek w Jedlersen, zw rócę P an u ze szczerego serca. — Jego (brata) choroba sp ro w ad za pew nego rodzaju niepo­

kój, zechciej P a n być nam pom ocnym ; w tym w y ­ padku m uszę postępow ać tak, a nie inaczej! Oczekuję na ry ch łe spełnienie mej prośby, a p rz y tej sposobności na przyjacielską odpow iedź od P an a. — Nie obaw iaj się P a n kosztów , poniosę je chętnie, w sza k nie jest rzeczą godną zastanaw iania się pozw olić komu cier­

pieć dla kilku m arnych guldenów.

Zaw sze W a sz szc zery przyjaciel Beethoven.

— 102 —

W szystko, co piękne, ośw iadcz P a n drogiej h ra ­ binie.

16 październik 1815.

Do

N. v. ZMESKALLA.

M elduję P an u tylko to, że jestem t u a nie t a m ; a chciałbym usłyszeć rów nież od P an a, czy jesteś t a m czy t u . — Ż yczyłbym sobie nadto pom ówić z P anem p arę chwil, gdybym w iedział, że jesteś sam w domu. — Żyj zdrow o, ale nie lubieżnie. — W ła ­

ściciel kom endant pasza rozm aitych zbutw iałych tw ierd z!!!!

—-na zawołanie Tw ój przyjaciel Beethoven.

W iedeń, 19 październik 1815.

Do

HRABINY M ARII ERDOEDY.

D roga uw ielbiana Hrabino!

Ja k w idzę, by ł mój niepokój o P anią ze względu na Jej podróż uspraw iedliw iony w zupełności cierpie­

niami P an i w czasie drogi. Jednak cel, zdaje się, został już osiągnięty, w ięc pocieszam się, a ró w n o ­ cześnie pocieszam P anią, że m y skończeni, a obda­

rzeni nieskończonym duchem, jesteśm y zrodzeni tylko dla cierpień i radości, i m ożnaby tw ierdzić bez prze­

sady, że radość staje się udziałem ludzi znakom itych tylko przez cierpienia. Mam nadzieję otrzym ać w k ró tce znow u w iadom ości o P ani. W ielką pociechą pow inny być dla P an i Jej dzieci, k tó ry ch szczera mi­

łość i dążenie do w szystkiego, co dobre, m ogą już

poniekąd stanow ić dla ich m atki w ielką nagrodę za Jej cierpienia. — P otem przychodzi kolej na czci­

godnego „M agistra“, najw ierniejszego gierm ka P ani — a dalej na resztę bandy lam partów , pom iędzy któ ­ rym i cechow y m istrz „W iolonczela“, trz e ź w a sp ra­

w iedliw ość na Naczelnym U rzędzie — to n ap raw d ę dw ór, którego pozazdrościłby niejeden m onarcha. — Ode mnie nic — innemi s ło w y : n i c o d n i c z e g o . Niech Bóg doda P an i dalszej m ocy, b yś m ogła dotrzeć do sw ej ś w i ą t y n i I z y d y , w której ogień oczy­

szczający pochłonie w szy stk o , co w P ani jest złego, a P ani będziesz m ogła przebudzić się jako now y Feniks.

W iedeń, 19 m iesiąca w inobrania 1815.

Z aw sze w iern y przyjaciel P ani

Beethoven.

Do

STEINERA.

Niniejszem posyłam mojemu najlepszem u Gene- r ałow i-por ucznikow i popraw iony w yciąg fortepia­

now y; popraw ki Cz. należy przyjąć. Z resztą ciąży na G enerale-poruczniku na nowo obow iązek doglądania licznych w y stęp k ó w w w yciągu fortepianow ym adiu­

tan ta. Ze w zględu na to należy dziś przeprow adzić na drugiem uchu adjutanta tę sam ą egzekucję, co w czo ­ raj; i to n aw et w tym w ypadku, chociażby on został uznany za zupełnie niewinnego, egzekucja m a się od­

być, ażeby mu napędzić strachu i o b aw y przed w szystkiem i przyszłem i nadużyciam i. P ró cz tego na­

leży w y g o to w ać ra p o rt o egzekucji w czorajszej i dzi­

siejszej. Ściskam mojego najlepszego G enerała-por rucznika, posyłając rów nocześnie w yciąg fortepia­

now y, obłożonej ciężkiemi egzekucjam i sym fonii w F.

L. v. B.

104

-W iedeń , 6 s ty c zn ia 1816.

D o

PANI ANNY MILDER-HAUPTMANN XV BERLINIE.

M oja w ysoko ceniona, jedyna Milder, droga moja P rzyjaciółko!

B ardzo późno odbierasz P ani list ode mnie. 2 ja­

kąż radością chciałbym dołączyć siebie do entuzjazm u berlińczyków , k tó ry P ani w y w o ła ła ś w „Fideliu“.

Z mej stro n y tysiączne dzięki za to, że pozostałaś mu w ierną. — G dybyś P ani zechciała poprosić w mera imieniu barona de la M otte Fouque o w yszukanie jakiego wielkiego tem atu operow ego, k tó ry b y ró w n o ­ cześnie odpow iadał Pani, to zasłu ży łab y ś się bardzo i mnie i teatrow i niemieckiemu. — B yłoby rów nież mem życzeniem napisanie tego utw oru w yłącznie dla t e a t r u b e r l i ń s k i e g o , gdyż tutaj z tą skner- ską dyrekcją na punkcie now ej op ery nie dojdę nigdy do końca. — P ro szę o odpow iedź prędko, jak najprę­

dzej, bardzo szybko, możliwie najszybciej, szalenie s z y b k o —, czy to jest do zrobienia. — K apelm istrz W eb er w ynosił P anią przede mną pod niebiosy, i ma rację, gdyż m oże się uw ażać za szczęśliw ego ten, kom u przypadną w udziale Jej m uzy, Jej genjusz, Jej cudow ne przym ioty i zalety! — Tak, jak i ja. — Jak b y nie było, w szystko, co P anią otacza, m oże się nazy­

w ać tylko p o b o c z n y m m ę ż c z y z n ą (Neben­

mann), ja jeden tylko noszę słusznie miano g ł ó- w n e g o m ę ż c z y z n y (Hauptmann), i to tylko w cichości ducha.

P raw dziw y przyjaciel Pani i wielbiciel Beethoven.

(Mój biedny nieszczęśliw y b ra t um arł — i w tern leży p rz y czy n a długiej zw łoki w napisaniu listu).

Skoro tylko otrzym am odpow iedź od Pani, napiszę rów nież do barona de la M otte Fouque. A w p ły w Pani w Berlinie zdziała, że napiszę dla teatru berlińskiego

w ielką operę, ze szczególnem uw zględnieniem P ani, oczyw iście pod nadającem i się do przyjęcia w a ru n ­ kami. — Tylko p roszę o ry c h łą odpow iedź, bym m ógł uporać się z moją inną pisaniną.

[:= a = # — f - f — i - ■ —# :

ę

_

l --- — 1—

Ich : - Q t — k—

kiis- ee sie l

r

i.

" f - drüc-k

— Ą i u

e sie

f

t= -an mein

T~

[

---Herz!

\ - i - i

t E j---1--- »---e

---Ich der H aupt- mann der Haupt-mann.

(P recz z w szystkim i fałszy w y m i kapitanam i (H aupt- m anam i)!).

Kwiecień (?) 1816.

Do

KAROLA CZERNEGO.

Mój drogi C zerny!

W ręcz P a n to łaskaw ie S w ym rodzicom za nie­

daw ny obiad; ja nie m ogę przyjm ow ać go za darm o.—

R ów nież i lekcyj P ańskich nie w ym agam za darm o, a n aw et i te już udzielone m uszą być obliczone i za­

płacone P anu. W tej chwili proszę P a n a tylko o cier­

pliwość, gdyż od w d o w y nie m ożna niczego w y m a ­ gać, a ja m iałem i m am ciągle w ielkie w yd atk i. — J e st to jednak tylko pożyczka na chwilę. M ały p rz y j­

dzie dziś do P ana, a ja później także.

Pański przyjaciel Beethoven.

106

D o

(S ty c z e ń 1816?)

KAJETANA GIANNATASIO DEL RIO

List P ański przeczy tałem dobrze dopiero w czoraj w domu. Jestem gotów w każdej chwili oddać Karola do P an a, jednak sądzę, że powinno to nastąpić dopiero w poniedziałek po egzaminie. Jednak zasadniczo nie sprzeciw iam się, by się stało i prędzej, skoro P a n uznasz to za dobre. Z resztą później będzie najlepiej oddać go stąd do Mölk, albo gdzie indziej, gdzie nie będzie niczego w iedzieć ani słyszeć o sw ej bestialskiej m atce i gdzie całe otoczenie będzie dla niego obce:

gdzie w ięc nie będzie m ógł liczyć na oparcie, zresztą m iłość i szacunek zdoła zaskarbić sobie niew ątpliw ie, dzięki sw y m w łasn y m zaletom .

Na zaw ołanie P ański

Beethoven.

15 lutego 1816 (?).

Do

TEGO SAMEGO.

W ielm ożny P anie!

D onoszę P anu z w ielką radością, że w reszcie jutro odstaw ię do P a n a pow ierzony mi mój drogi zastaw . — Z resztą proszę P a n a ra z jeszcze, by nie dozw olił m atce w y w ie ra ć na niego zgoła żadnego w pły w u . Ja k i kiedy będzie m ogła w id y w a ć go, w szy stk o to obradzim y z P anem jutro... M usisz P an zw raca ć baczną uw agę na Tw ego służącego, gdyż m ó j b y ł p r z e z n i ą przekupiony, co p raw d a w śró d innych okoliczności. — U stnie dokładniej o tern, cho­

ciaż najm ilszą rzeczą dla mnie nie m ów ić o tern w cale.

Jednakże ze w zględu na P ańskiego p rzyszłego św ia­

tow ego o b yw atela zrobienie tego sm utnego dla mnie doniesienia jest konieczne.

Z w ysokiem pow ażaniem W aszej W ielm ożności oddany sługa i przyjaciel

Beethoven.

W iedeń, 28 lutego 1816.

Do

FERDYNANDA RIESA W LONDYNIE.

P rze z dłuższy czas byłem niezdrów ; nadto śm ierć mojego b ra ta oddziałała bardzo na mój um ysł i na moje dzieła.

Śm ierć Salom ona boli mnie bardzo, poniew aż był człow iekiem szlachetnym . P rzynajm niej takim pam ię­

tam go od mojego dzieciństw a. P a n zo stałeś egzekuto­

rem jego testam entu, a ja rów nocześnie opiekunem dziecka mojego biednego nieboszczyka b rata. W ątpię, czy P a n odczułeś tak tę śm ierć, jak ja; jednak m am tę słodką pociechę, że urato w ałem biedne niew inne dziecię z rą k niegodnej matki.

B yw aj zdrów , drogi Ries! Jeżeli mogę tutaj być P an u w czerń pom ocnym , to uw ażaj mnie za Sw ego przyjaciela.

Beethoven.

(Prawdopodobnie z października lub listopada 1816).

Do

PANA GIANNATASIO DEL RIO.

Drogi Przyjacielu!

Moje gospodarstw o dom owe podobne jest obecnie do rozbitego o krętu lub bardzo zbliżone do tego: k ró ­ tko m ów iąc, ktoś, k tó ry chce uchodzić za znaw cę tych spraw , osm arow ał mnie przed tym i ludźmi. Do tego

■— 108

p rz y b y w a jeszcze i to, że moje zdrow ie nie chce po­

p raw ić się napoczekaniu. B y w śró d takich stosun­

ków przyjąć g uw ernera, którego się nie zna ani w e­

w nętrznie ani zew nętrznie, i pozostaw ić w y c h o w a­

nie mojego K arola przypadkow i, na to nie mogę się zdecydow ać, jakkolw iek jestem w skutek tego n a ra ­ żony znow u na w ielkie ofiary pod w ielom a względam i.

Jednak proszę P an a, ażebyś zechciał, począw szy od 9-ego, za trzy m ać na ten k w a rta ł Karola nadal u Sie­

bie. P ropozycję P ań sk ą odnośnie kultyw ow ania mu­

zyki przyjm uję o tyle, że Karol dw a albo trz y ra zy w tygodniu, koło godziny 6-ej, w yjdzie od P a n a i po­

zostanie u mnie aż do następnego ranka, by około 8-ej w rócić do P ana. Codziennie byłoby to zb y t m ę­

czące dla Karola, jak rów nież i dla mnie zanadto w y ­ czerpujące i krępujące, poniew aż to musi być zaw sze o tej sam ej godzinie.

W ciągu tego k w a rtału om ów im y dokładniej, co jest najbardziej w skazane dla Karola, biorąc w zgląd nietylko na niego, lecz i na mnie, gdyż niestety w tych corazto gorszych stosunkach m uszę tak postaw ić s p ra ­ w ę. G dyby P ańskie m ieszkanie w ogrodzie było odpo­

w iednie dla mojego zdrow ia, to w szy stk o b yłoby ła- tw em do rozstrzygnięcia. — Co się ty c z y mojego długu za ten k w a rtał, to m uszę prosić P ana, by ze­

chciał potrudzić się do mnie, by mnie od tego uw ol­

nić, gdyż oddaw ca tego listu ma od Boga daną tę w ła ­ ściw ość, że jest trochę głupaw y, co dla niego jest może n aw et dobrodziejstw em , o ile inni nie w chodzą przy tem w rachubę. — Co się ty c z y innych w y d a t­

ków na K arola w czasie jego choroby lub pozostają­

cych z nią w zw iązku, proszę o kilka dni cierpliw o­

ści, poniew aż m am obecnie w ielkie w y d atk i na w szy stk ie strony. — P oniew aż operacja udała się, przeto chciałbym w iedzieć, jak m am się zachow ać w o­

bec S m etany w spraw ie jego honorarjum . G dybym b y ł bogatym lub nie w tern położeniu, w którem znaj­

dują się obecnie w szy scy , k tó ry ch los zw iązał z tym krajem (w yjąw szy autrjackich lichw iarzy), to w cale

nie pytałbym o to; mam oczyw iście na m yśli o b ra ­ chunek w przybliżeniu.

B yw aj P a n zdrów , ściskam Go serdecznie i będę u w ażał zaw sze za przyjaciela mego Karola.

Z pow ażaniem P ański

Ludwik van Beethoven.

( 1816).

Do

FIRMY STEINER ET COM P.

P en ale zostaje na tern zam knięte i to ku naszem u zadowoleniu, co m a posłużyć naszem u kochanem u Ge- nerałow i-porucznikow i do przyjem nej wiadom ości. — Co się ty c z y ty tu łu now ej sonaty, nie trzeb a niczego innego, jak tylko.przenieść tytuł, k tó ry otrzy m ała sym - fonja w A w w iedeńskiej „Musik Zeitung“. T a tru d n a do w y egzekw ow ania sonata w A, mój d obry G ene- rale-poruczniku, będzie w praw dzie zadziw iać i są­

dzimy, (w szak trudność jest pojęciem w zględnem ), że, co dla jednego jest trudne, to dla drugiego łatw e. J a k ­ kolw iek p rzez to pow iedzenie nie zostało w łaściw ie jeszcze nic pow iedziane, jednak G enerał-porucznik (G—11—t) pow inien rozumieć, że p rzez to zostało już pow iedziane w szy stk o ; gdyż co jest trudne, jest z a ra ­ zem piękne, dobre, wielkie itd. A w ięc k aż d y człow iek pojmie, że jest to najbardziej pełna pochw ała, jaką dać m ożna, gdyż rzecz ciężka każe pocić się. — P o ­ niew aż adjutant przez sw oje przem ów ienia objaw ił znow u zam ysły zdradzieckie i buntow nicze, p rzeto należy go natychm iast dziś ująć silnie za p ra w e ucho i natargać. D alszą egzekucję za strzeg am y sobie, by ją kazać przeprow adzić w naszej i naszego najlepszego G enerała-porucznika obecności. — Ż yczym y naszem u

110

drogiem u G enerałow i-por. w szy stk o najkorzystniejsze a w szczególności lepszego adjutanta.

Beethoven.

( 1816).

Do

PANA GI ANN AT ASI O DEL RIO.

P o sy ła m W . P anu płaszcz i jeszcze jedną książkę szkolną mojego Karola. R ów nocześnie proszę o poda­

nie do mej w iadom ości spisu przyniesionych p rzez K arola rzeczy i efektów , bym m ógł kazać go sobie odpisać, gdyż jako jego opiekun m am obow iązek dba­

nia w szędzie o jego m ajątek. Ju tro o pół do pierw szej zabiorę Karola na m ałą akadem ję, a potem zje ze mną obiad, skąd odstaw ię go znow u do P an a. Co się ty c z y matki, to proszę o niedopuszczanie jej w cale do niego pod tym pozorem , że on jest za jęty ; żaden człow iek nie m oże tego w iedzieć i rozsądzić lepiej ode mnie.

Już i tak w szy stk ie moje plany dla dobra dziecka zo­

sta ły przez to do pew nego stopnia sparaliżow ane. Ja sam om ówię z P anem , w jaki sposób na przy szło ść m a m atka w id y w ać K arola; tak, jak to się stało w czo­

raj, nie życzy łb y m sobie w żadnym w ypadku. — C ałą odpow iedzialność za to biorę na siebie, a co się ty czy mnie sam ego, to przepisy państw ow e d ały mi pełne p raw o i egzekutyw ę do odsuw ania bezw zględnie w szystkiego, co jest skierow ane przeciw ko dobru dziecka. G dyby mogli byli uznać ją za praw n ą m atkę, to byliby napew no nie w ykluczali jej od opiekuństw a.

C okolw iek ona m ogłaby nagadać, o podstępnem dzia­

łaniu nie m oże być m ow y. — W pełnej radzie był za nią tylko jeden głos. C hciałbym bardzo nie mieć żadnych tro sk w tym w zględzie; i bez tego jest to ciężkie brzem ię. P o mojej w czorajszej konferencji u A dlersburga przy szed łem do w niosku, że w obec po­

stanow ień ty ch parag rafó w może to p o trw ać jeszcze niejeden rok i dzień, zanim będzie m ożna w iedzieć napew no, co się dziecku należy. C zyż p rzy ty ch tro ­ skach m am być nanow o trapiony tem i w szystkiem i udręczeniam i, k tóre dzięki Pańskiem u in stytutow i uw ażałem za zupełnie usunięte?

B yw aj P a n zdrów !

Z pow ażaniem oddany P anu

Ludwik van Beethoven.

( 1816?) Do

PANI NANETTY STREICHER.

C ieszy mnie, że P ani chce się jeszcze dokładniej za­

jąć mem gospodarstw em dom owem . Bez tego w szystko inne b yłoby bezcelow e. P rz y dołączonej książce ku­

chennej znajduje się list, k tó ry napisałem do Pani, za­

nim w yjechałaś do K n. Z tą N, co się ty c z y jej postępow ania, jest te ra z nieco lepiej i ja nie sądzę, by

ona m iała ten zam iar. Może z innemi dziew czętam i bę­

dzie m ożna zdziałać coś korzystniejszego dla naszego gospodarstw a. T ylko P ani nie pow innaś ociągać się; w książce kuchennej m ożesz zobaczyć łatw o, czy jadłem sam, czy też w to w arzy stw ie lub w ogóle cał­

kiem nie jadłem w domu. — Za całkiem uczciw ą nie uw ażam tej N., prócz tego, że jest ona jeszcze ponadto strasznem bydlęciem , a tego rodzaju ludzie m uszą być trzym ani w garści nie miłością lecz bojaźnią.

Obecnie zdaję sobie z tego sp raw ę zupełnie ja­

sno. — Rozum ie się, że służąca m oże w stąpić do obo­

w iązku w sobotę rano, proszę jedynie dać mi znać, czy babsko m a się w ynieść w piątek rano, czy po je­

dzeniu. — Sam a książka kuchenna nie m oże P ani w szystkiego w y raźn ie w skazać, m usisz P ani czasem

112

zjaw ić się niespodziew anie w czasie jedzenia jako zb aw czy anioł, ażeby zbadać naocznie, co m y jem y. — O becnie nie jadam nigdy w domu, chyba że ktoś jest u mnie w gościnie, gdyż nie chcę tyle płacić za jedną osobę, że 3 lub 4 m ogłyby się tern pożyw ić. — Mojego drogiego sy n a K arola będę obecnie już w k ró tce mieć u siebie, w ięc ekonomji potrzebujem y tern bardziej. — Nie m ogę się przełam ać, by p rzy jść do P ani, proszę mi to w y b aczy ć, gdyż jestem bardzo w rażliw y i nie- p rz y zw y cz ajo n y do podobnych historyj, przeto tern mniej m ogę się n a r a ż a ć — G dy P an i będziesz m ogła, to proszę odwiedzić mnie, dając mi znać na­

przód, gdyż mam bardzo w iele do pom ów ienia z P a ­ nią; odeślij mi P ani książkę pod w ieczór napow rót, z a ­

przód, gdyż mam bardzo w iele do pom ów ienia z P a ­ nią; odeślij mi P ani książkę pod w ieczór napow rót, z a ­

W dokumencie Listy wybrane Ludwika van Beethovena (Stron 119-145)

Powiązane dokumenty