• Nie Znaleziono Wyników

SYMPLICIUSZ RZEŚZOTKO,

W dokumencie Pisma Augusta Wilkońskiego. T. 4 (Stron 26-67)

przez pannę Katarzynę zdradzony, cukrową wiecze­ rzę w lodowni postradał, Kręcicki najpomyślniej się

wykręcił.

P O W IA S T K A Z T E G O C Z E SN Y C H O BR A ZK Ó W .

Sympliciusz Rzeszotko, syn obyw atelski już pełnoletni, bo 32 roczki życia swojego liczący, m ło­ dzieniec na urząd zbudow any więcej niż słusznego w zrostu, w plecach szeroki, tw arz czerstw a i ru­ m iana, usta w yraziste, zęby białe i kardeszow ate, czoło niskie, włos ru d y i gęsty, oczy chociaż nie­ wielkie lecz ani czytaniem ani m iejską swawolą niesturbowane, a więc wesołe i zdrowe, nos nako- niec rozłożysty, któren w ybiegał cali dwa i pół kątem p ro sty m , przyzw oity stanowiąc kapturek nad k rótko strzyżonym w ą se m ,— jednem słowem: Sympluś, chłopiec przystojny, dziedzic Gapiejowic, obszernej włości bez długu. — Prochu nie w yna­ lazł, ale cztery działania arytm etyczne niezgorzej umiał na pam ięć; w drobniejszych okolicznościach nie potrzebow ał pisarza; z literatu ry ojczystej znał bajki Krasickiego i już po raz trzeci zabierał się do życia Napoleona w ydania M erzbacha, ale m yśl o pannie K atarzynie z Chawłodna ta k olbrzym iego

przedsięwzięcia do skutku przyw ieść mu jeszcze nie dozwoliła

W roku, w którym się osnowa poniżej orze­ czonych zdarzeń zaczyna, W ielkanoc p rzypadła jakoś p rz y końcu kwietnia; w przewodnią przeto niedzielę łąki już się pięknie zazieleniły, powietrze było majowe, dzień jasn y i pogodny, a pan Syrn- pliciusz, siedząc na ławie w krużganku przed swo­ im dw orcem , po całodziennem dumaniu pokręcił wąsa i znów dum ać zaczął, czy jechać do panny K atarzyny, czy nie jechać?... W reszcie w padł na szczęśliwy koncept, porachow ał guziki u fraka, b y ły parzyste, a więc zaprzęgać kazał.

W Chawłodnie u państw a Rozdętowiczów licznie zebrane sąsiedztwo w poobiednej chwili rozdzieliło się na rozm aite grom adki; — starsi panow ie, ubole­ w ając nad czytanem i w Gazecie warszawskiej a rty ­ kułam i o oczynszowaniu włościan, przy sm acznym węgrzynie dowodzili, że ten p rojekt ubogich m ędr­ ców, co pod strychem chcą cudzemi m ajątkam i rozrządzać, z wielu względów udać się nie może, zwłaszcza że kraj je s t ubogi i do podobnych nie­ bezpiecznych odm ian moralnie nie usposobiony; a lubo b ra t pani R ozdętow iczow ej, k tó ry z poza P rosny w odwiedziny do szwagra i siostry p rz y ­ b y ł, a tem u kłopotowi obyw ateli Małopolskich obecny, zapewniał, że i on przed 15-tu laty taksam o m ylnego b y ł zdania, dopóki go najpom yślniejszy skutek inaczej nie przekonał; — wrbrew jednakże wszelkim najjaśniejszym dowodom dobra ogółu,—

— 20 —

o co mniejsza, — ale i wbrew niezbitym dowodom

oczyw istych korzyści dla sam ychże dziedziców, —

o co większa, — jakie W ielkopolanin z błogiego

doświadczenia objaw ił, — stanęło w Chawłodnie na tem , że przy dawnem pozostać winno i że pó­

źniej może się to da zrobić ale nie na teraz. Za-

czem W n y Rozdętow icz, nie oznaczyw szy bliżej tego w yrazu po później, w słodkiem przekonaniu, że żaden uszczerbek dogodnej pańszczyzny za jego życia nie nastąpi, powtórnie cztery butelki z p i­ wnicy przynieść rozkazał.

Starsze panie zajęte b y ły pochw ałam i białej ja k śnieg i cienkiej serw ety od kaw y, k tó rą pan Rozdętowicz wraz z inną bielizną stołową przeszłe­ go roku z Karlsbad b y ł przywiózł, nie opłaciwszy szczęśliwie cła na komorze polskiej, bo wszystkiem i spraw unkam i żonę, siebie i służących pod sukniami zręcznie, to je st niewidzialnie poobwijać p o trań ł a strażnikowi 20 złp. w przyzw oitym czasie wci­ snął do ręki.

U w aga pani Rozm ysłowskiej, że nasze krajow e w yro b y coraz są lepsze a przy szczerem staraniu o dobrą przędzę zaspokoić m ogą i wym yślniejsze p otrzeby, oburzyła panią sędzinę Bawolską o tyle, że jej wręcz z przyciskiem powiedziała:

— T rz eb a się nie w dom u obyw atelskim ale p rzy kołowrotku urodzić, ab y mieć staranie o le­ pszą przędzę; nad to proszę mi powiedzieć, jak można dać na stół krajow ą bieliznę, kiedy się gość

trafi.

— Vous avez raison, ma chere, — poparła p a­ nią sędzinę pani D y m a lsk a ;— np. w ydając córkę, za mąż, ciekawam , coby nasza młodzież powiedziała, gdy b y m której z moich panien krajow ą bieliznę na w ypraw ę dać się ośmieliła; pew noby się m łod­ sza zestarzała. W łaśnie tego roku, skoro mąż mój odbierze odnowioną z T ow arzystw a ziemskiego po­ życzkę, pojadę z hrabiną do W rocław ia, ab y Ża- netce i Em ilce kupić w ypraw ę.

— W ięc można już powinszować!?...

— Jeszcze niezupełnie, gdyż pan A dolf przy landsknechcie okazał się dla mojego m ęża cokol­ wiek niegrzecznym , odmówił mu też ostatniej de- cyzyi swojej; —- ale ja tam na niego nie uważam i z mój strony Zanetkę panu Adolfowi Golskiemu p rzyrzek łam , bo to tylko chwilowy grym as je g o ­ mości i niepam ięć, że i on pana A dolfa w prefe- ransie ogryw ał; dobrze więc, że się chłopczysko zrewanżuje; — piękniejszym też za to ekwipażem do ślubu w ystąpi.

— Pani zapewne w W rocław iu i dla siebie po ­ robisz sprawunki ?...

— N aturalnie że kupię cokolwiek i dla siebie. — R ekom enduję pani na suknię atłas lyoński w deseń u Tmmerwahra.

— T ak, już to kilka sukien muszę sobie sp ra ­ w ić; ale ja m yślę prócz te g o , a b y mi się okroiło na szal, bo u naszych kupców warszawskich tru ­ dno praw dziw y napotkać.

N achylając się do ucha pani D ym alskiej, kon- fidencyonalnie zap y tała sędzina: «Ma c h e re , ile myślisz w ydać na wyprawę?» Pani D ym alska, uprzejm ie się uśm iechnąwszy, cicho odrzekła: «Bie­ rzem y 40,000 złp. odnowionej pożyczki, jeżeli więc żyd mojemu mężowi długu p o cz ek a, rad ab y m w szystko zagarnąć.»

«O to b y się dało okroić na praw dziw y szal! z westchnieniem zazdrości wymówiła sędzina.

Nie w ątpiąc, że żyd za dobrym procentem po­ czeka, że jejm ość całą odnowioną pożyczkę za­ garnie, i że się d la jejm ości z pew nością okroi, przepraszam czytelników , iż się zb y t długo przy starszych paniach baw iłem ; — proszę więc teraz do m łodszego grona.

W obcisłym fraczku w ysm ukły kaw aler, po­ chylony za krzesłem panny K atarzyny , ten, k tó ry jej szepcze, że ją uwielbia i kocha nad życie, jestto Julian Kręcicki, jego m atk a C harapnicka z d o m u ;— fam iliant, przystojny, edukow any, bo aż 5 klas skończył w szkołach lubelskich, pó ł roku b y ł w D reźnie, posiada m ajątek dziedziczny w Chrubie- szowskiem, jego liberya opatrzona je s t w cynowe pobielane klam erki herbow e, pozyskał w całości serce panny K a ta rz y n y ; — a i rodzice pann y byli mu w początkach wielce przychylni, ale wtorkowe g azety szatańskiego w y p łatały mu fig la , bo czy winą obrońcy sądowego, czy skutkiem om yłki, czy skutkiem rzeczywistej nieubłagalności wierzyciela, d o sy ć, że w owych gazetach w torkow ych najw y­

_ 22 —

raźniej wydrukow ano ogłoszenie koniecznej sprze­ daży dóbr W ielkie i M ałe K rę ty wraz z folwar­ kiem M ydłosław , k tó re to dobra m ajątek pana Juliana Kręcickiego stanowiły. T akow e ogłoszenie nic więcej jak słusznie, że nadzw yczajną sprzecz­ ność z dawniejszemi widokami w um yśle państw a Rozdętowiczów sprawiło i bez w ątpienia tej to j e ­ dynie sprzeczności wynikłością mienić m ożna, że pan Rozdętowicz po przeczytaniu w torkow ych ga­ zet miał długą sam na sam z żoną naradę a n a­ stępnie, zawoławszy K asi, łagodnie ale poważnie rodzicielskiego udzielił jej napom nienia, ażeby dla pana Sympliciusza Rzeszotko w ogóle b y ła naj­ grzeczniejszą, a po szczególe, aby na jego zap y ­ tania m iłym i wdzięcznym uśmiechem odpow iadała; ażeby ow ych odwracań się i wszelkich dąsów zanie­ chawszy, skoro objawi prośbę o grę na fortepianie, o śpiew jakiej ulubionej przezeń a ry i,a b y mu tej p rzy­ jem ności bynajm niej nie odm aw iała; a gdy uczyni wyznanie szczerych uczuć, ażeby z przyjem ną sk ro ­ mnością takow e p rzy jęła, niepom ijając wszakże p rzy ­ zwoitego odwołania się do woli rodziców; — pan a K ręcickiego zaś ab y sobie zupełnie raz na zawsze z głowy wyperswadowała. Do tego ojcowskiego napo­ mnienia dodała m atk a: — «Moja Kasiu! mówiłaś mi już dawniej, że się do pana Rzeszotko z przyczyny jak o b y jego ograniczonych wiadomości przekonać nie m ożesz, otóż ci w yjaw ię, że twój ojciec nie posiadał więcej nauk od pana Sympliciusza, żyjem y przecież za sobą 30 lat mniej więcej szczęśliwie;

— 24 —

przy tern praw da że pan Kręcicki jest światowy, że by ł za granicą i że jego m atka C harapnicka ż dom u, ale też z drugiej stro n y , m oje dziecko, pan R zeszotko długów żadnych na Gapiejowicach nie m a, sąsiaduje z nam i; jest także w ylegitym o­ w any i m ężczyzna wiele obiecujący p od względem szczęścia małżeńskiego, któ re, wierz mi, m oje dzie­ cko, m nóstwo cierpień naszego życia o sładza, — i w tej mierze m ogę ci więcej pom yślności roko­ wać z panem Sympliciuszem , aniżeli z panem K rę- cickim , którego zdrowie nie m ało zdaje się być nadw erężonem .

Pomimo ta k rozsądnych napom nień ojca i św ia­ tłej uwagi m atczynej panna K atarzyna na pozór udając posłuszeństw o, w sercu swojem przysięgła dla Juliana m iłość, wierność i stałość aż do g ro ­ bowej deski.

— Pani czy podzielasz swoich rodziców obawę o mój m ajątek? — z a p y ta ł dzisiaj półgłosem K rę­ cicki, k tó ry z okazanej mu przez państw a R ozdę- towiczów oziębłości dom yślił się, o co rzecz idzie.

— Panie Julianie! — odrzekła ogniem miłości płonąca czarnobrew a dziew ica, — zasługujęż na ta k ą ze stro n y pana o moich uczuciach w ątpli­ wość?...

— Aniele mojego życia, duszo mojej duszy!... Rozgłośny trzask z bicza i turkot pojazdu przer­ wał słodkie w yrazy rozczulonego m łodzieńca i w te j­ że chwili czworokonny koczyk zajechał przed dwo­ rzec Chawłodna.

w szyscy na Juliana, Rozdętowicze po sobie spoj­ rzeli a niebawem ukazał się w progu Sympliciusz w całej okazałości.

— «W itam y łaskaw ego s ą s ia d a !» — w yrzekł go­ spodarz domu i przyjaźnie podał rękę i nadstaw ił ogorzałego lica, k tó re pan Rzeszotko z obu stron najserdeczniej ucałował, a następnie zacząwszy od gospodyni domu, w szystkim dam om z kolei rączki ustam i swemi nam aszczył, poczem jeszcze kilku sąsiadom dubeltowe oddaw szy całusy i nakoniec przekonawszy się, że o nikim ze znajom ych nie zapomniał, ja k b y ty m obrządkiem zmęczony, usiadł p rz y pannie K atarzynie i z przymileniem o zdro­ wie zapytał.

P anna K atarzy n a w dwudziestej wiośnie dzie­ wiczego życia chlubiła się ta k w yraźnym dowodem zdrowia, że jej tuszę i krasny rum ieniec na w y sta­ wie sztuk pięknych um ieścićby m ożna; życzliwe więc zapytanie pana Sympliciusza zdawało się być nadm iarem troskliw ości, został jednakże zaszczy­ cony odpow iedzią: «Dziękuję p anu, zdrowa j e ­ stem ». — Nie tak łatw em , ja k pierw sze, było drugie zapytanie pana Sym pliciusza, gdyż długą się chwilę nam yślał, zanim się odezw ał: «Państwo byli dzisiaj w kościele?»

— «Byliśmy» — odrzekła panna K atarzyna. — Po obustronnem znów przeciągiem milczeniu już się pan Sym pliciusz zabierał do pochw ały dnia pogodnego i właśnie ułożył sobie trzecią odezwę

— 26 —

w w yrazach. «Jak piękną dzisiaj m am y pogodę!» kiedy pan Rozdętowicz napełniwszy kieliszek, w y­ chylił do pana D ym alskiego: «Przybycie pana Rze-

szotko, łaskawego sąsiada!» Zerwał się więc pan

Sympliciusz ze swojego punctum i poskoczył na­ pełnić inny kieliszek zdrowiem państw a Rozdęto- wiczów. T ym czasem Kręcicki zajął przy pannie K atarzynie miejsce Rzeszotki i z przytłum ionem westchnieniem na uszko poszepnął: «Ubóstwiona przezemnie istoto! tylko dla ciebie znieść jestem zdolny takie piekło udręczeń!»

— Drogi Julianie! — ja k najciszej odrzekła K asia i na silne uściśnienie swej drobnej rączki szczerem odpow iedziała uściśnieniem dłoni lubego kochanka.

M łodości! ty , k tó ra znasz tajniki serc płom ien­ n y ch , ty jedynie by łab y ś zdolną godnie określić wdzięczne a ogniste uczucie K ręcickiego i ty je ­ dynie zdążyłabyś policzyć bicie tętn a panny K a­ tarz y n y ; — ja zaś świecący łysiną, powiem tylko, że długo jeszcze kochankowie sze p ta li, podczas, gdy pan Sympliciusz przy kieliszku, pośród rozmowy ze starszym i obyw atelam i, badaw cze na pannę K a­ tarzynę a groźne na K ręcickiego rzucał spojrzenia.

Minęły żniwa; siew jesienny już b y ł w połowie, pani Rozdętowiczowa sm ażyła pow idła, pan R oz­ dętowicz z przyszłym swoim zięciem , z panem Sympliciuszem pojechali z gończemi do kniei i zdała

słychać było, jak pojezdnego trąbili, k ied y panna K atarzyna, której drugą zapowiedź z panem Rze- szotką wczoraj z am bony w parafialnym kościele ogłoszono, najgwałtowniejszą wiedziona rozpaczą, otuliwszy się w kryspinkę, ostrożnie, ab y nie b yć widzianą, zdążała do chatki po za ogrodem , gdzie m ieszkał siw obrody Jankiel, dzierżawca m leka, z dawien daw na nadw orny faktor dziedziców Cha- włodna.

— Jak się miewacie, Jankielku! — mówiła p a n ­ na K a ta rzy n a , wchodząc do izby żydow skiej, wi­ działam was pow racającego z ja rm a rk u , przycho­ dzę więc po obiecaną wiadomość...

— Aj waj! panienka sam a się będzie fa ty g o ­ wać?... ja właśnie miałem iść do dworu.

— L epiej, żeście nie przyszli, we dworze m ógł­ b y nas kto podsłuchać; — powiedzcie m i, czy widzieliście się z panem Kręcickim?

— Dlaczego się nie miałem widzieć? przecie ja po to pojechał. Pan K ręcicki bardzo je st zdrów, panienkę wiele razy pozdraw ia i dał mi list, ży- czywszy sobie, a b y samej panience do rą k oddać bez żadnego świadków, — co ja też będ ę zrobić. «R yfkę gaj raus!»

N a rozkaz ta ty m łoda R y fk a , zagarnąw szy ze sobą m łodego bach o ra, wsunęła się do kom ory; poczem Jankiel zdjął ze siebie skórzany trzos i w y­ trząsnąw szy z trzosa płócienny w oreczek, w yjął z niego w W arszawskiego K ury erk a obwiniony list różowy z napisem :

— 28 —

A Mademoiselle Mademoiselle C atherine de Rozdętowicz

p a r bonte.

a Chawłodno. N a widok liter, ręką Juliana staw ianych, panna K atarzyna w padła w to lekkie om dlenie, k tó re zwykle byw a posłannikiem gwałtownej radości i szczęścia. Jankiel, nie znając delikatniejszych uczuć płci pięknej wyższego s ta n u , spostrzegłszy m niem aną bezwładność i horyzontalne zatoczenie ócz panny K atarzy n y , krzy k n ął, co mu gardła starc zy ło , i w tejże chwili zaczerpnąw szy w na­ głym pośpiechu zam iast w ody serwatki, pod ręką w cebrze sto ją c e j, wiedziony szczerą chęcią trze­ źwienia, oblał obficie tw arz i serce panny K a ta ­ rzyny.

T en słodko kw asków aty p ły n , w który m się znaczna ilość sera znajdowała, nietylko że n a ty c h ­ m iast przytom ność panience przyw rócił, ale i obu­ rzenie przeciw zb y t usłużnemu Janklowi wywołał. • W biegła na ten hałas R y fk a i naprzem ian ta tę do

kom ory w ypchnąw szy, uwolniła panienkę z m o­ krego ubrania; zanieciła na kominku ogień i sukienki suszyć poczęła. W ów czas dopiero panna K atarzyna, osłoniona sukienną kryspinką R yfki, serw atką zla­ ny list drogiego kochanka chciwemi pochłonęła o czym a; b y ł zaś n astępujący:

«Życie m ojego życia! Aniele mojego zbawienia!

http://dlibra.ujk.edu.pl

«Dzięki, żadnym niewysłowne w yrazem , prze­ syłam ci, najdroższa, za ten balsam pociechy, k tó ry tw oją stałością wlałaś w serce m oje; a więc wreszcie przekonałaś się, o luba! że nam inny nie pozostaje środek. — Nie m arnujm y słów, gdzie czynu potrzeb a; ja dzisiaj jeszcze wyjeżdżam do W arszaw y dla w yjednania indultu i w sobotę o trz y kw adranse na dw unastą z gronem wiernych mi przyjaciół oczekiwać cię będę p rzy lodowni A ż do tej chwili żadnej ci o sobie nie dam wia­ domości, bo lękam się, abyśm y nie wzbudzili p o ­ dejrzenia. Jakkolwiek przekonany jestem , żeś wyż­ szą nad m ateryalny interes, dla przokonania cię, ja k niesprawiedliwymi są tw?oi rodzice, donoszę ci, najdroższa, że sprzedaż mojego m ajątku przez udo­ wodnienie nieformalności, popełnionych przy sp o ­ rządzeniu tak sy , szczęśliwie w strzym ałem i m am nadzieję, że jeszcze lat kilka bronić się potrafię. T ym czasem może też Bóg księdza biskupa, wuja m ojego, po najdłuższym życiu do chwiały swrojej powoła. N ajdroższa! za kilka dni m oją będziesz na zawsze».

Twój do grobu Ju lian.

U całow aw szy lube pismo drogiego kochanka, przezorna dziewica powierzyła je płomieniom p a ­ lącego się na kominie łuczyw a; a gdy pokrótce, usłużna R yfka sukienki wysuszyła i wielmożną p a­ nienkę u b ra ła , panna K atarzyna wedle mbżności

Janklowi i Ryfce brzęczącą m onetą dziękując, przez nikogo nie spostrzeżona, w ym knęła się na ogród z pow rotem do m am y.

Czas leniwo dla kochanków bieżał; niemniej przeto po w torku ś ro d a , po środzie cz w arte k , po czwartku piątek przem ijał i wreszcie pożądana za­ w itała sobota. W domu pana Rzeszotki na usta­ wianiu z W arszaw y przywiezionych m achoniowych m ebli, na czyszczeniu koni, szorów , pojazdu, na przym ierzaniu lib ery i; u państw a Rozdętowiczów na rozlicznych przygotow aniach do jutrzejszej uczty weselnej jedyneg o dziecięcia, zaledwo że dnia sta r­ czyło; K asia tym czasem pełna trw ogi, niecierpli­ wości i najróżnorodniejszego uczucia, co chwila spozierała na zegar i tkliw ą łzą żegnała wszystkie zakątki rodzicielskiego domu, k tó ry tej nocy jeszcze może na zawsze opuścić m iała. G d y b y nie ułudny obraz m odrookiego Julisia, co się z w yrazem naj­ gorętszej i rozpacznej miłości snuł przed jej ocza­ m i, kto w ie, czy praw e uczucie córki nie p rzy ­ czyniłoby się do spełnienia szczęścia pana R ze- szotko: — ale pam ięć przysiąg Juliana, że ją swo­ ją miłością uszczęśliwi, przytłum iła głos sumienia względem rodziców, ustalając dane Julisiowi słowo. W wieczór pani Rozdętowicz po przekonaniu się, że wszystko wedle jej rozkazów wypełnione, zam ­ knęła się w swojej sypialni i kokosowem m ydeł­ kiem um ywszy rę ce, od tygodnia raz dw unasty

ierzyła przed wielkim zwierciadłem z W ar-rzy słany czepek blondynow y z pąsowemi

http://dlibra.ujk.edu.pl

różam i; — ale bo też ślicznie b y ł do tw arzy ; — następnie obejrzała raz jeszcze m orderow ą suknią z najm odniejszym baw etem , W ydobyła z to alety długie złote, turkusam i zdobne kolczyki, wielkie korale z ubrylantow aną zapinką i em aliowany ze­ garek z łańcuszkiem, kilkanaście pierścionków roz­ m aitej wartości, atłasowe trzewiczki, ażurowe poń­ czoszki, włosienną, w ybornie odym ającą spódniczkę, nowy, jak kruk czarny, szynion, pudełko z różem, białe rękawiczki i b atystow ą chustkę do nosa, oszytą w koronki; — a zapew niona, że na jutro w ystąpi paradnie, udała się do pokoiku swej córki.

— Cóż to , K asiu, ty już śpisz? ja chciałam jeszcze obejrzeć tw oją ślubną suknię i rozmówić się z tobą, czy ci ju tro przy ołtarzu p łak ać w y­ p ad a czy nie?

K asia z zamrużonemi oczym a milczała.

— W yśpij się, moja córko; jutrzejszej nocy nie będzie na to czasu. — Po ty ch w yrazach m am a już pokoik córeczki opuścić m iała, kiedy przy- padkow em spojrzeniem zoczyła pod łóżeczkiem leżące spore zawiniątko i futrzaną Kasi salopę.

— Jezus M arya! dom yślam się reszty, — w d u ­ szy wym ówiła przelękniona m atka i bezzwłocznie pobiegła do męża. Jegomość z om ydloną brodą, brzytw ę trzym ając w ręku, zabierał się właśnie do uprzątnienia drugiej połowy tw ardego zarostu, kie­ d y jejm ość, blada ja k tru p , z rozw artem i przed nim stanęła ustami.

— 33

-— W ielkie nam grozi nieszczęście, ale mu jeszcze zaradzić można.

— W Imię O jca i S y n a — jakie nieszczęście? co się jejm ości przyśniło!?

— Oto widzisz, kochany mężu, — przed chwilą przychodzę do Kasi, ab y z nią o jutrzejszym ślu­ bie pom ówić, ab y ją do przykrości małżeńskiego stanu przygotow ać...

— Co jejm ość plecie, — jakie przykrości? — Nie przeryw aj mi i raczej słu ch aj; gdym weszła do jej pokoju, udała, że śpi i na moje p y ­ tanie nie odpowiedziała. Już m iałam spokojnie do mojej sypialni powrócić, odkładając na jutro rano rozmowę, aliści przypadkiem spostrzegłam pod jej łóżkiem zawiniątko i futrzaną salopę.

— No i cóż dalej ?... jejm ość cedzi słówka, ja k b y przez smołę...

— Jakto, więc się nie dom yślasz, co się święci? — Co jejm ość gada? co się m a święcić?... — K ręcicki dzisiaj w nocy naszą córkę w y ­ kradnie! No, teraz rozumiesz?

N a tak w yraźne orzeczenie palnął się pan Roz- dętowicz całą dłonią przez czoło, ja k b y dla otrze­ źwienia mózgu i rzekł z podziwieniem :

— A czy to b y ć może? ha! teraz dopiero w szystko rozumiem! A k o t nie dziecko, hej! Ł u ­ kaszu, A ndrzeju!

— T ylk o cicho; niech jegom ość nie w rzeszczy; czyli chcesz, ab y się Rzeszotko o wszystkiem do­ wiedział? a b y po całem sąsiedztwie o tern gadali?...

W dokumencie Pisma Augusta Wilkońskiego. T. 4 (Stron 26-67)

Powiązane dokumenty