• Nie Znaleziono Wyników

Wypadek, o którym donoszę, zdarzył sie w roku 1913, wmieście Amsterdam, stolicy Holandyi. Było to w jesieni, dzień był ponury i mglisty. Zmierzch zaczał zapadać, nad kamienicami i magazynami towarów było w powietrzu jeszcze trochę j a s n o iecz na ulicach wyglądało ciemno i niebawem lampy zapalać trzeba Na gł°™ J dworcu zajechał pociąg kolejowy, a z mego wysiadł młody mężczyzna w starannem ubraniu, zostawił swe rzeczy w opiece kolei sam szedł na miasto. Przed bramą dworca stała dorożka, jednokonna brvka. Na koźle siedział stary woźnica, z cylindrem na głowie, w takiej liberyi, jaka tam zwykle doróźkarze _ noszą._ Młodzieniec nań skinął, aby podjechał, pytając się, czy me jest juz famowio a

„Nie zamówiona,“ odparł woźnica; poczem podrożny wsiadł d° ^6J'.,Dokąd pojedziemy ?“ pyta woźnica. — „Na ulicę Heyden- straat,'liczba 4 .“ — Ozwał się trzask bicza, dorożka ruszyła stary koń nie spiesznie biegł ulicami, bo nogi twarde ledwie się wlokły, stąpając^naprzod gtarcze, “ woła podróżny. „Mnie jest trochę.

spieszno, nie mam czasu!“ Woźnica ciął b i c z e m i siwosz'pospieszył, ile był w stanie. Po dłuższej chwili stanęli na miejscu Młodzieniec żywo zeskoczył z powozu, dając polecenie, aby nań czekano. Wszedł S podwórze, chodził po’ gankach, szukał wiadomości o pewnych sprawach, aż po upływie kilkunastu minut wrócił zachmurzony, oczywisty dowód, że nie znalazł, czego szukał Gdy siadł do po­

wozu, rozmyślał jeszcze, d o k ą d pojechać. O osobie, o którą się roz­

pytywał, nikt w domu nie wiedział. „Któż będzie w stanie dac mi wyjaśnienie? Może ojciec Rudolf! W oźnico! Prędko na Dap- perlein!-4

„Dobrze, mój Panie!“ odpowiedział stary.

Woźnicy było, jakby mu jakie żałosne wspomnienie przeszło przez głowę; w oku łza zabłysła. Prędko się spostrzegł i ruszył z miejsca, wiedząc, że podróżny nie dużo ma czasu. Znowu siwek bije pódkową po bruku, lecz przez wiele ulic musieli przejechać, bo cel podróży w przeciwnej stronie miasta się znajdował.

— 71 —

Angielski okręt wojenny „Cornwallis“ (14.200 ton), zatopiony w morzu Śródziemnem przez nasze łodzie podwodne.

Stanęli u celu; podróżny biegle wyskoczył z powozu, wszedł do kamienicy, lecz za chwil kilka wrócił do dorożki z zamyśloną twarzą. Rzecz jasna, nie znalazł, o co sie pytał.

„A więe nie żyje!“ mówił u siebie. „On był najlepszym jego przyjacielem. Starą Ludwikę muszę odszukać. Tak, do niej po- jedziemy.11

Potem nowe miejsce wymienił woźnicy.

„Dobrze, mój Panie!“ odpowiedział tenże. „Naprzód, mój siwku!“

Któż był ten jegomość? Skądże tu przybył i kogo szukał?

Musimy nadmienić o jego przeszłości.

- 72 —

Pod koniec roku 1898 opuścił pewien młody nicpoń ojca swego, bo mu się surowość i karność jego nie podobała. Ojciec był kupcem i człowiekiem prawym; lecz wskutek jakichś okoliczności bardzo niepomyślnych stracił majątek i popadł w nędzę. Zona umarła i jeden mu tylko mały Alfred został, który w samotności mógł być pociecha. Ale się chłopcu nie podobało słuchać woli ojca, który go ostro na uwięzi trzymał. Zebrawszy tedy pewną sumkę grosza poleciał na okręt i hen za morze, do Ameryki. Z miasta Amster­

damu nie było to trudnem. W nowem otoczeniu otrzeźwiał chłopak, bo poznał od razu, że tu figlami niczego nie dojdzie, że tu bez pracy nie będzie kołaczy. Dlatego wszedłszy w siebie, nowe posta- stanowił rozpocząć życie. Zdolności nie brakło, chodziło o to, jak je wyzyskać. Wziął się więc do pracy i tak gorliwie i tak su­

miennie robił, co kazano, że pilność jego znalazła uznanie i piękne owoce dla niego wydała. Coraz to lepszego dopiął stanowiska i hojna znalazł pracy nagrodę. Może dziesięć razy pisał stąd do ojca, lecz ten żadnego listu nie przyjął; wszystkie nie otwarte przyszły z po­

wrotem.

Tak to w świecie bywa, że często są ludzie bardzo uparci.

Razu jednego nie miał ojciec więcej ni kawałka chleba. W ten sam dzień nadszedł list od Alfreda z przesyłka pieniędzy. Ojciec go cofnął i wrócił na powrót.

Tymczasem Alfred robił postępy. Dostał się do biura pewnego kupca jako pisarczyk. Zręcznością swoją i sumiennością umiał sobie zjednać ufność przełożonych, szczebel po szczeblu postępował w górę, aż na wpływowem stanowisku stanął. Wyjednał sobie szacunek u prze­

łożonych, miał zaufanie swoich podwładnych; w kółku znajomych było mu przyjemnie. Płaca była znaczna, niczego nie brakło i nie miał powodu o tem pomyśleć, by zmienić miejsce i stanowisko;

tylko tęsknota za ojcem go brała. Nie raz się w wesołem towa­

rzystwie bawił i wesołością innych prześcigał; w tem sobie naraz na ojca wspomniał. Stracił wesołość, zrobił się poważnym, nawet ponurym i smutku swego nie mógł pokonać. Widział w duchu ojca, jak się mozoli i w nędzy trapi, a obrazu tego nie mógł się pozbyć. Przyjaciele umieli uczucia dziecinne dobrze ocenić i w za­

dumaniu mu nie przerywali.

Tak czas upływał; jeden rok po drugim. Przełożeni jego po­

stanowili założyć filiałkę przedsiębiorstwa swego w Holandyi; a gdy rozmyślali, komu poruczyć jej kierownictwo, przyszli do wniosku, że się najlepiej spuszczą na Alfreda. Nie chętnie mu z miejsca po­

zwolili odejść, bo go nie łatwo dało się zastąpić; lecz gdy zważyli, że obecność jego w nowem przedsiębiorstwie jest niezmiernie ważną, więc go wyprawili. Młody urzędnik przyjął z radością nowe sta­

nowisko mu ofiarowane i puścił sie w drogę do Amsterdamu. Tyle dla objaśnienia.

— 73

-Czytelnik pewnie już się domyślił, źe nasz podróżny szukający kogoś po Amsterdamie nie był nikt inny jak urzędnik Alfred. Kogo zaś szukał, to był jego ojciec, kupiec amsterdamski. Najprzód za­

jechał przed jego mieszkanie, gdzie dziecinne i pacholęce swoje lata spędził. Stad pojechał do pewnego przyjaciela ojca. Gdy i ta wycieczka do "celu nie wiodła, postanowił odszukać otyłą Ludwikę, która niegdyś w domu rodziców jego służyła i w latach dzieciństwa była mu piastunką. Gdy na rodzinę przyszła owa klęska, musiała się gdzie indziej o służbę oglądać, lecz dawniejszego gospodarza swego nie zapomniała, przeciwnie, gdzie trzeba i jak tylko mogła, była mu pomocą i nigdy za to nagrody nie wzięła.

W odległej stronie urządziła sobie skromny handel węglem.

Przed tą firmą zatrzymała się dorożka; Alfred wysiadłszy spieszył do handlu. Tam znalazł mężczyznę o ponurej twarzy, który mu I dosyć odpornie tłumaczył, że owa Ludwika przed rokiem umarła,

a on po niej objął handel opuszczony.

Alfredowi poty na twarz wystąpiły. Dokąd się obrócić, aby się czegoś o ojcu dowiedzieć ? Po dłuższym namyśle rzekł do woźnicy: „Kalverstraat 182“. Tam był jego ojciec buchalterem w skromnym handlu, gdy on się puścił do Ameryki.

Tymczasem zmierzch zapadł i na ulicach paliły się światła.

| Gdy u celu stanęli, zawahał się Alfred, czy ma wejść do tego domu, bo wszystko wokoło było inaczej jak dawniej. Za chwilkę jednak wstąpił do domu i w pewnem biurze zapytał się o to, o czem chciał wiedzieć. Tam mu powiedziano, że owa firma, którą wymienił, już nie istnieje, a o jej losach nikt nic nie wiedział.

„Ale, mój Panie,“ nadmienił jegomość, z którym rozmawiał,

„proszę się przecie do policyi udać. Tam Panu powiedzą, czego Pan pragnie bliżej się dowiedzieć

„Do policyi! Prawda! To najlepsza droga!“ rzekł naraz po­

dróżny. „Tam byłem powinien od razu się udać.“ Pożegnawszy się i podziękowawszy za uprzejme objaśnienie, wsiadł do doróżki, wołając na woźnicę! „Do policyi!“ Gdy nadjechali, wstąpił do wielkiego, wspaniałego gmachu.

Dorożkarz czekał dosyć długo, aż Alfred znowu wrócił. W spoj­

rzeniu jego malował się smutek, ale widać było, że jest spokoj­

niejszym, albowiem pewne wskazówki posiadał.

„Teraz, co koń skoczy, pojedziemy na ulicę Rosenstraat, do właściciela dorożek Nissena.“

„To mój pryncypał!“ odpowiedział woźnica. — „Czy zna pan woźnicę numer 140?“ Jak powódź te słowa z ust się wylały. —

„To jest mój numer! “ rzecze woźnica.

— 74 —

„Przebóg . . toś t y m ó j oj 0160?“

Wzruszajaca scena publicznie na ulicy nastała. Ojciec i syn od kilku już godzin ze sobą byli, siebie nie znając. Tak się do­

piero nawzajem poznali. A u, ,

Staruszek rozpłakał się i wszystko synowi przebaczył. Aitred niemało się usiłował, aż nakłonił ojca do opuszczenia zawodu woźnicy, co mu się wkońcu udało. Szczęście staruszka nie miało granic, gdy się przekonał, że syn nie tylko stał się człowiekiem statecznym, poważnym, lecz że w społeczeństwie zdolnością i pracą poczesne sobie i bardzo dobre stanowisko zjednał. Syn miał spo­

sobność zgotować ojcu wieczór jego życia jasny i łagodny i tak po rozlicznych losu kolejach do tego przywieść, że ojciec sobie spo­

kojnie odpoczął, po ciężkich klęskach, jakie cierpliwie, w cichości ponosił. Co dla ojca swego mógł zrobić dobrego, to jako syn wdzięczny z ochotnego serca wszystko uczynił. Godzien przykład jego naśladowania!

Powiązane dokumenty