Nasze wynalazki techniczne tkwią — oczywiście ,,w zalążku“ — w klechdach, bajkach, podaniach lu
dowych, legendach. Jeżeli zastanowimy się głębie]
nad tern, co szlachetna Szecherezada opowiadała po
tężnemu sułtanowi po nocach, dojdziemy do prostego wniosku: wykładała mu w pocie czoła przez jedenaście kwartałów początki aeromechaniki (fruwające kobierce), to i owo z optyki, coś niecoś z elektrotechniki. I baj
ki Grimma, i pomysły E. T. A. Hoffmana i powieści Verne’a i byliny rosyjskie, odlane ze stali, zamienio
ne na miedź czerwoną, białe aluminjum i lśniący ni
kiel, oglądać dziś można na ulicach miast, w portach morskich, na lotniskach i na zwykłych szosach.
Taka już jest widocznie kolej rzeczy ludzkich:
co sobie poeta natchniony wymarzy przy dźwiękach
Na śniegach alpejskich.
Fizycy badają „promienie kosmiczne”.
Pierwsze wzloty. Otto Lilienthal w roku 1895.
Metalowe ptaki. Hydroplan Short—Calcutta.
97 lutni, to mu jego daleki wnuk, inżynier — nie tracąc slow napróżno — buduje ze sprężystej blachy... Pa
jęczynę lotnych snów zamienia na przewodniki elek
tryczne.
I jednej tylko fantastycznej bajdy nie znajdziemy ani w opowieściach arabskich, ani w balladach roman
tycznych, ani w sagach norweskich... Ten poemat stworzyliśmy my dopiero, my, ludzie trzeźwi, prozaicz
ni, praktyczni. Zbudowaliśmy nieprawdopodobną klech
dę z kilku szpulek drutu izolowanego, kilku blaszek, płytek ebonitowych i kilku baniek szklanych. Radjol..
Gdybym był Szecherezadą (na co mi, niestety,, ani płeć ani uroda nie pozwala), szturgnąłbym łokciem potężnego władcę, zbudził go ze snu i opowiedział mu taką historyjkę.
— Niechno pan uważa, panie królu. Zdarzyło się razu pewnego, że gromadka lekkomyślnych podróż
ników z pod jasnego nieba słonecznej Italji poleciała na fruwającym dywanie aż do krainy wiecznych lodów i białych niedźwiedzi. Trafili na mocne wichry, na zamieć, mgłę, zbłądzili i zły los wyrzucił ich na krę lodową. Siedzą na pływającej zimnej tafli — wokół śnieg, woda, lód, lód, woda, śnieg i przeraźliwa cisza.
Zgubieni, straceni, odcięci od świata czekają na śmierć,,.
Raptem jeden z nich, telegrafista, chwyta kilka druci
ków, które spadły razem z nimi z kobierca na lodo
wiec, ustawia kilka stoików szklanych, zawiesza na kiju metalowy sznurek, przykłada słuchawkę do ucha, uśmiecha się i mówi: Rzym! Słyszę wyraźnie stację
Dodatek nadzwyczajny—7.
98
rzymską. Siazione radiofonica di Roma, Już wiedzą 0 katastrofie. Organizują pomoc.
Ludzie bowiem, kochany sułtanie, taki posiadali słuch subtelny w owych czasach, że mogli się nawo
ływać przez lądy, morza i łańcuchy górskie.
— Bzdury! — powiedziałby sultan. (Zupełnie, jak w pewnej nowelce Edgara Poego),
— Nie bzdury! Królu, uważaj, co mówię: dzięki pewnej czarnej skrzynce kwilenie dziecka stało się po
tężniejsze od ryku zgłodniałego lwa. Głos ludzki, za
mieniony na fale elektryczne, docierał do najdalszych krańców ziemi, a nawet jeszcze dalej. W roku 1927-ym, zimą, pewien skromny właściciel taniego elektrycznego ucha spostrzegł nagle, że słyszy to i owo podwójnie, Słowa obijały się prawdopodobnie o sąsiednie planety 1 człowiek ów chwytał echa z kosmosu...
— Brednie! Wierutne brednie!--rzekłby sułtan.*—
Kłamstwo!
Trudno się dziwić staremu brodatemu Arabowi, że nie wierzy w radjotelefon. Mądrzejsi od niego nie rozumieją, co to się takiego dzieje właściwie i skąd się wziął raptem ów cud techniczny.
Komisja statystyczna Ligi Narodów twierdzi, że jest już w tej chwili 70 miljonów radjoamatorów na świecie, że ćwierć miljarda ludzi we wszystkich kra
jach zapala co wieczór lampki, łączy bateryjki, nakła
da słuchawki telefoniczne, ale „tajemnica czarnej
skrzyń-99 ki" dręczy nas wciąż jeszcze. Co tam ukryli w tern pudle genjalni uczniowie Faradaya, Hertza i Marco
niego? Jakim sposobem słyszymy głosy ze sterowca, fruwającego nad Atlantykiem, jak rozmawia komandor Byrd, który osiadł na straszliwych polach lodowych pod biegunem południowym, z redakcją pisma nowo
jorskiego?
Jeszcze wczoraj trzeba było wozić przewodniki, kable z miejsca na miejsce, drutować tę biedną sko
rupę ziemską, jak rozbity garnek... Dziś — jedziemy na bezludną wyspę, na pustynię azjatycką, do Hoten- totów, Eskimosów, ludożerców, zawieszamy antenę na kijku i słyszymy Paryż, Rzym, Wiedeń, Londyn, War
szawę... Jutro w ten sam sposób będziemy przesyłali obrazy dalekim odbiorcom, pojutrze — kto wie—mo
że nawet energję elektryczną. Połączyliśmy się wszy
scy niewidzialnemi nićmi. Robinson Cruzoe, który nas tak wzruszał za lat dziecinnych, dziś nie byłby samotny i opuszczony. Cośby tam sobie zmajstrował, pokręcił i... po godżinie prasa europejska podałaby pierwszą wiadomość sensacyjną o jego przygodach.
Od jakich to dziwnych przypadków dzieje ludz
kości zależą! Wyobraźmy sobie, że Juljusz Cezar miał odbiornik radjowy, albo Krzysztof Kolumb, albo Na
poleon Bonaparte. Całą historję trzebaby zmienić, geografję polityczną przefarbować, wszystkie mapy i atlasy. Podboje Aleksandra Macedońskiego? wojny krzyżowe? wędrówki narodów? odkrycie Ameryki, izra
elici na pustyni? — poślijcie w przeszłość zdolnego
100
montera-elektrotecbnika, a zobaczycie, jakiemi nowemi nieoczekiwanemi drogami świat się potoczy!...
Cóż tedy tkwi w owej ciemnej, tajemniczej skrzyni?
Co to jest radjo?
Stworzyli je właściwie dwaj genjalni fizycy, Mi
chał Faraday i Henryk Hertz. Dowiedli doświadcze
niami laboratoryjnemi, że prąd elektryczny w pewnym obwodzie — w zwojach drutu — można wywołać na
„dystans", nie dotykając tych drutów palcami. W mu
zyce mamy zjawisko podobne i nazywamy je rezonan
sem. Kiedy dzwony w mieście grają—niektóre stru
ny w fortepianie dźwięczą głośno i niektóre szyby wydają brzęk. Kiedy na Mokotowie albo w Davent- ry „drga elektrycznie" wielka antena, wiedzą o tern wszystkie druty na świecie (zwłaszcza o iłe są odpo
wiednio nastrojone) — przebiega po nich dreszcz nie
wyczuwalny, elektryczny.
Reszta — to kilkanaście lat wytrwałej pracy dzielnych radjotechników. Trzeba było te prądy, te niematerjalne dreszcze odpowiednio wzmocnić, ujawnić, przekształcić, zamienić na drgania membrany w słu
chawce telefonicznej... Teraz — gdyby na Marsie sie
dział „odbiorca radjowy", dotarlibyśmy prawdopodob
nie i do niego. Fale elektryczne mkną przez eter i przestrzenie kosmiczne, jak fale światła.
101 Za lat kilka człowiek, który tych fal nie będzie chciał czy umiał chwytać aparatem odbiorczym, bę
dzie poprostu uchodził za nieszczęśliwego kalekę, jak dziś głuchoniemy, albo analfabeta.
GRY I ZABAWY
Wymyśliliśmy nowe środki lokomocji i nowe narzędzia pracy. Wynaleźliśmy też kilka pociesznych form politycznych, a w Dreźnie ktoś buduje do
my kuliste i wkrótce już ma powstać cała ulica takich okrągłych murowanych balonów „na uwięzi". Prze
chodzień będzie spacerował po mieście, jak mrówka po stole bilardowym — podczas partji karamboli i bę
dzie się zastanawiał nad tern, jak szybko świat się to
czy naprzód. Wczoraj opiewaliśmy wierszem i prozą dudnienie kopyt i galop ścigłych rumaków arabskich, dziś nawet poezję liryczną trzeba zmienić i zreformo
wać. Zamiast:
Dajcie konia mi rączego...
śpiewamy w romansach:
Wsadźcie w auto mnie Rolls-Royce'a...
103 krótko mówiąc — postęp to nie blaga i reklamą, a Ben Akiba w swem głośnem, zwięzłem a niedorzecznem powiedzonku: wszystko już było zamknąt na wieki spo
re głupstwo, które w myśl nowej ustawy prasowej powinien stanowczo odwołać natychmiast w liście do redakcji.
I jedno tylko na świecie się nie zmienia: nasze gry, zabawy, rozrywki są wciąż te same. Szachy wy
myślono w Indjach, kości (wiem to z historji) rzucał już Juljusz Cezar nad Rubikonem, w karty grywał Karol Wielki i Karol Łysy, Neron chodził do cyrku na walki atletów i wolał głośno „brawo, Sztekier!“, Zoil wyrażał się uszczypliwie o wierszach Homera, niedrukowanych w „Skamandrze“, Sokrates krytyko
wał komedje Arystofanesa, twierdząc, że w nich nie
ma nerwu i akcji i że obsadę sztuki trzeba zmienić, Fidjasz rzeźbił posąg Zeusa i drżał na myśl, że ma
gistrat ateński nie da mu następnego zamówienia...
Za moich lat dziecinnych grywaliśmy „w palanta“.
Okazuje się, że ów palant znany jest w Ameryce pod inną nazwą i że kochany Buster Keaton biega po pla
cu sportowym tak, jak my niegdyś po alei „Owoco
wej" ogrodu Saskiego. Skąd pochodzi „klipa“, nie wiem, ale prawdopodobnie i tę tajemnicę odkryjemy z cza
sem. Dowiemy się pewnego dnia, że już Aleksander Macedoński podbijał drewniany klocek płaskim kijkiem i że „Hannibal ante portas“ grywał w „gańdziary".
Słowa enb, due, rate, enczyk, pbfizyk, żabę — tłumaczył mi niedawno jeden ze znajomych moich,
filolog—po-104
chodzą z sanskrytu i kto wie, czy wielki Rama za lat dziecinnych nie bawił się w Berka i „czarnego luda“.
Jak czas przepędzał mały Napoleonek Bonaparte, nie wiem i nie mogę z tak błahą sprawą zwracać się telefonicznie do profesora Askenazego. Prawdopodob
nie— podrzucał pięć kamyków wgórę, jak to czyni dziś mały gazeciarz Tadzio z „Ziemiańskiej“. Kleopa
tra napewno miała skakankę i obręcz, Aspazja ba
wiła się w „drobną Kaśkę", a królowa Saba w ciuciubabkę i komórki do wynajęcia. Mały Tylcio (mówię oczywiście o Attyli) znał świet
nie tak zwany „dołek", a roztropny Dżenguś (mó
wię naturalnie o Dżengis - Chanie) zabawę w „kla
sy".
Odwróćmy — jak wielcy oratorzy — kota ogo
nem i spojrzyjmy na zagadnienie z innego punktu widzenia. Byłem niedawno w „Oazie" i nie rozumiem, dlaczego niektórzy z naszych czcigodnych publicystów i moralizatorów oburzają się na dancingi. Mamy tu do czynienia z trochę tylko zmodernizowanym obrazem Siemiradzkiego: grono imperatorów i cezarów, wład
ców wschodnich i faraonów zasiada przy amforach, napełnionych winem i patrzy, jak tańczą półnagie smagłe dziewice etjopskie, ogorzałe córy Koryntu, branki z Bukowiny i jasnowłose kobiety barbarzyń
ców z wiedeńskiej Mariahilfstrasse. Imperator, cezar i faraon pracują w banku, albo w interesie btawatnym, ale dziś trafili na „fuksa", wygrali i rzucają
garścia-105 rai sestercje, zdobyte w totalizatorze, w tłum wy
baczonych niewolników ze świetnie zorganizowa
nego związku kelnerów. Dlaczego ludzie oglądają ze czcią i trwogą obraz historyczny, a z pogardli- wem skrzywieniem ust mówią o naszych sympozjo- nach?
Wznowiliśmy igrzyska olimpijskie, biegi maratoń
skie, rzucamy dyskiem, oszczepem, mamy kwadrygi, giadjatorów, walki byków, trzymamy w klatkach lwy, tygrysy, tresujemy słonie, gramy w warcaby. Tłum Rzymian udaje się co niedziela na Dynasy, do Agry- koli, albo na Pole Mokotowskie, obsiada owalny stadjon i zagrzewa zapaśników starołacińskiemi okrzy
kami: nie daj się, bierz, wal, pędź...
I właściwie w ostatnich dopiero czasach czarno
księska technika spojrzała okiem łaskawszem na tę zaniedbaną trochę dziedzinę i jakieś tam reformy za
prowadziła: druk,kino, radjoL Nie umiemy już sobie wyobrazić, że największy potentat czasów ubiegłych, bogaty Krezus, potężny faraon, stary Nabuchodonozor, w chwilach, kiedy go ludzie znudzili, siadał poprostu na stołku i ziewał od ucha do ucha. Nie mógł nabyć gazety w kiosku ani powieści kryminalnej za 95 gro
szy! Trudno się przecież kłaść na kanapie z blokiem marmurowym, upstrzonym hieroglifami albo z kupą cegieł, pooranych pismem klinowem. A gdzie są zdję
cia aktualne, telegramy, kronika miejska?
Albo kino! Jak żyli ojcowie nasi — jak żyli ludzie w Kielcach i Radomiu w smutnym okresie
106
dziejów, w zamierzchłej epoce przedkinematograficz- nej? O czem mówili z ukochaną, gdzie z nią spę
dzali wieczory i gdzie się wogóle zaręczali? Kina nie było!...
Kiedy się nad tern zastanowimy głębiej — cud, że ludzkość dotrwała do dnia dzisiejszego.
E
W gazetach piszą, że gdzieś tam w południo
wych Niemczech odbył się walny zjazd łazików, cho- dzików, wałęsów (jest i takie słowo w języku polskim), wagabundów bezdomnych. Członkowie kongresu otrzy
mali wiele depesz od ludzi wybitnych, przypomnieli obywatelom solidnym, że Jack London był trampemt Gorkij był brodiagą, że genjalny Knut Hamsun, laure
at fundacji Nobla, włóczył się po drogach od wsi do wsi. Trudno — cywilizacja nie wyprała nas jeszcze ze wszystkich instynktów i czasem budzi się coś takiego w najczcigodniejszym prezesie rady nadzorczej, w re
ferencie i w aplikancie sądowym... Wiking, raubryter, Hunn, cygan i zawalidroga. Pewien profesor amery
kański dowodzi w bardzo uczonej pracy, że człowiek—
pomimo tyloletniej wprawy — nie przyzwyczaił się dotychczas jeszcze do pozycii pionowej. Cierpimy na różne skrzywienia kręgosłupa, bo odlegli przodkowie nasi chodzili — i to dość długo — na czworakach.
108
Teraz savoir vivre i zwyczaje towarzyskie każą nam stać na dwóch nogach. Nie przystosowaliśmy się—tak zupełnie — do tej nienaturalnej pozycji akrobatycznej i niektórzy medycy radzą swoim pacjentom, aby ra- niutko — nic nikomu nie mówiąc — pospacerowali sobie czasem po pokoju na czterech kończynach od łóżka do pieca. Licho wie, czy to pomoże, ale za
szkodzić nie zaszkodzi.
Skoro zaś tak jest, łaskawi panowie i piękne pa
nie, jeżeli aż tak odległe atawizmy i przedawnione nałogi w nas pokutują — jak tu się dziwić, że w pro
kurencie poważnej firmy eksportowej odzywa się na
gle — z nadejściem lata — daleki praszczur i wiking i że ojciec licznej rodziny obnaża pierś, zapuszcza włosy, nie goli brody i w wątłej łódeczce wypływa na spienione fale stawu albo rzeczki? Jak tu się dzi
wić (powtarzam), że dyrektor wielkiego magazynu kon
fekcji męskiej, posiadacz czterystu gotowych par spod
ni, rzuca nagle własne ineksprymable, dodaje je do owych czterystu butwiejących par i przyodziany w ku
se trykotowe majtki tarza się w piachu na plaży.
Właściciel pięciopiętrowej kamienicy ciska ją — że tak powiem obrazowo — jak słomiany wiecheć i osiedla się na trzy miesiące pod Wawrem, gdzie żyje jak da
leki przodek jego, nie kamienicznik, ale raczej jaski
niowiec i poprostu troglodyta. Osoba, świetnie piszą
ca na maszynie, premjowana na różnych konkursach, panowie, zapomina nagle o klawiszach, odwraca się od Remingtona i własnoręcznie—tak jest własnoręcz
nie — wycina na korze serce, przebite strzałą, i dwie
109' albo cztery litery, a to wszystko bez kopji, w jednym egzemplarzu. Telefonistka odsuwa pogardliwie mikro
fon i zamiast wołać trzydzieści dwa—piętnaście, dzie
więć—trzydzieści, pięćset dwadzieścia pięć — czter
dzieści cztery—krzyczy wniebogłosy: hop! hopl w dzie
wiczym lesie pod Urlami, jak Walkirja w znanej ope
rze Wagnera. Fabrykant wind elektrycznych pnie się sam — osobiście — na drzewo, reprezentant wielkiej firmy samochodowej jedzie oklep na łysej kobyle, na motorze o sile jednej krowy łaciatej, twórca wielkiego zakładu gastronomicznego ćpa surową rzepę. Właści
ciel składu win pije wodę ze studni, kierownik rzeźni miejskiej zostaje jaroszem, dyrektor teatru sam gwiżdże wieczorem, spozierając na księżyc i uśmiecha się pod
czas spektaklu. Madame Odette, słynna modystka, no
si kapuściany liść na głowie, wytworny Zyzio Pobry- kalski, lekki amant, spaceruje w chodakach i łapser- dakach, dyrektor znanego kantoru wekslowego łowi ryby w czystej wodzie. Kierownik wydziału paszpor
towego zachwyca się nigdzie niemeldowanym ptasz
kiem niebieskim, niewiadomęgo pochodzenia i nazwi
ska, naczelnik ruchu kołowego przechodzi przez pole po linji niezupełnie prostopadłej do miedzy. Fryzjer moczy głowę w beczce ze zwykłą deszczówką, sprinter z ŁZS-u rozczulony patrzy na ślimaka, warszawiak wstaje o świcie, wybitny mówca słucha ćwieka ni a wróbla, nie zgłasza poprawki i nie żąda zamknięcia dyskusji.
110
Ze wszystkich odmian gatunku homo sapiens tylko ssak, zwany w „Ziemiańskiej“ artystą, nie zmienia się latem. Malarz osiedla się w Kazimierzu nad Wisłą i smaruje pędzlem prostokątne płótno albo owalną de- szczułkę, a literat...
W roku zeszłym np. próbowałem się oderwać na czas dłuższy od pióra i kałamarza, Jest pewien las pod Kaliszem i w tym tesle pewne mrowisko. Rude owady z rodziny Formicidae miały owego lata sezon dość niezwykły. Olbrzymi, rozpróżniaczony kręgowiec warszawski (ja) zjawiał się co rano, przynosił przeróżne pudełeczka, wypełnione „jajeczkami“, zrabowanemi gdzieindziej, i obserwował systemy, sposoby, badał formy życia zbiorowego. Mrówki są mądrzejsze od nas. Gromadka robotników transportowych wynosi w mgnieniu oka przez wąskie drzwi przedmiot większy stosunkowo od fortepianu i załatwia to w zupełnej ciszy — nikt nikomu nie wymyśla i „nie rozstawia mu rodziny po kątach“. Formicidae, jak zauważyłem, nie mają ministerstwa pracy, nie otrzymały pożyczki ame
rykańskiej, a jednak rozstrzygnęły sprawę bezrobot
nych i jakoś nie narzekają na kiepską konjimkturę, drożyznę pieniądza, dyskonto i brak środków obiego
wych.
Bardzo jestem ciekaw, jak się moje mrowisko rozwinęło w tym roku, jaki ma bilans handlowy —
Ill i nie omieszkam o dalszych losach rudych mró
wek zawiadomić moich czytelników.
Bo kiedy natura wyciągnie gryzipiórka do lasu—
to nawet z tych skromnych przeżyć powstaje felje- ton.