• Nie Znaleziono Wyników

TAJEMNICA CZARNEJ SKRZYNKI

W dokumencie Dodatek nadzwyczajny (Stron 116-134)

Nasze wynalazki techniczne tkwią — oczywiście ,,w zalążku“ — w klechdach, bajkach, podaniach lu­

dowych, legendach. Jeżeli zastanowimy się głębie]

nad tern, co szlachetna Szecherezada opowiadała po­

tężnemu sułtanowi po nocach, dojdziemy do prostego wniosku: wykładała mu w pocie czoła przez jedenaście kwartałów początki aeromechaniki (fruwające kobierce), to i owo z optyki, coś niecoś z elektrotechniki. I baj­

ki Grimma, i pomysły E. T. A. Hoffmana i powieści Verne’a i byliny rosyjskie, odlane ze stali, zamienio­

ne na miedź czerwoną, białe aluminjum i lśniący ni­

kiel, oglądać dziś można na ulicach miast, w portach morskich, na lotniskach i na zwykłych szosach.

Taka już jest widocznie kolej rzeczy ludzkich:

co sobie poeta natchniony wymarzy przy dźwiękach

Na śniegach alpejskich.

Fizycy badają „promienie kosmiczne”.

Pierwsze wzloty. Otto Lilienthal w roku 1895.

Metalowe ptaki. Hydroplan Short—Calcutta.

97 lutni, to mu jego daleki wnuk, inżynier — nie tracąc slow napróżno — buduje ze sprężystej blachy... Pa­

jęczynę lotnych snów zamienia na przewodniki elek­

tryczne.

I jednej tylko fantastycznej bajdy nie znajdziemy ani w opowieściach arabskich, ani w balladach roman­

tycznych, ani w sagach norweskich... Ten poemat stworzyliśmy my dopiero, my, ludzie trzeźwi, prozaicz­

ni, praktyczni. Zbudowaliśmy nieprawdopodobną klech­

dę z kilku szpulek drutu izolowanego, kilku blaszek, płytek ebonitowych i kilku baniek szklanych. Radjol..

Gdybym był Szecherezadą (na co mi, niestety,, ani płeć ani uroda nie pozwala), szturgnąłbym łokciem potężnego władcę, zbudził go ze snu i opowiedział mu taką historyjkę.

— Niechno pan uważa, panie królu. Zdarzyło się razu pewnego, że gromadka lekkomyślnych podróż­

ników z pod jasnego nieba słonecznej Italji poleciała na fruwającym dywanie aż do krainy wiecznych lodów i białych niedźwiedzi. Trafili na mocne wichry, na zamieć, mgłę, zbłądzili i zły los wyrzucił ich na krę lodową. Siedzą na pływającej zimnej tafli — wokół śnieg, woda, lód, lód, woda, śnieg i przeraźliwa cisza.

Zgubieni, straceni, odcięci od świata czekają na śmierć,,.

Raptem jeden z nich, telegrafista, chwyta kilka druci­

ków, które spadły razem z nimi z kobierca na lodo­

wiec, ustawia kilka stoików szklanych, zawiesza na kiju metalowy sznurek, przykłada słuchawkę do ucha, uśmiecha się i mówi: Rzym! Słyszę wyraźnie stację

Dodatek nadzwyczajny—7.

98

rzymską. Siazione radiofonica di Roma, Już wiedzą 0 katastrofie. Organizują pomoc.

Ludzie bowiem, kochany sułtanie, taki posiadali słuch subtelny w owych czasach, że mogli się nawo­

ływać przez lądy, morza i łańcuchy górskie.

— Bzdury! — powiedziałby sultan. (Zupełnie, jak w pewnej nowelce Edgara Poego),

— Nie bzdury! Królu, uważaj, co mówię: dzięki pewnej czarnej skrzynce kwilenie dziecka stało się po­

tężniejsze od ryku zgłodniałego lwa. Głos ludzki, za­

mieniony na fale elektryczne, docierał do najdalszych krańców ziemi, a nawet jeszcze dalej. W roku 1927-ym, zimą, pewien skromny właściciel taniego elektrycznego ucha spostrzegł nagle, że słyszy to i owo podwójnie, Słowa obijały się prawdopodobnie o sąsiednie planety 1 człowiek ów chwytał echa z kosmosu...

— Brednie! Wierutne brednie!--rzekłby sułtan.*—

Kłamstwo!

Trudno się dziwić staremu brodatemu Arabowi, że nie wierzy w radjotelefon. Mądrzejsi od niego nie rozumieją, co to się takiego dzieje właściwie i skąd się wziął raptem ów cud techniczny.

Komisja statystyczna Ligi Narodów twierdzi, że jest już w tej chwili 70 miljonów radjoamatorów na świecie, że ćwierć miljarda ludzi we wszystkich kra­

jach zapala co wieczór lampki, łączy bateryjki, nakła­

da słuchawki telefoniczne, ale „tajemnica czarnej

skrzyń-99 ki" dręczy nas wciąż jeszcze. Co tam ukryli w tern pudle genjalni uczniowie Faradaya, Hertza i Marco­

niego? Jakim sposobem słyszymy głosy ze sterowca, fruwającego nad Atlantykiem, jak rozmawia komandor Byrd, który osiadł na straszliwych polach lodowych pod biegunem południowym, z redakcją pisma nowo­

jorskiego?

Jeszcze wczoraj trzeba było wozić przewodniki, kable z miejsca na miejsce, drutować tę biedną sko­

rupę ziemską, jak rozbity garnek... Dziś — jedziemy na bezludną wyspę, na pustynię azjatycką, do Hoten- totów, Eskimosów, ludożerców, zawieszamy antenę na kijku i słyszymy Paryż, Rzym, Wiedeń, Londyn, War­

szawę... Jutro w ten sam sposób będziemy przesyłali obrazy dalekim odbiorcom, pojutrze — kto wie—mo­

że nawet energję elektryczną. Połączyliśmy się wszy­

scy niewidzialnemi nićmi. Robinson Cruzoe, który nas tak wzruszał za lat dziecinnych, dziś nie byłby samotny i opuszczony. Cośby tam sobie zmajstrował, pokręcił i... po godżinie prasa europejska podałaby pierwszą wiadomość sensacyjną o jego przygodach.

Od jakich to dziwnych przypadków dzieje ludz­

kości zależą! Wyobraźmy sobie, że Juljusz Cezar miał odbiornik radjowy, albo Krzysztof Kolumb, albo Na­

poleon Bonaparte. Całą historję trzebaby zmienić, geografję polityczną przefarbować, wszystkie mapy i atlasy. Podboje Aleksandra Macedońskiego? wojny krzyżowe? wędrówki narodów? odkrycie Ameryki, izra­

elici na pustyni? — poślijcie w przeszłość zdolnego

100

montera-elektrotecbnika, a zobaczycie, jakiemi nowemi nieoczekiwanemi drogami świat się potoczy!...

Cóż tedy tkwi w owej ciemnej, tajemniczej skrzyni?

Co to jest radjo?

Stworzyli je właściwie dwaj genjalni fizycy, Mi­

chał Faraday i Henryk Hertz. Dowiedli doświadcze­

niami laboratoryjnemi, że prąd elektryczny w pewnym obwodzie — w zwojach drutu — można wywołać na

„dystans", nie dotykając tych drutów palcami. W mu­

zyce mamy zjawisko podobne i nazywamy je rezonan­

sem. Kiedy dzwony w mieście grają—niektóre stru­

ny w fortepianie dźwięczą głośno i niektóre szyby wydają brzęk. Kiedy na Mokotowie albo w Davent- ry „drga elektrycznie" wielka antena, wiedzą o tern wszystkie druty na świecie (zwłaszcza o iłe są odpo­

wiednio nastrojone) — przebiega po nich dreszcz nie­

wyczuwalny, elektryczny.

Reszta — to kilkanaście lat wytrwałej pracy dzielnych radjotechników. Trzeba było te prądy, te niematerjalne dreszcze odpowiednio wzmocnić, ujawnić, przekształcić, zamienić na drgania membrany w słu­

chawce telefonicznej... Teraz — gdyby na Marsie sie­

dział „odbiorca radjowy", dotarlibyśmy prawdopodob­

nie i do niego. Fale elektryczne mkną przez eter i przestrzenie kosmiczne, jak fale światła.

101 Za lat kilka człowiek, który tych fal nie będzie chciał czy umiał chwytać aparatem odbiorczym, bę­

dzie poprostu uchodził za nieszczęśliwego kalekę, jak dziś głuchoniemy, albo analfabeta.

GRY I ZABAWY

Wymyśliliśmy nowe środki lokomocji i nowe narzędzia pracy. Wynaleźliśmy też kilka pociesznych form politycznych, a w Dreźnie ktoś buduje do­

my kuliste i wkrótce już ma powstać cała ulica takich okrągłych murowanych balonów „na uwięzi". Prze­

chodzień będzie spacerował po mieście, jak mrówka po stole bilardowym — podczas partji karamboli i bę­

dzie się zastanawiał nad tern, jak szybko świat się to­

czy naprzód. Wczoraj opiewaliśmy wierszem i prozą dudnienie kopyt i galop ścigłych rumaków arabskich, dziś nawet poezję liryczną trzeba zmienić i zreformo­

wać. Zamiast:

Dajcie konia mi rączego...

śpiewamy w romansach:

Wsadźcie w auto mnie Rolls-Royce'a...

103 krótko mówiąc — postęp to nie blaga i reklamą, a Ben Akiba w swem głośnem, zwięzłem a niedorzecznem powiedzonku: wszystko już było zamknąt na wieki spo­

re głupstwo, które w myśl nowej ustawy prasowej powinien stanowczo odwołać natychmiast w liście do redakcji.

I jedno tylko na świecie się nie zmienia: nasze gry, zabawy, rozrywki są wciąż te same. Szachy wy­

myślono w Indjach, kości (wiem to z historji) rzucał już Juljusz Cezar nad Rubikonem, w karty grywał Karol Wielki i Karol Łysy, Neron chodził do cyrku na walki atletów i wolał głośno „brawo, Sztekier!“, Zoil wyrażał się uszczypliwie o wierszach Homera, niedrukowanych w „Skamandrze“, Sokrates krytyko­

wał komedje Arystofanesa, twierdząc, że w nich nie­

ma nerwu i akcji i że obsadę sztuki trzeba zmienić, Fidjasz rzeźbił posąg Zeusa i drżał na myśl, że ma­

gistrat ateński nie da mu następnego zamówienia...

Za moich lat dziecinnych grywaliśmy „w palanta“.

Okazuje się, że ów palant znany jest w Ameryce pod inną nazwą i że kochany Buster Keaton biega po pla­

cu sportowym tak, jak my niegdyś po alei „Owoco­

wej" ogrodu Saskiego. Skąd pochodzi „klipa“, nie wiem, ale prawdopodobnie i tę tajemnicę odkryjemy z cza­

sem. Dowiemy się pewnego dnia, że już Aleksander Macedoński podbijał drewniany klocek płaskim kijkiem i że „Hannibal ante portas“ grywał w „gańdziary".

Słowa enb, due, rate, enczyk, pbfizyk, żabę — tłumaczył mi niedawno jeden ze znajomych moich,

filolog—po-104

chodzą z sanskrytu i kto wie, czy wielki Rama za lat dziecinnych nie bawił się w Berka i „czarnego luda“.

Jak czas przepędzał mały Napoleonek Bonaparte, nie wiem i nie mogę z tak błahą sprawą zwracać się telefonicznie do profesora Askenazego. Prawdopodob­

nie— podrzucał pięć kamyków wgórę, jak to czyni dziś mały gazeciarz Tadzio z „Ziemiańskiej“. Kleopa­

tra napewno miała skakankę i obręcz, Aspazja ba­

wiła się w „drobną Kaśkę", a królowa Saba w ciuciubabkę i komórki do wynajęcia. Mały Tylcio (mówię oczywiście o Attyli) znał świet­

nie tak zwany „dołek", a roztropny Dżenguś (mó­

wię naturalnie o Dżengis - Chanie) zabawę w „kla­

sy".

Odwróćmy — jak wielcy oratorzy — kota ogo­

nem i spojrzyjmy na zagadnienie z innego punktu widzenia. Byłem niedawno w „Oazie" i nie rozumiem, dlaczego niektórzy z naszych czcigodnych publicystów i moralizatorów oburzają się na dancingi. Mamy tu do czynienia z trochę tylko zmodernizowanym obrazem Siemiradzkiego: grono imperatorów i cezarów, wład­

ców wschodnich i faraonów zasiada przy amforach, napełnionych winem i patrzy, jak tańczą półnagie smagłe dziewice etjopskie, ogorzałe córy Koryntu, branki z Bukowiny i jasnowłose kobiety barbarzyń­

ców z wiedeńskiej Mariahilfstrasse. Imperator, cezar i faraon pracują w banku, albo w interesie btawatnym, ale dziś trafili na „fuksa", wygrali i rzucają

garścia-105 rai sestercje, zdobyte w totalizatorze, w tłum wy­

baczonych niewolników ze świetnie zorganizowa­

nego związku kelnerów. Dlaczego ludzie oglądają ze czcią i trwogą obraz historyczny, a z pogardli- wem skrzywieniem ust mówią o naszych sympozjo- nach?

Wznowiliśmy igrzyska olimpijskie, biegi maratoń­

skie, rzucamy dyskiem, oszczepem, mamy kwadrygi, giadjatorów, walki byków, trzymamy w klatkach lwy, tygrysy, tresujemy słonie, gramy w warcaby. Tłum Rzymian udaje się co niedziela na Dynasy, do Agry- koli, albo na Pole Mokotowskie, obsiada owalny stadjon i zagrzewa zapaśników starołacińskiemi okrzy­

kami: nie daj się, bierz, wal, pędź...

I właściwie w ostatnich dopiero czasach czarno­

księska technika spojrzała okiem łaskawszem na tę zaniedbaną trochę dziedzinę i jakieś tam reformy za­

prowadziła: druk,kino, radjoL Nie umiemy już sobie wyobrazić, że największy potentat czasów ubiegłych, bogaty Krezus, potężny faraon, stary Nabuchodonozor, w chwilach, kiedy go ludzie znudzili, siadał poprostu na stołku i ziewał od ucha do ucha. Nie mógł nabyć gazety w kiosku ani powieści kryminalnej za 95 gro­

szy! Trudno się przecież kłaść na kanapie z blokiem marmurowym, upstrzonym hieroglifami albo z kupą cegieł, pooranych pismem klinowem. A gdzie są zdję­

cia aktualne, telegramy, kronika miejska?

Albo kino! Jak żyli ojcowie nasi — jak żyli ludzie w Kielcach i Radomiu w smutnym okresie

106

dziejów, w zamierzchłej epoce przedkinematograficz- nej? O czem mówili z ukochaną, gdzie z nią spę­

dzali wieczory i gdzie się wogóle zaręczali? Kina nie było!...

Kiedy się nad tern zastanowimy głębiej — cud, że ludzkość dotrwała do dnia dzisiejszego.

E

W gazetach piszą, że gdzieś tam w południo­

wych Niemczech odbył się walny zjazd łazików, cho- dzików, wałęsów (jest i takie słowo w języku polskim), wagabundów bezdomnych. Członkowie kongresu otrzy­

mali wiele depesz od ludzi wybitnych, przypomnieli obywatelom solidnym, że Jack London był trampemt Gorkij był brodiagą, że genjalny Knut Hamsun, laure­

at fundacji Nobla, włóczył się po drogach od wsi do wsi. Trudno — cywilizacja nie wyprała nas jeszcze ze wszystkich instynktów i czasem budzi się coś takiego w najczcigodniejszym prezesie rady nadzorczej, w re­

ferencie i w aplikancie sądowym... Wiking, raubryter, Hunn, cygan i zawalidroga. Pewien profesor amery­

kański dowodzi w bardzo uczonej pracy, że człowiek—

pomimo tyloletniej wprawy — nie przyzwyczaił się dotychczas jeszcze do pozycii pionowej. Cierpimy na różne skrzywienia kręgosłupa, bo odlegli przodkowie nasi chodzili — i to dość długo — na czworakach.

108

Teraz savoir vivre i zwyczaje towarzyskie każą nam stać na dwóch nogach. Nie przystosowaliśmy się—tak zupełnie — do tej nienaturalnej pozycji akrobatycznej i niektórzy medycy radzą swoim pacjentom, aby ra- niutko — nic nikomu nie mówiąc — pospacerowali sobie czasem po pokoju na czterech kończynach od łóżka do pieca. Licho wie, czy to pomoże, ale za­

szkodzić nie zaszkodzi.

Skoro zaś tak jest, łaskawi panowie i piękne pa­

nie, jeżeli aż tak odległe atawizmy i przedawnione nałogi w nas pokutują — jak tu się dziwić, że w pro­

kurencie poważnej firmy eksportowej odzywa się na­

gle — z nadejściem lata — daleki praszczur i wiking i że ojciec licznej rodziny obnaża pierś, zapuszcza włosy, nie goli brody i w wątłej łódeczce wypływa na spienione fale stawu albo rzeczki? Jak tu się dzi­

wić (powtarzam), że dyrektor wielkiego magazynu kon­

fekcji męskiej, posiadacz czterystu gotowych par spod­

ni, rzuca nagle własne ineksprymable, dodaje je do owych czterystu butwiejących par i przyodziany w ku­

se trykotowe majtki tarza się w piachu na plaży.

Właściciel pięciopiętrowej kamienicy ciska ją — że tak powiem obrazowo — jak słomiany wiecheć i osiedla się na trzy miesiące pod Wawrem, gdzie żyje jak da­

leki przodek jego, nie kamienicznik, ale raczej jaski­

niowiec i poprostu troglodyta. Osoba, świetnie piszą­

ca na maszynie, premjowana na różnych konkursach, panowie, zapomina nagle o klawiszach, odwraca się od Remingtona i własnoręcznie—tak jest własnoręcz­

nie — wycina na korze serce, przebite strzałą, i dwie

109' albo cztery litery, a to wszystko bez kopji, w jednym egzemplarzu. Telefonistka odsuwa pogardliwie mikro­

fon i zamiast wołać trzydzieści dwa—piętnaście, dzie­

więć—trzydzieści, pięćset dwadzieścia pięć — czter­

dzieści cztery—krzyczy wniebogłosy: hop! hopl w dzie­

wiczym lesie pod Urlami, jak Walkirja w znanej ope­

rze Wagnera. Fabrykant wind elektrycznych pnie się sam — osobiście — na drzewo, reprezentant wielkiej firmy samochodowej jedzie oklep na łysej kobyle, na motorze o sile jednej krowy łaciatej, twórca wielkiego zakładu gastronomicznego ćpa surową rzepę. Właści­

ciel składu win pije wodę ze studni, kierownik rzeźni miejskiej zostaje jaroszem, dyrektor teatru sam gwiżdże wieczorem, spozierając na księżyc i uśmiecha się pod­

czas spektaklu. Madame Odette, słynna modystka, no­

si kapuściany liść na głowie, wytworny Zyzio Pobry- kalski, lekki amant, spaceruje w chodakach i łapser- dakach, dyrektor znanego kantoru wekslowego łowi ryby w czystej wodzie. Kierownik wydziału paszpor­

towego zachwyca się nigdzie niemeldowanym ptasz­

kiem niebieskim, niewiadomęgo pochodzenia i nazwi­

ska, naczelnik ruchu kołowego przechodzi przez pole po linji niezupełnie prostopadłej do miedzy. Fryzjer moczy głowę w beczce ze zwykłą deszczówką, sprinter z ŁZS-u rozczulony patrzy na ślimaka, warszawiak wstaje o świcie, wybitny mówca słucha ćwieka ni a wróbla, nie zgłasza poprawki i nie żąda zamknięcia dyskusji.

110

Ze wszystkich odmian gatunku homo sapiens tylko ssak, zwany w „Ziemiańskiej“ artystą, nie zmienia się latem. Malarz osiedla się w Kazimierzu nad Wisłą i smaruje pędzlem prostokątne płótno albo owalną de- szczułkę, a literat...

W roku zeszłym np. próbowałem się oderwać na czas dłuższy od pióra i kałamarza, Jest pewien las pod Kaliszem i w tym tesle pewne mrowisko. Rude owady z rodziny Formicidae miały owego lata sezon dość niezwykły. Olbrzymi, rozpróżniaczony kręgowiec warszawski (ja) zjawiał się co rano, przynosił przeróżne pudełeczka, wypełnione „jajeczkami“, zrabowanemi gdzieindziej, i obserwował systemy, sposoby, badał formy życia zbiorowego. Mrówki są mądrzejsze od nas. Gromadka robotników transportowych wynosi w mgnieniu oka przez wąskie drzwi przedmiot większy stosunkowo od fortepianu i załatwia to w zupełnej ciszy — nikt nikomu nie wymyśla i „nie rozstawia mu rodziny po kątach“. Formicidae, jak zauważyłem, nie mają ministerstwa pracy, nie otrzymały pożyczki ame­

rykańskiej, a jednak rozstrzygnęły sprawę bezrobot­

nych i jakoś nie narzekają na kiepską konjimkturę, drożyznę pieniądza, dyskonto i brak środków obiego­

wych.

Bardzo jestem ciekaw, jak się moje mrowisko rozwinęło w tym roku, jaki ma bilans handlowy —

Ill i nie omieszkam o dalszych losach rudych mró­

wek zawiadomić moich czytelników.

Bo kiedy natura wyciągnie gryzipiórka do lasu—

to nawet z tych skromnych przeżyć powstaje felje- ton.

W dokumencie Dodatek nadzwyczajny (Stron 116-134)

Powiązane dokumenty