• Nie Znaleziono Wyników

Dodatek nadzwyczajny

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Dodatek nadzwyczajny"

Copied!
190
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)
(6)
(7)

DODATEK NADZWYCZAJNY

(8)
(9)

BRUNO WINAWER

DODATEK

NADZWYCZAJNY

WARSZAWA,

BIBLJOTEK A GROSZOWA.

(10)

1 m

V

IV

y/

Tłoczono w Zakładach Graficznych ,.Dru­

karnia Bankowa“, Warszawa, Mo­

niuszki 11

(11)

OCZNA ANTENA" była zbiorkiem krót- jf”*-* kich, lakonicznych—czasem nawet trochę 1 3 nieczytelnych—depesz z wieczystego fron­

tu. Na kilkunastu stronicach streszczali­

śmy teorję Einsteina, w kilku zdaniach szkicowaliśmy nowsze poglądy na budowę materji, w stu wier­

szach rozstrzygaliśmy zagadnienia...

Dziwnym trafem w tym oto „dodatku nad­

zwyczajnym" tekst — z przyczyn od autora nie­

zależnych — skurczył się jeszcze bardziej! O po­

stępach wiedzy mówimy tu już nie pięknie zbudowanemi zdaniami, ale urywanemi słowami, wykrzyknikami, nagłówkami, „mankietami", zwy­

kłym językiem dziennikarskim.

Przez dłuższy czas zastanawiałem się nad tern, czy można i czy wypada te skromne wycin­

ki z gazet przedrukowywać w wydaniu książ­

kowemu

Można. Nikt na tern nic nie straci.

Wiadomości o triumfach myśli ludzkiej nie robią należytego wrażenia, kiedy je czytamy w pis-

Dodatek nadzwyczajny—1.

(12)

2

mach codziennych. Gazeta porusza tyle spraw aktualnych, sensacyjnych... Gdyby Kopernik dziś ogłosił swe dzieło o obrotach ciał niebieskich, naj­

życzliwszy dziennikarz mógłby do suchej depeszy 0 tern odkryciu dodać tylko nagłówek:

Astronom]a potwierdza teorje pijaków — ziemia się obraca!

1 koniec.

Ale zebrane razem nawet te krzykliwe tytu­

ły świadczą wymownie o tern, że coś się dziś na świecie dzieje, że nauka w siedmiomilowych bu­

tach kroczy naprzód, że żyjemy w jakiejś epoce odrodzenia wiedzy ścisłej.

Może i ta skromna książka spełni jakieś za­

danie pożyteczne, może zbudzi w kim ochotę do czynu. Tyle głupstw drukujemy w wydaniach ozdobnych, tyle razy szydziliśmy okrutnie z wie­

kopomnego wynalazku Gutenberga...

Niech raz wreszcie cierpliwe maszyny dru­

karskie zaśpiewają — trochę zgrzytliwie i chrapli­

wie — nierymowaną pieśń o innych maszynach nowoczesnych.

UWAGA: Wiadomości o nowych zdarzeniach w nauce i technice czerpałem z czasopism Scientific American, Nature, Science et la Vie, Science and Invention, Kosmos, Umschau,

7. gazet, z miesięczników, z książek Eddingtona, Wellsa, Böl- schcgo etc.

(13)

Rurka

doktora Thomasa.

Doktór Philips Thomas pracuje w laboratorjum doświadczalne«! głośnej w świecie firmy amerykań­

skiej Westinghouse Electric Company. Zbudował nie­

dawno mikrofon tak niebywale subtelny i czuły, że słyszy przez ten przyrząd podobno jak „owady ze sobą gwarzą“ i jak trawa rośnie. Mimo to publicz­

ność szersza nie. słyszała dotąd o pracach dzielnego uczonego, wytrwałego badacza i wybitnego radjo- technika.

A jednak — kto wie, czy w jego cichej praco­

wni doświadczalnej nie wykluje się coś, co zmieni postać całego globu, pchnie życie ekonomiczne na nowe tory i stworzy — to nie frazes!—epokę w dzie­

jach.

Gdyby powieściopisarz wpadł na ten pomysł niesamowity, gdyby mu się we śnie albo w natchnie­

(14)

4

niu objawiła nagle mała szklana rurka katodowa, na­

pisałby napewno świetną sensacyjną nowelę fanta­

styczną. Ale dr. Thomas woli przemawiać faktami, czynami, nie słowami. Naszkicował sobie pewien plan działania i rozwija go w pracy wytrwałej, zawzię­

tej. Chodzi o przesyłanie energji elektrycznej bez drutu, na dystans, przez eter.

Mamy już przeszło dwieście tysięcy radjoamato- rów w kraju i każdy z nas pogodził się jakoś z tym faktem, że z anten pod miastem tryskają niewidzialne fale elektryczne, które nawet w dalekiej wsi odludnej, na pustkowiu, pochwycić można, przeprowadzić przez wątłe druciki odbiornika i zmusić do poruszania pew­

nej blaszki w słuchawce telefonicznej. Prądy w apa­

ratach odbiorczych są jednak tak słabe, że trzeba je do­

piero sztucznie wzmacniać zapomocą lampek, batery­

jek, akumulatorów.

Inżynierowie w ciszy laboratorjów naukowych przemyśliwają odda w na nad trudnem zagadnieniem, jak przesiać dalekiemu odbiorcy — tą samą drogą, a więc niewidzialnemi falami elektrycznemi — nie wątłe prądziki telefoniczne, ale energję, któraby mog­

ła obracać maszyny, ośiuietlać domy, wprawiać w ruch motory,

1 dr. Thomas po długich próbach znalazł wresz­

cie sposób. Krótkie fale elektryczne mają między innemi i tę własność, że rozbijają cząstki powietrza, jonizują je, jak powiadaję fachowcy, czyli poprostu gaz izolujący zamieniają na przewodnik. Tam, gdzie owe fale niewidzialne przeszły, tworzy się w atmo­

(15)

5 sferze na krótką chwilę również niewidzialny kabel, po którym, jak po drucie, możemy przestać prąd z centrali.

Gdyby zamiary i nadzieje doktora Thomasa speł­

nić się miały, potężna elektrotechnika współczesna rozwinęłaby skrzydła do nowych niebywałych lotów.

Gromadce rozbitków z „Italji" moglibyśmy przesłać nietyłko wiadomości i słowa, ale czyny. Moglibyśmy—

z odległości — ogrzać ich namiot, rozświetlić im mrok nocy polarnej. Moglibyśmy przesłać energję motorom w samolocie Amudsena.

Skromny inżynier- elektrotechnik zamienia się na­

gle na jakąś postać olbrzymią z legend ludowych.

Ramieniem ogarnia glob cały, prowadzi na niewidzial­

nej linie statki po morzach, puszcza w ruch maszyny w odległych, niedostępnych pustyniach i dżunglach.

Każdy punkt na ziemi stać się może ważnym ośrod­

kiem przemysłowym, bo łączy się odrazu z centralą elektryczną — bez kabli, drutów, przewodników.

Kto wie, czy mała rurka katodowa nie wywoła największego przewrotu w dziejach.

(16)

Miljony dolarów

czyli nie święci garnki lepią.

Niektórzy powieściopisarze i niektórzy ojcowie rodzin mają w ostatnich czasach wspólne kłopoty: nie umieją opowiedzieć zajmującej bajki dzieciom.

Przez długie lata czerpaliśmy pomysły z „tysiąca i jednej nocy“. Gwarzyliśmy przy kominku o fruwa­

jących dywanach, kryształowych kulach, o tajemni­

czych drzwiach, które się na rozkaz same otwierają.

Dziś — latające kobierce fabrykują Farman, Bre- guet, Fokker, Dornier, kryształowe kule (telewizory) rzucają na rynek panowie Mihaly, Baird, Fulton. Wy­

rabiamy „Sezamy“ systemu inżyniera Wensleya i two­

rzymy — jak w legendzie o głośnym Golemie— cier­

pliwe automaty, posłuszne i sprawne. Kilka znanych w świecie fabryk pracuje nad „butami siedmiomilowe- mi“, a radjofonja w ciągu skromnych dziesięciu lat swego istnienia sprawiła, że kiedy ktoś w Nowym Jorku kichnie, to mu pod biegunem Południowym

odpowiadają „na zdrowie".

(17)

7 Technika dzisiejsża ma lepsze pomysły, niż twór­

cy bajek arabskich i — co ciekawsze — potrafi te zdumiewające pomysły realizować. Chwilami jesteśmy trochę oszołomieni postępami wiedzy ścisłej.

— Kiedy rozmawiam z młodymi ludźmi — mó­

wi pan Roger W. Babson, znakomity statystyk ame­

rykański — wyczuwam w ich głosie lekką melancholję:

„Urodziłem się za późno! Nic już wielkiego zrobić nie można. Wszystko inni przede mną wynaleźli. Spóźni­

łem się“.

Pan Roger W, Babson w długim artykule dowo­

dzi, że to zdanie nie ma sensu. Stoimy dopiero u progu nowej ery. Zaczynamy świat przekształcać i wiele jeszcze pracy mamy przed sobą.

Lotnictwo rozwinęło się wspaniale w ostatnich latach, ale nasze metalowe ptaki lądować muszą w peł­

nym biegu, nie mogą się wzbić w powietrze odrazu, po linji pionowej, i dalekie są jeszcze od formy osta­

tecznej, doskonałej.

Węgiel wozimy z miejsca na miejsce, z kopalni na stację, ze stacji do domów i poco? Przecież mie­

szkania można odgrzewać elektrycznie, prądem z cen­

trali! Za lat dwadzieścia pięć — mówi Babson — wła­

ściciel pieca prywatnego będzie karany tak, jak dziś właściciel tajnej gorzelni.

Wynaleźć musimy szMo elastyczne, metal prze­

zroczysty, sposób na ochładzanie -naszych mieszkań latem, musimy zaprząc ocean do pracy i odkryć me­

todę poruszania maszyn silą przigplywów. Musimy wyzyskać ciepło wewnętrzne ziemi i energję słonecz-

(18)

8

iią. Znajdziemy sposób na rdzą pożerającą metale, i potomkowie nasi będą oglądali zardzewiałe żelastwo chyba tylko w muzeach przyrodniczych...

I znakomity statystyk układa całą listę przyszłych wynalazków. Miljony dolarów zdobyć można i dziś jeszcze dobrym pomysłem technicznym.

Chcemy tu zaproponować czytelnikom naszym rozrywkę przyjemną i pożyteczną. Niech przypną fantazji skrzydła i niech się zastanowią nad tern, jak uzupełnić listę uczonego amerykańskiego.

Co jeszcze wynaleźć trzeba?

Technika dzisiejsza jest tak potężna, że niema już dla niej rzeczy niemożliwych, niewykonalnych.

Nie święci garnki lepią — kto wie, może wspól- nemi siłami odnajdziemy złotą żyłę.

(19)

Jak poprawić klimat na ziemi?

Ludzie od wieków rozprawiają o pogodzie — prozą i wierszem. Wytworzyliśmy sobie szereg pięk­

nych reguł rymowanych i gawędzimy często o Ankach i zimnych porankach, o Barbarze, wodzie i lodzie, o siedmiu braciach śpiących i siedmiu tygodniach dżdżystych. Prawie każdą rozmowę towarzyską roz­

poczynamy od jakiejś głębokiej, a subtelnej uwagi:

„ociepliło się!", albo od śmiałej prognozy: „lipiec bę­

dzie bardzo upalny!"

1 dopiero kiedy — jak tego roku — zwali się na nas twarda zima, albo mroźna wiosna, tracimy równowagę ducha i rzucamy nagle w przestrzeń jedno z tych pytań, na które trudno znaleźć zwięzłą odpo­

wiedź: a cóż potężna Nauka na to? Co się stało w przyrodzie? Dlaczego słońce nie grzeje? Co będzie

(20)

10

dalej? Potężna nauka dzisiejsza nie spieszy się z od­

powiedzią.

Zakasała rękawy, zacisnęła zęby, pracuje! Roz­

rzuciła stacje meteorologiczne po całym globie. Są strażnice na dalekiej północy, w Grenlandji, i na od­

ległych wyspach Falklandzkich. Na szczytach gór, na przełęczach alpejskich, w śniegach i lodach wieczy- stych trudzi się gromadka uczonych szwajcarskich.

Amerykanie wynaleźli najhardziej słoneczne miej­

sce na ziemi i w beznadziejnej pustyni na Mount Bruk- karos, w Afryce, osiedliła się niedawno grupa nowo­

czesnych Robinsonów. O kilkanaście mil oddaleni od najbliższej wioski — nędznego osiedla Hotentotów — gromadzą spostrzeżenia, mierzą przyrządem doktora Abbotta insolację, badają, jakim zmianom i wahaniom podlega ta porcja ciepła, którą nam słońce przysyła.

Wszystkie wyprawy polarne — pod wodzą Amund­

sena, Nordenskiölda, Byrda — zbierały pracowicie ma- terjał doświadczalny, badały prądy, mierzyły tempera­

tury, obserwowały chmury i opady. Dwaj najdziel­

niejsi ludzie z załogi nieszczęsnej „Italji" Nobilego — bohaterski Malmgren i sympatyczny profesor 'Behou- nek — w tych właśnie celach wybrali się w podróż tragiczną.

Malmgren był jednym z najzdolniejszych meteoro­

logów współczesnych, Behounek aparatem własnego pomysłu mierzył napięcia elektryczne w atmosferze.

Jego obserwacje były jedynym plonem naukowym wyprawy...

(21)

11 Mimo wszystkich nadludzkich wysiłków — „po­

goda“ kpi sobie z naszych wzorów algebraicznych, wykresów, aparatów rejestrujących. Jest kapryśna, dzi­

waczna i najsolidniejsze prognozy obraca w żart.

Niektóre — bardzo'nawet ciekawe — fakty usta­

liliśmy wrszcie. Wiemy np, że najzimniejszem miej­

scem na ziemi jest Wierchojańsk na Syberji, gdzie za­

notowano najniższą temperaturą na tym globie —

— 64 stopnie Celsjusza.

Najgoręcej bywa w Algerze i w Dolinie Śmierci w Kalifornji, gdzie latem roku 1913 termometr wyka­

zał -{- 57 st. C. Wiemy, gdzie największe deszcze leją i gdzie leży najsuchsza miejscowość.

Wiemy, że najbardziej „wietrznem“ miastem na świecie jest Chicago i że podczas pewnego gradobi­

cia w Holsztynie spadały z nieba kawały lodu, ż któ­

rych jeden ważył cztery i pół funta. Ale cóż stąd?—

praw, które temi wszystkiemi zjawiskami rządzą, nie odkryliśmy jeszcze i nie wyjaśnili całkowicie. Jakżeby mogło być inaczej — daleko ważniejsze kwestjc cze­

kają na rozwiązanie.

Geologja — jak wiemy — posiada dowody nie­

zbite, że już kilka okresów groźnych, epo/c lodowco­

wych zapisało się pismem niezatartem w dziejach na­

szych kontynentów. Był czas — i trwał nawet dość długo, bo setki tysiący lat — kiedy wieczne lody się­

gały od północy do południa aż do dzisiejszego Lwo­

wa i Krakowa... I nikt nie wie, z jakich przyczyn te okresy powstały i dlaczego minęły, Uczeni wygła­

szają opinje, tworzą teorje. Profesor Coleman z uni­

(22)

12

wersytetu w Toronto naliczył takich teoryj w literatu­

rze aż 77! Żadna z nich nie rozwiązała trudnej za­

gadki i żadna się dotąd nie przyjęła.

Cóż wobec tych — potwornie wielkich a tajemni­

czych — rewolucyj klimatycznych znaczą nasze dro­

bne, codzienne sprawy: skwarne lata, dżdżyste wiosny i mroźne zimy?

A jednak uparta technika współczesna nie daje za wygraną. Wymyślono specjalne haubice do roz­

praszania chmur gradoiuych i po ich zastosowaniu—

jak wykazuje statystyka —szkody, spowodowane przez gradobicie w winnicach francuskich spadły z 6 miljo- nów franków do miljona. Kilku naraz wynalazców bo­

ryka się z tak zwanemi przymrozkami i inżynierowie francuscy zastanawiają się nad tern, czy nie moźnaby piachów Sahary zamienić na glebę uprawną. Istnieją sposoby skraplania pary, zawartej w powietrzu, zapo- mocą wyładowań elektrycznych (deszcz sztuczny!), a fizyk angielski, sir Oliver Lodge, zawziął się na słyn­

ne mgły londyńskie, chce je rozproszyć, skondenso­

wać, rozrzucając w atmosferze elektrony ze specjal­

nych maszyn elektrycznych.

Nadejdzie czas, że opanujemy groźne potęgi.

Tymczasem — łatwe żarty z przepowiedni Pima świad­

czą o tern, że nie zdajemy sobie sprawy z ogromu zadania.,.

(23)

KLIMMT PRYWATNY CZYLI POGODA NA ZAMÓWIENIE,

Nowy sposób przewietrzania mieszkań:

zamknąć szczelnie okna i zatele­

fonować sio portjera.

Technicy dzisiejsi — przy dzielnej pomocy fi­

zyków — potrafią wytwarzać temperatury, przewyż­

szające temperatury rozpalonych słońc, potrafią zamra­

żać najlotniejsze gazy szlachetne — neon, hel — pro­

dukują maszynami elektrycznerni ozon... Cóż dziwne­

go, że pomysłowi architekci amerykańscy uderzyli pię­

ścią w stół i powiedzieli: basta!" nie chcemy być za­

leżni od fantastycznych kaprysów aury! Stworzymy w naszych domach własny, autonomiczny,

niezależny klimat.

I powstał w San Antonio olbrzymi „drapacz nie­

ba“, w którym okna zamykają się szczelnie, herme­

tycznie, Powietrze z zewnątrz przechodzi przez sze­

reg kamer rozdzielczych. Podlega najpierw pewnemu

(24)

14

zabiegowi — znają go zresztą doskonale chemicy w laboratorjach naukowych. Przedziera się przez ba­

seny, napełnione wodą i zostawia w nich pył i kurz uliczny. 300 kwart obrzydliwdgo błota, które znala­

złoby się

w płucach mieszkańców,

odcedzają co tydzień owe „pralnie atmosferyczne“.

Później ekshaustory i wentylatory kierują oczy­

szczone powietrze ku ogrzewaczom. Inne znów ma­

szyny i regulatory czuwają nad tern, aby procent wil­

goci trzymał się w granicach właściwych.

Temperatura w pokojach podczas najtęższych mrozów nie spada niżej szesnastu stopni i w najwięk­

sze upały nie przekracza dwudziestu stopni.

Kiedy lokatorowi na szesnastem piętrze jest co­

kolwiek za gorąco, telefonuje do portjera, poczem wy­

wiązuje się rozmowa następująca:

— Czy okno w pańskim pokoju jest zamknięte?

— Tak, oczywiściel Ale to nic nie pomaga!

— Proszę okno zamknąć szczelnie! Już? Dobrze.

Puszczamy prąd chłodnego powietrza.

„Fabryka'’ odpowiedniej aury działa sprawnie — ku ogólnemu zadowoleniu. Dom („Milam Building”) jest pierwszym z całego szeregu budynków podo­

bnych. Sale restauracyjne, teatry, wielkie kinemato­

grafy wprowadzają „klimat prywatny” albo „tailor- made weather” (pogoda na zamówienie).

Inżynierowie twierdzą, że już dziś możemy od­

dychać czystem powietrzem górskiem we wtasnem

(25)

15 mieszkaniu, w urzędzie paszportowym, w biurze, w ki­

nie, powietrzem, wyprą nem z kurzu i zarazków choro­

botwórczych, tak spteparowanem, że nie wysusza tkanek śluzowych i nie wywołuje kataru, grypy i in­

nych obrzydliwości codziennych.

Niestety, nie mieszkamy w San Antonio (Texas)...

Wiatr hula po rozkopanych ulicach warszawskich i nor­

malny obywatel wraz z rodziną łyka co tydzień owych trzysta kwart biota, które tak świetnie odcedzają i fil­

trują maszyny amerykańskie...

Zarazkom i tumanom kurzu przeciwstawiliśmy jeden z najstarszych i najprymitywniejszych aparatów—

własne płuca.

(26)

Nowe sukcesy lotnictwa

Motor Diesla w powietrzu!

Fmiüti Aniel OlretHolnisAo. Beri zbyteczne.

Lotnictwo istnieje zaledwie od lat dwudziestu pięciu, ale niema chyba obawy, żeby to ćwierćwiecze zataiło się w pamięci ludzkiej. Konstruktorzy, inży­

nierowie, piloci napełnili ten krótki okres dziejów roz­

głosem wielkich czynów. Ciężka maszyna oderwała się od ziemi, przefrunęła najwyższe szczyty, przelecia­

ła nad pustyniami, oceanami, dotarta do obu biegu­

nów. Uwierzyć dziś trudno, że jeszcze dwadzieścia lat temu

cały świat czekał na wiadomość, czy Bleriotowi i La- thamowi uda się lot nad Kanałem (34 kilometry, dy­

stans Warszawa — Grodzisk). Nowoczesna maszyna łyka taką odległość jednym haustem (6 do 10 minut).

Fabryki i warsztaty pracują w tempie zawrot- nem i codzień czytamy w depeszach o nowych trium­

fach, nowych sukcesach, nowych rekordach ptaków metąlowych.

(27)

Wynalazcy Edison i Langmuir w pracowni General Electric Co.

(28)

Dawniej i dziś.

Samochód w roku 1886

...po czterdziestu latachl

(29)

A jednak nie próżnujemy.

Lokomotywa naszych praojców (rok 1840)

...po stu latach. Lokomotywa turbinowa.

(30)

Nowy pacjent: drzewo.

(31)

Piloci amerykańscy fruwali przez dziesięć dni bez przerwy, otrzymując co pewien czas benzynę z in­

nego samolotu („refueling record” — rekord napeł­

niania, ładowania paliwa w powietrzu).

Zakłady Packarda i Junkersa puściły na szlaki podniebne motor Diesla

Próby udały się świetnie i lada dzień bezpieczny, solidny, wydajny silnik, odżywiany trafią, nie kapryśną benzyną, silnik bez zapalnicy zastąpi motory wybu­

chowe.

Konstruktor Dornier zbudował maszynę — hotel fruwający, który pomieścić może 40—120 pasażerów—

i olbrzymi hydroplan wyrusza niezadługo w podróż próbną do Ameryki Południowej. Podróż odbywać ma etapami, bedżie się zatrzymywał w portach mor­

skich i ładował towary.

Powstały specjalne okręty-lotniska i z ich pokła­

dów startują na pełnem morzu aeroplany, wylatując w powietrze ze statku macierzystego, jak gołębie z go­

łębnika. Są samoloty amfibje, które jednakowo spra­

wnie i zgrabnie osiadają

na powierzchni oceanu albo na placu w porcie lotniczym.

Do fenomenalnie szybkiego rozwoju lotnictwa przyczyniła się — oprócz genjalnej inwencji inżynie­

rów współczesnych — odwaga dzielnych pilotów. Sta­

wali zawsze do apelu, kiedy trzeba było z narażeniem

Dadatek nadzwyczajny—2,

17

1

(32)

życia wypróbować nową konstrukcje, nowy pomysł techniczny, nową broń w walce z żywiołem.

Ale — jak słusznie zaznacza Dornier — są też rekordy niepotrzebne, które rozwoju techniki nie przy­

śpieszą. Do takich należą — zabronione zresztą we Francji — przeloty nad Atlantykiem w „trudniejszym kierunku” — z Europy do Ameryki — na aeroplanach lądowych.

Technika szuka innych dróg, kwestję komunikacji transatlantyckiej chce rozwiązać zapomocą hydropla- nów, wysp metalowych, stacyj benzynowych na oce­

anie, zapomocą statków, podpuszczających maszyny- karmicielki, zapomocą aeroplanów ziemno-wodnych,—

odważni piloci upierają się wciąż jeszcze przy pewnej sztuce akrobatycznej, która zastosowania praktycznego mieć nie może.

W tak zwanym locie „nop-stop” Paryż—- Nowy Jork zużyć musimy takie masy benzyny, że człowiek jest tu muchą, przylepioną do olbrzymiego zbiornika materjałów łatwopalnych.

Gdyby sie nawet joden z podobnych przelotów udał, nie posunie sprawy naprzód. Musimy się uzbroić w cierpliwość i czekać.

18

(33)

Moda męska w oświetleniu naukowem.

mi Miii mliii śiiiM

Masza nadwaga codzienna. — Baczność!

możemy przegrać wyścig.

W czasopismach naukowych znajdujemy coraz częściej artykuły źródłowe, wykresy, tabele statystycz­

ne, z których wynika, że utarte powiedzonko „płeć słaba” zawiera spostrzeżenie zupełnie fałszywe. Kobie­

ty — jak twierdzą wybitni lekarze, higjeniści, psycho- technicy — są od nas wytrzymalsze, odporniejsze, przechodzą łatwiej i szczęśliwiej przez niebezpieczne stadja wieku dziecięcego, w trudnych warunkach lepiej rozwijają się fizycznie.

Kogo to zdanie dziwi, niech się przyjrzy uwa­

żnie—a ma u nas, niestety, często okazję po temu — gromadom ludzkim, skupionym w złych, fatalnych, niehigienicznych miastach, w ruderach, pozbawionych powietrza i słońca: kobiety są zawsze dorodniejsze od

„panów stworzenia".

W ostatnich czasach jeszcze jeden — bardzo ważny—czynnik sprawił, że mężczyzna jest w codzien­

(34)

20

nej walce płci o stanowisko dominujące w świecie wy­

raźnie upośledzony: moda! ubranie! Nie trzeba tych rzeczy lekceważyć i nie należy się uśmiechać ironicz­

nie.

Dr. Donald A, Laird, profesor, badacz poważny i dyrektor laboratorjum psychotechnicznego, wylicza w czasopiśmie „Scientific American”, ile zbrodni prze­

ciwko naturze popełniamy co godzina. Mężczyzna dźwiga na sobie

siedemnaście funtów

przeróżnych łachów (dziesiąta część wagi ciała), ma­

teriałami wełnianemi zasłania się od dobroczynnych promieni fioletowych, paskami, kołnierzami tamuje cyrkulację powietrza i chodzi w jakiejś sztucznie wy­

tworzonej, przegrzanej, tropikalnej atmosferze, którą obnosi ze sobą po świecie.

U schyłku zęszłego wieku myśmy wesoło a roz­

kosznie wykpiwali dziwożony, skrępowane stalowemi gorsetami, obciążone kokami, zmiatające kurz uliczny dtugiemi trenami. Dziś — mówią bezstronni badacze Sundstroem (Kalifornja), Leopold Hill (Anglja), Fried, berger (Greifswald) — sytuacja zmieniła się gruntownie.

Ewa ma więcej sprytu od Adama.

Nasza odzież jest absurdem, złożonym z ana­

chronizmów historycznych. Twardy kołnierzyk — po­

zostałość po średniowiecznym pancerzu—uciska tętnice i tamuję dopływ krwi do mózgu, grube marynarki, gorsy, palta, długie rękawy odsłaniają tylko twarz i ręce,

(35)

21

absorbują najzbawienniejsze fale

widma słonecznego, stanowią nadwagę straszliwą w wyścigu codziennym.

Trochę niedorzeczne konkursy na dancingach amerykańskich, t. zw. turnieje wytrwałości pod hasłem

„kto wytrzyma dłużej?” miały przynajmniej jedną do­

brą stronę: wykazały jasno, jak na dłoni, że tancerz w swem śmiesznem ubraniu nowoczesnem upada ze znużenia już po kilku godzinach, tancerka „charlesto- nuje” trzy razy dłużej.

— Są kraje egzotyczne — mówi doktór Laird — w których kobieta sprawuje rządy. Jeżeli się nie zbuntujemy przeciwko modzie, jeżeli nie będziemy stawiali oporu naszym krawcom i bieliźniarzom — takie

matrjarchaty

powstaną wę wszystkich krajach cywilizowanych. „Pan stworzenia” będzie trutniem w ulu!

(36)

Sny

i

rzeczywistość

Akhemja współczesna. Rozbijanie atomów.

Sztuczne pioruny.

Najdziwaczniejsze sny i najbardziej fantastyczne marzenia spełniają się wreszcie — tytko czasem trze­

ba na to spełnienie życzeń poczekać cierpliwie kilka wieków.

Czytaliśmy w starych księgach, w bajkach, po­

daniach ludowych i legendach o „eleksirze młodości“.

Biologja dzisiejsza odkryła w organizmach soki — zwane hormonami — gra na przeróżnych gruczołach wewnętrznych, jak na instrumencie muzycznym, potra­

fi zamienić w laboratorjum doświadczalnem kwokę na koguta, potrafi w pewnym aksolotlu meksykańskim, który zazwyczaj oddycha skrzelami, rozwinąć płuca.

Aż kilku naraz poważnych badaczy współczesnych pracuje w tej chwili nad eleksirami, a raczej nad od­

mładzaniem organizmów.

1 średniowieczny alchemik — poszukiwacz ka­

mienia filozoficznego — uśmiechnąłby sie radośnie,

(37)

28 gdybyśmy go zaprowadzili do dzisiejszej pracowni fizycznej. Nie umiemy jeszcze zamieniać w retorcie pospolitych metali na złoto, ale... chwilka cierpliwo­

ści. —

Przedewszystkiem po odkryciu radu i pierwiast­

ków promieniotwórczych przekonano się, że natura sama od wieków uprawia alchemję. Rad, który jest metalem — nawet bardzo ciężkim— promieniuje dlate­

go, że się rozpada. Z jego atomów powstają dwa ga­

zy szlachetne: emanacja i hel.

Powoli, dzięki uporczywej pracy genjalnych fi­

zyków współczesnych zdobyliśmy dowody niezbite na to, że atomy wszystkich ciał istniejących — gazów, metali — zbudowane są podług jednego, dość proste­

go wzoru: kilka, czy kilkanaście ziarenek albo krope­

lek elektryczności (elektronów), krążących około cen­

tralnego słońca.

Przed kilku laty wielki fizyk angielski sir Ernest Rutherford, zajął się alchemją nowoczesną. Otoczył blaszkę aluminjową preparatami promiennego radu i próbował rozbić słońcę centralne, ukryte w drobinie.

Doświadczenie udało się świetnie: aluminjum pod strza­

łami tej dziwnej artylerji rozleciało się, wyrzucając z atomów własnych wodór. Produkcja, oczywiście, była minimalna i oblicżono, że metodą Rutherforda trze- by pracować przez dziesięć stuleci, aby otrzymać wre­

szcie jeden pęcherzyk gazu. Udoskonalić metod labo­

ratoryjnych nie mogliśmy, bo nasze maszyny elektrycz­

ne są jeszcze zbyt słabe, wytwarzają za małe napię-

(38)

24

cia, ich działanie ogranicza się do elektronów ze­

wnętrznych, ale nie sięga aż do jądra atomu.

W ostatnich dopiero tygodniach dwa wielkie in­

stytuty amerykańskie — Carnegie Institution i labora- torjum T-wa General Electric—zawiadomiły świat nau­

kowy, że oddają na użytek śmiałych badaczy potwor­

ne transforatory elektryczne nowego typu. Napięcia sięgają 5 miljonów i 10 miljonów woltów. Możemy w pracowni wytwarzać sztuczne pioruny, błyskawice, wydobywać z przyrządów iskry długości 5-ciometro- wej. Możemy stworzyć, na zawołanie, groźną nawał­

nicę letnią w aparatach próżniowych i bić piorunami w atomy!...

Teraz już średniowieczny alchemik może spać spokojnie. Lada dzień jego dziwaczny sen się ziści, wydobędziemy złoto z innych pierwiastków.

Co prawda, nowoczesny kamień filozoficzny — transformator Tesli, strzelający iskrami i pogrążony w oleju—wygląda trochę inaczej, niż go sobie wyobra­

żali Sędziwój, Bombastes, Twardowski...

(39)

Nowe pomysły. — Aparat de la Ciervy.

Pływające wyspy na oceanie. — Balony metalowe.

I znów nadchodzi sezon rekordów transatlan­

tyckich. Lada dzień gazety wszystkich krajów wy­

drukują najgrubszemi czcionkami sensacyjną wiado­

mość o jakimś nowym triumfie śmiałych pilotów — i znów we wszystkich narzeczach ziemi będziemy wo­

łali „wiwat“ i „niech żyją“.

Słówko uznania należy się przy tej okazji dziel­

nej, upartej technice dzisiejszej. Dwadzieścia pięć lat temu bracia Wilbur i Orville Wrightowie, właściciele skromnego składu rowerów w Dayton, wyruszyli na piachy i pustkowia w Kitty Hawk z trochę niezdar­

nym latawcem własnego pomysłu. Udało się! Zdo­

byli wtedy rekord wszechświatowy: trzymali się w po­

wietrzu w ciężkiej maszynie prawie przez minutą! Dziś —

(40)

26

z tej samej Ameryki nadchodzi wiadomość, że plato- wiec Fokkera „Question ‘Mark“ („Znak zapytania“) krążył pod niebem 150 godzin bez przerwy. W linji prostej przeleciałby — bez lądowania — 16 tysięcy kilometrów, czyli trzecią część obwodu ziemi. Motory działały świetnie przez cały tydzień, ich tętno miaro­

we nie osłabło — co pewien czas tylko trzeba było metalowego ptaka karmić benzyną z innego samolotu.

Wydawałoby się, że po tych sukcesach niepraw­

dopodobnych, inżynierowie i konstruktorzy mogą wreszcie założyć ręce „po napoleońska" i spocząć na lamach. Nikt o tern nie myśli, w warsztatach doświad­

czalnych wre praca.

Przedewszystkie sawolot dzisiejszy ma równo­

wagę „dynamiczną“ — wzbija się w powietrze z roz­

biegu i — lądując — traci powoli szybkość na placu portu lotniczego. Dlatego Amundsen, ’który podczas swej słynnej wyprawy podbiegunowej znalazł się nagle na krach lodowych, przez długie tygodnie wygładzać wusiał zwykłym nożem kuchennym tor, musiał sko­

stniałem! palcami rozdrapywać śnieg, by utworzyć bieżnię, niezbędną dla nabrania rozpędu i dlatego też aeroplany nie mogły wyratować nieszczęsnych rozbit­

ków z wyprawy Nobilego.

Konstruktor hiszpański de la Cierva pracuje od dziesięciu lat nad nowym typem maszyny fruwającej, która tymczasem jeszcze ma formy dość groteskowe.

Nad cienkim kadłubem wirują wielkie skrzydła i przy­

rząd wygląda jak wiatrak, obalony „nawznak". Samo­

(41)

27 lot wzbija się pionowo w powietrze i spada, jak ja­

strząb — kpiąc sobie z nierówności gruntu.

Maszyna przeleciała już nad Kanałem i pewnego idnia zjawiła się nagle nad lotniskiem w Bourget, osia­

dając na placu, jak ptak znużony. W Anglji powstało [specjalne towarzystwo aeronautyczne, które ma reali-

|zować śmiałe pomysły de la Ciervy.

We Francji inżynier Thomas obmyśla pływające

| wy spy stalowe. Czerpać mają energję z prądów [morskich i snopami światła zawiadamiać lotników, że

|czeka na nich przystań bezpieczna na oceanie. W Ame­

ryce wre praca nad balonami metalowymi, wypelnio- [nerni helem...

Rozpoczynamy dopiero nową erę w lotnictwie.

(42)

TECHNIK DZISIEJSZY W ROLI CZARNOKSIĘŻNIKA

Telewizja.—Każdy może zostać Mefśstofeiesem,

Niektórzy z naszych zapalonych „radjotów“ — możemy ich też nazwać „falatzami“ — nastawiają wie­

czorem aparat „na krótką falę“ i słyszą nagle zamiast zwykłych rytmów murzyńskich i porywających wal­

czyków Lehara jakiś daleki miły ton, jakiś dźwięk, który się stale powtarza. Brzmi to mniej więcej tak, jak syrena odjeżdżającego statku, właściwie zaś jest triumfalną fanfarą nowej epoki —• radjostacja wiedeń­

ska przesyła swoim odbiorcom obrazy metodą Fultona.

Już dziś można nabyć w sklepie niewielki przy­

rząd, zaopatrzony walec i sztyfcik, przyłączyć to dru­

cikami do czułego odbiornika radjowego i otrzymać po kilku minutach — z odległości setek kilometrów—

zdjęcie aktualne: uroczystości w Paryżu, hydroplan szwedzki wyrusza z Bergen do Nowego Jorku, pięć

(43)

29 ekspedycyj naukowych obserwuje na Sumatrze zaćmie­

nie słońca!

Przesyłanie na odległość obrazów nieruchomych—

zdjęć, fotografij, rysunków, czeków, podpisów, druków chińskich, ilustracyj —jest już zagadnieniem „załatwio- nem”, rozwiązanem pomyślnie. Technik współczesny dzieli taki rysunek czy fotografję na punkty, zamienia sprytnie „blaski i cienie” na mocniejsze i słabsze prą­

dy elektryczne, a z temi już sobie dziś — w epoce radjofonji — poradzić umiemy. Można je dowolnie wzmocnić, można je przerzucić na anteny. Gdyby komu bardzo na tern zależało, mógłby swoją podobiznę po­

słać choćby jutro komandorowi Byrdowi aż pod bie­

gun południowy.

Twardszym orzechem do zgryzienia była sprawa przesyłania obrazów żywych, ruchomych, czyli sprawa telewizji właściwej.

Zasada oczywiście się nie zmienia: rozdzielamy obraz, czy twarz żywą na punkty i o kadym punkcie jasnym, albo ciemnym dajemy znać odbiorcy — te­

legraficznie, Ale jak przesłać piętnaście obrazów na sekundę? Nie zapominajmy, że każdy obraz składać się musi z setek, a nawet tysięcy kwadratów — punk­

tów oddzielnych.

Zaprzęgliśmy do pracy najdzielniejszych radjo- techników współczesnych i — jakoś tam się z tą kwe- stją uporali. W Anglji powstało niedawno towarzystwo

„Baird-Televisor Co.“, w Ameryce głowią się nad trudnem zagadnieniem wynalazca Alexanderson i war­

(44)

30

sztaty naukowe Bella, w Lipsku ślęczy w laboratorjum doświadczalnem profesor Karolus, we Francji — Belin, w Berlinie — Węgier Mihaly, W pracowniach warczą motory, palą się jaskrawem światłem pomarańczowem lampki neonowe, wirują podziurkowane tarcze-segre- gatory i krążą niewidzialne elektrony po rurkach kato­

dowych. „Dalekowzroczne oko“ wygląda może tro­

chę przygnębiająco — całe laboratorjum, zastawione bardzo skomplikowanemu przyrządami — ale,., znaj­

dziemy i na to sposób, uprościmy aparaturę, trafimy na właściwą konstrukcję.

Za kilka lat każdy z nas będzie lepszym czarno­

księżnikiem, niż Mefisto w przeróbce operowej „Fau­

sta”, Klaśniemy we własnem mieszkaniu w dłonie i na ekranie ukaże się natychmiast cudna Małgorzata, otworzy usta, zaśpiewa arję koloraturową. Małgorzatę i jej śpiew przyniosą nam — do domu — niewidzial­

ne fale elektryczne z opery wiedeńskiej albo paryskiej.

Biedny Mefisto! Poeci muszą się co prędzej za­

brać do roboty i przypiąć fantazji skrzydła, bo ich technika dzisiejsza zdystansuje.

(45)

Najgenialniejszy detektyw

Biljony słońc, tniljony stopni. — Cyfry od których „w głowie się mąci“. — Największy

teleskop. — Fala entuzjazmu.

Rozwiązujemy rebusy, krzyżówki, zadania koni­

kowe, mamy w mieście klub szarardzistów, podziwia­

my spryt detektywa z najnowszej powieści kryminal­

nej Wallace’s... Nikt jakoś nie wpadł na prosty po­

mysł, że najtrudniejszą, najpiękniejszą szaradę wypisuje nam natura co wieczór na niebie złotemi punktami gwiazd i że najgenjalniejszy detektyw dzisiejszy wy­

gląda zupełnie inaczej, niż bohater popularnego ro­

mansu sensacyjnego. Spędza noc w obserwatorjum na Mount Wilson, mierzy drobne czarne punkty na kli­

szach, bada mikroskopem linje spektralne. W zesta­

wieniu z astronomem współczesnym sławetny Sher­

lock Holmes jest gamajdą i niedołęgą—trzech zliczyć nie umie.

Od biljona słońc, rozsianych w przestrzeni, otrzy­

mujemy słabe sygnały świetlne. Trzeba nieraz godzi­

(46)

32

nami gwiazdę „eksponować“, żeby ją na czulej kliszy fotograficznej utrwalić. A jednak i te nikłe depesze szyfrowane wystarczają przenikliwym badaczom. Zba­

dali gwiazdy chemicznie i określili zupełnie dokładnie, z jakich się składają pierwiastków. Ustawili w obser­

watoriach niezwykle czułe ciepłomierze — ogniwa termoelektryczne — zmierzyli z precyzją nieprawdo­

podobną temperatury słońc dalekich. Jeżeli kogoś ta sprawa interesuje, znajdzie bogaty materjał w pracach Pettita i Nicholsona. Jest gwiazda w Orjonie, która ma na powierzchni temperaturę 12 tysięcy stopni — termometr umieszczony we wnętrzu rozpalonego globu wykazałby (podług Eddingtona) kilka miljonów stopni.

Odkryliśmy w ostatnich dopiero miesiącach promienie kosmiczne, przenikliwsze od promieni radu i rentge­

nowskich i zdobyliśmy dowód oczywisty, że gdzieś tam na dalekich globach wieczysta fabryka pra­

cuje, powstają z elektronów te pierwiastki — tlen, krzem — któremy na ziemi znamy w formie go­

towej.

Jednem z najtrudniejszych chyba zagadnień, na jakie umysł ludzki się porwał, było pytanie: jak wy­

znaczyć odległości w kosmosie? Jak zmierzyć ubogim łokciem wszechświat? A jednak i tę kwestję zmogli wreszcie i rozstrzygnęli genjalni detektywi z obserwa­

torów astronomicznych. Gwiazdy bliższe, obserwo­

wane z pędzącej naokoło słońca ziemi, przesuwają się trochę na tle nieba i z tych drobnych przesunięć wy­

liczono, że pewna Alfa w gwiazdozbiorze Centaura

„sąsiaduje" z nami, bo najszybszy goniec w kosmo-

(47)

33 sie — goniec świetlny — wędrować musi cztery lata, nim od tego nadawcy trafi do adresata! Kto chce mieć dystans w kilometrach, niech sobie wykona na papier­

ku kilka mnożeń: ilość sekund w czterech latach trze­

ba pomnożyć przez trzysta tysięcy.

Cyfra ma zer dwanaście, ale i to nie przeraża p, Shapley’a, jednego z najdzielniejszych uczonych dzisiejszych. Wymyśli! własną metodę. Zna świetnie tak zwane „gwiazdy podwójne", umie je odnaleźć w najgęstszem rojowisku i kiedy dostrzeże taką parę na kliszy, usianej punktami wie co to znaczy... Są w mgławicach Andromedy słońca, odległe od nas o 870 tysięcy lat świetlnych. Patrzymy wieczorem na niebo i dostrzegamy na niern obraz trochę przedawniony:

oko chwyta promienie, przeznaczone dla naszych od­

ległych przodków, dla mieszkańców ziemi z jakiejś epoki geologicznej.

Z Ameryki nadchodzą wiadomości bardzo cieka­

we. Odwieczna zagadka wszechświata coraz bardziej pasjonuje trzeźwych ludzi dzisiejszych. W Kalifornji, w Chicago, w Pensylwanji powstają zrzeszenia miło­

śników astronomji, skromni obywatele budują z rur blaszanych i starego żelastwa lunety i reflektory. Ame­

ryka posiada już teraz największy teleskop świata, ale i to jej nie wystarcza. Zebrano cztery miljony do­

larów i cały pułk najświetniejszych uczonych pod wodzą dzielnego doktora J. A. Andersona pracuje nad planami nowego teleskopu, który przerośnie słyn­

ny Posąg Wolności w porcie nowojorskim.

Dodatek nadzwyczajny—3.

(48)

MARZENIA

TRZEŹWYCH LUDZI.

Samolot rakietowy. Czy i kiedy pojedziemy na księżyc? Astronautyka.

Z artykułów pism fachowych amerykańskich wy­

ciągnąć można wniosek, że nawet solidni ludzie — konstruktorzy, inżynierowie — miewają słabe chwile, w których oddają się marzeniom cichym. Technicy patrzą wieczorem na niebo i widzą stacje przeładun­

kowe na księżycu i węzły „kolejowe“ na Marsie.

Samochód, kierowany mocną dłonią dzielnego majora Segrave’a osiągnął największą chyba szybkość dopuszczalną na lądzie, aeroplany i hydroplany latają prędzej od najszybszych ptaków w powietrzu, a olbrzy­

mie ryby stalowe — okręty, zaopatrzone w motory Diesla — zwinniejsze są od delfinów, rekinów i usta­

lają rekordy na oceanach.

(49)

35 Jest jeszcze spora gromadka rywali — w prze­

strzeniach kosmicznych.

Technik współczesny spogląda z zazdrością na odwieczne rekordy ciał niebieskich i — jak widać z licznych rozprawek teoretycznych - chciałby się z nie­

mi zmierzyć, chciałby się zapisać do wyścigu astrono­

micznego.

Powstał nawet termin specjalny: astronautyka i poważni fachowcy zastanawiają się nad kwestją, czy podróże międzyplanetarne są możliwe, czy zbuduje­

my kiedykolwiek wehikuł z fantastycznej powieści dla młodzieży, czy potrafimy oderwać się od ziemi, prze­

bić atmosferę, wylądować na sąsiedniej planecie.

Wszystkie nasze samoloty, wodnopłatowce, ba­

lony „pływają“ w powietrzu i w próżni kosmicznej czułyby się, jak ryba głębinowa wyjęta z wody: zep­

pelin pękłby z hukiem, motor aeroplanu zamarłby, tknięty paraliżem. Zresztą — śmigła i skrzydła w pró­

żni nie mają sensu.

Dziwnym trafem skromna zabawka naszych lat dziecinnnych, poczciwa rakieta, „odpowiada ściśle wa­

runkom konkursu".

Oparta jest na tak zwanym odskoku mechanicz­

nym, na tern zjawisku, które tak świetnie znają arty- lerzyści i przygodni strzelcy („odbijanie.” po wystrza­

le), — nie zależy od środowiska i, gdybyśmy znaleźli odpowiedni materjał wybuchowy, kto wie — może byśmy zdołali pokonać siłę przyciągania ziemi.

I o tych właśnie rzeczach dyskutują panowie Esnąult-Pelterie we Francji, profesor Goddard w Ame-

(50)

36

ryce, Valier i Opel w Niemczech, Poważne zakłady lotnicze pracują nad samolotem rakietowym, entuzja­

ści i wynalazcy we wszystkich krajach budują modele, sterowane falami elektrycznemi.

To i owo już osiągnięto: jeden z samolotów ra­

kietowych rozwinął dość znaczną szybkość (około 270 kilometrów na godzinę), jedna z rakiet próbnych wzbi­

ła się na wysokość 1.500 mtr. Wynalazcy są dobrej myśli.- Na uwagi ironiczne odpowiadają, żę 25 lat te­

mu zwykła maszyna latająca była u top ją, że przed wiekiem twórcę kolei żelaznej uważano za szaleńca.

Akademja francuska, kiedy jej poraź pierwszy za­

demonstrowano fonograf, miała poważne wątpliwości, czy Edison nie jest kuglarzem i brzuchomówcą.

(51)

Stworzyliśmy już najpiękniejsze barwy, najświetniejsze zapachy, najskuteczniejsze lekarstwa —

intro sg drzewa przerobimy ita tMil

Chemja kroczy w butach siedmiomilowych.

Słowo chemja nie wywołuje w ludziach wrażeń zbyt przyjemnych. Prawdopodobnie dlatego, że przypo­

mina im zapach składu aptecznego, bure dymy nad kominami i żółte ścieki.

Cóż robić — rozwój i postęp w tej dziedzinie twórczości jest tak zawrotnie szybki, że nie mieliśmy jeszcze czasu na opracowanie estetycznych form pro­

dukcji.

Zaledwie dwadzieścia lat minęło od dnia śmier­

ci ojca syntezy chemicznej, Marcelina Piotra Berthe- lota. Dziś już tworzymy w retortach zapachy, o ja­

kich się władcom wschodnim nie śniło, tworzymy barwy, od których padyszach dostałby zawrotu głowy.

Produkujemy lśniące sztuczne jedwabie, wiążemy azot atmosferyczny i cenną saletrę chilijską, niezbędną

(52)

38

w rolnictwie, wydobywamy — z powietrza, zamiast ją wozić okrętami z za oceanów,

W katalogach wielkich fabryk chemicznych znaj­

dujemy wyrazy dziwaczne — są to nazwy nowych, nieznanych połączeń, leki, stokroć skuteczniejsze od dawnych ziół, odwarów, dekoktów roślinnych, lubczy­

ków.

Chemik dzisiejszy potrafi pobudzić działalność serca, znalazł środek na ból głowy, ma proszek na chorobę morską i fabrykuje preparaty, zwalczające śpiączkę afrykańską.

Przez długie lata natura usiłowała ukryć zazdrośnie pewną tajemnicę: jak powstały złoża węgla z zatopio­

nych lasów? Skąd się wzięła nafta we wnętrzu ziemi?

Profesor heidelberski Fryderyk Bergius, wydarł i ten sekret przyrodzie.

Zbudował kotły stalowe, stosuje ciśnienia olbrzy­

mie (przeszło 200 atmosfer) i proces chemiczny, który w potwornym piecu — pod nami — trwał przez dzie­

siątki wieków, od epok geologicznych, dziś — w tem­

pie przyśpieszonem — odbywa się w skromnym za­

kładzie fabrycznym.

Jedna z firm nad Renem zamienia twardy wę­

giel na płynną naftę i produkuje już teraz około 250 tysięcy tonn cennego ciekłego paliwa rocznie.

Profesor Bergius twiedzi również, że trzebiąc lasy i spalając stosy drzewa w piecach, marnotrawimy nie­

potrzebnie celulozę, którą można zamienić na węglo­

wodany jadalne.

(53)

39 A nie są to czcze słowa i próżne przechwałki — po dwunastu latach wytrwałej pracy laboratoryjnej genjalny chemik trafił na właściwą metodę i ze zwykłe­

go drewna otrzymają paszą — i to bardzo wysokiej wartości.

Jeszcze kilka lat pracy, a nauka trafi na rzecz stokroć ważniejszą od osławionego kamienia filozo­

ficznego. Będziemy sągi drzewa przerabiali na chleb, będziemy wytwornych smakoszów karmili słomą.

To, co nam się dziś wydaje nieziszczalną utopją, szalonym pomysłem z powieści fantastycznej — jest właściwie nawpół już rozwiązanem zagadnieniem: jak połączyć chemicznie molekułę celulozy z cząstką wody?

Bergius i jego uczniowie pracują, zacisnąwszy zę­

by—kto wie może już jutro troska o chleb powszedni nie będzie gnębiła rodzaju ludzkiego.

Nie patrzmy krzywem okiem na kominy fabryk chemicznych!

(54)

Teorje zjawisk wulkanicznych.

Seismografy.

W dniach ostatnich pisma zamieściły szereg groźnych i alarmujących depesz z Neapolu.

Ognisty mur wysokości 10 metrów stoczył się nagle z Wezuwjusza, zniszczył i pochłonął osiedle Campitello i dotarł do miejscowości Terzigno.

Długa jest lista zbrodni Wezuwjusza. O stra­

szliwej katastrofie z roku 79 naszej ery — o losach Herkulanum i Pompei — czytamy dziś jeszcze w po­

wieściach. Ale i później — w latach 1631, 1872, 1880 i 1906 — potworne słupy pary i popiołu, wyrzucane na wysokość 8 'kilometrów, wypisywały na niebie przerażonym tłumom tragiczne memento, przypomina­

ły, że coś się dzieje pod nami — pod cienką skoru­

pą lądu stałego.

W okresach tragicznych przypominamy też sobie zazwyczaj o istnieniu Nauki, stawiamy jedno z owych krótkich pytań, na które tak trudno odpowiedzieć

(55)

41

*

w kilku słowach: co uczeni o tem mówią? Co zna­

czą erupcje wulkaniczne? Dlaczego góra — przez lata całe spokojna i cicha — tryska nagle strumieniami ognistej lawy? Jaka to siła tajemnicza wyrzuca z kra­

terów płomienne masy?

Uczeni — swoim zwyczajem — zabrali się do pracy nad tem zagadnieniem spokojnie i systematycz­

nie. Fizycy obmyślili pewien przyrząd, zwany sejsmo­

grafem. Jest to duże, ciężkie wahadło, tak sprytnie i precyzyjnie zawieszone w głębokich piwnicach insty­

tutów specjalnych, że najlżejsze drgnienie ramy — czyli poprostu naszego globu — zaznacza się natych­

miast linją falistą na papierze. Cały łańcuch takich czujnych wahadeł rozrzucono po wszystkich konty­

nentach, przeszło 30 obserwatorjów posiadają Stany Zjednoczone. Każdy, najsłabszy nawet wstrząs, naj­

łagodniejszy „dreszczyk przedgorączkowy" zaznacza się w sejsmografach — z odległości tysięcy kilome­

trów wyczytać można dokładnie, gdzie i kiedy rospo- częło się trzęsienie ziemi.

Zebrano materjał obfity. Z tablic i wykresów wynika, że prawie co godzina gdzieś na świecie złe potęgi szturmują cienką oponę lądów, starają się ją podnieść, jak ivrzqca woda pokrywę garnka.

Wybitny uczony francuski, Emil Belot, zwrócił uwagę, że to porównanie jest trafniejsze niżby się zdawało, „Ośrodkiem agitacji“ jest przeważnie punkt, położony na wyspie albo na wysokiem wybrzeżu oce­

anu. Według teorji p, Belota wulkan powstaje tam, gdzie woda przesącza się przez szczeliny w warstwach

(56)

42

geologicznych, trafia we wnętrzu ziemi na temperatu­

ry wysokie (365 stopni), zamienia się w parę i rozsa­

dza warstwy górne, jak blachę w kotle.

Geolog francuski zbudował nawet model — nie­

wielki wulkan „laboratoryjny“. Fizyka i chemja mają teraz głos. Uczony nie jest tylko biernym obserwa­

torem, szuka rozwiązania zagadki na drodze ekspery­

mentu.

Kto wie — może pewnego dnia ujarzmimy złe moce i groźny Wezuwjusz będzie skromnie i uczciwie pracował w przemyśle,

Technika dzisiejsza nawet wulkanów się nie ulęknie.

(57)

Kto wymyślił drapacze nieba?

Gzy słynna wieża Eiffla oszpeciła Paryż?

Technik i artysta. Głosy zmarłych barytonów-

Paryska wieża Eiffla obchodziła w tych dniach jubileusz. Minęło lat czterdzieści od chwili, kiedy inżynier Gustaw Eiffel zatknął chorągiew na trzeciem—

ostatniem — piętrze swojej dziwacznej, metalowej baszty, tak kunsztownie skleconej z szyn i sztab sta­

lowych, że pomimo olbrzymiej wagi (7 miljonów ki­

logramów) i imponującej wysokości (300 metrów) śmia­

ła konstrukcja przetrwała dziesięciolecia i według zda­

nia fachowców trwać może wieki. Jej wierzchołek oscyluje trochę pod naporem wiatru i wznosi się co­

kolwiek wgórę pod wpływem promieni słonecznych, które rozgrzewają i rozciągają wiązadła żelaznej koron­

ki, ale wieża, jedno z arcydzieł techniki nowoczesnej—

najtęższym wichrom stawia czoło i najbardziej rapto­

wnych zmian temperatury się nie lęka.

Pisma przypominają — z okazji jubileuszu — pewne curiosum historyczne. W roku 1887 gromadka

(58)

44

oburzonych estetów wystosowała gorący protest, opa­

trzony licznemi podpisami, i pomysł ustawienia żela­

znej wieży w sercu Paryża nazwała zamachem kary­

godnym na wszelkie prawa, obyczaje, tradycje, a twór­

cą śmiałego projektu — genjalnego inżyniera — zgro­

miła, zwymyślała, napiętnowała w odezwie jako bar­

barzyńcę.

I — rzecz godna uwagi — ta historja wciąż się powtarza. Każdy śmielszy pomysł techniczny wywo­

łuje sprzeciwy, protesty, szemrania, prawie rewolucje.

W Ameryce złożono teraz dopiero hołd należny sę­

dziwemu architektowi, Buffingtonowi z Minneapolis.

Pięćdziesiąt lat temu naszkicował sobie plan domu o dwudziestu czterech piętrach i nazwał ten budynek w podaniu patentowem „drapaczem chmur". Ile drwin owe „drapacze“ wywołały, nim się wreszcie ludzie z niemi pogodzili i nim architektura współczesna od­

kryła w nich piękno swoiste!

W czasach ostatnich powiał jakiś wiatr łagodniej­

szy, cieplejszy i niektórzy znawcy przyznają łaskawie że żelazne twory dzisiejszej techniki mogą mieć wartość artystyczną. W pismach ilustrowanych, poświęconych sztuce, znajdujemy coraz częściej ciekawsze fragmenty mostów, arkady hangarów, widoki portów i dworców kolejowych.

Między artystą i technikiem nawiązują się po­

woli jakieś nici trwalszej sympatji i nawet najsubtel­

niejsza ze sztuk — Muzyka — poczyna się intereso­

wać wynalazkami. Wielki kompozytor francuski, Ravel, mówi z uznaniem o... gramofonie, kilku młodszych

(59)

45 twórców komponuje na pianole i inne przyrządy me­

chaniczne! Pewien muzyk, nazwiskiem Spielmann, stworzył z lampek, przewodników elektrycznych, tarcz wirujących ciekawy instrument. Ów „super-fortepian“

wyróżnia się niezwykłem bogactwem tonów, które miesza i kombinuje, jak malarz farby na palecie. Pan Spielmann może wykonać na swoim instrumencie — sam — utwór, skomponowany na dwa fortepiany, mo­

że z tego przyrządu wydobywać dźwięki nowe, może wreszcie — dowolnie zestawiając „nadtony" — na­

śladować głosy dawnych śpiewaków, może wskrzesić muzycznie Battistiniego i zmusić go, żeby śpiewał w najnowszej operze partję barytonową.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Powinniśmy pragnąć dla siebie nawzajem i życzyć sobie tego, aby Jezus Zmartwychwstały czynił WSZYSTKO NOWE w naszym życiu, aby było ono prawdziwe, abyśmy

WIĘCEJ INFORMACJI NA OFICJAlNEJ STRONIE INTERNETOWEJ URZĘDU MIASTA W TUSZYNIE: WWW.TUSZYN.ORG.PL WIĘCEJ INFORMACJI NA OFICJAlNEJ STRONIE INTERNETOWEJ URZĘDU MIASTA W

Przenoszenie zakażenia COVID-19 z matki na dziecko rzadkie Wieczna zmarzlina może zacząć uwalniać cieplarniane gazy Ćwiczenia fizyczne pomocne w leczeniu efektów długiego

Kieruj się do salonów Giacomo Conti oraz Bytom (poziom 0).. Bytom zaskoczy Cię

Łóżka Lekto wykonane są z drewna bukowego, są ręcznie barwione, następnie lakierowane, szlifowane i ponownie lakierowane... zagłówka

A.F.: No właśnie, zastanówmy się poważnie, jak można by się oderwać od tego, co już przerabialiśmy, jak za- projektować coś nowego.. Powiedzmy szczerze – skoro wszyscy

Czy aby ratować posadę ministra zdrowia, projekty rządowe będzie się wdrażać na siłę (ze wszystkimi ich potencjalnie niebezpiecznymi skutkami), czy też po prostu skończy

Mówi się, że przez kilka lat w Polsce Bona współrządziła ze swoim mężem Zygmuntem.. W 1530 roku doprowadziła do koronacji swego jedynego syna Zygmunta Augusta, jeszcze