• Nie Znaleziono Wyników

Rozdział 4. Trauma redaktorów „na cyfrowej linii frontu”

4.5. Trauma dziennikarzy na cyfrowym froncie

Trauma dziennikarzy pracujących na cyfrowym froncie ma wiele źródeł. W amatorskich filmach najgłębiej oddziałują na nich 1. dźwięki, np. płacz dzieci,

nagrane wypowiedzi ostatnich słów, głos ludzi błagających o życie i krzyki

umierających [przypis 433], oraz 2. zdjęcia i filmy, o których zawartości odbiorca nie był uprzedzony i nie mógł się przygotować na to, co zobaczy [przypis 434]. Wiele objawów (niechciane wspomnienia, koszmary senne, poczucie izolacji, dysocjacji, utraty zaufania i wiary w ludzi [przypis 435]) wiąże się z opisywaną ekspozycją na drastyczne treści. Podobnie liczne są mechanizmy radzenia sobie ze stresem, które niestety do najzdrowszych nie należą (nadużywanie alkoholu lub leków, aby wytłumić emocje po pracy, objadanie się, niewychodzenie z domu, izolowanie się od przyjaciół i kolegów).

Zdrowsze mechanizmy, np. poszukiwanie profesjonalnego wsparcia

psychologicznego, rozmowa z kolegami i rodziną, wypłakanie się, czarny humor, oglądanie pozytywnych obrazów, oglądanie głupich programów w telewizji [przypis 436], pozwalają lepiej poradzić sobie z traumą oglądania przerażających materiałów przesłanych przez naocznych świadków, które zamieniają czasem część newsroomu w cyfrową linię frontu.

Str. 130

Choć pracownicy redakcji, zwłaszcza telewizyjnej, zawsze byli narażeni na

niepokojące materiały filmowe i makabryczne obrazy, nagrane przez profesjonalnych kamerzystów, jednak nie było ich tyle i poddane były wcześniejszej edycji [przypis 437]. Natomiast dzisiaj dziennikarze są „bombardowani przez cały dzień

przerażającymi materiałami nagranym przez amatorów. Makabryczne filmy i pliki eksplodują na ekranach ich komputerów w ilości i z częstotliwością, która często znacznie przekracza okropności, jakie widzą korespondenci relacjonujący horror z rzeczywistej linii frontu” [przypis 438].

89 procent badanych dziennikarzy pracuje z amatorskimi nagraniami kilka razy w tygodniu [przypis 439], a 22 procent ma z nimi do czynienia więcej niż 6 godzin dziennie [przypis 440]. Patrzą na horror. „Zdjęcia urwanych kończyn, martwe ciała, następstwa eksplozji i ataków”, „dzieci z pustymi czaszkami, głowy przepołowione wybuchem”, „dziewięcioro dzieci wysadzonych w powietrze w samochodzie” - oto przykłady drastycznych obrazów. „Anatomia mężczyzny, któremu obcięto głowę, jest niemal niemożliwa do zrozumienia” [przypis 441], mówił jeden z dziennikarzy

pracujących na cyfrowej linii frontu.

Doświadczony redaktor naczelny w agencji prasowej opowiada: „Przez te filmy amatorskie jesteśmy świadkami dużo większej liczby [dramatów] i oglądamy

materiały wizualnie intensywniejsze niż te, które widział zahartowany przez wojnę kamerzysta siedzący w Sarajewie w połowie lat dziewięćdziesiątych. Bo to spada na ciebie zewsząd - [w redakcji] nawet bardziej niż, dajmy na to, w Jerozolimie. Byłem tam, gdy trwała intifada i [w redakcji widzieliśmy] części ciał, ale teraz jest tego o wiele więcej” [przypis 442].

Str. 131

Amatorskie nagrania naocznych świadków przedstawiają często najtragiczniejsze momenty i najbardziej drastyczne szczegóły tragicznych wypadków czy ataków.

Jeszcze 10 lat temu sytuacja była inna. Profesjonalny kamerzysta filmował

następstwa zamachu często dopiero ok. 30 minut po tragicznym zdarzeniu. A dziś amatorzy na miejscu zbrodni i dramatu filmują wszystko na smartfonach. „Jest tak wiele ujęć, że po prostu nie można uniknąć zobaczenia najgorszych rzeczy w redakcji”, mówił szef zespołu w agencji prasowej, który kiedyś jako producent pracował w terenie. Wspomina: „Kilka lat temu (…) docieraliśmy na miejsce jakiś czas po tragicznych wypadkach. Wtedy mój kamerzysta mógł jeszcze »edytować w kamerze«. Wiedział, czego i tak nie pokazaliby na antenie. Potem podczas edycji przeglądaliśmy materiał po raz drugi i wtedy dopiero film przesyłany był do Londynu.

Teraz amatorzy filmują natychmiastowe skutki dramatu” [przypis 443]. To ogromne wyzwanie dla mediów i szefów redakcji. Dzięki relacjom naocznych świadków mają niepowtarzalny materiał dziennikarski, ale z drugiej strony muszą chronić przed zapośredniczoną traumą i PTSD swoich pracowników [przypis 444], którzy ten

„surowy” materiał edytują.

Respondenci mówili, że oglądanie drastycznych obrazów było traumatyczne:

kiedy nie spodziewali się czegoś strasznego;

kiedy musieli je oglądać wielokrotnie;

kiedy szukali jakiegoś makabrycznego filmu, który potem i tak nie został wykorzystany na antenie albo w innych materiałach dziennikarskich;

gdy treść przypominała im doświadczenia osobiste lub jakoś się z nimi łączyła;

Str. 132

gdy dźwięk w filmie zawierał odgłosy ludzkiego cierpienia, takie jak krzyki rannych i umierających lub prośby ludzi błagających o życie [przypis 445].

„Myślisz: widziałem właśnie pieprzony film, jak kogoś zabijają, i masz poczucie zakłopotania i wstydu” [przypis 446]. Wielu dziennikarzy mówiło właśnie o poczuciu winy i wstydu, że odczuwają zdenerwowanie lub odmawiało sobie prawa do

odczuwania bólu z powodu oglądania drastycznych filmów [przypis 447]. Czym bowiem jest ich zdenerwowanie wobec bólu tych ludzi, których widzą - czy na ekranie, czy na wyciągnięcie ręki? Oto dylematy reporterów relacjonujących traumatyczne wydarzenia.

Zdaniem psychologów w dziennikarskim fachu poczucie winy znajduje się między doświadczeniem lub byciem świadkiem traumy a objawami stresu pourazowego [przypis 448]. O poczuciu winy mówi wielu reporterów, którzy bezradnie relacjonowali dramat, a nie mogli w nim pomóc. Wskazują też na to liczni dziennikarze, którzy na cyfrowej linii frontu odmawiali sobie prawa do współodczuwania traumy, bo to nie zdarzyło się im lub postrzegali, że to ich koledzy w terenie, a nie oni, byli bardziej narażeni na traumę [przypis 449]. Doświadczenie redaktorów na cyfrowej linii frontu wyraził jeden z nich:

„Patrzę na to codziennie albo patrzę na to regularnie. Patrzę na to późno w nocy, patrzę na to, jak otwieram oczy rano. Nie możesz tego ciągle robić bez

konsekwencji” [przypis 450].

Str. 133

37 procent dziennikarzy twierdziło, że praca z makabrycznymi obrazami miała fatalny wpływ na ich życie osobiste. Wielu przyznawało otwarcie, że zdiagnozowano u nich PTSD. Wspominali też o długich zwolnieniach lekarskich [przypis 451]. „W ciągu ostatniego roku straciłam 20 kilogramów. To wszystko przez stres psychiczny. Za dużo o tym myślę” [przypis 452].

Respondenci mówili koszmarach, niechcianych wspomnieniach, depresji, dysocjacji, odosobnieniu, atakach paniki, chorobach związanych ze stresem, obawie przed pójściem do pracy i strachu przed tym, co mogą zobaczyć tego dnia [przypis 453].

Dziennikarze pracujący na „cyfrowej linii frontu” zaznaczali, że nie da się zostawić tej pracy i stresu w redakcji. Makabryczne obrazy „wypełniały głowę” i prześladowały ich po pracy. Czuli też bolesną izolację: „Chciałabym o tym mówić, ale ludzie naprawdę nie chcą słuchać na przykład o ludobójstwie. Czuję się odosobniona. Ludzie nie mogą zrozumieć mojej pracy. To jest tak bardzo izolujące”. Regularna konfrontacja ze śmiercią zbyt często to czasem za dużo [przypis 454]. Redaktorzy pracujący z makabrycznymi obrazami czują się niezrozumiani, a „musi ktoś zrozumieć, jak te materiały wpływają na ludzi” [przypis 455], skarżyli się psychologom, mówiąc, jak

bardzo praca zniszczyła ich obraz świata.

Pracownik agencji prasowej, delegowany do pracy z drastycznymi filmami, zapewnia:

„Nigdy bym nikomu nie życzył, żeby przechodził przez to, co ja przeszedłem. Nie spałem, bardzo schudłem. Było tak źle, że miałem krwotoki z nosa. Nie dbałem o siebie” [przypis 456]. Fotoedytor dostrzega, jak wielu jego kolegów odeszło z pracy, jak wielu cierpi na depresję.

„Wielu nie może spać, jeść, są ciągle wściekli, przygnębieni” [przypis 457].

Str. 134