• Nie Znaleziono Wyników

W ielkie zwycięstwo

W dokumencie O Polsko - Polsko ukąpana w krwi! (Stron 36-41)

Ćw ikliński, stary , szanow any p u b lic y sta , którego w y traw n e pióro zyskało mu wielu zwolenników , siedział dziś przy biu rk u dziennikarskiemu i absolutnie nie mógł pisać.

P rzyczyny nie um iał sobie w ytłum aczyć.

M iał przecie dziś ty le tem atu. Przecież tak ie w ielkie zw y c ię stw o !

W reszcie ożyw ia się. N a k ła d a cw ikier i pisze arty k u ł.

„N asza w aleczna, b o h atersk a arm ia dokonała czynu w ielkiego. Pobity w róg w rozsypce się cofa. Żołnierze nasi w krw aw ym tru d z ie “

U ryw a. O d k ład a ćw iartkę papieru. Nie może pisać.

— A cóż to p a n u ? panie Ćw ikliński.

— Nic. ■— Ot, ja k ie ś dziw ne przeczucie. My starzy

— ot nasz zw yczaj.

— N adzw yczajne w y danie trzeb a będzie zarzędzić.

Proszę w ydać w tej m ierze odpow iednie dyspozycje, mówi w ydaw ca.

A t a k ! S łu sz n ie ! Przecie to ta k ie w ielkie zw ycięstw o ! D obrze! Zajmę się.

Poszedł do zecerów.

— Złóżcie panow ie szybko. A ilość niew olników drukujcie wielkiem i literam i N agłów ek d a jc ie : W ielkie, decydujące zwycięstwo.

Ćwikliński siad ł znowu do p isan ia artykułu.

Cóż to ? — Za dw ie godziny musi oddać num er do cenzury.

P isać nie może.

Ciągle w idzi przed sobą sw ego W ła d k a .

Jego s y n e k , jedyna jeg o p o c ie c h a , jego gorące k o c h a n ie !

W ła d e k !

W nim w idział spuściznę sw oich myśli. To, czego on w życiu nie dokonał, to m iał dokonać jego syn

Ćw ikliński był kiedyś w ielkim poetą. Dzieła jego przem aw iały do pokolenia, budziły pragnienia, w zloty, myśli jasne — w ielkie !

Ale życie przeszło po nim brutalnie, zdeptało jego poryw y.

D la tw ard y ch potrzeb życia, zm uszony b y ł Ćwi­

kliński pośw ięcić się d ziennikarstw u, porzucić zaw ód literacki.

T rzeba by ło W ła d k a k s z ta łc ić ; żona była chorą — ta k , ta k — now ożytny sp ętan y Prom etej.

Ale pocieszał się, że czego on nie m ógł w ypow ie­

dzieć, to z podw ójną siłą objaw i św iatu on — syn jego u k o c h a n y !

Ale k ied y nad św iatem rozżagw iła się k rw aw a wojna, kiedy naród polski do czynu orężnego się p o rw ał, w ted y jego W ład ek znalazł się w pierw szych szeregach.

Pam ięta, ja k dał mu błogosław ieństw o n a d ro g ę ; pam ięta również ten głuchy szept duszy, m ów iący o tern, że nie ujrzy więcej ukochanego sw ego dziecka.

— P anie re d a k to rz e ! Już skład g o to w y !

— O d b ić !

] znowu snuje się korow ód myśli.

N araz w dizw iach staje listonosz.

— R edaktor Ć w ik liń sk i? J e s t?

— Jestem .

— Proszę.

Ć w iklińskiem u drżą ręce. Telegram z kom endy L e ­ gionów. Przeczytał. W oczach m u pociem niało. P adł n a fotel.

„Syn pań sk i zginął n a polu chw ały i b rał chlubny udział w walce, k tó ra p rzy sp o rzy ła nam w ielkie, n iebyw ałe zw ycięstw o.“

— N adzw yczajne w ydanie ! — Ogromne zw ycięstw o 1

— 1 0 0.000 jeńców ! — rozległy się tuż za oknem k rzy k i kolporterów .

Zwycięstwo — zw ycięstw o — nadzw yczajne w ydanie.

S kulony w fotelu siedzi stary Ćw ikliński, w patrzony w telegram , przynoszący mu w ieść o śm ierci jego u k o ­ chanego, jedynego syna.

Zdaje mu się, że z tą chw ilą zam iera p rzed nim w szystko.

Ma uczucie, jak g d y b y mu kto ś płuca w y jął — a on oddychać nie może.

T ak a próżnia, ta k a ogrom na próżnia. A za oknam i rozlega się k rzyk kolporterów .

— N adzw yczajne w y d an ie — wielkie z w y c ię stw o !

K atarzyna, żona Sołtysa, szła z trudem , przebijając się przez nieskończone zaspy śnieżne. P erełki srebrne obieliły pola w okuło, tw orząc m alow niczy widok.

K atarzyna szła, p rzy b ita jak im ś niezm iernym sm ut­

kiem . W czoraj opow iedziała jej sąsiadka, że mąż je j zginął na wojnie.

Z am knięta zaw sze w sobie K atarzyna nie w yraziła swej rozpaczy, spojrzała tylko niemem spojrzeniem n a opow iadającą, poczem oddaliła się bez słow a i tępym krokiem podążyła k u swemu domowi.

Po bezsennej, strasznej nocy, kiedy m yślam i k rą ­ ż y ła jedynie około te) okrutnej now iny, zerw ała się K ata­

rzyna w czesnym rankiem z postanow ieniem u d an ia się do m iasta, ażeby tam dow iedzieć się dokładnie) o w szyst- kiem. Przedsięw zięcie to okazało się je d n a k cięższem, aniżeli sobie w yobraziła.

Bo kiedy w m ieście odnalazła po długich trudach koszary w ojskowe, pow iedziano jej, że nie znają P iotra Sołtysa, jej męża.

Nie otrzym ała również w iadom ości na policyi. Roz­

jaśn iła się dusza K atarzyny uczuciem, że ta straszn a no­

w ina jest kłam stw em . Ale w końcu po długiem w ędro­

w aniu w skazano jej w ysoki czteropiętrow y budynek z ob- szernemi schodami.

(O brazek ze wsi polskiej z dni o statnich.)

K atarzy n a w eszła do środka, a jeden z panów w skazał jej arkusz papieru, gdzie było bardzo dużo nazw isk drukow anych, a m iędzy nimi było w id o c z n e :

„P iotr Sołtys z a b ity “.

K atarzyna p rzeczy tała to głośno, dziw iąc się, że u sta jej m ogły coś podobnego wypow iedzieć.

Potem pok azał jej jeden z panów urzędowe p o tw ier­

dzenie. a naw et pow iedział jej, w którym dniu poległ je j męż. M inęły już cztery tygodnie. W tern było już

w szystko powiedziane.

K atarzyna patrzy ła tępo w dal, nie mogęc z ust słow a w ydobyć. — W zruszył się ów pan i zaczął jej tłum aczyć, że przecie mąż jej zginął d la ojczyzny.

K atarzyna naraz zbudziła się z zadum y i zrozu­

miała, że tej iść potrzeba.

M echanicznie otw orzyła drzwi, m echanicznym ruchem je zam knęła i udała się do w różki, k tóra zaw sze rozu­

m iała jej dolę i do k ład ała starań, by K atarzynę pocieszyć.

Ale gdy K atarzyna w eszła do m ieszkania w różki, nie odezw ała się ani słow em , — patrzy ła tylko nieskoń­

czenie smutnym wzrokiem w tw arz wróżki.

Mówże coś na miłość Boga, — zaw o łała w różka.

K atarzyna je d n a k nie ruszała się z m iejsca, oparła ty lk o głowę o ręce i bezm yślnie w dal patrzyła.

W różka w stała od stołu, zbliżyła się do kuchni, zag rzała mleko, puczem staw iając filiżankę ciepłego n a­

poju przed K atarzynę, prosiła, aby się posiliła.

— Pij K atarzyno! To cię w zm o cn i! — M asz tu chleb. Pew nieś głodna. Zaraz już ciemno, a ty masz ta k ą długą drogę do przebycia.

Ale naraz K atarzyna zerw ała się z krzykiem , narzu­

ciła chustkę i jakim ś podniesionym , chorym głosem m ó w iła :

— Nie mogę! Muszę jeszcze kolacyę przygotow ać.

P iotr prosił, abym mu kolacyę — U rw ała.

Łzy zdusiły dalsze słow a w gardle. S pojrzała tylko na w różkę długim , sm utnym wzrokiem, pełnym łez i odeszła.

Szła przez d alekie pola ku sw em u domkowi. Mózg ciągle gorączkow ał, przew alały się w jej w yobraźni p o ­ tw orne wizye, a nogi m echanicznie poruszały się dalej.

Jak że to mówił do niej ów p an w mieście ? —

— Że musi ten cios znieść, że nie je st jed y n ą. — T a k je s t — miał słuszność.

Przecie jej sąsiad Antoni poległ tak że. — Ale w dow a została z dziećmi, więć nie ta k ja k pies sam otnie.

M ałżeństw o to zresztą nie było szczęśliwe...

A ona ta k kochała Piotra.

G orącą, ofiarną m iłością k o ch ała K atarzyna sw ego męża... P iotr um iał ocenić jej miłość i odw zajem nić się jej rów nież gorącem kochaniem .

Pięć la t żyli w nieskoóczonem m iłow aniu. W ciehem szczęścia. Ale teraz przyszedł kres — kres w szystkiego, bo P io tr już nie żył.

K atarzyna stanęła.

P rzed nią noc — cisza... Instynktow nie s z e p ta ła :

— P io tr mój z a b i t y .

O garnął ją naraz strach. Zimny p o t oblał jej ciało.

O glądnęła się za sobą z trw o g ą. Kto to pow iedział ? Kto to straszne słow o śm iał pow iedzieć ?

Ale wokoło b y ła noc i cisza cm entarna. T y lk o perełki śnieżne leciały na ziemię. K atarzyna nie czuła naw et, ja k ciężko było brnąć w głębokim śniegu. N ie odczuw ała naw et zm ęczenia.

A ta k jeszcze daleko było do jej domku.

Domek 1

Już go nigdy P io tr nie z o b a c z y !

Ani tych drzew nie ujrzy, stojących pod domem, n a które b y ł zawsze ta k dum ny. Niczego nie zobaczy już w ięcej.

Zabity — w y rzek ła znow u instynktow nie i przelękła się swego głosu, k tó ry rozbrzm iew ał w ciszy, ja k echo żałobnego dzwonu.

Czy jeszcze daleko było do dom u ?

Nie w iedziała, ja k długo ju ż szła. Czuła tylko dotkliw e zmęczenie.

G dyby ta k usiąść w śniegu, na chw il k ilk a ? — T ylko chw ileczkę odpocząć, — potem pójdzie dalej.

Siadła w śniegu głębokim ... N araz ręce w yciągnęła rozpaczliw ie i ch w y tała obłędnie coś rękom a.

— P i o t r ! Jej P io tr —- w św iątecznym u b rania, z fajk ę bursztynow ę w ustach.

I jak i słodki uśm iech na jego tw arzy, ja k i dobry uśm iech...

Przecież on nie b y ł z a b ity ! S tał żyw y p rzed jej oczym a...

Nie... Szczęście — bezkresne szczęście! Piotr...

jedyny jej P iotr p rzed jej oczyma. — Opowiada mu cicho, coraz ciszej o swej tęsknocie, męce i trw odze.

Nie czuła jak kostnieje z zim na — tylko m ów iła coraz cichszym szeptem z Piotrem . Ja w ił się ja k o żyw ...

S iedziała w śniegu zapatrzona w w izyę... a p łatk i śnieżne sp ad ały , leciały... o k ry ły las w około i pola te białe, śnieżne p erełki... i u tuliły, u tu liły w b iałą szatę

śmierci i spokoju biedne serce K a ta rz y n y .

W dokumencie O Polsko - Polsko ukąpana w krwi! (Stron 36-41)

Powiązane dokumenty