• Nie Znaleziono Wyników

Z naszej smutnej doli

W dokumencie O Polsko - Polsko ukąpana w krwi! (Stron 41-46)

Józef Sm orąg, b y ł z zawodu kow alem w mniejszem m iasteczku galicyjskiem . Życie jego nie było u słane różam i i z trudem przebijał się przez życie, — ciężkę p racą rą k zarabiając n a utrzym anie licznej rodziny. Oj­

ciec Józefa odum arł go w cześnie, — została schorzała m atka z kilkom a siostram i, zdanem i n a łaskę i niełaskę lo s u ; nie było czasu na rozpacz, na rozm yślania, — trz e b a się było ją ć trudnej p racy , jął się jej Józek z zapałem .

N ajstarsza siostra M ania, chcąc ulżyć Józiow i, w stą ­ piła do służby. M iała w ik t i pom ieszkanie i dostaw ała jeszcze miesięcznie k ilk a koron, a kw otę tę, k tó ra w jej pojęciu była olbrzym ią, daw ała chorej m atce swojej.

I byłoby spokojnie p łynęło życie Smorągów, gdyby nie straszn a wojna, k tó ra rozszalała się nad światem .

Józio Sm orag, dzięki swoim zdolnościom, m ial szarżę plutonow ego i w tej „ran d ze“ pow ołany został w dniu ogłoszenia mobilizacji. Z ostaw ił trochę pieniędzy w do­

mu, pożegnał się czułe z siostram i, poszedł do p a ń ­ stw a, gdzie Mania m iała służbę i z nią się serdecznie pożegnał.

N a drugi dzień w yruszył w pole. W domu Smo- rągów zapanow ał sm utek bez granic. Żal im było Józka.

0 niczem i o nem nie mówili, tylko o Józku. Pierwsze 1 ostatnie słowo, na dzień dobry i dobranoc, tylko Wspo­

minano Józka.

Po dw óch tygodniach przyszła pierw sza k a rtk a po­

łow a, w które) Józek p i s a ł :

„Pochw alony Jezus C hrystus! Donoszę W am moi kochani o mojem zdrow iu i pow odzeniu“. Potem nastę­

pow ały rad y dla sióstr, dla m atki, aby zw ażała na swoje zdrow ie — dużo m leka piła.

W dniu tym p an o w ała w izdebce Smorągów w ielka radość. D opiero wieczorem przyniosła Mania sm utną w ia­

domość. P rzyszła pożegnać się z m atką i siostram i. W y ­ je ż d ż a bowiem z państw em swojem, k tóre opuszcza m ia­

steczko, bo tu w taig n ę nieprzyjaciele. Najm łodsza 10-letuia K asia, rozpłakała się ogrom nie i krzyczała, że boi się nieprzyjaciół i nie chce, by oni przyszli.

W oczach m atki ukazały się łzy. W ojna zabiera jej już drugie dziecko. N azajutrz M ania pojechała z p ań ­ stwem . Podróż b y ła długa, uciążliw a i Mani było ogromnie smutno. T ak pragnęłaby się w ypłakać przed kimś. Ciężar złych przi-czuć przy g n iatał ją boleśnie.

Przypom niała sobie chorą m atkę, — zapłakane siostry, — swoje miasteczko ojczyste, do którego mieli dziś w kroczyć w rogow ie — i było jej ogromnie smutno.

N areszcie stanęli u celu podróży.

Byli w stołecznem, wielkiem mieście. M ania siadła do tram w aju z państw em i bardzo dziw iła się urządze­

niu wozów elektrycznych. Z ainteresow anie, z jakiem ob­

serw ow ała ruch i gw ar ulic, uśpiło w niej m ękę i ból głuchy. K ędy w ysiadła z tram w aju, b y ła jak oszołom io­

na. Automobile przejeżdżały w błyskaw icznym pędzie, tram ­ w aje i dorożki ham ow ały ruch, rozlegał się h ałas nieopisany.

W pom ieszkaniu nowem czuła się Mania nieswoj- sko. S ły szała tylko obcą mowę, bardzo mało rozum iała.

S kończyła przecież tylko szkołę czteroklasow ą. Mania żałuje, że dalej się nie uczyła. Teraz będzie pokutow ać...

Czuje to...

Pierw sze dnie m inęły Mani w ciągłej pracy i w ta ­ kim chaosie, że sobie zupełnie nie zdaw ała spraw ę z tego, co się wokoło niej rozgryw ało. T y lk o wieczoram i, gdy zostaw ała sama, w tedy sm utek spływ ał cichą falą w jej duszę. K lękała w tedy przed św iętym obrazem, m odląc się nabożnie — i m odlitw a przynosiła jej ukojenie. Mo­

dliła się żarliw ie o Józia, aby go Bóg od nieprzyjaciel­

skiej kuli ochronił i zdrowego do domu przyw rócił. P ro ­ siła M ania P ana Boga, aby siostrom dał dużo chleba, by głodu nie cierpiały.

A raz wieczorem p ła k a ła M ania bardzo. Przyszedł pan z m iasta i opow iadał, że czytał w gazetach, że już ich m iasteczko zajął nieprzyjaciel i że ogrom nie prześla­

duje ludność.

To bardzo podziałało na Manię. Odtąd b y ła jeszcze bardziej sm utną. S tała się naw et m elancholijną. Opadała ze sit i b y ła niezdolną do pracy. Ciągła obaw a o siostry, tro sk a o chorą m atkę, brak wszelkich wiadomości o J ó ­ ziu, działały na nią bardzo przygnębiająco. S tała się apatyczną. Pani upom inała ją kilkakrotnie, zagroziła jej naw et, że o ile się nie popraw i, to będzie zm uszoną ją oddalić. Mania zupełnie tego nie słyszała. D uszą, m yślam i b y ła przy siostrach swoich, w izdebce swojej rodzinnej.

G ryzły ją w yrzuty, że zostaw iła siostry i chorą m atkę a sama pojechała.

Pani ła ja ła coraz bardziej, bo też M ania zaniedby­

w ała w szelkie czynności.

1 przyszedł dzień, kiedy M ania została ze służby wydaloną.

— Potrzebuję dziew czyny pracow itej, a nie wiecznie zadumanej Bóg w ie o czem. D arem nie płacić nie mogę.

N a Mani nie zrobiło to żadnego wrażenia. W zięła swoje rzeczy, — dostała kilka koron, sch y liła głowę na pożegnanie i w yszła. Rzeczy zostaw iła u stróżowej, która jej odmówiła noclegu.

M ania w yszła do m iasta, ażeby sobie i poszukać m iejsca, gdzieby mogła noc przepędzić.

Stolica b uczała życiem. Przed nią było w ielkie, ro­

ześmiane, rozbaw ione m iasto. Szła nieznanemi ulicami, bez m yśli, bez woli. Siły ją opadły, szła powolnym kro­

kiem

Ja k iś m ężczyzna zm ierzył ją badaw czym w zrokiem . Po chwili wrócił. Szepnął coś do niej — nie rozumiała.

Uśmiechnęła się tylko bezmyślnie. T o g o ośm ieliło. P rzy­

stąp ił do M a ń k i ... i podał jej rękę. N ie dziw iła się, nie zastan aw iała się nad tern. — W ziął ją potem za ra ­ mię. K ilka słów jego zrozum iała. W spom inał o domu, o posiłku. D obrze! T ak a zmęczona, g ł o d n a .. .

Szła z nieznanym m ężczyzną przez ulicę. Baz po raz w idziała jego oczy płonące nienaturalnym ogniem, — czuła silniejsze ściśnienie ram ienia — ale nie zd aw ała sobie jasno sp raw y z tego. K iedy znalazła się w jego pokoiku, obserw ow ała jak dziecko piękne k w iaty w w a ­ zonikach — patrzyła z podziw em n a obrazy, zdobiące śeiauę. W ziął ją n a kolana, całow ał ją silnie, nam iętnie.

Zdawało jej się, że to Józek w ita się z nią, że już z krw aw ej pow rócił wojenki. Ani czuła, jak nieznany męż­

czyzna powoli rozbierał jej stanik, odsłonił piersi — zdjął b u cik i, — zgasił lam pę, jak kurczowo przycisnął ją do siebie, j a k . . .

O słabła straciła myśli, wolę — uczuła nagły ból, — k rz y k n ę ła — próbow ała się w ydrzeć — szarpała się — szam otała. Silnym ruchem ręki pow alił ją — straciła przytom ność.

Józek Sm orąg leczył się w jed n y m z stołecznych szpitali, i cieszył się na myśl, że w niedzielę mógł w yjść na miasto. M iał trochę pieniędzy, już u k ład ał program zabaw y. — Oczekiwana niedziela nadeszła. Józek o trzy­

m ał „pozw olenie" n a całą noc, od dyżurującego oficera.

T rochę jeszcze u ty k ał, w ięc w ziął lask ę i w y b ra ł się do m iasta. Zwiedził w szystkie panoram y, kina, a potem udał się na ludną, głów ną ulicę, o której tyle cudów sły szał od kolegów.

B y ła już późna noc. — Przechodziły obok niego liczne, sprzedajne kobiety i zapraszały do siebie.

Jó zef b y ł niew zruszony. Szedł sobie dalej, pogw iz­

dując m arsze różne, aż naraz zauw ażył, że ja k a ś dziew ­ czyna stan ęła i p rzy p atru je mu się. Józek b y ł ogrom nie zdziw iony, poszedł do końca ulicy, w rócił i znow u uj­

rzał tę dziew czynę, k tóra bezustannie weń patrzyła...

— Do lic h a ! — Przecież mu ona kogoś przypom ina.

O dgrzebyw ał w pam ięci w szystkie znajom e tw arze i n a ­ raz uderzył się w czoło... A h a! — Przypom ina mu M a­

nię, jego drogę siostrę. W rócił. W idok tej dziew czyny b y ł teraz dla niego miłym . Przeszli tuż obok siebie.

— Ty Polak? — zagadnęła, uśm iechając się filuternie...

Nie odpow iedział. Głos jej ta k i podobny do głosu M ani... — M ów że!

— Polak jesteś ? — zap y tała pow tórnie... P o lak ! Ale jej głos, jej oczy... (Jóżto? czy mu się śn i?

N araz widzi, ja k dziew czyna zbladła. W p atru je się w niego i w oła p rz e ra ź liw ie : — Ty ! — Józek ? — Józek ! ?

— T ak j e s t ! — Józek Smorąg.

— Jezus M arya !

P ad ła zem dlona na ulicy.

Przy łóżku M ańki, w celi szpitalnej, siedział Józek.

O pow iadała mu o swojej tragedji, ja k ją w ydalono ze służby, ja k się w obcem m ieście znalazła sam a, sam iu- teńka. Jak ją potem zgw ałcono, ja k zam ieniła to potem w rzemiosło.

M ańka b y ła bardzo chorą teraz, a Józek siedział przy niej i płakał... Nie m ógł utulić się w płaczu- Tam w dom u, może chata sp alo n a, może sta ra m atka nie żyje, tu siostra nierządnicą... on raniony żołnierz...

T yle sm utku, tyle n ie szczęść!...

M ania chw yciła ręce Józka, całow ała je gorąco...

— B ra c ie ! — w ybacz ! - • nie winnam ! To dola n a s z a ! T a k a już dola...

Józek nie czuł już żalu do M ańki, tylko pierś w zbierała mu szlochaniem a usta zadrgały.

— Dola, dola!

W dokumencie O Polsko - Polsko ukąpana w krwi! (Stron 41-46)

Powiązane dokumenty