• Nie Znaleziono Wyników

O Polsko - Polsko ukąpana w krwi!

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "O Polsko - Polsko ukąpana w krwi!"

Copied!
52
0
0

Pełen tekst

(1)

Tom II,

ROMAN HERNICZ

O Polsko—Polsko ukąpana w krwi!

C ena 50 h alerzy.

Wiedeń 1916.

Nakładem Starki Łodzią Lachowicza.

D rukiem J. N . V ernay’a, W iedeń, IX., Canisiusgasse 8— 10.

(2)

Starko Łodzią Lachowicz, — Zygmunt Rembowski, Roman Hernicz.

W ydaw nictw em k ie ru je : S tark o Ł odzią Lachowicz.

(3)

T o m II.

R O M A N H E R N IC Z

O Polsko—Polsko ukąpana w krwi!

C e n a 50 haleray.

Wiedeń 1916.

N ak ład em S ta rk i Ł o d z ią Lachow icza.

D rukiem J. N. V e rn ay ’a, W iedeń, IX., C an isiu sg asse 8 — 10.

(4)

fROMANA HERNICZA:

B E Z G W IE Z D N E | N O C E .| Poezye. — L w ów -S tanisław ów 1913.

N akładem au to ra .

M Ł O D A S Z T U K A . A n to lo g ia n ajm łodszej pieśni polskiej. — S tan isław ó w 1914. N a k ład e m G a z e ty stanisław ow skiej.

S T A C H L E G IO N IS T A . O p o w ieść z[dni o s ta tn ic h .— C i e s z y n 1915.

N ak ład em k się g arn i „ S te lla “ .]

PA M IĘ T N IK ] Ż O Ł N IE R Z A W IE L K IE J W O JN Y . N ow ele. C ieszyn 1915. N ak ład em k się g arn i S te lla .

Z T U Ł A C Z E J D O L I. P am iętniki] w y g nańców (w espół z Z ygm untem R em bow skim , z p rzed m o w ą] H e n ry k a Z bierzchow skiego.) — W iedeń 1915. N a k ład e m Z. R em bow skiego.

T A K T O SIĘ K O Ń C Z Y . D ra m a t w spółczesny w 4 a k ta ch (w druku.)

(5)

C zekajm y, aż przyjdzie W yzw olenia dzień, Bo się k re s zbliża d ziejo w ej zawiei,

Spełnienie przychodzi już najśm ielszych śnień, Bo dziś się P o lsk a p rzejaw ia znów w Czynie, B o dziś nasz N a ró d nie chce b u n tu kryć, I w o ła m : P o ls k a n igdy nie zaginie, Bo P o lsk a n a sz a w iecznie m usi żyć.

którzy walczą, aby nie zginęła...

p ośw ięcam w ho łd zie.

(6)
(7)

T w a ziemia k rw ią się zrasza płynie morze lu d zk iej krw i, zniszczone Tw oje łan y 1 zdruzgotane pola, tułacza pędzi dola

Tw e dzieci w głuchą dal,

o Polsko, Polsko... u k ą p a n a w krw i.

G dzie chaty są sm ętne, wieśniacze, gdzie w sie są i polskie zagrody, na gruzach rozpacznie lud płacze, zaraza święci tam g o d y !

W pożarach się strzechy rozgorzały, a ziema polska poorana w szm aty, a w ziemię w rosły krzyże i m ogiły.

W isla krw ią zaróżowiona,

to Tw oich synów serdeczną krew , w alczył z nich każd y jak lew, życie sw e niósł ci w ofierze, o Polsko — — w krw i u k ąp an a...

R ozszalał się bój — rozszalał gniew na polskiej ziemi,

polała się wzajem b ratn ia krew , strugam i obfitemi.

A ty p atrzy łaś o Polsko, ojczyzno Ty nasza bolesna, ja k bracia szli przeciw braciom ,

w bijali w pierś k rw aw e noże, płynęło k rw i polskiej morze a wolnośó jaśn iała im w dali...

zm artw ychw stań ja śn ia ły im zorze.

(8)

I nie w iedzieli w śród męki, gdzie szukać jasnej |utrzenki, św itała, lecz k ry ły ją dale, a tu w rzały straszliw e boje.

P o l s k o dzieci biły się Twoje, zrum ienione od krw i W isły fale.

P am iątki tw oje serdeczne,

po ojcach i przodkach w alecznych, zszargane, zniszczone, o P o ls k o ! w łzach tonąć m usim y serdecznych...

W zm ożonaś boleścią bezmierną,

za ty le m łodych sił, za tyle m łodych d u s z ! O P o ls k o ! Tyle łez — tyle krw i,

a jakie z tej krw i będą plony ? Ożyli przez grozę w ojny,

przez dym pożarów i k u rz krw i bratniej w tej w alce może ostatniej

jaw i się w ielk i d z ie ń !

N ie wiemy Polsko, nie wiem y, synow ie tw oi zbłąkani,, idziemy w bój ten, idziem y, bo niem a dla nas przystani.

N a śmierć czy na życie idziem y, w zw ycięstw o albo na klęski, czy owoc w yda tru d m ęski, nie wiemy Polsko, nie wiemy ! 0 Polsko, Polsko n k ąp an a w krw i, gdzie rozw iązanie dręczącej zagadki 1 co nam ciężar niesie przyszłych d n i?

0 Polsko, Polsko nkąp an a w k r w i !!

(9)

„O d ognia, wody, pow ietrza i głodu ochroń nas P a n ie “ . Gdyśmy p a trz y li w p rzydrożne krzyże, w spinające k u słońcu ram iona, na k tó ry ch C h ry stu s — Bóg św ięty, konał rozpięty — — . A jeszcze ś w ia t b y ł spokojny, — nie rozum iał w śród codziennej g o n itw y , tej w ielkiej, ża­

łosnej m odlitw y „od pow ietrza, g ło d u , w ojny w ybaw nas P a n ie “, — nie rozum ieli grzesznicy, straszliw ej tej ta je ­ mnicy i m odlitew nych tych sk arg . —

I k ied y w ieśniak ujrzał k rzy ż przydrożny, — p o ­ kłonił się — człek nabożny i po szed ł dalej spokojnie,—

nie w iedząc, nie czując tego, że w okół krzyża jaśnieje niew idzialnem i zgłoskam i, sp isan a straszn a m o d litw a :

„od głodu — pow ietrza — ognia — — i w ojny w ybaw nas P a n ie “.

Dziecina jasnow łosa, p a trz y ła ja k w niebiosa, w sp i­

na się męki krzyż, — nie przeczuw ając ty c h strasznych słów... I ty lk o m ęką żałosną sk rzy w io n ą, zbaw iciela m ę­

czeńska tw arz, k rzy ża ku słońcu szły ram iona, n ad św ia­

tem u trzy m u jąc straż...

A ludzie pośród m odlitw , sz e p ta ją c je żarliw ie, nie czuli grozy słów k ry ją c y c h się m o d litw ie i usta szep­

tały : „od pow ietrza, głodu, ognią — i wojny w ybaw nas P a n ie !“

A dziś przydrożne krzyże, a n a nich Bóg św ięty, z m ęką k rw aw ą w oczach, a tuż niedaleko od krzyży rozpiętych, groby poległych żołnierzy, — a śm ierć zęby strzeże, — przechodzi dalekie przestrzenie, św iaty p rze­

chodzi całe.

O sm utne groby nieznane, — nieszczęsne groby sieroce, ani w as łzy nie żegnały, — ni spow iedź serc nie ulżyła. — P rzed chw ilą w rogow ie jeszcze — teraz we w spólnym grobie — — a gdzieś rodziny ich płaczą, we sm utku i żałobie, — a te drobne przygodne m ogiły — i sm utne krzyże drew niane, a na nich w y p i­

sane, niew idzialnem i zgłoskam i, to m odlitew ne szlocha­

nie : „od głodu, pow ietrza — ognia i wojny, w ybaw nas P a n ie !“

(10)

swe kleszcze, — śm ierci czując dreszcze, — szeptają m odlitw y żarliw e. —

A głód pożera oliary, których nie w zm ogła zaraza,

— w ybladłe w łóczę się m ary, w pokurczach strasznego głodu, a starce szep tają m odlitw ę: „od ognia, w ojny i g ło d u “ .

A tam gdzieś płoną w sie całe, w pożarach giną m iasta, rozpaczne słychać k rzy k i, w net św iat w płom ie­

niach stanie, — — gdzieś słychać dźw ięk m o d litw y :

„od ognia w ybaw P a n ie “.

O Boże, — w ielki Boże, udziel nam rozgrzeszenia, ty prze mocarny Boże, w ybacz nam w szelkie grzechy i nasze przew inienia, niew iarę w rzeczy św ięte, i zw ąt­

p ie ń złych godziny, — że duchy złe, przeklęte, schw y­

ciły nasze dusze, w ejrzyj na m ąk katusze, — żeśmy g rzeszyli przeciw Tobie, — dziś w sm utku i żałobie, załam ujem y ręce, — konając w m ę c e ! —

O Boże, — w ielki Boże — krw i młodej płynie morze i morze ludzkich łez, — ach, kiedyż już nadej­

dzie kres, ty ch cierpień i ty c h m ąk, — rozpacznie w y­

ciągniętych rąk , i holów k ied y k res nadejdzie — k ie­

dy kres ?

Sercu mojemu bligcy przyjaciele, polegli w k rw a ­ wym boju, — inni upadli w tw ardej życia męce, w bo­

lesnym znoju. —

Głód ku nam przyszedł, — pożoga i mór — — zaraza tańczy obłąkane ta n y , — w w ir swój pory w a swoje ofiary, — św iat burzy się sta ry , a kto zbuduje now y ? —

Czy te k alek i płaczące, bez nóg, bez rą k , — czy ci złam ani ludzie, od bólów, m ą k ? — — Ulituj się w ielki Boże, krw i młodej płynie m orze, i morze ludz­

kich łez. — —

Pow staje sierot rząd, pow staje orszak wdów , szaleje, rozpacz znów, zarazy niszczy trąd.

Śmierć seałow uje nierozkw itle w argi, wokoło sły ­ chać szlochania i sk arg i, — śm ierć rozhulała swoje p a ­ nowanie. — Tam m atki płaczą synów sw ych, i krw aw e

(11)

z oczu p ły n ę łzy, — o w ielki, w ielki Boże, — krw i młodej pły n ie morze, m łodzieży ginie kw iat, —■ spow ity w k ir grobow y, — burzy się stary św iat, a k to zbuduje nowy ? —-

Czy te k aleki płaczące, bez nóg, bez rą k — czy

•ci złam ani ludzie, od bólów, m ąk ? — —

Ulituj się wielki Boże, krw i młodej płynie morze i morze lu d zk ich łez, ach k iedyż już nadejdzie k res ty ch 'cierpień i tych m ąk, — rozpacznie w y ciągniętych rąk,

— kiedy przyjdzie kres, kiedy kres ? — -—

Serce matczyne.

W stolicy huk — gw ar — echo trąbki. — Zbie­

rają m etale, odpadki żelaza — blachy — miedzie. P a ń ­ stw o potrzebuje tych o d p a d k ó w Od domu do domu, w biegają dzieci szkolne — zabierają rzeczy — rzucają n a wóz — — jad ą dalej.

W salonie ponurej w illi zadum ana siedziała stara kobieta. — Zm arszczki w yryte boleśnie na czole zdra­

dzały, że kobieta ta męczy się ogrom nie i że ból jej nie je st obcym — —

Ciszę jej p rzerw ał dzwonek.

Nikogo w m ieszkaniu nie było — służba poszła — sam a w stała — otw orzyła.

W drzw iach stanął ch ło p ak , skłonił się nizko — i r z e k ł :

— Zbieram y m etale — — odpadki żelaza — —

— N ie s te ty ! Niem a tego u m n ie ! — Podczas pierw szej zbiórki dałam w szy stk o . — Ale może to...

W y ję ła banknot i ch ciała go dać chłopcu.

Ale chłopiec nie przyjął. Skłonił się grzecznie i wyszedł.

O ddała się posępnej zadum ie — —

Bok temu, było wesoło w tej willi — — On, J u ­ lek jej ulubiony — — dziecko jedyne — —

N ow a B iblioteka P o lsk a, Tom II. 2

(12)

Sześć la t już m ieszkała w s to lic y Mąż um arł, sp rzed ała sw oje w sie — i przy jech ała do W iednia. — C hciała tu kształcić zdolności m uzyczne J u l k a Dziś ro k — —

A oto co się dzisiaj dzieje — — P am ięta!

Było w tedy wczesne lato. Początek w ojny. P arne dnie i noce. Przez ulice p rzew alały się m asy ludzi. Z za­

pałem żegnano id ący ch w bój żołnierzy. Zaczęła się now a ' era — —

P an i Ł ęsk a p rz e ta rła czoło r ę k ą Czy to p raw d a, że w iosna na d w orze?

W ięc m inęła — jesień — zim a — i oto zajaśniała wiosna, — ja k daw niej — — ja k d a w n i e j ? ---

Czy to m ożliw e?

A jego niem a — — nie w r ó c i!

S łyszy w yraźnie głos siedm nastoletniego Ju lk a — głos d z ie c k a :

— Mamo — są polscy żo łn ie rz e ! — W K rakow ie się g ro m a d z ą ! — P olskę idą o d b u d o w y w ać! Mamo — ja muszę tam p ó jś ć !

Nie pom ogły p ro śb y , zaklęcia. — Poszedł — i w k ilk a tygodni potem — — w pew ien rozpłakany dzień listopadow y, otrzym ała z kom endy Legionów te­

legram :

„Syn P ani — Ju lian Ł ęski — p ad l przy p ierw ­ szym szturm ie. — Pociechą dla P a n i niech będzie, że zginął dla ojczyzny“.

Została odtąd s a m a ! — Zupełnie sam a — ze swoim sm utkiem tylko.

Z ulicy dochodziło w o ła n ie :

— Żelazo, cynę, blachę — sk ład ajcie, — bo oj­

czyzna tego potrzebuje.

Z erw ała się.

Przecie m a tu cynę — ma żołnierzy cynow ych, którym i w dzieciństw ie baw ił się Julek. — A ojczyzna potrzebuje pomocy, — Ona d a ła już tyle — —

W sta ła . — C hodziła od pokoju do pokoju. — N a­

raz się zaw ah ała. — S tan ęła p rzed drzw iam i pokoiku Juliana.

(13)

Z aw ah ała się chw ilę. Otw orzyła drzw i, — lekko je przy m k n ęła. — Z nalazła się znowu w sanctuaryum za­

dumań i sm utku. Tu w szystkie um arłe w spom nienia bu­

dziły się znowu.

S pojrzała wokoło. — Tam — w k acie — b y ły jego zabaw ki. — Tyle, tyle cynow ych żołnierzy — — N ie pozw olił ich w yrzucić. — Chował je na pam iątkę.

O tw orzyła skrzynię — w yjęła żołnierzy — i za­

częła ich ustaw iać w porządku.

T y le ich było. — A miało to dla niej ta k ą głęboką w artość.

Nie da t e g o ! — nie d a !

Spojrzała naraz n a portret sy n k a w pięknej stalo ­ w ej o p ra w ie !

Zdaw ało się jej, że u sta sy n k a się poruszają, w y ­ raźnie sły szała :

— M am o! — Ten m etal zbierają na arm aty i kule — na ty c h zbrodniarzy, którzy ci sy n k a zabrali.

— Daj mamo w szystko, — — niech pom szczą śmierć moją — —

D rżącą ręk ą zd jęła ram ę z portretu i położyła ją obok żołnierzy.

P oszła drżącym krokiem do jego b iu rk a. Jego k a ­ łam arz m iedziany, stalow e linie, listow y c ię ż a re k . . .

N a ziem ię p ad ł b iały sk raw ek papieru. Podniosła go. R ysunek p rzed staw iał ry cerza młodego. To ry so w ał on — je] s y n ! — A n a dole d ata — w ym arszu, opu­

szczenia domu —- n a zaw sze!

Znowu spojrzały n a nią oczy sy n k a ! I znowu z d a ­ wało jej się, że obraz m ó w i:

— „ M a tk o ! T ak chętnie — z takim zapałem po­

szedłem — — Zginąłem przecie dla św iętej spraw y — N ie w ahaj się, m atko, i daj te p am iątki — — Ty przecie bez tego będziesz o mnie p a m ię ta ć “

Ciche szlochanie rozdziera jej piersi.

Ale rozum ie słow a um arłych, m ilczących ust. D rżę- cemi rękom a zabiera, co jej było tak drogie i um iłow a­

ne, — to, czem się jej synek baw ił i p raco w ał — zbiera to w szystko razem , — całuje k ażd y drobny przedm iot — przecie je j Ju lek d o ty k ał się tego — —

2*

(14)

Z ulicy dochodzi znowu w o ła n ie :

— Miedzi — cynku — żelaza — — składajcie d la ojczyzny.

Ł ęska otw iera okno. W oła chłopców . Biegnę żw a­

wo. — Sę pod drzwiam i. — Dzwonię. Chwila w ahania.

Ale oczy sy n k a p atrzę tak proszęco.

— D la św iętej spraw y — — mamo — daj — — Otwiera drzwi. — W drzw iach sta ją chłopcy z tor­

bami. Ł ęska odw raca się — a tylko palcem w skazuje stos miedzi.

Słyszy — w yraźnie słyszy, ja k zabierają do w or­

ków — słyszy d ź w i ę k ale — w szak to jej naj­

św iętsze pam iątki po synu najdroższym . Ucichło. — Dziękują. — W yszli.

P an i Ł ęska staje w oknie. — W idzi, ja k z w orka w ysypują te r z e c z y te jej najdroższe pam iątki — te relikw ie jej serca — —

I wóz rusza dalej.

W sercu m atczynem pow staje naraz ja k aś pu stk a, próżnia —- — tak za czemś żal serdecznie, ta k żal, ta k ż a l ---

Dwa pokolenia.

i.

Stach Glieltowicz znalazł się sam w pustych ko­

m natach starego dw oru. G orączka przepalała mu mózg, nerw y w szystkie w yprężone, serce bije gw ałtow nie.

Nie... W dw orze sw ego ojca nie pozostanie dłużej.

T u taj myśl polska spaczona, tutaj lęgną się m yśli, b ę ­ dące zatratem źródłem N arodu.

W iedział, że teraz ojciec tam w o g rodzie sam otny Izy może leje nad swoim synem , k tó ry w łasną, a w jego przekonaniu b łędną idzie drogą.

I choć ojca swego ukochał nadew szystko, to prze­

cie nie m ógł się zdobyć na tyle woli, ażeby pójść do ojca i przyrzec mu, że przy nim zostanie.

(15)

Ale w iedział, że w tę noc rusza się św iat z sw o­

ich p osad, że w tę noc pow stają narody do w ielkiej w alki o swój byt.

I nagle ujrzał przed sobą niezliczone ty siące p o l­

skich hu sarn y ch rycerzy. S łyszał w yraźnie w duszy od­

dźw ięk pieśni w krwi w y k ą p a n y :

„Jeszcze P olska nie z g in ęła...“

I dusza jego zakrzyczała silnym , m łodzieńczym p ro te s te m : Nie z g in ie ! Nie zginie, bo jej synow ie nie dadzą jej zginąć, bo pójdą w alczyć o zm artw ychw stanie sw ojego narodu.

I naraz błyska w nim m y ś l: U cieknie, opuści dom ojca swego, pójdzie w nieznaną, k rw aw ą dal, gdzie w ażą się losy jego narodu.

Tu w starym dw orze jeg o ojca w szystko cuchnęło pleśnią, wszystko było już stare i niezdolne do życia.

S popielała dusza Gieltow icza, przem ęczona w y p ad ­ kam i lat, u leg ła hasłom ugjdow ym . O dtąd czerpał G iel- tow icz sw oją treść duchow ą z książek Dm owskiego. — U w ierzył w ideę słow iańską i jej się pośw ięcił.

.. Dziś jeszcze opuści ten dwór.

W stał, chw ycił zarzutkę, w yjął z szufladki czar- niutki krzyżyk, k tó ry od m atki otrzym ał, w ziął ze sobą fotografię rodziców i w ybiegł.

Znalazł się na wielkiem podw órzu. E az jeszcze ogarnął wzrokiem zadum anym dw orek ojców sw oich i stanow czym krokiem odszedł.

Po chw ili znalazł się na dw orcu kolejow ym . Kuch na dw orcu był ogrom ny. Pow ołani do służby wojskowej żegnali się czule z rodzinam i.

G dzieniegdzie w oczach zab ły sły łzy... gdzieniegdzie serce cicno zapłakało, ale w net tw ard e poczucie obo­

w iązku zabijało w szelki ból,

Kiedy Si ach znalazł się w pociągu, zaczął an ali­

zować sw ó| krok. Ale nie m ógł znaleźć żadnych m yśli, k tóre mu zakłócały spokój. Czuł tylko, że jedzie tam , gdzie pojechać pow inien, gdzie w o ła go obowiązek.

K iedy stan ął w p o b lizk iem mieście, gdzie b y ła sta­

c jo n o w an a kom enda Legionów, była ju ż noc.

(16)

Tysiące ludzi przew alało się przez ulice m iasta.

Dorożki przejeżdżały w szybkiem tem pie przez ulice.

Tysiące w ieśniaków , z tobołkam i, snuło się długim, nieskończonym korowodem.

Szli do kom endy. B łądzili, p ytali o koszary. N a pustym , wielkim placu, przed dworcem pokładły się po­

kotem całe m asy chłopstw a.

Znużenie, głód, pragnienie osłabiło ich. Spali. Przez sen m ajaczyły się im w y p ad k i przyszłych dni. Ja k iś b lad y chłop w y jął fu jark ę i zaczął w ygryw ać żałosne pieśni.

Ł kało echo fujarki, n a dolę chłopską ciężką i nie­

znaną.

Ci chłopi instynktow nie ty lk o czuli, że m uszą iść

„na w ojnę“, bo M oskal się zaw ziął... i chce wziąć Galicyę...

— N ie dam y ci naszej ziemi — k rzy czały chłop­

skie serca.

Ze znużenia i ospałości budzili się.

Przecierali oczy.

— Czy to nie sen ?...

Od ró l... i w si... chat i fabryk przyszli w szyscy...

Czuli, że czeka ich w ielkie zadanie. Że zadanie to speł­

nić m uszą...

S tach Gieltowicz patrzał n a braci sierm iężnych.

Zbliżył się do nich i r z e k ł :

— A wy skąd, b ra c ia ?

W ym ienili mu nazw ę w si, sk ąd pochodzili.

— Na w ojnę?

— A j a k ż e ! Powołano nas...

— I pójdziecie n a M oskala?...

— Pójdziemy !

G orzały oczy. Tw arze płonęły w zapale.

— Pójdziemy bić k a n a lie !

Stacha w zruszył zapal chłopskich serc. Chciał im pow iedzieć, w ytłum aczyć całą doniosłość wojny.

Ale głos ugrzązł mu w gardle. Czuł, że jest ogro­

mnie w zruszony.

— Muszę się w yzbyć sentym entów — rzek ł do siebie szeptem . — Żołnierski h art, siła, w y trw a n ie !

(17)

W subtelnej i przeczulonej duszy 18-letniego chłopca ro zg ry w ała się w alka.

P ożegnał chłopów i znowu znalazł się w sam ot­

ności.

Szedł przez ulice m iasta z je d n ą m yślę o jutrze.

To ju tro ukazyw ało mu się w po staci znanych i oczekiw anych tajem nic, to jutro było dlań zaczęciem w alki o wolność.

Znalazł się naraz w starym ogrodzie miejskim. Od­

dał się zadum aniu. 1 znowu zam ajaczał mu dw ór ojca ..

zobaczył jego postać... ujrzał w oczach łzy...

Ł zy żalu za synem ...

S tarał się teraz w ejść w duszę ojca, kiedy p rze­

k ona się o ucieczce jedynego syna.

W id ział tę siwę, ukochanę głow ę ojca, w idział po­

liczki zwilżone łzam i, co sp ad ały ciurkiem z przem ęczo­

n ych oczu.

— A je d n a k iść m u s ia ł!

— „N ie czas żałow ać róż, gdy la sy p ło n ę “ — sły ­ szał w duszy echo pieśni Juliusza.

Nie czas m yśleć o szczęściu jednostek... choćby rodziców w łasnych... gdy tu o byt... o zm artw ychw stanie n aro d u chodziło...

H artow ał się w pełnej św iadom ości, iż uczynił, co było jego obow ięzkiem ...

Pow oli zaczęło szarzeć. Świeży chłód poran k a orzeźw ił go.

W y sz e d ł na kopiec, znajdujący się w ogrodzie.

S tan ął na szczycie.

P atrzał...

Z za m gieł w schodziło słońce . . p o w o li. . Potem zajaśniało całą p u r p u r ą ... rozlało sw e jasne prom ienie n a św ia t. _ .

— Św ita — szeptała dusza S tach a w radosnem upojeniu. ,

— Św ita — w ołała isto ta jego, spragniona blasków sło necznych. . . jasności . .

— Ś w i t a . . . H osanna . . H o s a n n a ...

— Ś w i t . . . Ju trzn ia nowej e r y . . . ju trzen k a zw y­

cięstw a . . .

(18)

II.

W kom endzie miejscowej Legionów panow ał ruch olbrzymi.

W małym domku, otoczonym w ielkiem podw órzem , odbyw ał się pobór Legionistów .

Przychodzili ludzie starzy, odchodzili od sw oich żon i dzieci, zaciągali się w szeregi w alczących.

Gorzało w ich duszach pragnienie walki, pragnienie c z y n u .. T y le lat, ty le długich la t czekali tej chwili.

I

p r z y s z ła ..

Kiedy Stach G ieltowicz znalazł się przed kom endą Legionów , serce bilo mu gw ałtow nie, a w piersiach za­

b rak ło mu oddi c u.

Kiedy przestępow ał próg domu, zam roczyło mu się w o cz a c h . .

Z apukał . . i w szedł śm iałym , pew nym krokiem . . .

— Czego sobie obyw atel ż y c z y ? . . .

W k iótkicb, h artow nych słow ach p rzedstaw ił S tach cel swego p rzy b y cia. . .

— Dobrze, o b y w a t e l u ! ... Ju tro raz jeszcze pój­

dziecie do oględzin lek arsk ich , a potem otrzym acie mundur.

Stachow i rozradow ała się d u s z a . . .

W ięc jutro . . ju tro już będzie polskim żo łn ierzem ! Otrzym aw szy potrzebne w skazów ki, w yszedł Stach podniesiony na duchu i b łąk ał się ulicami m iasta.

Kiedy nazajutrz po oględzinach lek arsk ich uznanym został „zdolnym do frontu“, radość je g o nie m iała granic.

Tego sam ego dnia otrzym ał broń i przydzielony zo­

sta ł do poszczególnego oddziału.

Zaczęły się pilne, gorączkow e ćwiczenia.

M ijały dnie szybko, spędzane w ciągłej pracy. Ale S tach się niecierpliw ił; rw ał się całą duszą do w a l k i . . . Chciał ja k najprędzej zakończyć już okres ćwiczeń i pójść w p o le . . .

W yobrażał sobie, jak to p adać będą M oskale pod gradem ich kul . . Śnił o atakach na b a g n e ty ! W idział w gorączkow ych obrazach, jak na odgłos trąbki bojo­

w ej. . . szły Legiony w b ó j. . . do a ta k u . . . w idział, ja k

(19)

M oskale poddaw ali się w trw odze . . jak ręce błagalnie podnosili, prosząc o życie. To też, kiedy przyszedł ro z­

kaz w yjazdu do K rakow a, uradow ał się ogromnie. W K ra­

kow ie m iały się skupić Legiony i stam tąd pójść w pole c h w a ły . .

Pew nego w ieczora w ydano rozkaz w yjazdu . . Stach sta n ą ł uszykow any w rzędzie, przy nim b y ł w ieśniak, k tó ry sierm ięgę zm ienił w m undur żołnierski.

W w agonie kolejow ym toczył S tach z w ieśniakiem długie rozmowy. R adow ała się w nim dusza, przypom niały mu się postacie „W e se la “ . . . chłop polski w yolbrzym iał w tej chw ili w jego m yślach. . . W yczuł ze słów tow a­

rzysza, że w ludzie chłopskim w ielka, zdrow a tk w i siła!

I cieszył się, że razem w alczyć będzie z nim i. . . Po uciążliw ej jeździe, uprzyjem nionej rozm ow ą, dojechali do K rakow a.

B y ł w łaśnie p o ran ek w czesny. Ulice by ły puste, cisza p an o w ała jeszcze wokoło. N a dw orcu uszykow ali się i poszli do m iasta. N a w ieży M aryackiej odezw ały się h e jn a ły . . dźw ięczne echo znajdując w duszach

Legionistów.

W K rakow ie skupiał się cały ruch. Tu m iała się odbyć k o n c e n tracy a w ojsk i stąd podążyć mieli w pole.

W dniu tym odbyła się p r z y s i ę g a ... Ze serc m łodych szły hartow ne słow a przysięgi. . . iż trw ać będą n a po­

sterunku . . iż w alczyć będą w ie rn ie . . . a życie swoje pośw ięcą św iętej s p ra w ie . . .

Gorzały oczy płomiennie, biły serca w oczekiw aniu wielkich, utęsknionych godzin. Zdaw ało s.ę, że nic nie ustra- szy tych m łodych bojow ników , że z p o g ard ą śmierci będą staczać w alk i o wolność... T ysiące ludzi p rzy p atry w ało się tej wzniosłej uroczystości. N iejedne usta w ym aw iały, szeptały miłośnie czyjeś im ię... To m atki, siostry kochanki, patrzy ły z dumą i m iłością na polskich rycerzy. Zdaw ało się, że całe m iasto tonie w odświętnem w eselu, że raduje, się serce starego podw aw elskiego grodu. I k to p a trzał na te szeregi w ojowników, k tórzy sam i, dobrow olnie szli w oblicze śm ierci... ten z nadzieją oczekiw ał dalszych w ypadków . Stach Gieltowicz klęczał... i szeptem p ow ta­

rzał słow a przysięgi... W iedział, że zaraz... może jeszcze

N o w a B iblioteka P o lsk a, Tom II. 3

(20)

lej nocy... odbędzie pierw szy chrzest ogniow y... Ale nie było w nim śladu trw ogi. W ielki spokój i błogosław ione uczucie szczęścia panow ało w jego duszy... Spełniło się jego najgorętsze p ra g n ie n ie ! Cała jego istuta p rzepalona była zapałem dla wielkiej sp raw y ... R w ał się w pole...

b y ł spragniony czynu... do boju!!!... do boju...

III.

Kiedy Legiony przeszły granicę ro sy jsk ą, w zrósł zapał bojowników w niebyw ały entuzyazm i sam ozapar­

cie. Z niesłychaną pogardę śm ierci rzucali się L egioniści w krw aw e zapasy.,.! Pokotem kładły się ciała bojow ni­

ków ... użyźniała krew polska... ziemię polską. Ale pierw sza dłuższa w ażniejsza w alk a stoczyła się pod Miechowem.

I Legiony stanęły w tedy raz pierw szy... tw arzą w tw arz w roga... Zw ycięstw em zakończyła się pierw sza bitw a...

L egiony obsadziły M iechów i Kielce... W duszach m ie­

szkańców K rólestw a zajaśniał płom yk nadziei... Że już przyjdzie k res niew oli, że nadeszła godzina wyzwolin z m oskiew skiego jarzm a... P rzyszli polscy żołnierze mścić w iekow e krzy wdy swego n arodu .. przyszli odebrać ca­

row i ziemię polską... Z serdecznem rozrzew nieniem i g łę­

boką w dzięcznością p atrzali m ieszkańcy M iechow a na m łodych Legionistów ... Pew ne uczucie zw ycięstw a ty ch m łodych bojow ników napełniało im piersi radością. Kto tylko był zdolnym do broni, zgłaszał się do Legionów...

Przystępow ali ludzie starsi, młodsi i chłopcy. G orzały im oczy blaskiem n ie z w y k ły m .. D ługo tajona nienaw iść, g łucha gorycz... teraz odezw ała się wielkim krzykiem protestu... Pod knutem i n ah ajk ą nie osłabła dusza p o l­

ska... Z pokolenia na pokolenie duszono w sobie łzy goryczy... tajono m ę k i! Przygotow yw ała się w ich d u ­ szach moc, m ająca być początkiem czynów orężnych.

1 oto nadeszła chw ila oczekiw ana, m arzona. P rzyszła prędzej, zanim się jeszcze jej spodziew ano. Na dźw ięk polskiej kom endy... szli w s z y s c y ! Ł ączyli się serdeczną m iłością z braćm i innego zaboru... Mieli jasn o w ytknięty cel, mieli je d n ą w spólną w ielką ideę... W sp ó ln e tęsknoty i pragnienia w zm acniały ich dusze, dodaw ały im h artu

(21)

i siły do pokonania trudów w ojennych. Czuli się mocni.

W iedzieli, jak ie ciąży na nich zadanie. Że m ają w znie­

cić ju trzen k ę wolności i now ych dni... Źe m aię pomścić ofiary despotyzm u rosyjskiego... Że m ają mścić się za kazam aty i S ybir i za duszenie i niszczenie wolnej myśli p o ls k ie j... Czuli to wszyscy.

Czuł to także Stach G ieltowicz i kiedy p rzechadzał się ulicam i M iechowa, zdaw ało mu się, że tonie w bez­

kresne) radości.

— W ięc już początek... już kości rzucone?... Już n a ziemi p< Iskiej jesteśm y !... Od la t jęczała, p ła k a ła ta ziem ia polska, czekając n a Swoich obrońców ... i oto p rzyszły L egiony... w yraz ducha n a r o d u !...

— Będziemy b ia ć m iasto jedno za drugiem — m yślał Gieltowicz...

— Pójdziem y zw ycięsko naprzód... Oswobodzimy K rólestw o Pol kie z zbrodniczych carsk ich rąk ...

W olna Polska...

Śniły mu się sny szczytne, d a le k ie o w ielkiej przy ­ szłości narodu...

K iedy przechodził ogrodem miejskim w zadum a­

niu, u jrzał kilku Legionistów , prow adzących grupkę szpiegów .

Stach zbliżył się do konw oju. Nerw ow o łow ił od­

dźw ięk słów. N araz bladość go ogarnęła... T chu zabrakło mu w p iersiach... U słyszał dźw ięk mowy ojczystej... z ust szpiegów...

W jednej chwili ogarnęła go szalona nienaw iść.

C hciał przybiedz do nich i szarpać, bić, kopać...

— Przecie w y P o lacy ! — krzyczała wr nim dusza.

— Przecie usługi oddajecie najw iększem u sw em u w rogow i. Czy te długie la ta niew oli, katuszy, krw aw y ch prześladow ań zanikły w am w p am ięci?... Ja k ż e możecie pom agać wrogom swoim n ajw ięk szy m ?...

T e m y ś l kotłow ały w jego mózgu...

N ienaw iść jego r sła z każdą chw ilą... Ale naraz uczuł ogromny ból w sobie... Ja k gdyby się załam ał w h arcie i nienaw iści... P ized oczym a stan ął mu ojciec...

Uświadomił sobie oryentacyę polityczną swego ojca...

Zrozumiał, że je g o ojciec był gotów zrobić to sam u...

(22)

C hichotał w jego duszy p o tw o re k :

— „Idea sło w ia ń sk a ...“

I w tej chw ili żal mu się zrobiło tych w szystkich ludzi. W ydaw ali mu się oni jakim iś chorym i fa n a ­ tykam i.

Ofiarami czyjejś woli...

Dusze W ędziły, szukały oparcia...

Dusze nie ta k silne, nie ta k indyw idualne, ażeby w yrobić sobie pew ien fundam ent trw ały, n a którym by oprzeć można cel życia... Szukali dogm atu... I oto zjaw ili się fałszyw i prorocy. P rzekupieni rublam i, które w artkim potokiem płynęły do nich... okłam yw ali naród ! Z aprze­

dali sw ą godność ! D la m iski soczew icy... dla w ygodnego bytow ania... zaprzepaścili dostojeństw o swojej is to ty ! I ci fałszyw i prorocy... zbrodniczy prow odyrzy... zaczęli lud prow adzić n a m anow ce... — „Id ea sło w iań sk a...“

U datny m anew r! T akie myśli snuły się w duszy Stacha.

1 naraz żal mu się zrobiło ofiar tych dem agogów , k tó ­ rzy szumuemi ty rad am i frazeologicznem i okłam yw ali pod­

stępnie lud, w odzęc go na m anowce. T ych ofiar żal mu było... W iedział, że byli tu ludzie słabi, szukający ja ­ kiegoś dogm atu, o p arcia! Zbiedzonym, przem ęczonym duszom odpow iadała p o lity k a ugodow a, zabarw iona w do­

d atk u „ideą słow iańską“ -

I naraz nienaw iścią ogarnął ty ch w łaśnie szerzy- cieli ow ych idei.

Cała sw oją młodą i szlachetną duszą uczuł w stręt do tych robaczyw ych, p ustych, zaprzedanych ludzi, któ­

ry c h natu ra o b d arzy ła zdolnościami na szkodę n a ro d u ! Cała p lejad a ugodow ych polityków i pisarzy „ugo­

d o w y ch “, czerpiących sw e natchnienie z sprzedajnych i spodlałych myśli Dmowskich — cała ta p lejada w y­

d ała mu się m afią zbrodniarzy.

Ach... teraz w łaśnie dać narodow i rycerzy słowa, któ rzy b y oczy otw orzyli obłąkanym synom Polski...

— Ach... w skazać zbrodnie i g w ałty carskie .. od­

słonić przew rotność rzekom ych naszych przyjaciół, p rzed ­ staw ić ludow i straszne skutki kłam anej przyjaźni i kom ­ prom isu...

— Oświetlić, uśw iadom ić lud...

(23)

I radow ała się dusza S tach a przeczuciem dalszych zw ycięstw ...

Śnił o dalszem zdobyw aniu m iast, o kroczeniu n a ­ przód... aż poza W arszaw ę S

Dzień miał się ku końcowi, k ied y Stach w racał pu stą drogą do koszar.

W około zieleniły się jeszcze pola, czuć było już w pow ietrzu oddech zbliżającej się jesieni,

Stach spojrzał w pole... i dopiero teraz usłyszał echo dalekiej piosenki, co w postem polu tonęła...

Szły Legiony dalej w b ó j !

Zostało ty lk o k ilk a oddziałów dla utrzym ania po­

rządku. S tach żałow ał, że nie było mu dauern pójść z nimi.

P atrz a ł ty lk o n a ty siące tow arzyszy, ja k z pogardą śmierci szli w krw aw e b o je !

Z daleka leciała przez pola p io s e n k a : ...K to przeżyje, w olny będzie, a kto um arł — wolny już...

IV.

Milionowa arm ia rosyjska zalała G alicyę. Milionowe m asy żołdactw a, pędzone knutem , że zdawało się, iż niema końca tej szarańczy.

Car chciał m ieć G alicyę! N ajdziksze pułki kozackie w ysłał. Palili wsie, niszczyli dobytek. N asze w ojska s ta ­ w iały opór zacięty. O sw oją ziemię w alczyli jak l w y ! Ale przem oc b y ła z b y t w ielka i nasze w ojska cofnąć się musiały. W te d y zaczęła się tłum na e w a k u a c ja ludności.

Strach blady ogarnął w szystkich. Zaczęto opuszczać domy, m iasta, rodzinę, dobytki długich lat. Lęk przed najezdnikam i kozackim i b y ł ta k w ielki, że ludzie uciekali bez środków do życia. W panicznym strachu w siadano do pociągów , k tó re ich wiozły w nieznaną dal, na tułaczkę, poniew ierkę i głód...

Nie uciek ała jednak cała ludność. B yli tacy, k tórzy pozostali. To byli ci, którzy uw ierzyli szum nym i hasłom o idei słow iańskiej, k tórzy ty ra d y frazeologiczne M ikołaje- w icza i jego obiecanki brali pow ażnie. Zostali „ugodowcy

(24)

bo im „o ry en tacy a p o lity czn a“ n a k azała pozostać, czekali n a tych rycerzy, co ich wyzwolę, i stw orzą im ojczyznę.

Jak że biedni byli oni w tern swojem złudzeniu, jakże prędko rzeczyw istość zadała kłam w szystkiem u. Między pozostałym i w sw oich dom ach, zn ajd o w ał się także pan Gieltowicz.

N adw órna, m iasteczko, k tóre zam ieszkiw ał i gdzie m iał swój dw ór, nie zo stała zbytnio opróżnioną. Działo się to dla tego, bo p an Gieltow icz, porzuciw szy sw oją dumę szlachecką, zeszedł na „niziny“ i ostrzegał ludność przed w yjazdem . Mówił o k ulturze rosyjskiej, zapew niał, że Moskale w z a ję y c h m iejscow ościach obchodzą się z ludnością uczciw ie, że nie ra b u ją i nie palą.

B yli tacy, k tó rzy uwierzyli. — W dniu wkroczenia wojsk rosyjskich w yszła deputacya naprzeciw , a w niej znajdow ał się i pan Gieltowicz.

Jeden z d elegatów przem ów ił do dow ódcy w ojsk nieprzyjacielskich, prosząc go ę uszanow anie m iasta, które dobrow olnie się poddaje.

Dowódca ro sy jsk i zapew nił delegaeyę, że obyw atele m ogą spokojnie pow rócić do swoich zajęć i obow iązków ...

Że w ojska rosyjskie niosą Polakom wolność, a innym narodowościom rów noupraw nienie. Równocześnie zażądał dow ódca w ygodnej k w a te ry d la siebie. Z radością też zaofiarow ał mu Gieltowicz swój dw orek.

K ilka dni m inęło spokojnie, bez żadnych ekscesów.

Ale już po krótkim bardzo czasie zdarzały się gdzieniegdzie w ypadki rabunku i grabieży. Potem zm ieniły się one w system . Do chat i domów w padali kozacy, zabierając co się dało.

G ieltowicz sposępniał. R ozgryw ała się w nim w alk a w ew nętrzna i cierpiał ogromnie. U ciekał w ów czas od ludzi, — p ragnąc sam otności i ciszy.

U czuw ał dotkliw ie, boleśnie sw oją sam otność. Nie m iał bliskiej duszy, oddanego sei ca.

I w duszy jeg o zaczęło łk a ć w spom nienie o swoim synku najdroższym .

Snuł się korowód m yśli żałosnych.

—- S tachu mó] S tachu — gdzieżeś mój synu j e ­ dyny ? — Czy j a ciebie ujrzę jeszcze?

(25)

W zadum ie p a trzał w dal nieznaną, a serce ta rg a ł mu ból nielitośny.

U słyszał naraz głos pokorny :

— R atuj mię p a n ! O dw rócił s i ę ! —

S tał przed nim w łaściciel korzennego sklepu, — członek K ółka rolniczego, Padw inski.

Siw y w łos osrebrzał jego głowę, tw arz p e łn a zm ar­

szczek i w yryta na niej bolesna zadum a i m ęka.

— A cóż wam się stało ? — p y ta ł zdziw iony G iel- iowicz.

— D w adzieścia nahajek... mam dostać... K om endant w y d ał w yrok...

Gieltowicz uczuł fizyczny ból.

N ie m ógł w prost zrozumieć, że ten siw y człow iek, ten złam any ciężarem życia starzec będzie obity nahajką.

— I za co ? — p y tał troskliw ie.

— W p a d ł do mnie oficer rosyjski, żądając w iększego zapasu m ąki, której posiadam bardzo m ało, a w dodatku nikt teraz w m ieście naszem m ęki nie ma. W ytłum aczyłem w ięc oficerowi, że ludności ch y b a w ypadnie z głodu umrzeć, że w obec członków K ółka rolniczego mam zobo­

w iązania... N a to otrzym ałem g b urow atę odpow iedź, że lu ­ dność teraz wogóle nie istnieje... że zeszła na plan drugi, a jed y n ie w ojsko w szystko opanow ało... N azajutrz zosta­

łem w ezw any do kom endanta i skazany n a 2 0 nahajek.

Gieltowicz uczuł drżenie s iln e !

R ozszarpane nerw y, szum w głow ie, i jakieś rozpa­

czliw e uczucie bezsilności...

Postanow ił rato w ać tego człow ieka.

Chciał krzyczeć w głos, że tu się dzieje k rzy w d a, że gw ałci się w szelkie p ra w a lu d z k ie !

— Nie byłbym został, ale pan dobrodziej nas uspo­

k a ja ł i zaręczał... Byłbym lepiej na tułaczkę poszedł.., lepsza tułaczka o chlebie żebraczym , niż ta k a niew ola — mówił P adw iński,

T eraz Gieltowicz uczuł, jak mu serce zam iera pod nagłym obuchem m ę k i!

W szak on zatrzym ał g o !

(26)

1 On zatrzym ał w szystkich, którzy w lęk u przed s tra ­ sznym wrogiem... chcieli dom y swoje opuścić, pójść n a los niepew ny i poniew ierkę, byle nie być pod knutem ...

I ja k ą ż rękojm ię miał, że słow a jeg o były p raw d ą ?...

I czem u... jak iem praw em zatrzym ał ty ch lu d zi?...

1 od n o w a uczuł szalony ból!

C hichotał w nim potw orek.

Śm iały się ku niem u oczy kom endanta, ośw iadcza­

jącego, że do „stosunków m iłosnych“ sw oich żołnierzy...

m ieszać się nie może...

Przypom niał sobie szumne słow a kom endanta... przy w kroczeniu do m ia s ta !

C hichotały w jego duszy s ło w a :

— Przychodzim y w yzw alać Słow iańszczyznę...

P rzepalał mu duszę chichot :

— : Ń ah ajk ę i knutem . .

Męka bez g ran ic rozdzierała mu duszę na strzępy.

K iedy zdaw ało się, że p o b y t M oskali w N adw ornej trw ać jeszcze będzie długo, zaorały się czoła ojców tro sk ą głęboką o sw oje dzieci, m arniejące bez straw y duchowej.

Pom yślano przeto o założeniu szkółki... i z tym p la ­ nem udano się do G ieltow icza, który m iał wraz z miej- scdw ym księdzem udać się do kom endanta z prośbę o pozw olenie otw arcia szkółki. Również przy tej spo­

sobności chciał poruszyć spraw ę Padw ińskiego. N ieszczę­

śliw y starzec, po otrzym aniu kary nahajki, zachorow ał obłożnie. W oznaczonym dniu udał się Gieltowicz wraz z księdzem do kom endanta. U progu podoficer kozacki z a p y ta ł brutalnie, czego sobie życzą. Gieltowicz podał kartę w izytow ą i przekazał lakonicznie cel sw ego p rz y ­ bycia. Podoficer otw orzył po chw ili drzw i do gabinetu kom endanta. Zanim je d n a k G ieltowicz słowo zdołał w y ­ powiedzieć, usłyszał tonem brutalnym ... w a rtk i potok słów k o m e n d a n ta :

— S zkółki wam się chce zakładać ?... Już chcecie knuć przeeiw ko|,nam ? K ażę w szystkich inicyatorów p o ­ zam ykać, to się w am odechce podobnych ekscesów.

Z dzikich, rozpalonych oczu azjaty b iła nienaw iść ku w szystkiem u, co wionęło polską m yślą...

(27)

— W y P o la k i. . . zaw sze b u n to w c z y k i. . . — k rzy ­ czał ja k opętany. G ieltowicz z b la d ł. . . U sta zupełnie z m a rtw ia ły . . . N ie mógł z nich w ydobyć dźwięku . . . T ylko w argi poruszały się n e rw o w o . . .

— T utaj żadnych szkółek p o lsk ich zak ład ać nie p o z w o lę ! W schodnia G alicya je s t krajem czysto rosyjskim od w ielu l a t ! Nie będziem y gadów sobie c h o w a ć ! . . .

Gieltowicz naraz uczuł, że krew mu zupełnie sp ły n ęła do g ło w y ... zrozumiał, że teraz pow inien się o d e z w a ć ...

t e r a z . . . w tej c h w ili!

— Panie k o m en d an cie. . . a cóż pocznie nasza m łodzież ? . . .

— Po rosyjsku niech się u c z y ! . . . N iech się po­

zbędzie m rz o n e k ! . . . Po r o s y js k u ! . . . N ie potośm y tu przyszli, nie poto tysiące naszych b raci k rew leje, aby wam tu polskie szkółki z a k ł a d a ć ... R adzę spokojnie się z a c h o w a ć ... nie w szczynać żadnych ru c h ó w . . . bo sk u tk i sobie sam p rz y p isz e . . . Skończyłem

Gieltowicz zrozum iał, że każde dalsze jego słow o poszłoby na m arne, a jego tylko narazićby m o g ło . . .

S k in ął na k sięd za. . . skłonili s i ę . . . i w yszli. . . K iedy Gieltowicz znalazł się sam, uczuł, ja k dusza jego ugina się pod ciężarem bezm iernej męki, krw aw ego,

okrutnego bolo.

V.

M oskale grabili, rabow ali, h a ń b ili.

G ieltowicz dopiero teraz poznał barbarzyństw o całe h o rd y n ajezd n iczej!

I na m yśl, że całe życie m iałby spędzić pod rządam i k n u ta i nahajlci,. . . na tę m yśl serce zam ierało mu w piersiach.

Pew nego dnia spotkał go oficer rosyjski, Polak.

— Skąd ta zadum a ? — p y ta ł oficer.

— T roski, k ło p o ty . . . mój p a n ie !

— Ja k ie ?

— Dużo dałoby się o tern mówić.

— Ależ c h ę tn ie !. . . W ie p a n . . . ja k to się przed drugą duszą życzliw ą człek w y g a d a . . . zaw sze mu lż e j...

Przecieśm y b r a c ia !

(28)

N a te sło w a Gieltowicz drgnął.

T eraz dopiero tra g e d y a je g o narodu u k azała mu się w całej pełni.

— B racia przeciw braciom . . . — szep tały jego u sta, ja k g d yby w gorączce.

— Czy pan w ierzy w to, — zag ad n ął G ieltowicz tw ardym głosem — że R osya da nam upraw nienie ?. . . Czy pan w ierzy w m anifest M ikołaje w ieża ?. . .

— W ierzę, — rzekł oficer, — ale głosem , z którego przebijała n iew iara i sceptycyzm .

Im dłużej rozpraw iał Gieltow icz z oficerem, tern sm utniejszą była jego dusza. Rój czarnych m yśli przy­

g n iatał go coraz większym ciężarem . Rozum iał, co lata niew oli zrobiły z tego c z ło w ie k a !. . . N ie um iał już w y­

pow iadać sw oich m y ś li! Tłum iła je tr w o g a ! Ćzuł, że oficer ten nienaw idzi caratu ! Że jego polska dusza buntuje się przeciw niem u. Ale są to ty lk o chw ile. . . Bo p rz y ­ gniotła go ła p a m o sk iew sk a. . . i spaczyła w nim polską d u s z ę ! I pom yśleć, że to ty siące b raci. . .

G ieltowicz nie poznaw ał siebie. N ie m ógł w ierzyć, że te m yśli lęgną się w jego mózgu. N iedaw no temu, m iał zupełnie inne przekonania i kierunek. A oto jak a się w nim d okonała przem ian a. . .

Szli dalej w milczeniu.

N araz G ieltowicz zaczął mówić ja k im ś chorym g ło sem :

— S y n a miałem. Jedynego syna. Po śm ierci żony sta ł mi się je d y n ą o sto ją ... Ale poszedł syn o d em n ie!...

P oszedł w a lc z y ć .. .

Ozy syn może w L egionach?

— T ak je st! P oszedł. . . bez błogosław ieństw a ojcow skiego! Opuścił mój dom, bo tu się lęg ły m yśli z b ro d n ic z e .. .

— J a k ie ?

— M yśli „ugodow ca“ . O ryentacye D m o w s k ic h ...

U c ie k ł... a j a zostałem s a m . . . złam an y . . . niezdolny do ż y c i a . . . przekonany, żem szedł fałszyw ą d r o g ą . . .

Serce oficera zabiło współczuciem. Żal mu się zro ­ biło tego starca, który ta k ciężką w alkę w ew nętrzną ze

(29)

sobą. staczał. Rozumiał całą trag ed y ę tego sam otnika, k tó ry dotychczas był fanatycznym w y znaw cą sw ei idei.

I sondow ać zaczął oficer ro sy jsk i także duszę sw oją i oto p rzekonał się, że i harm onia jego m yśli i sum ienia je st w zamęcie.

Spojrzeli n a siebie P o lacy o b y d w a j. . . i oto cała tra g e d y a się o k azała!

Oni czuli, że błędną szli drogę.

Rozstali s ię . . .

K iedy G ieltowicz w racał do domu, u sły szał jakieś jęki i k rz y k i... z k ażd ą chw ilą ro zp aczliw sze... I znow u oczom jego uk azał się w id o k przesm utny. W idok ten znow u zakrw aw ił mu serce, sk azu jąc go na m ękę bez granie. Oto k ilk u p ijan y ch kozaków okład ało n ah ajk ą ja k ie g o ś s ta r c a . . . Ję k i jego p rzygłuszały rubaszne k rzyki

i śm iechy kozackie.

— W ięc ju ż rządzi n a h a jk a i k n u t. . . w naszym k r a ju . . — pom yślał Gieltowicz z bólem.

I naraz uśw iadom ił sobie, że dłużej tu żyć nie potrafi. Zrozum iał, że k ażd a chw ila, k ażd a godzina tw spędzona pędzi go do grobu.

— U cieknie !. . . Opuści m iasteczko swoje rodzinne, gdzie dotychczas panow ała w olność i sw o b o d a . . .

— U cieknie !. . . Opuści dw orek s w ó j!

— Pójdzie w obcą d a l. n a tu ła c z k ę . . . Dotrze znow u do k raju sw obód o b y w atelsk ich . . .

W ziął w ręk ę kij tułaczy . . i poszedł, niepom ny na tru d y . . ., — n a głód — i poniew ierkę — —

XII.

Po uciążliw ym marszu, zjadłszy coś, by zaspokoić głód doskw ierający, położyli się L egioniści zmęczeni, głodni i zm arznięci. Nie trw ało też ani pacierza, gdy w iarusi znękani kilkudniow ym , uciążliw ym m arszem zasnęli snem k a m ie n n y m ... Tu i ówdzie błyszczały jeszcze nie- dopalone ognie, koło k tó ry ch uganiają się sta d a psów , w y ­ ją c , ja k b y tern w yciem chciały utulić na wieki serca w oja­

ków. Noc, z początku ciem na i burzliw a, w ypogodziła się, a niebo błyszczało tysiącam i gw iazdek, tylko kiedy nie­

(30)

kiedy figlarna chm urka pom knęła, odw ażając się zasłonie pow ażne oblicze księżyca. Śpią i zda się, że nad nimi czuwa M atka Boża. A skoro ś w i t . . . ciężkie m ają spełnić z a d a n ie ! W łaśn ie w rócił z głównej k w atery kom endant oddziału z otrzym anym rozkazem . Zaśw iecił elektryczną latarkę, rozłożył na pniu k artę połow ą i podług otrzym a­

nego rozkazu przeg ląd a teren, n a którym spełnić m a sw e zadanie. A zadanie c ię ż k ie . . .

Legiony m ają zająć N adw órnę. . .

Przedtem je d n a k trz e b a w ysłać p atro l w yw iadow czą.

Zgłasza się Stach i ze łzam i w oczach prosi kom endanta o przydzielenie go do p a tro li... P ro śb a została spełnioną.

N adszedł czas odm arszu. Żołnierze, spraw ieni w szyku bojow ym , ruszyli na przedzie z sw ym kom endantem , na p a tro l w yw iadow czą.

Dzień jeszcze m ocow ał się z resztkam i nocy, gdy d rogą, wijącą się górzystym jarem , postępow ał z n a d ­ zw yczajną ostrożnością oddział śledzący nieprzyjaciela...

Ż adna kom enda nie w yszła z ust dowódcy. W szy stk o odbyw ało się znakam i. M ożnaby pom yśleć, że to duchy uw ijają się n ad ciemną czeluścią górską. Oddział sk rad ł się z kocią ostrożnością, g d y naraz, jak b y z pod ziemi, w yłonił się liczebnie w iększy oddział m oskiew ski i za­

atak o w ał bardzo silnym ogniem oddział Legionów . W tym momencie p ad ła k ró tk a, lecz ostra ko­

m enda :

— „N aprzód... Bóg z n a m i!“

Szalonym pędem ruszyli L egioniści z góry, nie zw a­

żając na straszliw y ogień m oskiew ski, k tó ry zasypyw ał L egionistów gradem kul ostrych, niby języ k i żmij. Baz po raz rozległy się jęk i, rozdzierające pow ietrze.

N araz zakotłow ało się i skłębiło.

L egioniści zw arli się pierś o pierś z żołdakam i m oskiew skim i. B ryznęła krew strum ieniem z piersi p ier­

w szego soldata, potem drugiego, trzeciego i w ielu innych...

Szli ja k burza... aż dotarli do czeluści ja ru g ó r­

skiego.

Zostało k ilku L egionistów przy życiu.

K iedy się rozejrzeli dokoła, zobaczyli straszny obraz m ordu i krw i.

(31)

Stach w idział osłabionych kolegów , którzy iść już dalej nie mogli.

On jednak postanow ił sam pójść na patrol.

O derw ał się od kolegów i szedł raźno...

Ale i sam osłabł.

W ló k ł się, obarczony myślam i, żyjąc tern, co w i­

działy k ie d y ś jego oczy...

O dnaw iał bezustannie i przypom inał. Niósł i pieścił w sobie w izyę, jak b y wspomnień dziecinnych.

„B ył gdzieś m ały dw orek, a w nim ojciec staruszek. T ak . b y ła gdzieś cisza, w oniejąca zapachem kw iatów , b y ły letnie w ieczory, były noce gw iaździste i żarne p o łu d n ia.— B y ły ...“

N araz usły szał g ło s:

— S tać!

Zanim zoryentow ał się, stanęło przed nim kilku kozaków ...

— Polski j sołdat... — rzekł oficer kozacki.

S tach zaciął usta.

N a liczne p y tan ia oficera żadnej nie daw ał odpow iedzi.

— Mów, gdzie się oni k ry ją... a p o d aru ję ci ży ­ cie — k rz y c z a ł oficer kozacki.

Śmiech b y ł odpow iedzią S tacha...

Jasno uśw iadom ił sobie, co go czeka... Zrozumiał, że w y b iła ostatn ia jego godzina...

Oficer raz jeszcze prosił S tacha o in fo rm acje.

Nie otrzym aw szy ich, u d erzy ł go n ah ajk ą ta k silnie, że z tw arzy zaczęły płynąć strugi krwi...

Potem dał rozkaz... D w óch kozaków chw yciło go...

Zaw iedli przed drzew o...

Raz jeszcze zap y tał oficer :

— P o w iesz?

S tach nie odpow iadał... W ted y kozacy zaw iązali mu sznur n a szyję. S tach stracił przytom ność.

T ylko u sta b e łk o ta ły :

— Zwyciężcie, b ra c ia !!... Pom ścicie m nie...

Potem uczuł pętlicę na szyi ściśniętą coraz bardziej.

Zamroczyło mu się w oczach...

Zwiesił głow ę...

— Nie ż y ł ! . . .

(32)

Przez mroźne pola szedł stary Gieltow iez... szedł, gdzie go obzy poniosę... Byle nie b yć św iadkiem ty c h zbrodni... byle nie patrzeć na nie dłużej...' Opuścił swój dw orek, swoje m iasto, gdzie spędził m łodość sw uję i s ta ­ rość... N ie mógł dłużej patrzeć na te bezkarne z b ro d n ie !

A raz po raz w yrzuty sum ienia szarp ały mu duszę n a strzępy. U k azy w ał mu się tru p P adw ińskiego... Po kilku dniach obłożnej choroby zm arł biedny starzec. W te d y zw yczajny in sty n k t zachow aw czy w o ła ł:

— U c ie k a j!

Zdaw ało mu się, że to samo m ogę z nim uczynić, że pierw szy lepszy so łd at może go obić n a h a jk ę , naw et n a śm ierć... Czuł, że się d u s i!

— W olności, sw obód obyw atelskich... -— krzyczała jego cała istota...

— W o ln o śc i!!

I poszedł... Ból w duszy... i kij tu łaczy ... oto, co mu z o s ta ło !... P rzechodził przez pola opustoszałe, na któ ry ch k rw aw y ślad znaczyła w o jn a ! Św ieże mogiły sterczały... Mogiły zapom niane... W ia tr ty lk o zaw odził boleśnie... A gdy zazierał do ch at w ieśniaczych, w idział w przerażeniu nędzę i głód... I śm ierć z kosę bezlitośną w ręku... A przez te szare ugory... szła zaraza... Kraj rodzinny... ziem ia ukochana... najdroższa ziem ia ojczysta...

Zgliszcza, gruzy... Kto odrodzi, kto odbuduje na nowo?...

Kto będzie tym fundam entem przyszłości ?...

Szedł i w boi 11 patrzał wokoło.

A naraz zadrżał...

Z obaczył na drzew ie w iszęcego człow ieka...

P rędko zbliżył się...

N araz w oczach mu p o ciem n iało !

Zdaw ało mu się, że serce bić w nim przestało...

■ Z ab iak ło m u oddechu...

Nogi pod nim o słabły...

P a d ł na kolana...

U sta drżały... rękom a szarpał w bezsilnej męce piersi.

P o długiej, długiej chw ili... zak rzy k n ął krzykiem nieludzkim , rozdzierającym p o w ie trz e :

— Stachu, S tachu... mój synu jed y n y !...

M ilczenie było mu odpow iedzią...

(33)

O derw ał go od drzew a... rozpiął surdut... i ujrzał n a p iersi Stacha... krzy ży k czarniutki m atki...

I w tedy wybuchną} starzec w ielkim , krw aw ym do niebios sięgającym płaczem ... P ierś rozdzierała m u się od tego szlochania... z oczu p a d a ły p e rły łez n a u k o ­ chane ciało...

— S ynu... w y b acz!... Ślepiec byłem !... W ybacz...

W nieopisanym bolu całow ał jego zimne u sta, czoło,...

chuchał i pieści! um iłowane, trupie ciało jed y n eg o sy n a...

P o długim , krw aw ym płaczu... zda się w ieczność trw ającym ... w stał zupełnie instynktow nie... i zaczął szukać ło p aty , aby grób w y grzebać synow i...

Na w ielkiem , pustem polu panow ała cm entarna cisza.

W ia tr tylko zaw odził boleśnie!...

Gieltow icz w y k o p ał grób...

Łzami rzęsistem i... zw ilżył grób i ciało ukochane...

K iedy grób u sypał... uczuł, że dokonała się w nim p rz e m ia n a !

I oto pierw sze, jasne, skry stalizo w an e uczucie, ja k ie go ogarnęło, by ło :

— Z e m sta ! Zacisnął pięście...

Raz jeszcze ucałow ał ziemię, k ry jącą zw łoki u k o ­ chanego syna... i poszedł z m yślą zajęcia stanow iska po Stachu.

M yśl ta zab ły sła w jeg o m ózgu... i piorunującą siłą ogarnęła całą jego is to tę ...

S ta ła się ta my ś silną, granitow ą, zm ieniła się w p o ­ stanow ienie, którego n ik t przełam ać nie zdoła...

Szedł ta k dobę całą, aż gdzieś w polu u s ły s z a ł dźw ięk p io sen k i:

„Kto przeżyje, w olnym będzie, a kto um arł, w olnym ju ż ...“

Z bliżył się do m iejsca, sk ąd dochodził go śp ie w . To Legiony m iały chw ilow y odpoczynek...

Gieltowicz zbliżył się.

— Czołem, bracia !

Spoglądali na niego z współczuciem . W yglądał strasznie I

(34)

niezw ykłym blaskiem ...

— B racia!... Zemścić chcę k rew syna m ego!...

W alczyć chcę z w am i!...

Spojrzały n a niego oczy serdeczne, życzliw e, b ra ­ terskie.

M łode tw arze, dziecinne praw ie, uśm iechały się ku niem u przyjaźnie.

P o d w pływ em tej serdecznej dobroci ścisnęło się serce Gieltowicza... i w ybuchnę! rzew nym płaczem...

K iedy się uspokoił, zobaczył p rzed sobą kom en­

danta...

— Z wami na śm ierć i życie pójdę... — m ówił G ieltow icz.

— Przysięgam !...

Ból w szelki w nim zam ilkł. U czuł w sobie siłę i moc.

Zdaw ało m u się, że słyszy w yraźnie szept S ta c h a :

— Jestem szczęśliw y!...

G ieltowicz zapom niał o bolach w łasn y ch i cierp ie­

niach... a sercem ogarnął w ielk ą spraw ę, której m iał służyć...

W racając sk ąd ś patrol śp iew ała z oddali :

„Kto przeżyje, w olny będzie...

a k to um arł — w olny ju ż ...“

(35)

Oczy.

Nie zapom nę nigdy ty c h oczu. Śmiały się radosnem życiem, jaśniały blaskiem niewymownym.

Był m łody, bardzo młody. Dziecinna tw arz, jasn e w łosy i te oczy. W dniu ogłoszenia mobilizacji naruko- w ał do w ojska. I znowu te oczy gorzały zapałem nie­

ziem skim ! Św iatło dziw ne z nich biło. Ręce jego p ra ­ żyły się do czynu, do w alki. R adow ał się na m yśl, że znienaw idzonego w roga pójdzie bić. Pam iętam ja k odcho­

dził w pole. Znowu śm iały się te oczy cudownym b ły s­

kiem. Mówiły o niew yczerpane] krynicy życia — ognia — w młodej duszy.

N ie słyszałem potem przez szereg dni o młodym żołnierzu. Raz po raz w idziałem jego jasne oczy, jak się śm iały ogniem życia. D opytyw ałem się o niego ale zui- k ą d żadnej wiadomości. Aż raz po dłunich m iesiącach kiedy w wieczór jasny błądziłem przez ulice w ielkiego stołecznego m iasta, ujrzałem żołnierza młodego.

Szedł, jak lunatyk, jakim ś słabym , chw iejnym k ro ­ kiem . Mimowoli spojrzałem na niego. Znajoma mi tw arz, rysy znajom e, czyżby to on?... Ależ n ie ! .. To nie te oczy... Ja k w ygasłe żużle... Niema tego błysku w nich, niem a w nich tej jasności, tego ognia, zagasł w nich blask. Ale oto spostrzegłem na piersi m edal w alecz­

ności. Lśnił na siwem ubraniu żołnierskiem , m edal — dowód w alki ofiarnej i pięknego czynu. Z atrzym ałem m łodego żołnierza... Przypom niałem mu rodzinę, znajo­

mych i dom i m iasto rodzinne.. Słuchał mojej opowieści.

A potem zaczął mi łzaw ym , sm utnym głosem opow iadać o w alk ach przebytych, o ziemi rodzinnej, zniszczonej,

stratow anej o nędzy, jak a panuje w kraju ojczystym.

W idział tę nędzę... jaw iła się przed nim w kształ­

tach ohydnych, sły szał rozpaczliw e łk an ie m atek, które patrzyły na hańbę sw ych córek, zgw ałconych przez dzikich najeźdźców ... K iedy go zapytałem , za co dostał ów m edal, pogrążył się w cichem milczeniu. O dpowiedzią były te oczy w ygasłe, te oczy bez blasku, które w idziały tyle nędzy, bólu i krw i, te oczy tragiczne... T e oczy...

(36)

W ielkie zwycięstwo.

Ćw ikliński, stary , szanow any p u b lic y sta , którego w y traw n e pióro zyskało mu wielu zwolenników , siedział dziś przy biu rk u dziennikarskiemu i absolutnie nie mógł pisać.

P rzyczyny nie um iał sobie w ytłum aczyć.

M iał przecie dziś ty le tem atu. Przecież tak ie w ielkie zw y c ię stw o !

W reszcie ożyw ia się. N a k ła d a cw ikier i pisze arty k u ł.

„N asza w aleczna, b o h atersk a arm ia dokonała czynu w ielkiego. Pobity w róg w rozsypce się cofa. Żołnierze nasi w krw aw ym tru d z ie “

U ryw a. O d k ład a ćw iartkę papieru. Nie może pisać.

— A cóż to p a n u ? panie Ćw ikliński.

— Nic. ■— Ot, ja k ie ś dziw ne przeczucie. My starzy

— ot nasz zw yczaj.

— N adzw yczajne w y danie trzeb a będzie zarzędzić.

Proszę w ydać w tej m ierze odpow iednie dyspozycje, mówi w ydaw ca.

A t a k ! S łu sz n ie ! Przecie to ta k ie w ielkie zw ycięstw o ! D obrze! Zajmę się.

Poszedł do zecerów.

— Złóżcie panow ie szybko. A ilość niew olników drukujcie wielkiem i literam i N agłów ek d a jc ie : W ielkie, decydujące zwycięstwo.

Ćwikliński siad ł znowu do p isan ia artykułu.

Cóż to ? — Za dw ie godziny musi oddać num er do cenzury.

P isać nie może.

Ciągle w idzi przed sobą sw ego W ła d k a .

Jego s y n e k , jedyna jeg o p o c ie c h a , jego gorące k o c h a n ie !

W ła d e k !

W nim w idział spuściznę sw oich myśli. To, czego on w życiu nie dokonał, to m iał dokonać jego syn

Ćw ikliński był kiedyś w ielkim poetą. Dzieła jego przem aw iały do pokolenia, budziły pragnienia, w zloty, myśli jasne — w ielkie !

(37)

Ale życie przeszło po nim brutalnie, zdeptało jego poryw y.

D la tw ard y ch potrzeb życia, zm uszony b y ł Ćwi­

kliński pośw ięcić się d ziennikarstw u, porzucić zaw ód literacki.

T rzeba by ło W ła d k a k s z ta łc ić ; żona była chorą — ta k , ta k — now ożytny sp ętan y Prom etej.

Ale pocieszał się, że czego on nie m ógł w ypow ie­

dzieć, to z podw ójną siłą objaw i św iatu on — syn jego u k o c h a n y !

Ale k ied y nad św iatem rozżagw iła się k rw aw a wojna, kiedy naród polski do czynu orężnego się p o rw ał, w ted y jego W ład ek znalazł się w pierw szych szeregach.

Pam ięta, ja k dał mu błogosław ieństw o n a d ro g ę ; pam ięta również ten głuchy szept duszy, m ów iący o tern, że nie ujrzy więcej ukochanego sw ego dziecka.

— P anie re d a k to rz e ! Już skład g o to w y !

— O d b ić !

] znowu snuje się korow ód myśli.

N araz w dizw iach staje listonosz.

— R edaktor Ć w ik liń sk i? J e s t?

— Jestem .

— Proszę.

Ć w iklińskiem u drżą ręce. Telegram z kom endy L e ­ gionów. Przeczytał. W oczach m u pociem niało. P adł n a fotel.

„Syn pań sk i zginął n a polu chw ały i b rał chlubny udział w walce, k tó ra p rzy sp o rzy ła nam w ielkie, n iebyw ałe zw ycięstw o.“

— N adzw yczajne w ydanie ! — Ogromne zw ycięstw o 1

— 1 0 0.000 jeńców ! — rozległy się tuż za oknem k rzy k i kolporterów .

Zwycięstwo — zw ycięstw o — nadzw yczajne w ydanie.

S kulony w fotelu siedzi stary Ćw ikliński, w patrzony w telegram , przynoszący mu w ieść o śm ierci jego u k o ­ chanego, jedynego syna.

Zdaje mu się, że z tą chw ilą zam iera p rzed nim w szystko.

(38)

Ma uczucie, jak g d y b y mu kto ś płuca w y jął — a on oddychać nie może.

T ak a próżnia, ta k a ogrom na próżnia. A za oknam i rozlega się k rzyk kolporterów .

— N adzw yczajne w y d an ie — wielkie z w y c ię stw o !

K atarzyna, żona Sołtysa, szła z trudem , przebijając się przez nieskończone zaspy śnieżne. P erełki srebrne obieliły pola w okuło, tw orząc m alow niczy widok.

K atarzyna szła, p rzy b ita jak im ś niezm iernym sm ut­

kiem . W czoraj opow iedziała jej sąsiadka, że mąż je j zginął na wojnie.

Z am knięta zaw sze w sobie K atarzyna nie w yraziła swej rozpaczy, spojrzała tylko niemem spojrzeniem n a opow iadającą, poczem oddaliła się bez słow a i tępym krokiem podążyła k u swemu domowi.

Po bezsennej, strasznej nocy, kiedy m yślam i k rą ­ ż y ła jedynie około te) okrutnej now iny, zerw ała się K ata­

rzyna w czesnym rankiem z postanow ieniem u d an ia się do m iasta, ażeby tam dow iedzieć się dokładnie) o w szyst- kiem. Przedsięw zięcie to okazało się je d n a k cięższem, aniżeli sobie w yobraziła.

Bo kiedy w m ieście odnalazła po długich trudach koszary w ojskowe, pow iedziano jej, że nie znają P iotra Sołtysa, jej męża.

Nie otrzym ała również w iadom ości na policyi. Roz­

jaśn iła się dusza K atarzyny uczuciem, że ta straszn a no­

w ina jest kłam stw em . Ale w końcu po długiem w ędro­

w aniu w skazano jej w ysoki czteropiętrow y budynek z ob- szernemi schodami.

(O brazek ze wsi polskiej z dni o statnich.)

Cytaty

Powiązane dokumenty

Autor opiera się na budowanej przez siebie od lat koncepcji własności i przekonywająco argumentuje, że to właśnie kryterium własnościowe po- winno być kluczowe przy budowaniu

Do najefektywniejszych algorytmów entropijnych należą kodowanie arytmetyczne i kodowanie Huffmana [1, 2]. Ten drugi typ jest prosty do implementacji, a podstawowa wersja

Odkrycia Kazimierza Piekarskiego dostarczyły badaczom materiał w postaci rozmaitych kalendarzy i prognostyków, wydobytych z oprawy ksiąg rachunkowych salin wielickich i

Chlebdę w odniesieniu do po- stawy aktywnego czytelnictwa: czytaj jak najwięcej, czytaj z ołówkiem w ręku, staraj się dostrzegać w tekstach, z czego zostały zrobione,

Pojaw iały się spory dotyczące znaczenia poszczególnych słów użytych przez bohaterów.. N iejednoznacz­ ne okazało się

Stosunki polsko-żydowskie przed wojną i w czasie okupacji niemieckiej [Czy zdarzały się związki polsko-żydowskie?] Takie rzeczy to nie chwalił się nikt.. Ludzie wiedzieli o tym,

W połowie 1939 roku jego kompetencje terytorialne rozciągały się na większą część Bawarii, Szwabię, Badenię, enklawę pruską Hohenzol- lern-Sigmaringen

Niech się ksiądz proboszcz moją osobą nie kłopocze, mnie się nie wiele należy już, dla mnie i Prusacy