• Nie Znaleziono Wyników

Z dr. hab. M arkiem Zyburą, profesorem UO, ro zm aw ia Barbara S tankiew icz

- Pana ostatnia, złożona właśnie do dru­

ku książka, dotycząca koegzystencji Pola­

ków i Niemców na przestrzeni wieków, uka­

że się w serii „A to Polska właśnie” - jako ko­

lejny po „Żydach polskich” tom...

- „A to Polska właśnie” Wydawnictwa Dol­

nośląskiego z Wrocławia jest jedną z najbardziej cenionych w kraju książkowych serii popular­

nonaukowych, której tematyczne spektrum obejmuje monograficzne opracowania tak wy­

bitnych postaci naszej historii i kultury, jak i zasłużonych dla niej miast, głównych epok hi­

storycznych, okresów literackich, mitów naro­

dowych wreszcie. Tom o Żydach polskich roz­

począł w tej serii - w kontekście integracji Pol­

ski ze strukturami zjednoczonej Europy - pre­

zentację narodowości, które w minionym ty­

siącu lat naszej historii współtworzyły ją pospo­

łu z nami. Była bowiem Polska przez wieki ca­

łe (i pozostaje nadal, chociaż w nieporównywal­

nej z historyczną skali) Rzeczpospolitą nie dwojga, lecz tak naprawdę wielu narodów: tak­

że Żydów i Niemców, również m.in. Ukraiń­

ców, o których powstaje kolejna książka we wspomnianym cyklu. To, czym się dzisiaj w swojej tolerancji zachodnia Europa tak szczy­

ci: wieloetniczność i wielokulturowość, było chlebem powszednim w Rzeczypospolitej jagiel­

lońskiej, kiedy to np. w Krakowie na pytanie:

Kto ty jesteś? - niekoniecznie słyszało się: Po­

lak mały (czy duży), ale można było usłyszeć:

canonicus cracoviensis, natione Polonus, gen­

ie Ruthenus, origine Judaeus...

- J aki okres wspólnych dziejów Polaków i Niemców obejmuje Pańska książka?

- Opracowanie tematu polsko-niemieckiego sąsiedztwa w Polsce na przestrzeni tysiąca lat naszej państwowości - a cały ten okres obejmu­

je książka - mogłoby oczywiście wypełnić bi­

bliotekę. Nie może być zatem ta książka niczym innym, jak swego rodzaju historycznym esejem, wedle poetyki gatunku wciąż jeszcze „studium”

skonstruowanym, pozostającym w obrębie po­

etyki naukowej, ale będącym jednocześnie ową montaigneowską „próbą” zmierzenia się ze swo­

im przedmiotem, niewolną od pewnego subiek­

tywizmu w rozkładzie akcen­

tów, nie aspirującą do jego oglądu totalnego, preferującą nawet zmiany i skróty per­

spektywy dla uwypuklenia tez przewodnich. Swoim czytel­

nikom chciałem przypomnieć w tym eseju, że bardzo długi jest poczet Niemców, względ­

nie już Polaków niemieckiego pochodzenia („wmieszkanych Polaków” - Wohnpolen - jak 0 nich i o sobie mówił w XVI wieku Hieronim Wietor), którzy podczas minionego tysiąca lat naszych wspólnych dziejów wnieśli doniosły 1 trwały wkład do polskiej kultury narodowej.

Oraz - że o ich etnicznych korzeniach należy pamiętać nie tylko dla hodowania w sobie kom­

pleksów (czy też chęci przypodobania się moż­

nemu sąsiadowi, co na jedno wychodzi), lecz dlatego, iż świadczy to - po pierwsze - o nie­

mieckiej fascynacji Polską i polskością, po dru­

gie zaś, iż dowodzi historycznego, acz nacjona­

listycznie w podświadomość spychanego, faktu fikcyjności monoetnicznych kultur narodowych w tej części Europy.

- Który z wątków, składających się na te­

mat koegzystencji Polaków i Niemców, był najsłabiej udokumentowany?

- Akurat koegzystencja z Niemcami jest wśród kontaktów z innymi społecznościami na­

rodowymi, współtworzącymi przez wieki naszą historię, bodajże najlepiej udokumentowana źródłowo (m.in. ze względu na rolę, jaką pełni­

li w polskim społeczeństwie), i to na wszystkich etapach tej osmozy. To nie jakieś szczególniej­

sze braki w tej mierze decydują o marnej w szer­

szych kręgach społecznych wiedzy na ten temat, ale fakt, że przeciętny Polak postrzega Niemca i Niemcy oraz owo wspólne historyczne sąsiedz­

two wciąż jeszcze (chociaż się to w ostatnich la­

tach zmienia) przez pryzmat negatywnych za- węźleń polsko-niemieckiej historii ostatnich dwustu lat. Chociaż i tutaj wbrew utartej opi­

nii nie są rozbiory wcale jednoznaczną cezurą, tak że należałoby raczej mówić o historii ostat­

nich 150 lat, mniej więcej od połowy X IX wie­

To, czym się dzisiaj w swojej tolerancji zachodnia Europa tak szczyci:

wieloetniczność i wielokulturowość, było chlebem powszednim w Rzeczypospolitej jagiellońskiej.

Polski stereotyp Rosjanach (którzy zawsze piją), na Czechach (którzy są zawsze tchórzam i) czy na U kraińcach (którzy nam zawsze podrzynają g a rd ła ). W m yśl gebels; zawsze głośn y, dotyczącą tego okresu statystyczny Kowalski czerpie nie z historycznych analiz, lecz z bogo- ojczyźnianej, cóż z tego, że bonafide uprawia­

nej mitologii Matejki, Sienkiewicza (tutaj nawet bardziej z Aleksandra Forda), czy z politycznie kalkulowanych fałszerstw „Czterech pancer­

nych” i „Stawki większej niż życie”, by na tych tylko przykładach poprzestać.

- Jakim współlokatorem byli dla Polaków Niemcy?

- Różnym. Jak to w rodzinie. Bowiem stano­

wiliśmy taką dużą rodzinę już od pierwszych Piastów. Tak, tak: już Mieszko po śmierci Dą­

brówki pojął za żonę Odę, córkę pana Marchii Północnej - Dytryka, która to zachodnia orien­

tacja małżeńska dobrze się w kraju przyjęła. To tylko czasy mityczne znały Wandę, co to Niem­

ca nie chciała. Ale już przybyłemu do tego sa­

mego, tyle że historycznego Krakowa Konrado­

wi Celtisowi dane było doświadczyć, że czasy się zmieniły, co skrupulatnie w swoich „Czte­

rech księgach o miłości”, gdzie Wanda jest już Hasiliną, czyli Halszką, był opisał. Bywało oczywiście różnie. Średniowieczna „Kronika Wielkopolska” nazywa nasze wzajemne stosun­

ki „przyjacielskimi”, ale autor powstałego nie­

długo po niej „Opisu Europy Wschodniej” po­

wiada, że jest przyrodzona nieprzyjaźń mię­

dzy nimi a Niemcami. Wszelako aż po XVIII wiek była granica polsko-niemiecka najbez­

pieczniejszą granicą w naszych dziejach i jedną z najbezpieczniejszych w Europie, zaś Niemcy w Polsce bywali królami (niekiedy bardzo wy­

bitnymi, jak Rycheza, żona Mieszka II, matka Kazimierza Odnowiciela) i chłopami, których dzisiejsi potomkowie w Małopolsce na przy­

kład, noszący nazwiska Hetnar czy Dec, najczę­

ściej nawet nie wiedzą o tym, że zawdzięczają je odległym niemieckim przodkom Hettnerom i Dietzom. Powtórzę, w rodzinie bywa rozma­

icie. Toż prymas Józef Glemp posiadający nie­

mieckich przodków (a i dzisiaj mający krew­

nych w Niemczech) znany jest ze swoich anty- niemieckich wypowiedzi z lat 80., w których nie ustępował ostrością (jeśli chodzi o niemiec­

ką mniejszość w Polsce) samemu generałowi Ja ­ ruzelskiemu.

- A jak jest dziś? Jaki wpływ na kształto­

wanie tych wzajemnych stosunków mieli i mają politycy?

- Dziś jest także różnie. Ocenią to przyszłe pokolenia. Nam brak jest jeszcze potrzebnego dystansu. Jesteśmy świadkami wydarzeń i współkształtujemy je. Wypracowujemy dopie­

ro na nowo reguły, sposoby i możliwości wza­

jemnego współżycia. Do końca lat 80. podtrzy­

mywano (wspólnymi siłami partii komunistycz­

nej i Kościoła katolickiego - dlaczego w tym du­

ecie, to już temat na inną rozmowę) w Polakach

iluzję, że żyją w państwie monoetnicznym. Stąd właśnie żywiołowe organizowanie się mniej­

szości niemieckiej w kraju na przełomie lat 80./90. wywołało w społeczeństwie tak głęboki szok. Wzajemnego współżycia muszą uczyć się na nowo zwykli ludzie i politycy, ci ostatni na­

wet pilniej, dokładniej i więcej. Bowiem ewen­

tualne szkody, jakie mogą poczynić we wzajem­

nych stosunkach, lekceważąc ten obowiązek, będą proporcjonalnie większe. Polityk mniej­

szościowy zdobywający wyborcze poparcie na wiecach powtarzaniem oświadczenia, że my, Niemcy, jesteśmy tutaj na Śląsku u siebie, a Po­

lacy gośćmi, jest równie nieodpowiedzialny (i zakłamany) co polski aktywista Ruchu Oby­

watelskiego „Polski Śląsk”, organizujący de­

monstracje pod hasłami „zawsze polskiego Ślą­

ska”. Nie chodzi o to, aby tragiczne sploty na­

szej historii (które przecież nie są jej esencją) przemilczać czy poddawać relatywizującym za­

biegom kosmetycznym. Pamięć cierpień (po obydwu stronach) powinna pozostać jako nauka dla żyjących jeszcze świadków i przestroga dla wszystkich następnych pokoleń. Wszelako - jak to stwierdził Tadeusz Mazowiecki w 1989 roku wobec Helmuta Kohla - nie wolno tych cierpień przed sobą wzajemnie licytować. Jest raczej naszym wspólnym zadaniem, polityków i społeczeństw, zrobić wszystko, aby przezwy­

ciężyć długi cień, jaki te cierpienia na nasze wza­

jemne stosunki rzucają - teraz i na zawsze. Oto i nasze dzisiejsze zadanie.

- Jaki jest polski stereotyp Niemca?

- Polski stereotyp Niemca? To temat-rzeka.

Znają się na nim w Polsce wszyscy. Dokładnie tak samo, jak na Rosjanach (którzy zawsze piją), na Czechach (którzy są zawsze tchórzami) czy na Ukraińcach (którzy nam zawsze podrzynają gardła). W myśl tej wiedzy Niemiec to krzyżak, gestapowiec lub inny równie sympatyczny ge­

bels; zawsze głośny, śmierdzący piwem i boga­

ty, a przy tym głupi, w każdym razie zawsze głupszy od sprytnego potomka Piasta Kołodzie­

ja. Dla rzeczywiście interesujących się tą proble­

matyką godne polecenia są wciąż prace Aleksan­

dra Brucknera, Jana St. Bystronia, a ze współcze­

snych - Wojciecha Wrzesińskiego. Przedwojen­

ny niemiecki historyk kultury z Poznania, Kurt Ltick, opublikował w 1938 roku w Poznaniu po niemiecku książkę pt. „Mit Niemca w polskiej tradycji ludowej i literaturze”, pracę rzetelną w detalu, ale tendencyjną w strategii autorskiej, bowiem opisując polski, negatywny stereotyp Niemca (pod tym względem jest ta książka źró­

dłową kopalnią), współkonstruował sam inny stereotyp: odwiecznej wrogości Polaków wobec Niemców. Oczywiście, mógł się powołać na polskie porzekadła o Niemcu, który „jak świat światem nigdy nie będzie Polakowi bratem”. Ty­

le że stereotypy nigdy nie są warte kawałka pa­

kwiecień - czerwiec 2001

33

pieru, na którym zostały zapisane. Zyskują nad nami władzę, bo zwalniają od myślenia. Optymi­

zmem może napawać w tym kontekście fakt, że przywdziewając kamuflaż ponadczasowości, choć czasem długowieczne, nie są na szczęście wieczne. Oto dominujący w niemieckim dyskur­

sie o Polsce niemal do wczoraj jeszcze stereotyp

„polskiej gospodarki” - jako synonimu niechluj­

stwa i nieporządku (o czym znakomitą pracę ogłosił przed paroma laty Hubert Orłowski) - zaczyna tracić swój negatywny potencjał. Pod wrażeniem polskiego sukcesu transformacji ustrojowej w latach 90., przy klęsce ekonomicz­

nej programu „kwitnących krajobrazów” (H.

Kohl) w byłej N RD - gdzie zainwestowano niewyobrażalne w Polsce pieniądze - pojęcie

„polska gospodarka” zaczyna brzmieć w dzisiej­

szych Niemczech pozytywnie, a nawet budzić lekką zazdrość.

W Polsce z kolei, gdy odtrąbiono dekretowa­

ną wcześniej antyniemiecką histerię, gdy - mó­

wiąc za Mickiewiczem - okazało się, że „Niem­

cy też ludzie”, historycy, a za nimi czytelnicy ich książek przypominają sobie, że - cytując z kolei za Bystroniem - nie brakło nigdy w Polsce Niemców z pochodzenia, a najlep­

szych Polaków z przekonania, którzy rodowi­

tych Polaków uczyli polskości. Vide Danty- szek, Hozjusz, Kromer, Decjusz, Bonerowie, Mitzler, Linde, Kolberg, Bem, aby na Habsbur­

gach linii cieszyńsko-żywieckiej skończyć, z których ostatni właściciel dóbr żywieckich ar- cyksiążę Karol Olbracht, pułkownik Wojska Polskiego, uczestnik kampanii wrześniowej, odmówił podpisania volkslisty, za co został uwięziony przez gestapo.

- J ak - pisząc swoją książkę - poradził Pan sobie z odróżnieniem tego, co „śląskie”, od tego, co „niemieckie” ?

- Nie bardzo chciałbym się zgodzić z tak sformułowaną opozycją. Opozycja: niemiecki- śląski jest fałszywa, jak i opozycja: polski-śląski.

Istniała na Śląsku dominująca od średniowiecza kultura i literatura niemiecka, tak jak istniała tu kultura i literatura polska (nie tylko zresztą ona jedna). Na ich styku funkcjonowała kultura mieszana, czerpiąca z tych żywiołów i suweren­

nie funkcjonująca w obydwu kodach kulturo­

wych i językowych. Dialogów z książek Augu­

sta Scholtisa (1901-1969), dziecka tego pograni­

cza, nie zrozumie czytelnik socjalizowany w Warszawie czy w Berlinie. To raz. A dwa:

konstruowanie „śląskości” jako swoistego ter- tium pomiędzy niemieckością a polskością (aż po deklarowanie narodowości śląskiej) wydaje mi się być motywowaną politycznie manipula­

cją socjotechniczną. A że tego rodzaju manipu­

lacji nie da się uprawiać tylko na papierze, więc znajdą się i ludzie, którzy dostarczą pod nią tzw.

materiału empirycznego.

- Zostańmy chwilę przy manipulacji: jej podręcznikowym wręcz przykładem jest sposób, w jaki i Niemcy, i Polacy obchodzi­

li się i obchodzą nadal z Josephem von Eichendorffem...

- Pisząc o Niemcach w Polsce, o Śląsku mo­

głem pisać mniej więcej do połowy XIV wieku, kiedy to ta dzielnica odpadła od Polski w spo­

sób pokojowy, a potem dopiero od 1945 roku, kiedy znalazła się w polskich granicach manu militari. Więc Eichendorff nie był Niemcem w Polsce. Ale ma pani rację: media lansują go dzisiaj jako kultową figurę niemiecko-polskie­

go pojednania na Śląsku, przez co wpisują go w kontekst niemiecko-polskiego dialogu w Polsce. Odnoszę się wobec tego zjawiska bardzo sceptycznie. Rocznicowo-okoliczno- ściowe zaklinanie Eichendorffa przez polity­

ków i tzw. działaczy najrozmaitszej maści po­

litycznej i opcji narodowej jest gwałtem na po­

ecie i jego dziele. Regionalizowanie par force (tak, na siłę) obrazu jego twórczości - której to regionalnej pragmatyzacji starał się zapobiec sam autor, usuwając ze swoich wierszy mogą­

ce jej służyć odniesienia - jest w środowisku mniejszości niestety nawiązywaniem do poli- tyczno-nacjonalistycznej jej instrumentalizacji z czasów klęski wilhelmińskiej Rzeszy i po­

działu Górnego Śląska, kiedy to poeta dzięki politykom i propagandystom kulturalnym

„awansował” na wyraziciela niemieckości tej ziemi. Kolejna wojna, kolejna niemiecka klęska i kolejna restytucja Polski kosztem ziem nie­

mieckiego wschodu instrumentalizację tę jesz­

cze wzmocniły. Kto przyznaje się do

Eichen-Dr hab. Marek Zybura, profesor nadzwyczajny UO, studiował germanistykę i historię sztuki we Wrocławiu i Wiedniu (tamże - ger- manistyczne stypendium magisterskie w 1979 r.). W latach 1981-1998 - pracownik naukowy IFG Uniwersytetu Wrocławskiego.

Jest historykiem literatury, edytorem, tłumaczem. Dłuższe staże naukowe - m.in. jako stypendysta DAAD, Humboldt-Sti­

ftung i Konferenz der Deutschen Akademien der Wissenschaften w Lipsku, Dreźnie, Weimarze, Berlinie, Monachium, Bonn, Do­

rtmundzie i Düsseldorfie. Wykładał literaturę niemiecką na uni­

wersytetach w Lipsku (1988 r.) i w Düsseldorfie (1996 r.). Jest je­

dynym polskim laureatem nagrody Oskar-Seidlin-Preis (1990 r., Niemcy) za badania nad romantyzmem niemieckim. Juror kon­

kursowej Nagrody Promocyjnej Fundacji im. R. Boscha i Deut­

sches Polen-Institut w Darmstadt dla polskich tłumaczy literatu­

ry niemieckiej. Współzałożyciel i współwydawca naukowych se­

rii wydawniczych „Oppelner Beitrage zur Germanistik” (Lang, Frankfurt/M.) oraz „Dresdner Arbeiten zur Neueren deutschen Literatur” (Thelem, Dresden).

Od połowy 1998 r. pracownik naukowy UO, gdzie w IFG kie­

ruje Zakładem Historii Literatury i Kultury Niemieckiej X3X i X X wieku. Opublikował kilka książek, kilkanaście tomów zbiorowych, antologii i słowników w Niemczech i w Polsce.

Konstruowanie

„śląskości” jako swoistego tertium pomiędzy niemieckością a polskością (aż po deklarowanie narodowości

Interpretowanie i popularyzowanie twórczości Eichendorffa poprzez odw ołania, w pierwszym rzędzie do górnośląskich koordynatów jego biografii, jest zajęciem jałowym , wypaczającym nadto tej twórczości wymowę.

dorffa, broni naszego prawa do ojczyzny, pi­

sał w jubileuszowym roku 1957 Karl Szczo- drok. Także dzisiaj mniejszość niemiecka na Górnym Śląsku - o czym nota bene pisze w swojej książce „Die politische und ideologi­

sche Vereinnahmung Joseph von Eichendorffs”

(Frankfurt/M., 1997 r.) Martin Hollender, któ­

rego tu zacytuję - wykorzystuje w swojej pro­

pagandzie niemieckości i w tzw. pracy kultu­

ralnej postać Eichendorffa jako jedną z nie­

zbędnych podpór ideologicznej argumentacji (s. 425). Nie jest wolna od prób zregionalizo- wania obrazu twórczości Eichendorffa i polska jego recepcja, w której np. akcentuje się ponad miarę jego śląskość i śląskie powiązania, co można odczytać jako instrumentalizację poli­

tyczną, gdyż chodzi w tym eksponowaniu ślą- skości o kamuflowane przeciwstawienie jej tradycji niemieckiej.

Nieskrywane już polityczne intencje widać w zabiegach recepcyjnych, eksploatujących nadwerężane nierzadko interpretacyjnie polskie wątki z życia pisarza, jego rodziny i przodków, z zamiarem wplecenia go w jakiś sposób w tra­

dycję polską. Ten nurt w polskiej jego recepcji absurdalnie powiela instrumentalizacyjny sche­

mat z polityczno-narodowej recepcji niemiec­

kiej (przy odwróconych oczywiście biegunach politycznych).

Interpretowanie i popularyzowanie twórczo­

ści Eichendorffa poprzez odwołania, w pierw­

szym rzędzie do górnośląskich koordynatów je­

go biografii, jest zajęciem jałowym, wypaczającym nadto tej twórczości wymowę. Mielizn i manow­

ców, jakie tu interpretatorów i propagatorów oczekują, uniknąć można, jak się wydaje, podąża­

jąc szlakiem nie do końca jeszcze przetartym, a wytyczonym w ostatnim półwieczu nie przez ideologów górnośląskich ziomkostw, lecz przez filologów i filozofów odkrywających i przybliża­

jących nam wpisane w pisarskie Universum Eichendorffa „elementarne kategorie naszego do­

świadczenia świata”. Idąc tą drogą więcej się o Eichendorffie i nas samych dowiemy, aniżeli wtedy, kiedy kanonizować go będziemy na patro­

na, obojętnie: z niemiecka czy z polska pojmowa­

nego regionalizmu literackiego, lub kiedy w naj­

bardziej nawet zbożnych intencjach politycznych zaprzęgać go będziemy do wózka czy limuzyny (jak kto woli) niemiecko-polskiego dialogu i po­

jednania. Do tego potrzebny jest partner, nie po­

średnik, którą to rolę Eichendorffowi w takich sy­

tuacjach z góry się wyznacza.

- Dziękuję za rozmowę.

Powiązane dokumenty