Rok czasu to w naszej epoce ogromny odłam wieczności, przestrzeń imponująca. Narzekają nie
którzy malkontenci, że ludzie obecnie króciej żyją, niż za dawnych dobrych czasów. Być to może, lecz kochani bracia, czy pamiętacie o tem, że dziś żyjemy nieporównanie więcej? Pomyślcie tylko, ile to przeróżnych breweryj spożywa ten świat Boży w ciągu jednego roku?
I mógłbym tę „piosnkę nucić długą, jak nić z motka“, „atoli, nie w tem rzecz".
Szło mi je d y n ie o przytoczenie możliwie n ie b o ty c z n y c h argum entów , któreby czytelnika pogodziły z w iadomością, j a k ą m u zam ierzam zakom unikow ać: że i p a n P a n ta le o n w n ie sp e łn a rok czasu u le g ł pew nym , dość rad y k a ln y m prze
obrażeniom , które skon cen tro w ały się w n ie p rz e partej chęci w stąpienia w związki m ałżeńskie.
J a k byw a w podobnych w ypadkach, reakcja o bjaw iła się w form ach stanowczych, na któ rych zaostrzenie w p ły n ą ł jeszcze fak t oburzający, w p ro st niesły ch an y . Mój bohater, jeszcze w k a r naw ale u czyniw szy sk ru p u la tn y wybór, postano- now ił b y ł uszczęśliwić swoją osobą pew ną pię
kność ; poniew aż zaś b y ł najm ocniej przekonany, że dość m u rzec słówko, aby w szystkie n ie w ia sty św iata zwróciły się doń, ja k słoneczniki do słońca, przy pierw szym atak u zdobył tak zwany koszyczek.
P. P a n ta le o n , ochłonąw szy tedy ze zd u m ie
nia, p o sta n o w ił „na złość" ożenić się czem prę- dzej, lecz nie chcąc ju ż prowadzić swych zalet prosto do szturm u, p rz y ją ł taktykę w ojenną, k tó ra każe w ysyłać przed każdą akcją odpowie
dnie rek o n esan se. Rola ta przy p ad ła pani A n a stazji, potrosze podobno krewnej p. P a n taleo n a, której m a rz e n ie m było założenie biura stręczeń małżeństw7. Z ach ęco n a obietnicą w y ro b ien ia k o n cesji, oraz udzielenia pożyczki n a kaucję, pani A n a s ta z ja p rz y stą p iła do d zieła z całą energją, co przyszło jej o tyle łatw iej, że m iała zawsze w zapasie „ p a rtję " , która była „ jak raz" dla zgłaszającego się kandydata.
P ew nego majow ego poranku u p. P a n t a leona zjawiła się p. A n a sta z ja , ośw iadczając mu, że w in ie n niezwłocznie w yjechać n a letnie m ie szkanie.
— Co p a n i strzeliło ? Cóż to ja j e s te m dziecko albo n ie w ia sta .
— P otrosze je d n o i drugie: je s te ś p a n bowiem kon k u ren tem . P ro szę nie robić żad n y ch „ cere
gieli". P a n n a , j a k rydz, a p rz y te m zostaniesz pan, jak o zięć, w spólnikiem świetnie idącej fabryki.
— C zyjej?
— P . Przedgolskiego. Teraz w łaśnie mieszkają n a w ile g ja tu rz e w7 Przy g o d o w icach , ta m więc p a n a w yp raw iam . B y łam ju ż sama, n ajęłam dla p a n a pokój w tej samej willi, te re n wńęc go
towy, potrzeba tylko w ystąpić sam em u do czynu.
P irm a p. Przedgolskiego trafiła odrazu do p rz e k o n a n ia mego b o hatera. Z au w aży ł n aw et, że istotnie czuje znużenie i niedyspozycję, w y tc h n ie n ie zatem n a św ieżem pow ietrzu nie będzie złem lekarstw em .
R O Z D Z IA Ł III.
A k e j a d r a m a t u .
W P rzygodow icach zapanow ała n ie p am iętn a se nsacja, g d y „wieść gim chnęła", że n a traw ę przyjechał... kawaler.
Prze k w itły b y ł ju ż co prawda, ale zawrsze co k a w aler to kaw aler. W naszych czasach, z r e
sz tą młodzieńcy całkiem dojrzali większym cieszą się mirem u płci n ad o b n ej, zwłaszcza g d y idzie za nim i fam a powagi finansowej, którą p a n i A n a s ta z ja u m iejętn ie w Przygodow icach z a a r a n żować potrafiła.
P a n i Zagolska, m ieszkająca tuż w sąsie
dniej willi, m iała n a w e t d o k ład n e informacje, że ten p a n tyle się n a jeźd ził po w szystkich k ra ja c h , iż znudzony przesytem , p o stan o w ił zakosztować sielanki polskiej.
Skutek b y ł ten, że gdy pan P a n ta le o n pierwszy raz w yszedł do tak zwanego parku n a przechadzkę, cała rze sz a dzieciarni, zwołując się zew sząd o k rzy k am i: „idzie kawaler, k a w aler!"
otoczyła go jako dziwowisko. P s y naw7et poczęły szczekać, gdzieś na stronie stado gęsi podniosło a larm , ja k ongi, kiedy Kapitol b y ł zagrożony, a wśród „towrarzystw7a" p rz e b ie g a ł szept cichy, lecz w ymowny.
P a n P a n ta le o n cofnął się spiesznie do swego pokoju. Z d ejm o w a ła go obawa przed k a żdą isto tą żywą, zdawało mu się, że n aw et ściany domu są prz e jrz y ste — co zresztą n iezb y t daleko odbiegało od praw dy — m ach in aln ie za
puścił firankę u okna i rzucił się na łóżko, s ta czając zaciętą walkę z n ie p rz e p a rtą pokusą bez
zwłocznego powrotu do miasta.
W n atło k u myśli s ta n ą ł mu je d n a k ż e „przed oczyma du ch a" ów pierwszy koszyk i stanowczo p rzew ażył szalę. P o w s ta ł p a n P a u t a l e o n z wy
razem silnego po stan o w ien ia i rz e k ł sam do siebie:
-— Pow iedziałem przecież, że muszę się szybko ożenić, żeby to nie wiedzieć wiele tru d u koszto
wało. U licha, przecież chyba p r z e s ta n ą mnie oglądać, jak raroga.
N iebaw em zjawiła się żona tr a g a r z a ze s tacji kolei, ugodzona przez p an ią A n a sta z ję do posługi i p rzy n o szen ia obiadów z bufetu. Rad, że się czemkolwiek zajmie, p rz y stą p ił n asz p rz y jaciel do kwestyj gospodarskich. Poczęto ro z p a kowywać kufry, lecz okazało się, że nie było tam żadnego n arzędzia, które służy do odbycia funkeyj odżyw iania w sposób mniej więcej z wy
m ag an iam i cywilizacji zgodny. B y ła to d y p lo m a cja p a n i A n astazji, która nied o w ierzając cywilnej odwadze swego klienta, chciała go w t e n sposób zmusić niejako do wejścia odrazu w stosunki z sąsiadam i. .Jakoż w y rach o w an ie to nie było zrobione mylnie, lecz tylko cokolwiek n ie d o k ła dnie. J a c e u to w a albowiem, uspokoiwszy pana, że ona się ta ju ż zakrzątnie, pospieszyła w p ro st do pani Zagolskiej, do której m ia ła więcej p rze
k onania niż do „ tam teg o wielgiego p a ń s tw a " , to j e s t do rodziny P rzedgolskich.
P a n i A n a s ta z ja nie przeczuw ała zapew ne w tej chwili, że zły los bardzo niek o rzy stn e s t a w iał w łaśn ie widoki uprag n io n eg o k a n to ru m a ł
żeństw . W krótce po wyjściu służącej, zapukano do drzwi p ana Pantaleona, i zdziw ionem u ukazała się d am a cokolwiek p reten sjo n a ln ie ubrana.
— Przep raszam , czy m o ż n a ?
— Proszę — odparł z widoeznem zakłopo
taniem.
— Daruj pan śmiałości mojej; ale tu na wsi, wszystko uchodzi. Jestem sąsiadka pańska, Za- golska, a pan nie potrzebujesz wcale przedsta
wiać się. znam go z opowiadania pani Anastazji.
Dowiaduję się, że jesteś pan w kłopocie, z po
wodu braku pewnych drobiazgów, przyszłam więc zabrać go do siebie na herbatkę.
— Ależ, pani dobrodziejko...
— Nie nie szkodzi, nic nie szkodzi.
Wszelki opór okazał się daremny, nieba
wem formalnie aresztowany pan P antaleon pił herbatę u pani Zagolskiej, która wstępnym bo
jem wzięła go w niewolę, czem i córeczka jej panna Natalja, jak się zdawało, nie była wcale zmartwioną.
Po pierwszem wrażeniu tak niekorzystnem, wieczór w towarzystwie prawie uprzedzającem naprawił humor naszego lotnika i wlał mu w du
szę utraconą już otuchę. Pamiętając o celu swego przyjazdu nie dawał się jednakże unosić uczuciu wdzięczności i z całą rezerwą możliwie wcześnie wycofał się do domu.
Mieszkańcy Przygodowic dawno już spoczy
wali snem głębokim, a p. Pantaleon, mierząc szerokiemi kroki nieduży swój apartament, roz
myślał jeszcze, układając plany na przyszłość.
Jutro zaraz — myślał —■ muszę znaleść okazję zapoznania się z Przedgolskiemi. Zagolska go
towa mnie przemocą zaanektować. Usnął z do- bremi myślami. Zaledwie jednakże strudzone ciało pogrążyło się w ów luby a pokrzepiający spokój ubezwładnienia i nieświadomości, wyobra
źnia, która nigdy nie śpi, została powołaną do działania przez pobudki zewnętrzne.
Przyśnił mu się dzisiejszy niefortunny spa
cer w postaci silnie spotęgowanej. Nietylko dzieci, psy i gęsi, lecz całe roje pszczół obsia
dły go, kłując żądłami i krzycząc; „kawaler, kaw aler“. Wtedy zawsze radykalniejsza lewica, mimo snu, automatycznie pospieszyła na ratunek zagrożonej głowie i wymierzyła cios na n apa stni
ków. Wskutek własnego uderzenia, pan Pantaleon obudził się. Był rzeczywiście oblężony przez miljony much, które widocznie odprawiały ucztę śniadaniową na jego osobie.
Dzień już świtał dobrze, chociaż była go
dzina dopiero czwarta. O zaśnięciu nie mogło być mowy. Nasz letnik przeto, umyśliwszy srogą zemstę na muchy w formie rozlicznych trucizn, jakie zaraz sprowadził z Warszawry, ubrał się i wyszedł. Myśl genjalna błysnęła mu w głowie:
„wezmę pled, pójdę tam oto na skraj lasu po za parkiem i położę się“.
Stało się, jak się rzekło.
Scena przedstawia skraj lasu tuż po za szeregiem letnich willi. Na rozciągniętym ple
dzie śpi pan Pantaleon, snem twardym, sprawie- liwym. Obok leży nowa marynarka, którą śpiący był przykryty. Słońce już weszło wysoko, na sąsiedniej stacji wybiła godzina ósma, on śpi,
pomimo, że w pobliżu chodzi bydło, że rozlegają się odgłosy pracujących w polu, i że tuż obok zjawił się nieprzyjaciel, wprawdzie niestraszny, lecz niebezpieczny. Jest to bardzo dorodny po
tomek rasy yorkshirów, który wydostawszy się na wolę, zauważył śpiącego, a zwłaszcza jego marynarkę i przystąpił do jej zbadania. Podrzuca oto ryjkiem elegancką szatę i wesołem pomruki
waniem stwierdza, że bawi się wybornie. Szata zawisła na głowie figlarza, zasłaniając mu ocz y : usiłuje j ą zrzucić, lecz niewprawny snać w sprawy toalety modnej, dziurawi plecy marynarki i przez nadetatowy otwór wysadza głowę, potrąciwszy przy tej operacji śpiącego.
P a n Pantaleon budzi się. Śnił, że właśnie ubierał się w nowy frak do ślubu z panną Przed- golską, a nagła zmiana miejsca i otoczenia przej
muje go zdziwieniem. Naraz wzrok pada ńa yorkshira w marynarce. Co za djabeł! Ogląda się nasz letnik, by rozpoznać gdzie jest, i naraz rozjaśnia się cała sytuacja.
— A zbrodniarzu! moja nowa m arynarka!
Z okrzykiem tym wojennym zerwał się na równe nogi, powodując to gwałtownością swego przeciwnika do energicznej ucieczki. Rozwinęła się gonitwa, w zapale której pan P antaleon n a wet nie zauważył, ja k nieprzyjaciel wprowadził go między wille, budząc szaloną wesołość wśród letniczek, spożywających śniadanie na werandach i w altankach.
Zanim spostrzegł, że lepiejby się cofnąć, dając za wygraną, umykający przed nim zbe- reźnik wpadł między rodzinę Przedgolskich, i jednem uderzeniem wywrócił stół z wszystkierai przyborami i kawą. Ach i och, pomięszane ż klą
twami służącej i śmiechem widzów postronnych, oprzytomniły ścigającego, lecz było już zapóźno.
W tej chwili zbiegająca się zewsząd dzieciarnia chórem krzyknęła : „kawaler !u i dobiła do reszty odwagę w sercu naszego bohatera. Z kolei sam teraz zaczął uciekać i nie zatrzymał się, aż w lesie.
Marynarkę tymcżasem uratowała pani Z a
golska na rachunek nowego długu wdzięczności, jednakże pan Pantaleon nie zjawił się już na wilegjaturze. Z lasu podążył na stację i czem- prędzej um knął do Warszawy.
ROZDZIAŁ IV.
E pilog.
Od kilku tygodni pan Pantaleon jest mężem panny Nntalji Zagolskiej. Podobno główną rolę odegrała tu uniesiona przez yorkskira marynarka, która posłużyła w Warszawie za punkt wyjścia do odnowienia stosunku.
P an Pantaleon nie rozprawia obecnie tak śmiało, że każdy człowiek jest budowniczym własnego losu; Henryka nie tytułuje już małpą zieloną, a ludzie mówią, że ów wzór samodziel
ności zostaje pod pantoflem i to nie żony, lecz teściowej.
J e d n o go tylko p o c ie s z a : i żona i św iekra noszą iinię N atalji, którą k ale n d a rz ulokował w j e d n y m dniu z P a n ta le o n e m . W szystko troje więc k w itu ją się wzajem nie z podarków im ien i
now ych, co pan P a n ta le o n z zadowoleniem za
c ią g n ą ł w ru b ry k ę oszczędności.
In feru s.