• Nie Znaleziono Wyników

WAK — TERAZ JE BIERZE W NIEWOLĘ JAKO ORATOR

że „zaraz zagłu szy salą oklasków ulewa, gdy król tenorów Kiepura zaśpiewa*

WAK — TERAZ JE BIERZE W NIEWOLĘ JAKO ORATOR

1 znowu nastrój cudow ny, piękny, ser d e c z ­ ny... N iezapomniany... dla Polonji wiedeńskiej....

W przeddzień koncertu, w toku rozmowy (u państwa Pacowskich, u których o d b y ło się pamiętne im prowizowane zebranie wydziału „Strze- chy“), skarżył się Kiepura na ..hotel.

Gwar., krzyk... On pragnie spokoju.

Państwo P a co w scy zaprosili d o s ie b ie arty­

stę, odstępując mu pokój.

U Państwa P. gościł Kiepura z przerwami od lipca do października.

Kapryśny był to g o ś ć , ale zaw sze u śm ie c h ­ nięty, radosny...

Już p o d ó w c z a s c z ę sto analizowaliśmy cha­

rakter Kiepury — bawiliśm y się w proroków je g o przyszłości.

29

B ęd zie pan miał dziesiątki ty sięcy d ola­

rów i o panuje pan s c e n y s to łe c z n e świata....

Słuchał tych s łó w za w sze Kiepura bardzo chętnie... Były o n e bodźcem ...

T y m c z a se m o przyjeździe „króla te n o r o w ” d ow iedziała się dyrekcja k on certow a Guttmana.

J e d e n z jej przedstawicieli był na pierwszym koncercie „Strzechy" i nie taił s w e g o zachwytu dla m ł o d e g o śpiewaka.

Kiepura za sm a k o w a ł w W iedniu i nie m y ś ­ lał narazie o wyjeździe do Paryża... Przeciwnie, p o sta n o w ił p o z o s ta ć w e Wiedniu.

Był p e w n y m swej sprawy. (Trzeba d od ać, że znany dziennikarz i literat pan Michał Orlicz, który w tym czasie przebywał we Wiedniu, i pra­

cow ał w je d n y m z dzienników w iedeńskich, za­

czął bardzo zgrabnie p rzy g o to w y w a ć grunt....) Każde w tym czasie drukow ane słow o, sprawiało mu wielką radość.

Kiepura lubial urządzać przejażdżki autem . O kazało się, że miał w Warszawie w banku je sz ­ cze ja kieś grosiwa. Sprowadził je sobie... Iw kilka dni później, miał pierwszą p o c ie c h ę znany kra­

w iec polski w Wiedniu, mający jednak na te cza sy ciężkie, tragiczne nazwisko... Ów majster krawiecki, Michał Gotów ka, uszył pierwsze ubra­

nie Kiepurze — i otrzyma! g o tó w k ę , ale biedak zapracował so b ie ciężko grosz. Kiepura o k a ­

zał sią n a jdokuczliw szym klientem... Sto s i e d e m ­ naście razy, zjawiał się biedny G otów ka do pró­

by, bezustannie był „mistrz" n iezad ow olon y. Ale podówczas już twierdził pan Gotów ka, że „takim wielkim ludziom" musi się ustąpić w niejednem ..

Kiepura lubiał bardzo w ied eń sk i Prater.

Czuł się tu d oskonąle... A p ety t miał niela- da... i zjadał n ie sk o ń c z o n e ilości wiedeńskich smakołyków. Także fotografow ał się chętnie zawsze w grupie rodaków, u „błyskawicznych"

fotografów.

W tedy mawiał do nas:

— Chowajcie te odbitki... Kiedyś będą coś warte.

P e w n e g o razu w ch o d zim y w sz y sc y do ja­

kiegoś panoptikum , czy do innej budy w Pra- terze.

Jakieś indywidum, stojące przy drzwiach odbiera bilety... Zwraca się do Kiepury o bilet.

Ten z całą p o w a g ą odtrąca go od siebie, patrzy tym sw oim „specjalnym" wzrokiem i powiada łamaną niemczyzną:

— Bin ich Kiepura....

Indywiduum, odbierające bilety, odsuw a się w szacunku. Kiepura jak „królowi" przystoi o d ­ trąca go j e sz c z e łok ciem i wchodzi bez biletu...

Ten epizod jest charakterystyczny i ciekawy, t prawdziwy. Choćby się wierzyć nie chciało, że

w ó w c z a s już — w ystarczyło nazwisko i g e s t aby wejść tam, gdzie inni śm iertelnicy musieli o p ła ca ć bilety. Miał c o ś w sw oim wzroku i g ł o ­ sie: h yp n otyzu jącego. W tern leżała siła.

P e w n e g o dnia w y jech a łem z Kiepurą do S c h o n b ru n sk ieg o pałacu...

Szliśm y długiem i alejami parku ce sa r sk ie g o w śliczny n iezap om n ian y poranek.

Kiepura dłu go zatrzymał sią na miejscu, gdzie ongiś „najmiłościwiej nam panujący J ó z e f 11 o d ­ bierał hołd polskich Legjonów.

Gdy znaleźliśm y się w „sali N apoleona" wid ziałem jak dziwne wzruszenie o g a r n ę ło Kie­

purę...

Tu m ieszkał on, zwycięski B ó g wojny, N a ­ p o le o n Bonaparte. Oto schody po których stąpał, idąc do swojej sali gościnnej. Oto j e g o klęcznik.

stół do pracy, ł ó ż k o — sz ę p ta łe m cichym g ło s e m , a Kiepura słuchał tych słów w dziw nem wzru­

szeniu. blady i drżący — O to okno, z k tórego patrzył na uroczą Gloriettę, z której szczytu o b e j­

m o w a ł orlim sw ym wzrokiem uległą kornie do stó p mu padłą Vindobonę...

fl d o o k o ła ten sam park, co wów czas, w spaniały, olbrzymi park...

Te s a m e oranżerje i pa ła ce cieplarniane i tyl­

k o inne już dziś rosną palm y, inne orchideje....

Inni ludzie, inne czasy....

Długie god zin y m ówił ze mną Kiepura o N ap oleon ie....

„ J est to największa p o s ta ć historyczna, przed którą się korzę...”

B y łe m zdziw iony cytatam i liczny

partem, o k a za ło się, że Kiepura zna jaknajdokła- dniej w szy stk ie dzieła jakie okazały się o N a p o ­ leonie....

S p ecjaln ie długo rozprawiał ze m ną o dzie

— N atych m iast g d y przyjadę do Paryża. — mówił — p o ja d ę na grób N apoleona...

Tak gwarząc d oszliśm y aż do Glorietty....

— W ejdźmy na szczyt... — mówił Ki«pur&...

Za chwilę o b e jm o w a ł wzrokiem ze szczytu orietty w pałacu Schonbrunskim , całą sto licę d m od rym Dunajem .

szyscy znać będą nazwisko p o is k ie g o śpiewa- ... Pi pieniędzy b ę d ę miał tyle, że so b ie taki łac 2łocisiy kupię...

Mówił te słow a jakby do siebie. W oczach Dnął mu dziwny żai...

Tak na szczycie Giorietty, marzył sny sławie J a n Kiepura....

N iezad łu go „zdobędę" to miasto...

33

Pamiętam... Po roku stał znow u na szczy ­ cie Giorietty..,.

U śm iech n ął się. g d y mu p rzypom niałem je­

g o „manifest"...

Sp ełn iło się w szystk o do joty....

Kiedy przechodził po roku alejami Schón- brunu, kłaniali się mu w iedeńczycy, oprowadzali g o dygnitarze, dziewczątka ro zm odlonem i o c z y ­ ma patrzyły na człow ieka — który przed rokiem jako nieznany nikomu człowiek śnił sny o sła­

wie...

W kilka dni później o d b y ć się miał „próbny śpiew" J an a Kiepury w dyrekcji koncertow ej Guttmana.

P am iętam , jak w yglądały inne p o d o b n e

„próby" naszych rodaków, szukających w stolicy naddunajskiej sławy i uznania,..

Przyszedł taki so b ie n ieśm iały artysta, sta ­ nął w kąciku jak k o p ciu szek — trem a nie dawała mu spokoju — nie m ó g ł się ze strachu na n o g a ch utrzymać, cichutkim , n ieśm ia ły m m ów ił g ło sem ...

„Próba" Kiepury, odbyła się w z u p e łn ie innych warunkach...

Przed b u d yn ek dyrekcji koncertow ej, zaje­

chały auta p o se lstw a p o lsk ieg o , zjawili się w s z y s ­ cy dziennikarze p o ls c y zm obilizow ani przez Kie­

purę, p o z a te m prezesi polskich organizacji...

Kiepura byt w d o s k o n a ły m humorze...

J e s z c z e zanim zaśpiewał pierwszy akord już ironicznie pytał przedstawiciela k o ncertow ego:

czy m acie tyle dolarów — by mnie opłacić ?...

— P o słu ch a m y wpierw -- rzekł obojętnie dyrektor...

I nagle...

Kiepura zaczyna śpiewać... Z każdą chwilą g ło s podposi, się staje się silniejszy, a potem...

w y s o k ie „c“...\

„Eine unverschóm te Stommę* woła dyrektor biura koncertow ego...

— „Caruso... C aruso“...

Zaczynają przedsiębiorcy latać po sali, jed en na drugiego łypać zaczyna o czy m ą chcieliby już- już zawrzeć kontrakt... już m ieć p e w n o ść , że się ten nowy „Caruso“ im nie wymknie... już widzą s t o s y złota...

— Panie... p od p isu jem y kontrakt — wołają dyrektorowie...

„Co na g le to po djable" m ówi do nas Kiepura po polsku z u śm ie c h e m , p o c z e m zwraca s ię d o przedstawiciela jednej z największych dy­

rekcji koncertow ych w e Wiedniu i powiada od niechcenia :

O ile pan ma czas wolny, proszę się Jutro zgłosić do mnie, a o m ó w im y warunki...

35

Oho... zaszkodził sobie... obraził takich p oten tan tów — m ów iliśm y do siebie.

Ale nikt sią nie obraził... Przyszli nie raz, ale kilka...

Kiepura się ociągał — tłumaczył, że j e sz c z e nie powziął decyzji — że musi jeszczo p orozu ­ m ieć się ze sw oim impresario w Paryżu

Każdy dzień zwłoki przynosił mu tyle a tyle dolarów, gdyż z s y s t e m e m kunktatorstwa, szedł również sy s te m podbijania cen.

W tym czasie był Kiepura w d o sk o n a ły m numorze... Wieczorami pisał listy do sw ych ro­

dziców w których zapewniał ich, że „będą mieli p o c ie c h ę z J a n k a ”.

1 mieli....

O miłości Kiepury do rodziców, p o m ó w ię jeszcze na innem miejscu.

A nie m ó w iłem ? — u śm iechnął się po kilku dniach — To jest najlepsza metoda...

D o sz ło do podpisania kontraktu...

Tej samej nocy, nadając d e p e s z ę do kraju, m u sia łem rodzicom przetelefon ow ać telegram Kiepury...

Nazajutrz p odpisany zosłał kontrakt w kil­

kunastu odbitkach...

W szystkie odbitki legalizow ał Kiepurze w P o ­ selstw ie, w icekonsul dr. Cieślewski, (dzisiaj nad- radca sądu w Krakowie...)

fl kiedy wręczając mu odbitki, życzył mu konsul Cieślewski pow od zen ia w dalszej drodze, zawołał tryumfalnie Kiepura:

— Widziałem pana panie konsulu, na m o ­ im pierw szym koncercie dla Polonji w owej m a ­ łej salce... Czy p o d ó w c z a s przypuszczał pan że będzie pan legalizował taki kontrakt?...

— Nie... faktycznie miła n iespodzianka m ówił konsul dr. Cieślewski.

Inne jeszcze niespodzianki zobaczycie...To tyl­

ko wstęp... do te g o co przyjść ma.. P o te m S c a ­ la... Scala...

Kiepura cieszył się jak dziecko...

Z jednej strony jakiś zimny, kalkulujący kupiec, z drugiej strony entuzjastyczny rozba­

wiony, wielki dzieciak...

Pragnął najgoręcej, by świat się cały o nim dowiedział.

Tej sam ej n o c y na d a łem d e p e s z e o tym kontrakcie...

Kiedy je czytał Kiepura po kilku dniach w pismach krajowych, zachmurzył się i zawołał:

g ło s e m w którym przebijał się ton wyrzutu:

37

D la c z e g o pisze pan tylko K iepura? P o ­ winno b y ć : „Jan K iepura”. R d la czeg o w tytule teleg ra m u n iem a m e g o nazwiska...?

W y tłu m a c z y łe m mu, że tytuły daje k o le g a redakcyjny, które „adjustuje” d e p e s z e — a ja tylko tekst teleg ra m u nadaję... Przyrzekłem , że odtąd w te le g r a m a ch dawać już b ę d ę zaw sze o b ok nazwiska także imię.

Faktycznie kied y n adaw ałem nazajutrz ś w ie ­ że d e p e s z e prosiłem k o le g ó w by pam iętali o k a ­ prysach w ielk ieg o dziecka — artysty.

T y m c z a se m i w ie d e ń sk ie dzienniki zaczęły przynosić pierw sze notatki o Kiepurze.

Tak np. („6 (Jhr Blatt”) przyniosło, że na horyzoncie sztuki zajaśniał n o w y wielki talent....

Ze p ow stał now y Caruso...

Ze kontrakt zawarty przez n ie g o — z a p e w ­ nia m u najwyższą gażę, „jakiej nie pobiera ż ą d ­ ny z w s p ó łc z e s n y c h artystów".

Nie potrzeba d odaw ać, iż było w tem w iele przesady... B o przeciwnie, w są m y m naw et Wiedniu, byli tenorzy, którzy pobierali znacznie w ię k s z e honorarja...

(Inna rzecz, że co chwilowo było fajerwer­

kiem reklamy, m iało się nietylko spełnić, ale n a ­ w e t przekroczyć później ramy fantastycznych nieraz d oniesień).

Kiepura udzielał się w tym czasie bar­

dzo żyw o w kolonji polskiej, był prawie na wszystkich zebraniach i wieczorach towarzyskich.

P e w n e g o dnia p o zebraniu „Strzechy”, uda­

ła się liczna grupa P olaków do baru „Erzherzog Reiner”...

Tu wypił Kiepura (ku o g ó ln e j zgrozie) la m p ­ kę szam pana, a p o chwili p ow stał — zbliżył się do pianisty, grającego w barze — i powiedział mu c o ś do ucha...

Pianista zrobił m inę niechętną... P o te m u- czynił gest, jakby czekał na datek, za to, że b ę ­ dzie a k o m p a n io w a ł „jakiem uś g o ś c io w i” którem u się zachciało śpiewać...

W ied eń czy cy siedzący w barze gwarzyli g ło śn o , w kącie grali „ru m m y”, popijając piwo i wino...

N agle... pierwszy akord...

P o tem c u d o w n e , „Śmiej się p a ja cu ”...

Na sali zapanow ała grobow a cisza....

Kołtuństwo przed chwilą gwarzące przy pi­

wie, teraz zam ieniło się w słuch... w słup soli...

Kiepura skończył... Brawa entuzjastyczne...

Otaczają go... wiedenki. Najchętniej w formie sążnistych całusów (...so kiisst nur e in e Wienerin) chciałyby złożyć d o w o d y swojej wielkiej czci dla śpiewaka.

39

Kto to jest ten m ło d y człowiek?!.. S z k o ­ da go, m a talent... Czy musi śp iew a ć w b a r z e —■

pyta m nie jakaś pulchniutka w ied en k a o oczach rozmarzonych...

W yjm uję w tej chwili wycinki z „6 U b la tt”

w które zaw sze b y łe m uzbrojony... W iedenka czyta olśniona.!,

Ktoś przynosi Kiepurze szklankę wina... k o ­ bietki zaprasząją g o do s to łó w proszą o bisy...

Kiepura w oła „Płacić”... Znika...

Tak w yglądał pierwszy w y stęp Kiepury dla publiczności wiedeńskiej. Także za w s t ę p e m wolnym... W barze... przy... piwie...

ftle już w tem w ielkiem m ie śc ie , miał

„ g r u p k ę ” zwolenników....

Już kilka w iedeńskich niewiast, wiedziało co to są n o c e b e z s e n n e z tę sk n o ty ,.

W miarę czasu, przekonały się o te m liczne wiedenki — a w pierwszym rzędzie i nasze ro­

daczki...

Kiepura zdobyw ał zatem serca kobiece....

( prasę... Znał drogi, które wiodą w dzisiejszych czasach do p ow odzenia...

P e w n e g o dnia z o s ta łe m w ezw a n y przez re­

dakcję „P olonji” do Katowic, c e le m urządzenia to u rn ee o d c z y t o w e g o na Śląsku.

T ego s a m e g o dnia u dałem się do Kiepury,

— J a d ą z p a n e m — u s ły s z a łe m w o d p o ­ wiedzi....

— Ale ja nie jadą, tylko lecę...

~ Chętnie p o l e c ę z p anem ... Muszę w Krakowie się pokazać, o d w ied zić rodziców t ę s ­ knię za nimi...

Bardzo uprzejm y dyrektor Oddziału Polskiej Linji Lotniczej w Wiedniu p. Gabański, ścisnął nam przy pożegn an iu dłoń i rzekł z u śm iech em wręczając bilet lotu.

Z atem nie w ątpię że przeżyją p a n o w ie m o c wrażeń pięknych i wzniosłych... A więc jutro o sió d m ej rano.

...Badził się W iedeń ze snu, gdy auto w io­

d ło nas przez jasne o k o lic e Kagramu, gdzie zło ­ tą w s tę g ą snują s ię fale “Dunaju, o p ro m ien io n e s ło ń c a blaskami.,. Po godzinnej prawie jeździe je s te ś m y ., na lotnisku w Aspern. O grom na p łaszczyzna... S z e r e g a ero p la n ó w g o to w y ch do

lotu...

...Oto już m otor zaczyna pracow ać jeszcze tu warczy, a za chwilę już startuje, za czter­

dzieści m inut lądow ać b ę d z ie w Budapeszcie...

W sło ń c u zabłysły n a g le skrzydła n a s z e g o aeroplanu... Nie b ez wzruszenia patrzymy...

P o l s k i s a m o l o t na o b c y m lo ­ tnisku... Słych ać dźwięk polskiej m owy.,.

...Przed laty, w czas wielkiej wojny, na lo t­

nisku tem również p o lsk ie brzmiały słowa... Tu ćwiczyły pułki austrjackie, tu w mundur obcy zakute nasze Bartki i Maćki, m ó w iły so b ie o t ę s ­ k n o c ie do ziem i ojczystej... ft sp o g lą d a ją c w D u ­ naj, śnili o naszej Wiśle....

F orm alności nie bardzo miłe,...

Pod p isz pan — m ó w i urzędnik stacji lotniczej z miną p rzedsiębiorcy p o g r z e b o w e g o ...

P odpisuję.

— „Podróż i przew óz b agażu od b y w a się na w yłączną o d p o w ie d z ia ln o ść i ryzyko p o d r ó ż u ­ ją ceg o " .

fl z a te m ryzykuję bagaż — i życie...

flle Kiepura już o d p o w ia d a z czupurną m i­

ną :

- F\ g d y b y m nie podpisał tej cedułki?..

Z groźną p o w a g ą tłu m a czy urzędnik:

— Pasażer przed podróżą w p orcie odlotu stwierdzić m usi w ła sn o r ę c z n y m p o d p ise m , że niem a ż a d n y c h pretensji w razie śmierci (!) i że bez zastrzeżeń przyjmuje w szystk ie warunki...

Wsiadamy... D w ó ch nas tylk o pasażerów.

Przy m n ie mistrz Kiepura...

Debiut aerop lan ow y nie udał mu się jednak w zu p ełn ości. W iem też, że w y s łę p y w powietrzu sk oń czyły się na debiucie... f\ l e o te m później..

Już nasz ptak rozpostarł skrzydła do lotu.

Hałasuje przytem, że uszy puchną... Pilot p o d a ­ je nam przez okięnko... watę. Zatykamy uszy.

P o te m rozglądam y się po kabinie...

.. Oto jaśnieje nagle pęk „kw iecisty” p a p ie ­ rowych torebek, służący do... flle o sm utnych rzeczach później... Przedtem je szcze o w sp a n ia ­ łej przyrodzie.. Pola niby c u d o w n e d yw any i brokaty, ludzie coraz mniejsi..

Jan Kiepura śpiewa" „Śmiej się pajacu"....

Ale naraz nie śm ie je się już... łzy w oczach m u zalśniły, przerywa arję., Chwyta torebkę i nie jedzie już do Medjolanu, ani do Chicago, a- le.. na falach w zb u rzo n eg o powietrza do... Rygi.

Spojrzałem z d u m ą poczucia o d p orn ości, a le d w o z d o ła łem ten problem p o g łę b ić ,— już drugą ręką ch w y c iłe m toreb k ę i., o d b y łe m to sa m o tournee.. Teraz znow u spojrzał na m n ie Kiepura z u ś m ie c h e m , d łu g o jed n a k nie lśnił na j e g o tw a ­ rzy, bo po chwili...

Teraz m ie liśm y już obydwaj torebki przy ustach.

S a m o lo t tańczył form alnie kankana, chwiał się jak o p ę ta n y to w lew o, to w prawo, — p o d ­ nosił się p o te m z djabelską pasją w górę, to 43

znow u g w ałtow n ie opadał, że zdaw ało się, w p a d a m y już w objęcia białej Kostusi...

L edw o już zdołaliśm y spojrzeć na siebie, już szukały nasze oczy — torebki. Ona była j e ­ dyną naszą p ocieszycielk ą, jedyną ulgą naszych trosk.... mąk.

Kiepura bisował nieustannie... J a już zrezy­

g n o w a łe m zupełnie, liczyłem tylko godziny...

Ale tym razem jakby p ow ietrze się na nas zawzięło.... Pilot b oh atersk o p okonyw ał przeszko­

dy... M yśm y w m iędzyczasie... ale wiecie już...

M ieliśmy jednakże chwile spokojne... W tedy przeżywaliśm y c u d o w n e wrażenia.. Kiepura rzu­

cał ciągle słow a n a jw ięk szeg o zachwytu... A s a ­ m o lo t niby pierwszej marki Daimler., pędził z zawrotną szybkością równo, prościutko, jak po najlepszej szosie...

Nareszcie... Nareszcie.... Trzy g o d zin y prze­

szło trwał ten lot. (Zwyczajnie trwa dwie go d zi­

ny)

O padam y....

W szystko się p ow iększa, staje się wyraźne..

...Lotnisko...

W ylatujem y jak z klatki... W jasne połud- 1 sło n eczn e...

Pilot opowiada:

Była to najcięższa podróż, jaką o d b y łe m

a tm o sfe r y c zn e, cią g łe próżnie w powietrzu... file panow ie cali i zdrowi...

Po chwili w b u fe c ie lotniska pił mistrz Kie­

pura herbatę, ja... co in n eg o i m im o e w e n t u a l­

n e g o przesiadania się do Rygi, p ojadę, pojadę znów aerop lan em .

T e g o entuzjazm u nie podzielał Kiepura, k tó ­ ry klął na w szystk ie św ięto ści. Nie potrzeba d o ­ dawać, że toalety nasze były w strasznym stanie- Trzeba było wpierw zajechać, do hotelu — a u- branie oddać do c h e m ic z n e g o zakładu...

Pam iętam , że w kilka godzin później na dworcu k olejow ym , zbliżył się Kiepura do m a ­ szynisty ko lejo w eg o , uściskał mu w entuzjazm ie ręce wołając:

J e s t e m Kiepura... I przyrzekam panu, że tylko kolej będzie m oją lokom ocją... Niech żyje Polska Kolej...

W tej przysiędze złożonej na dworcu kra­

kowskim, brzmiała taka s ta n o w c z o ś ć taka siła i wiara, że zdaje się „żaden m e ta lo w y orzeł" nie uniósł więcej na falach powietrznych n a s z e g o śpiewaka....

W Krakowie oporządziw szy się jako tako, op u ściliśm y hotel i pierwsza droga wiodła nas do redakcji „Ilustrowanego Kurjera C o d z ie n n e g o ” i „Św iatow ida”. W redakcji „Kurjera” nie przy­

ję to króla tenorów z n a leży ty m resp ek tem . Cze­

kaliśmy dobrą god zin ę w przedsionku, zawalonym 45

stosam i gazet... B y lib y śm y tak czekali w n ie ­ s k o ń c z o n o ść , gd yb y nie zjawił sią najlepszy re­

porter wśród p o e t ó w i najlepszy p o e ta wśród reporterów Stanisław Stwora, który zajął się nami...

P op rosiłem w ięc, by napisał w „Kurjerku”, że w Krakowie bawił „król tenorów" i t. d...

Stwora przyrzekł i... nie napisał...

(„Kurjer C o d z ie n n y ” jednak po pierwszym już w ystąp ię Kiepury, zaczął g o „fo rso w a ć” na czele innych dzienników".)

P o te m zjawiliśmy sią w -redakcji .Ś w i a t o ­ wida".

N ie w ierzono w ów czas w „Św iatow idzie”, że Kiepura świat zawojuje, bo przyjącie było nader s m ą tn a w e i łzawe...

flle Kiepura uzbrojony w sw oje podobizny, rzucił na stół liczne sw oje fotografje, p o t e m w g ło s od czytyw ać jął fragm en ty s w e g o k o n ­ traktu. Redaktor „Światowida" uśm iechną! sią protekcyjnie i przyrzekł u m ieścić podobizną...

Piąć m iesiący czekaliśm y na u m ieszczen ie...

(Ukazała sią, już wów czas, g d y policja w ie d e ń ­ ska utrzym ywała porządek przed budynk iem o p ery p ań stw ow ej, gdzie śpiew ał Kiepura i ratowała życie i auto Kiepury przed g w a ł­

tow n ą falą entuzjazm u zachwyconej i rozkocha­

nej w polskim śpiew aku p ubliczności wiedeńskiej...

ftle jak te s c e n y przed Operą w ied eń sk ą w y g lą ­ dały, o p o w ie m ieszcze czytelnikom z kronikarską ścisłością...)

Kiepura po jech a ł ze mną do Katowic...

Zależało m u na tem , by „Polonia" k ato­

wicka, która miała swój oddział w S o sn o w c u , gdzie była najbardziej czytaną, u m ieściła o nim artykuł...

( S o sn o w ie c był jakiś czas najpopuralniejszem w Wiedniu z m iast Kongresówki, jest b o w iem kolebką rodzinną Kiepury)..

Zajechaliśm y przed g m a ch ”P o lo n ji“ godziną wieczorną.

W biurze n a c z e ln e g o redaktora W. Zabaw- sk ie g o siedział właśnie dyrektor „Polonji” p. Cze­

sław Chmielewski...

Człowiek nadzwyczajnie przenikliwy, e n e r ­ giczny, przedsiębiorczy, typ am erykanina w Katowicach. Ten człow iek, przez k tórego kan- celarję przewijali s ię różni g e n iu sz e , p o kilku chwilach r o zm o w y z Kiepurą, k tó r e g o widział poraź pierwszy, k tó reg o g ło su nigd y jeszcze nie słyszał zawołał m nie do sie b ie i rzekł.

Panie... pisz pan jak najwięcej o Kie- p u r ze.N iech -P ó T ó riia ” b ędzie p ierw szem p is m e m w P olsce, które o Kiepurze pisać będ zie w s ł o ­ wach n a jw ięk szeg o entuzjazm u.

K iedym wrócił do gab in etu redaktora Za- b a w sk ieg o , ten już stał p o d czarem Kiepury. Nie dziw w ięc, że nazajutrz już rankiem ukazał się o g r o m n y artykuł z dw udziestu pod tytu łam i

„ W o j n a o... Jana K iepurę”.

J a k o próbka niech p osłu żą fragmenty.

„W Wiedniu rozgorzała wojna o... Kie­

purę. Pociski w postaci n ę c ą c y c h „ en g a g em en ts"

dolarow ych p o s y p a ły się na artystę... „Broni się je szcze z w ieży fllpuchary. Broni się jeszcze K ie ­ pura, lecz wkrótce Hiszpanie zamku dostali"... D o ­ stali Kiepurę... Podpisał kontrakt... Zażądał jednak w pierw szym rzędzie prawa śpiew ania polskich pieśni, n a stę p n ie m im o przez koncern dla n ie g o stw orzon y (Salter, — Berlin, G u t t m a n — W iedeń) ofiarowanej s u m y miljona złotych, odrzucił Kiepura sta n o w c z o pro p o zy cję zm iany nazwiska s w e g o w duchu niemieckim "...

Kiepura odjechał w ieczo rem do S os nowca. Tej sam ej n o c y p o szed ł artykuł na m a ­ szynę...

Kiepura opuszczając S o s n o w ie c , był skrom- , | nym śp iew a k iem , rozgoryczon ym „że u nas bez s te m p la zagranicznego" nie m ożn a iść ku w yżynom .

Nie przypuszczał Kiepura, że artykuł ten ukaże się w błyskaw icznem tem pie... Można w y ­ obrazić so b ie zd u m ien ie mistrza, g d y w czesn y m rankiem oblegają m ieszkanie rodzicielskie koledzy szkolni, przyjaciele (i ółki) — znajomi, sąsie- dzi, — matka rozprom ieniona całuje czo ło „kró­

lewskie", brat z dum ą przyjmuje gości... W szyscy pełni zdziwienia, szacunku pełni...

A rozwiązanie zagadki?

Czytali w „Polonji" k o r e sp o n d e n c ję z W ie ­

dnia, napisaną w Katowicach pod tytułem:

„Wojna o Kiepurą” (11 sierpnia 1926).

Dla dokładności stwierdzam, że był to p i e r w s z y artykuł o Kiepurze. D o ty c h ­ czas czytał o so b ie wzmianki... krótkie notatki kronikarskie, albo m en torsk ie recenzje srogich zoilów.

Artykuł ten powtórzyła warszawska „Rzecz­

pospolita*... Kiepura pojechał do Warszawy, gdzie przebywał kilkanaście dni wracając n a s tę ­ pnie do Wiednia. Z Wiednia dziękował mi bar­

dzo serdecznie za artykuły. D o d a ć muszą, że przedruki tychże, znalazły sią w krótce na ła­

mach prasy stołecznej i prowincjonalnej.

Nie przypuszczał sam , że po nie długim cza sie, g d y g o nazwią „Caruso !l“, o d p o w ie z dumą

— Nie// Nie „Caruso 11“, ale „Kiepura I”...

(...To była bow iem o d p o w ie d ź Kiepury po

(...To była bow iem o d p o w ie d ź Kiepury po

Powiązane dokumenty