• Nie Znaleziono Wyników

Mózg i krtań. Opowieść o Janie Kiepurze

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Mózg i krtań. Opowieść o Janie Kiepurze"

Copied!
116
0
0

Pełen tekst

(1)

ROMAN HERNICZ.

1 M O Z G I K R T A H 1

OPOWIEŚĆ

J ANI E K I E P U R Z E

F o t : M E N D E L SO H N , W iedeń.

W I E D E I Ś 1 9 3 1 ---- 7 r . N A K Ł A D E M „ G f t Z E T Y W I E D E Ń S K I E J "

SKŁAD GŁÓWNY : DOM KSIĄŻKI POLSKIEJ SP. AKC. W WARSZAWIE

(2)
(3)

M ó z g i k rta ń .

A A

s

1 1

7

(4)

U

M

UTWORY

Romana Hernicza

1 B ezg w ie zd n e noce. Poezje. Wiedeń, „Literaria“

2 JAtoda sztu k a , flntoiogja najmłodsze] pieśni polskiej.

3. Stacłj legjoijista. Powieść. - Cieszyn. Nakł.

Księgarni „S tella'.

4 p a m iętn ik io łijlerza w ielkiej wojny Nowele.

Cieszyn. Nakł. księgarni „Stella".

5. 3 tułacze} doli. Pamiętniki wygnańćów (z przedmową Henryka Zbierzchowskiego). — Wiedeń Nakładam Z. Rsm baw sdego.

6. Ó polsko, Polsko ukąparja we k r w i! Nakł.

StorKi Łucbia Lechom ic/a. W ledtń.

7. W b.askach miłowania- Poezje. — Nakładem K. Miarki. Mikołów (G. Śląsk).

8 tr a g ic z n i komedjarjci Powieść. J N Vernay.

Wiedeń.

9. JYaszynt żofrjierzonj. Poezje. Nakł. księgarni K. Miami. Mikołów (Q. Śląsk)

10 pobojowisko. Nowele. Nakł. księgarni K Miarki.

Mikołów (G. Śląsk).

11. p o d knutenj. Nowele. Nakł.ks. KM arkl(G ŚI).

12. Wschodzącym zorzonj. Poezje. — Nakładem księgarni K. Miarki MiKołów (G. Śląsk).

13 S zla kiem wojny. Nowale. — Nakł. księgarni K. Miarki Mi <ołów (G, Śtąsk)

14, k rw a w y m śladem. Nowele. Nakł. księgarni K. Miarki Mikołów (G. Śląsk).

15 N asz łfetn ja n . Poezje. Nak K Miarki Mikołów.

16 J(u J u tr z n i Poezje. Nakł K. Miarki Mikołów.

17. j i a drogach śm ierci Listy żołnierskie. Nakł.

K. Miarki. MiKoiów tG. Śląsk).

? *8. Cierrjie. Poezje, Wiedeń, Nakładem „Głosu W iedeńskiego".

''9. J(rwiq i Izam i. Powieść na tls życia emigracji polskie] we Francji (w przygotowań u).

(5)

Mózg i krtań

Opowieść o Janie Kiepurze

napisa*

R O M A N H E R N 1 C Z .

„LITERARJA" WIEDEŃ, 1 3 3 J.

(6)

3 M S 3 0

r

4 3 :4 & ,

L^ j t o § y

Zakłady Graficzne H. Kokorzyckiej

(7)

Na szczycie Hocfrsljwabu

L IS T DO J A N A KIEPURY.

N ie wiem, gdzie w te j chwili wiodą Pana losy — nie znam miasta, w którem Pan obecnie przebywa, s y t sławy, bogactwa. — wsłucljujący się w rytm życia, z boską radością, z ja k ą sie słucha cudownej piosenki...

O d kilku tygodni żyją na wysokieł) góraci) Hocł)sł)wabu. O d ludzi, od wiecznego wiru i cfyaosu—

w którym mi Los żyć na kazał — dając mi zawód tego, który tętnem życia żyć musi — w przejawy życia patrzeć — i w druk zamieniać nietylko swoje codzienne „feljotonowe" spostrzeżenia, — ale też m yśli swoje najszczersze.

O d kilku tygodni błądzę samotny, wśród gór — słowa ludzkiego nie słyszę. Wiem że gdzieś daleko bije głośne tętno oszalałego życia—•

wiem, że kędyś pędzą ludzie w rydwan wprzągnię- ci, ze swemi ambicjami, dążeniami, wiem że im pierś rozszerza jakieś pragnienie szczęścia, bogac­

twa i sławy....

Czuję w tej cljwili — ja k jestem od tego daleki.

5

(8)

Sny o sławie i wielkości pogrzebane... Nie starczyło sił, by borykać się z rzeczywistością...

Chciało się chwycić szczęście w dłonie...

Gdy p rzyszły ciosy, przeszkody, gdy trzeba było nieraz na targowisko życia najszczytniejsze unieść tęsknoty — odeszła chęć, zanikła odwaga...

W tej cłjwili, w obliczu cudnych szczytów Alp, na których ju ż Kordjan łk a ł nad swoją nie­

m ocą — sta ją mi przed oczyma — ci wszyscy któ- ryc/j na drodze mojego życia spotkałem.

Widzę druhów serdecznych, „rycerzy pióra i p ęd zla ", widzę aktorów życiowych, którzy na scenie kontynuowali później swą „grę"... i słyszę w tej chwili śpiew moicij druhów, którzy mieli wielkie ambicje t. zw. „m aterjał głosow y"— i uko­

chanie sztuki — a zmarnieli, a zostali zapomniani — i gorycz jeno im życiowa została...

Cała ta falanga druhów „sielsko anielskiej młodości“ — ze swemi tęsknotami, dążeniami, am ­ bicjami, — sta je dziś przedemną...

I zastanawiam się w tej chwili, czemu ten korowód m yśli sm utnych mnie przytłacza... Może dlatego, że patrząc w m ajestatyczne szczy ty gór—

w tajem ne i prześwięte Piękno natury, widzę, ja k marnemi karzełkam i jesteśm y — my ludzie bied­

n i — my biedni synowie ziemi....

I znowu sentym ent ogarnia...

„Przekleństwo łzom" i przekleństwo łzawym

emocjom... sentymentom...

(9)

Piszą te słowa — i znowu cały korowód za ­ pomnianych, ciężarem losu przytłoczonych artystów staje przedemną. — Jedni, którzy pokochali króle­

stwo Nirwany — inni po życia zawodach złamani...

Wiem : ci ludzie mieli zdolności. Bóg obda­

r z y ł ich wielkim talentem . A le oni obarczeni klątwą niedołęstwa życiowego — zam ykali się w swoich sam otniach— > em fatycznie wołali: Ma­

my talent...

Mówili to sobie, mówili druhom serdecznym, ale nie umieli tego światu w y k r z y c z e ć . Nie umieli pójść w życie z pewnością siebie — z wiel- kiem silnem poczuciem swego artystycznego po­

słannictwa — nie potrafili silnym, donośnym głosem krzyczeć w pustkę, która była wokoło — i zdobywać s o b i e — W ŁA SN Ą S I ŁĄ sławę, uznanie — i... słuchaczy.

Czuli się z a p o z n a n i , choć nie chcieli dać znać o sobie...

A życie współczesne, oszalałem tempem bi­

j ą c e — przechodziło nad temi „weltschmerzami"

do porządku dziennego...

Ą finale?....

...Śnił w młodości sny o Świętej sztuce...

Płonęły w nim znicze. Tworzył. Pisał dla s i e b i e . N a jc zystsze wlewał w swój twór tęsknoty.

Nie z n a ł kompromisu. Tw orzył dramaty, poezje, powieści... Nie wiedział co z niemi począć... Za­

pomniał, że wiek dzisiejszy, komercjalizuje i nawet

7

V

(10)

sztuką... Wpierw oferta — potem ewentualne kup­

no...

Nie wyczuwał pulsu, rytmu dzisiejszego ż y ­ cia... Marniały skrypta w szufladzie... Albo j a ­ kiś pokątny wydawca j e wydostawał...

A on — poeta, śnił sny o sławie... Nie przyszła. Ból—cierpienie, rozczarowanie... A wkoń- cu kompromis. S ta ł sią sługą drukowanego sło­

wa, w kierat dziennikarstwa sią zaprzągł — p isa ł to, czego od niego zażądali — a sonety i tercyny zam ienił w popłatniejsze, wiersze podlane sosem pornografji..,

Drukował wiersze liryczne na każdą porą ro­

ku — p isa ł nawet codziennie do specjalnych ru­

bryk w gazetach codziennych — kilkadziesiąt histeryczek czciło go i uwielbiało — on zaś p rzy­

gnieciony „weltschmerzem" klnie społeczeństwo i świat — z żalem mówi o tem że je s t „zapozna­

nym" — a zapomina, że to on nie ogarnął tętna życia... że nie życie jem u ma los torować, ale on je musi w barki żelazne chwycić— i sam niem kie­

rować..,

...B ył malarzem... b ył śpiewakiem...

Mieli wszyscy zdolności... nieraz genjalne...

Nie umieli ich jednak wykorzystać. 1 zno­

wu robak sentym entu i życiowego niedołęstwa przegryzał i n iszczył ich nerwy, ich dusze i ser­

ca...

(11)

S ta li się zgryźliwi, zazdrośni, zniedołężniali...

W ykolejeńcy życiowi...

N IE Z N A L I JĘ ZO R A M I ELEKTRYCZN YCH ŚW IA T E Ł KRZYCZĄCEGO OBŁĘDNIE SŁO W A REKLAM A! REK LAM A! REK LAM A!

N ie rozumieli, że świat powojenny się zmie­

nił... Ż e talent ju ż dziś nie wystarczy... Że można dziś z największym talentem zczeznąć — zmarnieć w zapomnieniu....

Padli....

Epigoni...

Dlaczego o tem wam piszę mistrzu kochany Janie Kiepuro ?...

I dlaczego tu., oderwany od świata, na tyclj szczytach gór, mam potrzebę pogawędzenia z wa­

mi ?...

Jeszcze przed czterema laty — mówiłem do was „mistrzu" przy cichym akompan jamencie ironji... — a dziś z całą powagą p is z ę : Mistrzu

1 wpierw: M istrzu życia...

Oto analogje powyższe m ają uwidocznić nie­

pospolitą tężyznę Twoją i niesłychaną witalną siłę życiową...

Jeżeli piszę te słowa, które poprzedzają opowieść o Tobie — to czynię to jedynie i dla­

tego, iż mam głębokie przeświadczenie, że obo­

wiązkiem je s t dziennikarza, któremu było dancm

(12)

patrzeć z bliska na Twoje poczynania — te obser­

wacje zanotować — i pisząc o Tobie, mówić dziś dzisiejszemu zniedołężniałemu pokoleniu — jaką drogą idzie się ku Sławie — bogactwu i... szczęściu...

Bo raz na zapytanie moje, odpowiedziałeś z uśmiechem radosnego tryum fu : — Jestem w p eł­

ni szczęśliwym...

A ilu to rówieśników może to o sobie po­

wiedzieć '(...

Nie gniewaj się Mistrzu, gdy w tej powieści mojej, znajdą się epizody, które wolałbyś (choć nie wiem) by utonęły w mgle zapomnienia. ŻA D ­ N YC H DRÓG SIĘ N IE W STYD Ź, WIODŁY O NE

W SZYSTK IE N A S Z C Z Y T Y S Ł A W Y I BO GACTW I POW ODZENIA.

Chciałbym, by tę opowieść czytali przede- wszystkiem ludzie młodzi....

I ci którzy dążą do jakiegoś celu...

I ci, którzy nie m ają wiary w siebie, ani w swoje posłannictwo, a chociaż natura dała im zdolności niepowszednie....

Nie je s t ta książka powieścią w słowa tego znaczeniu.... Bo tu żadnej fa n ta zji niema autora...

Błyskawiczna jed n a k i tryum falna droga Twoja

na szlakach sławy, prześciga najśm ielszą fa n ­

ta zję powieściopisarza.

(13)

M istrzu Janie Kiepuro...

Czytajcie tę książkę, która żywe wspomnie­

nia przed duszą waszą roztoczy...

Czytajcie i przypomnijcie sobie, ja k w letni poranek przyjechaliście do Wiednia, nikomu nie­

znany, nie znający języka, nie wiedzący co jutro przyniesie, pamiętajcie ja k do skromnego zajecha­

liście hoteliku, „ze względów zasadniczej natu­

ry"...

I ja k w 6 miesięcy później opuściliście stoli­

cę nad modrym D unajem — ju ż sławny i wielki i bogaty — aby wybrać się do stolicy nad Szprewą, gdzie ju ż was czekała Sława i — to miasto które na dźwięk polskiego słowa się burzy — witało was ja k wielkiego artystę, i to miasto zdobyliście w wielkim tryumfie...

A ja k błyskawicznie, ja k system atycznie przytem i zwycięsko kroczyliście po tej Drodze Sławy i Wielkości — niech mówią kartki tej książ­

ki pisane sercem wzruszonem — oddanego p rzyja ­ ciela.

R O M A N HERNICZ.

(14)
(15)

!.

W racałem z G ó rn eg o Śląska z o d c z y t o w e g o tournee. Krwią ofiarna żyzna dzielnica śląska, zawsze m n ie ku so b ie wołała.... W ięc ile razy tylko m o g łe m wyrwać się z dziennikarskiego jarzma — rzucić czas jakiś ciężkie obow iązki p o l­

skiego publicysty na o b czy źn ie — zaw sze w y je ż ­ dżałem ch ę tn ie na Śląsk Górny, gdzie w y g ła s z a ­ łem od czyty z pism własnych...

Kto szereg lat przebywał zdała od ojczyzny

— i w o b c e m środowisku, wśród o b cy ch ludzi pracować musiał — ten zrozum ie t ę s k n o t ę w y ­ gnańca, g d y ojczyste porzucać m usi zn ó w strony

— aby iść na „tu łaczk ę”,,...

Więc też nie dziw,, ż e na granicy w D z ie ­ dzicach, s e n t y m e n t zatapiałem w kolejowej resta u ­ racji, w szklance p erlisteg o wina...

S am byłem z m o jem i m yślam i..

Zdawało mi się, że Muza kładzie cichy p o ­ całunek na m e m c z o le — i już ch ciałem czynić, co w tym w ypadku czynią ludzie obarczeni klą­

twą tzw „ tw órczości” — g d y u w a g ę m oją zwrócił (3

(16)

m łod zien iec krzyczący ten o r o w y m g ło s e m b e z ­ ustannie.

Szklankę herbaty... a gorącej...

By! lipiec... i dziwiłem się, że ów m ło d y człowiek w słom ianym kapelusiku, pije już...

trzynastą herbatę.

Ton je g o głosu był rozkazujący. B yło w tym g ło s ie tyle „pańskości", że kelnerzy nadska kiwali ciek aw em u gościowi, spełniając w mig je go kaprysy..

Mój nieznajom y tym c z a se m pił jedną her­

batę za drugą — krzyczał co ś w o k o ło — pędził po sali tu i tam...

Teraz m nie zaciekawił.. Przystąpiłem i zapy tałem od niechcenia.

— Pan do Wiednia?..

— Do Paryża, ale w Wiedniu m o ż e się za trz/m am . J e s z c z e nie wiem..

— fl tak..

Tem at się urwał. Chciałem odejść..

— fl jak tam w Wiedniu?,. — zapytał mój nieznajom y — fl jakież tam stosunki...

Znowu parę konwencjonalnych słów. Potem:

— J e s t e m Jan Kiepura, tenor Opery War­

szawskiej.

— J e s t e m Roman Hernicz, w iedeński kore s p o d e n t „Rzeczypospolitej" i ,P o i o n j i “(***)

f\ niechże pana djabli... począł krzyczeć Kiepura — żyw o gestykulując...

Twarz nabrała koloru warg...

(***) W roku 1925 - p r g g s ła ie n j d la w i p z m j e - rjych d z ie n n ik ó w p r a c o w a ć t

(17)

W yobraźcie s o b ie m o je zd u m ien ie.

W ie d z ia łe m , że Kiepura zyskał na turnieju śpiew aczym tytuł „Króla t e n o r ó w ” w W arszawie

— a jednak...

Kiepura widział w id o c z n ie moją cytrynową twarz, w ięc ująwszy m n ie se r d e c z n ie za ręką, po wiada:

— Drogi panie redaktorze.. M oże p ojed zie m y razem.. W m o im przedziale jest w o ln e m ie j­

sce....

J e s z c z e nie z d o ła łem wyrazić z g o d y na tą propozycję, g d y już Kiepura by! ze mną w m o ­ im c o u p e p o m ó g ł mi zabrać rzeczy i p o chwili s ied zieliśm y sami w przedziale...

— Czy to możliwe?., czy to możliwe?., roz począł n a g le Kiepura krzyczeć jak d zieck o radoś nie., żywo... patrząc przez okna w a g o n u na pola.

Zauważył m o je zdum ienie...

— Bo to widzi pan, bardzo k o c h a m P o lsk ę Ale poraź pierwszy, zrozum ie pan, poraź p ier­

wszy, p rzek roczyłem granicę kraju... W ięc j e s t e m już zagranicą.

A to te s a m e pola... te s a m e drzewa... to sa m o , co u nas?.. A ja m yślałem ...

Była w te m jakaś niep ow strzym an a, ni- czem nie krępow ana radość w ielk ieg o dziecka...

Jakiś wielki entuzjazm... o g r o m n a radość życia..,

15

(18)

Skakał na ławce., zacierał ręce, zaglądał raz poraź w okno...

Powtarzam: dziecko wieikie, szczęścia s w e ­ g o nie um iejące opanować...

W dalszej drodze, kiedy się już Kiepura o- sw oił z p ow ietrzem „zagranicznem ” — jął mi na raz tłum aczyć, jakie go wielkie czekają zadania..

W pierwszym rzędzie jedzie do Paryża, gdzie... gdzie...

Widziałem i czułem , że co mi wów czas o- powiadał o swojej przyszłości paryskiej... to nie było m o ż e je szcze nic konkretnego... To były n ieu św ia d o m io n e jesz c z e plany... h orosk op y i na dzieje,..

Zdaje się, że Kiepura zauważył ten mój scep tycyzm .

To też zaraz wyjął list jakiejś paryskiej kon certowej dyrekcji, zapewniający wprawdzie Kiepu rze kilka w y stę p ó w i franków — ale były jesz cze liczne zastrzeżenia... Był to raczej szkielet przyszłej umowy...

Po tem przeszedł Kiepura do tem atu nad sprawą propagandy muzyki polskiej zagranicą...

Z specjalnym im p e n te m rzucił się na p e w n e g o impresarja, który w tym czasie wystawił w „ope rze lu d ow ej” „Halkę" Moniuszki. Pisałem d o ść o tem przychylnie. R ecenzje te czytał Kiepura

(19)

s w e g o czasu, zapamięta! so b ie — i tu właśnie leży tajemnica o w e g o , sa k ram en taln ego „A niech pana djabli",

Nie m ó g ł mi w ybaczyć dodatnej recenzji o tej imprezie!

Taka impreza ma reprezentować polską o- perę zagranicą? — wołał Kiepura a oczy zionęły mu gniew em ... pienił się...

Hej, ja bym był wam zaśpiewał w Wied niu Jontka... To byłaby propaganda..!!

(Dla ścisłości przyznać m uszę, że sąd Kie­

pury był słuszny..' Bo ów „tenor bohaterski", skończył gdzieś w jakiejś operetce).

Przyznaję — u śm iech n ą łem się wów czas ironicznie. J e d n a k ż e i m p o n o w a ć mi zaczął ten „ zarozumialec".

Mówił wszystko z tak porywającą siłą — z taką m ocą — że su g estjo n o w a ł słuchacza...

Zacząłem sam pod w pływ em tych j e g o wy wodów scep ty czn ie patrzeć na wszystko, co się Kiepurze nie podobało — je d n e m s ło w e m sta­

łem już p o d j e g o w pływ em ...

Poruszyłem w toku rozm owy — k o n ieczn o ść szerzenia muzyki polskiej wśród polsk iego wy- chodźtwa we Francji... Z ap rop on ow ałem Kiepu­

rze by korzystając: ze s w e g o pobytu w e Francji (o pozostaniu w e Wiedniu m o w y naw et nie było) porozumiał się z organizacjami polskiemi, c elem

17

(20)

urządzenia koncertów dla robotników polskich w p ółn ocn ej Francji.

Kiepura u śm iech n ął się na to:

— R edaktorze arogi, w iększe m am przed sobą zadania. Wpierw m uszą Francuzi poznać naszą m u zy k ę i p o k o c h a ć polską sztukę. P o te m pójdą inne narodowości.

W tym roku zaśpiew am je szcze w Londy- nię, Wiedniu, Berlinie, Medjolanie..

Potok słów... N iesk o ń czo n y szereg obrazów przyszłego tryu m faln ego pochodu.

U śm ie c h n ą łe m się z wyrazem pobłażania:

— B iedny entuzjasta — p om yślałem ...

P o czem delikatnie zw róciłem mu u w a g ę na trudności, jakie spotyka zagranicą m łody, n iez­

nany śpiewak. Dorzuciłem , że np. w e Wiedniu młodzi artyści dopłacają dyrekcjom k o n c e r to ­ wym — za w prow adzenie ich w świat.

— N iezn an ych ?... — zaprotestow ał, ży w io ­ ło wo Kiepura... Wystarczy już fakt, że je s te m królem polskich tenorów. B ę d ę wkrótce królem europejskich śpiew aków . Panie (tu wskazał na krtań) jest moja m oc, a tu (wskazał na m ó zg ) jest m oja p otęga. Ja m iałbym dopłacać a jen tom

k on certow ym ?...

Panie redaktorze, za rok b ę d ę mial auto, sekretarza i tyle pieniędzy, że mi kłopot spra­

wią... willę so b ie wybuduję.... w zlocie b ę d ę tonąć..

(21)

S p ojrzałem w twarz Kiepury.. Co to za czło.

wiek?... To co u in n e g o trąciłoby ś m ie s z n o ś c ią — u nieg o było n atch n ion e wielką powagą...

Znowu wszelki s c e p ty c y z m znikł w e mnie.

Zacząłem się p oddaw ać tym sn o m „o sławie i w ielkości” „i b o g a c t w ie ”... — i już wid ziałem go na tem stanowisku i w tej sytuacji, jaką przed chwilą wytworzył przedem ną..

Panie kochany — zatrzym am się w Wiedniu dwa dni od w ied zę posła p o lsk ieg o , — przedsta­

wię mu sprawę „Halki”, p o te m o g lą d n ę sobie Wiedeń — i jazda pojutrze do Paryża..

Zbliżaliśmy się do Wiednia... Kiepura o p o ­ wiada! w dalszym ciągu o swojej wielkiej przy­

szłości... Takiej elokwencji nie było mi dan em spotkać .. Nie umilkł na m o m e n t od granicy c z e s ­ kiej do Wiednia..

F\le przez cały czas mówił tylko o sobie..

Gdy pozwolił i m nie dojść do słowa, za p y ­ tałem, czy do Warszawy nie wróci — Nie!!

Wprawdzie, dają mi podwójną gażę (kwestję ma- terjalną wysuwał Kiepura zawsze na pierwsze miejsce) ale nie wrócę... Młynarski zobaczy k ogo stracił... — „Nikt prorokiem w swej o jc z y ź n ie ”. D o ­ piero gdy zbiorę laury zagranicą i b ę d ę miał kupy funtów, lirów, franków — p ow rócę do Warszawy ale już na.... g o ś c in n e w ystępy.

Przypisek do czytelnika:

Te słowa wypowiedział Kiepura, kiedy był jeszcze nieznany nikomu, kiedy wogóle nie

19

(22)

wiedział, gdzie i kiedy zaśpiewa zagranicą.

W szystkie słowa Kiepury spełniły się do joty.

Wiózł po roku fu n ty i liry i ogrom sławy do War- szawy, gdzie de facto wystąpił... gościnnie (,,a wys­

tępy jego sta ły się sensacją stolicy. Skromniutki, biedniutki w yjech ał z kraju, aby po kilku miesią­

cach powrócić w aureoli sławy, legendy i bogactwa).

Wiedeń.... P oran ek sło n e c z n y ., parny lipco­

wy...

Kiepura rozgląda sią znów jak wielkie d ziec­

ko na stacji...

O czy dziw nym p ło n ą blaskiem... Czuję: p o ­ chłania g o widok t e g o w ie lk ie g o miasta...

W sia d a m y do auta....

— M o że do ja k ie g o ś s k r o m n e g o zajechał­

bym pensjonatu?..

— Dobrze...

— J e d z i e m y do „ V in d o b o n y ” w szy stk o zajęte.

(W „V in d o b o n ie” mieszkał później Kiepura czas dłuższy).

— fi zatem do hotelu Erzherzeg Reiner..

Szo fer jedzie ringami.., Przed nami m a je ­ statyczn y g m a ch w iedeńskiej o p ery państw ow ej..

— To opera państw ow a? — pyta Kiepura...

— Tu b ę d ę wkrótce śpiewał.,.

U śm ie c h n ą łe m się znowu.

B yliśm y w h otelu ”Reiner"...

— P e w n o się pan prześpi ?... zapytałem .

— N ie — p ó jd ę na miasto...

(23)

Rozstaliśm y sią, U m ów iliśm y się na 2 pop.

Miałem je szcze przedtem zadzwonić do p o3'a Kowalskiego, i zgłosić Kiepurę.

flle pan p o s e ł n.e miał czasu, względnie zainteresowania. O desłał mnie. d o radcy legacyj n ego, ale i ten nie miał czasu... Tak więc wrota poselstw a p o lsk ieg o były zam knięte przed przy­

szłą „gwiazdą1'...

Zjawiłem się z a k adem ickiem opóźnieniem .

— Czekałem na pana... byłem głodny... zja dłem już obiad...

— Tu?... W kawiarni?...

— Tak...

— Płacić...

— Trzy kawy z pianką... trzy jaja i... pięć ciastek kremowych...

To był pierwszy obiad Kiepury w e Wiedniu.

Popołudniu p ojechaliśm y do Poselstwa.

Biura wszystkie były zam knięte. W gm achu naszego przedstawicielstwa m ieszkał jednak dyrek­

tor p oselstw a Edward Pacowski, znany pracow nik na niwie narodowej w e Wiedniu.

Pan Pacowski przywitał serdeczn ie artystę

— gościnna pani d om u, przygotow ała pod w ie­

czorek i rozpoczęła się miła pogawędka.

Przedstawiłem Kiepurę dodając, że w War­

szawie na jakimś koncercie okrzyknięto go „Kró iem tenorów".

(24)

To podziałało. N ie d łu g o p o te m zjawił się w m ieszkaniu państw a Pacowskich, ó w c z e s n y p re­

zes „Strzechy", (p o lsk ieg o towarzystwa w e W ied­

niu), konsul Edward N eum an.

Kiepura pokazywał jakieś wycinki z gazet..

Były tam wprawdzie sk rom n e recenzje... najlep­

sze miał w „Kurjerze Ł ó d zk im ”, sto łeczn y ch o d ­ g ło s ó w było m ało. Ja k o fachow iec zrozum iałem , że niektóre z nich były inspirowane..

Przez cały czas m ówił Kiepura znow u o s o ­ bie.

Ciekawy ep izod , rzucający ty p o w e światło na życie emigracji polskiej, miał wielkie zna­

czen ie i w dalszej karjerze Kiepury.

Już w drodze do Poselstw a, w y czu łem ze słów Kiepury, że bardzo c h ętn ie zaśpiew ałby we Wiedniu... dla kolonji polskiej, naturalnie m u s ia ­ łob y się te m zająć jakieś towarzystwo... W iedzia­

łe m , że żadne tow arzystw o nie p o d ejm ie się urządzenia koncertu w I i p c u — i to nawet królowi ten o ró w ale w republikańskim Wiedniu, je szcze nie uznaw anego.,.

J e d n a k ż e pragn ąłem chętnie mu p o m ó c.

Kiepura odw ołał m nie na m o m e n t, do in­

n e g o pokoju. Powiedział mi szeptem :

Gdyby m n ie p an ow ie u p r o s i l i , dałbym się m o ż e nakłonić do urządzenia koncertu dla kolonji.

(25)

— Dobrze zaaranżujemy....

W m iędzyczasie zjawił się jeszcze se k r e ­ tarz i kasjer „Strżechy" — i w n e t w mieszkaniu państwa Pacow skich, zjawił się prawie cały wydział „Strzechy”.

Nikt jednak z w ydziatow ców nie m yślał ani nawet o tem , by w okresie kanikuły urządzić koncert „n ieznanego, m ł o d e g o ś p ie w a k a ”.

Tak od n iechcenia rzuciłem :

— J a k ż e to byłoby pięknie, g b y b y ś m y m o ­ gli wykorzystać krótki p o b y t króla polskich t e ­ norów we W i e d n i u — i dla kolonji urządzić kon cert.

Nie widziałem potakiwania u zebranych, ale Kiepura g ło s e m s ł an ow czym od p o w ied zia ł:

— Ani m o w y niema. J a d ę najdalej poju­

trze do Paryża....

Podziałało. Teraz „oficjalnie” zaczęliśm y prosić „mistrza”, by był łaskaw zaśpiew ać, cza­

rem polskiej pieśni uradować rodaków na obczyźnie i t. d. i t, d.

Kiepura ociągał się — p r o t e s t o w a ł — a czu­

łem, widziałem dobrze — że go rą co pragnie ś p i e ­ wać...

W końcu pow iedział t o n e m d ecyd u jącym , nie znoszącym ż a d n e g o sprzeciw u :

23

(26)

— S p ełn iłb ym p r o ś b ę panów, ale dwa stawiam warunki. Koncert m usi się o d b yć w przeciągu trzech dni, a p o t e m ja sam nie m o ­ gę z różnych artystycznych w zg lęd ó w , zapełnić c a łe g o programu. Mój pierwszy koncert w W ied ­ niu, musi się o d b y ć w zupełnie innych rozmia­

rach... Musiałaby to być zatem jakaś artystycz­

na wieczornica... Tylko p od tym warunkiem...

S łow a Kiepury działały elektryzująco na

„wydział”....

— Zgoda., zgoda., prosimy...

Kiepura wziął skrawek papieru i niedbale p i s a ł :

„Korzystając z przejazdu przez W iedeń naj­

z n ak om itszego p o lsk ieg o śpiewaka, króla polskich tenorów, Jana Kiepury, uprosił g o Wydział

„Strzechy”, by był łaskaw zaśpiew ać na arty­

stycznej wieczornicy...”

Napisawszy, podał lek cew ażąco kartkę j e d ­ nem u z funkcjonarjuszów wydziału, ze s ł o w a m i :

— W tym tonie chciałbym wid zieć zapro­

szenia...

Ale teraz trudności piętrzyły się. W trzech dniach o sprzedaży biletów nie było mowy...

A zatem w stęp wolny..

Zgoda kasjera „Strzechy” d ecy d u je o pierw­

szym w ystęp ie Kiepury w Wiedniu.

(27)

Tego s a m e g o wieczoru jeszcze, s z e ś ć o s ó b odbijało na m a sz y n c e hektograficznej na małych skrawkach papieru — zaproszenia — tej samej nocy za n ieśliśm y je szcze na pocztę.

' PIERWSZY ROZKAZ KRÓLA TENORÓW ZOSTAŁ SPEŁNIONY.

D la c z e g o o tem piszę?..

Bo tu już ukazała się gen jaln ość Kiepury.

Przejeżdżało przez W iedeń tylu, tylu pol­

skich śpiew aków . Z pokorną miną i prośba, przychodzili do nas, b y śm y im umożliwili „wys­

tęp".

Zawsze były ze strony różnych „wydziałów"

zastrzeżenia. Ci artyści nie stawiali ultimatum 3 d niow ego, i nie kazali się „prosić"...

A m o ż e właśnie d la te g o Kiepura ARTYSTA stał ponad kołtuńską pruderją.., Prosić?.. Nie!!

Dać się uprosić. Ta droga godniejszą artysty.

A w rezultacie?.. Efekt na całej linji! Ale tak mówić w olno było tylko Jemu!

J e s t przy J o h a n n e s g a s s e 4, w Wiedniu sal ka teatralna, należąca do organizacji kupców wiedeńskich. Z salką tą związane są dzieje k olo­

nji polskiej.,. Tu odbyw ał się szereg odczytów , wykładów, przedstawień amatorskich...

Nigdy jednak ta salka nie świeciła takiemi pustkami żałosn em i, jak na... pierwszym koncer cie króla tenorów...

(28)

Wysialiśmy 400 zaproszeń, wstąp w o ln y , a jednak na sali było najwyżej sześćdziesiąt osób.

Konsul Edward N eum an, prezes Strzechy powita! artystę, p o c z e m mnie było danem w y k o ­ nać „numer programu" przed w y stę p e m Kie­

pury.

R ecytow ałem utwory w ł a s n e — i już chcia­

łe m zakończyć te m oje genial.ności, gdy dano mi z garderoby znak tajemny.

— Dalej... Daiej...

Musiałem czytać dalej — gdyż okazało się, że niema akompaniatcró.

Znany kapelmistrz p. Wolfstal, przebywający p od ów czas w Wiedniu, obraził się na Kiepurę — i w ostatniej chwili odm ow il. W dodatku c h o ­ dziło jeszcze o honorarjum, ..Strzecha p ‘a":c nie

chciała — a Kiepura zdaje się nie m ógł. (Przy­

puszczam , że p. W o l f s t a l — dziś żałuje).

Gratował więc sytuację radca poselstw a pan Karci Zins, którego syn dr. Daniel Zins (znany kom pozytor, któremu znawcy rokują wielką przy­

szłość) — miał akom paniow ać.

Radca Zins siadł na a u t o — urządzi! gonitwę za sy n em — a ja tak długo m usiałem m ęczy ć słu ­ chaczy i króla tenorów, m ojem i rozpłakanem i

vierszami, póki nie zjawił się akompaniator.

Nareszcie... Nareszcie...

(29)

Przypadła mi rola conferenciera wieczoru...

Zapowiedziałem w ięc,

że „zaraz zagłu szy salą oklasków ulewa, gdy król tenorów Kiepura zaśpiewa*.

W yszedł Kiepura w ja sn e m ubranku, bez kamizeleczki, z tryumfującym u ś m ie c h e m i taką epistotę wypalił na powitanie:

Zanim „w tej S ta a stso p erze wiedeńskiej"

wystąpią — zaśpiew am w am dziś parę p io se n e k Wybaczcie, że w tem ubraniu. W e fraku z o b a ­ czycie m nie gdzieindziej"...

Jakiś s z m e r n iechętny po sali.

ftle już p o chwili...

Kiepura śpiewa...

Cudownie... bajka., b osko... s zep cą u stecz­

ka rozkochanych dziewczątek.

Kiepura porywa,..

Pożerają słuchaczki oczkam i śpiewaka., fl potem oklaski, brawa..

Czy to możliwe, ż eb y sześćd ziesią t rąk tak głośno bilo brawa?..

Entuzjazm, ja k ieg o wśród kolonji nie wi­

działem...

Brawa i brawa n iesk o ń czo n e... sala drży..

i całusy rodaczek rzucane na estradę .królowi".

27

(30)

A z każdą pieśnią entuzjazm wzrasta...

a każdy dźwięk łowi publiczność z o d d ech em zapartym, z wyrazem o g r o m n e g o zachwytu...

1 Kiepura m usi bisow ać i bisować... — i o d ­ padają już dalsze projektow ane punkty w ieczo ­ ru.. — biada, gdyby się kto teraz inny pokazał na s cen ie — słychać tylko w ołanie :

— Kiepura.. Kiepura...

Artysta p ro m ienieje rzuca hojnie., naddatki, śpiewa, porywa, entuzjazmuje.

Po koncercie już oblegają g o niewiasty:

__ — O autogram proszę...

— Bardzo, bardzo proszę o autogram...

Kiepura m ajestatyczn ym ruchem daje auto- gramy...

Zapał na sali... Ciepło.. Radość...

A p o te m bankiet.

Zaimprowizowany bankiet. Kasjer „Strze­

chy" nie potrzebuje nawet upoważnienia w y­

działu..., bo wie, że już „wydział" zaakceptuje wszystko, bo wydziałowcy są już oczarowani, roz­

entuzjazmowani...

Zatem bankiet w „Johanneshofie".

Leje się wino — i płyną słow a zachwytu...

Przem awiam y wszyscy... Tuzin m ówców...

Nigdy jeszcze tylu oratorów nie słyszałem w k o ­ lonji....

(31)

Wśród ogóln ej ciszy przem aw iać zaczyna Kiepura.

0 swoich planach, o sw oich zamiarach, o tem, jak kiedyś b ędzie w y so k o dzierżył sztan­

dar sztuki polskiej... O znaczeniu w y c h o d itw a polskiego, o j e g o roli, zadaniach....

Mówi płynnie, przekonywująco, porywa.

PRZED CHWILą ZDOBYŁ SERCA JAKO ŚPIE­

WAK — TERAZ JE BIERZE W NIEWOLĘ JAKO ORATOR.

1 znowu nastrój cudow ny, piękny, ser d e c z ­ ny... N iezapomniany... dla Polonji wiedeńskiej....

W przeddzień koncertu, w toku rozmowy (u państwa Pacowskich, u których o d b y ło się pamiętne im prowizowane zebranie wydziału „Strze- chy“), skarżył się Kiepura na ..hotel.

Gwar., krzyk... On pragnie spokoju.

Państwo P a co w scy zaprosili d o s ie b ie arty­

stę, odstępując mu pokój.

U Państwa P. gościł Kiepura z przerwami od lipca do października.

Kapryśny był to g o ś ć , ale zaw sze u śm ie c h ­ nięty, radosny...

Już p o d ó w c z a s c z ę sto analizowaliśmy cha­

rakter Kiepury — bawiliśm y się w proroków je g o przyszłości.

29

(32)

B ęd zie pan miał dziesiątki ty sięcy d ola­

rów i o panuje pan s c e n y s to łe c z n e świata....

Słuchał tych s łó w za w sze Kiepura bardzo chętnie... Były o n e bodźcem ...

T y m c z a se m o przyjeździe „króla te n o r o w ” d ow iedziała się dyrekcja k on certow a Guttmana.

J e d e n z jej przedstawicieli był na pierwszym koncercie „Strzechy" i nie taił s w e g o zachwytu dla m ł o d e g o śpiewaka.

Kiepura za sm a k o w a ł w W iedniu i nie m y ś ­ lał narazie o wyjeździe do Paryża... Przeciwnie, p o sta n o w ił p o z o s ta ć w e Wiedniu.

Był p e w n y m swej sprawy. (Trzeba d od ać, że znany dziennikarz i literat pan Michał Orlicz, który w tym czasie przebywał we Wiedniu, i pra­

cow ał w je d n y m z dzienników w iedeńskich, za­

czął bardzo zgrabnie p rzy g o to w y w a ć grunt....) Każde w tym czasie drukow ane słow o, sprawiało mu wielką radość.

Kiepura lubial urządzać przejażdżki autem . O kazało się, że miał w Warszawie w banku je sz ­ cze ja kieś grosiwa. Sprowadził je sobie... Iw kilka dni później, miał pierwszą p o c ie c h ę znany kra­

w iec polski w Wiedniu, mający jednak na te cza sy ciężkie, tragiczne nazwisko... Ów majster krawiecki, Michał Gotów ka, uszył pierwsze ubra­

nie Kiepurze — i otrzyma! g o tó w k ę , ale biedak zapracował so b ie ciężko grosz. Kiepura o k a ­

(33)

zał sią n a jdokuczliw szym klientem... Sto s i e d e m ­ naście razy, zjawiał się biedny G otów ka do pró­

by, bezustannie był „mistrz" n iezad ow olon y. Ale podówczas już twierdził pan Gotów ka, że „takim wielkim ludziom" musi się ustąpić w niejednem ..

Kiepura lubiał bardzo w ied eń sk i Prater.

Czuł się tu d oskonąle... A p ety t miał niela- da... i zjadał n ie sk o ń c z o n e ilości wiedeńskich smakołyków. Także fotografow ał się chętnie zawsze w grupie rodaków, u „błyskawicznych"

fotografów.

W tedy mawiał do nas:

— Chowajcie te odbitki... Kiedyś będą coś warte.

P e w n e g o razu w ch o d zim y w sz y sc y do ja­

kiegoś panoptikum , czy do innej budy w Pra- terze.

Jakieś indywidum, stojące przy drzwiach odbiera bilety... Zwraca się do Kiepury o bilet.

Ten z całą p o w a g ą odtrąca go od siebie, patrzy tym sw oim „specjalnym" wzrokiem i powiada łamaną niemczyzną:

— Bin ich Kiepura....

Indywiduum, odbierające bilety, odsuw a się w szacunku. Kiepura jak „królowi" przystoi o d ­ trąca go j e sz c z e łok ciem i wchodzi bez biletu...

Ten epizod jest charakterystyczny i ciekawy, t prawdziwy. Choćby się wierzyć nie chciało, że

(34)

w ó w c z a s już — w ystarczyło nazwisko i g e s t aby wejść tam, gdzie inni śm iertelnicy musieli o p ła ca ć bilety. Miał c o ś w sw oim wzroku i g ł o ­ sie: h yp n otyzu jącego. W tern leżała siła.

P e w n e g o dnia w y jech a łem z Kiepurą do S c h o n b ru n sk ieg o pałacu...

Szliśm y długiem i alejami parku ce sa r sk ie g o w śliczny n iezap om n ian y poranek.

Kiepura dłu go zatrzymał sią na miejscu, gdzie ongiś „najmiłościwiej nam panujący J ó z e f 11 o d ­ bierał hołd polskich Legjonów.

Gdy znaleźliśm y się w „sali N apoleona" wid ziałem jak dziwne wzruszenie o g a r n ę ło Kie­

purę...

Tu m ieszkał on, zwycięski B ó g wojny, N a ­ p o le o n Bonaparte. Oto schody po których stąpał, idąc do swojej sali gościnnej. Oto j e g o klęcznik.

stół do pracy, ł ó ż k o — sz ę p ta łe m cichym g ło s e m , a Kiepura słuchał tych słów w dziw nem wzru­

szeniu. blady i drżący — O to okno, z k tórego patrzył na uroczą Gloriettę, z której szczytu o b e j­

m o w a ł orlim sw ym wzrokiem uległą kornie do stó p mu padłą Vindobonę...

fl d o o k o ła ten sam park, co wów czas, w spaniały, olbrzymi park...

Te s a m e oranżerje i pa ła ce cieplarniane i tyl­

k o inne już dziś rosną palm y, inne orchideje....

Inni ludzie, inne czasy....

(35)

Długie god zin y m ówił ze mną Kiepura o N ap oleon ie....

„ J est to największa p o s ta ć historyczna, przed którą się korzę...”

B y łe m zdziw iony cytatam i liczny

partem, o k a za ło się, że Kiepura zna jaknajdokła- dniej w szy stk ie dzieła jakie okazały się o N a p o ­ leonie....

S p ecjaln ie długo rozprawiał ze m ną o dzie

— N atych m iast g d y przyjadę do Paryża. — mówił — p o ja d ę na grób N apoleona...

Tak gwarząc d oszliśm y aż do Glorietty....

— W ejdźmy na szczyt... — mówił Ki«pur&...

Za chwilę o b e jm o w a ł wzrokiem ze szczytu orietty w pałacu Schonbrunskim , całą sto licę d m od rym Dunajem .

szyscy znać będą nazwisko p o is k ie g o śpiewa- ... Pi pieniędzy b ę d ę miał tyle, że so b ie taki łac 2łocisiy kupię...

Mówił te słow a jakby do siebie. W oczach Dnął mu dziwny żai...

Tak na szczycie Giorietty, marzył sny sławie J a n Kiepura....

N iezad łu go „zdobędę" to miasto...

33

(36)

Pamiętam... Po roku stał znow u na szczy ­ cie Giorietty..,.

U śm iech n ął się. g d y mu p rzypom niałem je­

g o „manifest"...

Sp ełn iło się w szystk o do joty....

Kiedy przechodził po roku alejami Schón- brunu, kłaniali się mu w iedeńczycy, oprowadzali g o dygnitarze, dziewczątka ro zm odlonem i o c z y ­ ma patrzyły na człow ieka — który przed rokiem jako nieznany nikomu człowiek śnił sny o sła­

wie...

W kilka dni później o d b y ć się miał „próbny śpiew" J an a Kiepury w dyrekcji koncertow ej Guttmana.

P am iętam , jak w yglądały inne p o d o b n e

„próby" naszych rodaków, szukających w stolicy naddunajskiej sławy i uznania,..

Przyszedł taki so b ie n ieśm iały artysta, sta ­ nął w kąciku jak k o p ciu szek — trem a nie dawała mu spokoju — nie m ó g ł się ze strachu na n o g a ch utrzymać, cichutkim , n ieśm ia ły m m ów ił g ło sem ...

„Próba" Kiepury, odbyła się w z u p e łn ie innych warunkach...

Przed b u d yn ek dyrekcji koncertow ej, zaje­

chały auta p o se lstw a p o lsk ieg o , zjawili się w s z y s ­ cy dziennikarze p o ls c y zm obilizow ani przez Kie­

purę, p o z a te m prezesi polskich organizacji...

(37)

Kiepura byt w d o s k o n a ły m humorze...

J e s z c z e zanim zaśpiewał pierwszy akord już ironicznie pytał przedstawiciela k o ncertow ego:

czy m acie tyle dolarów — by mnie opłacić ?...

— P o słu ch a m y wpierw -- rzekł obojętnie dyrektor...

I nagle...

Kiepura zaczyna śpiewać... Z każdą chwilą g ło s podposi, się staje się silniejszy, a potem...

w y s o k ie „c“...\

„Eine unverschóm te Stommę* woła dyrektor biura koncertow ego...

— „Caruso... C aruso“...

Zaczynają przedsiębiorcy latać po sali, jed en na drugiego łypać zaczyna o czy m ą chcieliby już- już zawrzeć kontrakt... już m ieć p e w n o ść , że się ten nowy „Caruso“ im nie wymknie... już widzą s t o s y złota...

— Panie... p od p isu jem y kontrakt — wołają dyrektorowie...

„Co na g le to po djable" m ówi do nas Kiepura po polsku z u śm ie c h e m , p o c z e m zwraca s ię d o przedstawiciela jednej z największych dy­

rekcji koncertow ych w e Wiedniu i powiada od niechcenia :

O ile pan ma czas wolny, proszę się Jutro zgłosić do mnie, a o m ó w im y warunki...

35

(38)

Oho... zaszkodził sobie... obraził takich p oten tan tów — m ów iliśm y do siebie.

Ale nikt sią nie obraził... Przyszli nie raz, ale kilka...

Kiepura się ociągał — tłumaczył, że j e sz c z e nie powziął decyzji — że musi jeszczo p orozu ­ m ieć się ze sw oim impresario w Paryżu

Każdy dzień zwłoki przynosił mu tyle a tyle dolarów, gdyż z s y s t e m e m kunktatorstwa, szedł również sy s te m podbijania cen.

W tym czasie był Kiepura w d o sk o n a ły m numorze... Wieczorami pisał listy do sw ych ro­

dziców w których zapewniał ich, że „będą mieli p o c ie c h ę z J a n k a ”.

1 mieli....

O miłości Kiepury do rodziców, p o m ó w ię jeszcze na innem miejscu.

A nie m ó w iłem ? — u śm iechnął się po kilku dniach — To jest najlepsza metoda...

D o sz ło do podpisania kontraktu...

Tej samej nocy, nadając d e p e s z ę do kraju, m u sia łem rodzicom przetelefon ow ać telegram Kiepury...

Nazajutrz p odpisany zosłał kontrakt w kil­

kunastu odbitkach...

(39)

W szystkie odbitki legalizow ał Kiepurze w P o ­ selstw ie, w icekonsul dr. Cieślewski, (dzisiaj nad- radca sądu w Krakowie...)

fl kiedy wręczając mu odbitki, życzył mu konsul Cieślewski pow od zen ia w dalszej drodze, zawołał tryumfalnie Kiepura:

— Widziałem pana panie konsulu, na m o ­ im pierw szym koncercie dla Polonji w owej m a ­ łej salce... Czy p o d ó w c z a s przypuszczał pan że będzie pan legalizował taki kontrakt?...

— Nie... faktycznie miła n iespodzianka m ówił konsul dr. Cieślewski.

Inne jeszcze niespodzianki zobaczycie...To tyl­

ko wstęp... do te g o co przyjść ma.. P o te m S c a ­ la... Scala...

Kiepura cieszył się jak dziecko...

Z jednej strony jakiś zimny, kalkulujący kupiec, z drugiej strony entuzjastyczny rozba­

wiony, wielki dzieciak...

Pragnął najgoręcej, by świat się cały o nim dowiedział.

Tej sam ej n o c y na d a łem d e p e s z e o tym kontrakcie...

Kiedy je czytał Kiepura po kilku dniach w pismach krajowych, zachmurzył się i zawołał:

g ło s e m w którym przebijał się ton wyrzutu:

37

(40)

D la c z e g o pisze pan tylko K iepura? P o ­ winno b y ć : „Jan K iepura”. R d la czeg o w tytule teleg ra m u n iem a m e g o nazwiska...?

W y tłu m a c z y łe m mu, że tytuły daje k o le g a redakcyjny, które „adjustuje” d e p e s z e — a ja tylko tekst teleg ra m u nadaję... Przyrzekłem , że odtąd w te le g r a m a ch dawać już b ę d ę zaw sze o b ok nazwiska także imię.

Faktycznie kied y n adaw ałem nazajutrz ś w ie ­ że d e p e s z e prosiłem k o le g ó w by pam iętali o k a ­ prysach w ielk ieg o dziecka — artysty.

T y m c z a se m i w ie d e ń sk ie dzienniki zaczęły przynosić pierw sze notatki o Kiepurze.

Tak np. („6 (Jhr Blatt”) przyniosło, że na horyzoncie sztuki zajaśniał n o w y wielki talent....

Ze p ow stał now y Caruso...

Ze kontrakt zawarty przez n ie g o — z a p e w ­ nia m u najwyższą gażę, „jakiej nie pobiera ż ą d ­ ny z w s p ó łc z e s n y c h artystów".

Nie potrzeba d odaw ać, iż było w tem w iele przesady... B o przeciwnie, w są m y m naw et Wiedniu, byli tenorzy, którzy pobierali znacznie w ię k s z e honorarja...

(Inna rzecz, że co chwilowo było fajerwer­

kiem reklamy, m iało się nietylko spełnić, ale n a ­ w e t przekroczyć później ramy fantastycznych nieraz d oniesień).

(41)

Kiepura udzielał się w tym czasie bar­

dzo żyw o w kolonji polskiej, był prawie na wszystkich zebraniach i wieczorach towarzyskich.

P e w n e g o dnia p o zebraniu „Strzechy”, uda­

ła się liczna grupa P olaków do baru „Erzherzog Reiner”...

Tu wypił Kiepura (ku o g ó ln e j zgrozie) la m p ­ kę szam pana, a p o chwili p ow stał — zbliżył się do pianisty, grającego w barze — i powiedział mu c o ś do ucha...

Pianista zrobił m inę niechętną... P o te m u- czynił gest, jakby czekał na datek, za to, że b ę ­ dzie a k o m p a n io w a ł „jakiem uś g o ś c io w i” którem u się zachciało śpiewać...

W ied eń czy cy siedzący w barze gwarzyli g ło śn o , w kącie grali „ru m m y”, popijając piwo i wino...

N agle... pierwszy akord...

P o tem c u d o w n e , „Śmiej się p a ja cu ”...

Na sali zapanow ała grobow a cisza....

Kołtuństwo przed chwilą gwarzące przy pi­

wie, teraz zam ieniło się w słuch... w słup soli...

Kiepura skończył... Brawa entuzjastyczne...

Otaczają go... wiedenki. Najchętniej w formie sążnistych całusów (...so kiisst nur e in e Wienerin) chciałyby złożyć d o w o d y swojej wielkiej czci dla śpiewaka.

39

(42)

Kto to jest ten m ło d y człowiek?!.. S z k o ­ da go, m a talent... Czy musi śp iew a ć w b a r z e —■

pyta m nie jakaś pulchniutka w ied en k a o oczach rozmarzonych...

W yjm uję w tej chwili wycinki z „6 U b la tt”

w które zaw sze b y łe m uzbrojony... W iedenka czyta olśniona.!,

Ktoś przynosi Kiepurze szklankę wina... k o ­ bietki zaprasząją g o do s to łó w proszą o bisy...

Kiepura w oła „Płacić”... Znika...

Tak w yglądał pierwszy w y stęp Kiepury dla publiczności wiedeńskiej. Także za w s t ę p e m wolnym... W barze... przy... piwie...

ftle już w tem w ielkiem m ie śc ie , miał

„ g r u p k ę ” zwolenników....

Już kilka w iedeńskich niewiast, wiedziało co to są n o c e b e z s e n n e z tę sk n o ty ,.

W miarę czasu, przekonały się o te m liczne wiedenki — a w pierwszym rzędzie i nasze ro­

daczki...

Kiepura zdobyw ał zatem serca kobiece....

( prasę... Znał drogi, które wiodą w dzisiejszych czasach do p ow odzenia...

P e w n e g o dnia z o s ta łe m w ezw a n y przez re­

dakcję „P olonji” do Katowic, c e le m urządzenia to u rn ee o d c z y t o w e g o na Śląsku.

T ego s a m e g o dnia u dałem się do Kiepury,

(43)

— J a d ą z p a n e m — u s ły s z a łe m w o d p o ­ wiedzi....

— Ale ja nie jadą, tylko lecę...

~ Chętnie p o l e c ę z p anem ... Muszę w Krakowie się pokazać, o d w ied zić rodziców t ę s ­ knię za nimi...

Bardzo uprzejm y dyrektor Oddziału Polskiej Linji Lotniczej w Wiedniu p. Gabański, ścisnął nam przy pożegn an iu dłoń i rzekł z u śm iech em wręczając bilet lotu.

Z atem nie w ątpię że przeżyją p a n o w ie m o c wrażeń pięknych i wzniosłych... A więc jutro o sió d m ej rano.

...Badził się W iedeń ze snu, gdy auto w io­

d ło nas przez jasne o k o lic e Kagramu, gdzie zło ­ tą w s tę g ą snują s ię fale “Dunaju, o p ro m ien io n e s ło ń c a blaskami.,. Po godzinnej prawie jeździe je s te ś m y ., na lotnisku w Aspern. O grom na p łaszczyzna... S z e r e g a ero p la n ó w g o to w y ch do

lotu...

...Oto już m otor zaczyna pracow ać jeszcze tu warczy, a za chwilę już startuje, za czter­

dzieści m inut lądow ać b ę d z ie w Budapeszcie...

W sło ń c u zabłysły n a g le skrzydła n a s z e g o aeroplanu... Nie b ez wzruszenia patrzymy...

(44)

P o l s k i s a m o l o t na o b c y m lo ­ tnisku... Słych ać dźwięk polskiej m owy.,.

...Przed laty, w czas wielkiej wojny, na lo t­

nisku tem również p o lsk ie brzmiały słowa... Tu ćwiczyły pułki austrjackie, tu w mundur obcy zakute nasze Bartki i Maćki, m ó w iły so b ie o t ę s ­ k n o c ie do ziem i ojczystej... ft sp o g lą d a ją c w D u ­ naj, śnili o naszej Wiśle....

F orm alności nie bardzo miłe,...

Pod p isz pan — m ó w i urzędnik stacji lotniczej z miną p rzedsiębiorcy p o g r z e b o w e g o ...

P odpisuję.

— „Podróż i przew óz b agażu od b y w a się na w yłączną o d p o w ie d z ia ln o ść i ryzyko p o d r ó ż u ­ ją ceg o " .

fl z a te m ryzykuję bagaż — i życie...

flle Kiepura już o d p o w ia d a z czupurną m i­

ną :

- F\ g d y b y m nie podpisał tej cedułki?..

Z groźną p o w a g ą tłu m a czy urzędnik:

— Pasażer przed podróżą w p orcie odlotu stwierdzić m usi w ła sn o r ę c z n y m p o d p ise m , że niem a ż a d n y c h pretensji w razie śmierci (!) i że bez zastrzeżeń przyjmuje w szystk ie warunki...

Wsiadamy... D w ó ch nas tylk o pasażerów.

Przy m n ie mistrz Kiepura...

(45)

Debiut aerop lan ow y nie udał mu się jednak w zu p ełn ości. W iem też, że w y s łę p y w powietrzu sk oń czyły się na debiucie... f\ l e o te m później..

Już nasz ptak rozpostarł skrzydła do lotu.

Hałasuje przytem, że uszy puchną... Pilot p o d a ­ je nam przez okięnko... watę. Zatykamy uszy.

P o te m rozglądam y się po kabinie...

.. Oto jaśnieje nagle pęk „kw iecisty” p a p ie ­ rowych torebek, służący do... flle o sm utnych rzeczach później... Przedtem je szcze o w sp a n ia ­ łej przyrodzie.. Pola niby c u d o w n e d yw any i brokaty, ludzie coraz mniejsi..

Jan Kiepura śpiewa" „Śmiej się pajacu"....

Ale naraz nie śm ie je się już... łzy w oczach m u zalśniły, przerywa arję., Chwyta torebkę i nie jedzie już do Medjolanu, ani do Chicago, a- le.. na falach w zb u rzo n eg o powietrza do... Rygi.

Spojrzałem z d u m ą poczucia o d p orn ości, a le d w o z d o ła łem ten problem p o g łę b ić ,— już drugą ręką ch w y c iłe m toreb k ę i., o d b y łe m to sa m o tournee.. Teraz znow u spojrzał na m n ie Kiepura z u ś m ie c h e m , d łu g o jed n a k nie lśnił na j e g o tw a ­ rzy, bo po chwili...

Teraz m ie liśm y już obydwaj torebki przy ustach.

S a m o lo t tańczył form alnie kankana, chwiał się jak o p ę ta n y to w lew o, to w prawo, — p o d ­ nosił się p o te m z djabelską pasją w górę, to 43

(46)

znow u g w ałtow n ie opadał, że zdaw ało się, w p a d a m y już w objęcia białej Kostusi...

L edw o już zdołaliśm y spojrzeć na siebie, już szukały nasze oczy — torebki. Ona była j e ­ dyną naszą p ocieszycielk ą, jedyną ulgą naszych trosk.... mąk.

Kiepura bisował nieustannie... J a już zrezy­

g n o w a łe m zupełnie, liczyłem tylko godziny...

Ale tym razem jakby p ow ietrze się na nas zawzięło.... Pilot b oh atersk o p okonyw ał przeszko­

dy... M yśm y w m iędzyczasie... ale wiecie już...

M ieliśmy jednakże chwile spokojne... W tedy przeżywaliśm y c u d o w n e wrażenia.. Kiepura rzu­

cał ciągle słow a n a jw ięk szeg o zachwytu... A s a ­ m o lo t niby pierwszej marki Daimler., pędził z zawrotną szybkością równo, prościutko, jak po najlepszej szosie...

Nareszcie... Nareszcie.... Trzy g o d zin y prze­

szło trwał ten lot. (Zwyczajnie trwa dwie go d zi­

ny)

O padam y....

W szystko się p ow iększa, staje się wyraźne..

...Lotnisko...

W ylatujem y jak z klatki... W jasne połud- 1 sło n eczn e...

Pilot opowiada:

Była to najcięższa podróż, jaką o d b y łe m

Cytaty

Powiązane dokumenty

Termin ten jednak jest z pewnych względów dość niefortunny, a ewen- tualna klasyfikacja języków naturalnych, dokonana po prostu wedle liczby występujących w nich

Możecie dodać ogólne pytania pomocnicze (Co lubicie? Czego nie lubicie? Co sprawia Wam przyjemność? Czego się boicie?), możecie zawęzić zakres pytań do konkretnego

Istotne jest bowiem określenie możliwości i ograniczeń w tym zakresie oraz doskonalenie istniejących i poszuki- wanie nowych sposobów uczenia się poprzez negocjacje, a

Korzystając zbyt często z urządzeń ekranowych młody człowiek nie uczy się samokontroli, a co za tym idzie nie umie też skupić się na innych treściach, które w mniejszym

AS: – Zainteresowania miałem zawsze szerokie, może nawet za szerokie, bo wła- ściwie interesowałem się wszystkim, z dwoma wyjątkami: nigdy nie interesowa- łem się sportem, ani

W tej sytuacji zaburzeniu ulega zdolność mózgu do aktywnej, dynamicznej i skoordynowanej przebudowy, co objawia się między innymi zwiększeniem się ilości komórek glejowych

nej cegły dobrze korespondowała z oszczędną stylistyką prac, zdając się tym samym dowodzić, że najlepszym tłem dla ukazania cierpienia jest pusta

K iedy redakcja „Polskiego Słow nika Biograficznego” powierzyła mi opracowanie życiorysu W incentego N or- blina, rozpocząłem poszukiw ania od prac