• Nie Znaleziono Wyników

Nie wiem dlaczego proboszcz lubił się rozwo­ dzić nad ludzkiemi namiętnościami; pewnego dnia

W dokumencie Mój wuj i mój proboszcz (Stron 59-71)

Wszakże, kiedy dał się zbyt

p o rw ać

swe] improwiza.

5G

cyi n a ten tem at, przy obiedzie zaczęłam m u zad a­ w ać tak n iedyskretne i kłopotliw e pytania, że po sta­ now ił sobie odtąd nig d y już w obec m nie nie podno­ sić niektórych tem ató w . I dnia tego też m ów ił ju ż tylko o lenistw ie, pijaństw ie, gniew ie i in n y ch w y ­ stępkach, nie podniecających ani mej ciekaw ości, ani m ego g adulstw a.

P rzez całą godzinę sta w ia ł nam przed oczy w ielką niepraw ość, w której byliśm y pogrążeni; po­ tem, skoro ju ż stan n a sz duch o w y był istotnie opła­ k an y m , schodził razem

z

nam i, rozprom ieniony, do głębi piekieł i kazał nam p rz y p atry w ać się m ękom , n a jakie zasługiw ały dusze nasze, grzecham i skalane; potem nagle śm iałym zw rotem w y m o w y przechodząc do rzeczy mniej okropnych, w y su w a ł się zw olna z regionów piekielnych, p ozostaw ał przez kilka chw il na ziem i i w reszcie składał n as spokojnie w niebie; poczem schodził z am b o n y krokiem try u m faln y m zdo­ b yw cy, k tó ry przed chw ilą przeciął ja k iś w ęzeł g o r­ dyjski.

Całe au d y to ry u m zry w ało się w ó w czas ze snu, prócz Z uzan n y , która zb y t zadow oloną była z tego, że sły sz y tyle złego o ludzkości, a b y zasn ąć m ogła, i popijała zaw sze szklankę m leka przez ten czas, kiedy proboszcz chłostał sw e ow ieczki kw iatam i re ­ toryki.

Było to w ięc w tak ą niedzielę. U pał był prze­ rażający i kiedy po w racaliśm y do dom u, Z u zan n a nas zapew niła:

— N iezaw odnie będzie burza przed w ieczorem . T a przepow iednia sp raw iła mi p rz y je m n o ść ; burza była zdarzeniem szczęśliw em w m ojem życiu m onotonnem i m im o w rodzonego tchórzostw a, lubi­ łam g rzm o ty i błyskaw ice, jak k o lw iek nieraz drżałam całem ciałem , skoro h u k p io ru n ó w z b y t szy b k o n a­ stęp o w ał po sobie.

Przez pierw szą połow ę popołudnia błąkałam się jak dusza potępiona po ogrodzie i g aju. N udziłam

57

się śm iertelnie, p o w tarzając sobie ze sm utkiem , że też nigdy nie sp o tk a mnie żad n a p rzygoda i że jestem w idocznie sk a zan a na w ieczysty pobyt przy ciotce.

Około czw artej, po w ró ciw szy do dom u, w eszłam n a k u ry ta rz pierw szego piętra i p rzy cisn ąw szy tw a rz do sz y b y w ielkiego okna, zabaw iałam się ściganiem oczym a ch m u r, pędzących po niebie i g ro m adzących się n ad naszem B uisson, które m iały sprow adzić b u ­ rzę, za p o w iad an ą przez Z uzannę.

P ytałam siebie, zkąd one też przychodzą, co w idziały n a sw ej drodze, co m ogłyby mi opow ie­ dzieć, m nie, co nie w iedziałam nic o życiu, o św ię­ cie, a tak pragnęłam wiele widzieć i poznać? O ne p o w stały tam , po za tym w idnokręgiem , którego ja nie przekroczyłam nigdy i któ ry k ry ł przedem ną ta ­ jem nice, cuda (tak sądziłam przynajm niej), radości, rozkosze, nad którem i rozm yślałam w głębi duszy.

R ozm yślania te p rzerw ał mi w idok Pio- trusi, ukrytej w kącie, którą całow ał jak iś w ysoki parobek, obejm ujący ją wpół.

Śpiesznie o tw arłam okno i u derzając w dłonie, krzyknęłam :

— B ardzo pięknie, Petronelo; w iedz o tern, że cię widzę!

Piotrusia, w y straszo n a , w zięła w rękę d rew n ia­ ki i pobiegła schronić się do obory. W y so k i parob- czak zdjął kapelusz i p rz y p a try w ał mi się z głupo- w aty m uśm iechem , który rozciągnął m u u sta aż do uszu niem al.

Śm iałam się serdecznie jeszcze, kiedy lekki po- w ozik, którego zbliżenia się nie za u w aży łam zupeł­ nie, zajechał n a dziedziniec. M ężczyzna jak iś w y ­ skoczył z niego, przem ów ił kilka słów do służącego, któ ry razem z nim przyjechał i rozejrzał się dokoła, szu k ając snać, z kim by m ożna m ówić.

Ale Piotrusia, której biały czepeczek m ajaczył przez osztachetow anie drzw i obory, ani się ruszyła, a g alan t jej u k ry ł się za gum no. Co do m nie, z d u ­

53

m iona tcm zjaw iskiem , o tw orzyłam połow ę o kna i p rz y ­ glądałam się całem u zdarzeniu, nie czyniąc najlżej­ szego ruchu.

N ieznajom y w d w u krokach w stąpił n a z ru jn o ­ w an e sch o d y podjazdu i szukał dzw onka, którego tam nig d y nie było; zo b a czy w szy to, p o niew aż cier­ pliw ość nie by ła w idocznie g łó w n ą z jeg o zalet, za­ czął pięścią uderzać w drzw i.

M oja ciotka

i

Z u za n n a stan ęły przed nim je­ dnocześnie, a on, co dało mi ja k n ajkorzystniejsze w yobrażenie

o

jeg o odw adze, nie okazał n a ten w i­ dok najm niejszego przestrach u . Skłonił się zlekka, potem zm iarkow ałam z jego giestów , że, lękając się nadciągającej burzy, prosił, czy nie m ógłby się schronić w Buisson.

W tej sam ej chw ili burza rzeczyw iście w ybu- chnęła z całą gw ałtow nością; zaledw ie było tyle c z a ­ su, a b y um ieścić pow óz i konia gdzieś pod dachem .

Pow iadają, że sam otność czyni człow ieka n ie­ śm iałym ; w pew n y ch razach przecież w yw ołuje ona sk u tek w p ro st przeciw ny. Nie ze tk n ą w sz y się nig.ly z nikim , nie m ając nigdy sposobności p orów nyw ania, m iałam najw ięk szą ufność w mojej osobie i nie p o j­ m ow ałam zupełnie, co to jest to szczególniejsze uczu­ cie, które obezw ładnia i w n iw ec z obraca n a jśw ie ­ tniejsze zdolności i w ładze ludzkie, a człow ieka w y ż ­ szego praw dziw ie zam ienia częstokroć w głupca.

Niem niej przeto w obec tej przygody, w y w o ła ­ nej, rzekłbyś, m ojem i m yślam i, serce biło mi m ocno

i w ah ałam się ta k długo z w ejściem do salonu, żc

stałam jeszcze u drzw i, kiedy nadszedł proboszcz, p rzem okły do nitki, ale zado w o lo n y , ja k zaw sze.

— Ksieże proboszczu — zaw ołałam , w ybiegając k u niem u — w salonie jest jakiś m ężczyzna!

— I cóż ztąd, Reginko? jak i dzierżaw ca z a ­ pew ne.

— Ależ nie, księże, to p ra w d z iw y m ężczyzna* — Ja.kto,

prawdziwy mężczyzna?

59

— C hciałam pow iedzieć, że to ani ksiądz, ani chłop; je st m łody i elegancko u b ran y . C hodźm y prędko!

W eszliśm y i om al nie krzy k n ęłam z podziw u, spostrzegłszy, że ciotka m oja m iała w y ra z tw a rzy rzeczyw iście u p rzejm y i że uśm iechała się bardzo przyjem nie do nieznajom ego, który, siedząc naprzeciw niej, był ta k sw obodnym , ja k gdy b y był u siebie.

Z resztą sam jego w idok w y starczał, by w y p o ­ godzić um ysł najbardziej zgryźliw y. W y so k i był, dość tęgi, z tw arzą rozpogodzoną, szczerą i otw arta. Jasn e blond w łosy przycięte były krótko, m iał w as w y k ręco n y junacko, usta dobrze zary so w an e i zęby białe, które u k azy w ał często w szczerym i n a tu ral • n y m śm iechu. C ała osoba jego tchnęła w esołością i zam iłow aniem życia.

Podniósł się, zo b aczy w szy n as w chodzących, i od­ czekał chw ilkę w przekonaniu, że go ciotka nam przedstaw i. Ale że cerem oniał ten był jej rów nie n ieznanym , ja k nim je st dla m ieszkańców G renlandyi, przedstaw ił nam się sam , ja k o P aw eł de C onprat.

— De C onprat! — zaw ołał proboszcz — m oże p an jesteś synem tego zacnego ko m en d an ta de C o n ­ prat, którego znałem niegdyś?

— Mój ojciec je st w rzeczy sam ej kom en d an ­ tem , księże proboszczu. W ięc ksiądz go znałeś?

— O ddał m i on p ew n ą usługę przed wielu laty . Jakiż to dzielny, jak i z acn y człowiek!

— W iem ,

że

ojciec mój jest ogólnie łu b ian y m — odpow iedział p an de C o n p rat z tw arzą jeszcze w ię ­ cej niż kiedykolw iek rozjaśnioną. — S zczęściem jest dla m nie zaw sze, ilekroć n a n o w o m ogę to s tw ie r­ dzić.

— Ale czy nie jesteś pan również — podjął

znów proboszcz — krewnym pana de Pavol?

— Oczywiście, krewnym w trzecim stopniu.

— A otóż jego siostrzenica — rzekł proboszczu

przedstawiając mnie.

Mimo m ego brak u dośw iadczenia zau w aż y łam , że spojrzenie p a n a de C onprat w y raż ało pew ien po­ dziw .

— Z ach w y co n y jestem sposobnością p oznania tak uroczej kuzyneczki — rzeki mi tonem głębokiego p rzek o n an ia, w yciągając ku m nie rękę.

K om plem ent ten w yw ołał u m nie lekki dreszcz bardzo p rzy jem n y i złożyłam sw o ją rękę w jego dło­ n i bez najm niejszego zakłopotania.

— Nie tak znów zupełnie jesteście p ań stw o k rew n y m i — rzekł proboszcz z m iną ro zrad o w a n ą, z aż y w a jąc tabaki. — P an de Pavol je st w ujem Re­ gin y przez m ałżeństw o tylko; żo n ą jego była p a n n a de Lavalle.

— Nic to nie szkodzi — zaw ołał pan de C on­ p rat — ja nie zrzekam się naszego p o krew ieństw a. Z resztą, g d y b y poszukać dobrze, z pew nością znale­ źlibyśm y jakie zw iązki rodziny L avalle’öw z moją.

Z aczęliśm y rozm aw iać w szy scy troje ja k d a­ w ni znajom i, m nie w ydało się n ap raw d ę, że w i­ dy w aliśm y się zaw sze, znali z so b ą i kochali. D o­ znaw ałam tego w rażen ia dziw acznego, które pozw ala przypuszczać, że to, co się dzieje w tej chw ili w oczach n aszy ch , zdarzyło się ju ż w jak iejś epoce, tak odległej, że pozostało po niej tylko jak ieś n iew y ­ raźnie, zatarte niem al w spom nienie,

Przechodziłam w m yśli darem nie w szystkich boh ateró w pow ieści, jakich znałam , żaden z nich nie był tak zaokrąglony, ja k mój w łasn y bohater. Był tęgi, p ucołow aty praw ie, co do tego nie pozostaw ało ani cienia w ątpliw ości, ale taki jakiś dobry, taki w e­ soły, tak dow ciony, że ten m an k a m e n t fizyczny zm ienił się niebaw em w moich oczach w zaletę zn a ­ m ienitą. W k ró tc p n a w e t moi b o haterow ie im agina- cyjni w ydali m i się o d arty m i z w szelkiego w dzięku. Mimo ich postaci eleganckich i zaw sze w y sm u k ły ch , zatarli się oni z g ru n tu , zatarli w obec tego tęgiego

60

61

chłopca, żyjącego, w esołego, którego przybierałam w duszy w całą m oc ro z ru c h zalet.

Jednakże, jakkolw iek burza nie była ju ż teraz tak g w ałto w n ą, deszcz nie u staw ał, a poniew aż zbli­ żała się pora obiadu, ciotka m oja zaprosiła P aw ła de C onprat, ab y zechciał podzielić go z nam i. O św iad­ czył naty ch m iast, że zgłodniały je st ja k ludożerca i przyjął z gotow ością zap ro sin y , co m nie p raw d zi­ w ie zachw yciło.

W y su n ęła m się n a chw ilę z pokoju, b y staw ić czoło złem u hum orow i Z u zan n y .

— Z u z a n n o — odezw ałam się, w ch o d ząc do k u ­ chni z m iną stan o w czą — pan de C onprat zostaje na obiedzie. C zy m am y porządnego kapłona, mleko, poziom ki, wiśnie?

— H a, Boże mój, co tu troszczenia się! — m ru k n ęła Z u zan n a — jest, co jest, nie m a się co kło­ potać!

— W ielka p raw d a, Z uzanno! Ale odpow iedz mi przecie! Jed en kapłon, to m oże być nieco za mało?

— T o nie kapłon, panienko, to indyk; proszę popatrzeć!

I Z u zan n a z p ew n ą dum ą o tw o rzy ła piecyk do pieczenia, każąc mi podziw iać ptaka, co dobrze u tu ­ czony dzięki jej sta ra n iu i sta ra n iu Piotrusi, w aży ł p rzynajm niej ze dw anaście funtów . Z ło taw a sk ó rk a podnosiła się tu i ow dzie, d o w o d ząc tym sposobem delikatności m ięsa, które p o k ry w ała, i d arząc m o­ je zach w y co n e oczy w idokiem praw dziw ie pociesza­ jący m .

— Braw o! — zaw ołałam . — Ale mleko zsiadłe czy też będzie dobre? A czy go jest dużo? A nie zapom nij dobrze p rzy p raw ić nam sałatę.

— Mam zw y czaj w szy stk o dobrze robić, co robię, panienko. Z resztą ten pan nie jest, ja k mi £daje, ąni księciem , ani cesarzem . T o m ężczyżi

ja k k a ż d y in n y , będzie z a d o w o lo n y z tego, co m u się poda.

— M ężczyzna ja k k ażd y in n y , Z uzanno! — za­ w ołałam oburzona. — T y ch y b a go nie widziałaś?

— Ależ o w szem , panienko, w idziałam go i sły ­ szałam dobrze, m ogę pow iedzieć. C zy to w olno tak cbrześcianinow i w alić pięściam i w e drzw i uczciw ego domu? A tera z zakochaj się p a n n a w nim , jeśli chcesz!

O tw orzyłam usta, żeby jej odpow iedzieć dość ostro, ale p o w strzy m ałam się przezornie, p om yślaw szy, że chcąc się pom ścić i spraw ić m i p rzy k ro ść, Z u z a n ­ n a g o to w ab y jeszcze spalić indyka.

W kilka chw il potem przeszliśm y do stołow ego pokoju i nie m ogłam p o w strzy m ać się od obrzucenia strapionem spojrzeniem brudnego i rozp ad ająceg o się w strzęp y jeg o obicia. P rzytem Z u zan n a m iała szcze­ gólniejszy sposób nakry w an ia! T rz y solniczki stały w pośrodku stołu w zastępstw ie serw isu; srebro było porzucane p o p ro stu n a stół; butelki goniły się po stole a je d y n a k arafk a tak b y ła um ieszczoną, że każdy ze w spółbiesiadników m usiał p oruszyć się z m iejsca, a b y ją dostać, stół bow iem był trz y ra z y w ię­ kszym niż należało.

Po raz pierw szy w życiu intuicyjnie przeczu­ łam , że w szelkie p ra w a sy m etry i pogw ałcone były iście fan tasty czn y m gustem Z uzan n y .

Ale p a n de C o n p rat posiadał jed en z tych szczęśliw szych c h arak teró w , co to um ieją brać w sz y st­ ko z najlepszej stro n y . A p rzy te m m iał d a r d opaso­ w y w a n ia się do środow iska, w k tó rem m u się z n a ­ leźć przyszło.

P rz y p atrz y ł się n a k ry te m u stołow i z m in ą z a ­ dow olenia, pochłonął rosół, nie przestając w ciąż roz­ m aw iać, pochw alił Z u zan n ę i w ydał p raw d ziw y o k rzy k rad o ści za ukazaniem się indyka.

— T r z e b a p rzy zn ać, k się ż e proboszczu, że ż y ­

http://dlibra.ujk.edu.pl

63

cie je st arcy-szczęśliw ym w y n alazk iem i że H eraklit o b d arzo n y był sp o ra dozą głupoty.

— Nie o b m aw iajm y filozofów — o dparł p ro ­ boszcz — je st w nich niekiedy w iele dobrego.

— K siądz dobrodziej pełen je st w yrozum iałości. Co do m nie, g d y b y m był rządem , opróżniłbym z w a- ry a tó w szpitale, a n a ich m iejsce osadziłbym tam filo­ zofów , przy czem starałb y m się, a b y nie odosobniać zbytnio je d n y ch od drugich, tak, a b y m ogli lepiej w zajem się pożreć.

— Kto to taki H eraklit? — od ezw ała się m oja ciotka.

— T a k i głupiec, proszę pani, k tó ry traw ił czas n a m azgajeniu się. Jak ież to śm ieszne, mój Boże! i za to przeszedł jeszcze do potom ności!

— Może też — podsuw ałam — spędzał on ż y ­

cie w otoczeniu kilku ciotek; to m ogło w yrobić w nim zgorzknienie.

P an de C o n p rat spojrzał n a m nie z m iną zdzi­ w ioną, a potem w y b u ch n ął gło śn y m śm iechem .

P roboszcz zw rócił n a m nie oczy, ale ciotka porająca się w tej chw ili z indykiem , którego rozkra- w ała z p raw d ziw ą sztuką, nie d o sły szała mojej uw agi.

— H isto ry a m ilczy o tym fakcie, kuzyneczko. — W każdym razie — odparłam — strzeż się p an n ap ad ać n a ludzi św iata staro ży tn e g o , bo ksiądz proboszcz g o tó w b y w y d rap a ć p an u oczy.

— A! łotry, co m nie oni nadręczyli! P o z o ­ stało mi o nich jed n o tylko w spom nienie: w spom nie­ nie zad aw an y ch lekcyj, nad którem i się długo pociłem. — Pozw ól p a n — odezw ał się proboszcz, usiłu- ;«c ra to w a ć sw y c h ulubieńców , k tó ry m groziło z a to ­ pienie zupełne w m ojem m n iem an iu — pozw ól jednak; nie m ożesz ch y b a odm ów ić im p ew n y ch pięknych zalet, p ew n y ch czy n ó w bohaterskich, które...

— Z łudzenia, w szy stk o złudzenia! — przerw ał Paw eł de C onprat. — Byli to ło trzy nieznośni, d la ­

tego zaś, że ju ż pom arli, stroi się ich w bajeczne jakieś cnoty, po to tylko, a b y upok o rzy ć tych bie­ dn y ch ż y w y ch , k tó rzy d o p raw d y daleko więcej są od nich w arci. Boże! co za w sp an iały indyk!

R ozm aw iając ta k bez p rz erw y , zajadał ró w n o ­ cześnie z apetytem n iep o ró w n a n y m i p o ry w ający m praw dziw ie.

K aw ałki indyka grom adziły się stosam i n a je g o talerzu i znikały z szybkością tak go d n ą uw agi, że n adeszła chw ila, w której ciotka m oja, proboszcz i ja p rzestaliśm y jeść sam i, p rz y p atru jąc m u się w nie- m em zdum ieniu.

— O strzegłem p a ń stw a z g ó ry przecież — po­ w iedział nam ze śm iechem — że byłem g łodny ja k ludożerca, co zresztą p rzy trafia mi się trz y sta sześć­ dziesiąt pięć razy w roku.

— Ileż pieniędzy m usisz pan w y d a w a ć u sie­ bie na kuchnię!—zaw ołała ciotka, która m iała tę spe- cyalność, że n aty ch m iast sp o strzeg ała stro n ę kupie­ cką każdej rzeczy i m aw iała zaw sze to, czego nie należało m ów ić.

— D w adzieścia trz y tysiące sto siedem dziesiąt siedem franków , proszę pani — odpow iedział pan de C onprat z całą pow agą.

— Nie m oże być!— m ru k n ęła ciotka zdziw iona. — Jesteś pan, ja k się zdaję, bardzo szczęśli­ w y m — odezw ał się proboszcz, zacierając ręce.

— C zy jestem szczęśliw ym , księże proboszczu? S podziew am się! I m ó w m y tak szczerze, alboż to w a rto być nieszczęśliw ym , czy to zgo d n e z n a tu rą człow ieka?

— C zasam i w szakże!...— odpow iedział proboszcz z uśm iechem .

— A! ba! ludzie nieszczęśliw i są nim i n ajczę­ ściej z w łasnej w iny, poniew aż biorą życie na w y ­ w rót. W idzisz, księże, nieszczęście n ie istnieje, istnię- je tylko głupota ludzką,

— Ależ i to jest ju ż nieszczęściem — odparł pro ­ boszcz.

— Dość n eg aty w n em w sam em sobie, księże proboszczu, a z tego, że sąsiad mój je st ograniczo­ n y m , nie w ynika bynajm niej, abym go miat n a śla ­ dow ać.

— P a n lubisz paradoksy?

— B ynajm niej; ale d o p ro w ad za m nie do w ście­ kłości, kiedy patrzę n a tylu ludzi, co zatru w ają sobie życie jakiem iś m aram i chorobliw ej w yobraźni. P rzypuszczam , że zb y t mało jadają, że żyją sk o w ro n ­ kam i i jajam i na m iękko i psują sobie razem z ż o ­ łądkiem i m ózg rów nież. U w ielbiam życie, zdaje mi się, że każdy pow inien uzn a w ać, iż ono jest p ię ­ knem i że m a jed n ą w adę tylko, że się kończy tak prędko.

Indyk, sałata, m leko, w szy stk o już było pochło­ nięte; a ciotka m oja spoglądała niezbyt uprzejm ie n a szkielet ptaka, którym m iała zam iar raczy ć się przez dni kilka.

Mieliśmy w staw ać ju ż od stołu, kiedy Z u z an n a n aw p ó ł o tw arła drzw i i w su n ąw sz y głow ę, sp y tała p y ­ szn y m ze sw ego pom ysłu tonem :

— Zrobiłam kaw ę; cz y m am przynieść? — Kto ci pozw olił?— rozpoczęła m oja ciotka. — Ależ ow szem , o w szem — zaw ołałam , p rzery ­ w ając z żyw ością —p rzy n ieś ją n aty ch m iast.

B yłabym uściskała ją za ten pom ysł, ale ciotka nie dzieliła bynajm niej m ego zdania. Pobiegła w y ­ kłócić się z Z u zan n ą i u k az ała się n a p o w ró t dopiero w salonie.

Z nakom itą m acie p a ń stw o k ucharkę, m oja k u zy n eczk o — m ów ił P aw eł de C onprat, cedząc zw ol­ n a kaw ę.

1'ak, ale ja k a gderliw a! To ju ż tylko d ro b n y szczegół.

Biblioteka. — T. 112. 5

— A jak że podoba się panu m oja ciotka?— sp y ­ tałam tonem konfidencyonalnym .

— No, dość m ąjestaly czn a — odpow iedział p a n de C onprat, cokolw iek zaam b a raso w an y .

— A! m a jestaty czn a... chcesz pan pow iedzieć pew nie: nieprzyjem na?

— Regino!-—szepnął proboszcz.

— M ów m y więc o czem innem , księże probo­ szczu; chciałabym jednak posiadać szczęśliw e u sp o ­ sobienie m ego k u zy n k a, by m ódz dopatrzeć się jak iejś dobrej stro n y w mej ciotce.

— Radzę ci, uro cza kuzyneczko, zdobyć sobie nieco filozofii praktycznej; jest to p o w ażn a p o d staw a szczęścia i jed y n a filozofia, m ojem zdaniem , nie po­ zb aw io n a zdrow ego sensu.

— Co to za szkoda, że pan nie jesteś m oją ciotką, ja k żeb y śm y się kochali!

— Ręczę za to! — zaw ołał, śm iejąc się serd e­ cznie— i nie potrzebaby nam było filozofii, aby dojść do tego rezultatu. Jeśli w szakże, kuzyneczko, nie bardzo ci n a tern zależy, w olałbym nie zm ieniać płci i być tw y m w ujem .

— Zgoda, z p rzyjem nością, bo ja nie jestem oodobną do F ran ciszk a 1-go! Mam zd ecy d o w an ą a n ­ ty p aty ę do kobiet.

— D o p ra w d y — odpow iedział, śm iejąc się z ca- ego se rć a — znan e ci są w ięc upodobania F ra n c i­ szka I g o .

Proboszcz zrobił jak iś gest rozpaczliw y, n a k tó ­ ry pan de C o n p rat odpow iedział w y razistem m ru­ gnięciem oczu, m ającem znaczyć: bądź księże spo­ k o jn y , rozumiem!

T a niem a rozm ow a podrażniła mnie ogrom nie; g w ałto w n ie pragnęłam pochw ycić u kryte w niej z n a ­ czenie.

— P oniew aż m o w a o w u ju — rz e k ła m — czy part dobize zn asz się z panem ę|ę Pa\'Ql?

67

— O, bardzo dobrze; mój m ajątek odległy

jest o

pół mili zaledw ie od jego posiadłości. — A jak ą ż je s t jeg o córka?

— B aw iłem się z nią bardzo często, kiedy je ­ szcze była dzieckiem ; ale od czterech lat straciłem ją z oczu. M ówią, żo jest bardzo piękna.

— O, jak że chciałabym być w Pavo'J — w e­ stch n ęłam .— W id y w alib y śm y się często.

— Kto to wie, kuzyneczko? Może przestałbym

W dokumencie Mój wuj i mój proboszcz (Stron 59-71)

Powiązane dokumenty