• Nie Znaleziono Wyników

zachwycającym, moje dziecko

W dokumencie Mój wuj i mój proboszcz (Stron 113-191)

110

— Ależ kiedy takim on mi się w ydaje, w uju. — T ern w iększa p rz y c z y n a , żeb y tego nie m ów ić.

— J a k to — odparłam zm ieszan a.— W tak im ra ­ zie m iałam że pow iedzieć, że mi się w ydaje nie z a ­ ch w y cający m bynajm niej?

— Nie pow in n aś była w ogóle dotykać tego przedm iotu. Miej sobie m niem anie, jakie ci się po ­ doba, ale je zachow aj dla siebie.

— A przecież to tak na tu raln e, w uju, m ów ić to, co się myśli!

— Ale nie w świecie, m oja siostrzenico.

Ta

połow ę czasu z u ży w a się n a to, ażeb y m ów ić to, czego się nie m yśli, i u k ry w a ć to, co się m yśli.

— Ja k aż to o k ropna zasad a!— zaw ołałam z o b rzy ­ dzeniem .— N igdy nie będę m ogła do niej się zasto ­ so w ać.

— D ojdziesz do tego; tym czasem je d n a k zasto ­ suj się do panującej w św iecie etykiety.

— Z n ó w ta etykieta! — zaw ołałam , odchodząc w ja k n ajg o rszy m hum orze.

W ieczorem , gdym m a rzy ła u m ego okna, jak to łam codziennie w zw yczaju, m yśl m oją przejął nie­ ja sn y jak iś niepokój, którego nie um iałam określić dokładnie. R ozw ażałam ten dzień cały, w y c z e k iw a ­ n y z tak ą niecierpliw ością i nie m ogłam u k ry ć tego przed sobą, że rzeczy nie poszły tym torem , jak i ja byłabym p rag n ęła im n ad ać. C zegóż się sp o d ziew a­ łam? Nie w iedziałam dobrze, ale m iałam do siebie długą m ow ę, w której usiłow ałam sobie dow ieść, że pan de C onprat je st zak o ch an y w e m nie, a p rzem o ­ w a ta zakończyła się rozrzew nieniem , nic dobrego nie w różącem .

Niemniej przeto n azaju trz w szy stk ie niepokoje zniknęły gdzieś bez śladu; po południu zaś o trzym ałam długi list od m ego proboszcza, list pełen d o b ry ch rad i kończący się tem i słow y:

„Reginko, T w ó j list przyniósł mi pociechę i

ra-http://dlibra.ujk.edu.pl

dość w m ej sam otności, nie przestaw aj P^sa^ ^_r ^ Cię. Nie w iem , co robić bez Ciebie i m e m am w ag i iść do B uisson, z o b aw y , ab y m się m e ro zp ła­ kał jak dziecko. W y rz u c a m sobie en m j » bo T y jesteś tam przecież s f częj ! 1W^ ’ p o ­ w ia d a Pism o św ięte, ciało jest m dłe, i Par^ a ’ w iązki, m odlitw y, dotąd m nie jeszcze m e m ogły po

w idzenia, droga, poczciw a ostatniem m ojem słow em do Gie le ę

s i , w y o b ra ź n i ’ o f ^ nieprzy iem ne ja . kieś w rażenie n a m oim um yśle, przejętym ju z p ew n ą trw o g ą.

XI.

O d trzech tyg o d n i zam ieszkiw ałam w P avol i mój w uj u trzy m y w ał, że w ypiękniałam juz o e„o stopnia, że proboszcz nie m ógłby m n i e pozna , g y by m nie sp o tk ał niespodzianie. P o ró w n y w a ł m n on do rośliny pełnej życia, k tó ra w y ra s ta pię i , n aw et n a g runcie niew dzięcznym , a eg } v , jest z n a tu ry sw ej odporną, a której P ^ n o ś ć 10 ja się dopiero nagle w całej pełni i znue _

•iary, skoro się ją przesadzi w g ru n t sp rz y jający J J w

n aturzeCG

Kiedy spojrzałam w lustro, p rzekonałam się, ze c'em ne m oje oczy n ab ra ły now ego jakiegoś, n iezn a­ nego dotąd blasku, że u s ta g orętszym zabarw iły się

n e g o u o ią u uuasku, ^

.-karm inem , a ciem na cera kobiet połudm ow yc , bierała odcieni ró żo w y ch i delikatnych, k to ie u ^uy w e mnie ży w e zadow olenie. _ . ,

Jednakże w kilka dni po śniadaniu, o _ ore poprzednio m ów iłam , odkryłam stanow czo juz, ze w mej naiw ności niezm iernej pom yliłam się bardzo, w y o b raż ając sobie, że p a n de C onprat był we m nie

zak ochany. Poniew aż je d n ak nigdy nie byłam pesy- m istką, usiłow ałam w rozum ow aniu znaleźć dla sie­ bie pociechę. Pow iedziałam sobie, źe oczyw iście nie w szystkie serca jed n ak o w o są zorganizow ane, że je­ dne oddają się w pierw szej z a raz chw ili, inne n a to ­ m iast m ają p raw o rozw ażania, zastan a w ian ia się, b a ­ dania, zanim zapłoną; że jeżeli p an de C onprat nie k ocha m nie jeszcze, dojdzie do tego z czasem , cho­ ciażby z tego w zględu, że istniało w y raź n e podobień­ stw o m iędzy n aszem i upodobaniam i i ch arak teram i. T a k w ięc, chociaż zaw ó d był wielkim , spokojność m oja i ufność przez czas długi nie została pow ażnie za* chw ianą. I ro zk w itałam w tern środow isku tak od- pow iedniem i sprzyjającein w szystkim m oim u p o d o ­ baniom; grzałam się w prom ieniach szczęścia, ja k się w y g rzew a jasz c z u rk a n a słońcu.

K uzynka m oja była w y so ce m uzykalną. Ko­ m endant, który był wielkim m iłośnikiem m uzyki, przyjeżdżał kilka razy n a tydzień, a sy n to w arzy sz y ł m u zw ykle w tych w ycieczkach. Z resztą drzw i tu stały dla niego zaw sze otw orem , ze w zględu n a dzie­ cinne jeszcze jego stosunki z B lanką i w ęzły po­ krew ieństw a, które łączą obie rodziny. Mój w uj rad był bardzo z tej zażyłości, bo w porozum ieniu z kom endantem i w b rew sw y m paradoksom , w y g ła ­ szan y m przeciw m ałżeństw u, ży czy ł sobie bardzo w y d ać córkę sw o ją za p a n a de C o n p rat, u w a żając, nie bez słuszności, że stan o w ił on jeden z tych w y ­ p adków n ad zw y czajn y ch , dla których zrobiłby od­ stępstw o od program u.

O projekcie tym dow iedziałam się później do­ piero, rów nocześnie z innym i faktam i, które byłabym o dkryła z łatw ością, g d y b y m była m iała cokolw iek więcej dośw iadczenia.

Z az w yczaj panow ie ci p rzy b y w ali tu n a śn ia­ danie. Paw eł, obdarzo n y z n a n y m już apetytem , zja­ dał obfite śniadania, co następnie, około trzeciej, nie przeszkadzało

mu zjeść porządnie podwieczorku.

113

Potem , gdy byliśm y sam i, B lanka d aw ała mi lekcye tańca, podczas których on g rał z zapałem w alca w ła ­ snej kom pozycyi. C zasam i znów on był moim p ro ­ fesorem: ku zy n k a m oja siadała do fortepianu, kom en­ d an t i wuj p rzy p atry w ali się nam rozw eseleni, a ja w irow ałam w -objęciach pana de C onprat pośród nie­ opisanej radości. Ach! jakież to były mite dnie!

Nie tw o rzy ły śm y żadnego planu, ażeby i on nie był •w nim pom ieszczony. Jego w esołość, udzie­ lająca się w szystkim , usposobienie zgodne, talent o r ­ ganizacyjny i pom ysłow ość w esoła a niew yczerpana, czyniły z niego idealnego to w a rzy sza. R ozw eselało nam życie i w zm ag ała się m oją m iłość. Z ręczn y , p rze­ m yślny, usłużny, dal się u ży w ać do w szystkiego i w szystko um iał zrobić. Kiedy się której z n as z e ­ psuł zegarek, bransoletka, czy jakibądź in n y p rzed ­ miot, m ów iłyśm y zaw sze z Blanką:

— Jeśli Paw eł dziś przyjedzie, to nam n a ­ praw i.

M alow ał on i przyw oził nam czasam i próby sw ego pendzla. Był to je d y n y punkt, n a którym nie m ogłam sie z nim pogodzić. Miałam za d a w n io ­ ną an ty p aty ę do w szystkich sztuk pięknych, ale g łó ­ w nie do m uzyki, przeklęta etykieta bow iem nie d o ­ zw alała zatknąć sobie uszu, kiedy tym czasem n a obraz łatw o je st nie patrzeć. W y jątk o w o jednak, kiedy pan de C onprat grał do tańca, słuchałam go z Przyjem nością długo; ale to on podobał mi się w ty ch m elodyach, a nie m elodye sam e przez się. Z aznaczam to uczucie, bo pew nego dnia podda­ łam je rozbiorow i, a rozbiór te n doprow adził mnie do okropnego odkrycia.

Po co m alow ać d rzew a, kuzynie? — m ó w i­ łam . N ajbrzydsze drzew o jest jeszcze piękniejszem od ty ch w iązek zielonych, które um ieszczasz n a płótnie.

Biblioteka — T. U

2

. 8

— T a k w ięc pojm ujese sztukę, m łoda m o ja k u -zyneczko?

— C zy sądzisz, że Ju n o n a nie je st tysiąc ra z y p iękniejszą w rzeczyw istości niż n a portrecie?

— T ak , oczyw iście, w to wierzę!

— A te jakieś drobne kw iatki niebieskie, które um ieszczasz pan n a drzew ach, co to m a być?

— Ależ to są sk raw k i nieba, kuzynko!

Z aczęłam kręcić się w kółko, w ołając pate­ tycznie:

— O niebiosy, c drzew a, o przyrodo, ileż zbro* dni popełnia się w w aszetn imieniu! f

Mój w uj m iał licznych przyjaciół w V., był on sp o k rew n io n y z w iększą częścią rodzin, osiadłych w okolicy, i prow adził dom o tw a rty . Rzadko kiedy zd arzało się, ab y śm y nie rrieli kilku gości u sto łu , czy to w porze śniadania, czy obiadu. Była to dla m nie sposobność p oznania zw yczajów św iato w y ch i nau czen ia się, ja k mi to pow iedział proboszcz, pe­ w nej ró w n o w ag i uczuć. M uszę w szak że w y zn ać, ae nie udaw ało mi się bardzo to zaprow adzenie ró w n o ­ w agi i że nie doszłam do tego, ab y u k ry w a ć w raże ­ nia i m yśli, częstokroć rów nie niedozw olone, jak n ie ­ pochlebne dla otoczenia.

Mój w uj i Ju n o n a, bezw zględnie su ro w i na p u nkcie k o n w en an só w , niejednokrotnie łajali m nie za to porządnie; ale było to rzucanie grochu n a ścianę! Z w y trw ało ścią, m ogącą doprow adzić nieraz do roz­ paczy, nie om ijałam nigdy sposobności popełnienia jakiegoś beztaktu, lub pow iedzenia głupstw a.

— B yłaś bardzo niegrzeczną dla pani A., Re­ gino.

— W czem, Ju n o n o pełna hipokryzyi? O k aza­ łam jej tylko, że mi się nie podoba; i oto w sz y ­ stko!

— Ależ w tem w ła m ie leży niestosow ność, m o­ ja siostrzenico.

— Icst tak ohydnie brzydka, wuju! A poteną

http://dlibra.ujk.edu.pl

ronię nic do kobiet nie pociąga; są one złośliwe, drw iące i rozpatrują cię zaw sze od stóp do głow y, Jak gdy b y ś była jakiem ś osobliw em zwierzęciem .

— Ja k też m ożesz zarzucać im złośliwość, Re­ gino? T y sam a przecież cały czas pośw ięcasz na to, a by pochw ycić śm ieszności ludzi i kopiow ać je potem .

— T a k , ale ja jestem ładną i, co za tern idzie, w szystko mi w olno. P an C. pow iedział mi to k t ó ­ regoś dnia.

— Nie m ogę żadną m iarą dopatrzeć się tu k onsekw encyi... A w reszcie, czy sądzisz, że i m ęż­ czyźni nie p rzypatrują ci się od stóp do głowy?

— T a k , ale na to, ażeby ¿się m ną zachw ycać, kiedy tym czasem kobiety w y naleźć p ra g n ą w p o ­ w ierzchow ności mojej ja k ą ś w adę lub są w ym yślić ją gotow e w potrzebie. W idzisz, że zau w aży łam ju ż m asę rzeczy.

— W idzim y to dobrze, m oja k o ch an a, ale sta- ra J się zap am iętać sobie, że ułożenie je st rzeczą nadzw y czaj w ażn ą.

G dy goście nasi rodzaju m ęzkiego byli młodzi, nadskakiw ali B lance i mnie, baw iłam się w ted y w y ­ bornie; ale skoro to byli starzy ... Boże! w ychodziła na stoł polityka, od której zaw sze dostaw ałam m igre- n Y- Ach! co też mnie nanudziła ta polityka!

Poczciw cy ci p rzy b y w ali zazw yczaj strasznie zirytow ani na jak iś niecny postępek rządu; m ów ili ° nim n aprzód dość dyskretnie aż do chw ili, w któ- iej zapalony jakiś B o n ap arty sta nie zaw ołał, że tych w szystkich republikanów należałoby w ystrzelać, aże- y zapan o w ać nad nim i postrachem . N aiw ność tego okrzy k u w zbudzała śm iech pow szechny, ale ta rzeź urojona d aw ała hasło do rozdrażnienia i nieskończo- i> ?i • bzdurzeń* R zucaliśm y się n a zabój w w ir

po-1 Juz babraliśm y się w niej do końca obiadu, szy scy w ysilali się n a to, aby obrzydzić rzeczpo- spo ltą i republikanów ; ale gd y przyszło do tego, że Hgzdy zę w spółbiesiadników zaczyna! w yciągać ź

116

szeni u k u ty przez siebie planik now ego rządu, od ra­ zu zaogniały się spojrzenia, a tw arze staw ały się czerw one, jak pom idory.

L egitym ista ow ijał się w togę dostojeństw a sw y ch trądycyj, w iar i uroszczeń, stronnika c e sa r­ stw a zw ał rew olucyonistą; ten zaś w głębi duszy uw a żał legitym istę za głupca, ale grzeczność nie do­ zw alała m u w ypow iedzieć tego m niem ania; w rzesz­ czał więc natom iast co sił starczyło, ja k oparzony. Potem znów n ap ad ali zgodnie n a republikanów ; o b a r­ czano ich zarzutam i, w y sy łan o na w y gnanie, sk a z y ­ w an o na rozstrzelanie i giiotynę, gniociono na mja- zgę; b o n ap arty ści i legitym iści jednoczyli się w tej w spólnej niechęci, celem sprzątnięcia z pow ierzchni ziemi nieszczęsnych ow ych dw unogów . R ozpraw ia­ no nam iętnie, gestykulow ano, zbaw iano ojczyznę, w szystkie tw arze staw ały się k arm azy n o w e... co przecież nie przeszkadzało, niestety! że rzeczy szły najspokojniej dalej sw y m porządkiem zw ykłym .

W uj, w śród w szystkich tych g adanin pustych, rzucał od czasu do czasu trafne jak ieś słow o, do­ w cipne lub pełne znaczenia, p o dnosząc ro zp raw y n a jak iś poziom w znioślejszy, nad interesa osobiste i sym - patye indyw idualne. Z przekonań nie był on ani trochę legitym istą, zresztą m oże i nie miał ściśle określonych przekonań, bolało go tylko, że F ra n c y a od w ieku blizko kroczy z głow ą w dół schyloną i że, poniew aż ta p o zy cy a nie je st norm alną, w ko ń cu u tra c ić m oże rów now agę i spaść w przepaść, gdzie ją pogrzebie reszta m ocarstw .

W y śm iew ał ciasne poglądy i głupotę stro n ­ nictw , ale często budził się w nim w stręt, w y b u ­ chający w jak iem ś zdaniu ironicznem . N igdy nie w i­ działam , ab y się uniósł; za ch o w y w ał zaw sze spokój pośród n ajw iększych ry k ó w sw y c h gości, pew ien z re ­ sztą, że ostatnie słow o zaw sze należeć będzie do nie­ go, bo patrzył ja sn o i daleko sięgał w zrokiem . Je- iłnakżę an ty p a ty e jeg o w y stęp o w ały silnie,

a

117

widzi! serdecznie republikanów . Nie dlatego, a b y zbyt był n am iętnym , ab y się nie umieć utrzym ać w rzędzie łych, co idą drogą środkow ą; przy jąłb y rzeczpospo­ litą, g d y b y ją u w aża ł za m ożliw ą, i uchylał zaw sze głow y przed uczciw ością niektórych ludzi, w a lc z ą ­ c y c h z dobrą w iarą za utopię.

S łyszałam , jak często tych, co nam i rządzą, po­ ró w n y w ał z graczam i w w olanta; a praw a, odsyłane so ­ bie w zajem przez obie izby co dnia, do ow ych w o­ lantów , którym F rancuzi z nosem w niebo w zn ie­ sionym prz y p a tru ją się rozkosznie, aż do chwili, kie­ dy one sp ad n ą n a ich czcigodne chrząstki, m iażdżąc Je doszczętnie.

Pan de Pavol lubił pogadanki, a n aw et ro z p ra ­ w y ^ Jeśli sam m ów ił niewiele, słu ch ał natom iast z wielkiem zajęciem . Pod tą nieokreśloną pow łoką m y ła się u niego m oc w iadom ości w szechstronnych, sm ak w y b itn y , podniosły, w y tw o rn y i cały zasób z d ro ­ w ego rozsądku, połączony z rzeczy w istą w yższością Poglądów . Nie był ani św iętoszkiem , ani bigotem, ^k w iększość m ężczyzn miał on, o ile przypuszczam , chw ile słabości i błędów , ale w ierzył głęboko w Bo- g^j duszę, cnotę i nie uw ażał bynajm niej niedow iar­ stw a, w y m y ślań i nicow ania w szystkiego za oznaki męzkościii inteligencyi. Lubił słu c h a ć dow odzeń m a- eryalistów i w olrlom yślnych, kiedy rozw ijali przed ram sw oje teorye, a usta jego m ów iły wiele przez en czas, g d y o b serw o w ał m ów cę z grubem i i-rwia- jm, ściągniętem i tak m ocno, że u k ry w a ły przed inter- o ju to re m całkow icie jego oczy. W y słu ch a w szy w szy- s lego, odpow iadał powoli, z najw iększym spokojem:

. Podziw iam cię, mój panie! D oszedłeś nieo- l¡la W ^ 0s^ o n a ^ej P ° k o ry , głoszonej przez E w an g e- afé ^ m h że nie m ogę iść pańskiem i śladam i, e w e m nie tk w i zaw sze ten szatan pychy, co mi !e o zw ala ró w n ać się z gąsienicą, u stóp m oich się czołgającą, lub z w ieprzem , co się tarza po mo* jem podw órzu.

118

W iecznie w w ojnie z radą m unicypalną sw ej gm iny, nie lubił chłopów i utrzy m y w ał, że nie m a nic podstępniejszego i podlejszego nad w ieśniaka. T o też, acz szan o w a n y i p o w ażan y , nie był łubianym bynajm niej. A poniew aż hojn y m był w uczynkach m iłosierdzia i u cz y n n y m , g d y zd arzyła się po tem u sposobność, nigdy je d n ak nie dał się w yprow adzić w pole przez m atactw a i łotrostw a poczciw ych n a ­ szych w ieśniaków .

N akoniec, jeśli mój w uj nie obrał sobie żad n e ­ go zaw odu, jeśli nie został ani lekarzem , ani adwo* katem , ani inżynierem , ani żołnierzem , ani dyplom a­ tą, ani naw'et m inistrem , niem niej przeto spełniał u ż y ­ tecznie sw e zadanie w społeczeństw ie, przechow ując zdrow e zap atry w an ia i trad y cy e, szan u jąc to, co by­ ło godnem szacu n k u , nie dopuszczając, a b y go u nio­ sły z sobą niedorzeczne teorye n aszy ch czasów , u ż y ­ w ając sw ego w p ły w u n a to, ażeb y kierow ać u- m ysły ku tem u, co dobre i spraw iedliw e. Jednem słow em , wmj mój był człow iekiem praw dziw ie rozu* m nym , człow iekiem serc a i n a w sk ro ś też zacnym . K ochałam go bardzo, a g d y b y tylko chciał nie m ó­ w ić o polityce, byłabym go uw ażała za doskonałość, w o ln ą od w ad w szelkich. W ży ciu pryw atnem był to człow iek łatw y niezm iernie w pożyciu. U w ielbiał sw o ją córkę i m nie zaczął o k az y w ać nagle w ielką sym patyę.

— Coś okropnego w szy stk ie te rządy!— m ów i­ łam do pana de C onprat. — T rz e b a b y je sk aso w ać w szystkie, przynajm niej nie słyszelibyśm y już ro z­ p raw o polityce. D w ie rzeczy u su n ąćb y należało: fortepian i politykę.

— Słow'o daję, że i ja podzielałbym zdanie p a­ n i—odpow iedział z uśm iechem .

— Ach!... p an nie lubisz fortepianu? A p rz e ­ cież słuchasz p an g ry Blanki z przyjem nością* p rz y ­ najm niej tak p a n w y g ląd asz, słuchając jej.

— Bo też k u z y n k a m oja, B lanka, m a talent praw dziw y.

T o w y jaśnienie podziałało n a m oje n e rw y jak brzęczenie k o m aró w , unoszących się rojam i nad g ło ­ w ą śpiącego; d rażnią go one, choć nie rozbudzają ze. s nu zupełnie. W idocznem było, że w yjaśnienie to jest tylko pozornem , dlaczegóż bow iem , m im o talentu Ju n o n y , ja, com nie lubiła gry n a fortepianie, m iałam zaw sze ochotę krzyczeć i uciekać, kiedy się zabrała do w y k o n y w an ia so n at M ozarta lub B eethovena. T o nai ludzie, co się pochw alić m ogą, że zanudzali lu d z ­ kość! P rzejm ow ał mnie żal głęboki, ilekroć p o m y śla­ łam o ich nieszczęsnych żonach.

Pośród tego ż y cia przyjem nego, w śród ty ch nadziei, d robnych moich obaw i niepokojów , które rozpraszało pierw sze uprzejm e słow o, w śród ro z ry ­ w ek tego całkiem now ego dla mnie istnienia n a d ­ szedł koniec w rześnia. Mój w uj, z g ro b o w ą m iną człow ieka, prow adzonego na rusztow anie, sposobił się do uczęszczania z nam i na w ieczory, zapow iedziane przez p a n a de C onprat.

XI.

Z apew niam , że um ysł mój o b serw ac y jn y nie miał czasu ćw iczyć się n a pierw szym balu. Z całe­ go tego w ieczoru przypom inam sobie tylko popro.stu u p ajającą przyjem ność i w szystkie głupstw a, które w y g a d y w a łam , n azaju trz bow iem sp ro w ad ziły one na m nie porząd n ą burzę.

Od czasu do czasu Ju n o n a u d erzała m nie zlek- ba po ram ieniu w achlarzem i szeptała mi do ucha, że n ara żam się n a śm ieszności, ale był to istny głos w ołającego n a puszczy, od którego uciekałam w obję­ cia m oich tancerzy, m yśląc sobie, że jeśli w alca nie- m a w niebie, nie w arto w cale sta rać się tam d o ­ stać . Ł

C zasam i mój tan cerz wpada} n a pom ysł genial­ n y prow adzenia ze m ną rozm ow y.

— C zy d aw n o ju ż pani zam ieszkuje te strony? — Nie, panie, niezbyt d aw no, coś około sześciu tygodni.

— Gdzie pani zam ieszkiw ała przed przyjazdem do Pavol?

— W B uisson, okropnej w iosce, z przerażającą ciotką, która ju ż um arła, ch w a ła Bogu!

— W każdym razie nazw isko pani je st bardzo znane; w p iętnastym w ieku rycerz de Lavalle zam ­ kniętym był w M ont-Saint-M ichel 1423 r. '

— D opraw dy! A cóż tam robił ten rycerz? — Ależ bronił tw ierdzy, oblężonej przez A n­ glików?

— Z am iast tańczyć? Coż za niedołęga!

— T a k to pani oceniasz b ohaterstw o sw y ch przodków?

— Moich przodków!? N igdy o nich nie m y­ ślałam , a co do b o h aterstw a, p rzy zn am się, że b ar­ dzo m ało je cenię.

— Czem że zaw iniło w obec pani to nieszczęsne bohaterstw o?

— R zym ianie byli bohaterskim narodem , a ja przecie nie cierpię ich! Ale ta ń cz m y lepiej w alca.

I po tej apostrofie m ęczyłam w d alszy m ciągu m ego tancerza.

Szczęście moje dosięgnęło szczytu, kiedy w s a ­ lonie, pełnym św iateł, przed oczym a kobiet we w sp a ­ niałych tualetach, w śród tego św iatła, od którego niedaw no jeszcze byłam tak oddaloną, w idziano m nie w alcu jącą z panem de C onprat. T a ń c z y ł lepiej niż w szy sc y inni, to rzecz pew na. Jakkolw iek był w y ­ soki, a ja byłam n a d zw y czajn ie m ałą, piękny jeg o ja sn y w ą s m uskał mi tw a rz od czasu do czasu i p rzejm ow ała mnie pokusa, o której wolę nie w sp o ­ m inać z o b aw y zgorszenia m oich bliźnich.

U pojona radością i pochlebstw am i, które b rz ę .

W dokumencie Mój wuj i mój proboszcz (Stron 113-191)

Powiązane dokumenty