• Nie Znaleziono Wyników

Z ARCHEOLOGII KLASYCZNEJ U NAS

A . Mierzyński. D anae i Perseusz na W azie cesarskiego Ermitażu w Petersburgu. R ozp raw a archeologiczna. —- W arszaw a. 1875. —

Z dwom a phototypam i. Str. 22 in 4to.

W a z a , której autor pracę swoją poświęcił, jest jed n ym z najdrogocen niejszych za b y tk ó w starożytności Erm itażu Petersb u rsk iego. W y k o p a n a w Caere w Etruryi w r. 1844 przez hr. Campana, n abytą została ze zbiorów te g o ostatniego przez rząd rosyjski. O p is y w a ł ją naj­ przód jej o d k r y w c a i p ierw szy w łaściciel a po nim dwóch tak znakom itych i należących z w ielu w z g lę d ó w do heroicznej epoki uczoności arch e o lo gó w ja k G erh ard i Stepbani. A u t o r nie w ah ał się po tych uczonych, na k tó rych, mówiąc s ło w y niem ieckiego k r y t y k a , zw yk liśm y tak patrzyć ja k G r e c y patrzyli na Nestora, podjąć ten sam przedmiot i zastanowić się nad nim na nowo. M o ­ żem y przyznać, że w y w ią z a ł się z zadania szczęśliwie. P ię k n ą swą i pow ażn ą pracę podzielił on na trzy c z ę ś c i ; w pierwszej podaje treść mitu i źródła je g o historyczne; w drugiej opisuje a rtystyczn e przedstawienie te g o mitu na wazie, a w trzeciej i ostatniej tłóm aczy sam mit.

Zacznijmy od treści. D anae b y ł a córką A k risiosa k ró la A r g o s , którem u w yrocznia przepow iedziała, że mu córka da w n u ka co dziadka zabije.

A k risio s w ię c zam knął córkę w spiżowej komnacie w g łę b o k ic h podziemiach, które m ów iąc nawiasem jeszcze za czasów Pauzaniasza c ie k a w y m pokazyw ano. Zam ­ knięcie ja k się z w y k le w takich razach dzieje, nic nie po m o gło . Jowisz w postaci z ło te g o deszczu spadł na dziew icę i ta w k ró tc e p o w iła syna Perseusza. W trzecim czy czwartym roku A k risio s u słyszał k r z y k i dziecka, k a z a ł córkę wraz z synem z a ry g lo w a ć w drewnianej skrzyn i i rzucić w morze. F a le m orskie zaniosły p o ­ rzuconych na w y s p ę Seriphos i matka z dzieckiem, co w yro sło na bohatera, spełniającego zapow iedź w yroczn i — została uratowana. T a k im jest mit.

W az a , będąca co do rodzaju i fo rm y g re ck im

kraterem, t. j. w ielkim puharem, u żyw an ym nie do picia

ale do pomieszczenia p rzy biesiadach wina, na czarnem, błyszczącem tle, w jasnych a brunatnych b arw ach gliny, przedstaw ia z jednej strony samą Danae, na w p ó ł leżącą na bogatem w e z g ło w iu w chwili, k ie d y deszcz z ło t y na nią spada, a z drugiej A k risio sa w y d a ją c e g o rozkaz p osłu ga czo w i zam knięcia skrzyni, w której już nie­ szczęśliwa m atka z Perseuszem na ręku stoi. W id z im y tu p oczątek i koniec, zaw iązek tragicznej k o lizyi i jej rozwiązanie, oba momenta dramatu, stanowiące s k o ń ­ czoną w sobie całość. P rzed staw ien ie przedmiotu jest mistrzowskie, co nam w zupełności pozwalają ocenić dołączone w yb o rn e fo to typ y . K o m p o z y c y a , pojęcie cha­ rak teró w i ich w yra ż e n ie , duch w ie ją cy z całości, szlachetność linij, w szy stk o to razem z nieopisanym wdziękiem, p rostotą, p o w a g ą i siłą — stawia nam te sceny, ja k dwie przepyszne i w rysu n k o w ą formę ujęte strofy poezyi, przed oczyma, i p rzy brak u za b y tk ó w malarstwa g r e c k ie g o z pięknej epoki, nadaje temu p o ­ mnikowi, k t ó ry z koń ca V w iek u albo jeszcze prędzej z pierwszej p o ł o w y I V przed Chrystusem pochodzi, szczególniejszą wartość.

A u to r rozpraw y, umie tę p iękn ość odczuć i o d ­ powiednio w yrazić, zastanawia się nad tem, skąd artysta opow ieść mitu zaczerpnął, i polemizując z Gerhardem, twierdzącym, chociaż w sposób nie dość stanowczy, że zaginiona t r a g e d y a E uryp id esa b y ł a utworu te g o źródłem — jest zdania, że nie Eurypides, nie dramat, ale w cze ­ śniejszy Simonides, a zatem że p o e z ya liryczna natchnęła artystę. Zastanawia się przytem nad różnicami estety­ c z n y ch k reacyj p o e ty i malarza i bardzo p iękn ie te róż­ nice podnosi i na tym przykładzie uwydatnia. N akon iec w ostatniej części ro zp ra w y dopełnia w ytłum aczen ia sam ego mitu.

W y c h o d z ą c ze znanego pew nika, że Perseusz jest mitycznem uosobieniem słońca, łą c z y e ty m o lo g ię Danai, której nazwa wedle G erh ard a od w yrazu 8dvóg— »suchy«, pochodzi i znaczy ziemię — z Datiaosem, w yn alazcą studni i Danaidami, nimfami deszczu, i twierdzi, że jest ona person ifikacyą chmury, będącej takiem prawem matką słońca, ja k b ia ł y dzień jest dzieckiem czarnej n o cy w e d łu g H esioda; pokazuje, że »deszcz złoty« w yraża ulew ę b łyszczącą w śró d b ły s k a w ic b u rzy letniej, u ż y ź ­ niającej ziemię a zatem w wyobrażen iach pierw otn ych i niebo; prowadzi nasz w zrok po falach morskich aż na k rańce w id n ok ręgu , gdzie zachodzące słońce zanurza się i ginie, tak ja k skrzyn ia z Perseuszem i k o ń czy to tłómaczenie, dopełniającym je rozbiorem nazw y A k ri- siosa, którą G erhard, zgodnie zresztą z dwuznacznym żartem Luciana (zob. Damonax, 47.) w y w o d z ił od w yrazu

axoT<na — »bez rozumu«. W e d ł u g autora, nazwa ta wiąże

się z wyrazem axQog — »szczyt«; A k risio s znaczy »Pan na w ysokościach«, tak ja k »superi» znaczą b o g o w i e P o p ie ra on to św iadectw em H esychiosa, w sp o m in ają­ cego, że Saturn zw ał się A k risio s w e fry g ijsk im ję zy k u , co ma tem w ięk szą w a g ę , że źródła c a łe g o mitu w e P h r y g ii szukać należy.

W ten sposób, w id zim y z tej pracy, na jednym drobnym przykładzie, w k tó ry m się słońce helleńskiej fantazyi odzw ierciedla jak w kropli rosy, źe te pierwotne wrażenia natury, b ły sk a w ic , deszczu, chmur, światła i ciemności, tajemniczemi drogami długiej gen ezy, p o ­ w oli tra ciły promienną i srebrzystą m glistość swoją, r o s ły idealnie w człow ieku , p o w ię k sza ły się, sku p ia ły » o k r e ś la ły zarazem, b y w yjść z niego na zewnątrz, b y w skończonych kształtach zaludnić Olim p i Idę i b y udoskonalone rękom a sztuki, w y d a ć nieśmiertelne a r c y ­ dzieła, a ja k w naszym w yp ad k u , b y otoczyć do k o ła wieńcem ten puhar, g o d n y bankietu b o g ó w , k tó re g o w id o k ja k w szystko, co z tych źród eł wyszło, m yśl naszą podnosi i w yo b ra źn ię odświeża.

R o z p r a w a ta napisana jasnym i treściw ym językiem , o dpow iednim nau kow em u przedmiotowi, chociaż p r z y ­ stępnie dla k ażd ego w yk ształco n e g o czło w iek a a przytem oparta na poważnej i źródłow ej erud ycyi, zasługuje na tern w ięk sze uznanie, źe jest pierwszą pracą z archeo­ lo g ii klasycznej w naszej literaturze. D o w ia d u jem y się z niej, że autor pisał już o p o k rew n y m przedmiocie, bo o Perseuszu samym, ze stanowiska m itologicznego zapewne, w ję zy k u rossyjskim . Żałujemy, że nas ta praca nie doszła. Obecna, z której zdajemy sp ra w ę , budzi w nas nadzieje obszerniejszych i ważniejszych prac autora na tem samem polu, nadzieje tern bardziej uzasadnione, że nam w niej autor przyrzeka w krótce nowe studyum 0 drugiej podobnej wazie, opisanej również przez Ste- phaniego.

P rzy s tą p m y z kolei do u w a g k rytyczn ych .

Przedm iot ro zp ra w y ma z natury swojej dwie strony, jedną w łaściw ie archeolo giczną i estetyczną zarazem, 1 dru gą m itologiczną, służącą do objaśnienia pierwszej. A u tor, ja k tego ty tu ł i p o w yższe streszczenie dowodzi, g ł ó w n y nacisk p o ło ż y ł na tę ostatnią, na czem pierwsza,

1 7 0

niemniej może interesująca, bardzo w iele straciła. N a ­ przód dając nam f o to ty p y z wyobrażen iam i mitu, nie dołączył on do publikacyi, chociażby w o g ó ln ych k o n ­ turach, rysu nku samej w azy, a b yśm y m ogli mieć o całem dziele wyobrażenie. W ia d o m o , ja k forma naczynia wiąże się ściśle z figuralnemi przedstawieniami, które są jego ozdobą, jak je dopełnia, z wielu w z g lę d ó w tłóm aczy, i jak o rama obrazów, stanowiąca z niemi nierozerwalną jedność, jak ie światło rzuca na k o m p o z y c y ę i na jej ornamentacyjną naturę.

Następnie, żałujem y, że nie zastanowił się dosyć obszernie p rzy w szystkich pięknych, p raw d ziw ych , ale w yłą czn ie estetyczn ych uwagach, nad w ła ściw ie a rt y ­ styczną stroną przed m iotu , t. j. nad techniką w a z y a szczególniej nad stylem rysunku. B y ł o to tern w a ż ­ niejszą rzeczą, że w a z y g re c k ie z rozm aitych e p o k pod technicznym w zględ em są bardzo różne i że p rzy całej swej piękności rysu n ek ten ma, zgodnie z paleogra- ficznemi cechami objaśniających g o napisów, nieco archaiczny charakter.

D ow od zi te g o sposób traktow ania draperyi, palców tak u n ó g ja k u rąk, piersi dziew iczych u D anai leżącej na w e z g ło w iu ; osada u niej ucha nieco za w yso k a, na- kon iec pew na sztyw n o ść całości p rzy z b yt może w ysm u ­ kłej i nie zawsze proporc\'onalnej delikatności kształtów . Mimo w ielkich różnic, w znacznej części od samej techniki zaw isłych, przypom ina to z daleka I.yk ejskie rzeźby z Xanthos, p o k re w n y im g ro b o w ie c Y il li A lb a n i a przede- w szystkiem tę piękną płaskorzeźb ę, bezsk rzyd łej, c h o ­ ciaż pełnej tak silnego polotu N ike, siadającej na wóz, której fragm en ta leżą gd zieś wśród m arm u row ych rum o­ w isk Partenonu.

T e stare formy', mające w sztuce greck iej, równie ja k w średniowiecznej chrześcijańskiej, swój w d z ię k naiwny, jeżeli szczególniej z nich wieje ś w ie ż y duch

tw órczości ja k tutaj, dla oka p rzy zw ycza jo n e go do o k r ą ­ g ły c h , p ełn ych a tak sw o bod n ych i ż y w y c h kształtów tej samej sztuki i z tegoż sam ego stulecia, są j a k b y m głą zasłaniającą na p ierw szy rzut oka ubraną w nie p ię k n o ś ć ; nie pozwalają niewtajem niczonym odrazu jej istotnej w artości ocenić; w z ro k m im ow oli się czepia tych obcych mu w ła ściw o ści i rozstraja u w a g ę , zanim osw ojony z niemi nie pozostawi zupełnej sw o b o d y kon tem placyi i uczuciu. Są d zim y zatem, że należało w kilk u tre ś ci­ w y c h rysach dać w yo b rażen ie o technice w a z y i te fo rm y archaiczne w ytłó m aczyć, a b y u łatw ić czyte ln ik o w i p a ­ trzącemu na rysu n ek ich opanowanie i zrozumienie i pokazać zarazem ja k one d łu go jeszcze w ornamentacyi i m alarstwie ceramicznem trw ały, w te d y nawet, k ie d y się ich sztuka monumentalna, tak w ielkim sty lo w ym zmianom w V w ie k u ulegająca, już dawno pozbyła. T o dopiero w piśmie przeznaczonem dla w yk ształco n ej w praw dzie ale zawsze szerszej publiczności, mającej może ogóln e pojęcie o sztuce greckiej, ale nie obeznanej z odcieniami jej rozwoju, u sp raw ied liw iłoby i w yjaśn iło z a g a d k o w ą na pozór datę pom nika i po zw o liło je g o w artość dostatecznie ocenić.

Nie m ożem y się przytem zgodzić z autorem na to, b y źródłem natchnienia artysty m ó g ł b y ć Simonides. L essin g o w sk a paralela dwóch tych u tw orów poezyi i m alarstwa jest bez zaprzeczenia piękna i słuszna i w przeprowadzeniu swojem przynosi zaszczyt estety­ cznym instynktom piszącego, ale przyp isyw an ie S im on i­ desowi w p ły w u na malarza, jeżeli już koniecznie o ten w p ły w chodzi, pod arch eolo giczn ym w łaśnie względem , ściśle i naukowo, nie zdaje nam się w y tr z y m y w a ć k r y ­ tyki. W e wspaniałym trenie Simonidesa w id zim y s p o ­ k o jn y sen jasn o w ło se g o dziecka, ow in iętego w zwoje matczynej purp u ry i s ły s z y m y tęskną sk a r g ę matki, w tórującą j a k b y szumowi wichru i h u k ow i ba łw an ó w —

1 7 2

tę zamkniętą łódź bez żagla i w ioseł w nieznaną p rze­ strzeń niosących. B e zw ie d n a p o g o d a b ezbron n ego nie­ m o w lęcia w obec posępnej nieskończoności morza i stra­ sznych p o tę g natu ry — - w ysnu te z treści mitu, stanowią ty lk o m odulacyę to n ó w wielkiej, szerokiej i z uczuciem macierzyńskiej m iłości w yśpiew an ej a tej samej pieśni. Obraz, k tó ry ona przed oczym a naszemi w yw o łu je , ma fatalnością s p o w o d o w a n y zew nętrzny spokój, bier­ ność i ciszę. Zamknięte ściany ciem nego więzienia s k u ­ piają w niej życie wewnętrzne i naciskiem gro żą cych niebezpieczeństw w y d o b y w a ją z duszy ludzkiej g ło s n a jgłę b sze g o może liryzmu, jak i nam starożytność p o ­ zostawiła.

T ym czasem w naszym w yp ad k u , nie m ówiąc już 0 komnacie spiżowej i o »złotym deszczu«, scena z a m ­ knięcia do skrzyn i jest pełna ruchu i zewnętrznego, czynnego, m anifestującego się ż yc ia ; bez koturnów 1 masek, o dpow iad a ona teatralnym w aru nkom ; w całej swej piękności przem awia do nas scenicznym tonem dramatu i w układzie zdradza bezpośredni w p ły w tra- g e d y i. Zdaje się, że patrząc na nią słyszysz don iosły m o n o lo g x\krisiosa, pop arty w y m o w n y m gestem ręki podniesionej w g ó rę ; pow iedziałbyś, że za ch w ilę w ie k o skrzyn i opadnie i że chór rozpocznie poważną swoją m elop eę, smutną ja k sens m oralny rzeczy ludzkich.

W sp ó ln o ś ć nastroju, którą autor we wspom nianych dw óch różnych utworach widzi, jest ty lk o p o k r e w ie ń ­ stwem, z w y k łe m dziełom zbliżonych do siebie epok, szczególniej jeśli ten sam przedmiot ich treść s ta n o w i; różnica zaś wrażeń, jak ie one p ozostaw iają, jest całą różnicą p oezyi lirycznej od dramatycznej. A l e to nie dosyć. M alarze waz greck ich , najpiękniejszych nawet, tych, które dzisiaj są je d y n ym i pomnikami, dającymi nam przybliżone w yobrażen ia o rodzaju i charakterze s ł a ­ w n y ch obrazów Polygn otesa, n ig d y nie b y l i cenieni

i ? 3

w starożytności na równi z w ielkim i mistrzami; d ziałal­ ność ich zawsze b y ł a więcej rzemieślnicza ja k a r t y s t y ­ czna, a zatem prędzej naśladownicza niżeli twórcza, co nas nie upoważnia do szukania w ich utworach dalekich natchnień. W p ł y w przytem p o ezyi lirycznej na sztukę plastyczną w ściślejszem i obszerniejszem zarazem zn a­ czeniu, z trudnością d a łb y się w G re c y i przed ep o k ą M aced ońską w yk azać, t. j. przed czasem, od k t ó re g o w yrażenie w ew n ętrznych i silniejszych a fe k tó w duszy coraz w ięk szą zaczęło w zew nętrznych sztuki objawach g ra ć rolę, g d y z drugiej strony w iadom ą jest rzeczą, że jeśli cechow i średniowieczni artyści pod w p ły w e m k o ­ ścielnych m isteryów tw orzyli dzieła uderzające p raw d ą, realizmem życia i dramatyzmem układu, to również i d ek oratorow ie ścian i naczyń starożytnych, z wrażli­ w o ścią helleńskiej rasie w ła ściw ą , korzystali z przed­ stawień teatralnych sw e go czasu i w ornamentacyjnych scenach pozostawiali ślad y tego w y s o k ie g o idealizmu, k t ó ry ich p ie rw o w z o ry odznaczał.

Z w a ż y w s z y to w szystko, musimy p rzyjść do p rze ­ konania, że liryzm S im o n id eso w y nie m ó g ł mieć żadnej gen etyczn ej z dramatyzmem naszej w a z y w spólności i przyznać, mimo przeciw n ych tak estetyczn ych ja k k rytycznie-literack ich u w a g piszącego, że G erhard b y ł słusznym instynktem i g łę b o k ą znajomością przedmiotu w iedziony, k ie d y p rzyp isał w p ł y w na nasze dzieło S o p h o k leso w i czy też raczej E urypidesow i, k tó re g o zaginiona a na tym samym micie osnuta tra ge d ya w zepsutych zaledw ie nas doszła fragmentach.

Znajdujemy następnie, że autor p o św ię c iw szy dosyć miejsca w swej p rac y sam ym źródłom mitu i piśm ien­ nym zabytk om o nim wzmiankującym , za skąpo się obszedł z dziełami malarstwa i rzeźby, które ten mit przedstawiały. W p r a w d z ie prócz może drugiej wazy, opisanej przez Stephan iego, a o której bliższą w iadom ość

1 7 4

nam w k ró tce rozpraw a przyrzeka, nie u m ielibyśm y z tej samej epoki p rzy to c zyć innych tego rodzaju kreacyj, ale za to czasy późniejsze i to na ziemi greck iej a nie rzymskiej, w y d a ł y ich daleko więcej niżeli p rzyp isek autora dom yślać się te g o pozwala.

Nie m ówiąc już o Danai P rax y te le sa , pojętej raczej jak o nimfa z orszaku Pana, niżeli jak o m atka Perseusza, w ym ien iam y tutaj obrazy A p e ll e s o w e g o ucznia N ikiosa i późniejszego nieco A rte m o n a (O verbeck: D ie antiken

Schriftquellen. Nr. 1816 i 2110), obu m alujących ja k się

zdaje jej w yląd o w an ie na b rzegi Seriphos; obraz w s p o ­ mniany przez M enandra w T eren cyuszow em tłumaczeniu k o m e d y i E un uch, a k t ó r y w łaśnie scenę naszej wazy, bo »deszcz złoty« przedstawiał (Helbig. Untersuchungen

über die Campanische Wandmalerei. Str. 243) i z waz

g re ck ich późniejszych, na terytorium W ie l k ie j G recy i w yk o p an e, z taż samą sceną, jedne z tych pięknych naczyń w form ie dzbanka, które Lelcythosami zow ią, w Muzeum B ry ta ń sk ie m ( Catalog o f the vases in the B rit.

M us. II. Str. 268. n. 38). Z w racam y u w a g ę na te pom iki

dlatego, że mit sam ze siebie jest patetyczny, a przytem o tw ierający d rogę do drażniących z m y s ły alluzyj, że należy do te g o c y k lu przedstawień, któ re są w łaściw e czasom późniejszym i że z tego stanow isk a uważana g łę b s z a je g o i p oró w n aw cza na św iadectw ach o dziełach g o w yrażających i na arch eolo giczn ych z abytk ach ana­ liza, rzucając światło na delikatną k w e s ty ę rozwoju plastycznej personifikacyi uczuć, d o p ro w ad zićb y m o g ła do bardzo c iek aw ych w n io sk ó w i pow iązać pracę autora z szerszemi zadaniami historyi sztuki.

N a kon iec autor zgodnie z m itologiczną tend encyą, która tak w y b itn y charakter nadała je g o rozprawie i upoważniła g o niejako do mniej ścisłego opracow an ia archeologicznej stron y przedmiotu — w pad a czasami w błąd, od k t ó re g o najznakomitsi uczeni nie zawsze

1 7 5

b y w a ją wolni, t. j. w z b yt system atyczną i naciągniętą interpretacyę n iek tó rych szczeg ó łó w rysu nku wazy. W gw iazdach na s k rz yn i w której D anae stoi, upatruje on sym bole bóstw a św iatłości; w trzech k ó łk a c h z k ro p k ą w środku m iędzy temi gwiazdami, w id zi trzy słońca, t. j. trzy lata Perseu szow e czyli w ie k dziecka. Zapomina 0 tern, że takie same k ó ł k a są zaznaczone na nogach łó żk a w scenie »złotego deszczu«, po cztery na każdej w rogach; czyżb y tam także lata z n a c zyły?

G w ia zd y takie i k ó ł k a równ ie ja k z y g z a k i i linie są najprostszymi, najstarszymi i zarazem najbardziej rozpowszechnionym i m otyw am i ornamentacyi u w szy st­ kich aryjsk ich ludów ; są one pierw otn em i i zaledwie w yjąk an em i zgło sk am i estetyczn ego alfabetu ludzkości; p o w st a ły zapewne jeszcze na w yżynach środkow ej A z y i przed rozejściem się plemion, zaludniających dzisiaj E u ro p ę ; p oczątek ich gin ie w e m gle historyi, starszym je st bezwątpienia od mitów, któ rym i je objaśniają, 1 sięga p ierw szych zaw iązk ó w rękodzielnictwa. Noszą one w yraźn ie ślad y techniki, która b y ła ich źródłem, tk ac tw a z jednej, a p ierw szych w y r o b ó w z metalu z dru­ g ie j strony. G w iazd a po linii prostej lub giętej jest najłatwiejszą do otrzymania formą przez skrzyżow anie ściegów , m ających zdobić tkaninę, a k ó ł k o z punktem w środku jest o czyw iście świecącą blaszką, przybitą g w oźd ziem do drzewa. R a zem złączone i przeniesione w inne dziedziny p ie rw o tn e go przem ysłu, b y ł y naśla­ dowane farbą na naczyniach glinianych lub na dre­ wnianych w yro b ach i s łu ż y ły do ozdobienia jednostajnych płaszczyzn w sposób mniej więcej zad a w a lają cy oko.

N ic też dziwnego, że w ich układzie, ja k na naszej skrzyni nie ma sym e tryi i proporcyonalnej miary. Jeżeli w archaicznej sztuce g re ck ie j najbardziej nas uderza umiejętność a rty s ty w w yp ełn ien iu ram obrazu, to we w szystkich p ierw otn ych technikach najgodniejszą jest

zastanowienia, z tych sam ych in styn ktow ych potrzeb p ły n ą c a dbałość rzem ieślnika o p o k r y c ie próżnych p rze­ strzeni. F o r m y do te g o użyte są z w y k le rzucane na tło chaotycznie, z p ew n ym w p raw dzie k o lo rys ty c zn ym e f e k ­ tem, ale ruchem niecierpliwej ręki, wyprzedzającej ich ry s u n k o w y rozkład, i pow stałe m iędzy niemi luki b y ­ wają dod atkow o zapełniane gw ia zd k a m i lub kółeczk a m i mniejszemi, b ezw zg lę d n ie na ich stosunek do otaczają­ cych je w ięk szych ozdób. Z czasem dopiero, powoli, rodzi się w tym b a rw n y m chaosie m yśl przew od nia; k ształty pojedyn cze sprowadzają się do jednej miary, jaw ią się ich rozmaite kom binacye, ład lo g ic z n y wchodzi w ich u k ła d i pow staje wśród nich proporcyon aln o ść i sym etrya, tak, że m ów iąc słow am i X e n o fo n ta , zaczy­ nają tw o rz yć chór taneczny ja k b y w k o ło ołtarza pieśń śpiewający, w dzięczn y sam w swoim u kładzie i u w y ­ datniający piękność g ła d k ie g o środka.

Na rysu nkach w azy m am y p r z y k ł a d y obu tych ornamentacyj, pierwszej i ostatniej. S k rz y n ia jest ozdo­ biona kunsztownie i starannie, m alow an a i zdobna praw dopod obn ie w m etalow e lub naśladow ane z metalu blaszki, ja k przystoi na trumnę, w której ma b y ć żyw cem k ró le w sk a có rk a pochowana. N a le ży ona do te g o rodzaju w yro b ó w , które w n aiw nych w iek ach b u d ziły podziwienie. N a u zika i P e n e lo p a w po d o b n ych skrzyn iach c h o w a ły bieliznę i hafty; H o m er b y jej nie szczędził p o c h w a l­ nych epitetów. Jest ona przytem lekka, drewniana i te w szystkie w łaśnie ornamentacyjne cechy, chaotyczne i bezładne, p rzy całej pierwotności m o tyw ó w , zbliżają ją charakterem do k u fró w ludow ych, w k tó rych skrzętna wiejska g o sp o d yn i skład a jeszcze dziś dom ow e swoje skarby, szaty, płótna i ręczne tk an in y w n iek tórych częściach naszego kraju.

P rzeciw nie, wspaniałe łoże Danai, w scenie »złotego deszczu«, bogate, ciężkie, w brąz i w k o ś ć słoniową

1 7 7

zapew ne oprawne, o dpow iad a już zupełnie innym w y ­ maganiom i innej, nie tak naiwnej, w yk w in tniejszej a daleko w yższej cyw iliza cyi. T eż same na niem orna- m entacyjne a w zasadzie swojej lineralne m o tyw y , w zbo gaco n e zapożyczonemi od wschodniej sztuki roślin- nemi palmettami a raczej stylizow an ym i liśćmi, układają się w e wdzięczną a sym etryczną całość, świadczącą 0 rozwiniętej i świetnej kulturze.

N a jed n ym zatem pomniku, w rysu nku dw óch dzieł ręki ludzkiej, pochodzącej z jednej epoki, znajdujem y w z o ry ornamentacyi z dw óch różnych m omentów jej stop n iow ego rozwoju. P r zy c z y n a tego jest naturalna. W sp o m in a liś m y w yżej, że ceram ika trzym ała się d łu go archaicznych f o r m ; — -sk rzyn ia nasza dowodzi, że pewne rodzaje stolarstwa b y ł y w tem samem położeniu. N a jg łę b ­ szą i najsilniejszą podstaw ą każdej trwałej działalności c zło w ieka, a zgodnie z tem i praw dziw ie w ielkich a o r g a ­ nicznie z przeszłością zw iązanych epok sztuki jest zawsze trad ycya. Nie chodzi w nich n ig d y o to, że b y coś zrobić inaczej, ale raczej o to, b y udoskonalić spuściznę i stw o ­

Powiązane dokumenty