• Nie Znaleziono Wyników

A d r y a t y k , A r c h i p e l a g i w y s p a R h o d o s .

Triest, H ôtel de la Ville, g września 1884.

A b y uniknąć k w aran tan n y w lazaretach, za p ro w a ­ dzonej z p o w o d u grasującej w portach w ło sk ich c h o ­ lery, postanow iliśm y w e trzech razem z dw om a t o w a ­ rzyszami naszej podróży, profesorem U n iw ersytetu w ie ­ deń skiego H artlem i malarzem Jackiem Malczewskim , k o rzystać ze statku L lo y d a A r g o , k t ó r y kwarantannę ma o d b y w a ć na morzu. P o d ró ż nasza będzie w sk u tek tego o w iele dłuższa. O m in iem y A n k o n ę , ale w ypadn ie nam jeszcze o p ły n ą ć I s tr y ę , i wstąpić do Fium e, przed opuszczeniem austryackich w yb rzeży. Mając czas, z w ie ­ dziliśmy tak dobrze mi z poprzednich po d ró ży znany T r y e s t i je g o interesujące pomniki, na które się z w y k le w oczekiw an iu ż y w s z y c h wrażeń i w przejeździe, za m ałą zw raca u w agę. K a ż d y jednak, kto przedsiębierze podróż na W sch ód , do G recy i, lub jeszcze dalej do A z y i Mniejszej, zwłaszcza, jeśli chce w niej, tak ja k my, szukać wspom nień i za by tk ó w , które klasyczna s ta ro ­ żytność po sobie zostawiła, powinien ją rozpocząć od Tryestu, rzym sk iego Tergeste, w ty ch się pomnikach rozpatrzyć i tutaj siadać na statek.

3 5

N ad tern miastem rozrzuconem amfiteatralnie w o koło portu i przeciętem kanałami, w ch od zącym i w g ł ą b ulic, pełnem i łodzi m asztow ych i okrętów , wznosi się w y ­ soko, o g ó rsk ie szczy ty oparta, ku morzu dalekiemu zw rócon a, starochrześcijańska b a zy lik a, z nizkim, pro­ stym frontonem, ze ścianami pokrytem i płytam i średnio w iecznych g r o b o w c ó w i z w y s o k ą czw orok ątn ą wieżą z boku. N a zewnątrz, z jednej strony g łó w n e g o jej p o r ­ talu ciągnie oczy, na k ro k sztyn ie wsparte, ch a r a k te r y ­ styczne, brązow e popiersie Eneasza S y lw iu s z a Piccolo- mini, papieża Piusa II., tego humanisty na tronie Pio- trowym , z tiarą na g ł o w i e i z tym lek k im uśmiechem na ustach, k tó ry zapow iad a zw rot do starożytności i z a ­ razem początek n o w y ch czasów. N a bocznej ścianie wieży, w niszy g łę b o k ie j stoi postać świętej, z palmą m ęczeńską w dłoni, p ełn a naiwności i uroku, ś w ia d czą ­ ce go o tych cnotach cichych, co ro sły, ja k pierw iosnki na ruinach staro żytn ego świata. Nareszcie wewnątrz, na sklepieniach absyd, k o ń c zą c yc h boczne naw y, w p ó łc ie ­ niu jaśnieją prastare mozaiki z V I. wieku, z figurami świętych, Chrystusa i M aryi, w k tó ry ch uroczystej p ro ­ stocie znać jeszcze niezatarte starożytne tradycye. A l e to nie wszystko. W i e l k a i kam ieniem w y ło ż o n a terrasa, k tó ra poprzedza b a z y l ik ę , ogrod zona jest murem po l e ­ wej stronie, z drzwiami o kla syczn ych profilach, które prowadzą do o grod u, o kilk u schodzących na dół kon- d yg n acyach , p e łn e go w śród drzew rzym skich fra g m e n ­ tów, zebranych w Istryi, F riu lu i A k w i l e i i otaczających op arty o ścianę w ejścia g ró b W in k elm an a, tego, k tó ry klucz do sztuki starożytnej znalazł i p ie rw szy w naszych czasach odczuł znaczenie jej piękności. W i d o k stamtąd wspaniały, szeroki, na ża gle białe okrętów , na ciemne smugi p a ro w có w i na te »mokre słon ych w ó d ścieżki,« mówiąc słow am i poety, któ re nas »do E u ro to w y c h b r o ­ dów zaniosą« i bezpośrednio ze starożytnością zetkną.

Opuszczając ruch i g w a r n o w o ży tn y i patrząc na te p o­ mniki, przenosim y się m yślą stopniowo i p ow oli z c o ­ dziennego naszego otoczenia w tę dziejową przeszłość, która ma b y ć przedmiotem naszych poszukiwań. W e jś ć na tę g ó r ę , zw iedzić tę b a z y lik ę , p o ch ylić czoło przed tym g r o b o w c e m , na wstępie do takiej, ja k nasza p o ­ dróży, jest to toż samo, co zdać sobie spraw ę z naszego do jej celów stosunku.

j ó

N a morzu, na statku Argo, dnia 12 września.

Od trzech dni jesteśm y na pełnem morzu i p o g o d a nieustannie nam sprzyja. N iebo czyste, morze na całej przestrzeni, ja k ciem ny lazu r, p osrebrzony pianą w e ­ zbranych ruchem statku fal. S u ro w e brzegi A lbanii, o skalistych, dzikich i nagich stokach, skąpane w e m głach, tow arzyszą nam po lewej s tr o n ie ; przed sobą wid zim y bliżej w y s e p k ę Fano, a dalej oczekiw ane, zale- dwo dostrzeżone K o r fu . S tatek nasz p r zy g o to w a n y i o d ­ św ieżon y b y ł do przejadu Ismaila - Paszy, b y ł e g o w ic e ­ króla e g ip sk ie g o , k t ó r y się na lądzie zatrzym ał i pow rót swój z K a rlsb ad u do Neapolu, z pow od u grasującej tam cholery na później odłożył, co sprawia, że mam y na nim w ięk szy kom fort i pod ka żd y m w zglę d e m w ię k s z ą , jak na innym w y g o d ę . K a ż d y z nas ma dla siebie ładnie um eblowaną kabin ę i może się w niej rozgospodarować, jak we w ła sn ym pokoju. P o d ró żn y ch jest bardzo mało. W pierwszej klasie, prócz nas trzech, ty lk o lewantyń- ski n ego cyan t ze S m yrn y , k t ó r y w ra c a do żony i dzieci. W drugiej i trzeciej także nie wiele. K r a w i e c G re k z żoną Fran cu ską i dzieckiem, jad ący z P a r y ż a do Aten; ksiądz W ło c h , m ilczący, zam k nięty w sobie i p o k a z u ­ ją c y się z rzadka na p o k ład zie ; nakoniec jak iś T u rek, k t ó re g o b ęd ziem y mieli za to w arzysza najdłużej, g d y ż

3 7

jedzie tak, ja k i m y do Adalii. D ziw n ym trafem, zna on L an ck o ro ń sk ie g o i doktora Luschana z naszej w y ­ praw y, i jedzie z W ie d n ia, gd zie u oku listy A r lt a szu­ k a ł rad y na oczy. W domu je g o część naszych k o le g ó w w roku zeszłym mieszkała. P okazuje się zatem, ja k świat jest m ały i ja k stosunki są obecnie łatw e, skoro się sp o tyk a z tymi, k tó rz y się tak daleko b y ć zdawali. P r z y stole w sali jadalnej w id ujem y parę razy dziennie kapitana, D alm atyńca, nazwiskiem Garofolicz, bardzo miłego, sym p atyczn e g o i inteligen tnego człow ieka, który znaczną część świata w życiu swojem objechał, temi drogam i statki przez lata prowadził, ze znaczną ilością podróżujących europejskich i a z y a ty ck ich znakomitości znał się osobiście i uprzyjem nia nam podróż żyw em i i interesującemi opowiadaniami. C zy ta m y na pokładzie, przechadzam y się w zdłu ż i wszerz, patrząc na nieskoń­ czone horyzonty, i na p ię k n y świat w około. K t o ś słu ­ sznie powiedział, że A d r y a t y k i morze Śródziem ne mają tę w yższość nad w szystkiem i innerni częściami globu, że łączą w sobie p iękn ość natury, w charakterze morza i brzegów , z najdonioślejszemi i najsławniejszemi w sp o ­ mnieniami historyi. N ajw iększe fak ta dziejowe stają nam przed oczym a na w id o k portów i miast, na któ re p a ­ trzym y przez lornetę ze statku i k tó ry ch g ło ś n e nazw i­ sk a obijają nam się o uszy. C zło w iek w śród te g o ja- kiem ś w yższem i szlachetniejszem życiem żyje i w id n o ­ k r ą g rozszerza się przed nim.

W porcie K orfu, dnia 13 września.

K w ara n ta n n a zatrzym ała nas tutaj, od wczoraj, od -• g o d z in y po południu, aż do dzisiejszego wieczora. M o ­ rze południa i niebo południa na samym w stępie nas powitało. Z jednej strony ponure w yb rz e ż a A lbanii, z zawojem obłok ów , srebrzystych i przem iennych na

38

gó rsk ich w ierzchołkach, ze wspomnieniami C h i l d - H a ­ rolda, a z drugiej, j a k b y w y k u ta ręką rzeźbiarza w y ­ sepka Fano, starożytna O g y g i a i płaskie a nizkie brzegi

K orfu , hom erycznej C o rc y ry , z podnoszącym się w g‘órę szczytem S. Salvatoro. Cieplej się zrobiło i b a r w y n a ­ b rały w jasnej, przezroczej i idealnej swej tonacyi, w ię ­ k szego blasku. M orze w y g lą d a ło , jak roztopion y turkus, na tle k tó re g o jaśn ia ły białe i pomarańczowe, ozłocone słońcem żagle statków. Czem bliżej celu, tern w id o k b y ł weselszy. L a s y oliwne, c y p r y s y i b iałe m ury dom ów nadbrzeżnych, rozrzuconych coraz gęściej, z a po w iad ały oczekiw an ą przystań. Nareszcie ukazało się miasto z dw om a wielkim i, ciem nym i bastyonami starej fortecy

Furłezza uecchia, po lewej i nowej Fortezza nuova, po

prawej stronie. M ięd zy w ierzchołkam i tych fortec i p o ­ niżej nad brzegiem rozciąga się o n o , o w yso k ic h d o­ mach, białych, k ilk o p ię tro w y ch , z zielonemi żaluzyami i balkonami, przypom inające pomniejsze w ło s k ie porty, wesołe, śmiejące s i ę , ładne, zachęcające do w y l ą d o w a ­ nia i do w y c ie c z e k w okolice, sław ne ze w spaniałych w id o k ó w i bujnej, południowej roślinności. Tym czasem zajechała łódka ze strażą lekarsk ą przed statek i rozpo­ czął się przegląd p r z y g o to w a w c z y kwarantanny. W sz y s tk o co żyło, cała załoga, majtki i oficerowie, jedni po dru­ gich, z w yż sz e g o pomostu, musieli schodzić schodkami na niższy, przed oczym a lekarza, k tó ry ich o g lą d a ł i r a ­ chował. Nam zrobiono ten zaszczyt, że poprzestano na rzucie oka. Nie m ożem y jed n ak opuścić statku. T o też n ie z w y k ły , sp o w o d o w a n y brakiem zajęcia, ruch się m ię­ dzy nami obudził. K a p ita n siedząc pod w ielk im masz­ tem i naprzeciw ko busoli, op ow iad ał nam tryb u la cye komiczne ja k ie g o ś an gielsk ieg o lorda, k t ó re g o kied yś w o ził do Indyi i k ilk a z nim kw arantan przechodził. P rzez ten czas M a lczew sk i szk ico w ał je g o portret w a l ­ bumie, a oficerowie i służba, w szystk o otaczało g o d o ­

k o ła i p rzy g lą d a ło się z ciek aw o ścią tej pracy. K r a w i e c ateński z żoną w y s ia d ł tutaj i zawieźli g o w prost do lazaretu, w sk u te k cz e g o F ran cu sk a z dzieckiem w nie- b o g ło s y krzyczała. Na ich miejsce p r z y b y ło k ilk u T u r ­ ków , a m ięd zy nimi m ło d y B e y , brat gubern atora w y ­ sp y Chios. S k o r o słońce zaszło i przyszła noc ciemna, przezrocza i gwiaździsta, T u r c y n o w o p rzyb yli, o w y d a ­ tnych rysach, o g o rz a ły c h twarzach, w cze rw o n y ch f e ­ zach i b iałych Zawojach, rozlok ow ali się na niższym pokładzie na rozciągniętych dyw an ach i grali w karty, p rzy świetle św iecy, drgającej słabo w cichem p o ­ wietrzu. W tem skoncentrowanem, tajemniczem, rem- brantowskiem ośw ietleniu postacie ich i stroje w y s t ę ­ p o w a ły z tak m alowniczą p la s ty k ą , że się ich nie b yło można napatrzyć.

- 3 9

W porcie K a p sa li wyspy Cerigo, dnia /y września.

O p ły n ę liś m y w y s p y Jońskie, zatrzym ując się w p o r­ tach A r g o s t o l i na K e f a lo n ii i w Zanthe, a dzisiaj o g o ­ dzinie 12. w południe stanęliśmy w porcie K a p sa li w y ­ sp y Cerigo, najbardziej z tych w ysp wysuniętej na p o ­ łudnie. P a t rz y liś m y przez ten czas na b rzegi A k arn an ii i brzegi Peloponezu, na oblane falami s k a ły L e u k ad y, sławnej m ytyczn ą śmiercią greck iej p oetki S a fo n y i na I ta k ę , ojczyznę Odyseusza. W s z y s tk ie te w yb rzeża i w y ­ spy są skaliste, n a g ie i o g o ło c o n e z roślinności. Z ale­ dwie tu i owdzie na nich szarzeją lasy oliw ne i na nie­ k tó ry ch b ieleją, j a k wieże murowane wiatraki o p ł ó ­ ciennych skrzyd łach. Zanthe z domami b ia ły m i i w y s o ­ kimi, p rzegląd ającym i się malowniczo w m orskiem z w ie r ­ ciadle, przypom ina żywro niektóre neapolitańskie porty. Od czasu, ja k opuściliśm y A d r y a t y k i w jechaliśm y na m o ­ rze Jońskie, ociepliło się jeszcze bardziej. P o w ie tr z e jest tak przezrocze, że nocami siedząc na pokładzie, w w y

-40

godnem k rześle i podniósłszy g ł o w ę rw g ó r ę , można, słuchając szumu morza i plusku fal, cieszyć się o w iele gw iaźd zistszym firmamentem i o w iele jaśniejszą drogą m le c z n ą , ja k na naszym nieboskłonie. W cz o ra j w ie c z o ­ rem ruch b y ł tak ł a g o d n y a prędki, że sprawiał w ra ż e ­ nie lotu w jak iś nieznany, senny a lepszy świat.

Dzisiaj wcześnie w yszedłem na pokład, a b y zob a­ czyć wschód słońca. W s z y s c y podróżni jeszcze spali. Po lewej stronie w id ać b y ł o na w id n o k rę g u ciemne krańce Peloponezu, a bliżej groźn e, w zasłonę z m g ie ł rannych przybrane szczyty T a y g e tu . Za niemi blask jutrzni o p ł o ­ mienistych tonach t w o r z y ł jaśniejące tło, a przedtem morze blade, pomarszczone na całej przestrzeni, m ig o ­ tało się, ja k atłas. W tern wiatr od wschodu silniej wiać zaczął, zapow iadając słońce, k tó re g o g orejąca tarcza nad horyzontem zabłysła. P ow ie d zia łb y ś, że fikcya m i­ tologiczna stała się rzeczyw isto ścią, i że skrzydlate w ia tr y Notus, Lips i A p e lio te s w y p r z e d z iły tryu m faln y ryd w an H eliosa - A p o llin a. Z blaskami olśniewającym i w oczach, zszedłem do kabiny, a b y jeszcze zasnąć. W parę godzin jednak ruch i w rzaw a mię obudziły i b y ł o o w iele inaczej. P r z e p ły w a liś m y p rzy ląd e k Mata- pan, g ro ź n y dla żeglarzy. Coraz silniejszy i g w a ł t o w n ie j­ szy w icher k o ł y s a ł nami na w szystkie strony i z m ałym w yją tk ie m w sz y s c y ś m y chorowali.

Nie przeszkodziło to wszakże, żem się przyjrzał w yspie Cerigo. Jest to, ze statku przynajmniej, najpię­ kniejsza z w ysp Jońskich, C yth erea starożytnych, na brzegi której w yszła W e n u s A n a d io m e n e , urodzona z białej piany i gd zie m iał stać pałac Menelasa i H e ­ leny. N ajpoetyczniejsze k re a c y e m itologii greck iej się z nią wiążą. Jedna z najdawniejszych h an d lo w ych osad fenickich, ja k w szystkie m iejscowości z kultem A fr o d y t y i a zyatyck iej A startei związane, ze św iątynią k i e ­ d yś sław ną bogin i miłości, z g ro tą nadbrzeżną, w y p e ł ­

41

nioną falami, a po dziś dzień noszącą nazwę kąpieli H e ­ leny. Ojczyzna rzeźbiarza H erm ogen esa i te g o lir y cz ­ n ego p o e ty P hiloksena, k t ó ry w o la ł łań cu c h y d źw igać w kopalniach, ja k chwalić złe wiersze tyran a Dyoni- zyusza S y ra k u za ń sk ie g o . W czasach w o jn y Peloponez- kiej opanowana przez A te ń c z y k ó w , k t ó rz y dla floty g r o ­ żącej sąsiednim brzegom Lacedem onii, w yb o rn ą w niej przystań znaleźli, — nie ma dzisiaj więcej ja k 10.000 mieszkańców, jest zupełnie prawie skalista i n ag a i przy zło taw ych b arw ach sw ych porow atych w apienn ych for- macyi, w y g lą d a w śród morza, jak olbrzym ia gąbk a, opraw na w turkus i w lapis lazuli. P ło w e i ciemne, ch ro ­ powate i pogarbion e jej ścian y piętrzą się na lew o od wjazdu w g ó r ę po nad naszemi gło w a m i, tw orząc w y ­ soko, u szczytu ściętą platform ę, z której wyrastają gład sze i jaśniejsze m u ry zamku, ze starą w ieżą g e n u ­ eńską, na tle b łę k itó w . Na prawo, niżej w dole jaśnieje białością sw ą ja s k ra w ą g ro m a d k a d om ków portu, o p ła ­ skich, tera so w ych dachach, wśród kaktusów , palm, drzew oliwnych, i jakichś jasnych, sz m aragd o w ych pinii. W i e l ­ kie łodzie ryb ack ie, m alowane od spodu żółto - zielona- w ym k olorem , p rzegląd ają się g łę b o k o w zw ierciadle lazu ró w , a stroje r y b a k ó w , w czerw o n ych frygijskich czap k ach , uzupełniają ten ko lo ryte m i oświetleniem przypom in ający już A f r y k ę obraz. Z jednej łodzi w y ­ dostał się z w ielkim trudem na pokład n o w y podróżny, G rek, olbrzym iej w ie lk o śc i i grubości, z brzuchem, jak beczka, p o grążo n ym w s z e ro k ie j, fałdzistej, w kształt spodni upiętej, ciemno - niebieskiej spódnicy, w takiejże b a r w y kaftanie, ow in iętym czerw onym pasem, z koszulą rozpiętą na obnażonych i ob rosłych piersiach. Z pod szerok iego słom ian ego kapelusza w ystę p u je twarz je go o k r ą g ła i św iecąca się od potu, ja k dynia, k tó rą c z e r­ w onym fularem obciera. T en k a lib a n o w e g o rodzaju o l ­ brzym, w y ję ty , j a k z bajki i należący prędzej do świata

42

fantazyi, ja k rzeczywistości, w siadł na nasz statek w Cy- therei, a morze huczało c iągle i pianą swą szumiącą i b i a ł ą , m yło i b iło ciemne s k a ły i rafy brzegów , jak w czasie narodzenia bogin i.

Syta, port Hermupolis, dnia 16 września.

Statek przez pół dnia i noc całą tań czył na w szy st­ kie strony i podnosił się w re gu larn ych odstępach w g ó r ę , aby znowu z łosk otem spaść na dół. P o w y c i ą ­ galiśm y się na łó żk ach kabin, znosząc w tej h o ryzo n ­ talnej p o z y c y i jak o ta k o ten taniec. P rzez okno otwarte patrzyłem leżąc, na to wspaniałe, burzliwe, ciemne i pie­ niące się morze, i słuchałem d łu go je g o głośnej mu­ zyki. Nad ranem zrobiło się spokojniej i ciszej. R o z j a ­ śniło się niebo i p o k a z a ły się C yk la d y.

Z daleka ku południo - wschodowi, przy przejrzyst- szem powietrzu i przez m orską lunetę dojrzećby można na horyzoncie w7yspę Santorin, znaną z win swych, a p o ­ zostałą z sąsiedniemi w ysep k a m i Terasią i A spronisi po starożytnej Therze, k tó rą w u lkan iczn y w y b u ch na 2000 lat przed Chrystusem rozsadził na trzy części. L a t temu 20 arch eo lo g francuski F ou ąu e, z pod w ulkanicznych form acyi w y d o b y ł tutaj przedhistoryczną P o m p e ję i p o ­ robił od k rycia p o k re w n e Schliem anow skim w Troi, tak ważne dla znajomości początków7 g reck iej kultury. O m i­ nęliśm y w ys p ę Miło, starożytne Melos, sła w n ą znalezie­ niem tej W e n u s L uw ru, k tó ra po dzisiaj pozostała naj­ piękniejszym posągiem starożytności, jak i czasów na­ szych doszedł, dalej na lewo S yph n o s i Seriphos. P o z o ­ stawiliśm y po prawej stronie Paros, b o g a tą w marmury. W y k o p a n o tu w X V I I . wieku, tę kam ienną k ro n ik ę , ob ej­ mującą ch ron ologiczn y p rze b ie g dziejów greck ich , od założenia A te n aż po czasy A lek sa n d ra W ie k ie g o , która stała się wdasnością lorda A ru n d e l i przekazana uni­

43

w e rsyteto w i O k s f o r d z k ie m u , zajm owała d łu g o św iat uczony pod nazwą Marmora Oxoniensia. N a kon iec o k oło g o d zin y 4. po południu stanęliśmy w porcie Hermupo- lis, leżącym na wschodnim b rzegu w y s p y S y r y , staro­ żytnej S yro s, ojczyzn y P h erek yd esa , filozoficznego Pita- goresa protoplasty. Dzisiaj jest ona ja ło w a i p rzy h o d o ­ wli trzody chlewnej, będącej głó w n e m zajęciem m ie ­ szkańców, tak brudna, że jej w io sk i i dom ostwa pod tym w zględem t y lk o , ja k twierdzą podróżni, z niektó- remi osadami iYpulii i K a l a b r y i porówn ać się dadzą. N a maszcie naszego statku w yw ieszon o żółtą c h o rą g ie w k w a ra n ta n n y , a p rzy przeglądzie lekarskim w ysu nięto naprzód g r u b e g o G re k a na pokład, na św iadectw o zdro­ wia i d obrego stanu załogi, co w y w o ł a ł o g ło ś n y śmiech majtków. T o w a r y na postronkach podnoszą i spuszczają p rzy skrzypieniu łań cu chów i rytm iczn ym hałasie, do otaczających łodzi. Pozostaw iam to w a rzy szy ro zm aw ia­ ją c y ch z oficerami o strasznych wieściach cholery, k tó re p rzy n io sły te le g r a m y z Neapolu i korzystam z ustania ruchu, a b y dalej pisać.

Za so b ą, od wschodu m am y zam ykające w p ó łk o le port, w y s p y A n d ro s, M yk o n o s i najsławniejszą ze w sz y s t­ kich, św iętą Delos, zlew ającą się z innemi w jedną masę, k ie d yś wedle m ytu p ły w a ją cą po morzu i zatrzymaną w tern miejscu, dla dania p rzy tu łk u 1.atonie. Stanow i ona j a k b y środek te g o tanecznego k o ła w ysp i w ysep ek , któ re d o ­ s ta ły nazw isko C y k la d i t w o r z y ł y fed eracyjn y zw iązek , pod opieką słon eczn ego b ó stw a i pod przew od nictw em A ten. D w a lata temu, p oszukiw ania francuskich a rc h e o ­ lo g ó w H om olle i H au vette - Besn ault w y d o b y ł y z pod ziemi na jej pustkowiach, ruiny św iątyni A p o llin a i j e g o matki, ślady w ielkich i w span iałych m arm urow ych g m a ­ chów, i znaczną ilość archaicznych g re ck ich rzeźb, f ra ­ gm en tów i napisów. Częściowo zaledw ie ten m ateryał o p r a c o w y w a n y n au kow o b y ć zaczął, i w iele za p e w n e

44

czasu upłynie, zanim się przek on am y o całej j e g o d o ­ niosłości. D o z d o b y cz y tych należą posągi, p rzy p o m i­ nające A pollin a z Ten ei, o hieratycznej p o staw ie i m ar­ tw ym na ustach uśmiechu, fragm enta p o k r y te polichro­ m ią, A rtem is skrzyd lata w b ie g u A rcherm osa z Chios, pierw sza i najstarsza nam znana statua greck a, opatrzona nazwiskiem artysty, o której nas doszły starożytne św ia­ dectwa, g r u p y połam ane Boreasza, p o r y w a ją c e g o Ory- thiję i Eos, unoszącą K e p h a l o s a , które z roztwartem i s k r z y d ła m i i o rozw ianych szatach, stan o w iły a k ro tery frontonu jednej ze św iątyń i r y s o w a ł y się wydatnie, pełne ruchu, na tle nieba, nie mówiąc o napisach, nie­ ocenionego znaczenia dla znajomości kultu i finansów greck ich . W s z y s t k o to złożone zostało na sąsiedniej w y ­ sepce M ykonos, g d z ie ma le ży ć bez p rzykrycia, w y s t a ­ w ion e na r o z k ła d o w y w p ły w słot i w iatrów dotąd.

D o w ys p tych przystęp jest bardzo utrudniony. N iektóre z nich nie mają bezpiecznych przystani i ster­ cz ą stromemi ścianami skalistych b rze g ó w , prostopadle d o morza, są o g o ło co n e z roślinności i urozmaicone co najwięcej szeregiem w iatraków , tak, ja k n ie k ie d y w y ­ s p y Jońskie. N iek tó re je d n a k b y ł y w starożytności za­ rosłe lasem, a na "wszystkich nieledwie w znosiły się św iątynie, o w spaniałych kolumnadach, w yrastających z wybrzeża. Inaczej ten świat w y g lą d a ć musiał w tedy, k ie d y ateńskie »teorye« na p o św ięco n ych statkach, p ł y ­ n ę ł y po nim w oznaczonym i p eryo d yczn ie p ow tarzają­ c y m się czasie, prując pow ietrze rozpiętemi żaglami, a ruchem w io seł fale, a b y uczcić A p o llin a Cynthios. Mimo w szakże c a łe g o opustoszenia, C y k la d y , tak, jak i inne w y s p y A rch ip e la gu , są pełn e uroku i przy przej- rzystem, eterycznem pow ietrzu i nieporównanem o ś w ie ­ tleniu, w yw ie ra ją niezatarte wrażenie. W y r a z is te i ja k b y dłutem artysty w y k u t e ich kształt}', robią je podobnemi z oddali do p ryzm atyczn ych k ryształów , zawsze o

lek-kiem i przemiennem odpow iednio do p o ry dnia zabar­ wieniu. P rzed wschodem słońca, na tle b la d e g o i lśnią­ c e g o się, jak ż y w e srebro żyw io łu , mają k o lo r niebie­ ski, przypom in ający ten puch, czy też tę »farbę,« która, p o k r y w a śliw y naszych o g ro d ó w . S k o r o słońce wejdzie i morze się roziskrzy, jaśnieją ozłocone, j a k topazy. W ieczorem rozpalają się w szystkim i blaskam i zachodu i p ow oli g a s n ą , przybierając róźow aw e tony, n ie w y p o ­ wiedzianej delikatności. Nareszcie p rzy św ietle gw ia zd i w śród nocnych cieniów, w y g lą d a ją , ja k k o p u ły z lapis- lazu li, u w ydatn ion e i poorane promieniami w schodzą­ cego k siężyca i otoczone srebrnym wieńcem rozbijają­ cej się o ich b rzegi piany. K rajo b raz ten ma w całem tych słó w znaczeniu idealny charakter i na p ierw szy rzut oka jest, j a k b y stw o rzo n y na ojczyznę i gniazd o młodzieńczej gre ck ie j kultury.

S k a ł y te rozrzucone m iędzy brzegam i prastarej A z y i, z jej dalekiemi i ginącem i w otchłani w ie k ó w cy- wilizacyami, a n o w ym i budzącym się zaled w ie z p rzed­ h istoryczn ego snu europejskim i heleńskim światem, g r a ł y w istocie rolę kamieni rozrzuconych w strumie­ niu, po k tó ry ch życie m o gło z je d n e g o brzegu i s k a ­ cząc, że tak p ow iem y, z kam ienia na kamień, dostać się na b r ze g drugi. Starożytn ość p o ró w n y w a ła je obrazowo na niebieskiem morzu do ciem nych plam na jasnej sk ó ­ rze pantery. Interfusa nitentes aequora Cycladas, ja k m ó w ił H oracy. F en ick i handel, m ający wszędzie em po­ ria, roznosił p rodukta sztuki egipskiej, chaldejskiej i as-

Powiązane dokumenty