• Nie Znaleziono Wyników

Z asilatelstvi vod — Sokolnice u Brna

okno! — rzekłem zdenerwowany zbliża­

jącą się burzą.

— W ięc nie rozumiesz? — pytał znów Roger, nie zwracając uwagi na moją p ro­

śbę.

— Nie. Ale dlaczego przypuszczasz, że musi tu być ukryty jakiś tajemniczy sens?

Każdy globus jest rzeczą żyw ą, która się porusza i która odpowiada!

— Jakto, odpowiada? — pytał on.

— No, zupełnie zwyczajnie i poprostu — wykrzyknąłem zniecierpliwiony — to nie jest przecie takie zaw ikłane! Chcesz w ie­

dzieć, gdzie leży jakieś miasto, patrzysz na globus, szukasz i on ci odpowiada!

— Mój kochany — rzekł Roger — taki dowcipny to ja sam jestem. Ale Korridez nie pisał swej kartki, by mnie pouczyć o tak proitej rz ecz y ! To zupełnie niepodo­

bne do n iego!

W tej chwili oślepiająca błyskawica przewinęła się na tle otwartego okna, a za nią nastąpił ogłuszający huk. Potoki deszczu poczęły spadać z głuchym po­

szumem na trawnik ogrodu.

— A to szalona burza! — rzekł Roger, powstając z krzesła.

Byłem pewny, że chce zamknąć nare­

szcie okno, ale on nie m yślał nawet o tern.

W tedy trochę zdenerwowany, począłem opowiadać o pierwszej lepszej rzeczy, któ­

ra przyszła mi na myśl:

— Wczoraj czytałem o strasznej burzy, jaką nawiedzona została Ameryka. Kto wie, czy ta nasza nie będzie taka sama?

Ale w tej samej chwili skoczyłem na równe nogi; globus kręcił się i uczyniw­

szy pół obrotu, stanął.

— Czy nie widziałeś, jak się kręcił? — spytałem.

— Nie!

— Ruszył się w tej samej chwili, gdy powiedziaiem słow o Ameryka! 1 oto Ame­

ryka stanęła przedemną.

Oboje pobledliśmy, a Roger rzekł nie­

pewnym głosem :

— Czy to nie zdenerwowanie z pow o­

du burzy? Czy mam zamknąć okno?

Ale ja się zawstydziłem i rzekłem z irytacją:

— To nonsens! Zabierzmy się do rze­

czy i zbadajmy, czy mi się przypadkiem nie śniło?

Nie pamiętałem już o oknie i burzy, nie widziałem strasznych błyskawic, pra­

gnąłem wiedzieć! Rozwiązać zagadkę!

— Roger! — zaw ołałem — patrz uwa­

żnie! Ameryka jest obecnie od mojej strony. Ty jesteś po odwrotnej! Powiedz teraz słow o: Ameryka!

On patrzył się w globus i rzekł głośno i dobitnie:

— Ameryka!

I globus począł się kręcić! — 1 uczynił cały obrót i stanął, gdy Ameryka była naprzeciwko mego przyjaciela.

— Francja! — krzyknąłem.

I globus uczynił znów obrót, a przede- mjią stanęła Francja.

—. Muszę wiedzieć, co w tern tkwi za tajemnica! — krzyknął Roger, porwał globus i podbiegł do okna.

Podniósł globus i obracając go, oglądał ze w szystkich stron. Zabierałem się w ła­

śnie do tego, by się również zbliżyć do okna i przyjrzeć się tajemniczej m a szy ­ nie, gdy nagle straszliwa sina błyskawi­

ca oślepiła mnie.

Runąłem na ziemię i przy akompania­

mencie straszliw ego huku, ujrzałem, jak mój przyjaciel obsunął się na podłogę.

P ow stałem i rzuciłem się do niego. Ale ujrzałem już tylko czarną, spaloną twarz a tuż obok rzecz dziwna.

B łyskaw ica, która zabiła Rogera, spa­

liła także powłokę głobusu. Pozostała tylko dębowa podstawa a na niej można było zauw ażyć cały szereg przyrządów i instrumentów miniaturowych, błyszczą­

cych i zupełnie niezrozumiałych.

A gdy w pierwszej rozpaczy wydałem kilka wykrzykników, mechanizm noto­

w ał je i przenosił na płyty.

A rozwiązanie tej prostej tajemnicy spowodow ało śmierć mego biednego przyjaciela.

86

la n c e r k i w św iątyn i.

N a w yspie B a li w archipelagu J a k j u ż na innem miejscu wspumhie- M alajskim , obok w ysp y J a w y , ż y ją liśm y, z obrządkam i religijnem i u lu- ludy które k ła n ia ją się jeszcze bogom dów w yznających bogów pogańskich, pogańskim. L u d y te budują dla czczo- połączone są także i tańce. Obrazek nych bogów św iątyn ie, urządzone p rze d sta w ia nam taką św iątynią

po-w środku n ieraz z po-w ielkim p rze p y- ga ń sk ą w której podczas uroczystości fÄfw. f f ab/dfÄ /Wwfffo«yfÄ fW a g wyzwawfy fw y ^

<5o-f z /W g <5o-f <5o-f <5o-f <5o-f /w a b o .# w y - gpw f ^ r z y /W r « /# f f f 6z«ffr^oMf s p y w swych św iątyniach, w których re w ykon u ją różne tańce na cześć bo- wykonują swoje obrządki religijne, gów, które umieszczone są w św iątyni.

; a l o o t

Mój przyjaciel Julek ma czasem wcale niezłe pomysły. Ale tylko „czasem“.

Naogół morowy chłop, dowcipny, p rzy ­ stojny, ma powodzenie wśród kobiet.

Onegdaj byliśmy na zabawie w lokalu powiatowej straży ogniowej. Trzy kilo­

metry za miastem. Poszliśm y o trzeciej po południu. W e trójkę: ja, Julek i nasz spólny znajomy — Wacek. Zabawa była pierwsza klasa! D ziew czyny — paluszki lizać.

Piło się, tańcowało, słowem — zaba­

wa na całego!

O jedenastej postanowiliśmy wrócić już do domu. Nazajutrz trza było pójść prze­

cie do pracy.

W ychodzimy. Noc ciemna, dżdżysta.

Trzy kilometry do miasta. Bierzem y się pcd pachę i idziemy. Gdyśmy doszli do rogatek, okazało się, że w mieście niema już tramwajów.

— Chłopcy — powiada Julek — ja już

dalej nie mogę i ś ć ... Musicie mi postawić tak sów k ę... Ja mam najdalej do domu...

Szukamy po w szystkich kieszeniach, ale nie m ożemy znaleźć ani grosza.

Całe pieniądze poszły na w ódkę w lo­

kalu powiatowej straży ogniowej.

— Trudno, musimy iść, niema rady — powiadam.

— Ja nie pójdę.. . odpowiada Julek. — Zabijcie a nie pójdę...

— W ięc co z r o b isz ? ... Zostaniesz tu ną d rod ze?.. .

— N ie.. . Już zo b a czy cie.. . Dam sobie radę.. .

Na rogu była dyżurująca apteka. Julek wchodzi i dzwoni:

—- Czy to p o g otow ie?.. . H allo!... P o ­ gotowie? Proszę przyjechać natychmiast na róg Srebrnej i W odnej.. . Jakiś czło­

wiek leży ma chodniku nieprzytom ny...

Proszę p ręd zej!...

Czekamy w szy sc y w e trójkę, co z te­

go będzie. Gdy po kilkunastu minutach w dali ukazała się nadjeżdżająca w szyb- kiem tempie karetka pogotowia. Julek ru­

nął na ziemię, udając trupa a m yśm y się skryli za rogiem. W idzieliśmy jeszcze

jak dwóch sanitariuszy wpakowało go do karetki i auto pojechało do miasta.

Przyznam się, żeśm y mu zazdrościli.

— Psiakrew — mruczał W acek —. Ju­

lek już pewno śpi spokojnie w domu a my jeszcze drepczemy po tym błotku.

Następnego dnia zrana zadzwonił do mnie Wacek:

— Te, słu ch a j... hi-hi-hi-hi.. . — nie mógł powstrzym ać się od śmiechu. — Czy w iesz co stało się z Julkiem? Słu­

chaj . . . hi-hi-hi-hi. . . Zawieźli go, kapu­

jesz, do szpitala.. . hi-hi-hi. On udawał, kapujesz, że go strasznie brzuch boli, to go zapytali, w którem miejscu, a on, bra­

cie, pokazał po prawej stronie.. . hi-hi. . I rozumiesz, wzięli go zaraz bracie, na stół operacyjny i wykrajali ślepą kiszkę, Hi-hi-hi.. Och, nie wytrzym am ! Hi-hi*

hi-hi-hi.. .

Odwiedziliśmy go dzisiaj.

Biedny Julek leżał w łóżku biały jak płótno i jęczał z b ó ló w .. .

Potem przyszła siostra i zwróciła nam uwagę, że w szpitalu nie wolno się tak głośno śm ia ć.. .

Powiązane dokumenty