• Nie Znaleziono Wyników

Z Zielonej Góry na Antarktydę

Przemysław Piotrowski, Kod Himmlera, Wyd. Videograf, Chorzów 2015, 344 s.

Kod Himmlera jest debiutancką powieścią Przemysława Piotrowskiego, pisarza urodzonego i zamieszkałego w Zielonej Górze. Jak czytamy na okładce, autor jest byłym dziennikarzem „Gazety Lubuskiej” (pracował w dziale sportowym oraz śledczym), pasjonują go m.in. podróże, geografia i historia – i nie ma wątpliwości, że wszystko to z po-wodzeniem wykorzystał w swojej książce.

Tomasz Turczyński, dziennikarz sportowy z Zie-lonej Góry otrzymał wiadomość o nagłej śmierci swojego ponadstuletniego dziadka. Musi wobec tego zmienić swoje plany i pojechać do babci, która z dnia na dzień została sama. Na miejscu okazało się, że za śmiercią dziadka kryje się jakaś tajemnica sięgająca jeszcze czasów drugiej wojny światowej, gdy pracował on jako robotnik przymusowy w Gó-rach Sowich. Pozostały po nim dokumenty, które trafiły do Tomasza. Co zawierają? Jedno jest pewne:

rozszyfrowanie ich nie będzie łatwe.

Niemal jednocześnie badacze ze stacji naukowej dokonują szokującego odkrycia na Ziemi Królowej Maud na Antarktydzie. Ślady wiodą do nazistow-skich Niemiec. Wszystko wskazuje na to, że coś jest na rzeczy – bo w rozwiązanie tajemnicy muszą

zaan-gażować się służby wywiadowcze. Rozpoczyna się wyścig wywiadów, by rozwikłać mroczną zagadkę nazistów dotykającą najciemniejszych stron ludzkiej natury.

Tomasz podejmuje się śledztwa na własną rękę.

Sprawa robi się coraz bardziej skomplikowana, ale i niebezpieczna. Zielonogórzanie będą mile za-skoczeni, bowiem akcja na jakiś czas przenosi się do naszego miasta. I to prosto do Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki im. C. Norwida! W czytelni bi-bliotecznej główny bohater spędza czas, usiłując znaleźć jakiekolwiek źródła, które byłyby pomocne w rozwikłaniu sekretu dokumentów. Może liczyć na pomoc pracującej tam bibliotekarki – Kasi, któ-ra mocno angażuje się w spktó-rawę dokumentów i...

w związek z Tomaszem. Przemysław Piotrowski buduje tu bardzo pozytywny wizerunek zawodu bibliotekarza: dziewczyna jest pomocna, kompe-tentna, sympatyczna i uzdolniona językowo, co nie pozostaje bez znaczenia dla dalszego ciągu akcji. Dla naszego miasta to tym bardziej miłe, że Kasia jest zatrudniona w Bibliotece Norwida. Zielonogórskich akcentów jest zresztą w powieści więcej: Tomasz mieszka na osiedlu Zacisze, Kasia wybiera się na

153

RECENZJE I OMÓWIENIA

zakupy do Focusa, wspólnie odwiedzają też klima-tyczny „Kawon”. Kod Himmlera z Zieloną Górą w tle wpisuje się w rozpowszechniony trend osadzania akcji powieści w rzeczywistej topografii miast.

Bibliotekarka ma kontakty w świecie naukowym i w ten sposób wspólnie z Tomkiem docierają do niemieckiego profesora, który podejmuje się pomóc w odczytaniu starych dokumentów. Sprawa gmatwa się jeszcze bardziej. Giną ludzie. Tomek nawet się nie obejrzał, kiedy znalazł się w krzyżowym ogniu walki wywiadów: rosyjskiego i brytyjskiego.

Tylko podjęcie ryzyka i „pójście na całość” gwaran-tuje mu, że rozwikła zagadkę dziadka. Nie waha się, by przyjąć propozycję wywiadu brytyjskiego i wziąć (wspólnie z Kasią) udział w wyprawie na Antarkty-dę i tam na miejscu przekonać się, co wydarzyło się tam podczas drugiej wojny światowej, co postawiło na nogi służby specjalne. Powieść poszerza swoje horyzonty, stając się udanym połączeniem powieści sensacyjnej, szpiegowskiej, thrillera i horroru.

Trzeba przyznać, że książka z każdym rozdzia-łem nabiera tempa i skraca czytelnikowi oddech.

Piotrowski świetnie potrafi prowadzić narrację i pamięta też o sugestywnych opisach kilkudzie-sięciostopniowego zimna i przygnębiającej, długiej polarnej nocy. Ujawnia się tu także pasja historyczna autora. Poznamy szczegóły związane z działalnością zbrodniarzy nazistowskich podczas drugiej wojny światowej: Heinricha Himmlera, Emanuela Schäfera i Karla Dönitza, próby skonstruowania Wunderwaf-fe. Ale na pierwszy plan wysuwa się Josef Mengele i jego odrażające eksperymenty pseudomedyczne.

Nigdy dosyć przypominania, do czego zdolny był nazistowski reżim. Trzeba stale o tym pamiętać, by nie powtórzyły się te okropne czasy wcielonego zła.

Książce przydałyby się jeszcze drobne poprawki redakcyjne: w rozdziale, którego akcja rozgrywa się

w marcu, mowa jest o „pięknym październikowym wieczorze” (s. 27). Są zdania, które mogłyby brzmieć lepiej, np. „[...] Iris, z którą spędził dwa piękne mie-siące podczas półrocznej wymiany studenckiej, na które jeździł kiedyś tak często jak tylko mógł” (s. 56).

Natomiast Kasia aż nazbyt często nazywana jest w powieści „młodą bibliotekarką”, jakby autorowi w tym szczególe brakło kreatywności.

Miłośników tropienia wątków mogą zaintereso-wać nawiązania do innych książek i autorów. Finału nie powstydziłby się sam Stephen King (jak dowia-dujemy się z okładki, to na nim m.in. wychował się Piotrowski). Zapewniam, że strach naprawdę może udzielić się czytelnikowi. Bohater powieści Tomasz Turczyński to niegdyś dobrze zapowiadający się pił-karz, ale jego błyskotliwą karierę przerwała kontuzja.

Tu można dostrzec podobieństwo do biografii Jo Nesbø, norweskiego pisarza powieści kryminalnych, który miał taki właśnie sportowy epizod w młodości.

Odwiedzamy też siedzibę brytyjskiego wywiadu MI6, znaną z filmów z Jamesem Bondem.

Po adresem Kodu Himmlera można powiedzieć wiele ciepłych słów. Jest sprawnie napisana, przebieg akcji jest dynamiczny i nietuzinkowy. Postacie boha-terów są wyraziste i charakterystyczne. Wyróżnia się wśród nich Tomasz, i to nie tylko dlatego, że jest głównym bohaterem. Czy jego postać jest zapo-wiedzią nowego świata? Ale nic więcej powiedzieć nie mogę, bo jego tajemnica wyjaśni się dopiero na końcu. Finał można zresztą odczytać z jednej strony jako zabawę konwencją, a z drugiej – także jako symboliczne nawiązanie do demonów, tkwiących w ludzkiej duszy. Obyśmy nie musieli się przekony-wać, jak żyje się w świecie, gdy się budzą i dochodzą do głosu.

Joanna Kapica-Curzytek

Pamięć? Wejście poety...

Jerzy Szewczyk, Pamięć nie wystarczy, Stowarzyszenie Jeszcze Żywych Poetów, Wyd. MAJUS, Zielona Góra 2014, 60 s.

Jerzego Szewczyka nie trzeba szerzej przedsta-wiać. Znany od kilkudziesięciu lat lubuskiemu środo-wisku kulturalnemu, ale także szerszemu ogółowi, z kilku obszarów aktywności w życiu publicznym, w krótkim okresie ujawnia kolejny raz swoją twórczą obecność. Inicjuje, przypomina, zachęca do myślenia.

Nie ujmując nic z bogatego doświadczenia ży-ciowego i wielorakich osiągnięć, chciałbym odnieść się głównie do literackiej pasji autora. Wiąże ją z au-tentycznym rozkochaniem w poznawaniu świata, z ciekawym ukazywaniem jego uroków w fotografii, zgłębianiem kultury hellenistycznej, doskonaleniem znajomości języków. Jeszcze raz można się było o tym przekonać, podziwiając fotogramy i wydaw-nictwa na wystawie eksponowanej na przełomie lutego i marca 2015 w foyer WiMBP im. C. Norwida w związku z 55-leciem jego pracy zawodowej i dzia-łalności społecznej. J. Szewczyk od wielu lat sięga po pióro jako narzędzie przekazu. Z czytelnikami

„Pro Libris” dzielił się wrażeniami ze swoich dale-kich podróży, przedstawiał bardzo bliskie mu sprawy greckiej emigracji w Polsce. Z należnym znawstwem problemów wielokrotnie dowiódł, że nie obce są mu sprawy miasta i regionu, jest częstym gościem na łamach lokalnej prasy. Należy do najaktywniejszych uczestników lubuskich spotkań literackich. Swoje książki prezentuje zawsze w oryginalnej celebrze, ukwieconej atrakcyjnymi ciekawostkami. W dysku-sji podejmuje każdy temat, ożywia ją dociekliwymi pytaniami i pogłębionymi refleksjami.

Czynny udział J. Szewczyka w wydarzeniach społecznych i kulturalnych, jego niespotykana pra-cowitość i nieustająca dociekliwość w odkrywaniu siebie i otaczających zjawisk zaowocowały cieka-wymi wydawnictwami. W bieżącym ćwierćwieczu ukazało się dziewięć pozycji o profilu zawodowym i ściśle literackim. Debiutował w roku 1990 opraco-waniem historycznym z zakresu własnej profesji.

Przedstawiany obecnie tomik poezji jest już dziewiątą książką, zaświadczającą kilkuletnie związki z płod-nym środowiskiem Jeszcze Żywych Poetów.

Autor-skie motto, powtórzone z wcześniejszej monografii szkolnej, zagadkowo kieruje naszą myśl ku wnętrzu:

To nie jest poezja To nie jest proza

To jest zabawa ze słowem.

I chociaż tytuł tomiku tylko w części oddaje jego zawartość, bo prawie tyle samo znacząca jest uprzedzająca „zabawa ze słowem”, to bez wątpienia prymat należy do medytacji o istocie pamięci. Tej zwyczajnej, człowieczej.

Pamięć, pamięć... Pojawia się ponownie na tytu-łowej okładce, jest w pewnym stopniu kontynuacją poprzedniego wydawnictwa. Przeszłość karmi się pa-mięcią (Wyd. MAJUS 2012) to spisane prozą wspo-mnienia – od lat najwcześniejszych po dzisiejszość.

Autor karmi tę pamięć, przechowalnię doświadczeń i wrażeń, nostalgiczną przeszłością, przywołaniem przeżyć z lat dzieciństwa i szkolnego dorastania, złożonych losów bliskich mu postaci. A teraz oto...

jeszcze przed odchyleniem okładki zostajemy znowu uprzedzeni: „Pamięć nie wystarczy”. I od razu wypada się zastanowić: o czyją lub o jaką pamięć idzie? Uni-wersalną czy imiennie określoną? Komu i dlaczego ona nie wystarczy? Autor nie daje prostej odpowiedzi, skłania czytelnika do własnych interpretacji, kierując go do dwóch zasadniczych rozdziałów.

W pierwszym, o karmieniu pamięci, jako pod-stawę również przywołuje wspomnienia, które – jak sam stwierdza – są jak niezasychające rany. Dotykają refleksji z podróży do dalekich Indii, ożywiają ciągle niezaspokojoną tęsknotę za pięknem stron rodzin-nych, za ludźmi z ukochanego Łasku, jego okolicami, rozciągającymi się w wyobraźni autora od Grabi aż po Odrę; to do nich autor wraca najczęściej. Poszukuje meandrów swojego losu w zodiakalnym zawirowa-niu i w symbolice „przypisanej” mu siódemki. Własny portret rzeźbi rymem i rozświetla błyskiem dowcipu.

Swoją pamięć karmi także innymi obrazami, mniej przytulnymi, jak choćby epitafiami z cmentarnych

155

RECENZJE I OMÓWIENIA

tabliczek. Ile w tym „czystej” poezji, a ile naturalnej spowiedzi? Oczekiwań od potomnych? Poetycka wizja pamięci ociera się o zrozumiałą na tym etapie życzeniowość. W wierszu adresowanym do przyja-ciół, rozliczając się z samym sobą, ale i rad udzielając, wyraża nadzieję, że ci, którzy po nim zostaną, będą dobrze go wspominać. Zapewne tak się stanie, bo znany Lubuszanin na to w pełni zasłużył.

Troska o utrwalenie pamięci staje się dla Szew-czyka ważną motywacją. Jeśli jest Druga strona pa-mięci – następny rozdział – to znaczy, że poprzednia, o której wspomniałem wyżej, była pierwszą. Nie jest to podział konsekwentny, tematycznie łączy obydwie „strony” wiele zbliżeń, podobieństw nawet.

Zresztą dotyczy to także wstępnej, beztytułowej partii utworów, w której autor próbuje zbudować obraz własnego „ja” przez pryzmat doznań i wrażeń z różnych okresów życia. Wnikliwsze wgłębienie się w następne utwory pozwala jednak przyjąć zało-żenie, że pomieszczony w tym rozdziale dorobek to przede wszystkim dania teraźniejsze do karmie-nia pamięci przyszłej. Rozrzut tematyczny jest tu znaczny, od tekstów osobisto-współczesnych po okolicznościowe laurki dla publicznego podmiotu.

W poetyckim „pamiętnikarstwie” J. Szewczyka roi się od różnych wątków i zamierzonych domyślności, a poprzeczkę percepcyjną podnoszą komplikacje językowe, przeplatane oryginalną metaforyką, saty-rycznymi przybarwieniami, nierzadko celną puentą.

Na tytułową wątpliwość odpowiada sam autor na spotkaniu promocyjnym: aby zachować pamięć, po-trzebne są, obok bogactwa literatury wspomnienio-wej, oprócz spisanych pamiętników, także pomniki, nazwy ulic, zasoby archiwalne, wreszcie – elektro-niczne nośniki i „przechowalnie” danych. Ważny dla historii i kultury wytwór ludzkiego umysłu znajduje trwale przedłużenie w fizycznym kształcie materii.

Na umowną trzecią część tomiku składają się, zebrane w odrębnym rozdziale, językowe figle. Kon-sekwencji i w tym wypadku nie ma – ze słownymi zabawami spotykamy się już na pierwszych stro-nicach. To ulubiona od lat dziedzina samorealizacji J. Szewczyka, czemu niejednokrotnie dawał wyraz, gdy nie tylko treścią, ale tytułami swoich książek wprawiał czytelnika w zakłopotanie; wystarczy

przy-wołać takie pozycje jak Kraj obrazy (Wyd. MAJUS, 2006) czy Pistacje albo karo-seria (Wyd. Organon 2012). Twórca przyznaje się otwarcie do przekor-ności, gdy pisze: „słowom nadaję postać zagadki”.

W kilkunastu zwierszowanych figlach autor częstuje nas sporą dawką językowego humoru, wykpiwa ludzkie ułomności, bawi się żartami z ortografii, z uporem wścibskiego badacza wyszukuje słow-nikowe niekonsekwencje, aby rozśmieszać, a co niektórych prowokować do dalszych penetracji, Posługuje się po mistrzowsku swoim ulubionym narzędziem – elastyczną obróbką słowa, manew-rowaniem składnią zdania, rzeźbieniem wyobraźni za pomocą obrazowej przenośni. Jak sam przyznaje, swoje rzemiosło doskonali systematycznie, z zimną kalkulacją, pragnie być coraz lepszy, nie ukrywa, że strofy szlifuje wielokrotnie.

Podsumowanie dotychczasowe wniosków, wyni-kających z głębszej lektury prezentowanego wydaw-nictwa, prowadzi do uzasadnionej konkluzji: oprócz dostarczanych doznań emocjonalnych twórczość J. Szewczyka posiada również wymiar edukacyjny.

Nie sposób pominąć stosunku autora do kwestii korzystania z interpunkcji. W omawianym zbiorze niemal powszechna jest bezprzecinkowość, kropka występuje jedynie w wykrzykniku, pytajnik jest rary-tasem. To wymusza większą uwagę, często powtór-ne czytanie, jeśli chce się pojąć sens. Jednak autor nie zawsze jest konsekwentny – przy niektórych wierszach można przypuszczać, że brak określo-nego znaku jest celowy, zamierzony, a już w sąsia-dujących wersach – że może to być niedopatrzenie korektora. Na marginesie wspomnę, że w tomiku Między chmurą a kałużą (Wyd. Organon 2008) au-tor darzył pełnym szacunkiem zasady interpunkcji.

Bez przesady można zauważyć, że w omawianych teraz strofach niemal wszystko zależy od przecin-ka. Zdania bez interpunkcji nie ułatwiają percepcji tekstu, stwarzają pole do niejednoznaczności, sens wyłania się dopiero podczas mówionej interpretacji, odtwarzania, przemiany wyrazu w słowo. Autor, jako wytrawny „zabawiacz”, jest w tym dobrze zo-rientowany i taką postawą nakłania czytelnika do wytężonej uwagi. Jakaś część odbiorców może tego nie akceptować, dotyczy to zwłaszcza tych spod

„starej daty”, wychowanych w kulcie do wierszu składnego, rymowanego, pobudzającego do rytmu.

Niestety to dzisiaj rzadkość, poezję spowiła wszech-obecna białość.

Jerzy Szewczyk, inżynier o rozbudowanych zain-teresowaniach humanistycznych, przyznaje w któ-rymś z wierszy, że pisać zaczął późno, o zmierzchu, ale że jeszcze nie czas na ostatnie wiersze. Bo, jak dodaje gdzie indziej, życie go nie nudzi. To postawa zasługująca na uznanie i upowszechnienie. Zebrane w omawianym wydaniu wiersze (51 utworów z lat 2012-2014) nie są łatwe w odbiorze. Chyba dzię-ki temu jest to poezja jak najbardziej autentyczna i ekspresyjna, aby ją zrozumieć, trzeba się nad nią z uwagą pochylić, zatrzymać, zastanowić i – najlepiej po pewnym czasie wrócić. Nowym zbiorem wierszy

J. Szewczyk wzbogaca lokalny dorobek, przysparza dumy twórcom spod „poetyckiego poddasza”, ale też nie ukrywa, że jak każda edycja, tak i ta dostarcza mu satysfakcji. Warto po ten zbiór sięgać. W wielu sytuacjach może być pomocny – gdy dopada nas nostalgia, gdy jesteśmy ciekawi oryginalnego warsz-tatu, mamy ochotę uczestniczyć w językowej zaba-wie, gdy możemy pozwolić sobie na orzeźwiający luz, gdy wreszcie przywoła nas powinność pamiętania.

Gdy odchylam okładkę ofiarowanego mi eg-zemplarza, oko moje zatrzymuje się na autorskim wpisie: „Nigdy nie zapomnę...” – to jakby ciąg dalszy tytułowego ostrzeżenia. Niezapominanie, „druga strona” z wnętrza tomiku, oby trwało jak najdłużej.

Czesław Strawa