• Nie Znaleziono Wyników

Kiedy wszystko znaczy „wszystko”

Komentarz Lichodziejewskiej, podobnie jak przywołane wspo-mnienia, mieści się w najbardziej rozpowszechnionym modelu lektury twórczości Broniewskiego. Szczera i autentyczna poezja pozostawała w nierozerwalnym związku z pozaliteracką rzeczywi-stością. Bezpośredniość i uczciwość zawartych w poezji poglądów nie podlegała wątpliwości, co nie oznaczało w żadnym wypadku bolesnego uproszczenia czy próby nadania twórczości i poecie jed-nolicie monolitycznego charakteru. Wręcz przeciwnie – uwikłana w relacje ze skomplikowaną rzeczywistością, poezja odpowiadała również w sposób niejednolity. Dlatego najwłaściwsza lektura twór-czości autora Wiatraków powinna była dążyć do zrekonstruowania i skompletowania skomplikowanej, pełnej „pęknięć” i „zygzaków”

całości. I w tym miejscu znowu powinno paść Foucaultowskie pyta-nie: „[…] lecz cóż znaczy owo »wszystko«?”.

Słowo o Stalinie stanowi szczególne dla „wszystkiego” wyzwanie.

Gdybyż był to tylko problem edytorski. Sprawa nie dotyczyła jednak możliwości czy chęci publikowania tekstu. Zwątpienie czytelników i przyjaciół Broniewskiego nie odnosiło się do drukowania kontro-wersyjnego poematu, ale kontestowało samo jego zaistnienie. Nikt nie pytał Broniewskiego, jak mógł coś takiego upublicznić, lecz jak mógł coś takiego napisać. W tym sensie i z podobnego dylematu wyrastający komentarz Lichodziejewskiej musiał być nietypowy.

Oto edytorskie „wszystko” – w imię kompletności – narysowało co prawda „zygzak” i spowodowało „pęknięcie”, lecz zarazem obnażyło niezdolność bycia „wszystkim”. „Wszystko” nie ma być jednak wszystkim, ale tylko „znaczyć »wszystko«”. Wyjaśniając wiersz z roku 1949, tekstolog tłumaczył go z perspektywy lat dziewięćdzie-siątych, kiedy okazało się, że jeden tekst, do tego jeden z najpopu-larniejszych, w różnych momentach zaczął mówić wieloma głosami.

Napisany przypadkiem (być może) panegiryk tuż po powstaniu budził entuzjazm i zachwycał (nie wszystkich); kilka lat później ten sam wiersz wywoływał niechęć, a pół wieku później gotów był wywołać oburzenie. Nie zmienił się z natury swej statyczny tekst,

ale zmieniła się rzeczywistość. Zadaniem edytorki stało się ogarnąć

„wszystko”, nie zrywając zarazem biograficznego związku pomiędzy wierszem i rzeczywistością.

Przywołana w komentarzu bibliograficzna statystyka („ogłoszono kilkadziesiąt publikacji poświęconych Stalinowi”) zaprezentowała konwencję, na której tle poemat Broniewskiego niczym się nie wyróżniał. Pojedynczy głos włączony został do chóru, dzięki czemu kłopotliwy temat uległ w jakimś stopniu neutralizacji. Co więcej – powstały rzekomo po pijanemu tekst nie musiał już tracić na jakości.

Lichodziejewskiej chodziło jednak o coś innego. Komentując tekst, zupełnie pominęła kwestię jego jakości – w tym wypadku nie należało to do obowiązków edytora i jest całkowicie zrozumiałe.

Jednak powołując się na pijacką anegdotę, Lichodziejewska zakwe-stionowała autorską poczytalność i niejako ubezwłasnowolniła poetę. Dzięki temu wydrukowany wiersz nadal pozostał wierszem – podobno (jak chciała Szymańska) nawet niezłym – niemniej zakwestionowany został jego autograf. Uwierzytelniająca sygnatura zwyczajowo stawiana jest na koniec lub po zakończeniu pisania. Jeśli jednak zawierzyć językowemu stereotypowi, autorskiego podpisu należałoby szukać przed lub pod tekstem. Sformułowany w piśmie komunikat rozdziela i odsuwa w czasie nadawanie oraz odbiór i to ten właśnie dystans stał się odpowiedzialny za niebezpieczeństwo spotkania wiersza z 1949 roku z czytelnikiem z czasów późniejszych niż rok 1956. Lichodziejewska nie udzielała jednak czytelnikowi wyjaśnień, powołując się na dystans i „ślad nieobecności”, ale uznała, że momentem inskrypcyjnie obecnym był tylko czas autografu (pod-pisu), i na ten właśnie moment edytorka wyłączyła Broniewskiego z rzeczywistości – ustaliła jego chwilową nieobecność w świecie.

Nad-podpisany wiersz będzie można czytać, analizować, a nawet interpretować, ale nie sposób będzie już mu uwierzyć.

Problem zakwestionowania prawa do istnienia nie był oczywiście ontologiczny, lecz retoryczny i – dopóki miał ambicję ustalania prawdy – pozostawał również problemem etycznym. To Ryszard Matuszewski zanotował uwagę, że był Broniewski poetą, u którego

„nie było strofy nie poświadczonej autentyczną prawdą

wewnętrz-nego przeżycia”102. Niewielu krytyków nie podpisałoby się pod podobną uwagą i chociaż każdy swoją sygnaturą, jednak niewielu z mniejszą niż Matuszewski mocą. Opatrzona tautologicznym epite-tem „prawda” służyła za większy niż zwykle nominał. „Autentyczna prawda” była przecież etycznie prawdziwsza, a retorycznie – bar-dziej od zwyczajnej prawdopodobna. Pozostawiona bez epitetu, prawda miała zdolność „poświadczenia przeżycia”, lecz podwojona i wzmocniona epitetem zyskiwała (przekonującą) siłę przeświadcze-nia.

Chwytem, który w takiej sytuacji okazywał się skuteczny, było sięgnięcie do źródła, to znaczy do rozmowy, która równoczesnością i bezpośredniością przekraczała „wpisany” w tekst dystans. Zda-rzało się z niego korzystać krytykom, zdaZda-rzało również edytorce, kiedy przy okazji Słowa o Stalinie wtrąciła głęboko nieteksto-logiczne zdanie: „[…] jak powiedział mi Broniewski”. Niewielkie w takiej sytuacji miało znaczenie, czy przekazana informacja była wiarygodna. W taki czy inny sposób prawda została zawarta w języku. Jakaś prawda wpisana była w panegiryk i jakąś prawdę

„powiedział Broniewski”. Jednak dla czytelników lub rozmówców, przekonanych o nierozerwalnym związku poezji z „przeżyciem”, rzeczywisty Broniewski nie tylko mówił rzeczywistość, ale wręcz był rzeczywistością, która mówi. Strofa – naprawdę nieważne jaka – została poświadczona przeżyciem, wiersz otrzymał przypis (dopowiedzenie), a prawda – tautologiczny epitet. Wszystko znaczy (staje się) „wszystko” („wszystkim”), ponieważ przesunięta do przypisu (dopowiedzenia) rzeczywistość nie szuka poświadczenia w strofie (żadnej rzeczywistości nigdy nie było to potrzebne), ale ma za zadanie „poświadczać autentyczność”. Mówiąc najprościej:

nie szuka siebie w rzeczywistości, ale szuka rzeczywistości w sobie.

Autoryzacja staje się autentyzacją.

Robienie do wierszy Broniewskiego przypisów (dopowiedzeń) z rzeczywistości nie było niczym wyjątkowym, zwłaszcza kiedy dotyczyło kontrowersyjnego wiersza. Stąd pochodził przywołujący rozmowę z poetą przypis Sandauera do poświęconego Balladzie

102 r. MatuszeWsk i: O Broniewskim – trochę inaczej…, s. 312.

o placu Teatralnym fragmentu artykułu. Dzięki niemu możliwe stało się dopowiedzenie historyczno-politycznego kontekstu, który co prawda niewiele wyjaśnił, ale pozwolił zamknąć (domknąć) refleksję nad „najbardziej zagadkowym utworem”103. Powoła-nie się na prywatną rozmowę dało badaczowi tak silną legityma-cję, że jedynym sposobem nawiązania z nim polemiki mogło – czy musiało nawet – być przywołanie innej rozmowy. Kiedy dziesięć lat po wystąpieniu Sandauera, w poświęconym Balladzie o placu Teatralnym artykule Grzegorz Lasota zganił poprzednika za „wnio-sków do końca niewyprowadzanie”, ripostą dla rozmowy z Broniew-skim była inna rozmowa z BroniewBroniew-skim104. Logika nakazałaby uznać jedną z informacji za fałszywą. Różnice były zasadnicze, ponieważ dotyczyły między innymi precyzyjnej daty historycznych wydarzeń.

Szczerość logiki (zacietrzewionych adwersarzy) zapomniała jednak szczerości logeo, które pamiętało jeszcze autentyczność chwili, w której zostało wypowiedziane. Kłopot nie wynikał zatem z kwe-stii, czy Broniewski skłamał. Zawsze, kiedy mówił, mówił „prawdę autentyczną”, prawdę jak najbardziej prawdopodobną. Problem wynikał jedynie stąd, że Broniewski, zdaje się, nie wszystkim mówił to samo. A już zupełnie inną kwestią pozostaje to, co kto w wypo-wiedzi usłyszał.

Nie ma tutaj żadnej sofistyki. Jest co najwyżej niestereotypowa szczerość „wszystkiego”. Słowo o Stalinie było szczere lub nie-szczere „(nazwy są nieistotne)”, zupełnie inaczej w roku 1949, a ina-czej siedem lat później. Jednak nawet w zatrzymanym po przełomie 1956 roku momencie, kiedy Broniewski szczerze wstydził się swego poematu, inaczej wstydził się przed Jerzym Giedroyciem (czy: dla Giedroycia), gdy podczas paryskiego pobytu pytał: „Panie Jerzy, czy pan mi poda rękę?”105, na pewno inaczej – przed radykalną w

komu-103 a. sa ndauer: Od romantyzmu do poezji rewolucyjnej…, s. 182.

104 g. La sota: Ballada o placu Teatralnym. „Kultura” 1964, nr 6, s. 8. Balla-dzie o placu Teatralnym poświęcona jest osobna, piąta część książki. Tam również zamieszczona została obszerniejsza wypowiedź na temat problemów związanych z ustaleniem genezy wiersza.

105 j. giedroyC: Bardzo go lubiłem. W: „Ja jestem kamień”. Wspomnienia o Władysławie Broniewskim …, s. 113.

nistycznych poglądach Janiną Broniewską, jeszcze inaczej – przed Szymańską, Lichodziejewską czy innymi. Wstyd z natury swej ma skłonności do tautologii106. Można najwyżej się zastanawiać, czy warto jeszcze dzisiaj brać ten wstyd przed siebie.