ZNAK ZAPYTANIA
D ’ALGOFORADO. L isty m iło sn e , II. w y d . W a rsza w a 1922.
BOHOW ITYN. K o b ieta z p r z e s z ło ś c ią . K ra k ó w 1922. „ S ło n e c z n ik i. W a rsza w a 1920
E W ER S II. 11. A lrau n e IV. w y d . L w ó w 1921. Ind je i Ja, W a r sz a w a 1921. M am aloi. II. w y d . W a r sz a w a 1922. „ W a m p ir (w d ru k u ).
FAHRE RE E. L u d zie c y w iliz a c ji. K ra k ó w 1921. „ N a sze so ju sz n ic z k i. II. w y d . W a r sz a w a 1922 r. P a n ie ń s tw o P an n y D ax. K ra k ó w 1921. FRANCI, a. B u n t a n io łó w . II w y d . W a r sz a w a 1922. C z e r w o n a lilja . W a r sz a w a 1921. H isto rja k o m ic z n a , W a r sz a w a 1922. K ELLERM ANN B. In g eb o rg a . W a rsza w a 1922. LOUYS P. K o b ieta i P ajac. W a rsza w a 1921.
PRZYBYSZEW SK I S. K rzyk. II. w y d . W a r sz a w a 1921. De P r o fu n d is, L w ó w 1922. RACHILDE. G od zin a z m y s łó w . K raków 1922.
SROKOW SKI M. I le d o n e , a k o rd y z m y s ło w e . L w ó w 1922.
VILLER S DE L'ISLE ADAM. Ew a p r z y s z ło ś c i, L w ó w 1922.
ZAPOLSKA G. A n ty se m itn ik . L w ó w 1921. „ F in d e s ie c le istk a . L u b lin 1922. , Jak tęcza. L w ó w 1921.
Janka. L u b lin 1921
,, K aśk a-K arjatyd a. L u b lin 1922. ,, K o b ieta b ez sk a zy . W a rsza w a . 1921.
M ałaszka. L w ó w 1922.
S e z o n o w a m iło ś ć . L w ó w 1921. „ S z a le ń s tw o , L w ó w 1921.
Znak z a p y ta n ia , L w ó w 192!.
Z p a m ię tn ik ó w m ło d e j m ęża tk i. L w ó w
' 1921
GABRJELA ZAPOLSKA
ZNAK ZAPYTANIA
POWIEŚĆ IV t y s i ą c, W Y D A L , . L T . K T O R * \ I N S T Y T U T LIT ER A C K I, S P . Z O. O L W Ó W W A R S Z A W A K R A K Ó W 1922. . http://dlibra.ujk.edu.plWSZELKIE PRAWA PRZEKŁADU N A WSZYSTKIE JĘZYKI ZA STR ZE ŻO N E.
Copyright by Lektor Nincleen hendred Twonty iwo.
SKŁADY GŁÓWNE:
we Lwowie:
„L ektor“ , M ikołaja 23. (dom w ła sn y ) rei. 52= „Księgarnia N au czycielsk a“, B atorego 12. »
w K rakow ie: w Lublinie „L ektor“, Rynek 22 . „L ektor“ , Szopena 5
w W arszaw ie:
„L ektor“, S ien kiew icza 5 . rei. 523—9■.
w Pozn an iu : w Gdańsku: „L ektor“ , Ratajczaka 3 3 . T ow . P ol. Żeglugi morskiej
Stadtgraben 13.
8 3 9 9 3 , v
OKŁADKĘ PROJEKTOWAŁ 1 WYKONAŁ ART. MAL. ALFRED ŻMUDA.
ODBITO W DRUKARNI „UDZIAŁOWEJ“ WE LWOWIE, http://dlibra.ujk.edu.pl
La voilà! la voilà! — zachichotała m oja
sąsiadka.
Spojrzałem w kierunku, w któ ry m p o biegły figlarne oczy h rabianki, i w śró d tłu m u gości spostrzegłem dw ie świeżo przybyłe ko biety, w itające się z gospodynią dom u.
T a ostatnia stała na środku salonu, piękna z olśniew ająco białem i ram ionam i, w ychyla- jącem i się z czarnej, jedw abnej sukni. Gała kaskada św iatła spływ ała z kryształow ego p a jąka, dźwigającego setki świec, i dopom agała w ystąpić na jaw w szystkim w dziękom tej zachw ycającej blondynki.
Jeśli jed nak gorące św iatło służy do u p ię k szania tego, co jest rzeczyw iście pięknem , oddaje w ręcz przeciw ną przysługę brzydocie, lub, co gorsza, brak om wszelkiego rodzaju.
Jasne św iatło balow e służy tyko m łodym i zachw ycającym kobietom , brzydkie w inny go stanow czo unikać — krzyw dzi je bezlitoś nie, w yjaw iając z szyderczą dokładnością w szystkie braki, czy w rodzone, czy przez czas spraw ione.
I. Znali zapytania (Lektor.)
D w ie dam y, w itające się z gospodynią do m u, p ow in ny były uciec czem prędzej z pod zdradliw ej kaskady św iatła, k tó ra z góry spły w ała. R am iona ich nie stw o rzo n e były do kąpan ia się w złotych blaskach...,
Były brzydkie, choć każda m iała o d ręb n y typ brzydoty.
Były to w idocznie m atk a i córka. Jakaś
air de fa m ilie —to coś nieokreślonego, co bije
zaw sze z rysó w osób, należących do siebie przez zw iązki k rw i, uderzało na pierw szy rz u t oka.
Ale różnica była w ielka.
Matka, kobieta, k tó ra daw n o przekroczyła pięćdziesiątkę, m iała w sw ej pom arszczonej i zw iędłej tw arzy w yraz praw dzie... lâchons
le m ot — m ałpi. Czarne oczy, niew ielkie,
biegały po obecnych dziw nie św iderkow ato, złośliwie, w yzyw ająco. T rzy m ała się prosto i sztyw no w sw ej aksam itnej bordo sukni, trochę w ytartej i zn iszczon ej— a kosztow na k o ronkow a zarzutka, okryw ająca niedostatecz nie chude i sczerniałe ram io n a, m iała n ie jed ną, choć staran n ie u k ry w an ą cerę.
P rzy p raw n y , zrudziały szynion różn ił się k o lorem od reszty w łosów , które dziw nym trafem zachow ała czarne i lśniące, W yglądała jak w alące się i popękane dom ostw o, pokryte
- 3 ~
now ą dachów ką — wogóle sp raw iała dziw ne wrażenie.
Mówiła dużo, przym ilając się i ściskając serdecznie piękną rękę gospodyni; pom im o gw aru, panującego w salonach, słychać b)Tło jej głos krzykliw y, dom inujący nad w szyst- kiemi...
U sunięta tro ch ę na bok, stała córka, w y soka, chud a panna, trzym ająca się dziw nie pochyło, tak że deka p iersio w a form alnie była w klęsła, a plecy zaokrąglały się i lśniły m igotliw ym blaskiem ...
B yła bru n etk ą, jak m atka; w łosy jej, ucze sane w ysoko, stanow iły głów ną ozdobę całej jej osoby. W ysoka fry zu ra odsłaniała chudą, białą szyję dziw nie białą, jak na szyję b ru netki. Ciemna, fioletow a aksam itka okalała ją dokoła, w iążąc się na boku w kokardę.
R am iona biedne, chude, delikatne, w ysta w ały z białej faille toalety, obrzuconej iluzją i p o d p in anej b ratk am i. W szystko było św ie że, eleganckie, gustow ne. W idocznie m atka dbała więcej o córkę, niż o siebie.
Oczu tej p an n y dostrzec nie mogłem. T rzym ała je uparcie spuszczone, a zresztą ca ła głow a była tak na p iersi zniżona, że p o d b ró d ek d o ty k ał się form alnie w ychudłej deki piersiow ej.
Była tak przeźroczysto chudą niem al, jak iluzja, otaczająca jej ram iona.
— P atrz n i’a m o u r- szczebiotała h rab ian k a Elzia do swej przyjaciółki Mizi, — jak „znak zap y tan ia“ dziś p rzy stro ił się w b ratki.
— W yraźnie chce pow iedzieć a ces m es
sieurs... pensez à m o i! .
— Oh, to się na nic nie zda; będzie to, co
zawsze; S tenia już niem a, aby nas zabaw ił.
C’esl dommage!
I ład n iu ch n a hrabianeczka, w yjąw szy z kie szonki m alu ch ne zw ierciadełko, przeglądać się w niem zaczęła.
— Czy nie będzie niedyskrecją zapytać — zw róciłem się do Elzi, — kogo panie nazy wacie „znakiem zap ytania?“
P anienki spojrzały po sobie.
— Décidément!... pan spadasz z nieba! — o d p arła Mizia.
— Nie dziw cie się piękne panie; je viens
d ’arriver... nie jestem w tajem niczony w w asze
m ilu chn e tajem nice.
— Och! To nie tajem nica, Loul le m onde
le sait, że W ładzia się nazyw a „znakiem za
p y ta n ia “ — odpow iedziała w reszcie P^Izia, p o w stając szybko z krzesełka.
— Ależ... — zacząłem , lecz nie dokończy- łem zdania. Obie panien k i p o fru n ęły na ś ro
__
5
-dek sali i tylko delikatny szm er jedw abne] gazy i m ocniejszy zapach Corijlopsis’u św iad czył o odlocie tych u p u d ro w an y ch aniołków . Nadeszły w łaśn ie księżniczki H ohenschuhe, przy b y łe z W iednia w raz z ojczym em , głó w no - kom enderującym w ojskam i, do K ra kowa...
Z W iednia do Krakowa!
Biedne księżniczki H ohenschuhe m u siały się nudzić śm iertelnie. W ątpię, czy naw et ser deczna przyjaźń Mizi i Elzi zdołała osłodzić im pobyt w m ałej m ieścinie.
Bądź-co-bądż, ja zostałem poinform ow any bardzo niedokładnie co do owej W ładzi i „znaku zap y tan ia“, a obok m nie zrobiły się d w a puste m iejsca.
Niedługo jednak byłem osam otniony. Z tłu m u kobiet i mężczyzn, cisnących się dokoła księżniczek, w ydostały się dw ie postacie k o biece i skierow ały ku m nie.
Były to te sam e dw ie dam y, któ re nie daw no tak niefo rtunn ie zaprezentow ały się m oim oczom pod olśniew ającym blaskiem świecznika.
Matka szła naprzód, podnosząc śm iesznie końcam i atłasow ych bordo pantofli brzeg su kni. Zbliżywszy się do pró żnych krzeseł, w y jęła z za paska in k ru sto w an ą lo rn etk ę i, p rzy j
— t) —
rzaw szy się uw ażnie pustym m iejscom , za w ołała na córkę:
— Władzia! placons nous id !
P an n a zbliżyła się w olno i autom atycznie zajęła m iejsce bliższe m nie, tak, że, siadając, dotknęła m nie sw ym spiczastym łokciem.
—Pardon, m onsieur! — w yszeptała, sp o glądając na m nie dziw nie lękliwie.
P rzekonałem się w tedy o dw óch rzeczach: N ajprzód, że to w łaśnie m oja sąsiadka n a zyw a się W ładzia i nosi śm ieszne przezw isko
„znaku zap y tan ia“ — a potem , że w łaśnie tak zw any „znak zap ytan ia“ m a przepyszne oczy.
Były to d w a w ielkie, czarne djam enty, o p raw n e w nadzw yczajnej długości rzęsy. N ieokreślony sm utek i tęsknota płynęły z tych źrenic, zaw sze p ra w ie w ziem ię w patrzonych. Ogrom ne, w spaniałe te oczy, osadzone głębo ko, raziły p raw ie w p o ró w n an iu z nieregu lar- nością rysów , szerokością list i w ych u d ze niem całej postaci.
Oczy te p ow in ny należeć do doskonałej piękności — tak były doskonale piękne i pod w zględem form y i pod w zględem w yrazu. Były to dw ie p rzepaście — sm utku i cichej, zrezygnow anej boleści... Zajęły m nie i zasta now iły one...
-
1
-Zacząłem śledzić uw ażniej m oją sąsiadkę. Źe nazw ano ją „znakiem zap y tan ia“, nie dzi w iłem się w cale. Gdy siedziała tak na brzegu krzesła, w yciągając chude ko lan a i trzym ając się pochyło, rzeczyw iście fo rm o w ała znak p i sarski, nadużyw any przez jednego z więcej znanych feljetonistów .
Osoba, k tó ra ją tak nazw ała, m usiała być złośliw ą, ale i dow cipn ą zarazem .
Rzeczywiście, tru d n o było dobrać lepszego m iana na określenie tak pochyło trzym ającej się kobiety.
W szyscy obecni w salonie byli zajęci św ie żo przybyłem i. P anienki cisnęły się do k się żniczek z oznakam i egzaltow anej i obłudnej przyjaźni, n aw et starsze m atro n y okazyw ały zbyt w iele uprzejm ości, niem al poniżającej, względem tych dw u dro b n ych o w y d atny ch biustach N iem ek, k tóre, m ru żąc im p erty n en - cko oczy, przyb ierały ton i m iny cesarzow ej podczas recepcjd w B urgu.
Ja nie spieszyłem się w cale ze złożeniem h o łdu tym księżniczkom „z k rw i“, jak o nich m ów iono.
W kobiecie im p o nu je m i tylko albo n ad zw yczajna urod a, albo piękność duchow a, prześw iecająca odrazu w spojrzeniu niew ieś- ciem.
— s —
Księżniczki nie zachw ycały urodą, choć m ów iono o nich, że są ravissantes, a oczy ich m dłe, niew yraźne, m ów iły tylko o p ra - terfestach i dw orskich balach.
W olałem w ięc pozostać na m ojem k rze sełku i o b serw ow ać p an n ę W ładzię, której oczy zajęły i zastanow iły m nie odrazu.
Zresztą m iałem tu m ało znajom ych. P rzybyw szy ze w si do K rakow a „na k a r n a w ał,“ dla zadow olenia jedynie m ej m atki, k tóra w swej troskliw ości w yobrażała sobie, że się nudzę w czterech ścianach m ej p u stel ni, w lokłem sw ą taczkę k arn aw ało w ą, zm ie niając frak na tużurek, tu ź u re k na frak, sto sow nie do okoliczności.
Znajom ości nie zaw ierałem chętnie. Mam to coś w naturze, któ re czyni m nie sztyw nym w obec osób nieznanych; jestem , przyznaję, bai'dzo drażliw ym na punkcie p o d aw an ia r ę ki i w y m iany m niej b an alny ch m yśli. W ola łem w ięc ograniczyć się n a kółku d obrych przyjaciół m ej m a tk i i byw ać tylko w tych dom ach, w których byw ać niejako byłem zm uszony.
Zresztą i z tych w ieczorów , rau tó w , obia dów w ychodziłem tak, jak ten „Jean, qui
s'en alla, com m e il était ven u 11 — nigdy nie-
p o d rażn ion y n aw et w swej ciekaw ości, nie
§
-czując nic dla tych ludzi, z k tó ry m i spędzi łem kilka godzin — an i sym patji, ani anty- patji, an i uw ielbienia, ani pogardy. Kobiety piękne, strojne, pachnące, szeleszczące jed w a biem i dow cipem , ale przeciw tego rodzaju p o k u so m byłem dostatecznie opancerzony...
W sąsiedniej w iosce, niem al tylko o m ie dzę, z okien gotyckiego pałacyku w yglądała śliczna ru m ia n a dziew czynka, a oczy jej w iel kie, piw ne, o złotaw ych blaskach, biegły z tęsknotą w stronę K rakow a ..
D ziew czynkę tę kochałem . Oto był mój pancerz.
Gdyby W ładzia była piękną, nie o b se rw o w ałb ym ją z taką u w a g ą ; ale „znak zapyta n ia “ był brzydki, — tylko jakiś sm utek, coś nieokreślonego pociągało m nie kn niej.
P o stanow iłem poznać ją bliżej. Tym czasem m atk a nie próżnow ała.
U siadłszy na krzesełku, ułożyła fałdy aksa m itnego tren u , kryjąc staran n ie jakąś żółtą plam ę, św iecącą się na ciem nej czerw ieni aksam itu. P otem obejrzała toaletę córki, p o p ra w iła niektó re listki aksam itnych kw iatów , obniżyła iluzję, ok ryw ającą jej w ychudły biust, i zaczęła lo rn eto w ać przechodzących.
W łaśnie nadciągały księżniczki, otoczone dokoła tłum em „p rzyjaciółek“. Szły w olno,
„pow iew ając w spaniałem i toaletam i z ró żo wej iluzji i w ysuw ając naprzód stro jne w kw ia ty gorsy.
Za ich nadejściem m atka W ładzi p o rw ała się z krzesła, — a uśm iechając się dziw acz- nie, po sun ęła się ku N iem kom z całym arse nałem ko m p lim entó w i ośw iadczeń p rzy ja znych.
W ładzia, pociągnięta przez m atkę, po stą p iła także kilka k rok ów w kieru n k u księżni czek, ale nie w ym ów iła ani jednego słow a, nie w yciągnęła naw et ręki. Oczy trzym ała w lepione w z ie m ię ; rzecby m ożna, że p o n i żająca uprzejm ość m atki sp raw iła jej przy krość.
P odobała m i się ta niem a pro testacja przeciw ko zachow aniu się całego tłu m u i u- czułem dla W ładzi coś nakształt szacunku.
T ym czasem do uszu m oich doleciały n a stępujące słow a, w yrzeczone ironicznym m ę skim głosem :
— L a comtesse Skierka zdaje się być en
intim ile z księżniczkam i... •
— P rzynajm niej m a szczere chęci ku te m u — o d p a rł d ru g i głosik, w k tó ry m pozna łem sreb rn e tony h rab ia n k i Elzi.
W ładzia stała tuż przy m n i e ; w idziałem , drgnęła pod w p ły w em tych słów, jak
głow a jej pochyliła się jeszcze niżej na piersi. W idocznie J a comtesse Skierka* była m at ką „znaku zap y tan ia“.
Dz w n i byli c> ludzie, zgrom adzeni w tym salonie. N adaw ali w szystkim przezw iska !
Przez chw ilę m iałem ochotę zapytać, ja kiem m ianem m nie ochrzczono.
Ale przy po m n iałem sobie, że m nie kole dzy szkolni przezw ali niegdyś „djabołkiem “.
W ystarczała m i ta jed n a nazw a i dlatego nie zainterp elo w ałem h ra b ia n k i Elzi o no w ą perłę jej dow cipu, m ającą jako o p raw ę m oją m izern ą osobistość.
H rabina i W ładzia w róciły na sw oje m iej sca. Księżniczki pociągnęły dalej, jak dw ie kom ety, w lokące za sobą w spaniałą m iotłę! ach, pardon!... ogon, czy tren, złożony z oso bników sam ej śm ietanki krakow skiego to w a rzystw a. H rab in a była w idocznie w zburzona
„nietaktow nem * p o stąpieniem W ładzi. Zaczęła więc u p om inać ją półgłosem . — Już cię serm on o w ałam tyle razy, aże byś dla księżniczki b y ła uprzejm ą. Ale ty perzistujesz w uporze. P ar quelle r a iso n ?
W ładzia m ilczała, tylko ręce jej n erw o w o ściskały biały, atłasow y w ach larz, przy k tó ry m w isiał m ały k arnecik z kości słoniow ej do zapisyw ania tańców .
— i i —
- Ï 2
Milczenie córki zniecierpliw iło h ra b in ę — zaczęła się stopniow o unosić.
O dpowiedz-że... ce que lu penses et ce
que tu v e u x ?
W ładzia lękliw ie spo jrzała w m oją stro - nę poznała, że jestem obcy, i obaw iała się w idocznie odsłaniać p rzed nieznajom ym śm ieszności swej m aiki.
- Mais, m a chere m a m a n —odpow iedziała w reszcie, — księżniczki są tak otoczone...
Głos jej był cichy, m iły, o pięknym k o n tr- altow ym dźw ięku.
— To w y m ó w k a! — zaw ołała m atka — tw oje po stępo w anie jest une m auvaise fierte ! Księżniczki m ogą nam otw orzyć najpierw sze salony w W iedniu. Sam a los sobie psujesz! Ja robię, co mogę !
Gorzki uśm iech p rzesu n ął się po w argach dziewczyny. W idocznie ta p raca m atki m u siała sprawdć jej bo lesną przyjem ność.
Szczęściem, m uzyka, u k ry ta na oszklonym balkonie, odezw ała się i prześliczny w alc O bviera M ćtry w zbił się po d plafon salonu.
Z dźw iękam i m uzyki zapanow ało ożyw ie
nie kobiety uśm iechały się i kręciły głów7- kam i, mężczyźni z m in am i pogrom ców św ia ta u su w ali się ku p o rtjero m , m askującym drzw i. Stam tąd, jak z o b serw ato rju m
iâ —
nom icznego, o b serw ow ali tancerki i, w edług posagu, konw enansu i urody taksując, uszczę śliw iali przetańczeniem jednego to ur'a w alca. Na odgłos m uzyki m am a h ra b in a d rg n ę ła i w y p ro sto w a ła się jak koń pułkow y. W ła dzia zato pochyliła jeszcze sm utniej głowę.
— Czy m asz kogo zapisanego na k arn e cie? — zap ytała h ra b in a córkę.
— Nie, m am o! — o d pow iedziała panna. — A m onsieur Sigism ond nie in w ito w ał cię w czoraj podczas kolacji do k otyliona?
— Nie, m am o. To Elizę, k tó ra koło m nie siedziała...
— C’est extraordinaire ! Jak ty nie m asz szczęścia ! W yprostuj się... oto przechodzi pan Leon* uśm iechnij się... Bon jo u r ! bon
jo u r, cher m o n sieu r!
I h ra b in a Skierka zaczęła całem i siłam i zw racać uwagę przechodzącego L eona B., mego daw nego szkolnego kolegę, k tó ry sp ie szył angażow ać ła d n ą blondyneczkę do w alca. Leon był człow iekiem ire's com m e il faut. P anie m ów iły o nim , że jest... dobrze. T ru d n o więc, aby człow iek „ d o b rze“ uchy bił naw et hrabinie... Skierce. O kraszając w ięc usta b analny m uśm iechem , zbliżył się Leon ku nam . Skłoniw szy się p rzed h rabiną, zwró~
cił się ku W ładzi, gdy w zrok jego spotkał się z m oim ,
Skinął m i głow ą up rzejm ie — w idocznie ra d b ył z tego spotkania. Ja niem niej, gdyż p o stan o w iłem użyć go za p o śred n ik a w p rz e d staw ieniu m nie h ra b in ie i jej córce.
Szybko w ięc po w stałem i oczam i w ska- łem L eonow i obie dam y. On z początku zda w ał się nie rozum ieć i sp o jrzał na m nie ze zdziw ieniem , prędko przecież op am iętał się i do pełn ił form alności, w ym ieniając m oje n a zw isko z p reten sją m istrza cerem on ji.
H rab in a spojrzała na m nie badaw czo i z pew nego rodzaju zdziw ieniem — nie zau w ażyła m nie do tej chw ili.
Nic dziw nego! Byłem tak m ałego w zro stu, a p rzedew szystkiem k ry łe m się w cieniu w ielkiego figusa, nie chcąc przeszkadzać w p o ufałej rozm ow ie m atki z córką.
To ostatnia przecież nie okazała żadnego zdziwienia, — tylko, podniósłszy sw e lekką, siną b a rw ą przy słon ięte pow ieki, sp o jrzała na m nie z jakim ś lękliw ym i sm utnym w yrazem .
Było to drugie spojrzenie tego w ieczoru, jakie z jej oczu spoczęło na m nie, a było tak rzew ne, tak pełne jakiejś tajonej boleści, że czułem dla tej biednej dziewczyny w ielką, n iezm iern ą sym patję.
14 —
— 15
Skłoniłem się p rzed nią, prosząc ją do tańca. L ekki ru m ien iec oblał jej bladą tw arz, pow stała p o w o li i bez najm niejszego wdzięku położyła rękę na m ojem ram ien iu . O bjąw szy jej kibić, zdziw iłem się, że b yła tak szczupłą. Czułem tylko fiżbiny, stalki i in ne m ordercze narzędzia, po kry te i zam askow ane białą tk a niną,
S erenada hiszpańska w ry tm ie w alca ko łysała kilkanaście par, obracających się p o środku salonu. Czarne fraki i ró żn o b arw n e tkaniny m ięszały się razem , łączyły i znów rozbiegały.
Z daw ało się że p ro m ień słoneczny ro zk ła da się się na b arw y tęczow e. Cała gam a ko loró w m ieniła się pod dźw iękam i m elodji M etry — m elodji szlachetnie, po ryw ająco n a m iętnych...
N aw et N iem ki w alcow ały z te m p eram en tem, a starszej księżniczce k rw i błyszczały oczy...
H iszpanja, kastaniety, to rre a d o rz y !.. to zdo ła i N iem kę rozruszać...
Ale m oja tancerk a ob racała się jak a u to m a t w m oich ram io nach , blada jej tw arz po b lad ła jeszcze bardziej, a oczy u p arcie sp u szczone zdaw ały się nie w idzieć ożyw ienia, jakie pan ow ało w sali, Tańczyła w dodatku
żle, m yliła się w tem pie i p o ch y lała się w tańcu gorzej jeszcze niż zw ykle. O bracając się, dostrzegłem w yraz szyderczy na n iek tó ry ch tw arzach, śm iech przyciszony doleciał m ych uszu.
W idocznie w y śm iew ano m oją tancerkę, a w d odatku i m nie z nią razem .
Nie jestem zarozum iałym i nie m am naj m niejszej dozy p ró żn o ści— ale p rzy kro m i było za tę biedną dziew czynę, w ystaw io n ą na pośm iew isko i obm ow ę całego to w arzy stw a.
Szybko do p ro w ad ziłem ją do m iejsca i chciałem posadzić na krzesełku, ale ona przez chw ilę o p iera ła się na m ojem ram ien iu silniej, a dłoń jej m im o w oli ściskała kurczo wo m oją rękę.
Spojrzałem na nią. Była tru p io bladą i o d dychała z trudnością.
— P an i jesteś c ierp iąc ą ? — zapytałem . — Nic... nic... zaw ró t głowy... to p rzem i nie — w yszeptała.
P u ściła m oją rękę i u siadła obok m atki. Ja zaś cofnąłem się tro ch ę w głąb sali, aby pozostaw ić w olne pole inn ym tancerzom , gdyby ci chcieli W ładzię w p row ad zić w ta-? neczne koło.
Lecz nikt się nie zjawiał,
H rabina Skierka siedziała odosobniona, trzym ając ciągle lornetk ę przy oczach, lub atakując kogoś z przechodzących.
W szyscy zaczepieni p rzem aw iali słów p a rę i spieszyli dalej, nie zw racając najm niej szej uw agi na W ładzię.
Ona siedziała znów m a rtw a i n ieruchom a, nie p a trz ą c n a tłu m tańczących. W tedy do piero dostrzegłem , jak b arb arzyń sko p ra w ie była ściśniętą gorsetem . Była odrażająco cie n ką w pasie, co ją nie upiększało bynajm niej. M usiała znosić istn e to rtu ry . H rab in a Skierka co chw ila p o p raw ia ła coś w toalecie córki, Robiła m i w rażenie starej żydów ki, siedzącej na stopniach, p row adzących do sklepiku, w k tó ry m się m ieszczą jej tow ary.
Ale kupujący, a p rzynajm niej targujący, nie zjaw iał się w cale.
D okoła tańczyły w szystkie m łode, a n a w et niem łode kobiety. D ziewczęta niektóre, pozbyw szy się pensjonarskiej sztyw ności, od daw ały się całą duszą zab aw ie; m ężatki ko kietow ały tańcem , uśm iechając się zalotnie.
Jed n a W ładzia była nieruchom ą, sm utną, zapom nianą...
P o w o li przy cichła hiszpańska serenada, p ary rozłączyły się i środek sali opróżnił się w m gnieniu oka.
_ n —
2. Znah zapytania. (L akier.)
— 18
-Ktoś potrącił przyjacielsko m oje ram ię. Był to Leon.
Ujął m ię po d rękę i w pro w ad ził do d ru giego pokoju, stanow iącego zarazem tak zw a ny „m ały salo n “ pani dom u.
M nóstwo chińszczyzny i laki przepełniało tę bonbonierkę, obciągniętą całą chińską m a- te rją w dziw aczne zygzaki.
Kom icznie po w y k rzyw ian i Chińczycy sie dzieli na m ałych etażerkach z pow agą człon ków krajow ego w ydziału podczas w akacyj.
— Cóż ? Tańczyłeś ze „znakiem z a p y ta n ia “— przem ów ił Leon, p otrącając jednego z C hiń czyków i p rzym uszając go tern sam em do kiw ania głow ą — ładn ie tańczy... ucho m a nadzw yczajne.
— Tańczy źle, ale to m nie nie dziw i b y najm niej — o d p arłe m ; — tak m ało kobiet tańczy dobrze, a szczególniej w alca.
Leon spojrzał na m nie ironicznie.
— Bronisz jej ? — zaw ołał — czyś się cza sem nie ro zam u raszo w ał w h rab ian ce Skierce ?
U śm iechnąłem się m im ow oli.
— Cóż za m yśl! W iesz przeciesz, że je stem już p ra w ie po słowie... Tylko ta dziew czyna w ydała m i się b ardzo sm u tn ą i nie szczęśliwą. Zresztą, jest tak opuszczoną i p ra w ie ign oro w aną w całem tow arzystw ie....
— 1«) —
— T ra r a ra! — p rzerw ał m i mój kole ga — tru d n o , ażebyśm y dla niej zapom inali drugich. Obie z m atką są to p raw d ziw ie w strę tne k reatu ry , narzu cają się w szystkim , w szę dzie włażą, proszone czy nieproszone. W iesz m i: elles nous donnent sur les nerfs...
— M atka w ydała m i się rzeczyw iście n ie sym patyczną; ale córka, p ow tarzam ci, z ro biła na m nie miłe w rażenie — rzekłem , sia dając na w ielkiej i w ązkiej sofeczce.
— Dziw ny m asz gust, mój drogi — z a w o łał Leon. — D ziew czyna sucha jak szkie let, brzydka, stara, a w dodatku biedna... oh ! ta k ! biedna do śm ieszności. Elle n ’a pas un
sou!
— Mało m nie to obchodzi — o d parłem ; nie m am zam iaru dziedziczyć po niej spad ku. Rzeczywiście jest brzydka i żle złożona, ale m a cudow ne oczy, a w dodatku w oczach tych jest coś, czego nie posiada ani Eliza, ani Misia, ani naw et księżniczka H ohenschuhe.
Leon roześm iał się serdecznie.
— A cóż jest w ty c h oczach, dites donc! Może skarby G olkondy?... pow iedz! Niech to w szystkim rozgłoszę. W szyscy in grem io zgło sim y się do m am y h rab in y, prosząc o ręk ą jej uroczej córki. No dalej, odkryj - że nam ten skarb... Cóż widzisz w tych oczach?
— Duszę! 1 to piękną duszę! — odparłem pow ażnie.
W esołość L eona nie m iała granic.
— Stilvoll, p ira m id a l! — w ołał, śm iejąc .się, — W ieś dziw nie na ciebie w pływ a, p o szukiwaczu... dusz! Robisz się rom antycznym , a to nie w modzie.
— Nie w iem , czy w m odzie jest daw ać kobietom dziw aczne i śm ieszne przezw iska. N azyw acie m atkę h ra b in ą Skierką, a córkę „znakiem zap y tan ia“. To rzeczyw iście nie- rom antyczne.
Leon zab ra ł się znów do dręczenia C hiń czyka.
~~ Cóż chcesz, mój drogi ; ainsi va le m oii'
de — w yrzekł po c h w il i; — h rab in a Skierka
jest rzeczyw iście hrab in ą, choć dużo byłoby o tern m ów ić. Ale nikt z nas nie m yśli za glądać do jej p ap ieró w . N azyw a się Zadoliń- ska i sp o k rew n io n ą jest z kilkom a starem i rodam i. Śmieszność, jaka ją otacza, ściąga na siebie sw ym brak ie m taktu i konieczną chę cią w yd ania nieszczęśliw ej córk i za mąż. Już lat ośm w łóczy ją po balach, stro i za poży czane pieniądze, zachw ala jak to w a r na sp rze daż i u m iera ze złości, widząc, jak w szystkie jej zabiegi pełzną na niczem. W ładzia nie m a szczęścia, nie p o d o b a się nikom u... nikt z nią
nie tańczy. Jest zawsze, jak m ów ią try w ial nie: na koszu. P odobnie gdy w rócą do domu* m ają się odbyw ać p rzy k re sceny pom iędzy m atką i córką. H rabina w y m aw ia córce jej niepow odzenie i b ra k szczęścia, a W ładzia z a lew a się gorzkiem i łzam i. Ale cóż chcesz, mój drogi, na d ru gi dzień zjaw iają się znów na jakim ś rau cie lub balu po to tylko, aby d o znaw ać now ych upokorzeń.
Nie odpow iedziałem nic.
Z astanaw iałem się n ad p rzy k rą dolą tej biednej, w idocznie ch orow itej dziewczyny, w łóczącej się z balu na bal i obnoszącej sw ą bladą, sm u tn ą tw arz w śró d n iech ętn y cbi d rw ią cych z niej ludzi.
Z sali balow ej dobiegały tony pobudki do kadryla.
— A c h ! k a d r y l! — zaw ołał Leon, p o ry w ając się nagle. — Misia czeka!
Za chw ilę go nie było.
Chińczyk tylko k iw ał pow ażnie głową* jakby się dziw ił tem u, co przed chw ilą Leon pow iedział.
Salonik był pusty,
G w ar zabaw y do latyw ał tu przez ciężkie zasłony, kad ry l fo rm o w ał się p ow oli — w re szcie rozpoczęła się p ierw sza figura.
la tym czasem m im ow oli m yślą W racałem do hrabin y i jej córki. Były lo w idocznie pracow ite próżniaczki, ot p oprosili żebraczki salonowe* jakich pełno jest w naszych tow a rzystw ach. Że m atka godziła się na to życie sm utne a tak upokarzające, nic dziwnego.... Spojrzaw szy na nią, łatw o m ożna było zro zum ieć niskie i brzydkie instyn.kta tej kobiety ale córka, m ająca tyle w yrazu szlachetnego w sw ych w ielkich czarnych oczach?
P ow stałem i zbliżyłem się ku sali b a lo w e j; k adryl ła m ał dw ie linje tancerzy, łącząc je w m alow niczy zw rotńćh. P oszukiw ałem m ię dzy tańczącym i białej iluzji i b ratk ó w - na- p różno ! H rabian k a nie tańczyła. W idocznie ciągle zajm ow ała sw oje krzesełko.
P o sun ąłem się po p o d ścianam i. Rzeczy wiście, W ładzia siedziała obok m atki, p rz e suw ając w ręk u swój karńecik balow y. W i docznie h ra b in a znów „serm o n o w ała“ córkę i w y rzucała jej b ra k szczęścia, bo oczy W ła dzi, w b rew zw yczajow i n iew lepione w zie mię, spoglądały w dal z w yrazem n ieu k ry w anego cierpienia.
M atka tym czasem m ów iła w iele i szybko, nie odejm ując w szakże od oczu tradycyjnej lo rn etki. P ostanow iłem uw olnić biedną dzie w czynę od tej przykrości, choćby tylko przez
kiika godzin. Zbliżyłem się ku niej i, sk ło niwszy jak m ożna najw dzięczniej, prosiłem , „jeśli to jeszcze m o żeb n e“, o zaszczyt p rze tańczenia z nią m azura.
W ładzia spojrzała na m nie nieufnie i ze zdziw ieniem ', ńi&tka natom iast szybko, m oże naw et za szybko, odpow iedziała, że szczęściem W ładzia m a jeszcze ten taniec do dyspozycji.
Zająłem m iejsce obok pan ny i starałem się zaw iązać rozm ow ę.
Przyszło m i to z łatw ością ; h rab in a Skierka* uszczęśliwiona* że w reszcie znalazł się ktoś, p rzed kim m oże wylać potoki swej w ym ow y, przyczem , p o w o d o w an a m an ią w yszukania dla có rk i k o n k u ren ta, stała się nagle n ie zm ie i- nie rozm ow ną, dow cipną i ujm ującą.
W szyscy zebrani w salonie byli „jej n a j bliżsi k re w n i“, ń pan ien k i serdeczne W ładzi przyjaciółki. M usiałem w ysłu ch ać opisu p ię knego, letniego pałacyku, położonego w u ro czej m iejscow ości w K arpatach, gdzie zw y kły te panie udaw ać się z w iosn ą; d o w ie działem się, w jaki sposób W o rth odpisuje sw oim klientom i jak p ow inn y być p rz y stro jone dam y, odbierające błogosław ieństw o Ojca Świętego.
Stąd dow iedziałem się, że h r ab in a Skierk p rag n ie u c h o d z ić w oczach r e w o 11 >
ga osobę m ajętną, a córkę sw ą w ychow ała za granicą, dbając o strój od W o rth a i b ło g osław ieństw o papieża.
H rabina była skończoną blagierką, — ja zaś, choć jeszcze dość m łody, m iałem w y b o rn y zm ysł obserw acyjny i w iedziałem , co m am m yśleć o tych opow ieściach z „Tysią ca i jednej n ocy “.
Zresztą całe zachow anie W ładzi było dla m nie najlepszą pod ty m w zględem w skazów ką. W m iarę op o w iad an ia m atk i W ładzia r u m ien iła się i b lad ła na przem iany. K ilkakrot nie zaciskała kurczow o usta i przygryzała w argi aż do krw i.
W idocznem było, że ta cała k om edja w ie le ją kosztuje i rad ab y jej jak najprędzej k o niec położyć.
Nie b ra ła udziału w rozm ow ie, o d po w ia dała m i m on osylabam i i unikała m ego wzroku* W idocznie szlachetniejsze w niej in sty n k ta pragnęły p ro testo w ać fałszyw ym blaskom , w jakie stro iła ją m atk a — ale k on w enanse i szacunek dla m atki nakazyw ały jej m il czenie.
Ja u m yślnie przedłużałem rozm ow ę. Słu chając bezczelnych k łam stw m atki, stu d jo - w ałem córkę i staw iałem dla tej ostatniej bard zo p om yślne mniemanie*
U . . . .
=*•
%)
W reszcie rozpoczął się m azur. P o s ta ra wszy się o vis-a-vis, podałem rękę W ładzi. Ále dla m nie było to obojętne. W idzia łem w niej tylko nieszczęśliw ą i pognębioną istotę, a nie tancerkę, z której p ow inienem był być dum ny.
Misia, Elzia, a n aw et księżniczki* śm iały się z poza wachlarzy* gdy nas dojrzały w p rzelo cie; ja zaś p o d w ajałem m oją galan- te rję w zględem h rab ian k i, chcąc jej w y n a grodzić szyderstw o ogółu.
W pauzie, gdy in ne p ary tw orzyły jakąś dziw aczną figurę, zapytałem W ładzię, czy lu bi taniec.
— Nie cierpię! — o d p arła bez w ahania. — Dlaczego w ięc pan i tańczysz ? — ba« dałem , n ie przygotow any na tego rodzaju od« pow iedź.
— Ach, m ój Boże! — odrzekła z sm u t nym uśm iechem — dziw ne py tan ie m i pan zadajesz. Tańczę, bo w szystkie panny, w tym salonie będące, uw ażają za szczyt szczęścia kręcić się bez w ytchnienia. Nie m ożna chcieć stano w ić w y jątku w regule. Zresztą, ja ta ń czę bardzo m ało, jak to pan m usiałeś zau« ważyć.
— P rzyznam się pani, że siedziałem w przy« ległym salonie — rzekłem , nie chcąc up ok
i'zać ją zbytecznie p rzyznaniem zauw ażenia jej opuszczenia, w jakiem ją pozostaw iono.
Ale o n a podjęła znów tę kw estję z wieh- ką p r o s to tą :
— Tak! ta k ! Tańczę bardzo m ało, zresztą tańczę tak źle... Nie dziw ię się, że m nie uni« kają. Zła tancerka nie pociąga nikogo. W i docznie pan n iedaw no przybyłeś, skoro nie w ahasz się w ziąć m nie do m azu ra ...
— Oh, p a n i ! — w ybełkotałem , nie Wie dząc sam , co m am na to odpow iedzieć.
— Albo zrobiłeś to p an z litości — cią* gnęła d a l e j: - - zauw ażyłeś p an starą pannę* siedzącą sam otnie przy m am ie, i zlitow ałeś się nadem ną.
Do tej chw ili m ó w iła czystą polszczyzną* nie m ieszając francuskich słów ek. Miało to dla m nie w dzięk n iep oró w n an y . Nagle u śmie«
chnęła się i w yszeptała : —- Merci de Vobole!
Czułem, że p o w in ien em coś odpow iedzieć. — Postępujesz pani w ręcz przeciw nie, jak w szystkie kobiety — w yrzekłem w re s z c ie : — one u jm ują sobie lat, p an i dodajesz je, na zyw ając się starą pan n ą !
— Bo jestem nią ~~ o d p a r ła : — m am już dw adzieścia pięć l a t ; a że m am w dom u w y b o rn e lusterko, w ięc nie ulegam rzeczywiście
ffianji, na k tó rą cierpią inn e kobiety w m oim w ieku. Ach! złudzenie, k ła m s tw a !...’ jakież to sm u tne i przykre. To p o p ro s tu ból s p ra wia.
Z rozum iałem ją d o s k o n a le ; m ów iąc w ten sposób, chciała mi dać poznać, że nie soli« daryzuje się z m atk ą w tej całej w ystaw ie blagierskiej, jaką koło niej urządzano.
— Cieszy m nie — zaw ołałem , — że i p a ni nie znosisz blichtru* kłam stw a, blagi. P o znałem odraza, że p ani m usisz być uosobio ną szczerością;
— Jakim sposobem ? — P atrząc pani w o c z y !
— W m oje oczy ? 1 cóż tam w nich jesł* na Boga ?
— Przedew szystkiem ... p raw d a, a potem , potem... sm utek i cierpienie...
Było to trochę za śm iało, jak na pierw szą z n a jo m o ś ć ; obaw iałem się* że ją to roz« gniewa.
— Ach, Boże! - w yrzekła po chw ili — może pan odgadłeś po części. A zresztą, spra« w ię sobie ciem ne okulary, skoro oczy m oje są ta k niedysk retn e i m ów ią w ięcej, aniżeli ja sam a w ypow iedzieć pragnę ..
—■ O, nie czyń p ani tego !—zaw ołałem ży-^ wo. — K ryjąc swe oczy za ciem ną zasłoną,
w yrządzisz krzyw dę sobie, a przedew szyst- kiem sw ym bliźnim . Oczy p an i są tak n ie zw ykle piękne...
U rw ałem nagle, czując całą b an aln o ść tych słów . Zły byłem na siebie^ a gniew ten pow iększył się jeszcze po d w pły w em postę po w an ia m ej tancerki.
S p o ch m u rn iała nagle, b rw i jej zsunęły się, ( a ręce zaciskały kurczow o rękojeść w ach la rza. W idocznie słow a m oje spraw iły jej p rzy kro ść w ielką, bo nerw o w y , bolesny uśm iech w y k rzy w ił ch w ilo w o jej usta.
W uśm iech u tym było całe m o rze g o ry czy, goryczy, jaką odczuw a kobieta, o b d a rzo n a niepospolitym um ysłem i piękną Stro bą duchow ą, w obec zw ykłych, try w ialn y ch ko m p lim entów , jakiem i przyzw yczailiśm y się ob darzać salonow e gąski, sp ow ite w gazy^ tarla ta n y i całe sztuczki atłaso w y ch wstążek.
Chciałem p o p raw ić sw ą opinię w oczach tej dziewczyny. B yła tak n iep odobną do sa lonow ych m an ek in ó w , jakie nas otaczały a k tó re noszą nazw y „panien n a w y d a n iu “— że pragn ąłem szczerze, aby nie m iała o m nie zbyt złego w yobrażenia.
Milczałem chw ilę, nie wiedząc, z jakiego pu n k tu rozpocząć rozm ow ę, m im o w o li b łą dząc oczam i po szczegółach jej to a le ty ; w zrok
•
mój zatrzy m ał się na w spaniałym pęku a- ksam itnych bratków , ciem niejących w śró d fal iluzji.
— S m utne to kw iaty — w yrzekłem w re szcie, p rag nąc przem ó w ić cokolw iek, — sm u tne, ciem ne, a przecież piękne m yślą, jaką m ieszczą w sobie.
P a n n a W ładysław a pod niosła głowę. — Czy podoba się p an u ten b u kiet? — zapylała żywo.
— N ad w y r a z ! — od parłem —- łudzące ; m ożna sądzić, że p rzed ch w ilą zerw ane... tak n a tu ra w y bo rn ie naśladow ana. Zapew ne to w y ró b p ary sk i?
— 0 , nie! — zaw ołała dziew czyna — to ja sam a rob iłam te kw iaty. Jestem za ubogą, aby z P ary ża sprow adzać stroje!
Mówiła szybko, podkreślając, słów ko „ uboga. “ W idocznie ' lękała się, abym nie został w p row ad zo ny w b łąd opow ieściam i h ra b in y i nie zap rag n ął w y stąpić jako... k o n k u ren t do jej fikcyjnego p o sag u v
Z rozum iałem ją doskonale.
P ragn ąłem w ięc zręcznym zw rotem dać jej poznać, że jestem w tajem niczouy w isto
tny stan rzeczy, — gdy w ezw ano nas z ko lei do zakreślenia jakiejś dziw acznej i śm ie sznej figury mazurowej.
— 2 *
Po skończeniu m azura w ezw ano nas na kolację- W szyscy przy jęli lo w ezw anie z w i-
docznem zadow oleniem .
W dom u tern trzym ano się jeszcze tak zw anej „starej m o d y “: m ęczono tańcem , ale i pokrzepiano siły. D o b ra ta „m o d a“ w y chodzi coraz więcej z użycia. P ięknie zasta w ione stoły, błyszczące sreb rem , kw iatam i, p iram id a m i cukrów , ow oców , z dw om a rzę dam i ró w n o ustaw ionych krzeseł, znikają z pow ierzch ni naszej kuli!...
N atom iast p o jaw iają się tace, także p ię kne, sreb rn e, błyszczące, — ale cóż jest taca, choćby najw spanialsza, w p o ró w n an iu z tym do brym , poczciw ym stołem , poza k tó ry m u- siadłszy, to pi się w idelce w m ajonezie, a w zro k w białych ram io n ach sąsiadki, — przy k tó ry m z najw yższą rozkoszą odpoczyw a się co najm niej godzinę, pojąc się do b rem w i nem i rozkosznym , bezm yślnym szczebiotem siedzącej obok k o b ie ty !
P odałem ram ię pann ie W ładysław ie i p rze szliśm y do sali jadalnej. U czyniłem tylko to, co ro b ili w szyscy — p o p ro w ad ziłem do sto łu m oją tan cerkę m azuro w ą. Ale po drodze spotykałem b ezustannie szydercze lub zdzi-
ione spojrzenia.
— 31 —
P rzesuw ając się koto Leona, zm uszeni by liśmy zatrzym ać się chw ilkę. Księżniczki Ho- henschuhe, prow adzone przez dw óch p a r
sang ary sto k rató w galicyjskich, usiłow ały nie
m ieckie swe istoty pokrzepić u stołu, zasta w ionego istotnie ze staropolską gościnnością. U sunęliśm y się z drogi tym dw óm św ie tlanym m eteo ro m i w ten sposób stanęliśm y tuż obok Leona, prow adzącego do stołu h r a
biankę Elzię. •
— H eureux m ortel! — w yrzekł półgłosem Leon, dotykając się mego ram ienia.
Elzia zachichotała rozkosznie, tak, jak chi chotać um ieją panienki pom iędzy szesnastą a dziew iętnastą w iosną życia. C hichot taki działa na m nie d en erw u jąco : tyle w nim p u stego dźw ięku, a tak m ało m yśli!...
P a n n a W ładysław a m usiała być tego sa m ego zdania, bo d rgnęła n erw ow o i z nie chęcią od w ró ciła głow ę w p rzeciw ną stronę. Nie w idziałem tej tw arzy — ale m u siała p o słyszeć słow a L eona i zrozum ieć rozkoszny śm iech hrabianki.
N areszcie księżniczkiprzelaw irow ały i, p rz e kroczyw szy podw oje jad alnej sali, um ożebni- ły tern sam em w ydostanie się reszty osób Z salonów ,
— 82 —
Ja z W ładzią zajęliśm y m iejsce więcej ku szarem u końcow i, gdzie się m ieści młodzież, i za vis-a-vis dostaliśm y znów L eona z Elzią, Ś w idrujące oczki tej ostatniej nie były dla m nie sym patycznym obrazkiem . S tarałem się w ięc p osun ąć o tyle przepyszny bukiet, um ie szczony w e w spaniały m w azonie, aby zakryć się przed w zrokiem tego rozkosznego aniołka.
Ale Elzia odgadła m oje raanew ra, ba za w ołała, śm iejąc się głośno:
— Czemuż p an się chow asz za bukiet V Proszę, usuń go pan na stro n ę; będziem y m ogli rozm aw iać w ten sposób. N ’est ce pas,
Ladislase: nous allons nous am user comme des folles !
I, jakby na p o tw ierd zen ie tych słów, w y- b u ch n ęła now ą gam ą śm iechu.
P a n n a W ładysław a nie odpow iedziała wszakże hrab ian ce, nie spojrzała naw et na nią. W zięła do ręk i m en u , leżące p rzed ka żdym z gości, i czytała je, uśm iechając się nieznacznie.
Była tak otoczona od dziecka blagą i bez- ustann em kłam stw em , że m u sia ła w iedzieć dokładnie, czem było w rzeczyw istości to „su
prem e de volaille“ i „salade H aquetou royale“.
P atrzy łem na nią z zajęciem. Brzydka jej tw arz odbijała najdokładniej każdą m yśl,
przesu w ającą się przez jej um ysł. Był to fe nom en, zjaw isko nadzw yczajne pom iędzy te- m i tw arzyczkam i z m asy porcelanow ej, sta rają cem i się w łaśnie ukryć to, co się przez ich ptasie mózgi przew ijało.
B ukiet kw iató w w y starczy ł nam do za w iązania rozm ow y. P rzytem byłem serdecz nie ciekaw y dow iedzieć się, w jaki sposób p an n a W ładzia nabyła tak w ielkiej w p raw y w ro b ien iu sztucznych kw iatów . Na salono w ą próżniaczkę i w y chow ankę Sacre-coeur
było to bardzo w iele — o w iele w ięcej, niż się spodziew ać m ogłem.
Z apytałem ją w p ro st, kto ją w yuczył sztu ki robienia kw iatów .
O dpow iedziała m i dość oschle, gdyż w i docznie nie m ogła zapom nieć niesm acznego ko m p lim entu , któ rym ja obraziłem .
H istorja nauki k w iatów była n ad er p ro sta. P a n n a W ładysław a, będąc jeszcze m łodą dziew czynką, m iała przy sobie rodzaj to w a rzyszki zabaw , słow em w y chow ankę p an i h rab in y, biedną dziewczynkę, córkę jakiegoś dzierżaw cy. Otóż ta tow arzyszka uczyła się w m agazynie sztuki ro b ien ia kw iatów , aby m ódz z czasem pracow ać i stanąć o w łasnych siłach. P an n a W ładzia znalazła rzecz tę o d p o w ied nią do sw oich u po do b ań i z całem
za-3. Znak zapytania. (Laktor.)
m iłow aniem w tajem niczyła się w zw ijanie listków , w ytłaczanie, gum ow anie, podklejanie, osypyw anie pręcików , zw ijanie szypułek, gu m ow anie spodów i tym podobne d rob ne czynności, które, w ykonane zręcznem i kobie- cem i palcam i, dają czasem zadziw iająco łu dzące podobieństw o natury.
— Uczyłam się m alow ać — dodała n a re szcie, ożyw iając się stopniow o, — jestem nęr dzną akw arelistką, ale m oje stu d ja m alarskie oddają m i w ażną przysługę przy układaniu m ych kw iatów . Zresztą pozw alają m i jeszcze w ierniej kopiow ać natu rę, to jest zbliżać się do p raw d y , k tó ra jest m oim ideałem .
— P o dobne zajęcie m usi być dla pani p rzy je m n ą ro z ry w k ą 4? — zapytałem .
Po tw arzy W ładzi p rzesu n ął się znów zaledw ie dostrzegalny uśm iech.
R ozryw ką?... — p o w tó rzy ła przeciągle, a w zrok jej błądził po ukw ieconych gorsach obecnych dam i ślizgał się po kształtnych głów kach, w k tó ry ch śm iały się róże i sz tu czne konw alje, — tak! nie m ylisz się pan... chw ile, k tó re spędzam pom iędzy stosam i m ych różow ych i p u rp u ro w y ch listków , są dla m n ie jedyną, rzec mogę, rozryw ką. W te dy czuję, że tw orzę coś ładnego, p racu ję! żyję!..,.
— 35 —
T w arz je] ro zp ro m ien iła się pod w p ły w em tych słów, ożyw iła się, a kibić w y p ro stow ała naw et.
Ł adną, arystokratyczną ręką obracała szyb ko nożyk deserow y, jakby tw o rząc fikcyjne listki, zarysow ując żyłki na.ciem nem tle aksa m itu.
Oczy jej spoczęły teraz na w spaniałym bukiecie, który tuż p rzed nam i rozsiew ał cu dow ną w oń hjacentów i błysnął p u rp u rą kam elij.
— Ale zarazem ileż to sp raw ia przykrości czuć, jak nędzne, liche m aterjały m a się pod ręk ą do stw orzenia p od o b ieństw a kam elji lub dzw onka konw alji. Spójrz pan m ów iła, w skazując na piękną h erb acian ą różę, zw ie szającą się na drucianej łodydze, jakiż atłas, jakiż batyst w y ró w n a doskonałej tej tkaninie, której delikatności i połyskow i nic do ró w n ać nie jest w stanie!
Zam ilkła na chw ilę, poczem d o d a ła : — A c h ! człow iek z całym sw ym ro z u m em i bogactw em w ynalazków , jakim że jest nędzarzem w obec n a tu r y '
Jedynie dla p o d trzy m y w an ia rozm ow y sta n ąłem po stronie „człow ieka“ i starałem się tw orzyć jego apoteozę, ona zaś ciągle w skazyw a ła mi w o n n e listki róży, m ów iąc z uśm iechem :
— 86 —
—Wy najdźcie tkaninę ró w n ie doskonałą; stw órzcie listek róży, w onny, miękki, żywy... pow iem , żeście... geniusze!
P ow oli rozm o w a nasza stała się bardziej ożyw ioną. Udało m i się za pom ocą kilku z rę cznych słów zatrzeć p rzy k re w rażenie, jakie pozostaw ić m ogłem w um yśle tej dziewczyny, i zaw iązać z nią n ad er zręczną w ym ianę zdań, z której staw iałem rozm aite w nioski.
P an n a W ładzia p rzed staw iła się w tej ro z m ow ie jako isto ta niepospolita, obd arzon a u m ysłem niezm iernie w rażliw y m na w szyst ko, co piękne, pojm ująca postęp w e w łaści- w em tego słow a znaczeniu i rozum iejąca do^ brze poniżającą rolę, na k tó rą była skazaną w salonach.
Gorycz i w trę t do zabaw i głośnych ze b rań przebijały się w jej słow ach, jakkolw iek m ó w iła w tym w zględzie niew iele i z w ido czną oględnością.
P ow racała k ilk ak rotn ie do swego ubóstw a, w y m aw iając to słow o z naciskiem . Czytała w iele, jakkolw iek bez w y b o ru i przew ażnie w języku francuskim .
— Rozum iesz p an — m ów iła, — jak m i trud no nieraz dostać książkę z cokolw iek śm ielszą tendencją. M ama m a sw oje zasady, od k tó ry ch nie odstępuje. Elle a raison, że
— 87 —
pozostaje w ie rn ą sw oim zasadom , w szczepia nym od dzieciństw a. Ja zaś jestem przezw a n a esprit cle contradiction i w iecznie czegoś szukam... szukam... Duszę m am dziw nie nie spokojną.
D okoła nas gw ar w zrastał z każdą chw i-. Ją, podniecenie zw iększało się z każdą św ie żo o d korkow aną butelką, z każdym cukier kiem, znikającym w koloro w y ch ustach...
Kobiety pochylały się w tył, podnosząc w górę głowy, w yciągając białe szyje, strojne w szerokie ak sam itki lub rzędy pereł. P u rp u ro w e fale k rw i przebiegały p o d delikatną, atłaso w ą po w ierzch nią ciała, a p ie rsi falo w a ły szybko, podnosząc pajęcze koronki, k tó re- m i były pokryte.
Mężczyźni przy suw ali się bliżej, ośm ieleni tern ściśnieniem , w którem m im o w oli łokcie ich dotykały się co chw ila obnażonych ram ion, a oczy spotykały tuż tuż przed sobą różow y v atłas nagiego ciała.
Zapach dobrej k uch ni m ieszał się z dęli- likatnym aro m atem w ina, pyszną w onią i odu- rzającem i perfum am i, w znoszącem i się ze strojów kobiet. P anienki chichotały jeszcze bezm yślniej, m ężatki flirtow ały nie na żarty — a m łodzi ludzie d rw ili z pierw szych, a em
— 38
blowali drugie bez żadnych sk ru pu łó w , bez
liczenia się z sum ieniem . Spojrzałem uw ażnie dokoła.
W szędzie śmiech, próżność m ęska, zalotność kobieca, w szędzie pustota, płochość, często w iodąca do zguby. Te kobiety piękne, m łode, o palących, nam iętnych oczach, m iały p o d o bieństw o do w sp an iały ch m otyli, gw ałtem lecących w ogień, w k tórym m iały może spłonąć, lub opalić sobie skrzydła...
Te rum ieńce sztuczne, rozchylone, w ilgotne usla, te nagie ram iona, z tak ą b ru ta ln ą b ez czelnością w y staw iane na spojrzenia całego tłu m u mężczyzn, przejęły m nie w strętem .
Jeden „znak zap y tan ia“ był blady* spo kojny i, choć w idocznie ożyw iony, nie czer p ał przecież tego ożyw ienia w sztucznem p o d nieceniu. Oczy h rab ia n k i błyszczały, ale spo- kojnem , jed n o stajn em św iatłem ; Nie śm iała się bezm yślnie, by ła pow ażną i słow a jej były praw d ziw em p rzeciw staw ieniem pustej p ap la niny, jaka nas otaczała.
P od stalow ym pancerzem k o n w enansów czuć b y ło w tej dziew czynie istotę szlachet ną, p ełn ą lepszych p o ryw ów , lecz zakutą w kajdany, k tó re jej w rażliw ą duszę b o le śnie uciskały. R ozm ow a nasza, na p o w ażn iej sze w p ro w ad zo n a tory , m ogłaby zdziwić
30 —
(lego ze w spółbiesiadników , ale nikt tam nie m iał zam iaru p o d słu ch iw ać słów naszych. W praw d zie nie zaniedbano nas zupełnie... o nie! To byłoby nadto rozsądne ze strony t e go rozbaw ionego zbiorow iska ufryzow anych mężczyzn i d eko dow anych kobiet — ale graniczano się tylko na śledzeniu nas w zro kiem i na uśm iechach złośliw ych, k tó re p rz e syłano sobie w zajem nie z poza napełnionych kieliszków , lub łyżeczki ananaso w y ch lodów .
P an n a W łady sław a jed n ak zdaw ała się zapom inać o tych oznakach złośliw ej cieka w ości sw ego otoczenia. N iezm iernie d o w cip nie o po w iadała mi, z jaką biedą w yuczono ją śpiew ać kilku aryj d k u dręczenia c i e r p li w ych słuchaczy.
— Słuchu nie m am w cale, a głosu jeszczë m n ie j; ale że każda dobrze w y ch o w an a o- sóbka p o w in n a śpiew ać, a p an i A rtót raczy ła udzielić d w anaście zbio ro w y ch lekcyj czterdziestu ośm iu pan n o m podczas mego po by tu w klasztorze, m u siałam dręczyć się po kilka godzin dziennie, jak ptaszek przy po^ zytywce* aby nie ro b ić w stydu m am ie i... p a ni A rtót. Gdy pom yślę o tylu zm arn o w an y ch godzinach....
. Nagle p rzerw ał jej skrzeczący głosik Elzi, k tó ra od kilku chw il n arad zała się pocichü
ż Leonem i kilkom a panienkam i. W ynikiem tych n a ra d były te s ło w a :
— W ładziu! przypom nij sobie h ab an erę z „C arm en“ ; ju tro przyjeżdża Stanio, będziesz m u m ogła znów śpiew ać!
Oczy w szystkich bliżej nas siedzących sób zw róciły się na m oją sąsiadkę.
O na pod w pływ em słów Elzi po bladła jeszcze więcej i cofnęła się nagle* jakby na
w idok jad ow itej żmii.
Głos jej, tak w esoło dźw ięczący przed chwilą* z am arł w połow ie zdania, a pow ieki opadły na źrenice i p rzykryły je p raw ie zupełnie.
Na długich rzęsach zam igotało coś dziw nym blaskiem Były to dw ie łzy, duże, p r a w r
dziw ę łzy....
Takie łzy w oczach m łodej panny, na b a lu, podczas kolacji, nie p o jaw iają się bez przyczyny.
M iałem w ielki żal do Elzi za złośliwość* której używ ałaN z cała sam ow iedzą złego* bo try u m fu jąca m inka, z jaką p rzy p a try w ała się przygnębionej W ładzi, św iadczyła o tern d o statecznie.
U znałem za stosow ne udaw ać, iż nic nie dostrzegłem z tego panieńskiego dramaciku* jaki rozegrał się po za tym stołem , p o k ry tym szczątkam i św ieżo spożytej kolacji.
40
4 i
-S tarałem się naprow ad zić rozm ow ę na daw ne tory, lecz nie u d aw ało m i się to już w ięcej.
P a n n a W ładysław a o d po w iad ała m o n o sylabam i, głosem cichym , lękliw ym , nie o d ry w ając oczów od talerzyka* na którym , w i docznie dla „form y“* położyła jednę m a n darynkę.
W idocznie, źe słow a Elzi, przypom inające ¿ h a b a n e rę “ i jakiegoś Stania, sp raw iły jej przykrość w ielką i sprow adziły z nieb a na ziem ię.
Po kolacji tańczono jeszcze w alca. P o p ro - stu p a r depit podszedłem znów do „znaku za» p y ta n ia “, prosząc o przetańczenie jednego
to u r'a. P osłuszna w zrok ow i m atki, k tó ra pro»
m ieniała radością, w stała i po dała m i szty w n ą rękę, Gdy byliśm y na przeciw ległym końcu sali, zatrzym ała się nagle i, sp o g ląda jąc m i błagalnie w oczy, w yrzekła ;
— Zrób m i p an jednę łaskę : Nie pro ś m nie w ięcej do tańca. R ap to w n a m ig ren a dokucza m i bardzo, a... nie chcę m artw ić m am y w iadom ością o m ej chorobie. M usia łabym tańczyć, a to m i sp raw ia w ielk ą...; w ielką przykrość.
W odpow iedzi skłoniłem się nisko i chcia łem o dp ro w adzić ją na m iejsce. Ale ona szyb»
ko położyła dłoń na m em ram ien iu i d o d a ła z przym uszonym uśm iechem :
— A ! tćraz trzeba kończyć zaczęte dzieło ! Inaczej ból głow y nie uk ryłb y się przed m am ą.
B iedna dziew czyna !
K łam ała przedem ną, sądząc, że nie do- m yślę się praw d y .
M atka iej nie zakłopotałaby się w cale jej cierpieniem . Gdybym ją raz jeszcze prosił do tańca, m usiałaby p ow stać i kręcić się do upadłego, bo h ra b in a Skierka nadto czuła Się uszczęśliw iona znalezieniem dla sw ej có r ki tancerza, aby dozw oliła jej odm ów ić i u tra cić w ten sposób tak rzad k ą a pożąd an ą sposobność.
U sunąłem się w ięc na bok i p rz y p a try w a łem niedorzecznym figurom kotylionow ym i p ap iero w y m o rderom , jakiem i niektórzy rycerze lśniącej posadzki u dek oro w ali sobie całe piersi, psuiąc w ten sposób fraki i czy niąc się po d o bn ym i do czteroletnich bębnów , baw iących się w w ojsko.
P an ienk i i m ężatki, a zarazem m atki kil korga dzieci, kręciły się jak szalone w b ib u - lanych czapkach na głów kach, m achając w pow ietrzu papiero w em i c h o rą g ie w k a m i
W szyscy razem robili na m nie w rażenie w ar]atów i w ątpię, czy bal w ydany w Sal- p e triere ró żn i się o w iele ogólnym w yglą dem od bali, na k t ó r y c h tak zw ani „zdrow i na u m y śle“ w yczerpują reszty sił i pieniędzy.
Gdy kotylion doszedł do kulm inacyjnego punktu, to jest gdy m ężczyźni w zięli na swe w łasne głow y łby te k tu ro w e zw ierzęce i w ten sposób u d eko row ali a zarazem u k ry li's ie d li ska sw ych rozum ów , p o stanow iłem uciec „po ang ielsku“, nie żegnając się z nikim.
W p rzedpokoju znalazłem w dziw nie p rę d ki sposób w łasne futro i zarazem h rab in ę Skierkę w raz z córką, okryw ające się w w y tarte, aksam itne rotuildy. Opuszczały także bal, a h ra b in a niezm iernie sp ry tn ie dała m i do poznania, że W ładzia, odm ów iw szy kilku d an sero m dla „niew iadom ych p o w o d ó w “, reze rw o w ała w idocznie kotyliona dla... kogoś. T ym „kim ś“ m iałem być w idocznie ja. 1 ra- gnąc w ięc dać do zrozum ienia h rab inie, że pojąłem ją w zupełności, usiłow ałem z n ie zm ierną grzecznością w ynagrodzić m oje spóź nienie kotylionow e.
P od ałem im serbskie baszłyki, w któ ry m h ra b in a w yglądała jak tru p ia głów ka, i sp io - w adziłem ją ze schodów z oznakam i szacun ku, należnem i co najm niej jakiej księżnej
— 44 —■
H ohenschuhe. Za nam i p o stęp o w ała W ładzia, której bladość odbijała rażąco od ciemnej, granatow ej b arw y baszłyka, haftow anego sreb rn em i palm am i,
W ynajęty hotelow y pow óz oczekiw ał na nie na dole.
O tw orzyłem drzw iczki i, w b rak u lokaja, um ieszczałem jed n ą po drugiej w e w n ętrzu brudnego i starego pow ozu.
H rab in a Skierka w yciągnęła ku m nie ch u dą rękę, na której m arszczyła się skóra rę kawiczki.
— Jesteśm y codzień o piątej w domu... Zdaje się, że pan jesteś am ato rem m u zy ki; m ó w ił m i o tem pan Leon. W ładzia jest b a r dzo m uzykalną... zaśpiew a panu h aban erę z „C arm en“.
Spojrzałem n a p an n ę W ładysław ę, siedzą cą w cieniu. Tylko w ielkie jej czarne oczy odznaczały się na bladej tw arzy ciem nem i p la m am i. M usiała na m nie p atrzeć w tej chwili.
Czułem to.
O dpow iedziaw szy b an aln y m frazesem na zaprosiny hrabiny, zam knąłem drzw iczki p o wozu, k tó ry ru szy ł pospiesznie w stronę n a zw anego P iaskam i przedm ieścia.
Ja zaś podążyłem do m ego hotelu. Przez drogę p rzy p a try w ałem się gw iazdkom , isk rzą
—— 45 —
cym na niebie, i obdarzałem je im ieniem mej dziewczynki...
Było to śm ieszne zajęcie dla m łodzieńca dw udziestokilkoletniego, obdarzonego sporą w iązką b anknotów w kieszeni. O św ietlone okna kasyna rzucały żółtaw e blaski, na tle firanek po jaw iały się zm ęczone postacie g ra czy, ale ja w o lałem liczyć gw iazdki na n ie bie, niż przegrane banknoty, k tó re zgarniałby bankier do swej kieszeni
Ha! Każdy m a swój gust, jak m ów ią F r a n cuzi.
*
* *
Na drugi dzień po po łu d n iu w y b rałem się na ślizgawkę. W dnie pow szednie było to m iejsce zeb rania lw ow skiego hf gh life'u. By łem w ięc przekonany, ża zastanę tam i Mizię, i Elzię i księżniczki H ohen sch u he z nieod stępną świtą.
D ojeżdżając do Pełczyńskich staw ów , sły szałem skoczną polkę, g raną przez w ojskow ą o rkiestrę. Po śniegiem usłanej drodze m ig a ły szybko sanki, p ozostaw iając po sobie o d głos dzw onków i głębokie, w śniegu w yżło bione bruzdy.
E leg an ckiep ry w atn e ekw ipaże w yprzedzały w o ln ie j w lokące się dorożki; konie, zaprzę
— 46 —
żone do sań, ozdobionych m o no gram am i lub h erb am i, w strząsały d u m nie głow am i, stroj- nem i w pęki piór, a śnieg, odrzucany k op y tam i, odbijał się o kolorow e, zdobne szla kam i siatki.
W sankach uśm iechały się ładne tw a rzyczki, uróżow ane m rozem , a w dodatku u- p u d ro w an e ueloutiną do niem ożliwości. Bez listne, nagie w ierzby, opasujące drogę jak straż honorow a, w znosiły w niebo sw oje cie m ne ram iona.
Miały pozór dew otek, w ołających o p o m stę na w idok u strojo n ych i um alow anych elegantek.
W ysiadłszy z dorożki i kupiw szy bilet, znalazłem się w oka m gnieniu na lodzie. N ie liczna puDliczność otaczała barjery.
W lożach porozsiadały się ciem no u b ran e dam y, a w y k w in tn a francuszczyna p rzedzie rała się przez tony polki, nie dając się w y przedzić tro m b o n o m i in ny m in stru m en to m dętym . Na lodzie zato roiło się od w esołych, m łodych kobiet i ró w nie m łodych, choć mniej w esołych mężczyzn.
O bserw ując cały ten tłum , dostrzegłem , że kobiety, tak napo zó r w ątłe stw orzenia, prześcigały mężczyzn w w ytrw ałości i sile.
— 47 —
Po zakreśleniu forsow nego kółka, po u- skutecznieniu lotem błyskaw icy tak zwane] „figury“, p an n a Elzia, Mizia, M inusia, Gabru- sia w y daw ały się zupełnie w ypoczętem i a na tw arzach ich nie w idać było żadnego siadu zm ęczenia,
I pięknie im było w tych krótkich k o stiu m ach, odsłaniających całą nóżkę, obutą, w zgrabny, spięty na guziczki bucik. G rana tow e „ d e g e d o f f • łub popielate sukno, spły w ało w prostych d rap erjach dokoła ich fi gurek.
N iektóre m iały białe paltociki, m ężatki zarzucały pluszow e d olm any łub stro jn e p ió ram i żakietki. K ażda z nich kręciła się, śm ia ła, błyskała stalow em i halifaxam i i kokie tow ała w najlepsze.
Na lodzie czuły się w s w o i m żywiole. Śli
zgały się po p ow ierzch ni lodu i rozm ow y. Zręcznie, dow cipnie om ijały przeszkody u p a dały jednak dość często i to na najgładszej pow ierzchni.
Przechylały sw e główki, strojne w zgrab ne czapeczki; odrzucały w tył m aluch n e m u - feczki, przew ieszo n e na jed w abn y ch sznurach, przez ram ion a, i krytycznym w zrokiem p rzy glądały się w zajem nie sobie i otaczającym je mężczyznom ,